Wyświetlanie mi spadło, mówcie o co chodzi, bo się nad tym głowię, a nic specjalnego na myl mi nie przychodzi. Aż tak poziom spadł? :P
Mam nadzieję, że dzisiejsza część będzie się Wam podobała.
PS Rysunek Elizabeth w trakcie - właściwie chcę narysować kilka i zobaczyć, który będzie najlepiej pasował. Mam też projekt (ciekawie to brzmi w oblicz moich marnych umiejętności plastycznych Oo) rysunku postaci, która pojawi się w drugim tomie.
Backstage także później. Gorączka i inne takie skutecznie demotywują do tworzenia czegokolwiek. A jak już mam coś zrobić, to niech będzie zrobione najlepiej, jak potrafię. Inaczej nie warto nawet zaczynać (to w końcu nie pracka na zalke na studiach :P)
====================
Młoda
szlachcianka siedziała wewnątrz powozu, z niezadowoleniem poprawiając co chwilę
rękawy zimowego płaszcza, by dać lokajowi do zrozumienia, jak bardzo nie
podobało jej się, że musi mieć go na sobie. Demon obserwował jej zachowanie z
uśmiechem na ustach, po raz kolejny dostrzegając małą dziewczynkę, która tkwiła
w jej wnętrzu. Pomyślał, że ona już
nigdy się nie zmieni.
– Co właściwie chce panienka
robić w Londynie? – zapytał.
– Odwiedzimy nowy sklep, który
otworzyliśmy, ten w zachodniej części miasta. Potem pojedziemy do pasażu
handlowego. Jeanny, Thomas i Tai potrzebują nowych ubrań – wyjaśniła, ciesząc
się, że udało jej się wymyślić pretekst, byle tylko gdzieś się ruszyć.
– Rozumiem – odparł krótko.
Inspekcja
sklepu przebiegła bez najmniejszych problemów, nie zajęła wiele czasu. Idealnie
udekorowane wnętrze zachęcało nowych klientów, którzy oczarowani uprzejmością
obsługi zostawali w butiku niemałe pieniądze. W związku z tym, że wszystko
działało zgodnie z założeniami, nie było sensu, by spędzili tam więcej czasu,
niż było to konieczne. Hrabianka pochwaliła pracowników i opuściła lokal,
zadowolona z jego sukcesu.
W galerii handlowej spędzili już znacznie więcej czasu.
Wybranie nowych ubrań dla służby nie zajęło wprawdzie nawet godziny, jednak
zbliżające się święta zdążyły zapoczątkować sezon zakupów, któremu nastolatka
nie potrafiła się oprzeć. Z płomykami ekscytacji w oczach biegała od jego
sklepu, do kolejnego, za każdym razem wynosząc ze środka, co najmniej jedno
pudło lub torbę, które po chwili lądowały w, coraz bardziej zapełnionych, dłoniach
kamerdynera. Zimowe promocje, okazjonalne stroje i dziesiątki nietypowych
ozdób, których posiadanie sprawiało jej niesamowitą frajdę, nieodparcie kusiły
ze sklepowych wystaw. Brunet widział, że wydawanie pieniędzy na zbędne bibeloty
i świąteczne słodycze sprawiały jej niewiarygodną przyjemność, dlatego
cierpliwie znosił niekomfortową sytuację wiernie dotrzymując jej kroku.
Wśród mnóstwa paczek znalazło się kilka prezentów
gwiazdkowych dla służby, w tym także dla Sebastiana, co skrzętnie próbowała przed
nim ukryć. Nie było to zbyt trudnym zadaniem, ponieważ widziała, jak bardzo
nuży go zakupowy szał. W milczeniu nosił za nią toboły, beznamiętnie
spoglądając w przestrzeń, zapewne błagając w duch, by wreszcie skończyła. Ani
razu nawet nie zaszczycił spojrzeniem żadnego z pakunków.
W pewnym momencie dziewczyna zatrzymała się tak gwałtownie,
że idący tuż za nią demon, nieomal na nią wpadł.
– Panienko? – zapytał,
spoglądając na nią zza ogromnej piramidy pudeł, oklejonych różnokolorowym
papierem.
Patrzyła jak zahipnotyzowana na stojącą na wystawie
drewnianą łódkę, Arkę Noego.
– Poczekaj tu – rozkazała po
chwili i wbiegła do środka sklepu.
Demon obserwował przez szybę, jak jego pani, energicznie
gestykulując, tłumaczyła coś sprzedawcy. Ten, wysłuchawszy jej w skupieniu
pełnym profesjonalizmu, podszedł do okna i zabrał drewnianą zabawkę sprzed okna.
Chwilę później, Elizabeth wyskoczyła ze sklepu z wypiekami na twarzy, tuląc do
siebie pudełko oklejone błękitnym papierem.
– To Arka Noego firmy Funtom.
Podobno były tylko trzy takie. Tomoko o niej marzyła – wyjaśniła podekscytowana,
widząc jego pytający wzrok.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
– Gdyby tylko wiedziała…
– Wracamy – zarządziła i ruszyła
w stronę wozu.
Gdy do niego doszli, Sebastian zapakował wszystkie zakupy i
pomógł dziewczynie wejść do środka. Usiadła i dopiero spoglądając przez szybę
zdała sobie z czegoś sprawę.
– Zrobiło się ciemno… – Zdawała
się niebywale zaskoczona swoim odkryciem.
Przez cały zakupowy szał, zupełnie nie zwróciła uwagi na
mijający czas. Światło wystaw sklepowych i ulicznych latarni sprawiało, że na
ulicach było jasko jak za dnia. Dopiero, kiedy oddalili się głównej trasy
otaczający miasto mrok stał się dla niej dostrzegalny.
– To prawda, powinniśmy wracać.
– Chciałabym pojechać w jeszcze
jedno miejsce – wyjaśniła mu i podała woźnicy adres.
Piętnaście minut później byli na miejscu, przy wejściu do
oświetlonego parku. Tego samego, do którego demon udał się wcześniej z japońską
księżniczką.
– No chodź – zawołała go widząc,
że stoi sztywno tuż koło drzwi karety, bez najmniejszego zamiaru ruszenia się z
miejsca.
– Dokąd?
– No do parku. Przecież nie będę
sama po nim spacerować – burknęła zirytowana.
Wydawało jej się, że zapewnienie swojej pani towarzystwa
podczas wieczornego spaceru powinni być dla niego oczywiste i zupełnie
naturalne. Widząc, jak ociągając się zmierza w jej stronę, przez chwilę
zastanawiała się, jak wyglądało jego spotkanie z Tomoko.
– Na pewno był dla niej miły i szarmancki. Tak samo, jak dla tych kobiet
na balu. I tych w szpitalu… – Poczuła się zawiedziona, chociaż tak naprawdę
nie wiedziała, czemu.
Nie spodziewała się po nim żadnego szczególnego zachowania. Mimo
tego, że z jednej strony zazdrościła przyjaciółce tej nieoficjalnej, prywatnej
relacji, którą nawiązała z nim w ciągu kilku wspólnie spędzonych godzin, z
drugiej, nie pragnęła żadnych romantycznych gestów, czy specjalnego
traktowania. Sama do końca nie wiedziała, dlaczego tak się czuła, ale nie mogła
tego zaliczyć do doznań przyjemnych.
– Najmocniej przepraszam, ma
panienka rację. Po prostu myślałem, że…
– To źle myślałeś – przerwała mu zniecierpliwiona, czekając aż
do niej dołączy. Zatrzymał się tuż obok, by po chwili znowu ruszyć równo z nią.
To było
jedno z jej ukochanych miejsce. Przywracało przyjemne wspomnienia z
dzieciństwa. Zawsze po zmroku, zawsze razem, wraz z przyjaciółką biegały
krętymi uliczkami, ścigając się, która pierwsza dotrze do ich ulubionego,
spowitego całkowitą ciemnością miejsca. Czasy, kiedy obie były radosne i
beztroskie, kiedy nie miały pojęcia o problemach dorosłego życia. Zawsze
przysparzały sobie kłopotów uciekaniem służbie, ale wspaniała zabawa pośród
drzew była warta drobnych wyrzutów ze strony rodziców. Krocząc tymi samymi
uliczkami, które od lat nie zmieniły się prawie w ogóle, poczuła, że wszystko
jest w porządku. Niezadowolenie, które jej towarzyszyło, całkowicie opuściło
młode serce, ustępując miejsca spontanicznej radości. Pod wpływem impulsu,
chwyciła kamerdynera pod rękę i ciągnąc go za ramię, jak małe dziecko
pospieszające rodziców, szybkim krokiem poprowadziła w ukochane miejsce.
Zupełnie pozbawiona światła ławka na uboczu, z której,
patrząc pod odpowiednim kątem, można było dostrzec niesamowity widok. Blask
lamp w magiczny sposób tworzył iluzję zielonych koron drzew próbujących
pochłonąć światło, przy okazji porywając ze sobą obserwatora ich niecnego
uczynku.
Nie
opierał się, pozwolił, by go tam doprowadziła. Jej nagły spontaniczny dotyk
sprawił mu przyjemność, jednocześnie wzbudzając ekscytującą nutę zaskoczenia. Gest
dziewczyny był inny niż zwykle, nieprzemyślany, porywczy i przepełniony pasją. Spojrzał
we wskazanym przez nią kierunku. Miała rację. Widok był naprawdę piękny. Ciężko
było uwierzyć, że był jedynie wytworem przypadkowego rozstawienia lamp. Chciało
się rzec, że jakaś wyższa siła wspomogła projektanta, by sprezentować
niesamowite zjawisko jedynie tym zasłużonym, najbardziej spostrzegawczym.
– Podoba ci się? – zapytała
zniecierpliwiona, wiercąc się na ławce.
– Jest naprawdę… Cudowny – Odparł
z lekkim wahaniem.
Dziewczyna poparzyła w zachmurzone niebo dostrzegając kilka
białych paprochów zlatujących z góry.
– Śnieg? – szepnęła
niedowierzając.
Czuła, jak drobne płatki roztapiają się na jej policzkach. Krople
wody spłynęły po jej twarzy imitując łzy.
– Pada śnieg! – Podskoczyła z
radości.
Demon spojrzał na czerwonowłosą, obserwując jej dziecinny
taniec radości. Długie włosy, rozwiewane przez wiatr, co chwila opadały na jej twarz.
Nie zwracała na nie uwagi, wciąż kiwając się na boki z szerokim uśmiechem na
ustach.
– W rzeczy samej – odezwał się po
chwili, spokojnym tonem.
Młoda szlachcianka pląsała wokół ławki, gdy poczuła palący
ból, który z siłą większa niż kiedykolwiek zaatakował jej kark. Zgięła się wpół
jęcząc po cichu. Świat zawirował jej przed oczami. Czuła coraz gęściej
spadające drobinki śniegu, które roztapiały się, nim dotarły do rozpalonej
skóry. Miała wrażenie, jakby ktoś wziął metalowy pręt i z całej siły wciskał go
w ciało, chcąc pozostawić wypalone znamię, mające znaczyć ją do końca życia.
– Sebastian! – zawołała.
Stał bez ruchu, obrócony tyłem do niej. Zdawało się, że nie
docierają do niego żadne słowa. Z trudem podeszła i chwyciła jego rękaw. Odwrócił
się energicznie i popatrzył na nią płonącymi czerwonym blaskiem oczyma,
przepełnionymi złością.
– Sebastian…? – powtórzyła
niepewnie, cofając się parę kroków.
– Naprawdę jesteś nieznośnym
bachorem, czyż nie? – powiedział niskim, przesączonym nienawiścią głosem, powoli
idąc w kierunku wciąż cofającej się dziewczyny.
– O co ci chodzi? – Zapytała z
trudem.
– Taka pyskata, rozwydrzona i
niewychowana. Na dodatek tak niesamowicie słaba. Nic dziwnego, że chcieli
zrobić z ciebie coś wartościowego – sączył, zdając się czerpać chorą
satysfakcję z raniących słów. – Powinnaś była im na to pozwolić. Nie trzeba
było zmuszać mnie, bym ich zabił. I tak nie należę do ciebie. Nigdy nie mógłbym
być oddany komuś tak żałośnie słabemu, jak ty. – Każde jego kolejne słowo było
jak ostry nóż, zręcznie wbijany w serce tak, by zadać jak największy ból, nim
na zawsze pogrąży ją we śnie.
Jakby od dawna zbierał w sobie całą złość, by w pewnym momencie
wyrzucić ją z siebie w całości, nie zważając na jej uczucia, chcąc zniszczyć
doszczętnie jej psychikę. Jak prawdziwy demon, wniknął w głąb jej umysłu,
wyciągając największe obawy i kompleksy, niszcząc ją.
– Dlaczego… Dlaczego tak mówisz?
– wykrztusiła, dławiąc się łzami, które niekontrolowanie zaczęły sączyć się z
jej oczy.
– Naprawdę jesteś aż tak głupia? –
zapytał z niedowierzaniem.
Dzieliło ich zaledwie kilka metrów, gdy nagle rzucił się na
nią z całą swoją siłą. Cudem udało jej się odskoczyć. Upadła na ziemię, dotkliwie
ocierając kolana. Natychmiast podniosła się i próbując ignorować paraliżujący
ból, stanęła pewnie na nogach, wyciągając przed siebie ręce, tworząc blok.
Wiedziała, że tak naprawdę jest w jego obliczu bezbronna, ale nie mogła poddać
się bez walki, nie mogła nawet nie spróbować.
Ruszył. Serce nastolatki zamarło na moment. Trzymała gardę,
czekając na uderzenie. Usłyszała świst. Mocne pchnięcie wytrąciło ją z
równowagi. Przewróciła się na plecy, głową szczęśliwie uderzając w miękki trawnik.
Popatrzyła w stronę demona. Naprzeciwko stał znajomy, czerwonowłosy mężczyzna,
dzierżąc w dłoniach wirującą ostrzami kosę.
– Doprawdy, czy ty zawsze musisz
się wtrącać? – warknął na niego Sebastian.
Shinigami uśmiechnął się, ukazując rząd trójkątnych zębów.
– Wybacz Sebuś, ale zważywszy na
moją pracę nie mogę pozwolić ci zabić tego dziecka – wyjaśnił. – Przynajmniej
na razie – dodał po chwili zastanowienia.
Tocząca się między nimi walka była tak dynamiczna, że
dziewczyna ledwo nadążała wzrokiem za kolejnymi precyzyjnymi uderzeniami. Ból
wyssał z niej wszystkie siły, nie mogła nawet podnieść się i uciec. Demon
blokował broń boga śmierci srebrną zastawą stołową. Żaden z nich nie doznał
poważnych ran. Zatrzymali się, dysząc ze zmęczenia i z poważnymi minami
zmierzyli się wzrokiem. Nagle wyraz twarzy lokaja całkowicie się zmienił.
Pozbawiony furii towarzyszącej mu podczas zaciekłego starcia, brunet wyprostował
się i poprawił ubranie.
– Proszę mi wybaczyć, moje
zadanie dobiegło końca – rzekł swoim zwyczajnym, kulturalnym tonem i po chwili
zniknął w jednej z ciemnych alejek.
Czerwonowłosy mężczyzna podszedł do leżącej na ziemi hrabianki
i popatrzył na z kpiną.
– Grell Sutcliff. Czy to nie ty
próbowałeś mnie zabić ostatnim razem?
– Och. Nie wyobrażaj sobie zbyt
wiele, maleńka. To, że masz piękne włosy nie oznacza, że cały świat kręci się
wokół ciebie – odparł, teatralnie podnosząc głos.
Chwycił ją pod ramię.
– Puszczaj mnie! – wrzasnęła,
ostatkami sił próbując wyrwać się z jego uścisku.
– Naprawdę? Nie jesteś w stanie
się ruszać, zamierzasz leżeć tu do rana? – Popatrzył w jej oczy.
Musiała przyznać, miał rację. Każdy, nawet najmniejszy ruch,
potęgował nieznośny ból sprawiając, że jej ciało nie nadawało się do użytku.
– Dlaczego mi pomagasz?
– Ależ nie! Znowu wyciągasz
błędne wnioski, mała. Nie pomagam tobie, pomagam sobie. Jesteś moim biletem na
przedstawienie, które zakończy się krwawym deszczem miłości! – krzyknął,
drżącym z podekscytowania głosem. – Zabieram cię do domu. W obecnym stanie do
niczego mi się nie przydasz. – Po tych słowach zamilkł zupełnie.
Zaniósł ją do karety i zasiadając obok niej udał się w
podróż do posiadłości Roseblack.
Wo... Woo... Co?! Niemożliwe! Co się stało Sebastianowi? I Grell, który pomaga...
OdpowiedzUsuńZnalazłam kilka słów, w których brakowało liter na końcu :)
Pozdrawiam i życzę zdrowia i weny
Szkoda, że ich nie wypisałaś. Nie mogę ich znaleźć, chyba naprawdę ślepnę ><
UsuńDziękuję i również pozdrawiam ;)
Huh? Co się dzieje xD Sebciu, co tobie ? :O grrr dawać tu kolejna notke bo oszaleje z niecierpliwości !
OdpowiedzUsuńSebastian, ale... Ale... Zachowałeś się jak niegodny miana kamerdynera rodziny Roseblack (i mojej) idiota. Ić do konta.
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, co jak to? co z Sebastianem czemu tak się zachował no i Grell... pomaga o co chodzi tutaj...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, co z Sebastianem? czemu tak się zachował? i jest Grell...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudowne, co jak to? co z Sebastianem? czemu tak się zachował?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza