środa, 21 października 2015

Tom 3, XXIII

Na wstępie powiem, że... ZABIJECIE MNIE.
Ale apeluję do Waszego wewnętrznego fana - nie róbcie tego, bo mam powód, by Was o to prosić xD Chcę jeszcze pożyć, no <3
A teraz do rzeczy...

26.10.2015 mój blog obchodzi swoją pierwszą rocznice, a że tak się składa, że ta data wypada na chwilę przed Halloween, postanowiłam niejako te dwa święta połączyć.
Z tej okazji organizuję konkurs! Tag, KONKURS.
Zasady są proste.
By wziąć udział w konkursie należy w komentarzu pod tą notką podać swoją ulubioną scenę, moment, lub relację, jakie miały miejsce w ciągu minionych ponad dwóch tomów opowiadania oraz uzasadnić swój wybór.
Przykład: Moim ulubionym momentem jest chwila, kiedy Sebastian daje Elizabeh naszyjnik w ramach prezentu urodzinowego. Spodobał mi się najbardziej, bo był jedną z pierwszych oznak, że pomiędzy hrabianką i jej demonem jest coś więcej, niż sucha relacja pan-służący.
No, coś w tym stylu, tylko włóżcie w to więcej serca :P

Zgłoszenia zostawiacie w komentarzach pod tą notką do dnia 26.10.2015, kiedy opublikuję specjalny wpis rocznicowy, gdzie zostanie ogłoszony zwycięzca. 

Co możecie wygrać?
Rolę w halloweenowym specjalu, który pojawi się w Halloween (zaskakujące, wiem xD).

Zapraszam do zabawy :) 

A teraz:
Endżojcie :) 

==================

Przebrała się sama, nie chcąc niepotrzebnie wzywać Taia, i położyła się do łóżka. Przez chwilę patrzyła na etażerkę, w której wnętrzu wciąż znajdował się dowód istnienia Sebastiana. Sen zmorzył ją jednak niezwykle szybko. Zasnęła, wspominając radosne chwile z dzieciństwa, do których nie wracała od lat.
~*~
                Nazajutrz Elizabeth obudził donośny dźwięk tłuczonego szkła. Nim zorientowała się, co właściwie się dzieje, do jej pokoju wbiegł roześmiany Timmy, cały umorusany dżemem. Nastolatka przetarła oczy i spojrzała na niego rozbawiona.
                – Co się tam dzieje? – zapytała niezwykle radośnie.
                – Znów przyszedł ten dziwny pan. Thomas i Jeanny wyjmowali naczynia, a on dżem i potknął się o płaszcz i przewrócił się na nich, a oni upadli i stłukli te ładne talerze z kwiatami. Przyszedł Arthur i się zezłościł, więc uciekłem do ciebie – wyjaśnił zaaferowany chłopiec.
Hrabianka usiadła na skraju łóżka i klepnęła w materac, a kiedy blondyn usiadł obok, zapytała:
                – Więc czemu masz dżem na twarzy? Tylko nie kłam.
                – No bo zanim to się stało, to przyszedł ten chłopak z tym naburmuszonym panem i on wyjął jeden słoik i zaczęliśmy jeść palcami, bo powiedział, że tak będzie zabawniej, ale ten pan nie bawił się z nami, jest jakiś dziwny i ma bliznę na dłoni. Pewnie dlatego jest taki smutny, bo jeszcze go boli – tłumaczył dalej.
Oblizał twarz i spojrzał zamyślony w oczy skuzynki.
                – Lizzy, czy oni z nami zostaną?
                – Czemu pytasz?
                – Bo u ciebie w domu było zawsze tak cicho, a teraz jest inaczej. To tak, jak u mnie. Kiedy byłem smutny, w posiadłości też tak było, a teraz wszyscy się uśmiechają. Chcę, żeby zostali z tobą, żebyś i ty znowu się śmiała jak kiedyś – powiedział przejęty.
Szlachcianka uśmiechnęła się ciepło i objęła chłopca ramieniem. Jego szczerość i dobre serce sprawiały, że odzyskiwała wiarę w ludzi. Cieszyła się również, że po śmierci rodziców w końcu doszedł do siebie. A dwulicowy anioł, który stał u jego boku, wyraźnie miał w tym swój udział i chociaż wciąż mu nie ufała wobec wszystkiego, co mówił, musiała w końcu pogodzić się z faktem, że dla Timmiego był naprawdę dobry.
                – Ci dwaj to Jamie – mój przyjaciel z dzieciństwa, a jego ponury kolega to Gilbert. Są tutaj, by pomóc mi w pracy, ale do tego czasu zostaną – wyjaśniła. – A teraz idź do Arthura i poproś o porządne śniadanie, za chwilę przyjdę.
Klepnęła chłopca w ramię, a kiedy ten skinął głową i wybiegł z jej sypialni, wstała, podeszła do szafy i założyła na siebie ciemnozieloną suknię z falbaną, którą nie raz przygotowywał dla niej Sebastian, kiedy wyruszali do Londynu. Uznała, że w jego oczach musiała być wystarczająco dostojna, by odpowiednio prezentowała się w miejskim zgiełku pośród ludzi różnych klas społecznych.
Kiedy się ubrała, poszła do kuchni, by zobaczyć jak bardzo domownicy zdruzgotali nieszczęsne pomieszczenie. Jednak, kiedy otworzyła drzwi, jej oczom ukazało się coś, co całkowicie ją zaskoczyło. Przy niewielkim, drewnianym stole siedział Thomas, Jeanny, Tai, Grell oraz dwóch nowoprzybyłych gości. Wszyscy głośno rozmawiali, jedząc kanapki z dżemem, popijając Earl Greyem, którego aromat unosił się w powietrzu, delikatnie drażniąc nozdrza dziewczyny. Wyglądali na zadowolonych, zgranych, jakby byli naprawdę szczęśliwi. Wokół nich, z kanapką w ustach, biegał mały Timmy. Dziewczyna przypomniała sobie o tym, co powiedział jej parę minut temu. Czy to możliwe, by jej nastrój miał taki wpływ na ludzi? Patrząc na nich poczuła radość. Chwilę zajęło jej zrozumienie, że przyjemne uczucie powodowało ciepło rodzinnego nastroju, który zapanował w kuchni.
                – Dzień dobry, wszystkim – powitała ich uśmiechnięta i podchodząc do stołu, chwyciła jedną z kanapek.
                – Panienko Elizabeth! – krzyknęli chórem służący.
Thomas podniósł się z krzesła, ustępując jej miejsca. Gdy usiadła, tuż przed nią pojawiła się filiżanka świeżo zaparzonej herbaty.
                – Proszę wybaczyć niegodne warunki, jednak wszyscy zebrani nalegali, bym zaserwował posiłek tutaj – wyjaśnił kłaniający się przed nią Arthur.
Lizz spojrzała na niego badawczo i machnęła ręką.
                – Nie szkodzi. Zaraz i tak wyruszamy. Dziękuję, że się wszystkim zająłeś – odparła i włożyła kanapkę do ust.
Mieszanka dżemu truskawkowego i świeżego chleba chyba nigdy nie smakowała lepiej. Nie czuła ani odrobiny obrzydzenia. Wciąż z lekkim zdziwieniem przypatrywała się uśmiechom otaczających ją ludzi. Poczuła, że gdzieś przynależy, że mimo czekającej ją tragicznej przyszłości, wciąż może korzystać z życia. Czy nie o tym mówiła jej młodsza wersja?
Z trudem powstrzymała łzy, przygryzając bok języka. Tak szczęśliwa nie czuła się od bardzo dawna. Nie spodziewała się, że to kiedykolwiek będzie jeszcze możliwe. Nawet bliskość ludzi i ich przypadkowe dotyki nie raziły jej tak, jak zazwyczaj.
Nagle dostrzegła wzrok wpatrującego się w nią żniwiarza. Chociaż na pozór wydawał się zadowolony, wyczuła, że coś go trapiło.
                – Grell, jedziesz z nami do Londynu – zakomunikowała.
Chciała mieć go blisko siebie, by bacznie obserwując jego zachowanie, zrozumieć, co martwiło go do tego stopnia, by zakłócić radość płynącą z bycia centrum zainteresowania towarzystwa.
~*~
                – Czy mógłbyś z łaski swojej wreszcie się zamknąć? – zapytała zirytowana Elizabeth.
Prowadzony przez Gilberta powóz chyba nigdy nie tętnił takim życiem. Choć wewnątrz siedziały zaledwie trzy osoby, gwar rozmów słychać było na tyle donośnie, że nawet samozwańczy woźnica doskonale słyszał każde słowo.
Grell skrzywił się wymownie, obejmując ramię Jamesa.
                – Ale jemu podoba się to, co mówię! – pisnął niczym dziewczynka, po czym ukrył twarz w materiale marynarki chłopaka.
Ten, zaśmiał się bezradnie, spoglądając przyjaciółce w oczy. W przeciwieństwie do niej, anegdoty czerwonowłosego dziwaka naprawdę go bawiły. Nie rozumiał, dlaczego Lizzy była do niego tak negatywnie nastawiona. Sądził jednak, że nie bezzasadnie.
                – Doprawdy, Sutcliff. Nie masz w sobie za grosz przyzwoitości – prychnęła pod nosem i oparła czoło o szybę, wyglądając tęsknie za miejskimi zabudowaniami.
Żniwiarz zdawał się zupełnie nie reagować na jej aluzje, bezpośrednie uwagi, czy ignorancję. Dalej w najlepsze kontynuował opowiastki, co chwilę wtrącając złośliwe uwagi.
                – Brzmi dokładnie jak William, mówiłem ci! – krzyknął podekscytowany, kiedy nastolatka skarciła go po raz kolejny.
Jem, który dotąd jedynie przysłuchiwał się opowieści, nie wytrzymał i parsknął głośnym śmiechem. Po jego policzkach popłynęły łzy, co jedynie doprowadziło hrabiankę do szału.
                – Masz rację, dokładnie tak, jak mówiłeś! – przyznał blondyn.
Napotkawszy złowieszcze spojrzenie błękitnych oczu, uspokoił się nieco.
                – No, ale sama przyznasz, że jest w tym trochę prawdy – dodał ciszej, wzruszając ramionami.
Dziewczyna zerknęła na niego niechętnie oczami pełnymi mrożącej krew w żyłach dezaprobaty.
                – Gdybyś spędził z nim tyle czasu, co ja, miałbyś go serdecznie dosyć. Zresztą… – zawiesiła głos, uświadamiając sobie, że jasnowłosy przyjaciel zdecydowanie był w guście boga śmierci. – Niedługo sam się przekonasz.
                – Co masz na myśli?
                – Grell, nie sądzisz, że Jamie jest niezwykle przystojnym, młodym mężczyzną? – zapytała, uśmiechając się niepokojąco.
James nerwowo przełknął ślinę i powoli zaczął odsuwać od siebie owiniętego wokół swego ramienia, niczym boa dusiciel, czerwonowłosego mężczyznę, który nagle zaczął przyglądać mu się z przedziwnym błyskiem w oczach koloru dojrzewającej limonki.
                – Masz rację! – krzyknął podekscytowany. – Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć! Jesteś naprawdę przystojny. I taki umięśniony!
Mężczyzna zaczął komplementować blondyna. Ten, zupełnie zdezorientowany, czując się niesamowicie niekomfortowo, błagalnie spoglądał na zadowoloną z siebie przyjaciółkę.
                – Lizz, proszę… – jęknął po trzech minutach.
Dziewczyna była zaskoczona, że wytrzymał tak długo. Nawet Sebastian nigdy nie sprostał zadaniu, po niespełna dwóch minutach kończył z dłonią wciśniętą w twarz shinigami.
                – Sutcliff, zostaw go – warknęła hrabianka, łaskawie ratując Jamesa z opresji. – Teraz już rozumiesz? – zapytała ironicznie.
Chłopak jedynie skinął głową. Na chwilę w powozie zapanowała cisza. Nie utrzymała się jednak zbyt długo. Nim Elizabeth zdążyła się zorientować, w jakiś przedziwny sposób została wplątana w irracjonalną dyskusję na temat dyskryminacji czerwonego odzienia na szlacheckich salonach. Co dziwniejsze, miała na ten temat sporo do powiedzenia, a jej opinia w dużej mierze pokrywała się ze zdaniem żniwiarza. Gdy to sobie uświadomiła, spojrzała na niego zdumiona i zawiesiła się na chwilę, by po kilku sekundach kontynuować urwaną w połowie myśl.
Wreszcie usłyszeli krzyk Gilberta. Powóz zatrzymał się energicznie, powodując, że wszyscy w jego wnętrzu dotkliwie się poobijali. James wyłonił się z wnętrza karoty i skarcił przyjaciela wzrokiem. Tuż za nim, ocierając obolałe ramię, wyszła Elizabeth.
                – Mówiłem, że masz tego nie robić! – burknął oskarżycielsko Jamie, nim jednak brunet zdążył cokolwiek odpowiedzieć, chłopak zaczął się śmiać.
Lizz nie podzielała w prawdzie jego beztroski i entuzjazmu wobec dosłownie wszystkiego, co go spotykało, jednak nie mogła powiedzieć, by ją irytował. Wręcz przeciwnie, pozytywne podejście przyjaciela było zaraźliwe. Sama miała ochotę zacząć się śmiać, ale przez wzgląd na miejsce, przy którym się znajdowali, jako szlachcianka powstrzymała się, ograniczając odruch jedynie do cichego chichotu.
                – Jamie, chodź ze mną. A wy dwaj tutaj zostańcie – powiedziała, patrząc na Gilberta i Grella.
Mężczyźni spojrzeli na siebie niezadowoleni. Było widać, że z jakiegoś powodu za sobą nie przepadają. Co prawda, Sutcliff miał dziwne gusta i nie powinno dziwić, że ktoś się w nie nie wpasował, jednak Lizz zawsze była podejrzliwa i wolała dmuchać na zimne. Kiedy tylko oddaliła się na bezpieczną odległość, postanowiła wypytać Jamesa.
                – Skąd znasz Gilberta?
                – Poznaliśmy się na statku, kiedy opuszczałem Anglię.
                – Wiesz, skąd wzięły się blizny na jego rękach?
                – Nie lubi o tym rozmawiać, więc nie pytam.
                – Ufasz mu?
Chłopak zatrzymał się i poważnie spojrzał w oczy przyjaciółki.
                – Oczywiście, że mu ufam. Nigdy nie zaryzykowałbym bezpieczeństwa bliskich w taki sposób. Spędziliśmy razem parę dobrych lat. Możesz być spokojna – wyjaśnił i z uśmiechem na ustach i otworzył przed nastolatką wielkie drzwi z ciemnego drewna.
                – Czas nie ma znaczenia, zawsze można zostać zdradzonym – mruknęła, przekraczając próg budynku.
 ~*~
                Smukła, spowita ciemnością postać pochyliła się nad dwa razy większym od siebie potworem, rozbijając w drobny mak smoliście czarną zbroję chroniącą ciało przeciwnika. Zaśmiała się opętańczo, dając upust wszelkim morderczym instynktom od miesięcy krzyczącym wewnątrz umysłu.
                – Czemu? – wycharczał drżący u jego stóp, ranny demon bryzgający splamioną grzechem krwią.
                – Czemu? – powtórzył zdziwiony napastnik.
Jego oczy rozbłysły szkarłatem, na usta wstąpił iście złowieszczy uśmiech ukazujący drapieżne kły obłudnej istoty. Sebastian zamachnął się trzymanym w ręce nożem, przeszywając dłoń Ojca. Przygwoździwszy kończynę Króla do kamiennej posadzki, demon zaczął krążyć wokół niego, wydatnie stukając obcasami. Niesiony echem, równomierny dźwięk obuwia odliczał kolejne sekundy do śmierci tego, który postawił na jego drodze niewyobrażalną ilość zbędnych przeszkód. Napawał się dochodzącymi z oddali krzykami krwawej rzezi. Enepsignos stanęła na wysokości zadania. Musiał przyznać, przy swoim nieznośnym usposobieniu, kobieta była wspaniałym dowódcą, nienagannym żołnierzem. Od zawsze była czarnym koniem wszelkich potyczek; dumnie dzierżąc utkany z dusz potępionych sztylet, tańczyła wśród wrogów, chłonąc ich wspomnienia.
                – Myślę, że doskonale zdajesz sobie sprawę dlaczego, Ojcze – odparł po chwili, zatoczywszy koło wokół dogorywającego demona.
Belial warknął, próbując uwolnić rękę, jednak poważne rany wyssały z niego zbyt wiele sił. Jego los spoczywał w rękach wzgardzonego następcy tronu, w którego oczach władca demonów dostrzegał napawającą serce dumą nienawiść, jednak zdawał sobie sprawę, że skierowana w jego stronę, zwiastuje rychły koniec trwającego tysiące lat żywota. Najdroższy syn, zawsze opanowany, szczycący się niezwykłą bystrością umysłu i chłodną logiką – ten, którego zawsze widział, jako swego następcę. Ten, którego życie obdarł z wolnej woli; który opuścił go, poprzysięgając zemstę. Był zbyt naiwny. Tak, on – Król Podziemia, Pan Wszelkiego Zła pozwolił, by przywiązanie i ckliwość odebrały mu jasność umysłu.
                – Tylko w ten sposób zdobędę należny mi szacunek, czyż nie? – zapytał Sebastian, ponownie pochylając się nad umierającym Ojcem.
                – Nie musisz tego robić… – wycharczał ciężko Belial, z trudem unosząc głowę.
Brunet skrzywił się. Energicznie kopnął Króla Piekieł w twarz i wyrwawszy nóż z jego dłoni, zlizał z niego krew.
                – Myślałem, że będziesz ze mnie dumny. Czy nie tego chciałeś? – zapytał, odskakując od przeciwnika.
Wzbił się w powietrze i patrzył na niego z góry, napawając się każdym przedśmiertnym spazmem targającym ciałem znienawidzonego Ojca. Oczyma wyobraźni widział jego koniec. Dokładnie wyobrażał sobie każdy moment długo wyczekiwanej chwili i realizował go zgodnie ze swym marzeniem. Jeszcze tylko moment, a wszystko, o czym mógł zapragnąć, będzie na wyciągnięcie ręki. Już tylko jedno cięcie dzieliło go od prawdziwej wolności.
                – Czyż nie miałem być tym, który zajmie twoje miejsce? – zakpił, bawiąc się ostrzem. – Czy nie dlatego próbowałeś zrujnować moje życie?
Skierował broń w twarz ojca i ruszył z zawrotną prędkością, by zakończyć jego parszywy żywot. Zbliżając się do Beliala, zobaczył obleśny uśmiech rozjaśniający jego zakrwawioną twarz.
                – Przeliczyłeś się – szepnął, spoglądając za demona.
Nim brunet zdążył zareagować, poczuł intensywny, paraliżujący ból, jakiego nie doznał nigdy wcześniej. Cierpienie, które dosłownie wysysało z niego życie. Upadł na onyksową posadzę tuż obok Ojca.
                – Sebastianku – jęknął przeciągle przesiany obrzydzeniem głos.
Były kamerdyner spojrzał w czarną chmurę, z wnętrza której dobiegał obleśny śmiech, jednak rana, którą zadał mu niezidentyfikowany przeciwnik, tępiła jego zmysły. W ciemności był w stanie dostrzec jedynie płomienny błysk.
                – Wciąż jesteś zbyt młody i zbyt lekkomyślny, by mnie pokonać, synu – odezwał się Ojciec, resztkami sił zapierając się na łokciach.
Demon patrzył na niego mętnie. W jego głowie rozbrzmiewała tylko jedna myśl. „Zabij go”.
                – Zabij go! – krzyczał wewnętrzny głos, niemal rozsadzając jego czaszkę.
                – Zabij go! – wrzasnął Sebastian.
Zamachnął się, rozcinając gardło Ojca. Magiczne ostrze, które dzierżył w dłoni, jak wszelka broń, którą posługiwały się istoty piekielne, blokowała zdolności regeneracyjne. Doskonale wiedział, że tym razem pozbył się go na dobre. Przysunął się do Beliala i szepnął:
                – Żegnaj, Ojcze.
                – To takie urocze. Właśnie zostałeś nowym królem, Sebastianku – ponownie rozbrzmiał głos oprawcy nowego króla. – A teraz, nim wieść o przejęciu władzy rozejdzie się po wszelkich parszywcach tego świata, upewnijmy się, że wychwalać będą moje imię, co ty na to?
Spowita mrokiem postać po raz kolejny zaśmiała się opętańczo i nim ranny demon zdążył zareagować, wyrzuciła w jego stronę śmiercionośne ostrze. Były kamerdyner, zbyt wycieńczony i dotkliwie ranny, nie był w stanie zrobić uniku. Zamknął oczy, godząc się ze swym losem, w duszy żałując jedynie, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. Nawet bez ostatecznego uderzenia, od którego dzieliły go ułamki sekund, szanse, że zdoła przetrwać były znikome. Wziął głęboki oddech, a chwilę później jego ciało rozpłynęło się w tumanie czarnego prochu. 

16 komentarzy:

  1. O.O
    Co jest, czy tak mi się wydaje... znaczy, nie zrozumiałam do końca tej ostatniej sceny. Jako to coś, co (jeśli właściwie przeczytałam) zabiło Sebastiana (nwm jak). 😯
    a jak tylko zobaczyłam poerwsze zdanie, które jasno sugerowało, że będzie o piekle, to w głowie mi taka myśl się pojawiła: "aha, fajnie, Seba wrócił..."
    No, ale się przeliczyłam xD
    Do Grella - jest niewierny. Bardzo. Ilu on już adoruje? XD xDDD
    Tyle, chyba. A, nie. Timmy mnie rozwalił na maxa, a raczej jego wyobrażenie z dziubkiem umorusanym dżemem xD mało nie padłam.
    Ue, mam blokadę w pisaniu, a na jutro koniecznie muszę się odblokować ;.; ratuj :'(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poecam Russian Earl Greya Liptona, lub Lady Grey Twinningsa :P
      A Seba... No, można powiedzieć, że w pewnym sensie wrócił, bo coś robił, nie? xD Robił, robił i... przestał robić TT_TT

      A Grell adruje każdego przystojnego faceta, taki już jest.

      Usuń
  2. Nami, zgiń, przepadnij. JAK MOGŁAŚ ZABIĆ SEBASTIANA?! siedzę teraz przed wykładem i płaczę. Boli mnie serduszko przez ciebie i jestem potępiona bo opłakuję śmierć demona.

    Czas na teorie spiskowe. Byłabyś skrajnie niemądra gdybyś uśmierciła go na amen, czyli na pewno odżyje. Enepsignos jest poza podejrzeniem, ponieważ po pierwsze: dowodzi i niw ma na to czasu, a po drugie obiecał jej że się z nią prześpi, więc byłaby niespełna rozumu gdyby go teraz zabiła. Pomijając fakt, że później moglaby go bez problemu kuknąć, kiedy najmniej by się tego spodziewał. I zwłoki Sebastiana odkryte w łóżku. Mrrrr. I mogę ci powiedzieć z 85 % pewnością kto był tym napastnikiem.
    Seth.
    Ma zarówno motyw, jak i czas. Czas i informacje. Jako drugi syn królewski dostęp do informatorów zapewniony. Więc bez problemu mógł zaczekać na dogodny moment. Po drugie. Motyw to zazdrość. Przecież juz dawno mu zazdrościł uwagi ojca, umiejętności, pozycji. Aby zyskać powszechny szacunek i bojaźń musi pokonać brata, co w uczciwym pojedynku jest niemożliwe. I to pogardliwe Sebastianku. Nikt z innych demonów nie ośmieliłby się tak zwrócić do następcy tronu. Seth więc poszedł na łatwiznę i zaatakował Sebastiana. Może teraz zabić króla, lecz równie dobrze może go pozostawić i samemu wkraść się w łaski. (dalej mi się serce kraja, Enepsignos, ratuj kochanka. Jeśli tego nie zrobi jej pozycja na dworze również jest krucha i niestabilna, bo uzależniona od Sebunia).
    Jak mam przeżywać taki zawał to wolę czytać jak Lizzy delektuje się dżemem truskawkowym.
    Grell w swoim żywiole. Reszta bez zarzutu, bo mnie zdenerwowałaś piekielnym epizodem.

    A ulubioną scenę opiszę ci innym razem przy napływie weny. I masz ożywić Sebunia! To rozkaz xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę zmartwić Twoje 85%, ale Seth nie żyje od końca drugiego tomu xD
      Trudno więc, żeby mógł zabić Sebastiana. Nie będę odkrywać tajemnicy, ale tyle wyjaśnić musiałam. Choć nie powiem, zabawnie było czytać o tej teorii, bo gdyby nie fakt, że on nie żyje, to rzeczywiście bardzo rozsądna teoria :D
      A co do Sebcia... Co ja Ci mogę powiedzieć? Milczeć będę i tyle. Przykro mi, że przeżywasz takie emocje na wykładzie, ciężko wtedy dać im upust, no ale... Ostrzegałam na początku! :P

      A na scenę spokojnie poczekam, nie ma pośpiechu, jeszcze całe cztery pełne doby :D

      Usuń
    2. Ja ci nie dowierzam. Moja świadomość dalej wypiera fakt, że Seba nie żyje. To by oznaczało, że liz jest wolna i w ogóle straci jakikolwiek sens do życia. Musisz mieć jakiegoś asa w rękawie, inaczej nigdy byś czegoś takiego nie opisała.

      Usuń
  3. Chwila, chwila, chwila, MOMENT! Sebastian zmarł?! Ciało Sebastiana "rozpłynęło się w tumanie czarnego prochu"? Czy ja coś źle zrozumiałam?
    Okej, Grell przystawia się do Jamie'ego, co mnie nie zdziwiło. Wręcz na to czekałam. W sumie to biedny Gilbert. Został sam na sam z czerwonowłosym.
    Ciągle nie mogę uwierzyć, że czytam jakiegoś bloga już prawie rok xD. Zazwyczaj nudzi mi się po około 2 miesiącach.
    Co do konkursu to...Nami, Ty chory sadysto xD
    Każesz wybrać ulubioną scenę spośród TYLU? Okej, spróbuję.
    To chyba będzie moment w, którym Elizabeth dowiaduje się, że jej wujek jest powiązany z organizacją, która jej zgotowała to piekło i go zabija. Pokazuje, że nawet najbliższym nie można 100-procentowo ufać. Spodobała mi się również postawa hrabianki. Z zimną krwią zabiła krewnego dla celu, który sobie wyznaczyła.
    Mój komentarz jest chyba bardziej bez ładu i składu niż zazwyczaj xD. Wybacz, wczoraj z powodu jakiejś choroby spędziłam cały dzień w łóżku, a dzisiaj jeszcze trochę się słabo czuję.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ouuu... To życzę szybkiego powrotu do zdrowia :*
      I dziękuję za udział w konkursie^^

      Wiem, jestem sadystką, ale... Po roku śledzenia moich wypocin (nawet nie wiesz, jak się tym jaram <3 nie myślałam, że kogoś aż tak zaciekawie xD dziękuję, że jesteś <3) jeszcze nie zauważyłaś, że uwielbiam się nad Wami (i nie ukrywajmy, sobą również xD) znęcać? Tyle razy, ile ja płakałam, pisząc scenę, której wcale nie chciałam opisywać, ale wiedziałam, że uzyskam pożądany efekt, to nawet nie zliczysz.
      Nie mówiąc nawet o tym jak ryczałam, kiedy pisałam scenę z piekła, która się właśnie pojawiła... To było straszne TT_TT Mój biedny, ukochany demon... Bo tak, dobrze zrozumiałaś, Sebastian is dead. Po polsku mi to przez klawiaturę nie przejdzie...
      I naprawdę się jaram, jak czytam, że Ci się nie znudziłam, a inne blogi tak szybko. Jeee, borze zielony, taki życiowy sukces :O <3

      Usuń
  4. Może nie padnie mi bateria, więc spróbuję napisać, która scena najbardziej mi przypadła do gustu. Podejrzewam, że cię lekko zaskoczę swoim wyborem, ponieważ zaprzeczy to mojej dociekliwości i zdrowemu rozsądkowi. Ta scena ma miejsce w tomie 2, rozdział LXV. Wyznanie uczuć przez Sebastiana.
    Doskonale zdaję sobie sprawę, jak trudna to była dla niego decyzja. Oczami wyobraźni widzę jego bezsenne noce, podczas których zastanawia się, co powinien zrobić. Jak snuje się z kąta w kąt, nadsłuchując wątłego bicia serca swojej pani. Jak zdaje sobie sprawę, że pomimo całej głębi uczuć, nie będzie mógł jej obronić. Jak każdy mięsień, każde ścięgno odmawia mu posłuszeństwa. Jak z każdą chwilą traci swoje siły witalne. Cierpiał nie tylko fizycznie. Cierpiał najgorszy ból, jaki istnieje. Ten sam, który później pozna Elizabeth. Z tą subtelną różnicą, że jako zdradzona dziewczyna zebrała więcej naszego współczucia.
    Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest bliski śmierci. Ostatecznie postawił wszystko na jedną kartę. Na pewno nigdy by do tego nie dopuścił, gdyby Lizz nie powiedziała mu o tym pierwsza. Nie po to zabrał jej najpiękniejsze wspomnienia. Nie miał wyboru, zrobił to po to, by ją chronić. I nagle jego ukochana ponownie okazuje mu swoje uczucia. Tak silnie oddziałuje to na psychikę demona, że wbrew rozsądkowi, logice, zasadom, wyjawia jej swoją tajemnicę. Coś, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. I jak pięknie to robi! Nie ubiera tego w wymyślne słowa. Używa pojedynczych wyrazów, ale jaki potężny przekaz niosący ze sobą! Z jaką pewnością i odwagą stawia czoła swoim uczuciom. " Ufam ci, czy i ty nie powinnaś mi ufać?"
    Tą decyzję okupił straszliwą ceną. Chwilę później musiał się wszystkiego wyprzeć na jej oczach, tak, by uwierzyła. Żeby pozbawić ją złudzeń. Inaczej nie byłby w stanie ją chronić. Paradoks: by uratować swoją miłość, musi zadać jej ból który ją zabija. Możliwe, że jest to kara upadłych aniołów, za wystąpienie przeciwko przykazaniu miłości. A może był po prostu zbyt dobrym graczem, który prowadził potrójną grę? Może wcale jej nie kochał? Nie. Musimy mu ufać. Tylko i aż tyle. Spełnić jego prośbę. Chociażby wydawało się to najbardziej absurdalnym rozwiązaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham Cię!
      Autorka puakała, jak czytała.
      Bez jaj, to było naprawdę genialne. Genialne i słodkie i wspaniałe, bo...
      Nie wiem, może ja przesadzam, ale... Tego typu snucie teorii, patrzenie na coś wielowątkowo, rozkminianie uczuć postaci w kontekście całości utworu - to są rzeczy, z którymi spotykałam się nie raz, ale dotyczyły one książek, filmów, animców. No, generalnie różnych rzeczy, które zostały opublikowane, wydane oficjalnie, za które ludzie otrzymali wynagrodzenie w postaci sławy, pieniędzy itp. I kiedy widzę coś takiego w odnośni do moich skromnych wypocin, to czuję się tak zajebiście doceniona, że kurde dalej płaczę i nawet dobrze nie widzę, czy nie robię jakichś literówek i czy w ogóle to, co stukam ma jakiś sens.
      Wiem, że Ty generalnie masz taką naturę, dociekliwego, świadomego czytelnika, ale dla mnie to naprawdę ogromnie dużo znaczy. Że kogoś obchodziło to wszystko na tyle, że pamięta praktycznie całą fabułę i dostrzega połączenia, których martwiłam się, że nikt nie zobaczy. Jak widzę, gdy wyciągasz te drobnostki i łączysz je w jedną całość, to od razu mam ochotę pisać dalej, bo właśnie takie komentarze są najpiękniejsze. Takie, które wyrażają prawdziwe zainteresowanie <3

      No dobra, ochłonęłam trochę... W zasadzie, nie zdziwił mnie Twój wybór. Spodziewałam się po Tobie czegoś w tym stylu. Wyboru głębokiego emocjonalnie, niejasnego, gdzie można snuć domysły i wskazywać te wszystkie połączenia :D Cała Ty <3

      Usuń
  5. Od samego początku miałam skrytą nadzieję, że istnieje jakieś trzecie dno i wgl... Ale teraz... No Sebi nie żyje no T-T... więc liczę, że pojawi się i czwarte dno, że zrobisz cokolwiek, by nagle zmartwychwstał lub za jakiś czas nam pięknie wyjaśnisz, że to "rozpłynięcie się" nie jest śmiercią...ale czymś innym (nie mam pojęcia czym, ale wiem, że ubierzesz to w jakieś ładne słowa). Nadzieja matką głupich? - nie niszcz mi jeszcze marzeń, proooszę! Jeśli, z dla mnie niezrozumiałych celów, jednak uśmierciłaś Sebastiana... Plis, daj mi jak najdłużej żyć w złudnej nadziei. Nie dam rady się z nim pożegnać ;-;

    Zapewne, gdy mi minie pierwszy szok... (łeeeee) to albo zacznę obmyślać teorie, dlaczego go zabiłaś (no bo musi być jakiś ważny powód, na tyle Cię znam XD), albo szczegółowy plan Twojej śmierci. Jesteś pierwszą autorką...no blogową na pewną, co do książek nie jestem pewna, która tyle razy doprowadziła mie do granić wytrzymałości emocjonalnej. Najczęściejj były to w sumie momenty, gdy było mi tak słodko, no bo Lizz i Seba (ćśśś! Bd ryczeć), potem to współczucie głównej bohaterce, tęsknota za moim Sebą... Teraz miarka się przebrała! Albo dam ci Nobla, albo pójdę i Cię uduszę, następnie strzelając sobie w łeb, że zabiłam tak wspaniałą autorkę. Nic więcej nie dodam, wyciągnij wnioski sama XDDD

    Nie będę czytać tego co napisałam u góry, dam głowę, że jest to tak nieskładne, jak moje aktualne myśli. No co ja mam zrobić? Roztrzęsiona jestem, właściwie ledwo pamiętam co było na początku...
    Za pamięci, od razu zaznaczyłam sobie fragment tekstu: "Ci dwaj to Jamie – mój przyjaciel z dzieciństwa, a jego ponury kolega to Gilbert." - coś tu jest nie tak.
    Dżem i wgl... przez chwilę zrobiło się sodko. No i potem Grell, kocham go <3 Eee, straciłam wenę do komentowania. Masz za zadanie wymyślić do soboty coś, co mi poprawi humor (czwartek- Dzień Papieski i dwa W-Fy, w pt dwa wuefy i satysfakcja z dożycia do weekendu, ale w sobotę nastrój będę miała niecodziennie marny). Liczę na rozdział z jakimś "łał", bo nie dożyję kolejnego.

    To by było na tyle, idę kuć chemię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodzenia w nauce więc :*
      Haha, bo ja jestem złą i okropną sadystką i sprawiam, że moi czytelnicy chcą się zabić na myśl o tym, co robię postaciom xD Jezu, jestem straszna. Ale nie poradzę, lubię to. Musicie z tym żyć.
      W sobotę... Nie jestem pewna, o czym będzie w sobotę, a powinnam, bo pisałam to niedawno. Mam nadzieję, że cokolwiek tam jest, to poprawi Ci humor :P
      Wasze reakcje są takie piękne <3 Ale w sumie, ja puakam z powodu Seby dalej, więc rozumiem Wasz ból TT_TT
      No i oczywiście, dziękuję za miłe słowa <3

      Pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Podpisuję się rączkami, nóżkami, ogonkiem i kością krzyżową.

      Usuń
    3. Fakt, że też płakałaś za Sebą nie napełnia mnie nadzieją. Moje myśli są coraz bardziej pesymistyczne. NAMI, NIE RÓB TEGO!!!

      Usuń
  6. Jakoś na początku nie zajarzyłam do końca, więc piszę dopiero teraz. Ekhem, postaram się nie wygłupić.

    Tak po za tym, to, Nami, jesteś nieludzka. Tyle wspaniałych rozdziałów... Moimi pierwszymi trzema skojarzeniami były właśnie wydarzenia z urodzin Lizz, wspaniałe wyznanie miłości Sebastiana i to co się działo potem ^^
    Ale postanowiłam być bardziej oryginalna i zastanowić się chwilę, przypominając sobie jednocześnie treść poprzednich tomów.
    Wyrok nie zapadł szybko, rozmyślałam sobie cały dzień...ale mam! Jeden z rozdziałów, gdy pochłaniałam po kilkanaście-kilkadziesiąt rozdziałów dziennie. Jedyny moment z tego tomu, który pamiętam tak wyraźnie, że mogę przytoczyć refleksje z tamtego momentu.
    To część historii, która zapoczątkowała się tuż po zdemaskowaniu "Monitora", w dwudziestym szóstym rozdziale pierwszego tomu.
    We wstępie określiłaś go jako słaby. Ja tak nie uważam.
    Wiadomo, pierwsza reakcja- "Grell?! Grell!!!". Walka między nim a Sebastianem, można powiedzieć, że to prawie lustrzane odbicie scen, jakie znane są nam z drugiego i trzeciego tomu mangi. Przeczucie tak silne, że miejscami byłam pewna, że to nie Monitor, a Red przyglądała się wszystkiemu z boku. Z jednym wyjątkiem. Ciel nie był zainteresowany niczym innym, jak swoją ciotką. Może nie od razu, że los Sebastiana był mu obojętny. Może był pewny, że bez względu na przeciwnika, Sebastian nie złamie rozkazu. Ale nie było w tym uczuć.
    Tu mamy ich barwny wachlarz, ale co jest w tym wszystkim najpiękniejsze - są nadal ukryte. To były te czasy, gdy czytelnik tylko starał się doszukiwać dwuznaczności, drugiego dna. Gdy zachwycał się każdym subtelnym słowem, gdy zarówno Lizz, jak tym bardziej jej kamerdyner wypierali się wszystkiego, co ich łączyło. Choć z pewnego punktu widzenia może się to wydawać beznadziejne - każde próbuje ratować drugiego, a kończy się, że oboje (w mniejszym lub większym stopniu) są ranni. Jednak to pierwszy niezbity dowód w opowiadaniu, że obojgu na sobie zależy. Lizzy, choć wie, że nie ma najmniejszych szans, staje między Grellem a umierającym Sebastianem, by zasłonić go sobą. Bariera pan-sługa została całkowicie złamana, gdy dziewczyna pokazuje, jak bardzo jej zależy na demonie.
    Sebastian również, choć upiera się przy swoich jednych z pierwszych słów- "moje życie w całości należy do mojej pani", jak zwykle trwając przy swoich formułkach. Kilkukrotnie zasłania Elizabeth swoim ciałem, choć wie, że w każdej chwili może stracić życie. Momenty, gdy z przerażeniem krzyczy do swojej pani, by uciekała, zapominając o wszelkich zwrotach grzecznościowych, przepełniony emocjami, których się wypierał. Chwila, gdy oboje wspierają się nawzajem, przeklinając swoją słabość i nieumiejętność ochronienia drugiej osoby.
    (wiem, że nie jeden rozdział, ale...powiedzmy, że trochę naciągnę regulamin i powiem, że to dłuuugi moment XDDD) potem zaczyna się cudowny angst, gdy oboje siedzą w przeciwległych kątach posiadłości, obwiniając się, bojąc się spojrzeć w oczy drugiemu, powoli przyznając się przed sobą do własnych uczuć. Czyż to nie idealny przykład tego, że siebie ocenić najtrudniej?
    Każde z nich cierpi, w najmniejszym stopniu od ran fizycznych, a największym od tych emocjonalnych. Boją się przyznać przed sobą, że tęsknią, że brak tego drugiego całkowicie zmienia ich i wszystko wokół. Próbują przekonać samych siebie, że to drugie jest strasznie zawiedzione, że nie powinni nic robić, jednocześnie żałując, że właśnie nie robią nic.
    Po tych dniach spotykają się w nocy na dachu. Nie wiedzą co mają powiedzieć, bo nie wolno im wypowiedzieć na głos tego, co najbardziej leży im na sercu. Nie potrafiliby też mówić o tym otwarcie. Prócz wielu słów, które wymienili, każde wiedziało, że wszystko inne się nie liczy. Najważniejsze było drugie, jego obecność.
    Zakończenie całej części tej historii - pytanie Lizz, które tak długo ją nękało. Ile razy biła się z myślami, oczekując odtrącenia, które było najoczywistszą odpowiedzią? "Zależy ci na mnie?".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (haha, nie zmieściłam sie w limicie ;''''D)
      CD.
      Wtedy jesteśmy już pewni, że jej stosunek do Sebastiana od tego momentu nigdy nie będzie obojętny. Czekamy, aż kamerdyner odezwie się choć słowem. Wyśmieje ją? Przytaknie? Każda z opcji wydaje się nam abstrakcyjna. W końcu to Sebastian. On unika tematu, ucieka się do słabej wymówki. Jesteśmy rozżaleni, prawie równie, co Lizz.
      Przypominamy sobie te tysiące wzmianek, gdy walczy ze samym sobą, gdy przestaje rozumieć czynniki, które popychają go do różnych działań. Zadajemy pytanie - czy po prostu boi się do tego przyznać? Dlatego zbywa swoją panią, by nie skalać swojego oblicza jako idealnego kamerdynera? Czy po prostu nie chce sprawić jej bólu związanego z rozczarowaniem?

      Gdy już pogodziliśmy się, że Sebastian nie odpowie na to pytanie, pada jedno ciche słowo, powiedziane niby niechlujnie, nieśmiało: "Tak...".
      Lizz stara się nie robić sobie nadziei. Sebastian odchodzi. Podkreśla, że nie powiedział tego dla niej, tylko dla siebie. Przyznaje się nareszcie przed sobą, że coś się zmieniło, że nie mogą być sobie obcy. Wie, że tymi słowami ściągnie nie tylko na siebie, ale także i na swoją panią, cierpienie. I choć nie zdaje sobie jeszcze sprawy, co wiedzie za sobą to uczucie, decyduje się na ten krok. Wie, że nie tylko jemu może grozić przez to niebezpieczeństwo. Ale nie cofa tego, choć stara się o tym zapomnieć. Wie, że cokolwiek to jest, jest ważne. Że żadne z nich nie potrafi się tego wyprzeć.
      .
      .
      .
      Można powiedzieć, że takie desperackie myśli trzymają mnie jeszcze przy życiu. Ja...ja ciągle mam nadzieję, że to z Sebastianem to pomyłka... Pomyłka od momentu, gdy kilka minut po ich wspólnej rozmowie w sypialni, gdy Sebi resztkami sił trzymał się przy życiu, pojawił się Seth. od tego momentu wszystko jest moim chorym wymysłem, można powiedzieć, że koszmarem. Koniec. Budzę się.

      Usuń
  7. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ale że co jak no Sebuś zginął? nie, nie, nie zgadzam się na to...  czyżby to Seth się pojawił...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.