Co ja bym Wam mogła dzisiaj napisać? Właściwie naprawdę nie mam pojęcia. Powiem więc tylko, że bardzo dziękuję za wyświetlenia ostatniego rozdziału, bo niezwykle miło mnie zaskoczyły (i w statystykach nie doszukałam się działania trolla :P). Dziękuję! Jeszcze gdybyście tak zaczęli znów komentować tak ładnie, jak ten rozdział, gdzie Sebastian i Enepsi spędzali swoją noc poślubną... To już bym była zupełnie kontent :P.
No, to by było na tyle. Na końcu macie arta. NIE NARYSOWAŁAM GO. Zmieniłam tylko kolor włosów i dodałam podpis. Miałam przerysować, ale mi się nie chciało. Sesja się jutro zaczyna, czasu brak. Trzeba więc go dzielić między ważne i ważniejsze, a jednak pisanie wygrywa z nieudolnym bazgraniem xD.
Miłego :*
========================
Dziewczyna
wierciła się i pojękiwała pod nosem, ilekroć Sutcliff pociągnął ją mocniej,
sprawiając ból. Nie znosiła rozczesywania, obcinania włosów zresztą też. Teraz
miała już pewność i dałaby sobie głowę uciąć, że zabroniła kiedyś Sebastianowi
podejmowania prób zabawy we fryzjera. To dlatego tak wyglądała, kamerdyner nie
był niczemu winny, nie mógł przecież sprzeciwić się jej rozkazowi.
—
Skoro już mnie torturujesz, może zrobisz też coś przydatnego? — mruknęła
poirytowana szlachcianka, widząc w lustrze, jak Sutcliff sięga po nożyczki i
odcina kawałek jej włosów.
Czuła się z tym
nieswojo, nie podobało się jej to, co robił. Miała nawet wrażenie, że czuje ból
włosów, chociaż doskonale wiedziała, że nie były unerwione i nie miała prawa
tego czuć. Jednak to wrażenie było silniejsze od niej. Przyzwyczaiła się do
wrzosowego siana na swojej głowie i tego, jak wyglądało. Nie czuła potrzeby
wprowadzania zmian, ale może Grell próbował ją w ten sposób pocieszyć? Nie posądzała
boga śmierci o zbyt wiele, ale to nie byłby pierwszy raz, kiedy robił coś dla
niej z czystej sympatii, do której się nie przyznawał, podobnie zresztą jak
ona. Nie miała pojęcia, jak niby przez jej gardło miałoby przejść coś tak
niedorzecznego, jak „lubię Sutcliffa”. Nie! Nie mogła o tym myśleć. To było
zbyt straszne, ale… Oboje czuli tak samo, była pewna. Widziała to w soczyście
zielonych oczach żniwiarza, tak samo, jak dostrzegła w nich smutek i poczucie
zdrady. Potraktowała go źle, więc teraz, skoro już tutaj był, zamierzała
pozwolić mu znęcać się nad swoimi biednymi włosami. Jeśli jest w nim choć
odrobina inteligencji, zrozumie jej pobudki, bo sama hrabianka bez trudu
odszyfrowała te jego.
—
To żadne tortury! To najszczersza pomoc, na jaką możesz z mojej strony liczyć.
Czemu tego nie docenisz? — burknął żniwiarz, zerkając w oczy odbicia
lustrzanego szlachcianki.
Zamierzał
kontynuować kolejną tyradę na temat jej niewdzięczności, ale zrezygnował,
widząc przejmujący smutek ukryty głęboko wewnątrz źrenic nastolatki. Nie
wyobrażał sobie, co musiała czuć. Bezpowrotnie stracić władzę w nogach w tak
młodym wieku, na dodatek po wszystkim, co ją spotkało – to musiało być straszne.
I jeszcze ten okrutny demon, który zjawia się, wywracając jej świat do góry
nogami, jakby nie mógł zachować resztek godności i pozwolić hrabiance spokojnie
przeżyć reszty życia. Czemu mężczyźni byli tacy okrutni i bezmyślni?!
—
Co mam zrobić? — zapytał, lekko się czerwieniąc i na chwilę odwrócił głowę,
licząc na to, że Lizz nie zauważy wypieków na jego twarzy.
Martwił
się jednak bezzasadnie, dziewczyna była zbyt smutna i zbyt zmartwiona
przyszłością swojej fryzury, by chociaż na chwilę odwrócić wzrok od jego dłoni
i skupić się na czymś równie nieistotnym, jak jego twarz. Nie była w stanie
całkowicie mu zaufać, a gdyby przypadkiem ogolił jej pół głowy, zabiłaby go
chociażby samym spojrzeniem.
—
Zbliża się wojna — zaczęła, uznając za stosowne przypomnienie bogu śmierci, że
poza tak beztroskimi problemami, jak fryzura, na świecie istniały dużo
ważniejsze i dotyczące znacznie większego grona interesantów. — Sebastian
umrze, jeśli ją wygramy. Prawdopodobnie umrze też, jeśli ją przegramy, więc to
oczywiste, że chcę, żebyśmy ją wygrali. Nie jestem do końca pewna, o co tak
naprawdę chodzi, i tutaj wkraczasz ty… Chcę, żebyś dowiedział się na jej temat
wszystkiego, co tylko zdołasz wyczytać w księgach. Wypytaj ludzi, innych bogów,
nawet demony, jeśli będzie trzeba. Chcę wiedzieć wszystko. Chcę znać
niebezpieczeństwo. Chcę wiedzieć, jak wysoka jest stawka i z kim mamy do
czynienia, bo jak dotąd to jedno bezustannie nam umyka. Sebastian wciąż tego
nie odkrył, dlatego proszę ciebie, bo… — zawahała się, nie wiedząc, czy
żniwiarz aby na pewno zasłużył na tak pochlebne słowa z jej ust. — Bo w ciebie
wierzę — mruknęła niewyraźnie, decydując się po chwili milczenia na to
nienaturalne dla siebie wyznanie.
Uciekła
wzrokiem, skupiając go na opadającym na czoło kosmyku, jednak Grell – jakby doskonale
wiedział, na co patrzyła – złośliwie zebrał wrzosowe pasmo, tym samym zmuszając
szlachciankę, by błądząc wzrokiem po lustrzanym odbiciu, znalazła nowy punkt, w
który mogłaby się wpatrywać, przy okazji mimochodem zerkając na jego twarz.
Trudno
było nie zobaczyć ogromnej satysfakcji malującej się na bladym licu ryżego
żniawiarza. Wyszczerzył rząd rekinich kłów i zachichotał podekscytowany. Lizz
nie wiedziała tylko, czy podniecała go wizja udawania detektywa czy może raczej
zbliżający się moment zanurzenia nożyczek w jej fioletowych włosach. Jeden i
drugi powód wydawał jej się równie niestosowny, ale powstrzymała się od
komentarza, poczuwszy się jak zakładniczka jakiegoś niezrównoważonego,
seryjnego mordercy.
Sutcliff
nie odpowiedział. Nie musiał się nad niczym zastanawiać, nie targały nim
wewnętrzne rozterki, właściwie postanowił, że zrobi to, o co poprosi go
Elizabeth, zanim jeszcze zwerbalizowała pytanie. Milczał dlatego, że chciał
uzyskać odpowiedni, dramatyczny efekt. Budowanie atmosfery, gra aktorska –
uwielbiał je, żył nimi i nigdy nie przegapiłby okazji, żeby pochwalić się
swoimi niezwykłymi umiejętnościami. W jego pracy rzadko zdarzała się okazja, by
móc się popisać, więc korzystał, kiedy tylko się takowa nadarzała. I ta chwila
była do tego idealna.
Opuścił
głowę, pozwalając, by kilka kosmyków przysłoniło jego oczy. Uśmiechnął się
złowrogo i zaczął niepokojąco chichotać, a potem nerwowo uniósł pukiel
lawendowych włosów, w drugiej dłoni dzierżąc nożyczki. Obrócił metalowe ostrze
tak, by odbijające się od niego światło na chwilę oślepiło Elizabeth, a potem
zaczął stopniowo śmiać się coraz głośniej, by wreszcie uciąć zniszczoną
końcówkę.
—
Wreszcie! Wreszcie uwolniłem to trzymane na uwięzi piękno! Wreszcie
dostrzeżesz, jak wielki masz w sobie potencjał! Zaczniesz żałować, że straciłaś
ten niezwykły, hipnotyzujący krwistym blaskiem kolor! Wreszcie będziesz piękna!
— ekscytował się, skracając kolejne kosmyki włosów nastolatki.
Dziewczyna
początkowo wstrzymała oddech, obawiając się obłąkańczego śmiechu boga śmierci i
tego, co się z nim wiązało, lecz kiedy oślepiający błysk zelżał i znów mogła
bacznie obserwować, co zniewieściały mężczyzna robił z jej włosami, odetchnęła
z ulgą.
— Jesteś
nienormalny — westchnęła jedynie, uśmiechając się półgębkiem.
Cała szopka tylko po to, by po raz kolejny
podkreślić, jak bardzo miał jej za złe zmianę koloru pukli, jakby miała na to
jakikolwiek wpływ. Tłumaczenie, że nie zrobiła tego intencjonalnie, nie
przyniosłoby efektów, więc zwyczajnie zrezygnowała. Uspokoiła się jednak,
widząc, że rudzielec naprawdę znał się na tym, czego się podjął. Miała nawet
wrażenie, że szło mu dużo lepiej niż Sebastianowi, chociaż wydawało się to
niemal niemożliwe. Sama myśl, że ktoś mógłby robić coś lepiej od jej idealnego
kamerdynera, wprawiała szlachciankę w rozbawienie.
Michaelis
wytworzył wokół siebie tę nieskazitelną otoczkę i nawet wiedząc, że daleki był
od tej doskonałości, którą zwykł się tak szczycić, czasem – gdy się zapominała–
Elizabeth nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż wciąż taki był. Idealny, doskonały,
nieomylny, a rzeczywistość, w której przyszło jej zetrzeć się z tym obrazem,
była strasznie szara, pozbawiona blasku, wypaczona i wręcz zabawnie zepsuta.
—
Gotowe — poinformował Sutcliff, teatralnie ocierając czoło.
Odłożył
nożyczki na toaletkę i zmierzwił włosy hrabianki, otrzymując efekt puszystości,
który jego zdaniem idealnie podkreślał walory estetyczne fryzury, którą uznał
za odpowiednią dla dziewczyny. Tak naprawdę nie zmieniło się wiele. Długie, delikatnie
falowane włosy opadały luźno na jej plecy i ramiona. Kilka niesfornych kosmyków
skryło przed dwiema parami oczu pod okalający piersi materiał białej koszuli,
którą miała na sobie Elizabeth. Grell wycieniował długość pukli, dodając im
objętości, a grzywkę przyciął lekko, by płynnie łączyła się z resztą
kompozycji, nie przysłaniając nazbyt oczu. Mimo tak drobnych zmian, końcowy
efekt robił niesamowite wrażenie. Zmęczona twarz nastolatki wydała się nagle dużo
świeższa, a sama dziewczyna – widząc zaskakująco pozytywny efekt pracy
mężczyzny – uśmiechnęła się lekko, dopełniając stworzone przez Sutcliffa dzieło
sztuki.
—
Gdybyś się częściej uśmiechała, też by ci nie zaszkodziło. Młode dziewczyny
powinny cieszyć się swoim pięknem. Eh… Tak bardzo nie potrafisz docenić tego,
co masz — westchnął mężczyzna, podziwiając zachwycającą powierzchowność
Elizabeth.
—
A co ja takiego mam? Urodę, której pełni nie mogę wyeksponować, bo do końca
życia będę musiała spłaszczać sobie tyłek w jakimś kretyńskim wózku? — mruknęła
i z przerażeniem zorientowała się, że wypływające z jej ust, ostre słowa,
momentalnie wpłynęły na jej wyraz twarzy.
Ściągnięte
usta, zmarszczone brwi i przymrużone oczy nadały jej tego chłodnego, odpychającego
wyrazu, który zazwyczaj gościł na jej obliczu. Żniwiarz miał rację,
uśmiechnięta była dużo piękniejsza, ale przecież ona nie miała powodów do
radości. Straciła właściwie wszystko: nadzieję na spełnienie swoich pragnień,
siłę i nawet samodzielność, której starała się chwycić jak brzytwy, lecz kiedy
ta poraniła jej ręce tak, że nie były już w stanie poprawnie działać, puściła
się, spadając w czarną otchłań. Może gdyby nie zawierzyła swojego szczęścia
powodzeniu operacji, nie straciłaby metaforycznego gruntu pod nogami i
upadając, nie zderzyłaby się z rzeczywistością aż tak boleśnie. Jednak na to
było już zbyt późno, tak samo, jak na dziecinne gdybania. Przed nią była już
tylko skąpana w odcieniach szarości przyszłość, w której musiała doszukać się jakiegoś sensu, by
dotrwać do końca, który przygotowała dla niej opatrzność.
—
Jesteś głupia – burknął żniwiarz, odsuwając się nieco od dziewczyny.
Obrócił krzesło
przodem do siebie i pochylił się nad Elizabeth, patrząc jej w oczy z
niebezpiecznie małej odległości. Hrabianka czuła na twarzy jego przyspieszony
oddech, a w oczach widziała oburzenie. Był zły, ale nie umiała zrozumieć, co aż
tak go denerwowało. Przecież w porównaniu z nią, to on miał wszystko. Wieczną
młodość, życie, sprawność. Na dodatek wydawał się taki beztroski, jakby żadne
trudy życia tak naprawdę go nie dotyczyły. Jakby tylko się bawił, obserwował
wszystko wokół i zjawiał się tam, gdzie działo się coś ciekawego. Przez chwilę
żył problemami innych, ale potem wracał do swojego spokojnego świata, odcinając
się od tego, w czym ludzie musieli tkwić bezustannie od początku do końca
swoich dni. Więc jeśli ktoś miał być zły albo zazdrosny, to tą osobą powinna
być Lizz.
—
Masz wielki dom, jesteś młoda. Zewsząd otaczają cię oddani przyjaciele. Nie
każdy może pochwalić się czymś takim. To ogromne szczęście. Ci ludzie, których
tak nie doceniasz, zrobiliby dla ciebie wszystko. A jednak ty ciągle chcesz
czegoś więcej. Odzyskałaś nawet swoją miłość! Wyobraź sobie świat, w którym
twoja miłość z ciebie kpi! Wiesz, jakie to uczucie, gdy ten, kogo kochasz
najbardziej na świecie, sprawia, że wszyscy cię nienawidzą i śmieją się z
ciebie, ilekroć cię widzą?! — wrzasnął Sutcliff.
Nie
potrafił pojąć zachowania dziewczyny. Starał się ją wesprzeć, był kolejnym
przyjacielem w jej życiu. Kolejnym światełkiem w ciemnym tunelu, który on sam
pokonywał na oślep. Gdyby miał chociaż jedną życzliwą osobę, może wtedy nie
musiałby posuwać się do ostateczności. Nigdy nie zostałby żniwiarzem i udałoby
mu się znaleźć spokój ducha. Ale on był zupełnie sam. Nie miał nikogo, kto
chociaż porozmawiałby z nim o problemach. Ciągle tylko z niego szydzono, był
bity, poniżany, a w najlepszym wypadku traktowany jak powietrze. Ból narastał w
nim latami. Starał się być skromny, ukrywać pragnienia, dostosowywać się do
społeczeństwa, ale jego emocje były zbyt silne. Nie potrafił trzymać na wodzy
swojej prawdziwej natury. Stał się swoim własnym przekleństwem. Samotnikiem –
niegodnym uczestnictwa w życiu społecznym żadnej zbiorowości, w której się
znalazł. Wszyscy się na nim poznawali. Jak bardzo się nie starał, zdradzało go
spojrzenie, uśmiech i kobiecy sposób bycia. Pewnego dnia nie wytrzymał i
odebrał sobie życie, nie mogąc dłużej znieść samotności.
A
ona? Rozumiał jej cierpienie, trudną miłość, załamanie, ale nie potrafił
przejść obojętnie, widząc, jak bardzo ignorowała najpiękniejszy dar, jakim
obdarzyła ją opatrzność: przyjaciół. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale bóg
śmierci był pewien, że gdyby kiedykolwiek wyznała służącym prawdę, oni i tak by
się od niej nie odwrócili. Zaufali jej, zawierzyli swoje życia, a ich oddanie
było silniejsze niż wszelkie przeciwności losu. Nie doceniając ich, zwyczajnie
udowadniała, że na nich nie zasługuje.
—
Masz rację, Sutcliff — przyznała skruszona nastolatka, widząc emocje szalejące
w oczach mężczyzny. — Jestem próżna. Zawsze chcę więcej, chociaż i tak mam
bardzo wiele. Wiem o tym. Jednak problem w tym, że przy całej miłości do
życzliwych mi osób, ja pragnę tylko zemścić się na swoich oprawcach i chcę, by
ten, którego kocham, stał się moją bronią, w nagrodę za pomoc otrzymując moją
duszę. Przyjaźń, bogactwo, życzliwość… To wszystko nie jest aż takie ważne. Ja
i tak zawsze wybiorę zemstę — wyjaśniła chłodnym tonem.
Wyciągnęła
rękę i chwyciła dłoń żniwiarza, uśmiechając się do niego smutno. Rozumiała co
czuł, wiedziała jednak, że nawet gdyby porzuciła wszystko, byle tylko cieszyć
się relacjami międzyludzkimi, którymi została tak hojnie obdarzona, Grell i tak
nie zaznałby spokoju; zazdrościłby jej nawet bardziej. Chciała mu jednak ulżyć,
odwdzięczyć się za to, co dla niej robił. Powoli zaczynała rozumieć, czemu jego
dotyk nie był dla niej bolesny. Ich cierpienie, równie bolesne, choć na
zupełnie innym podłożu, sprawiało, że byli do siebie niezwykle podobni. Nie
charakterami, wyglądem czy wyznawaną ideologią, ale bólem, który znosili przez
całe życie.
—
Dziękuję za fryzurę. Dzięki tobie wyglądam dużo lepiej — dodała, zupełnie
zmieniając ton głosu.
Osłupiały
żniwiarz pokręcił głową i zamknął uchylone usta, zmuszając się do kpiącego uśmiechu.
To była ich chwila szczerości, zbliżenie serc, które nie powinno powtórzyć się
zbyt szybko. Teraz powinien wyjść z tego z twarzą, nie mógł porzucać maski, bo
jeszcze Elizabeth byłaby gotowa pomyśleć, że zrobił się sentymentalny.
—
To chyba było oczywiste. Wreszcie można na ciebie patrzeć. Powinnaś uwiecznić
ten moment na jakimś zdjęciu albo obrazie, jak tam sobie wolisz — prychnął,
teatralnie mierzwiąc dłonią rude kudły.
Dziewczyna zaśmiała się złośliwie i dotknęła
ręką opadających na piersi kosmyków. Wyglądały zdecydowanie lepiej niż te,
które widziała zazwyczaj. Sutcliff się spisał. Była ciekawa, czy służący albo
Sebastian zauważą zmianę. Co do demona była prawie pewna, ale wobec
spostrzegawczości reszty miała pewne wątpliwości. Nie miało to jednak zbyt
wielkiego znaczenia. Najważniejsze, że jej samej podobało się to, co zrobił
żniwiarz.
—
Wracam. Muszę poszukać dla ciebie tych informacji, jak tylko wrócę od
kosmetyczki — poinformował czerwonowłosy.
Wziął Elizabeth
na ręce i zaniósł ją z powrotem do łóżka. Przez chwilę chciał ze złośliwości
zostawić ją na krześle, ale wiedział, że próbowałaby przenieść się na materac
samodzielnie i tylko zbędnie by się poobijała, a chciał, by chociaż przez jakiś
czas wyglądała dobrze. Nie mogła przecież mieć pięknej fryzury i podrapanej
twarzy, to by się zwyczajnie ze sobą gryzło i psuło majestat jego kunsztownego
dzieła fryzjerskiej sztuki.
—
Więc idź. I następnym razem przyjdź dopiero wtedy, kiedy powiem o tym
bezpośrednią. Wara od moich snów! — warknęła, mrużąc oczy i krzywiąc się
wymownie.
Sutcliff
zaśmiał się głupio i pożegnał dziewczynę machnięciem ręki, po czym wyskoczył
przez okno sypialni, zostawiając je otwarte na oścież.
—
Cholerny idiota, a jeśli wleci mi tu jakiś szerszeń? — burknęła zdenerwowana
Lizz.
Chciała zamknąć
okno, ale wiedziała, że nie jest w stanie do niego dotrzeć. Demon nie zostawił jej
nawet wózka przy łóżku. Musiałaby pełznąć po podłodze, a potem jakimś cudem
dźwignąć się po zasłonie, nie zrywając jej przy tym, by trzasnąć skrzydłami
okiennic. Uznała jednak, że nie da rady. Zrezygnowana opadła na pościel i
wpatrywała się w baldachim, próbując wymyślić, co powinna teraz robić. Nie
miała żadnych obowiązków. Królowa nie zleci jej kolejnego zadania, wszystkie
sprawy związane z prowadzeniem firmy ponownie przejął demon, a nauka… Cóż, tego
nie traktowała nawet jak zajęcia.
Im
dłużej myślała o swojej przyszłości, tym bardziej szara i monotonna jej się
wydawała. Bez walki, tajemnic, zagadek, bez szansy na godną zemstę – co
właściwie jej pozostało? Nie umiała cieszyć się wizją przyszłości. Ilekroć
udawało jej się znaleźć chociaż odrobinę pozytywizmu, jak chociażby słuchanie
gry Frederica, zaraz w wyobraźni widziała się w wózku inwalidzkim, mając
problem, by zatrzymać się w ulubionym miejscu, bo przecież stał tam fotel.
Musiałaby poprosić kogoś o pomoc, a to wiązało się z niechcianym dotykiem…
Każdą wizję mąciło irytujące, czterokołowe krzesło, które w wyobraźni
dziewczyny śmierdziało charakterystyczną, szpitalną wonią.
Nie potrafiła
znaleźć ukojenia. Jedynie sen zdawał się pozostawać taki sam. W końcu wtedy i
tak leżała – do tego nie była potrzebna władza w nogach, ale co to za życie,
które się zwyczajnie przesypia? Nie chciała egzystować w ten sposób. Pragnęła
odzyskać sprawność, za wszelką cenę. Dlaczego jej szczere chęci i determinacja
nie mogły zmienić rzeczywistości i dać jej jeszcze jednej szansy? Na pewno
dobrze by ją wykorzystała. Znów grałaby ze służącymi w baseball, trenowała z
Sebastianem, biegła po posiadłość tylko dlatego, że mogłaby… Tak bardzo tego
pragnęła.
Na
dodatek nie mogła pozbyć się poczucia winy względem tego, jak potraktowała
Michaelisa. Winiła go, choć wiedziała, że nie było to słuszne. Mimo tego, że był
pośrednią przyczyna jej kalectwa, doskonale wiedziała, że nie zrobiłby tego z
premedytacją. On był… Odkąd tylko go poznała, stał się promienień światła w jej
życiu, jak latarnia dla zbłąkanego marynarza. Popełnił mnóstwo błędów,
szczególnie odkąd zdał sobie sprawę ze swoich uczuć, ale czy Elizabeth mogła
mieć mu to za złe? Powinna wspierać demona w tej nowej sytuacji, pokazać mu,
jak czuć, nauczyć go tego. Ona jedynie uznała, że, jak zwykle, Sebastian
poradzi sobie sam, a kiedy popełnił błąd, winiła go jak za błąd w sztuce
służącego. Nie dostrzegała tej ogromnej różnicy, nie pomyślała w ten sposób.
Była samolubna. W ostatecznym rozrachunku wina leżała tak samo po jej stronie,
jak i po stronie kamerdynera. Tylko że on robił wszystko, by była szczęśliwa.
Niezależnie od efektów, bez względu na to, jak nieudolnie do tego podszedł –
chciał dla niej tego, co najlepsze. Nie miała prawa zrzucać na niego całej
winy, musiała pogodzić się z tym, że była na równi odpowiedzialna. Musiała mu
wybaczyć i wreszcie wydusić z siebie, że mu ufa. Czas jego kary dobiegł końca.
Wiedziała o tym, czuła to, a jednak na siłę odwlekała moment poinformowania go,
samolubnie bojąc się zmiany. Jak się okazywało, mimo tylu lat życia, wciąż
pozostała słabą, głupią dziewczynką, która nie potrafiła samodzielnie poradzić
sobie w życiu.
Hehehe, wyszła ci zabawna gra słów, kiedy Grell żałuje Lizz, że straciła władzę w nogach, a że kamerdyner wywraca jej świat do góry nogami ^^ tajemnica wzięła nogach pas i w nogach jest sekret, co zrobić, aby Michałowi nie oddać korony.
OdpowiedzUsuńAle miałam zwidy przed chwilą! Czytam o rekinim rzędzie kłów, odrywam rękę id telefonu i przez chwilę widziałam ją poszarpaną do mięsa i pokrwawioną xd nie, zdradzę ci dillera - anatomia. Zbyt zmęczony mózg.
Jeeejku, szkoda mi Lizzy, i szkoda i Grellcia i ja bym bardzo chętnie go przytuliła ^^ Bo to takie uniwersalne lekarstwo na wszystko. I ten dramatyzm obcinania włosów - przez chwilę widziałam prawdziwego Undzia, który robi sobie w życiu jaja, bo może, bo jest w stanie docenić to, co ma, a ty włożyłaś to zachowanie jako Grella. Niech będzie. Tylko niech Sebastian powstrzyma się przed genialnym pomysłem powiedzenia jej, że się ożenił. To by było okrutne.
To jabw tym za nic nie widzę Undzia. Nie rozumiem go. Im bardziej probuję, tym mniej go rozumiem. I chyba nigdy go nie pojmę. No a mój Grell strasznie się emocjonalnie rozwinął, ale wciąż jest tą samą księżniczką. A dramatyzm ma wpisany w charakter, więc wydawało mi się, że pasuje :P. To w sumie chyba kwestia gustu.
UsuńAle dziękuję, że zostawiłaś mi tego komcia, nawet mimo anaty :P. Doceniam :*.
W ogóle moi komentatorzy mnie olali i zostałaś tylko wierna Ty i Twoja Ty xD.
A co zrobi Sebuń? Tego nje wie nawet Sebuń xD.