piątek, 3 czerwca 2016

Tom IV, XXVI

Na początek pragnę Was poinformować, że WRESZCIE pojawił się wywiad ze mną na łamach Wywiadów z autorami... Czekałam na to długo, a że jestem niecierpliwa, to miałam wrażenie, że czekałam jeszcze dłużej. Ale wreszcie jest. Więc jeśli jesteście ciekawi, co, poza opkiem i bełkotem w przedmowie, mam do powiedzenia o sobie i swojej twórczości, zapraszam: 
http://wywiady-z-autorami-blogow-mangiianime.blogspot.com/2016/06/wywiad-z-nami.html
Gorąco polecam Kaori-chan. Naprawdę miło się z nią rozmawiało :).

Chciałabym również podziękować jakiemuś zidiociałemu trollowi, który udostępnił link do mojego opka na vichan i 8chan. Nie wiem, kim jesteś, bo przecież strona zapewnia taką anonimowość, że odkrycie, skąd pochodzą wejścia, wcale nie zajęło mi zaledwie trzydziestu sekund, ale dziękuję! Zrobiłeś mi, drogi trollu, darmową reklamę. Zdobyłam kilku nowych czytelników i nawet nie musiałam kiwać palcem. Gdybyś tak jeszcze był inteligentny i posiadał wiedzę z zakresu edytorstwa, to pozwoliłabym Ci napisać za mnie egzaminy, żebym mogła się skupić na tym, co w tej chwili dla mnie ważne (czyli nie zaliczenia z ogunów xD). 

A poza tym nie mam nic ambitnego do powiedzenia, więc serdecznie zapraszam Was na kolejny rozdział, żebrzę o komcie i pozdrawiam moją (wcale-nie)czytelniczkę^^.
To jednak z moich ulubionych przedmów xD <3.

Miłego! :*

===========================

                Pokojówka odstąpiła od łóżka szlachcianki, kiedy ta zasnęła zmożona rozpaczliwym smutkiem. Wyszła z pokoju i pędem udała się do kuchni, by nawrzeszczeć na kamerdynera, ale kiedy tylko przekroczyła próg pomieszczenia i dostrzegła zdruzgotanego Michaelisa, nie miała serca dokładać mu kolejnych zmartwień. Usiadła jedynie na krześle obok niego i ciężko westchnęła.
                — Pijcie, to was postawi na nogi — nakazał Thomas, stawiając przed milczącą dwójką współpracowników po filiżance herbaty doprawionej rumem.
Usiadł na jednym z wolnych krzeseł po drugiej stronie stołu i pociągnął spory łyk ze swojego naczynia, zerkając na dwóję towarzyszy i wymuszając na nich, by zrobili to samo.
                Jeanny nie zwlekała zbyt długo. Była zdenerwowana i roztrzęsiona. Uznała, że odrobina alkoholu pomoże jej się uspokoić, a skoro Sebastian – bądź co bądź jej przełożony – nie miał nic przeciwko, skorzystała z okazji. Upiła kilka łyków gorącego naparu, czując jak po jej organizmie rozchodzi się przyjemne ciepło  niemal natychmiastowo ją uspokaja, jakby odrobina wysokoprocentowego dodatku wyżerała skumulowany w niej stres. Nie chciała dłużej się denerwować, nie pragnęła wszczynać kolejnej kłótni. Jedyne, na czym jej zależało, to szczęście hrabianki.
                — Przepraszam — mruknęła, zerkając spode łba na kamerdynera. — Uniosłam się. Panienka zaczęła krzyczeć i mnie poniosło. Nie powinnam się tak zachowywać, nie wiedząc, co się stało — wyznała, pokornie przyznając się do błędu.
                Michaelis uniósł wzrok, zawieszając spojrzenie na szczupłej twarzy pokojówki. Jej słowa docierały do niego, ale nie był w stanie na nie znaleźć żadnej konstruktywnej odpowiedzi. Czuł, że nie miało znaczenia, co powie. Nie było szansy, by jego pani odzyskała czucie w nogach, gdy wyjaśniłby sytuację, dlatego nawet nie podjął próby opowiedzenia o tym, co tak naprawdę się wydarzyło.
                — Nie szkodzi, Jeanny. Dobrze zrobiłaś — mruknął markotnie lokaj i obróciwszy filiżankę na spodku, chwycił ją w dłoń i napił się herbaty, udając, że połączenie smaku wysokojakościowego alkoholu z doskonałymi liśćmi herbaty również i jemu przypadło do gustu. — Operacja się nie powiodła — westchnął, bezdźwięcznie odstawiając porcelanowe naczynie na spodek.
                — Ale… jak to? – zapytała pokojówka, tępo wpatrując się w dłonie mężczyzny. — Przecież mówiliście, że…
                — Nikt nie powiedział, że to na pewno zadziała. Mieliśmy taką nadzieję, ale jednak się nie udało. Panienka nie chce mnie widzieć, proszę więc, żebyście zajęli się nią póki… — zająknął się — póki nie zmieni zdania — powiedział Sebastian i dopił resztę naparu, by w spokoju móc udać się do swojej sypialni.
                Bez słowa podniósł się z miejsca i wyszedł, a pozostała w kuchni dwójka służących, doskonale rozumiejąc powagę sytuacji i niezwykły smutek, jaki jej towarzyszył, nie śmieli nawet prosić Michaelisa o to, by z nimi został. Wiedzieli, że Elizabeth była dla niego niezwykle ważna, doskonale zdawali też sobie sprawę z tego, iż czuł się odpowiedzialny za to, co spotkało dziewczynę, gdy nie było go w pobliżu. Gdyby nie zniknął, prawdopodobnie nigdy by do tego nie doszło, i chociaż nikt nie mówił tego na głos, tak naprawdę każde z nich właśnie tak myślało. Wszyscy w posiadłości, oprócz niczego nieświadomego Frederica, doszukiwali się winy za kalectwo szlachcianki w odejściu jej wiernego przez lata kamerdynera. Sam demon zaś gardził sobą i z trudem zdołał okiełznać bombardujące jego serce emocje, by nie wybuchnąć przy niewinnych śmiertelnikach, sprowadzając na nich druzgocącą prawdę o swojej tożsamości.
                Zamknął się w sypialni. Czuł się tam niezwykle nieswojo, biorąc pod uwagę, że przecież to była jego mała, prywatna przestrzeń w ludzkim świecie. Te cztery ściany, podłoga, kilka mebli i przedmiotów codziennego użytku – wszystko to było dowodem jego obecności i sympatii, jaką darzyło go środowisko, które tak naprawdę w ogóle go nie znało. Tylko Elizabeth akceptowała go w pełni, tylko ona znała jego tajemnicę i wciąż potrafiła obdarzyć go uczuciem. Może właśnie dlatego jej słowa tak bardzo go ubodły? Nie mógł dłużej się oszukiwać, wmawiając sobie i wszystkim wokół, że jedyną przyczyną jego podłego nastroju, wewnętrznej tragedii, była nieudana operacje. Demon doskonale zdawał sobie sprawę, że cała wina za to, co przytrafiło się hrabiance, spoczywa na jego barkach. Obwinianie go było słuszne, nie przeczył temu, ale nie zmieniało to faktu, że targające nim emocje były zbyt przytłaczające, by mógł zracjonalizować problem i zamknąć go w ramach chłodnego, logicznego myślenia. Już nie potrafił funkcjonować w ten sposób. W dalszym ciągu oszukiwał się, że to tylko kwestia czasu, że zdoła okiełzać uczucia i znaleźć złoty środek, który pozwoli mu w dalszym ciągu być niezawodnym sługą, a zarazem oparciem dla ukochanej. Jednak wszystko wskazywało na to, że szczęście nie było mu pisane. Uważał, że Elizabeth znienawidzi go do reszty. Teraz, kiedy już wiedziała, że nie ma dla niej nadziei, nie było niczego, co w jakikolwiek sposób broniłoby Sebastiana w jej oczach. Patrząc na niego, Lizz nie mogła czuć nic innego niż nienawiść. Każde wspomnienie o Michaelisie już do końca jej życia będzie przynosiło jedynie smutek i złość. Jak więc mogłaby chcieć, by wciąż trwał u jej boku?
                Zdruzgotany demon doskonale wiedział, że jego czas w posiadłości dobiegał końca. Zrezygnowany zdarł z siebie rękawiczki i frak. Nie czuł się godny noszenia ich. Nie zasługiwał nawet na to, by dalej zajmować pomieszczenie, które otrzymał od swej pani. Postanowił przygotować się do odejścia. Podszedł do szuflady i zaczął wyjmować jej zawartość, po chwili uświadamiając sobie, że tak naprawdę żadna z tych rzeczy nie należała do niego. Żadnej nie potrzebował, żadnej nie zdobył na własną rękę… To wszystko były jedynie złudzenia, tak jak myśl, że mógłby kiedykolwiek być szczęśliwy ze śmiertelniczką. Jak mógł być tak zuchwały, sądząc, że uda mu się zdobyć królestwo i miłość?! Jak mógł zostawić Elizabeth? Po co do niej wrócił? Gdyby nie był tak głupi i lekkomyślny, mógłby poprzestać jedynie na zadaniu jej niewyobrażalnego, duchowego cierpienia. Wrócił do szlachcianki ze względu na swoją samolubną chęć osiągnięcia szczęścia, tłumaczoną dbaniem o jej interesy.
                Michaelis spojrzał na błyszczący fioletem znak na swojej dłoni. Wciąż był lekko wypłowiały, albo może raczej ponownie zaczął tracić swoje barwy? Symbol kontraktu, którego nie powinien był nigdy zawiązać. Dlaczego Ciel kazał mu to zrobić? Skąd wiedział, że on sam będzie tego chciał? Jaki to wszystko miało związek z zemstą Phantomhive’a? Im dłużej demon o tym myślał, tym większa ogarniała go frustracja. Wbił paznokcie w dłoń i próbował zedrzeć ze skóry pieczęć, doskonale wiedząc, że to niczego nie zmieni. Przecież więź nie była zawarta jedynie w głupim symbolu, to by było zbyt idiotyczne, zbyt łatwe do zniszczenia. To, co łączyło go z Elizabeth, krążyło po całym ciele, zarówno kamerdynera, jak i hrabianki; znak kontraktu był jedynie otwartą manifestacją więzi. Czymś w rodzaju blizny, której nie dało się zniszczyć. By zerwać kontrakt, trzeba było czegoś więcej niż poharatana, spływająca krwią dłoń.
                Sebastian zastygł w bezruchu, przyglądając się, jak kolejne krople krwi rozbijały się o lustro całej kałuży szkarłatu zwolna rozprzestrzeniającej się pod jego stopami. Po chwili rozejrzał się, zdając sobie sprawę, że opętany furią zdemolował całe pomieszczenie. Nawet nie pamiętał, jak do tego doszło. Na chwilę stracił panowanie nad sobą, ginąć w ciemnej otchłani zawładniętego cierpieniem umysłu. Nie rozumiał, jak, mimo tylu starań, wciąż mógł popełniać te same błędy. Uczucia okazały się czymś znacznie bardziej skomplikowanym, niż sobie wyobrażał. Były niczym druga istota, z którą przyszło mu dzielić te samą świadomość, jednak byt ten, stojąc w całkowitej opozycji do chłodnej logiki demona, posiadał ogromną siłę, której Sebastian nie był w stanie okiełznać umysłem. Co gorsza, jego uczucia przejmowały kontrolę nad ciałem, robiły z nim to, na co miały ochotę, za nic mając sobie tłumaczenia i konsekwencje. Ono, jak i umysł, dawały się zwieść słodkim słowom, obietnicom pięknej przeszłości czy wewnętrznego spokoju, w konsekwencji czego Michaelis stał się tak niezwykle zawodny, że ledwie dawał radę wytrzymać sam ze sobą. Tyle czasu starał się na powrót przejąć kontrolę nad swoim życiem, jednak za każdym razem ponosił porażkę. Nie umiał już być tym samym, idealnym służącym, którego poznała jego panienka. Samolubnie pragnął szczęścia, a to osłabiało go i sprawiało, że chwilami odsuwał potrzeby swej pani na drugi plan.
                Dlaczego jego emocje nie mogły stać się przydatne? Wrócił do ukochanej, doprowadzając do jej cierpienia, a co gorsza, we własnym domu związał się z kobietą, która bez chwili wahania oddałaby za niego życie. Po co? Po co to wszystko? Dlaczego chęć bycia w oczach Enepsignos kimś, kto dał jej szczęście, doprowadziło go do tej chwili? Powinien wyznać jej prawdę. Swojej żonie i Elizabeth. Obie zasługiwały na to, by wiedzieć, jak bardzo upadł. Był zwykłym draniem i chociaż pragnął szczęścia dwóch bliskich jego sercu kobiet, w rezultacie stał się przyczyną całego zła, które na nie spadało, choć Enepsi jeszcze nie poczuła tego na swojej skórze. Teraz, skoro Sebastian wiedział już, że jego życie w ludzkim świecie, a także kontrakt z ukochaną, powoli się kończą, postanowił, że jego ostatni czyn jako Sebastiana Michaelisa – kamerdynera rodu Roseblack, będzie czynem męża sprawiedliwego. Wyzna Elizabeth całą prawdę, pozwoli jej się znienawidzić – bo właśnie tak powinien się zachować, by choć odrobinę jej ulżyć. Potem wróci do piekła, przyzna się żonie do wszystkiego, co zrobił w ludzkim świecie, a potem, niezależnie od jej decyzji, poprowadzi piekielne wojska do zwycięstwa, by na koniec odejść z tego świata, wiedząc, że chociaż jego życie pełne było zła, którego jako demon nie chciał akceptować, to przed śmiercią zrobił wszystko, by naprawić swoje błędy.
~*~
                Elizabeth wypłakiwała się przez chwilę w ramie Jeanny, jednak szybko zrozumiała, że to nie miało żadnego sensu. Łzy, smutek, użalanie się nad sobą – już przez to przechodziła. Oprócz ran na ciele i rujnowania spokoju służących, nie osiągnęła w ten sposób niczego. We śnie nawet nie myślała o swoich nogach, zupełnie porzuciła wszelkie rozważania na temat swojego kalectwa, pozwalając, by jej umysł stworzył coś, co pozwoli jej odpocząć. Nie chciała po raz kolejny stawiać Jeanny i Thomasa w tak okropnej sytuacji, nie zasługiwali na to, by mierzyć się z jej cierpieniem. To wszystko było zbytnio pozbawione sensu.
                W marzeniach sennych hrabianka siedziała pod jedną z kwitnących wiśni w ogrodzie, z uśmiechem na ustach spoglądając na skraj lasu rozciągający się za ogrodzeniem. Obserwowała zbłąkanego zająca o nietypowej, czerwonej barwie sierści. Im dłużej patrzyła na zwierzę, tym bardziej znajome jej się wydawało. W końcu ssak podbiegł do niej, wskoczył na kolana dziewczyny i spojrzał na nią swoimi soczyście zielonymi oczami, uwydatniając rekinie zęby.
                — Grell? — mruknęła zdziwiona, głaszcząc zwierzę po głowie. — No tak, mówiłeś, że będę wiedziała, jak się z tobą skontaktować, ale nie sądziłam, że… To takie bezsensowne. Zupełnie jak ty — zaśmiała się i wzięła zająca na ręce, a potem podniosła się z koca i zaniosła gościa za bramę posiadłości.
Pomachała mu na pożegnanie i przetarła szczypiące oczy, a kiedy ponownie je otworzyła, znów leżała w swoim łóżku, czując spływające po policzkach łzy.
                — Płakałam? — zdziwiła się, wycierając twarz rękawem koszuli Sebastiana, w którą ten ubrał ją zapewne po powrocie od Undertakera.
                — Płakałaś. I zawołałaś mnie. Musiałem przerwać manicure! — odparł znajomy głos rudego boga śmierci, który siedział na krześle naprzeciwko toaletki i malował sobie rzęsy jednym z tuszy, których hrabianka nigdy nawet nie otworzyła.
                — Co ty tu robisz?! — krzyknęła zaskoczona Lizz i odruchowo rzuciła w boga śmierci poduszką.
                — Wezwałaś mnie. Mówiłem, że sobie poradzisz — mruknął, krzywiąc się na widok odcisków makijażu na białym materiale okalającym pełen pierza worek, którym dziewczyna trafiła w jego twarz. — Właściwie nie sądziłem, że jednak to zrobisz. Masz swojego Sebusia, po co ci ja? — burknął obrażony shinigami.
Podniósł się z krzesła i sprężystym krokiem, wydatnie kręcąc pośladkami, podszedł do łózka i skoczył na materac, lądując na pościeli obok hrabianki.
                Doskonale wiedział, że przeszła operację, znał też jej przebieg. Wyczytał wszystko z nagrań jej życia, do których miał stały dostęp w Bibliotece Shinigami. Ostatnio spędzał tam wiele czasu, próbując dowiedzieć się czegoś, co mogłoby się okazać przydatne w zbliżającej się wojnie. Nie wiedząc jednak, przeciwko komu właściwie przyjdzie im walczyć, nie udało mu się znaleźć niczego wartościowego, za to odkrył doskonały punk widokowy, z którego obserwował treningi fizyczne młodych adeptów. Te wszystkie nagie piersi spływające potem, naprężone mięśnie, zacięcie na twarzach uczniów – mógłby patrzeć na nich godzinami, i właściwie to właśnie robił. Trzymał rozpostarty na kolanach kodeks i wyglądał przez okno, a kiedy słyszał, że ktoś się zbliża, nerwowo wbijał wzrok w książkę i mamrotał coś pod nosem, udając, że wcale nie unika obowiązków. W końcu zrezygnował z udawania, że studiuje opasłe tomiszcze i zwyczajnie rozsiadł się z dokumentacją życia Elizabeth, by ostatecznie rozdzielić swoją uwagę pomiędzy jej losy i pięknych mężczyzn zza okna.
                — Nie sądziłam, że musisz mi się przyśnić. Mogłeś powiedzieć — burknęła dziewczyna, odsuwając się nieznacznie, by mieć pewność, że nie będzie go dotykać.
Nie miała ochoty przekonywać się, czy kontakt fizyczny z Sutcliffem wzbudzi w niej niechęć. I tak już zbyt wiele sobie wyobrażała po operacji. Jeśli miałaby mierzyć się teraz zarówno z utratą sprawności jak i z niewyjaśnioną tolerancją wobec żniwiarza, zwyczajnie nie dałaby rady.
                — Nie musiałem ci się śnić, głupia dziewczyno — zaśmiał się bóg śmierci. — Mam nagranie twojego życia. Wystarczyłoby, żebyś o mnie pomyślała, napisała do mnie list, czy w jakikolwiek sposób wyraziła chęć spotkania ze mną i wtedy bym przyszedł. Oczywiście zakładając, że nie miałbym umówionej wizyty u fryzjera. Nie oszukujmy się, jestem od ciebie ważniejszy — wyjaśnił, bawiąc się kosmkiem wściekle czerwonych włosów.
Podsunął go pod nos Elizabeth i lekko ją połaskotał.
                — Widzisz te idealne końcówki?! To się nie bierze z niczego! O to trzeba dbać. Nie to, co ty — przerwał i chwycił pukiel włosów hrabianki, przysuwając go do swojego. — Ktoś zdecydowanie powinien o ciebie zadbać. Wyglądasz tragicznie!
                — I ja naprawdę chciałam się z tobą spotkać? Nie do wiary… — westchnęła znużona szlachcianka.
Wyrwała fioletowy kosmyk z dłoni Grella i zaparłszy się na rękach, dźwignęła się do siadu, opierając się na wezgłowiu łóżka.
Nie miała pojęcia, o czym powinna rozmawiać z irytującym bogiem śmierci. Krzywiła się i otwarcie okazywała niechęć wobec niego, chociaż musiała przyznać, że tak naprawdę jakaś jej część cieszyła się z obecności rudzielca. Był denerwujący, głośny, porywczy i niezbyt mądry, ale dzięki tym cechom sprawiał, że chociaż na chwilę potrafiła oderwać się od rzeczywistości.
                — Skoro już tu jesteś, to przydaj się na coś i przynieść mi szklankę wody — powiedziała po chwili, wskazując palcem stojące na etażerce naczynie.
Sutcliff mruknął coś pod nosem i wielce niezadowolony, ostentacyjnie się garbiąc, powlókł nogami do łazienki, by po chwili wrócić z pełną szklanką.
                — Dziękuję.
                — No i masz za co! Pij szybko, zajmę się twoimi włosami. To, że jesteś kaleka, nie zwalnia cię z bycia piękną, kochana! — krzyknął entuzjastycznie żniwiarz i kiedy tylko dziewczyna skończyła pić, wziął ją  na ręce i posadził na prześle przed toaletką.
                Lizz nie była przekonana ani co do pomysłu żniwiarza, ani tym bardziej co do jego zdolności, ale i tak nie miała jak uciec, a że nie chciała widzieć się z nikim innym, pozwoliła Grellowi robić to, na co miał ochotę.
Jego dotyk nie wzbudził w niej odrazy, ponownie. Nie wiedziała dlaczego, wciąż nie potrafiła tego zrozumieć, ale zaparła się, że nie będzie o tym myśleć. Nie potrzebowała kolejnych zmartwień, wystarczyło, że to główne było na stałe przytwierdzone do jej ciała i równie bezużyteczne, co bóg śmierci stojący tuż za nią.
                Rudzielec zdjął z siebie płaszcz, podwinął rękawy koszuli i wyciągnął z kieszeni grzebień. Uczesał się, związał rudą czuprynę czarną wstążką, a potem zaczął rozczesywać włosy dziewczyny, co chwilę narzekając na to, jak bardzo były niezadbane i jak mogła nie być tyle lat u fryzjera. Poznał to bez trudu już przy pierwszym spotkaniu z nią, ale wtedy nie miał powodu, by służyć jej radą w tak ważnej sprawie. Jej włosy same w sobie były piękne, chociaż Sutcliff wolał je, oczywiście, w rudym odcieniu. Jednak nikt nie nadał im kształtu i miała strasznie zniszczone końcówki, a fryzura, którą kiedyś dla niej wybrano, straciła swój kształt, kiedy wrzosowe pukle urosły o kilka centymetrów.
                — To straszne. Niby taki idealny, a pozwolił, żebyś się tak nosiła. Okropne! — krzyknął zirytowany shinigami, kiedy dostrzegł, że prawa strona włosów dziewczyny była nieco dłuższa. — Wyrównam ci to i nadam im kształt. Ta opadająca quazigrzywka jest całkiem urocza, ale o to też trzeba zadbać. Żeby to jakoś wyglądało, żeby się komponowało! Potem wycieniujemy, żeby ci się tak uroczo podwijały na końca, ach! Masz takie szczęście, że są falowane! Wiesz ile trzeba pracy w to włożyć? Żeby takie proste włosy jak moje kręciły się tak lekko i wytrwały w ten sposób cały dzień! To okropne, to straszne! Ah! Nie zasłużyłaś na to! — lamentował natręt, energicznie gestykulując.
                W końcu zniknął za drzwiami łazienki i wrócił z miską wody, ręcznikiem, nożyczkami, odżywką – na którą w międzyczasie również ponarzekał – szamponem i kilkoma innymi specyfikami, których nazw ani zastosowania Elizabeth nie znała, bo nigdy nie było jej to potrzebne. Zawsze pozwalała, by to Sebastian zajmował się takimi sprawami. Jej wystarczało, by włosy były czyste, więcej wymogów wobec nich nie miała.
                — Dobra, teraz się nie ruszaj — rozkazał Grell i zwilżył porządnie każdy kosmyk włosów hrabianki. 

4 komentarze:

  1. " ciepło niemal" - dwie spacje
    "była nieudana operacje."
    " nad sobą, ginąć w ciemnej"
    "Ono, jak i umysł" - ono że co? Że uczucia, które są idruga istotą? Boli mnie to ono! Ono to taki niemiecki proszek do prania XD
    "podszedł do łózka" - zjedzona kropeczka w ż
    "To, że jesteś kaleka" ą
    "wziął ją na ręce" - podwójna spacja
    "podwijały na końca, ach!"
    ***
    "Schodziła dupa do rozumu" - takie powiedzonko mi się ciśnie, gdy Michaelis staje twarzą w twarz z tym, co zrobił i robi rachunek sumienia ( to on je ma XD )
    Hahahahhahah XD Jedno rujnuje (s)spokój, a drugie pokój XD A przy okazji pokój Sebastiana. Tamto s to nie przypadek XDDDDDDDDD
    Czuj te poświęcenie, przybiegłem z niedokończonym Frenczem XDDDDDD
    Weź, zrobiłaś tutaj Grella w odsłonie Psiapsi- do wypłakania, do zadbania, bo nikt nie pomoże w dole, ak najlepsza Psiapsi-Ryży_Gej ^^ Jeeej ^^ Grellu, moje końcówki też trzeba podciąć ^^ Ale ogólnie popieram jego stanowisko. Może jak Sebastian zobaczy ją taką po odnowie zafundowanej przez Grella, nie zada jej tego bólu? Ej, on powinien stosować moja szkołę: mniej wiesz, lepiej śpisz. Elizabeth nie musi wiedzieć o piekle nic, a on tak nachalnie chce ją dobić. Durny demon.

    OdpowiedzUsuń
  2. Borze, dwie spacje, co za tragedia :o. Zgubiłam słowo, o które mi chodzi, ale obciaaaach xD.
    Ono - że ciało. Ciało, jak i umysł, tu wszystko się zgadza :P.
    Wiedziałam, że się doczepisz kaleki, ale zostawiłam to sprcjalnie w tskiej formie. Bo tak jest jest poprawnie. To jest przymiotnik, jaka? - kaleka^^.
    Ej, generalnie mnien wystraszyłaś tym "w cholerę błędów", a w sumie wcale nie jest tak źle, jak na betę w moim wczorajszym stanie <3. Tylko te podwójne spacje bolą TT_TT. Jak mogłam nie zauważyć...

    Sebuś chce być wobec niej szczery. On wie, że ona wolałaby najgorszą prawdę od kłamstw. Poza tym on nie znosi kłamać i go to boli. No i jaki zły by nie był w tym tomie, to jednak jest Sebastianem i jednak chciał dobrze i e głębi jest dobry, tylko coś mu się w sofcie pokićkało i błędzi jak win XP, czy tam jeszcze jakiś starszy xD.
    A Grellcia... Jest Grellcią. Lubi Lizz, widzi, że ta ma doła i chociaż wciąż żadne z nich drugiemu nie powie, że się lubią, to właśnie tak okazują sibie wsparcie i sympatie. Brawo dla nich, to wielki postęp xD. Sebuń puaka, gdy mówisz, że jest durny xD.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeej! Grell ❤️ Rozbawił mnie jako królik 😂 wyobraziłam to sobie Haha 😂

    OdpowiedzUsuń

.