Na początek pragnę Was poinformować, że WRESZCIE pojawił się wywiad ze mną na łamach Wywiadów z autorami... Czekałam na to długo, a że jestem niecierpliwa, to miałam wrażenie, że czekałam jeszcze dłużej. Ale wreszcie jest. Więc jeśli jesteście ciekawi, co, poza opkiem i bełkotem w przedmowie, mam do powiedzenia o sobie i swojej twórczości, zapraszam:
http://wywiady-z-autorami-blogow-mangiianime.blogspot.com/2016/06/wywiad-z-nami.html
Gorąco polecam Kaori-chan. Naprawdę miło się z nią rozmawiało :).
Chciałabym również podziękować jakiemuś zidiociałemu trollowi, który udostępnił link do mojego opka na vichan i 8chan. Nie wiem, kim jesteś, bo przecież strona zapewnia taką anonimowość, że odkrycie, skąd pochodzą wejścia, wcale nie zajęło mi zaledwie trzydziestu sekund, ale dziękuję! Zrobiłeś mi, drogi trollu, darmową reklamę. Zdobyłam kilku nowych czytelników i nawet nie musiałam kiwać palcem. Gdybyś tak jeszcze był inteligentny i posiadał wiedzę z zakresu edytorstwa, to pozwoliłabym Ci napisać za mnie egzaminy, żebym mogła się skupić na tym, co w tej chwili dla mnie ważne (czyli nie zaliczenia z ogunów xD).
A poza tym nie mam nic ambitnego do powiedzenia, więc serdecznie zapraszam Was na kolejny rozdział, żebrzę o komcie i pozdrawiam moją (wcale-nie)czytelniczkę^^.
To jednak z moich ulubionych przedmów xD <3.
Miłego! :*
===========================
Pokojówka
odstąpiła od łóżka szlachcianki, kiedy ta zasnęła zmożona rozpaczliwym
smutkiem. Wyszła z pokoju i pędem udała się do kuchni, by nawrzeszczeć na
kamerdynera, ale kiedy tylko przekroczyła próg pomieszczenia i dostrzegła
zdruzgotanego Michaelisa, nie miała serca dokładać mu kolejnych zmartwień.
Usiadła jedynie na krześle obok niego i ciężko westchnęła.
—
Pijcie, to was postawi na nogi — nakazał Thomas, stawiając przed milczącą
dwójką współpracowników po filiżance herbaty doprawionej rumem.
Usiadł na jednym z wolnych krzeseł
po drugiej stronie stołu i pociągnął spory łyk ze swojego naczynia, zerkając na
dwóję towarzyszy i wymuszając na nich, by zrobili to samo.
Jeanny
nie zwlekała zbyt długo. Była zdenerwowana i roztrzęsiona. Uznała, że odrobina
alkoholu pomoże jej się uspokoić, a skoro Sebastian – bądź co bądź jej
przełożony – nie miał nic przeciwko, skorzystała z okazji. Upiła kilka łyków
gorącego naparu, czując jak po jej organizmie rozchodzi się przyjemne ciepło niemal natychmiastowo ją uspokaja, jakby
odrobina wysokoprocentowego dodatku wyżerała skumulowany w niej stres. Nie
chciała dłużej się denerwować, nie pragnęła wszczynać kolejnej kłótni. Jedyne,
na czym jej zależało, to szczęście hrabianki.
—
Przepraszam — mruknęła, zerkając spode łba na kamerdynera. — Uniosłam się.
Panienka zaczęła krzyczeć i mnie poniosło. Nie powinnam się tak zachowywać, nie
wiedząc, co się stało — wyznała, pokornie przyznając się do błędu.
Michaelis
uniósł wzrok, zawieszając spojrzenie na szczupłej twarzy pokojówki. Jej słowa
docierały do niego, ale nie był w stanie na nie znaleźć żadnej konstruktywnej
odpowiedzi. Czuł, że nie miało znaczenia, co powie. Nie było szansy, by jego
pani odzyskała czucie w nogach, gdy wyjaśniłby sytuację, dlatego nawet nie
podjął próby opowiedzenia o tym, co tak naprawdę się wydarzyło.
—
Nie szkodzi, Jeanny. Dobrze zrobiłaś — mruknął markotnie lokaj i obróciwszy
filiżankę na spodku, chwycił ją w dłoń i napił się herbaty, udając, że
połączenie smaku wysokojakościowego alkoholu z doskonałymi liśćmi herbaty
również i jemu przypadło do gustu. — Operacja się nie powiodła — westchnął,
bezdźwięcznie odstawiając porcelanowe naczynie na spodek.
—
Ale… jak to? – zapytała pokojówka, tępo wpatrując się w dłonie mężczyzny. —
Przecież mówiliście, że…
—
Nikt nie powiedział, że to na pewno zadziała. Mieliśmy taką nadzieję, ale
jednak się nie udało. Panienka nie chce mnie widzieć, proszę więc, żebyście
zajęli się nią póki… — zająknął się — póki nie zmieni zdania — powiedział
Sebastian i dopił resztę naparu, by w spokoju móc udać się do swojej sypialni.
Bez
słowa podniósł się z miejsca i wyszedł, a pozostała w kuchni dwójka służących,
doskonale rozumiejąc powagę sytuacji i niezwykły smutek, jaki jej towarzyszył,
nie śmieli nawet prosić Michaelisa o to, by z nimi został. Wiedzieli, że
Elizabeth była dla niego niezwykle ważna, doskonale zdawali też sobie sprawę z
tego, iż czuł się odpowiedzialny za to, co spotkało dziewczynę, gdy nie było go
w pobliżu. Gdyby nie zniknął, prawdopodobnie nigdy by do tego nie doszło, i
chociaż nikt nie mówił tego na głos, tak naprawdę każde z nich właśnie tak
myślało. Wszyscy w posiadłości, oprócz niczego nieświadomego Frederica,
doszukiwali się winy za kalectwo szlachcianki w odejściu jej wiernego przez
lata kamerdynera. Sam demon zaś gardził sobą i z trudem zdołał okiełznać
bombardujące jego serce emocje, by nie wybuchnąć przy niewinnych
śmiertelnikach, sprowadzając na nich druzgocącą prawdę o swojej tożsamości.
Zamknął
się w sypialni. Czuł się tam niezwykle nieswojo, biorąc pod uwagę, że przecież
to była jego mała, prywatna przestrzeń w ludzkim świecie. Te cztery ściany, podłoga,
kilka mebli i przedmiotów codziennego użytku – wszystko to było dowodem jego
obecności i sympatii, jaką darzyło go środowisko, które tak naprawdę w ogóle go
nie znało. Tylko Elizabeth akceptowała go w pełni, tylko ona znała jego
tajemnicę i wciąż potrafiła obdarzyć go uczuciem. Może właśnie dlatego jej
słowa tak bardzo go ubodły? Nie mógł dłużej się oszukiwać, wmawiając sobie i
wszystkim wokół, że jedyną przyczyną jego podłego nastroju, wewnętrznej
tragedii, była nieudana operacje. Demon doskonale zdawał sobie sprawę, że cała
wina za to, co przytrafiło się hrabiance, spoczywa na jego barkach. Obwinianie
go było słuszne, nie przeczył temu, ale nie zmieniało to faktu, że targające
nim emocje były zbyt przytłaczające, by mógł zracjonalizować problem i zamknąć
go w ramach chłodnego, logicznego myślenia. Już nie potrafił funkcjonować w ten
sposób. W dalszym ciągu oszukiwał się, że to tylko kwestia czasu, że zdoła
okiełzać uczucia i znaleźć złoty środek, który pozwoli mu w dalszym ciągu być
niezawodnym sługą, a zarazem oparciem dla ukochanej. Jednak wszystko wskazywało
na to, że szczęście nie było mu pisane. Uważał, że Elizabeth znienawidzi go do
reszty. Teraz, kiedy już wiedziała, że nie ma dla niej nadziei, nie było
niczego, co w jakikolwiek sposób broniłoby Sebastiana w jej oczach. Patrząc na
niego, Lizz nie mogła czuć nic innego niż nienawiść. Każde wspomnienie o Michaelisie
już do końca jej życia będzie przynosiło jedynie smutek i złość. Jak więc
mogłaby chcieć, by wciąż trwał u jej boku?
Zdruzgotany
demon doskonale wiedział, że jego czas w posiadłości dobiegał końca.
Zrezygnowany zdarł z siebie rękawiczki i frak. Nie czuł się godny noszenia ich.
Nie zasługiwał nawet na to, by dalej zajmować pomieszczenie, które otrzymał od
swej pani. Postanowił przygotować się do odejścia. Podszedł do szuflady i
zaczął wyjmować jej zawartość, po chwili uświadamiając sobie, że tak naprawdę
żadna z tych rzeczy nie należała do niego. Żadnej nie potrzebował, żadnej nie
zdobył na własną rękę… To wszystko były jedynie złudzenia, tak jak myśl, że
mógłby kiedykolwiek być szczęśliwy ze śmiertelniczką. Jak mógł być tak
zuchwały, sądząc, że uda mu się zdobyć królestwo i miłość?! Jak mógł zostawić
Elizabeth? Po co do niej wrócił? Gdyby nie był tak głupi i lekkomyślny, mógłby
poprzestać jedynie na zadaniu jej niewyobrażalnego, duchowego cierpienia. Wrócił
do szlachcianki ze względu na swoją samolubną chęć osiągnięcia szczęścia,
tłumaczoną dbaniem o jej interesy.
Michaelis
spojrzał na błyszczący fioletem znak na swojej dłoni. Wciąż był lekko
wypłowiały, albo może raczej ponownie zaczął tracić swoje barwy? Symbol
kontraktu, którego nie powinien był nigdy zawiązać. Dlaczego Ciel kazał mu to
zrobić? Skąd wiedział, że on sam będzie tego chciał? Jaki to wszystko miało
związek z zemstą Phantomhive’a? Im dłużej demon o tym myślał, tym większa
ogarniała go frustracja. Wbił paznokcie w dłoń i próbował zedrzeć ze skóry
pieczęć, doskonale wiedząc, że to niczego nie zmieni. Przecież więź nie była
zawarta jedynie w głupim symbolu, to by było zbyt idiotyczne, zbyt łatwe do
zniszczenia. To, co łączyło go z Elizabeth, krążyło po całym ciele, zarówno kamerdynera,
jak i hrabianki; znak kontraktu był jedynie otwartą manifestacją więzi. Czymś w
rodzaju blizny, której nie dało się zniszczyć. By zerwać kontrakt, trzeba było
czegoś więcej niż poharatana, spływająca krwią dłoń.
Sebastian
zastygł w bezruchu, przyglądając się, jak kolejne krople krwi rozbijały się o
lustro całej kałuży szkarłatu zwolna rozprzestrzeniającej się pod jego stopami.
Po chwili rozejrzał się, zdając sobie sprawę, że opętany furią zdemolował całe
pomieszczenie. Nawet nie pamiętał, jak do tego doszło. Na chwilę stracił
panowanie nad sobą, ginąć w ciemnej otchłani zawładniętego cierpieniem umysłu.
Nie rozumiał, jak, mimo tylu starań, wciąż mógł popełniać te same błędy.
Uczucia okazały się czymś znacznie bardziej skomplikowanym, niż sobie
wyobrażał. Były niczym druga istota, z którą przyszło mu dzielić te samą
świadomość, jednak byt ten, stojąc w całkowitej opozycji do chłodnej logiki
demona, posiadał ogromną siłę, której Sebastian nie był w stanie okiełznać
umysłem. Co gorsza, jego uczucia przejmowały kontrolę nad ciałem, robiły z nim
to, na co miały ochotę, za nic mając sobie tłumaczenia i konsekwencje. Ono, jak
i umysł, dawały się zwieść słodkim słowom, obietnicom pięknej przeszłości czy
wewnętrznego spokoju, w konsekwencji czego Michaelis stał się tak niezwykle
zawodny, że ledwie dawał radę wytrzymać sam ze sobą. Tyle czasu starał się na
powrót przejąć kontrolę nad swoim życiem, jednak za każdym razem ponosił
porażkę. Nie umiał już być tym samym, idealnym służącym, którego poznała jego
panienka. Samolubnie pragnął szczęścia, a to osłabiało go i sprawiało, że
chwilami odsuwał potrzeby swej pani na drugi plan.
Dlaczego
jego emocje nie mogły stać się przydatne? Wrócił do ukochanej, doprowadzając do
jej cierpienia, a co gorsza, we własnym domu związał się z kobietą, która bez
chwili wahania oddałaby za niego życie. Po co? Po co to wszystko? Dlaczego chęć
bycia w oczach Enepsignos kimś, kto dał jej szczęście, doprowadziło go do tej
chwili? Powinien wyznać jej prawdę. Swojej żonie i Elizabeth. Obie zasługiwały
na to, by wiedzieć, jak bardzo upadł. Był zwykłym draniem i chociaż pragnął
szczęścia dwóch bliskich jego sercu kobiet, w rezultacie stał się przyczyną
całego zła, które na nie spadało, choć Enepsi jeszcze nie poczuła tego na
swojej skórze. Teraz, skoro Sebastian wiedział już, że jego życie w ludzkim
świecie, a także kontrakt z ukochaną, powoli się kończą, postanowił, że jego
ostatni czyn jako Sebastiana Michaelisa – kamerdynera rodu Roseblack, będzie
czynem męża sprawiedliwego. Wyzna Elizabeth całą prawdę, pozwoli jej się
znienawidzić – bo właśnie tak powinien się zachować, by choć odrobinę jej
ulżyć. Potem wróci do piekła, przyzna się żonie do wszystkiego, co zrobił w
ludzkim świecie, a potem, niezależnie od jej decyzji, poprowadzi piekielne
wojska do zwycięstwa, by na koniec odejść z tego świata, wiedząc, że chociaż
jego życie pełne było zła, którego jako demon nie chciał akceptować, to przed
śmiercią zrobił wszystko, by naprawić swoje błędy.
~*~
Elizabeth
wypłakiwała się przez chwilę w ramie Jeanny, jednak szybko zrozumiała, że to
nie miało żadnego sensu. Łzy, smutek, użalanie się nad sobą – już przez to
przechodziła. Oprócz ran na ciele i rujnowania spokoju służących, nie osiągnęła
w ten sposób niczego. We śnie nawet nie myślała o swoich nogach, zupełnie
porzuciła wszelkie rozważania na temat swojego kalectwa, pozwalając, by jej
umysł stworzył coś, co pozwoli jej odpocząć. Nie chciała po raz kolejny stawiać
Jeanny i Thomasa w tak okropnej sytuacji, nie zasługiwali na to, by mierzyć się
z jej cierpieniem. To wszystko było zbytnio pozbawione sensu.
W
marzeniach sennych hrabianka siedziała pod jedną z kwitnących wiśni w ogrodzie,
z uśmiechem na ustach spoglądając na skraj lasu rozciągający się za
ogrodzeniem. Obserwowała zbłąkanego zająca o nietypowej, czerwonej barwie
sierści. Im dłużej patrzyła na zwierzę, tym bardziej znajome jej się wydawało.
W końcu ssak podbiegł do niej, wskoczył na kolana dziewczyny i spojrzał na nią
swoimi soczyście zielonymi oczami, uwydatniając rekinie zęby.
—
Grell? — mruknęła zdziwiona, głaszcząc zwierzę po głowie. — No tak, mówiłeś, że
będę wiedziała, jak się z tobą skontaktować, ale nie sądziłam, że… To takie bezsensowne.
Zupełnie jak ty — zaśmiała się i wzięła zająca na ręce, a potem podniosła się z
koca i zaniosła gościa za bramę posiadłości.
Pomachała mu na
pożegnanie i przetarła szczypiące oczy, a kiedy ponownie je otworzyła, znów
leżała w swoim łóżku, czując spływające po policzkach łzy.
—
Płakałam? — zdziwiła się, wycierając twarz rękawem koszuli Sebastiana, w którą
ten ubrał ją zapewne po powrocie od Undertakera.
—
Płakałaś. I zawołałaś mnie. Musiałem przerwać manicure! — odparł znajomy głos
rudego boga śmierci, który siedział na krześle naprzeciwko toaletki i malował
sobie rzęsy jednym z tuszy, których hrabianka nigdy nawet nie otworzyła.
—
Co ty tu robisz?! — krzyknęła zaskoczona Lizz i odruchowo rzuciła w boga
śmierci poduszką.
—
Wezwałaś mnie. Mówiłem, że sobie poradzisz — mruknął, krzywiąc się na widok
odcisków makijażu na białym materiale okalającym pełen pierza worek, którym
dziewczyna trafiła w jego twarz. — Właściwie nie sądziłem, że jednak to
zrobisz. Masz swojego Sebusia, po co ci ja? — burknął obrażony shinigami.
Podniósł się z krzesła i
sprężystym krokiem, wydatnie kręcąc pośladkami, podszedł do łózka i skoczył na
materac, lądując na pościeli obok hrabianki.
Doskonale
wiedział, że przeszła operację, znał też jej przebieg. Wyczytał wszystko z
nagrań jej życia, do których miał stały dostęp w Bibliotece Shinigami. Ostatnio
spędzał tam wiele czasu, próbując dowiedzieć się czegoś, co mogłoby się okazać
przydatne w zbliżającej się wojnie. Nie wiedząc jednak, przeciwko komu
właściwie przyjdzie im walczyć, nie udało mu się znaleźć niczego wartościowego,
za to odkrył doskonały punk widokowy, z którego obserwował treningi fizyczne młodych
adeptów. Te wszystkie nagie piersi spływające potem, naprężone mięśnie,
zacięcie na twarzach uczniów – mógłby patrzeć na nich godzinami, i właściwie to
właśnie robił. Trzymał rozpostarty na kolanach kodeks i wyglądał przez okno, a
kiedy słyszał, że ktoś się zbliża, nerwowo wbijał wzrok w książkę i mamrotał
coś pod nosem, udając, że wcale nie unika obowiązków. W końcu zrezygnował z
udawania, że studiuje opasłe tomiszcze i zwyczajnie rozsiadł się z dokumentacją
życia Elizabeth, by ostatecznie rozdzielić swoją uwagę pomiędzy jej losy i
pięknych mężczyzn zza okna.
—
Nie sądziłam, że musisz mi się przyśnić. Mogłeś powiedzieć — burknęła
dziewczyna, odsuwając się nieznacznie, by mieć pewność, że nie będzie go
dotykać.
Nie miała ochoty przekonywać się,
czy kontakt fizyczny z Sutcliffem wzbudzi w niej niechęć. I tak już zbyt wiele
sobie wyobrażała po operacji. Jeśli miałaby mierzyć się teraz zarówno z utratą
sprawności jak i z niewyjaśnioną tolerancją wobec żniwiarza, zwyczajnie nie
dałaby rady.
—
Nie musiałem ci się śnić, głupia dziewczyno — zaśmiał się bóg śmierci. — Mam
nagranie twojego życia. Wystarczyłoby, żebyś o mnie pomyślała, napisała do mnie
list, czy w jakikolwiek sposób wyraziła chęć spotkania ze mną i wtedy bym
przyszedł. Oczywiście zakładając, że nie miałbym umówionej wizyty u fryzjera.
Nie oszukujmy się, jestem od ciebie ważniejszy — wyjaśnił, bawiąc się kosmkiem
wściekle czerwonych włosów.
Podsunął go pod nos Elizabeth i
lekko ją połaskotał.
—
Widzisz te idealne końcówki?! To się nie bierze z niczego! O to trzeba dbać.
Nie to, co ty — przerwał i chwycił pukiel włosów hrabianki, przysuwając go do
swojego. — Ktoś zdecydowanie powinien o ciebie zadbać. Wyglądasz tragicznie!
—
I ja naprawdę chciałam się z tobą spotkać? Nie do wiary… — westchnęła znużona
szlachcianka.
Wyrwała fioletowy kosmyk z dłoni
Grella i zaparłszy się na rękach, dźwignęła się do siadu, opierając się na
wezgłowiu łóżka.
Nie miała
pojęcia, o czym powinna rozmawiać z irytującym bogiem śmierci. Krzywiła się i
otwarcie okazywała niechęć wobec niego, chociaż musiała przyznać, że tak
naprawdę jakaś jej część cieszyła się z obecności rudzielca. Był denerwujący,
głośny, porywczy i niezbyt mądry, ale dzięki tym cechom sprawiał, że chociaż na
chwilę potrafiła oderwać się od rzeczywistości.
—
Skoro już tu jesteś, to przydaj się na coś i przynieść mi szklankę wody —
powiedziała po chwili, wskazując palcem stojące na etażerce naczynie.
Sutcliff mruknął coś pod nosem i
wielce niezadowolony, ostentacyjnie się garbiąc, powlókł nogami do łazienki, by
po chwili wrócić z pełną szklanką.
—
Dziękuję.
—
No i masz za co! Pij szybko, zajmę się twoimi włosami. To, że jesteś kaleka,
nie zwalnia cię z bycia piękną, kochana! — krzyknął entuzjastycznie żniwiarz i
kiedy tylko dziewczyna skończyła pić, wziął ją
na ręce i posadził na prześle przed toaletką.
Lizz
nie była przekonana ani co do pomysłu żniwiarza, ani tym bardziej co do jego
zdolności, ale i tak nie miała jak uciec, a że nie chciała widzieć się z nikim
innym, pozwoliła Grellowi robić to, na co miał ochotę.
Jego dotyk nie
wzbudził w niej odrazy, ponownie. Nie wiedziała dlaczego, wciąż nie potrafiła
tego zrozumieć, ale zaparła się, że nie będzie o tym myśleć. Nie potrzebowała
kolejnych zmartwień, wystarczyło, że to główne było na stałe przytwierdzone do
jej ciała i równie bezużyteczne, co bóg śmierci stojący tuż za nią.
Rudzielec
zdjął z siebie płaszcz, podwinął rękawy koszuli i wyciągnął z kieszeni
grzebień. Uczesał się, związał rudą czuprynę czarną wstążką, a potem zaczął
rozczesywać włosy dziewczyny, co chwilę narzekając na to, jak bardzo były
niezadbane i jak mogła nie być tyle lat u fryzjera. Poznał to bez trudu już
przy pierwszym spotkaniu z nią, ale wtedy nie miał powodu, by służyć jej radą w
tak ważnej sprawie. Jej włosy same w sobie były piękne, chociaż Sutcliff wolał
je, oczywiście, w rudym odcieniu. Jednak nikt nie nadał im kształtu i miała
strasznie zniszczone końcówki, a fryzura, którą kiedyś dla niej wybrano,
straciła swój kształt, kiedy wrzosowe pukle urosły o kilka centymetrów.
—
To straszne. Niby taki idealny, a pozwolił, żebyś się tak nosiła. Okropne! —
krzyknął zirytowany shinigami, kiedy dostrzegł, że prawa strona włosów
dziewczyny była nieco dłuższa. — Wyrównam ci to i nadam im kształt. Ta
opadająca quazigrzywka jest całkiem urocza, ale o to też trzeba zadbać. Żeby to
jakoś wyglądało, żeby się komponowało! Potem wycieniujemy, żeby ci się tak
uroczo podwijały na końca, ach! Masz takie szczęście, że są falowane! Wiesz ile
trzeba pracy w to włożyć? Żeby takie proste włosy jak moje kręciły się tak
lekko i wytrwały w ten sposób cały dzień! To okropne, to straszne! Ah! Nie
zasłużyłaś na to! — lamentował natręt, energicznie gestykulując.
W
końcu zniknął za drzwiami łazienki i wrócił z miską wody, ręcznikiem,
nożyczkami, odżywką – na którą w międzyczasie również ponarzekał – szamponem i
kilkoma innymi specyfikami, których nazw ani zastosowania Elizabeth nie znała,
bo nigdy nie było jej to potrzebne. Zawsze pozwalała, by to Sebastian zajmował
się takimi sprawami. Jej wystarczało, by włosy były czyste, więcej wymogów
wobec nich nie miała.
—
Dobra, teraz się nie ruszaj — rozkazał Grell i zwilżył porządnie każdy kosmyk
włosów hrabianki.
" ciepło niemal" - dwie spacje
OdpowiedzUsuń"była nieudana operacje."
" nad sobą, ginąć w ciemnej"
"Ono, jak i umysł" - ono że co? Że uczucia, które są idruga istotą? Boli mnie to ono! Ono to taki niemiecki proszek do prania XD
"podszedł do łózka" - zjedzona kropeczka w ż
"To, że jesteś kaleka" ą
"wziął ją na ręce" - podwójna spacja
"podwijały na końca, ach!"
***
"Schodziła dupa do rozumu" - takie powiedzonko mi się ciśnie, gdy Michaelis staje twarzą w twarz z tym, co zrobił i robi rachunek sumienia ( to on je ma XD )
Hahahahhahah XD Jedno rujnuje (s)spokój, a drugie pokój XD A przy okazji pokój Sebastiana. Tamto s to nie przypadek XDDDDDDDDD
Czuj te poświęcenie, przybiegłem z niedokończonym Frenczem XDDDDDD
Weź, zrobiłaś tutaj Grella w odsłonie Psiapsi- do wypłakania, do zadbania, bo nikt nie pomoże w dole, ak najlepsza Psiapsi-Ryży_Gej ^^ Jeeej ^^ Grellu, moje końcówki też trzeba podciąć ^^ Ale ogólnie popieram jego stanowisko. Może jak Sebastian zobaczy ją taką po odnowie zafundowanej przez Grella, nie zada jej tego bólu? Ej, on powinien stosować moja szkołę: mniej wiesz, lepiej śpisz. Elizabeth nie musi wiedzieć o piekle nic, a on tak nachalnie chce ją dobić. Durny demon.
Borze, dwie spacje, co za tragedia :o. Zgubiłam słowo, o które mi chodzi, ale obciaaaach xD.
OdpowiedzUsuńOno - że ciało. Ciało, jak i umysł, tu wszystko się zgadza :P.
Wiedziałam, że się doczepisz kaleki, ale zostawiłam to sprcjalnie w tskiej formie. Bo tak jest jest poprawnie. To jest przymiotnik, jaka? - kaleka^^.
Ej, generalnie mnien wystraszyłaś tym "w cholerę błędów", a w sumie wcale nie jest tak źle, jak na betę w moim wczorajszym stanie <3. Tylko te podwójne spacje bolą TT_TT. Jak mogłam nie zauważyć...
Sebuś chce być wobec niej szczery. On wie, że ona wolałaby najgorszą prawdę od kłamstw. Poza tym on nie znosi kłamać i go to boli. No i jaki zły by nie był w tym tomie, to jednak jest Sebastianem i jednak chciał dobrze i e głębi jest dobry, tylko coś mu się w sofcie pokićkało i błędzi jak win XP, czy tam jeszcze jakiś starszy xD.
A Grellcia... Jest Grellcią. Lubi Lizz, widzi, że ta ma doła i chociaż wciąż żadne z nich drugiemu nie powie, że się lubią, to właśnie tak okazują sibie wsparcie i sympatie. Brawo dla nich, to wielki postęp xD. Sebuń puaka, gdy mówisz, że jest durny xD.
Moja duma mi pozwala tak mówić XD
UsuńJeej! Grell ❤️ Rozbawił mnie jako królik 😂 wyobraziłam to sobie Haha 😂
OdpowiedzUsuń