piątek, 17 czerwca 2016

Tom IV, XXX

Są takie egzaminy, a raczej tacy wykładowcy, którzy zwyczajnie muszą pokazać studentom, kto tu rządzi. Dlatego oświadczam, że umiejąc wszystko, egzaminu nie zaliczyłam, a z poprawy, znając życie, znów dostanę 4. Tak to już niestety jest, no i nic się nie da zrobić. Denerwuje mnie to niesamowicie, bo spędziłam na nauce pięć dni (chyba najwięcej w życiu...) i nic to nie dało. Dobrze chociaż, że drugi termin też jest w czerwcu i nie będę musiała czekać z tym do września.
Poza tym radośnie oświadczam, że blog przekroczył 90 000 wyświetleń!
Dziękuję :*!!! Oby tak dalej.
Chciałam zebrać 100 000 do końca roku i teraz już wiem, że się uda. A wszystko dzięki Wam <3.
No, to tyle właściwie. Życzę Wam miłego weekendu i czekam na Wasze opinie odnośnie rozdziału. Osobiście go lubię, ma w sobie coś takiego, że miło mi się go czytało (ten samozachwyt... xD). Mam nadzieję, że po przeczytaniu będziecie podzielać moje zdanie.

Miłego :* 

===============

                W tym momencie demon uświadomił sobie coś, czego dotąd nie dostrzegał, a z czego zawsze się śmiał, widząc, jak pchało ludzi do najdziwniejszych, zupełnie irracjonalnych, zachowań. Skarcił się w myśli, nie zgadzając się ze swym wewnętrznym głosem, uznając, że na przekór własnym emocjom nie zaakceptuje tak prymitywnych uczuć, chociażby ze względu na to, że ich zapalnikiem był James, którego Michaelis zwyczajnie nie znosił.
                — Właśnie. Służący nie powinien wtrącać się w rozmowę szlachty — zawtórował zadowolony Jamie, wysuwając podbródek do przodu.
Chełpił się swoim małym zwycięstwem, nawet przez chwilę nie zastanowiwszy się nad niezwykle poddańczym zachowaniem Sebastiana. Powinien się na nim poznać, domyślić się, że w normalnych warunkach nie zachowałby się w ten sposób, ale radość ze zrobienia na złość potencjalnemu zagrożeniu przyjaciółki dawała mu zbyt wiele satysfakcji, by odebrał sobie tę przyjemność nadmiernym zwracaniem uwagi na otoczenie.

                Trzeba było przyznać, że odkąd stracił Gilberta i zaczął spędzać więcej czasu z Lizz, jego sposób bycia nieco się zmienił. Starał się być bardziej optymistyczny i beztroski, wydawało mu się, że dzięki temu wpłynie pozytywnie na przyjaciółkę. Nie spodziewał się jednak, że przez to jego spostrzegawczość nieco się stępi. Wprawdzie nie zdawał sobie z tego sprawy, ale nie można było nie zauważyć, że w obecności dziewczyny tracił głowę. Bardzo zależało mu na tym, by odbudować tę przyjaźń, szczególnie teraz, gdy nie miał, co ze sobą zrobić i nie wyobrażał sobie podróżowania bez kompana u boku.
                Do końca deseru w jadalni panowała ciężka do określenia atmosfera. Frederic grał kolejny, spokojny utwór, Sebastian walczył ze swoją złością, maskując ją sztuczną uprzejmością, Jem cieszył się z decyzji hrabianki, lecz w dalszym ciągu był zazdrosny o kamerdynera, a Elizabeth była najzwyczajniej w świecie zadowolona. Wszyscy spędzali popołudnie w tym samym pomieszczeniu, lecz wydawało się, że każde z nich zamknęło się w swoim własnym świecie, zupełnie nie dostrzegając emocji innych.
                Dziwaczny stan przerwało dopiero ciche miauknięcie zza drzwi. Sebastian zerwał się nerwowo i przepraszając Elizabet, ruszył do drzwi, jednak Jem zaszedł mu drogę. Po drugiej stronie drewnianych wrót ujrzał uroczego, czarnego kota. Spojrzał na niego i skrzywił się, widząc, jak zwierzątko oblizuje łapkę, którą potem targa jedno ze swoich uszu.
                — Trzymasz w posiadłości koty? — zdziwił się chłopak.
                — Nie, to kot Sebastiana — odparła hrabianka.
Kamerdyner minął Jamiego i wziął zwierzątko na ręce, tuląc je do piersi i głaszcząc po głowie, szepcząc mu słodkie słówka. Na sam widok tej przesłodzonej sceny blondynowi zrobiło się niedobrze. Wrócił do stołu i usiadł ciężko na krześle, podpierając dłoń na łokciu.
                — Od kiedy służący mogą trzymać w rezydencji własne zwierzęta? — burknął.
                — Odkąd pozwalam na to Sebastianowi. O co ci chodzi? Co on ci takiego zrobił? To doskonały służący, spisuje się świetnie, nie żąda za swoje usługi zbyt wielu pieniędzy. Mogę przymknąć oko na jedno czy dwa jego dziwactwa — wyjaśniła Lizzy, uśmiechając się na widok rozanielonego demona. — Idiota — prychnęła pod nosem i zaczęła chichotać, póki Michaelis nie posłał jej piorunującego spojrzenia. — Idź z nim lepiej na dwór, my idzie... przeniesiemy się do salonu. Kiedy skończysz, przygotuj herbatę — rozkazała podwładnemu i poprosiła Jamiego, by pomógł jej poprowadzić wózek, bo po jedzeniu czuła się zmęczona i chciała chwilę odpocząć.
                Tak naprawdę zależało jej jedynie na tym, by odwrócić uwagę przyjaciela od Sebastiana i jego kota, a także wzbudzić w nim poczucie, że był jej potrzebny. Dwaj bliscy szlachciance mężczyźni – jeden bardziej dziecinny od drugiego; odrobina sielankowego życia, która w swej normalności wydawała się Lizz tak bardzo odległa. Nauczyła się radzić sobie w takich sytuacjach. Nie wiedziała nawet kiedy, ale na przestrzeni ostatniego roku znacznie rozwinęła umiejętność nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi. Nie była już tylko biernym, spowitym cieniem obserwatorem, którego wszyscy unikali. Powoli, w dosyć ograniczonym gronie — lecz to i tak był sukces – stawała się kimś, kto kilkoma niewinnymi słowami był w stanie podporządkować przebieg wydarzeń swojej woli w tak zręczny sposób, że nikt nawet jej o to nie posądzał. Oczywiście nikt z grona ludzi, bo demon był zbyt przenikliwy, by nie odkryć jej gry. Nie miałam mu tego za złe, właściwie niezwykle spodobało jej się to nieme porozumienie, które świadczyło o tym, że utracone, wzajemne zrozumienie powoli rodziło się w nich na nowo.
                Sebastian pokiwał zdawkowo głową i bez chwili zwłoki ruszył wraz z czarną kulką do kuchni, gdzie zamierzał zaserwować uroczemu zwierzątku doskonały posiłek dla wymagającego, kociego podniebienia. Zwierzak bez trudu rozpoznał miejsce, w którym się znalazł i kiedy tylko demon postawił go na podłodze, Dark wskoczył na blat i mrucząc niezwykle głośno, podszedł do służącego i zaczął ocierać się o jego brzuch, gdy ten sięgał do jednej z podwieszanych szafek po porcelanową miseczkę ze zdobieniami w odciski kocich łapek.
                Nie trudno było poznać po Michaelisie, że koty były jego największą pasją. Puchatemu, charakternemu zwierzątku pozwalał na wszystko. Jego współpracownicy nie mogli nawet opierać się łokciami o idealnie wypolerowane, kuchenne blaty, ale kiedy w pomieszczeniu znajdował się kot, na dodatek jego ulubiony, lekko zmizerniały, Dark, wszelkie zasady traciły na znaczeniu. Ważnie było tylko to, że zadowolony ssak skakał z gracją pomiędzy blatem a stołem, ciekawsko przyglądając się temu, co robił Sebastian.
                Demon wyciągnął miseczkę, a potem otworzył lodówkę i cały w skowronkach, uśmiechając się do zawartości chłodzącej szafy, przeszukiwał jej odmęty w poszukiwaniu puszki sardynek, które trzymał właśnie na takie specjalne okazje, jak wizyta jego pupila. Wprawdzie Dark nie był zameldowany w posiadłości Roseblack jako jej stały mieszkaniec, jednak regularnie pojawiał się pod drzwiami, najczęściej kuchennymi, nieustępliwym miauczeniem oświadczając, że domaga się posiłku.
                Podczas nieobecności Sebastiana, Dark poznał świat od jego innej strony. Dotąd, od początku swojego kociego życia, przychodził do Michaelisa, kiedy tylko miał ochotę zjeść coś naprawdę dobrego. Nieustannie pojawiał się na terenie posiadłości, mając sobie za nic poganiających go służących, napotykane na swej drodze zwierzęta, a nawet ptaki, które według kociej natury wypadało gonić do utraty tchu. Dark wiedział, czego chciał i zawsze to otrzymywał. Nagroda za jego oddanie była ogromna.
Sebastian nie był kimś, kogo można było nazwać skąpym. Zawsze postępował według zasad swego pana, a jeśli takowego nie posiadał, żył zgodnie ze swoją moralnością; nigdy nie robił więcej, niż się od niego wymagało, poza jednym wyjątkiem – kotami właśnie. Wobec nich zachowywał się zupełnie irracjonalnie. Był w stanie uchylić im nieba, zdobyć dla nich każdą gwiazdę z nieba, o której tylko zapraną, a potem, zmieniając się w kociego mesjasza, zmienić kosmiczny kamień w świeżutką rybę.
                Koty lubił właściwie od początku swojej przygody ze światem ludzi. Za młodu, zanim jeszcze dobrze poznał zasady kierujące światem umiłowanych przez Boga istot, większość czasu spędzał, obserwując społeczeństwo z oddali. Przebierał się za mieszczan, bezdomnych, sporadycznie za arystokratów i niezauważalnie, niczym cień, snuł się ulicami wiosek, miast i wielkich metropolii, tylko po to, by dokładnie poznać wszelkie ludzki obyczaje. Pragnął doskonale dopasować się do ich środowiska, poznać rządzące tym światem prawa, zrozumieć istotę emocji. Podczas swoich, potępianych przez piekielne grono, wypraw zauważył, że ludzie byli istotami chwilami samolubnymi nawet bardziej od jego braci. Na dodatek, w przeciwieństwie do demonów, jedynie pozornie zwracali uwagę na otaczający ich świat. W rzeczywistości tylko udawali, że interesują się innymi, tak naprawdę nie umiejąc poznać demona, gdy tylko przebrał się z łachmanów biedaka w drogi garnitur godny pozazdroszczenia nawet przez członków szlachty.
                Jedynymi istotami, które zawsze doskonale go rozpoznawały, były koty. Wyczuwały demona i za każdym razem chętnie łasiły się do jego nóg, lecz kiedy próbował brać je na ręce, ciągnąć za ogon czy wmusić im swoją wolę w jakikolwiek inny sposób, te rzucały się na niego z pazurami, jasno pokazując swą indywidualną naturę. Wtedy właśnie zaczął je szanować. Istoty, które tak bardzo ceniły sobie niezależność, że były w stanie zrezygnować z wygód, byle tylko pokazać, że nie można z nimi igrać. W przeciwieństwie do psów, giętkie, puchate zwierzęta miały swoją godność.
                Latami, w każdym miejscu, do którego trafiał młody demon, powtarzał się ten sam schemat. I chociaż inne zwierzęta również były przyjaźnie nastawione do Kruka, to jednak od umiłował sobie właśnie koty. Doceniał ich charakter, kolor i fakturę futra, niezwykłe, sprężyste ruchy i dostojny krok, w którego rytm podrygiwały wysoko uniesionymi w dumie ogonami. Uwielbiał również ich miękkie, mimo trudnych warunków życia, poduszeczki, przydatne wąsy – zarówno te na policzkach, jak i na nogach, niezrozumiałą, acz cudowną dla ucha, muzykę ich pomruków, czystość, którą zachowywały mimo bezdomności i pluchy za oknem a nawet ostre pazurki i drobne kły, które w złości rozszarpywały skórę demona. Mówiąc krótko: uwielbiał w nich wszystko.
                Dark przeskoczył po raz kolejny z blatu na stół, niespokojnie krążąc wokół psutej miski. Zaczął mruczeć tak głośno, że kiedy miauczał, poplątane dźwięki mieszały się w jeden, niezwykle zabawy zdaniem Sebastiana mrukokwik, nieco przypominający szczenięce szczekanie.
                — No już, spokojnie. Mam dla ciebie pyszne sardynki. Panienka Elizabeth nie dbała o ciebie pod moją nieobecność, prawda? Strasznie schudłeś. Powinieneś teraz częściej przychodzić. Nie pozwolę ci głodować — mówił czule demon, głaszcząc lekko zjeżony grzbiet kota.
                Dark nie zwykł zachowywać się tak nerwowo, widząc jak kamerdyner przygotowuje dla niego posiłek. To było dla Michaelisa jasną wskazówką do wysnucia wniosku, że naprawdę ostatnie miesiące musiały być dla zwierzęcia ciężkie. Jego sierść nie błyszczał już tak zdrowo, a miejscami nawet nieco się kołtuniła. Miał lekko wklęsły brzuch i strupek po świeżej ranie na przedniej lewej łapce – ledwo widoczny przez wzgląd na ciemną sierść, która doskonale zasłaniała wszelkie jego rany.
                Demonowi zrobiło się niesamowicie żal zwierzątka. Wziął je na ręce, przytulił do siebie i usiadł na krześle przy stole, podsuwając miskę na skraj blatu, tak by kot mógł jeść, wciąż siedząc na jego udach i konsekwentnie zrzucając sierść na czarny materiał jego bawełnianych spodni.
                — Nie musisz się spieszyć. Porozmawiam z panienką i poproszę, żeby pozwoliła ci zostać tutaj przez jakiś czas, póki nie wydobrzejesz, dobrze? — wrócił się do zwierzęcia, delikatnie głaszcząc je po głowie.
                Mimo tego, że kot nie był w najlepszym stanie, z ust Michaelisa nie znikał uśmiech. Cieszył się, że jego towarzysz długich, leniwych poranków nie zapomniał o nim przez te kilka miesięcy i kiedy tylko intuicyjnie wyczuł, że Sebastian powrócił, wyszedł mu na spotkanie. Z tego powodu Kruk czuł się bardziej doceniony, niż kiedy na jego pierś wstąpił królewski symbol.
                Kiedy Dark skończył pożerać sardynki, w podzięce wspiął się po fraku demona na jego ramię i zaczął oblizywać mu twarz, co chwila ocierają się o zawilgotniały, pachnący rybą policzek, zostawiając na nim pojedyncze, czarne włosy. Sebastian pozwolił mu na to, uśmiechając się tak radośnie, że po chwili poczuł lekki dyskomfort ze strony nadwyrężonych mięśni twarzy. Ostatnimi czasy nie miał zbyt wielu powodów do radości, jednak w obecności kota w pełni pozwolił sobie na chwilę beztroskiej błogości. Otaczała go błyszcząca aura pozytywizmu; Elizabeth jednak będzie mogła chodzić, odnalazł sposób, by udobruchać swoje sumienie i na dodatek dostąpił zaszczytu poczucia na swej skórze kociej wdzięczności.
                — No dobrze, chodź. Pójdziemy do panienki i poprosimy ją, żeby znalazła dla ciebie jakiś kącik. To duży dom, na pewno będzie tu dla ciebie jakieś miejsce. Ostatnio panienka zatrudniła nowego służącego, więc sądzę, że i ty będziesz mógł tu zamieszczać — opowiadał Michaelis, zupełnie nie przejmując się tym, że przez większość obiektywnych obserwatorów zostałby uznany za obłąkanego, wszak rozmawiał ze zwierzęciem tak, jakby dorównywało inteligencją ludziom.
                W mniemaniu demona Dark był nie mniej pojętny od Thomasa i Jeanny, dlatego nie uważał, by jego zachowanie odbiegało od ogólnie przyjętej normy. Gdyby jednak ktoś odważył się wytknąć mu niecodzienne postępowanie, nie przejąłby się tym nawet w najmniejszym stopniu.
                Kruk wstał, trzymając kota na ramieniu, i chwyciwszy miskę w dłoń, podszedł do zlewu, by ją wyczyścić. Zwierzątko zeskoczyło z niego, lądując miękko na blacie i z zainteresowaniem wpatrywało się w strumień bieżącej wody, kilka razy próbując drasnąć pazurkami wypływającą z skarnu strużkę. Demon uśmiechnął się do czarnej, puszystej kulki i wytłumaczył jej, że nie powinna tak robić, bo zmoknie, a przecież nie lubi wody.
                — Z kim pan rozmawia? — Do uszu Sebastiana dotarł lekko zachrypnięty, ciepły głos.
Frederic wkroczył do kuchni, trzymając w dłoni opróżnioną szklankę po soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy – o czym świadczyło kilka włókien miąższu z owoców okalających wnętrze naczynia, a kiedy Michaelis obejrzał się na niego przez ramię, dodał:
                — Przepraszam, że panu przeszkadzam. Chciałem posprzątać od razu, by nie pomyślał pan, że zaniedbuję swoje obowiązki — wyjaśnił, podchodząc do kamerdynera.
Dopiero wtedy dostrzegł siedzącego przy zlewie kota, który teraz zignorował całkowicie wodę i niesamowicie zaintrygowany nowym zapachem nieznajomego mężczyzny, wyciągał głowę w jego stronę, by lepiej wywąchać jego woń. Po krótkich oględzinach Dark doszedł do wniosku, że człowiek jest godny odrobiny jego zainteresowania. Miauknął entuzjastycznie i wyciągnął łapkę, a kiedy Frederic podał mu rękę, otarł się o nią, by po chwili powrócić do swojego prawowitego właściciela, jednoznacznie pokazując, kto w kociej hierarchii pełnił nadrzędną funkcję.
                — Rozumiem — mruknął Michaelis.
Wobec stangreta miał lekko mieszane uczucia. Wprawdzie wydawał się niegroźny, poprawiał nastrój Elizabeth i doskonale wypełniał swoje obowiązki, ale demon wciąż znał go zbyt krótko i nie miał okazji przetestować jego wierności, dlatego wolał trzymać mężczyznę na dystans.
                — Udało się panu zadomowić w posiadłości? — dodał kamerdyner, uznając, że zbytnia oschłość wobec nowego współpracownika byłaby zwyczajnie niegrzeczna.
                Starszy mężczyzna zaśmiał się poczciwie i wstawił szklankę do zlewu, zajmując miejsce Michaelisa, który położył sobie kota na ramieniu i przesunął się w stronę drzwi.
                — Oczywiście. To doprawdy piękny dom. Jestem niezmiernie wdzięczny, że pozwolili mi państwo tutaj pracować — odpowiedział, lekko skinąwszy głową.
Odkręcił wodę i zmył szklankę, a następnie wytarł ją i wstawił do odpowiedniej szafki, przy okazji nawet niczego nie potrącając. Tym drobnym gestem zdobył sobie odrobinę szacunku kamerdynera, o głowę przebijając resztę niekompetentnej służby, która, znając życie, podczas zmywania zdążyłaby wysadzić kuchnię – jakim sposobem, tego demon nigdy nie potrafił do końca zrozumieć.
                — To dobrze. To bardzo ważne dla panienki Elizabeth, by jej służący czuli się w komfortowo w miejscu pracy. Gdyby pan czegoś potrzebował lub miał z czymś problem, proszę nie krępować się prosić o pomoc. Jestem do pańskiej dyspozycji. Początki bywają trudne — rzekł Sebastian.
                Frederic zaśmiał się lekko zakłopotany, podziękował lokajowi za wsparcie i pokłonił się lekko. Demon skorzystał więc z okazji i opuścił kuchnię. Chciał jak najszybciej załatwić z Elizabeth sprawę zakwaterowania kota, by ze spokojnym sumieniem i pewnością, że zwierzęciu nic nie zagraża, wrócić do obowiązków. 


8 komentarzy:

  1. Witam w niedzielne popołudnie. Zbliża się już koniec roku szkolnego, jeszcze faktycznie przyjemny w lekturze rozdział - czego więcej?
    Nie wiem, co mam dokładnie napisać, bo chyba będę się tylko powtarzać. Frederica lubię, kota też :) Jedynie w myślach prosiłam, by Sebastian nie wparował bezmyślnie do salonu i nie przerwał Lizz i Jemowi rozmowy, beztrosko pytając się i zakwaterowanie dla kota. Nie można dać Jamiemu zbyt wiele powodów do triumfu, a Sebastian chwilami zbyt nie ogarnia. Ale to już nie ten rozdział :)
    Najważniejsze przemyślenie dnia tyczy się kota na blacie. Az mną wzdrygnęło - pan idealny, a kot zaniedbany depcze po miejscu, gdzie bd przygotowywane jedzenie. Ale to osobiste zboczenie osoby, której kot znajduje największą i jedyną przyjemność z życia w jedzeniu czegokolwiek. Kota się na stół nie wpuszcza, gdzieś z zarazkami, jedzenia dla właściciela zabraknie xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo kota się teoretycznie nie wpuszcza (nie wiem jak ludzie to robią. Mam dwa koty i oba skaczą po blatach i nie sposób oduczyć xD.), ale Sebastian tak bardzo kocha Darka, że pozwoli mu na wszystko. Co z tego, że kot to zarazki? Sebuń przyjdzie i posprząta. Liczy się to, że kotek jest zadowolony i je z miseczki na kolankach swojego ulubionego dokarmiacza :P.
      Rozdział jest taki lżejszy, żeby dać odpocząć od ciągłego angstu i problemów, poza tym miałam ochotę nalisać o kocie, a przecież Dark to bardzo istotna postać :P.

      Usuń
  2. Przez cały rozdział uśmiechałam się do telefonu jak głupia przez co mama prawdopodobnie uznała że jestem chora na głowę xD fragment opisujący relację Sebastian-koty był niesamowity: )
    Czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehehehehehe, to dobrze. Cieszę się, bo taki właśnie był zamysł, żebyście się pouśmiechali i po kyaaali do ekranów <3.

      Usuń
  3. "szczególnie teraz, gdy nie miał, co ze sobą zrobić i nie wyobrażał sobie (...) " po co ten przecinek między miał a co? I jak na mój gust, to on zawsze był lekkoduchem i optymistą w zestawieniu z Gilbertem. Więc niezbyt zgadzam się z tym, że robi się bardziej optymistyczny, za to nie mam nic do jego stępienia zmysłu obserwacji chociażby stąd, że szuka dziury w całym w Sebastianie, więc inne elementy siłą rzeczy schodzą na drugi plan.
    Po wczorajszym czytaniu dochodzę do wniosku, że brakuje mi rozwinięcia wątku Indertakera.
    "(...) demon był zbyt przenikliwy, by nie odkryć jej gry. Nie miałam mu tego za złe (...)" ja też nie mam mu za złe, że jest taki cudowny ♡.♡ Nasz mąż ;)
    Daaaaaaark XD crosovery wszędzie, niemniej, tak jak napisała moja poprzedniczka, cały autobus był świadkiem mojego perlistego śmiechu, gdy dotarłam do fragmentu, w którym opisywałaś kocie przygody. I zaufałam Friederickowi, bo skoro kot się z nim przywitał, to znaczy, że naprawdę pomoże Lizz ( logika lvl demon z kotem). No i poczułam się urażona, bo ja też zawsze rozmawiam z kotami, to nic, że ludzie się dziwnie patrzą xdddddd a to wcale nie świadczy o chorobie umysłowej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przecinek to ja zjadłam w tym zdaniu przed "i", a te, które tam są, być powinny :P. W porównaniu do Gilberta owszem, bo między nimi pod tym względem był bardzo wyraźny kontrast i pewnie stąd to wrażenie. A wątek Undertakera... On specjalnie rozwija się w ten sposób xD.
    Sebuń nasz mężuniuniuniuniu taki słodki, moje palce wiedzą lepiej, co pisać <3.
    A Sebuń i kotek to był taki famserwis dla mnie i Sebcia zaglądającego mi przez ramię. No i pasowało do fabuły, no i w ogóle SebaxDark mój platoniczny OTP xD.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny rozdział ;) Cała japa się śmiała jak czytałam o relacjach Sebcia z kotem.haha kocham koty..psy..pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, dziękuje! :D
      Rozumiem, czemu się dziwnie czujesz, komentując, sama też tak miałam, gdy komentowałam jakies archiwalne posty. Może pomoże Ci świadomość, że tu jestem i pilnuję i zawsze czytam wszystkie komentarze :D. Z reguły też na wszystkie odppwiadam, chyba że ktoś dodaje kilka pod rzad, wtedy odpowiadam na ostatni, jak w tym przypadku :P.
      Dziękuje na odzew, to zawsze wiele znaczy ♡.

      Usuń

.