Od razu uprzedzam, że mogą być błędy.
Dalej jestem chora, a w sumie chorsza niż byłam (do najwyższego stopnia - trupa niewiele mi już brakuje xD). Mimo, że sprawdzałam rozdział, jestem wręcz pewna, że coś przeoczyłam, ale zwyczajnie nie jestem w stanie jasno myśleć.
Zresztą i tak widzę, że nagle nie czytacie, bo nie ma Sebcia.
To sporo mówi o czytelnikach. Niestety, nie najlepiej. Sądziłam, że więcej osób interesuje coś więcej niż Sebastian. No ale nic, ja i tak będę pisać po swojemu, bez względu na to, czy będziecie czytać, więc wierni fani nie muszą się martwić.
A co do rozdziału, co sprytniejszym powinien sporo wyjaśnić.
==============
Gdy Tomoko ujrzała Jamesa, oboje
rzuci się sobie w ramiona, dokładnie tak, jak spodziewał się Tai. Wieloletnia
rozłąka i tęsknota zbierała swoje żniwo. Widząc, jak ze sobą rozmawiają, czuł
lekkie ukłucia zazdrości, nie mógł jednak odebrać księżniczce tego cudownego
wieczoru. Nie chcąc zwracać na siebie uwagi, podszedł do Jeanny, która bawiła
się z małym Timmim lalkami. Usiadł przy nich i włączył się do zabawy. Również
Thomas był obecny w pokoju zabaw. Zaskakująco, udało mu się nawiązać wątłą nić
porozumienia z Gilbertem. Okazało się, że oboje są fanami baseballu, dlatego
resztę wieczoru spędzili na obmyślaniu strategii, która pozwoliłaby na wygranie
meczu przeciwko każdej kolejnej drużynie. Nikt nie mógłby się spodziewać, że
akurat ci dwaj znajdą wspólny język. Patrząc na nich, Jamiemu niesamowicie
chciało się śmiać. Darował sobie jednak złośliwe docinki pod adresem
przyjaciela, nie chcąc zrujnować jego pierwszej od dawna znajomości, w którą
zdawał się zaangażować. Cieszył się tym wieczorem. Choć zastanawiał się, czym
dokładnie zajmuje się Elizabeth, wiedział, że była bliżej spełnienia swojego
marzenia. Jednym słowem – tego dnia wszystko układało się niesamowicie
pomyślnie i sądząc po nastrojach wszystkich zebranych w pokoju, nie był
jedynym, który doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Nikt
nawet nie zauważył, że wśród radośnie świętujących powrót księżniczki, kogoś
zabrakło. Zbyt pochłonięci sobą, nawet nie dostrzegli, kiedy Grell wyszedł z
pokoju. Czuł się lekko zawiedziony. Co prawda, nie zależało mu na ludzkich
istotach, jednak uwielbiał być w centrum zainteresowania i gdy nikt go nie
dostrzegał, poczuł się zwyczajnie ignorowany. Nie zamierzał tracić czasu w
otoczeniu ludzi, którzy nie doceniają jego cudowności. Wyszedł więc i w spokoju
przechadzał się korytarzami, trafiając do kuchni, gdzie natknął się na Arthura.
Anioł siedział przy stole, z błogim wyrazem twarzy wpatrując się w tańczący w
lekkim przeciągu płomień świecy. Kiedy shinigami wkroczył do wnętrza
pomieszczenia, przywitał go lekkim, wypracowanym uśmiechem i wskazał krzesło
obok siebie. Sutcliff wzruszył ramionami i obiecując sobie, że nie zabawi w
towarzystwie anioła długo, usiadł naprzeciw niego.
–
Świat naprawdę staje na głowie, skoro nawet ty zjawiasz się pomiędzy nimi –
jęknął znudzony bóg śmierci, opierając łokieć na blacie stołu.
–
A wszystko za sprawą jednego, osobliwego demona – odparł Arthur.
–
To prawda, przysporzył mnóstwa problemów we wszystkich światach – westchnął
melancholijnie Grell, bawiąc się kosmykiem włosów. – Najpierw tamten dzieciak,
potem wydział shinigami, ta cała Elizabeth i jej rodzina, a teraz nawet wy. Nie
sądziłem, że kiedyś spotkam któregoś z was, pedancików, na ludzkiej ziemi.
–
Nie ty jeden tak myślisz – zaśmiał się kamerdyner. – W niebie wciąż szepczą, że
złamałem najświętszy rozkaz Pana.
–
Phi – prychnął czerwonowłosy. – Nie wiem, czemu sądzisz, że damy wam prawo do
zniszczenia Beliala. Zarząd od bardzo dawna ma go na celowniku. Jest mój –
oświadczył poważnie Sutcliff, mierząc bacznym spojrzeniem przystojnego anioła.
Chociaż jego powierzchowność
niesamowicie go olśniewała, Elizabeth pomyliła się co do jego planów. Sam
początkowo zamierzał się do niego zbliżyć, jednak anielska natura skutecznie
przyćmiewała nieskazitelne piękno jego ciała. Z dwojga złego, shinigami naturą
zbliżeni byli bardziej do demonów. Wszystkie uduchowione ideały, wiara w Pana,
którego nigdy nie widzieli na oczy i ślepe postępowanie zgodnie z jego
rzekomymi słowami – to wszystko wydawało się żniwiarzowi zwyczajnie idiotyczne.
Do tego wygórowane mniemanie o sobie aniołów, o którym legendy krążyły na dużo
wcześniej, nim Grell dołączył do społeczności bogów śmierci. Zwyczajnie nie był
w stanie przekonać się do Arthura.
–
Belial jest twój – rzekł nagle kamerdyner.
–
Co to znaczy?
–
To znaczy, że niebo oficjalnie zrzeka się prawa do unicestwienia Beliala –
powtórzył, nieskory do dalszych tłumaczeń, podając mężczyźnie fiolkę krwi. –
Przekaż to lady Roseblack.
Zirytowany wymijającą odpowiedzią,
Sutcliff podniósł się z siedzenia i ostentacyjnie odwrócił się na pięcie, nie
zamierzając nawet pytać, co takiego wręczył mu zadufany w sobie anioł. Nie
chciał dać mu tej satysfakcji.
–
Szkoda, że wszyscy jesteście tak cholernie irytujący. Gdybyś był inny, z chęcią
bym cię schrupał – rzucił na odchodne i zniknął za drzwiami kuchni, zostawiając
mężczyznę samego.
Nie rozumiał, co miał na myśli
Arthur. Był przekonany, że tym co łączyło, a zarazem poróżniało, ich
społeczności, była chęć unicestwienia Króla Piekieł. Dlaczego więc nagle oddał
ten przywilej jemu? Co zmieniło się w anielskim sposobie myślenia do tego
stopnia, że zrezygnowali z najwyższej nagrody? I w takim razie, po co tak
naprawdę Niebo przysłało jednego ze swoich na ziemię?
Nie umiał odpowiedzieć na żadne z
postawionych sobie pytać. Wzbierała w nim irytacja, postanowił więc przelać
emocje w rozmowie ze szlachcianką. Ona zawsze potrafiła poprawić mu humor swoją
niewinnością.
Po
cichu zszedł do lochu i stanął tuż za klęczącą wewnątrz klatki dziewczyną,
chcąc ją wystraszyć. Wziął głęboki oddech i…
–
Daruj sobie, Sutcliff, słyszałam cię już na schodach – uprzedziła go Elizabeth.
Podniosła się z kolan i zrobiła
kilka kroków w tył, bacznie przyglądając się swojemu dziełu. Spojrzała na znaki
zamieszczone na karteczce i ponownie na podłogę celi.
–
Jak sądzisz, są takie same? – zapytała, pokazując żniwiarzowi zapisany świstek.
Mężczyzna przyjrzał się uważnie,
porównując oba rysunki.
–
Nie wierzę, że anioł podzielił się z tobą swoim tajemnym językiem – odparł
zaczepnie.
–
Widzę, że nie urzekł go twój wdzięk – odgryzła się hrabianka, złośliwie
chichocząc pod nosem.
–
Nie, jednak nie jest w moim typie – mruknął Grell. – Wyglądają identycznie.
–
Doskonale. Dziś wieczór będę o krok bliżej, by to wszystko zakończyć.
Powinieneś przekazać dobre wieści Williamowi – poinformowała zadowolona z
siebie i przetarła dłonią czoło.
–
Dam mu znać. Wieczorem będę tu razem z Ronaldem, gdyby to anielskie hokus-pokus
okazało się taką samą ułudą, jak olśniewająca twarz tego skrzydlatego dupka –
odparł Sutcliff, nie szczędząc ostrych słów pod kierunkiem Arthura.
Elizabeth nie chciała pytać, co
właściwie zaszło. Nie obchodziło jej to. Tak długo, jak czerwonowłosy obrażał
kogoś, kim i ona gardziła, słuchanie go sprawiało jej przyjemność. Wiedziała
zarazem, że żniwiarz nie był z tego powodu zadowolony, ale w tym momencie
niewiele ją to interesowało.
–
Przy okazji – zagadnął bóg śmierci, przypominając sobie o fiolce. – Mówił,
żebym ci to przekazał – powiedział niechętnie, podając dziewczynie szklany
pojemnik wypełniony krwią.
–
Dziękuję, Grell – powiedziała z lekkim uśmiechem.
Nawet ona nie chciała powiedzieć mu
niczego więcej. Wszyscy wokół mieli jakieś tajemnice. Niesamowicie go to
irytowało. Wolał, kiedy to on jest w posiadaniu sekretu, którego nie chce
wyjawić. Odwrotna sytuacja była wręcz nieznośna.
Elizabeth spojrzała na
niepocieszonego mężczyznę i głęboko westchnęła. Lubiła go denerwować, ale
zmiękło jej serce. Wszystko miało swoje granice. Niech wie, że jest lepsza od
niego. Że chociaż odrobine przejmuje się jego uczuciami. W końcu, po tylu
miesiącach wspólnej pracy, choćby oszukiwała się z całych sił, nie mogła nie
przyznać, że czuła do niego swoistą sympatię.
–
Krew czystej, niewinnej duszy. Niezbędna, żeby aktywować pieczęć. Dzięki temu
uda nam się unieruchomić Sebastiana na dobre. Nie umniejszając twoim
zapewnieniom, że się tym zajmiesz – wyjaśniła, nie mogąc powstrzymać się od
lekkiego dogryzienia mu.
Jednak sam fakt, że poznał tego dnia
chociaż jedną tajemnicę, zdecydowanie poprawił mu humor. Uśmiechnął się,
obrócił wokół siebie i wybiegł z lochu, zapewniając hrabiankę, że wieczorem
wraz z Ronaldem zadbają o to, by wszystko przebiegło bez przeszkód.
~*~
Wybiła
północ, kiedy Elizabeth skończyła opracowywać formułę zaklęcia. Długie miesiące
mozolnych ćwiczeń, by móc oficjalnie zostać nazwaną wiedźmą tylko po to, aby
się zemścić. Powoli zaczynała się martwić, że poza kilkoma marnymi sztuczkami,
nie uzyska niczego więcej. Jednak teraz, gdy wreszcie ukończyła przygotowania,
kiedy zaklęcie było gotowe, a ona miała w sobie wystarczającą ilość sił, pałała
niezwykłym entuzjazmem. Nawet stres, który towarzyszył jej od rana w końcu
ucichł na rzecz ekscytacji. Ostatni składnik zaklęcia – coś tak niezwykle
łatwego do zdobycia, będącego w zasięgu ręki przez cały ten czasu. Bawiło ją ta
ironia. Sama nigdy nie pomyślałaby, że trzeba łez strapionego potępionego, by
móc stanąć przed obliczem demona. Miała więc wszystko: składniki podstawowego
zaklęcia wiążącego, które sukcesywnie sprowadzała dla niej Esmera, pióro
należące do demona, którego chciała przyzwać, słowa zaklęcia i ostatni składnik
– jej własne łzy. Musiała jedynie upewnić się, że wszyscy domownicy są bezpieczni,
by w razie komplikacji nie narażać ich życia.
Ronald
i Grell zjawili się koło jedenastej w towarzystwie kilku innych bogów śmierci.
To był jeden z warunków, jakie Elizabeth postawiła Williamowi, nim zgodziła się
podjąć z nim współpracę. Każdy z jego podwładnych pilnował jednego człowieka,
który znajdował się wewnątrz posiadłości. Ronald, jako że jemu hrabianka ufała
najbardziej, osobiście pilnował jej kuzyna. Przy sobie zostawiła jedynie
Sutcliffa. Czerwonowłosy stał oparty o blat stołu, przyglądając się, jak
dziewczyna raz po raz sprawdza, czy nie popełniła żadnego błędu w zaklęciu.
–
Dziewczyno? – zaczepił ją w końcu, znudzony obserwowaniem tych samych czynności
po raz kolejny.
–
Bądź cicho, nie widzisz, że sprawdzam zaklęcie? – zganiła go, nie odwracając
wzroku od ułożonych na podłodze składników.
–
Jadłaś coś?
Pytanie mężczyzny zaskoczyło ją.
Oderwała się od przygotowań i spojrzała na boga śmierci, jakby nie rozumiała o
czym właściwie mówił.
–
Co?
–
Pytałem, czy coś jadłaś. Rzucanie zaklęcia obciąża organizm. Musisz mieć siłę,
inaczej wszystko pójdzie na marne, a jeśli dobrze się orientuję, pióro masz
tylko jedno – wyjaśnił poważnie.
Elizabeth wzdrygnęła się, zdając
sobie sprawę, że miał rację. Nie jadła nic od samego rana, o ile w ogóle
cokolwiek jadła. Nie pamiętała. Przygotowania pochłonęły ją do tego stopnia, ze
dopiero teraz zdała sobie sprawę, o ilu rzeczach zapomniała. Przecież to ona
miała złożyć tego dnia wizytę ojcu Tomoko. Miał również zająć się sprawą, którą
zleciła królowa. Zaniedbała wszystko w imię zemsty. Spojrzała na swoje dłonie,
orientując się, że wciąż miała na sobie tę samą suknię, w której opuściła dom
tego ranka. Usiadła na ziemi i zaczęła się śmiać. Grell przyglądał jej się
bezrozumnie.
–
Postradałaś zmysły? – zapytał w końcu, czując, że sytuacja wyraźnie wymyka się
spod kontroli.
Nastolatka spojrzała na niego,
próbując się uspokoić.
–
Odkąd odszedł Sebastian, zaczęłam jeść. Niedużo, ale regularnie. Mimo to, wciąż
chudłam i marniałam w oczach. Wiesz, kiedy poczułam, że coś się zmieniło?
–
Kiedy? – mruknął Grell, nie rozumiejąc dokąd zmierzała.
–
Dwa dni temu, kiedy zamówiłam tę księgę. Chociaż nie wiedziałam, że znajdę w
niej odpowiedzieć, czułam się lepiej. Wiem, że kiedy Sebastian mnie zobaczy,
będzie się śmiał z tego, jak bardzo nie potrafiłam sobie bez niego poradzić,
ale w tej chwili czuję się lepiej, niż przez ostatnie pół roku. Nawet, kiedy
przez cały dzień zapominam, by coś zjeść pochłonięta pracą – wyjaśniła, dając
mężczyźnie możliwość, by połączył fakty.
Chociaż wciąż uważał, że jej
wypowiedź nie ma sensu, dostrzegał jego szczątki. Był w stanie zrozumieć, jakim
cudem w jej głowie stanowiły spójną całość. Zaskakująco, miał wobec niej więcej
zrozumienia i serdeczności, niż wobec kogokolwiek innego.
Odwrócił
się i chwycił w dłoń talerz, który przyniósł wraz ze sobą, kiedy przyszedł do
pokoju w towarzystwie Ronaldem. Leżały na nim dwie zwyczajne kanapki, przykryte
szklaną pokrywą, która chroniła je przed wyschnięciem. Kucnął przy nastolatce i
postawił przed nią skąpy posiłek.
–
Tylko nie próbuj wybrzydzać – pouczył, krzywiąc się na widok jej przepełnionego
wdzięcznością spojrzenia.
Położył dłonie na kolanach i oparł
na nich podbródek, dokładnie przyglądając się hrabiance. Ta zdjęła pokrywę i
chwyciwszy jedną z kanapek, życzyła sobie smacznego i szybko zjadła całą
zawartość talerza, ku jego wielkiemu zaskoczeniu. Nie spodziewał się, że
pójdzie tak łatwo. Nastawiał się na solidną opozycję i swoistą walkę z krnąbrną
dziewczyną, tym czasem zupełnie go zaskoczyła posłusznym zachowaniem, a co
więcej, wdzięcznością. Jeszcze nigdy nie widział, by szczerze podziękowała
komuś za posiłek. Powrót dawnego przyjaciela, odzyskanie przyjaciółki i
bliskość dopełnienia zemsty zdecydowanie miały na nią pozytywny wpływ.
–
Dobrze, teraz możemy iść – zarządził Sutcliff, podnosząc się.
Wyciągnął do Elizabeth dłoń, a ta
chwyciła ją, korzystając z pomocy, i czym prędzej zebrała wszystkie niezbędne
elementy zaklęcia. Bóg śmierci również wziął kilka pozostałych na podłodze
fiolet i żwawym krokiem ruszył za dziewczyną do lochu.
~*~
Stali
wewnątrz celi, nad niewielkim ogniskiem rozpalonym w szerokiej, metalowej
misie. Nastolatka mruczała pod nosem niezrozumiałe dla boga śmierci inkantacje,
rzucając w ogień kolejne składniki skomplikowanej mieszanki. Z każdą chwilą
wnętrze lochu wypełniała niewidzialna, przytłaczająca moc. Grell po raz
pierwszy w życiu miał szanse asystować przy przyzwaniu demona. Dotąd jedynie
słyszał o takiej możliwości, jednak nie miał okazji nawet oglądać jej z daleka.
Tym razem znajdował się w samym epicentrum. Zadrżał, czując chłodny powiew
wiatru, który zerwał się znikąd po kolejnych słowach dziewczyny. Patrzył na nią
z lekkim przerażeniem, ale również niebywałym szacunkiem. Była pewna siebie,
skupiona i zdeterminowana. Nie raz widział ją w sytuacji, gdzie musiała
zachować powagę, jednak to było coś zupełnie innego. W całości oddała się
zaklęciu. Wokół jej ciała unosiła się cienka, półprzezroczysta łuna w kolorze
zachodzącego słońca, jej wewnętrzna energia znajdowała ujście poprzez dłonie,
łącząc łunę z drżącymi płomieniami niewielkiego ogniska.
Wymówiła kolejne słowa zaklęcia,
wrzucając w ogień pióro Sebastiana. W tym momencie wiedziała już, że to jedyna
szansa. Jeśli coś pójdzie nie tak, na zawsze straci możliwość ujrzenia go.
Wszelkie rozjaśniające mrok świecie zgasły jakby na czyjś rozkaz. Jedynie
ognisko dawało coraz bledszy blask. Zaskoczona zorientowała się, że płomienie
przybierają coraz ciemniejszy odcień. Zarówno one, jak i otaczająca ją łuna,
stawały się czarne. Poczuła ucisk w piersi. Wiedziała, że tak może się stać.
Demon prowadził z nią walkę, nieświadomy tego, co go czeka, instynktownie
stawiał opór wszystkiemu, co sprzeciwiało się jego woli. Jednak Elizabeth się
nie podawała, wciąż wrzucała w ogień kolejne składniki, z coraz większym trudem
łapiąc oddech, by kontynuować inkantacje.
Ostatni składnik. Łzy strapionego
potępieńca. Zbliżyła się do ogniska i spojrzała w miejsce, gdzie mrok zdawał
się najczarniejszy. Na chwilę zamknęła oczy, przypominając sobie wszystkie
piękne chwile, które spędziła z demonem. Dzień, kiedy uratował jej życie.
Wspólne zabawy, lepienie bałwana, pisanie wierszy, grę w baseball, urodzinowy
tort, naszyjnik, w końcu dzień, gdy ich usta złączyły się po raz pierwszy,
moment, gdy wyznała mu uczucia. Widząc rozmywający się przed oczami obraz, jej
serce po raz kolejny ścisnął niesamowity żal. Nienawiść i tęsknota zawładnęły
nią bez pamięci, sprawiając, że z jej ust wydobył się rozpaczliwy, błagalny
krzyk. Poczuła pieczenie w kącikach oczu. Pozwoliła, by łzy swobodnie spłynęły
po jej twarzy wprost do ogniska, zabierając ze sobą cały pożerający dusze żal.
W jednej chwili wszystko ucichło.
Wiatr, dziwny, szumiący dźwięk, ściskające pierś uczucie. Przez moment istniała
jedynie ciemność. Mrok, czarniejszy niż wszystko, co dokąd widziała.
Przeszywający kości, porywający bez pamięci, lecz zarazem kojący. Po chwili
zrozumiała. Przez ułamek sekundy, który dłużył się niczym wieczność znalazła
się w samym środku umysłu Sebastiana. W najgłębszym zakamarku, który zawierał
istotę jego jestestwa. Wtedy ujrzała cieniutki promyk światła. Jakby
dostrzegając intruza, umysł krzyczał „nie jestem aż tak zły”, jakby próbował
jej coś udowodnić. Pochwyciła bladą nitkę w dłoń, a ona zaciągnęła dziewczynę
wprost w obraz, który ukazał jedno z najskrytszych sekretów demona, zarazem
uderzając w jej pamięć. Dzień, kiedy ich ciała złączyły się w jedność. Kiedy
znak kontraktu po raz kolejny boleśnie wypalał się w jej skórze, a ona
całkowicie otworzyła przed nim swoje serce. Czemu nie pamiętała? Czemu to przed
nią zataił? Wszystko działo się tak szybko. Doskonale zdawała sobie sprawę –
nie minęło więcej niż pięć sekund, jednak czuła, jakby ta chwila trwała
wiecznie.
Tak! Wiedziałam! Jedna z moich opcji się sprawdziła *dzika radość* Proszę państwa, mamy umysł Sebuła ! Xd Xd Xd
OdpowiedzUsuńAle straszne to było Xd Przepraszam że nieskładnie, ale inaczej nie potrafię ^^
A ta szuja Arthur to dyplomata pierwszej wody. Dobrze wie, że Belial nie żyje, więc "litościwie" pozwala, by to Bogowie Śmierci się nim zajęli, mącąc Grellciowi w głowie. Niby ustępstwo z jego strony, obietnice rzucone na wiatr. Bo przecież to jest OSTATNIA osoba (czy byt ) który jest bezinteresowny.
No i czyją krew podrzucił?
Lizzy sierota ogląda najlepsze fragmenty własnych wspomnień Xd To będzie mieć rozkminę w następnej części Xd Ajajjajajjajajajaj, nie mogę się doczekać <3
Jaram się jak ten ogień w misce, tyle, że mnie trudniej zgasić XD
Tyle emocji :P
UsuńNo Artur bardzo ambitnie podszedł do sprawy. Byłby z niego dobry polityk, nie ma co xD
A biedny Grell się nie domyślił... Smuteg :P
Do środy jakoś dotrwasz, mam nadzieję, że wyświetlenia też podskoczą, no ale :P
Aaaa!!! Tak bardzo pragnęłam, aby przypomniała sobie/ ponownie gdzies ujrzała moment, gdzie po raz pierwszy sie pocałowali i odnowili pakt 😍
OdpowiedzUsuńBardzo podobało mi sie to, jak opisałaś przywoływanie demona ^^ normalnie aż miałam ciary! :D
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, o tak mamy umysł Sebastiana, czy teraz bedzie inaczej patrzeć i uda się go przyzwać mimo wszystko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia