środa, 18 listopada 2015

Tom 3, XXXI

Patrzę na to, co napisałam i widzę, że mój styl znacznie ewoluował odkąd opublikowałam tutaj pierwszy rozdział. Ciekawa jestem, czy i Wy to zauważacie. 

Miłej lektury! :) 

=============

Przez moment, dosłownie przez ułamek sekundy, poczuła się tak, jakby ostatnie pół roku nie miało miejsca. Jego słowa, wypowiedziane z taką lekkością, tak boleśnie zwyczajne, przeszyły ją na wskroś. Gdyby teraz wypuściła go z klatki i udała, że to wszystko nie miało miejsca, czy i on pociągnąłby grę, w której stawką była jej dusza? Z jakiegoś powodu nie zdjął z niej pieczęci. Może to jednak nie była tylko kpina? Może przez cały ten czas próbował dać jej do zrozumienia, że to wszystko, to tylko jeden, gigantyczny blef mający na celu wyeliminowanie Beliala i wyrwanie się ze szponów kata. Przecież dobrze wiedział, że tamtego dnia, mówiąc jej o swoich uczuciach, złamał zasadę. Nawet ona o tym wiedziała. Tajemniczy kodeks nie kłamał. Czymkolwiek był i ktokolwiek za jego pośrednictwem się z nią komunikował, z jakiegoś powodu chciał, by o tym wiedziała. Może sam Sebastian? Czy to możliwe, by od samego początku wiedział, co się wydarzy i nim ona dostrzegła pierwsze oznaki, on już przeszedł do działania?

Przyglądała mu się odrobinę zbyt długo. Zorientowała się, gdy złośliwy uśmiech na jego twarzy ustąpił miejsca zbolałemu grymasowi bólu, wtórującego kpiącemu chichotowi. Zauważył. Choć był to tylko moment, dostrzegł, że wciąż nie porzuciła nadziei. Zaczynała czuć się bezradna. Chciała uciec, ale wiedziała, że nie może odejść w ten sposób.
                –Mylisz się – przerwała demoniczną pieśń swego wstydu i zbliżyła się do krat, wodząc palcem po metalowym pręcie. – Wychowałeś mnie lepiej, niż myślisz. Przez cale pół roku planowałam zemstę. Na twoim miejscu od razu podałabym wszystkie informacje, by móc to zobaczyć. Bądź pewien, że się nie zawiedziesz – wycedziła, patrząc na niego z nutą niepokojącego obłąkania, które dotąd widział u niej tylko w jednej sytuacji.
Nie sądził, że tak krótki okres czasu wpłynie na nią aż tak. Czy nadeszła pora, by wyznał jej okrutną prawdę? Czemu w ogóle się nad tym zastanawiał? Patrzył w twarz swojej pani, czując w powietrzu zew śmierci. Gdyby nie cholerny anioł, gdyby nie idiotyczna, enochiańska pieczęć, już dawno zreformowałby królestwo. Tym czasem utknął w piwnicy, którą, jak na ironię, sam zaprojektował i w całości wykończył.
                – To ty się mylisz, moja pani. Już niedługo się o tym przekonasz – rzekł cicho, widząc, że zadowolona z siebie Elizabeth powoli oddala się od jego więzienia.
Bezwładnie opadł na zimną podłogę, złamanym paznokciem drapiąc palącą skórę pieczęć. Nie miał sił, by się szarpać. Nie mógł nawet wstać. Rozległe rany dawały się we znaki, spowalniając proces regeneracji do podtrzymującego przy życiu minimum. Gdyby nie objął tronu, gdyby nie chroniła go przejęta w spadku moc, już dawno by nie żył. Jednak mimo całego jej ogromu, nie mógł nawet przedrzeć się przez tłumiący sygnał anielskiej bariery, by skontaktować się z którymkolwiek z podwładnych. Jedyne, co dodawało mu otuchy, to świadomość, że Enepsignos na pewno przejęła dowodzenia pod jego nieobecność. Obwieściła podziemiom radosną nowinę i zaczęła wypełniać jego wolę – zgodnie z planem ich wspólnego panowania. Póki kierowała nią obietnica miłości i wydania na świat następcy tronu czystej krwi, był spokojny o swoje królestwo.
Oparł głowę o ścianę i spojrzał w kamienny sufit.
                – Od dawna nikt tu nie sprzątał – mruknął pod nosem, uśmiechając się.
Rola służącego weszła mu w krew. Żył nią całym sobą, nie potrafiąc spojrzeć na swoją egzystencję w sposób, w jaki postrzegał ją jeszcze dwie dekady temu. Zmienił się. Może nie tak bardzo, jak pragnęła wierzyć Elizabeth, lecz na pewno nie tak mało, jak sam sobie wmawiał. Wciąż jednak pozostał sobą – szalenie przystojnym demonem, królem manipulacji, któremu nie mogło oprzeć się żadne ludzkie stworzenie. Przechytrzył hrabiankę, a ta nawet nie zdała sobie z tego sprawy. Zasiał w niej ziarno niepewności, którego plony zamierzał zebrać, gdy ujrzy ją ponownie. Tak długo, jak anioł – który wyjawił fioletowowłosej swój sekret – nie stanie mu na drodze, tak ze strony tego świata nie groziło mu zupełnie nic. Słyszał bowiem rozmowy domowników. Może nie tak wyraźnie, jak zwykł słyszeć w pełni sił, nieblokowany przez pieczęci, jednak w dalszym ciągu mógł wyłapać co głośniejsze i ciekawsze urywki.
Słyszał w głosie Grella oddanie wobec hrabianki, słyszał dwójkę nieznajomych, których ta darzyła sympatią. Słyszał również kroczącego w nerwach Ronalda, krążącego w tę i z powrotem po dachu. Mnóstwo, mogłoby się wydawać, nieistotnych szczegółów, które wprowadziły go w bieżącą sytuację, dając przewagę nad niczego nieświadomą nastolatką.
Zamknął oczy, przykładając dłoń do piersi, jak zwykł robić ostatnimi czasy, upewniwszy się uprzednio, że nikt go nie obserwuje. Po chwili uśmiechnął się w reakcji na obrazy, które przywołał w pamięci. Sceny najpiękniejszych wspomnień, marzenia, do których dążył. Wszystko, czego pragnął – zamknięte w pięciu sekundach. Po chwili rozchylił powieki i zostawiając w tyle przyjemną chwilę beztroski, powrócił do żmudnego wydrapywania pieczęci z kamiennej posadzki.
                Hrabianka opuściła loch. Weszła po schodach i przewróciła oczami, widząc pytający wzrok Grella. Była zdenerwowana. Wiedziała, że spotkanie z demonem nie będzie łatwe. Na dodatek, było całkowicie jałowe. Nie dowiedziała się niczego, nie potrafiła zadać pytania. Było jeszcze za wcześnie.
                – Jadę z Jamesem i Gilbertem do miasta, by rozeznać się w sprawie zleconej przez królową – poinformowała mężczyznę, nim zaczął zadawać pytania.
Wiedziała, że będzie się upierać, by jechać z nimi. Zaskakująco, wcale nie miał takiego zamiaru. Oparł się o ścianę i odparł znudzony:
                – Dobra, zostanę tu, żeby go pilnować – powiedział, wskazując podbródkiem prowadzące do podziemi, masywne drzwi. – Masz na siebie uważać.
                – Sprowadziłam go z powrotem do naszego świata, czemu wciąż obchodzi cię, co się ze mną dzieje? – zapytała, podejrzliwie marszcząc brwi.
Bóg śmierci wydawał się lekko zmieszany. Prychnął pod nosem i zmierzwił włosy dłonią.
                – Dopóki nie rozwiążemy sprawy kradzieży dusz, wciąż możesz być potrzebna – wyjaśnił niechętnie. – Idź już.
Zdziwiona nastolatka machnęła ręką i ruszyła w głąb korytarza, zmierzając do głównego holu, gdzie mieli na nią czekać towarzysze. Nie miała ochoty zajmować się zabójstwami. Jej umysł okupował Sebastian. Nie potrafiła skupić się na niczym innym. Wiedziała, co prawda, że choć na chwilę musi oderwać myśli od demona, jednak było to niezwykle trudne. Miała nadzieję, że praca nie zajmie wiele czasu i niedługo wróci do posiadłości, odwiedzi byłego kamerdynera i tym razem wyciągnie z niego wszystkie informacje.
                Sutcliff czekał, nasłuchując kroków dziewczyny, a kiedy te ucichły zupełnie, odepchnął się od ściany i groźnym spojrzeniem zmierzył drewniane wrota. Zgodnie z rozkazem Williama, a przynajmniej tak sobie wmawiając, chciał zejść do lochu i przesłuchać uwięzionego potwora. Coś jednak sprawiało, że nie mógł po prostu przekroczyć progu i wypełnić zadania. Czyżby i on się denerwował? Wszelkie uczucia, jakie żywił do Sebastiana zginęły dawno temu, pozostała jedynie niechęć. Narastająca miesiącami, gdy stojąc u boku irytującej, fioletowowłosej dziewczyny, obserwował jej cierpienie. Jakaś jego cząstka zaczęła nienawidzić demona za to, co zrobił ludzkiemu dziecku, a świadomość przyczyny owej nienawiści jedynie ją wzmagała. Nie mógł dłużej zaprzeczać swoim uczuciom, chociaż wciąż nie był w stanie ich zwerbalizować.
                – Cholera! – zaklął i wziąwszy głęboki oddech, zanurzył się w ciemności otulającej piwnicę.
Starał się zachowywać jak zawsze. Być sobą, głośnym lekkoduchem, który denerwował wszystkich wokół. Gdy jednak dotarł do krat, poczuł, że nie da rady. Dlaczego obecność byłego kamerdynera tak na niego działała? Był bogiem śmierci, obojętną istotą, której jedynym zadaniem było kolekcjonowanie dusz zmarłych. Jakim cudem znalazł się w takiej sytuacji?
                – Sutcliff, byłem ciekaw, kiedy się zjawisz – wycharczał złośliwie Sebastian, nie dając czerwonowłosemu nawet chwili wytchnienia.
Żniwiarz przygryzł wargę i począł wytężać wzrok, jednak w przeciwieństwie do demona i Elizabeth, w ciemności nie był w stanie dostrzec nic więcej, niż czerni. Wyciągnął z kieszeni zapałki i odpaliwszy jedną z nich, odnalazł wzrokiem olejną lampę. Podszedł do niej i rozjaśnił pomieszczenie, dopiero po chwili zbierając się na odwagę, by zerknąć do wnętrza klatki.
Sebastian wyglądał równie żałośnie, co poprzedniego dnia. Zakrwawiony, rozdarty na piersi garnitur odsłaniający olbrzymią ranę, liczne, drobniejsze ślady walki na całym ciele i wypłowiały wzrok; sprawiał wrażenie, jakby jego życie chyliło się ku końcowi, jednak na ustach mężczyzny królował chytry uśmiech. Grellowi przeszło przez myśl, że potwór zachowałby pozory wyższości w każdej sytuacji, niezależnie od tego, jak bardzo byłby przegrany.
                – Gratulacje, Sebuś, słonko, wciąż umiesz myśleć logicznie – odgryzł się nieskładnie, nabzdyczając policzki.
Próbował przypomnieć sobie, po co tak naprawdę się tu zjawił, z trudem starając się okiełznać rozbiegane myśli.
                – Chcesz wiedzieć, kto i dlaczego kradł dusze? – zapytał po chwili demon, wyraźnie znudzony milczeniem żniwiarza.
                – T-tak, oczywiście, że chcę! W końcu tylko po to tutaj przyszedłem! – krzyczał oburzony shinigami, lekko się czerwieniąc.
Sebastian zaśmiał się kpiąco, jakby jakimś cudem dostał się do umysłu boga śmierci i odczytał myśli, które ten próbował ukryć sam przed sobą. Sprawiał wrażenie kogoś, kto całkowicie kontroluje przebieg wydarzeń, chociaż patrząc na sytuację, w jakiej się znalazł, ciężko było w to uwierzyć. Badawczym wzrokiem wodził po ciele czerwonowłosego, po raz kolejny zbierając informacje potwierdzające wysnute przez niego wnioski.
Grellowi było niezręcznie, czując na sobie spojrzenie byłego kamerdynera. Miał nieodparte wrażenie, że ten rozbiera go wzrokiem, jednak jego celem nie była nagość jego ciała, co wzbudziłoby w nim satysfakcję, a nagość duszy. Całkowite obnażenie jego najskrytszych myśli, które ukrywał przed samym sobą.
                – Gadaj, więc! Kto, dlaczego i gdzie go znajdę! – warknął oburzony żniwiarz, zakrywając dłonią klatkę piersiową, niczym zawstydzona panna, pierwszy raz rozdziewająca się przed kochankiem.
                – Skoro tak ładnie prosisz, powiem ci – odparł spokojnie Sebastian.
W przeciwieństwie do boga śmierci był całkowicie opanowany. Mimo charczącego głosu, z trudem przechodzącego przez gardło, mimo oddechu, który powodował niesamowity, przeszywający całą pierś ból, był spokojny, pewny siebie i tajemniczy – jak zawsze.
                – Do rzeczy, Michaelis – mruknął czerwonowłosy, lekko nadymając policzki.
                – Złodziej dusz i jego plany wobec świata nie są już niczyim problemem, Sutcliff. Możesz wrócić do swojego zwierzchnika i poinformować go, że nie będzie wam więcej zagrażać – wyjaśnił tajemniczo demon.
Zaskoczony wyraz twarzy boga śmierci wzbudził w nim ekscytację. Powoli oblizał wargę, rozpinając resztki koszuli przy szyi. Obserwował zawstydzoną reakcję Grella. Dokładnie tak, jak to sobie wyobrażał. Zaśmiał się pod nosem rozbawiony przewidywalnością zachowania rozmówcy.
                – Wciąż, po wszystkim, co się stało, nie możesz mi się oprzeć, prawda, Sutcliff? – zapytał uwodzicielsko, mrużąc oczy.
Granie na emocjach żniwiarza sprawiało mu ogromną przyjemność, odwodząc myśli od spraw bolesnych, którym nie czuł się na siłach poświęcić czasu.
Wbrew temu, czego się spodziewał, shinigami zareagował niezwykle burzliwie. Chwycił dłońmi kraty, zapominając o trzymanej lampie, która z głośnym hukiem, wzmaganym echem, uderzyła o kamienną podłogę, sprawiając, że cienie na twarzach obojga mężczyzn obnażały ich prawdziwą, potworną naturę.
Czerwonowłosy świdrował demona spojrzeniem z zaciśniętymi zębami, oddychając szybko, starając się choć odrobinę opanować ogarniającą go wściekłość.
                – Jak śmiesz mówić o czymś takim po tym, co zrobiłeś?! – wydarł się, kopiąc w podstawę krat.
                – Cóż takiego zrobiłem. Może mi wyjaśnisz? – sączył Michaelis, kamuflując zaskoczenie kpiącym uśmiechem.
                – Jak możesz pytać?! – krzyknął ponownie.
Po chwili udało mu się odrobinę uspokoić. Pochylił głowę, nie chcąc patrzeć w twarz zdradzieckiego potwora i kontynuował:
                – Zadałeś jej tyle cierpienia. Zdradziłeś jej zaufanie, wiarę, jej miłość, a teraz wracasz tu i zachowujesz się tak, jakby nic się nie zmieniło. Kim ty, do cholery, jesteś? – mówił zrezygnowany, walcząc z pieczącym uczuciem w pobliżu oczu, którego nie potrafił logicznie wyjaśnić.
                – Jestem demonem, Sutcliff. Czyżbyś zapomniał? – odpowiedział lekko Sebastian.
                – Demonem, który ją kochał. Żadna czująca istota, nie mogłaby zrobić czegoś takiego…
                – Kto powiedział ci, że moje uczucia były prawdziwe? – Demon skrzywił się, napomknąwszy o emocjach.
Shinigami podniósł głowę, spoglądając smutno w puste oczy Sebastiana. Choć wyglądał i zachowywał się tak samo, jego słowa całkowicie przeczyły wszystkiemu, co o nim wiedział. Był przekonany, że uczucia demona były szczere. Czyżby aż tak się pomylił?
                – Rozumiem… – kontynuował, nie uzyskawszy odpowiedzi. – Radzę ci zastanowić się nad sobą, Sutcliff. Wydaje mi się bowiem, że sam zacząłeś coś czuć względem tego ludzkiego śmiecia.
                – Masz rację, muszę sporo przemyśleć – rzekł cicho i pochylił się, by podnieść lampę.
Pożegnał Sebastiana zrezygnowanym spojrzeniem i powoli zaczął oddalać się w stronę schodów.
                – Myślę, że i ty powinieneś sporo przemyśleć… – szepnął, wiedząc, że jego głos dotrze do uszu Michaelisa.
Wszedł po schodach i zamknąwszy za sobą drzwi, ponownie oparł się o ścianę po ich prawicy. Spuścił głowę, walcząc z emocjami. W końcu jednak nie wytrzymał. Po jego policzkach osunęło się kilka ciepłych łez. Starł je pospiesznie, zakrywając twarz dłonią i zadrżał, targany zupełnie obcym mu, w dotychczasowych życiu shinigami, uczuciem beznadziei i rezygnacji. Dlaczego przez cały ten czas w niego wierzył? Przecież nie zależało mu na zdradzieckim potworze. Był pewien, że nic do niego nie czuje. Czemu więc jego okrutne słowa tak dotkliwie go zraniły?
                – Czy to możliwe, żebyś był tak dobrym kłamcą? – zapytał sam siebie, przed oczami dostrzegając smutne oblicze nastolatki.
Czy naprawdę aż tak obchodziły go uczucia dziewczyny, która wzbudzała w nim irytację? Nigdy dotąd nie przywiązał się do człowieka, czemu tym razem miało być inaczej? Co tak niesamowitego miała w sobie młoda, skrzywdzona szlachcianka, że pragnął bronić ją przed cierpieniem? Gardził sobą, czuł wręcz obrzydzenie, wizualizując brud pokrywający skalaną uczuciem do ludzkiego dziecka duszę.
                – Elizabeth, nawet nie wiesz, jak cholernie mnie denerwujesz – mruknął i z dźwiękiem własnych słów zaczął się opętańczo śmiać.
Cała historia nastolatki, jej życie, od samego początku do końca usłane cierpieniem i zawodami napawało go odrazą, lecz chciał, by oglądając nagranie jej wspomnień, widział szczęśliwe chwile, nie mając świadomości, że były one kłamstwem. Z nieznanej sobie przyczyny pragnął naprawić jej życie. By zaznała tego, czego poskąpiono jemu: miłości i akceptacji. 

3 komentarze:

  1. Tak bardzo chciałabym zobaczyć Grella w jego naturze niesmieszkowej ^^ Zaryzykuję stwierdzenie, że wówczas jest nawet pociągający, ale z dziedziny wyrzucam użalanie się nad Lizz. To do niego nie pasuje. No i nie mógł się powstrzymać, aby nie zejść do Seby <3 Ogółem szkoda, że Shinigami jako tako nie liczą się w rozgrywce. Chyba, że Undertaker zasili ich szeregi ^^
    Sebastian <3 ( już się ogarniam, przepraszam) pierwszy raz miałam takie uczucie, że czytam i wiem, co odpowie na większość pytań o.o i moja wizja była zgodna z tym, co zostało zapisane o.o zonkk bardzo, i taka satysfakcja, że Sebastian stał się przewidywalny. Kibicuje mu w wydrapywaniu pieczęci. Nawet śmiem podejrzewać, że wcale nie trzeba zedrzeć całej, tylko poszczególne fragmenty wiążące, aby zmienić jej znaczenie. I Sebastian to zrobi, moje serce wierzy <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żeby pozbyć się pieczęci wystarczy przerwać ją w jednym miejscu, by nie stanowiła całości, więc poniekąd masz rację :P No i nie ma z tym zbyt wiele roboty, chyba że jest się ledwo żywym demonem, którego pali sam dotyk, jakby mało było, że ranny. Tag bardzo niedobra autorka <3
      Przewidywalny, nieprzewidywalny - to się jeszcze okaże, huehuehue.
      Powiedziałabym też coś na temat shinigami, ale nie wyprzedzajmy faktów. W sumie to i tak już powiedziałam - oni swoje pięć minut jeszcze będą mieli, ale do tego jeszcze kawał czasu. Na razie to tylko spisany w notatce na boku pliku zarys fabuły :P
      A Grellcia się użala, ale mam wrażenie, że w gruncie rzeczy bardziej nad sobą, że jest tak żałosny i zaczął go obchodzić człowiek, niż nad samą Lizz, chociaż kto go wie. Może jakiś wątek miłosny? A może nie xD

      Usuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Grellowi widać naprawdę zależy na Elizabeth, ale czemu Sebuś wciąż jest taki złośliwy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.