Numer rozdziału niebezpiecznie rośnie, a do końca tomu jeszcze trochę czasu zostało...
Znowu będę zmuszona googlować rzymskie liczby, żeby przypadkiem nie popełnić jakiegoś dziwacznego błędu. Niby uczą człowieka tych liczb, a jednak rzadko kiedy się przydają i wiedza się zaciera...
Dziś trochę mniej angstu, za to więcej kryminału. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Jeden z tych rozdziałów, które w całości powstały na wykładzie.
Nie lubię pisać na zajęciach, wykładowcy ni szanują tego, że pracuję i ciągle o czymś mówią xD
A potem wychodzą zdania typu "powiedziała Elizabeth symbole UKD tworzymy w oparciu o kartotekę wzorcową" xD
Tak więc, no...
Endzojcie! ^^
================
Kareta
wioząca trójkę młodych ludzi zatrzymała się przed komendą Yardu. Pasażerowie
opuścili ją, rozchodzili zdrętwiałe nogi i bez chwili zwłoki zniknęli wewnątrz
budynku, zostawiając Thomasa – tymczasowego woźnicę zwolnionego przez Arthura
ze stanowiska kucharza – na zewnątrz. Wnętrze komendy tętniło życiem. Wszyscy
pracownicy dawali z siebie wszystko, by rozwikłać tajemniczą, makabryczną sprawę,
której szczegóły trójka gości miała właśnie poznać. Zabiegani policjanci
zdawali się gorączkowo poszukiwać najdrobniejszego nawet śladu, zupełnie nie
dało się po nich poznać, że po raz kolejny nie mają pojęcia, co robią.
Pokryte boazerią z ciemnego drewna
ściany budynku wypełnione były poprzyklejanymi niedbale zdjęciami i dokumentami
zdającymi się łączyć w jedną całość, lecz dla sprawnego oka spostrzegawczego
obserwatora było niemal oczywiste, że ten chaos nie jest niczym więcej, jak
wynikiem słabej organizacji pracy. Niewiele miał wspólnego z opisywanym w
księgach procesie umysłowym dążącym do rozwikłania zagadki, dla którego
niezbędne było rozłożenie wszelkich poszlak na widoku.
Wysłannicy
królowej zostali zaproszeni do gabinetu dowódcy. James dobrze znał to miejsce,
dawno temu pomieszczenie należało do jego ojca i chociaż zmienił się wystrój,
rozległy zaciek na suficie wciąż przywoływał wspomnienia.
Siedzący za biurkiem, wąsaty
mężczyzna obdarzył trójkę gości sztucznym, wyuczonym uśmiechem, najwyraźniej
doskonale wiedząc, z kim miał do czynienia. Nerwowo zmiął trzymaną w ręce
kartkę i wrzucił ją do górnej szuflady, po czym podniósł się z krzesła.
–
Tu jest wszystko, czego udało nam się dowiedzieć – powiedział sucho, wciskając
w ręce dziewczyny grubą teczkę z dokumentami.
–
Żadnego dzień dobry, miło cię widzieć, twa pomoc jak zwykle będzie nieoceniona?
– zakpiła hrabianka, podając dokumenty Gilbertowi.
Komisarz prychnął pod nosem,
krzywiąc się wymownie i wrócił na swoje siedzisko. Niechętnie spojrzał na
zadowoloną z siebie nastolatkę i westchnął ciężko.
–
Przestań się wymądrzać i weź się do roboty. Zginęło dotąd siedem dziewczyn, nastrojami
w mieście rządzi niepokój. Niedługo zaczną wybuchać zamieszki.
–
Zamieszki? – powtórzyła zdziwiona, nieznacznie unosząc brew.
Otworzyła teczkę i przyjrzała się
kilku zdjęciom z miejsc zbrodni. Schemat zabójcy był dostrzegalny już na
pierwszy rzut oka. Wszystkie ofiary były młodymi, szczupłymi kobietami. Różniły
się jednak pod względem koloru skóry, włosów, oczu. Były różnego wzrostu i
statusu społecznego. Jedynymi więc cechami wspólnymi była płeć, wiek i stan
zwłok. Każdej z kobiet brakowało jakiejś części ciała. Najczęściej były to ręce
i nogi, lecz w jednym przypadku była to głowa. Zabójca pozostawiał ciała w
pośpiechu, porozrzucane po całym mieście bez żadnego, logicznego sensu, tak, by
utrudnić pracę Yardu. Ktokolwiek mordował kobiety, był dla nich całkowicie
pozbawiony szacunku, wręcz nimi gardził. Choć ciała pozostawiał w niezwykle
niedbały sposób, nie znaleziono na nich, ani w ich okolicy, żadnych poszlak.
–
Dziękuję za materiały – odparła po chwili, dokładnie przyjrzawszy się
fotografiom.
Odwróciła się i dając znać Jamesowi
i Gilbertowi, ruszyła do drzwi.
–
Do zobaczenia, gdy znów nie będziecie radzić sobie ze sprawą – rzuciła na
odchodne, uśmiechając się złośliwie, gdy do jej uszu dotarło warknięcie
wąsacza.
–
Jesteś dla niego bardzo niemiła Lizz – zauważył Jem, nie kryjąc rozbawienia,
gdy mężczyzna z trzaskiem zamknął za nimi drzwi.
–
Niemiła? – zdziwiła się nastolatka. – Stwierdziłam jedynie fakt. Gdyby nie
pomoc moja i moich poprzedników połowa morderców dalej biegałaby po mieście –
wyjaśniła obojętnie.
Dla Jamesa mogła to być nowość, w
końcu od lat nie było go w okolicy, a praca Yardu, który pamiętał, z
perspektywy jego rodziny wyglądała zupełnie inaczej. Oczywistym było, że
komisariat nie chwalił się sięganiem po pomoc do szlacheckiego półświatka.
Byłoby dziwne, gdyby było inaczej. Większość przeciętnych mieszkańców miasta
nie miała o niczym pojęcia. Żyła w błogiej nieświadomości i przeświadczeniu, że
umundurowani funkcjonariusze zapewnią im odpowiednią ochronę. Nic bardziej
mylnego, jednak jaki sens miało wywoływanie paniki?
–
Skoro tak mówisz, to pewnie masz rację – odparł z uśmiechem na ustach blondyn i
otworzył przed dziewczyną drzwi.
Wyszli na ulicę, na której panował
nienaturalny gwar. Nieopodal miejsca, gdzie Thomas zatrzymał powóz, zebrała się
spora grupa gapiów. Zaintrygowana hrabianka zbliżyła się do zbiorowiska i
zwinnie lawirując pomiędzy mieszczańskimi ciałami, znalazła się w samym centrum
zainteresowania, którym okazał się jeden z komendantów, z którym miała
styczność przy jednej z dawnych spraw.
Mężczyzna powitał ją niezadowolonym
grymasem, lecz kiedy tylko się do niego zbliżyła, bez zbędnych próśb wyjaśnił
jej sytuację.
–
Przed chwilą znaleziono zwłoki kolejnej ofiary Kolekcjonera – burknął pod nosem
tak, by jedynie Elizabeth była w stanie go usłyszeć.
Nie chciał siać paniki, bo chociaż
gapiów było sporo, zwłoki spoczywające w wąskiej uliczce kilka metrów za jego
plecami były zasłonięte ciemnym materiałem, dzięki czemu plotkarze mogli
jedynie domniemywać, co zaszło.
Na słowa mężczyzny, nastolatka
machnęła ręką na swych towarzyszy, by ruszyli za nią, aby osobiście zbadać
miejsce zbrodni. Nie różniło się od pozostałych. Ofiara została zabita w
zupełnie innym miejscu, na co wskazywał brak charakterystycznych dla ran
rozbryzgów krwi. Miejsce spoczynku zwłok po raz kolejny było przypadkowym,
chociaż jedynie pozornie, punktem na mapie mającym zwieść stróżów prawa.
Fioletowowłosa pochyliła się nad ciałem kobiety, próbując odnaleźć jakiś ślad.
Tak, jak traktowały raporty Yardu: morderca nie pozostawił żadnych poszlak.
Skóra, włosy, paznokcie, ziemia – ofiara była całkowicie od nich wolna. Jedynie
odcięte prawe przedramię wskazywało, że zbrodni dokonała ta sama osoba.
–
Więc to już ósma… – powiedziała sama do siebie i wyprostowawszy się, spojrzała
na Jamiego.
–
Co o tym myślisz? – zapytała ciekawa jego spostrzeżeń.
Chłopak zmarszczył brwi i przygryzł
paznokieć kciuka, intensywnie się nad czymś zastanawiając.
–
To już wcześniej zwróciło moją uwagę… Widzisz jej usta? – rzekł, wskazując
zaschniętą strużkę krwi w kąciku ust kobiety.
Nastolatka ponownie się schyliła i
zerknęła na usta ofiary. Sięgnęła do kieszeni. Wyciągnęła z niej scyzoryk i
rozłożywszy go, tępą częścią odchyliła dolną wargę kobiety. Jej wewnętrzna
część była nacięta wzdłuż linii ust. To nie był uraz typowy dla zwykłej
szarpaniny, walki o życie, czy nawet celowego uderzenia w twarz. Dla pewność
uniosła także drugą wargę, której rana potwierdziła jej domysły.
–
Ta rana znalazła się tutaj w jakimś celu. Zabójca próbuje nam coś przekazać –
zwerbalizowała to, o czym pomyśleli wszyscy troje.
–
Mam pewną teorię, ale chciałbym ją sprawdzić – dodał blondyn.
–
Teorię? – powtórzyła zaciekawiona hrabianka.
Podniosła się, zamknęła scyzoryk i
wsunęła go do kieszeni.
–
Być może jej sprawdzenie będzie wymagało oględzin zwłok, dlatego powinniśmy się
spieszyć – wytłumaczył, wskazując dłonią okno pokoju komendanta.
Lizz wiedziała, co to oznacza.
Westchnęła ciężko, gotując się na ponowne spotkanie z wąsatym mężczyzną.
~*~
–
Zdajesz sobie sprawę, co oznacza dla rodzin tych dziewczyn ekshumacja zwłok?! –
uniósł się komendant, nerwowo uderzając dłonią w blat wysłużonego biurka.
–
Sądzę, że poznanie prawdy o śmierci tych kobiet i ujęcie tego, kto pozbawił je
życia jest wystarczającym powodem, by uzyskać ich zgodę.
–
Ty byś pozwoliła, by obcy ludzie grzebali w zwłokach twoich martwych rodziców?
– wycedził przez zęby.
Jej serce zabiło mocniej. W
pierwszym odruchu zamierzała zmieszać mężczyznę z błotem, by pozbyć się odruchu
wymiotnego na samo wspomnienie o zapachu pleśniejącego, ludzkiego mięsa. Chwilę
później, wszystkie emocje opadły wraz z głębokim westchnieniem. Wspomnienia
tamtych dni powoli zabliźniały się w jej psychice. A może tylko zdawały się
bledsze w obliczu nowych ran.
–
Na ich miejscu, zrobiłabym wszystko, by pomóc zamknąć potwora, który im to
zrobił. Gdyby raporty waszych specjalistów były dokładniejsze, nie musielibyśmy
o to prosić – dodała, jednoznacznie wskazując komendantowi, po czyjej stronie,
po raz kolejny zresztą, leżała wina.
Widząc jego zmarszczone brwi, uznała
rozmowę za zakończoną z wynikiem pozytywnym.
–
Wrócimy tu jutro. Zacznijcie od pierwszej ofiary. Liczy się czas. W tym stanie
rozkładu i tak może być ciężko cokolwiek znaleźć – dodała na odchodne i czym
prędzej opuściła budynek, w którym od nadmiaru ludzi powoli zaczynała się
dusić.
Znudzony
Thomas niemal krzyknął z radości, widząc wrzosowy kolor włosów swojej pani
pomiędzy szaroburymi kapeluszami, które obserwował od przeszło pół godziny.
Powitał dziewczynę serdecznym uśmiechem, a kiedy tylko cała trójka wsiadła do
powozu, pognał konie w kierunku posiadłości. Rzadko miał okazję odwiedzać
Londyn w charakterze woźnicy i nie mógł powiedzieć, by to lubił. Lata spędzone
na peryferiach miasta odzwyczaiły go od wiecznie spieszących się ludzi,
tworzących uliczny gwar. Natłok bodźców z zewnątrz zwyczajnie go męczył.
Zdecydowanie wolał ciszę i spokój rezydencji Roseblack.
Gnał konie, uśmiechając się do
mijających go woźniców. Zupełnie nie świadomy tak wielu rzeczy, które działy
się wokół niego. Starał się pomóc swojej pani, jednak nie był godzien, by znać
szczegóły jej życia. Nie wiedział nawet, że kamerdyner, za którym tęsknili
wszyscy domownicy, ranny i wycieńczony zajmował celę, która dopiero co była
świadkiem radosnej chwili pojednania dwóch przyjaciółek. Na pewno zdawał sobie
sprawę, że jest wiele rzeczy, które ukrywała przed nim młoda Roseblack, lecz
ile z nich byłoby w stanie złamać jego serce? Jak długo mógł żyć w bańce
złudzeń, którą kunsztownie przygotowała jego pani?
Widząc majaczącą
na horyzoncie, znajomą wieżyczkę, energicznie strzelił lejcami, zmuszając
konie, by dały z siebie wszystko. Chciał już wrócić do domu. Pragnął też, by
Elizabeth mogła wreszcie spędzić trochę czasu z przyjaciółką. Doskonale
wiedział, że tego chciała, a nawet więcej – potrzebowała. Spotkania z Tomoko,
chociaż niezwykle rzadkie, zawsze podnosiły ją na duchu, a tego dnia, wydawała
się kucharzowi przybita, co całkowicie nie zgadzało się z zajściami ostatnich
dni, których miał świadomość. Nie śmiał pytać o powód, wiedząc, że nie byłby w
stanie pomóc, dlatego zrobił jedyne, na co miał wpływ – czym prędzej zawiózł
hrabiankę do domu.
~*~
Sobotnie
popołudnie mijało leniwie, stwarzając w okolicy posiadłości Roseblack pozory
sielanki. Gilbert wraz z Arthurem zabawiali małego Timmiego, Thomas, Tai i
Jeanny zajmowali swymi zwyczajowymi obowiązkami, Grell czytał jedną ze sztuk
Szekspira, którą w wolnej chwili pochwycił z bibliotecznej półki, siedząc na
krześle przy drzwiach prowadzących do więzienia demona. James zamknął się w
gabinecie Elizabeth, stawiając sobie za główny cel odnalezienie wszelkich
wskazówek, jakie dało się wyłuskać z niedbałych, policyjnych raportów.
Wiedział, że stan części ciał może uniemożliwić sprawdzenie wysnutej przez
niego teorii, dlatego w pocie czoła, bez chwili wytchnienia, pracował nad
dokumentami, by jak najszybciej rozwiązać sprawę i ukrócić krwawą rzeź
tajemniczego mordercy zwanego pośród mieszkańców Londynu Kolekcjonerem.
Chociaż zebrane przez zabójcę trofea
na pozór zdawały się nie tworzyć spójnej całości, przeczucie podpowiadało
blondynowi, że nie były to typowe pamiątki, jakie zwykli zabierać ze sobą co
bardziej spaczeni, sadystyczni złoczyńcy. Takie zachowanie zupełnie nie
pasowało do profilu psychologicznego mężczyzny. Wydawał się zbyt dokładny i
skrupulatny, by zbierał kawałki ciał swych ofiar jako przypomnienie
popełnionych przez siebie zbrodni. Akt ten za bardzo rzucał się w oczy; był
zbędnym ryzykiem, którego zabójca zręcznie unikał pod każdym innym względem.
Dlatego Jem sądził, że kończyny ofiar miały dla niego zgoła inne znaczenie. Do
czegokolwiek je wykorzystywał, było dla niego jasne, że robił to w konkretnym
celu i czuł, że każda kolejna ofiara zbliża sadystę do ujawnienia przyczyny
swego zachowania.
Wydziedziczony,
były szlachcic nie chciał jednak mieszać w swoje poszukiwania Elizabeth.
Kategorycznie zabronił jej zajmowania się sprawą, póki nie zakończa oględzin
zwłok. Chociaż jej pomoc – ponad przeciętna spostrzegawczość i niesztampowe
spojrzenie na sprawę – mogłyby znacznie przyspieszyć poszukiwania, chciał, by
dziewczyna odetchnęła przez chwilę od wszelkich okropieństw tego świata i w
spokoju ducha spędziła czas z przyjaciółką, której uwolnienie dało jej
niesamowitą ulgę.
Dlatego hrabianka wraz z Tomoko
wybrały się na spacer po okolicy. Spokojne, niezaludnione łąki raczące
dziewczyny swym pięknem napawały optymizmem, którego potrzebowały ich zbolałe
serca. Ubrane w zwiewne, niekrępujące ruchów suknie, biegając pośród kwiatów,
wyglądały niczym dwie mistyczne istotny, polne duchy radośnie tańczące w rytm
pieśni natury niesionej przez wiatr.
Japonka
delektowała się każdym oddechem, dźwiękiem i promieniem słońca, których
brakowało jej od tak dawna. Wolność jeszcze nigdy nie wydawała się tak
niesamowicie doskonała jak teraz, gdy wreszcie ją odzyskała. W końcu
zrozumiała, choć brutalnie, znaczenie słów, że w pełni można docenić coś
dopiero, gdy pozna się, jakim uczuciem jest tego strata. W duchu bała się i
modliła, by nigdy więcej nie musiała tego przeżywać. Nie żywiła jednak urazy do
przyjaciółki, której szczery uśmiech ogrzewał jej serce. Kochała ją z całych
sił, zrobiłaby wszystko, aby dać jej szczęście. Wiedziała, że i ona oddałaby za
nią życie. Przyjaźń zbudowana na silnych fundamentach, tworzonych powolnie
przez lata mimo ciągłej rozłąki, połączyła je nierozerwalną więzią. Nawet
świadomość, że hrabianka oddała duszę demonowi, by pomścić śmierć rodziców i
ukrócić niecne zbrodnie organizacji, do której należał jej ojciec, nie była na
tyle druzgocąca, by naruszyć ich relacje. I chociaż Tomoko była całkowicie
oddania przyjaciółce, nie potrafiła jej zrozumieć, a chęć zgłębienia myśli
Elizabeth jedynie wzmagała ciekawość.
–
Lizzy, co zrobisz z Sebastianem? – zapytała, kiedy zmęczone usiadły na wzgórzu
pośród kwitnących fioletem liatr.
Hrabianka odgarnęła włosy z twarzy i
z uśmiechem na ustach spojrzała w ciemne oczy przyjaciółki.
No. Czas do komentowania.
OdpowiedzUsuńNareszcie Gilbert i Jem do czego się przydali <3 Przez bardzo długi czas miałam wrażenie, że są takimi zapychaczami, elementem tła, które nie bardzo wiem po co wymyśliłaś kilka dobrych rozdziałów temu. Dalej uważam, że o Gilbercie zbyt dużo nie wiem oprócz tego, że jest gburem ( pierwsze litery - przypadek? ) No i koniec romansów, będą zwłoki takie autentyczne nie te demonie ^^ Jaram się bardzo, prawie tak jak wtedy gdy odzyskałam parasolkę xd
Sebastiana nie było, ale ze zdziwieniem stwierdzę, że mi to jakoś nie przeszkadzało. Może dlatego, że mam go dość ( herezje !) Mam dość jego wiecznego planu na wszystko. Niech spokojnie drapie tą pieczęć i w końcu się wyleczy, koksiarz farciarz jeden.
Co do morderstwa, to mamy osiem ofiar porzucanych w przypadkowych miejscach, jedną bez głowy, resztę bez rąk lub nóg z naciętymi wargami od strony wewnętrznej tylko z dołu czy z góry też? Nie bardzo zrozumiałam. Czekam na sekcję, bo nie wierzy mi się, że rozcina tylko usta i kończyny. Powiedz, że będzie wizyta u Undertakera to będę cię kochać <3
I zabierz mi z oczu Tomoko. Zaczynam pałać do niej nieuzasadnioną niechęcią. Czy ona ma jakąś kurze dumę czy całkiem jej mózg posrało? A co tam, syndrom sztokholmski czy jakoś tak. Lubię swojego oprawcę, przywiązuje się do niego i i nie wyobrażam życia bez niego. A idź.
Bo Tomoko jest tak specjalnie budowana od samego początku. Ale nie chcę nic więcej na jej temat mówić. Kiedyś może się okaże.
UsuńA co do wątku kryminalnego, to... Sama zobaczysz. Podeszłam do tego nader ambitnie jak na mnie. Mam nadzieję, że wyjdzie (bo jeszcze tego nie napisałam TT_TT) i będzie się podobać. Powiem tylko tyle, że natchnął mnie pewien motyw z Hannibala. Chociaż to zbyt wiele nie mówi, ale to nawet lepiej :P
A Jem i Gil... Tag bardzo we mnie nie wierzysz? U mnie każda postać ma jakąś swoja rolę, która wpływa długodystansowo na fabułę. Nie na nikogo, kto jest tylko pustym tłem, bo... Zwyczajnie bym o nim zapomniała i nie widzę sensu tworzenia papierowych postaci "by główna bohaterka mogła poszpanować marysuizmem". Trochę wiary. Oni mają swoją rolę. Tak samo jak te róże, która kilka razy znajdowała Lizz Może już o nich nawet nie pamiętasz, ale nawet to się w końcu wyjaśni :P
A nad wątkiem z Sebą muszę popracować, bo to, co teraz się tam dzieje, zaczyna mnie już irytować xD
Właśnie mnie też ^^ dobrze to ujęłaś <3 No i jak ja bym róż nie pamiętała? Ja nawet pamiętam gdzie je poznajdowała xd Tag bardzo we mnie nie wierzysz?
OdpowiedzUsuńA ponoć nie lubisz kryminałów? XD
OdpowiedzUsuńA tak poza tym, wybacz, że komentuję co dwa, trzy rozdziały, ale raz, że wolę przeczytać kilka na raz, by nie czekać tak na kolejny, a dwa, że ilość projektów do szkoły mnie powala. Technikum pozdrawia :')
Ale do rzeczy. Relacja Seba-Elizabeth wydaje mi się tu taka niekompletna, ale rozumiem, że to dopiero początek i potem wszystko się wyjaśni. Fajnie pokazałaś w poprzednich rozdziałach problemy Grella i huśtawkę nastrojów Lizz. Wpasowały mi się w sytuację. I dobrze, że wplotłaś też Tomoko, bo brakowało mi jej tuż po wypuszczeniu. Jakby ciekła i znikła.
Najbardziej brakowało mi jednak małego słodkiego kuzynka i jego przydupaska ze skrzydłami. Niby chce zabić Krola Piekieł i w ogóle, ale tak jakoś chowa się w cieniu. Mocno podejrzane .-.
Tak więc podsumowując xD
Super kontynuacja i rozwinięcie tematu. Ciekawa jestem jak to pociągniesz. Nie mogę się doczekać nexta!
+ zapraszam wieczorem do mnie. Może pojawi się kolejny rozdział ^^
Powodzenia w pisaniu i na uniwerku! :*
Dzięki :*
UsuńWiem, że ostatnio zaniedbuję Timmiego, ale to dlatego, że dużo się dzieje, a on chwilowo ma dużo osób do towarzystwa, więc po prostu tam jest. Jeszcze do niego wrócę, nie zapomniałam :P Tylko się boję, że opisując wszystko tak dokładnie, wszyscy zapomnimy, o co właściwie chodzi xD
Bo Arthura trzymam z boki intencjonalnie :P
Jak pisałam ten angst Elizabeth to tak się zastanawiałam, czy Ci się spodoba. Mam jeszcze jeden tski moment, który będę musiała jeszcze przerobić, bo nie do końca mi się podoba i tam też liczę na Twoje zdanie :P
A że komentujesz rzadziej, to wiesz. Nie będę ukrywać, że lubie te dłgaśne komentarze od Was i mi ich nie brakuje, ale rozumiem. Szkoła, obowiązki, ble ble ble. Najważniejsze, że od czasu do czasu dajesz znać, że nie postawiłaś na mnie krzyżyka :p
No i totslny mindfuck na zakończenie: akurat byłam dziś u Ciebie i się zastanawiałam, czy nie zapytać w komciu o notkę, a tu taka niespodzianka <3 Kto by pomyślał, że taka nie czytająca ja znajdzie dwa blpgi, które śledzi i na które czeka. Szoczek^^
Loffki i powodzenia w szkole :* a rozdział obczaję jak zwykle w nocy xD (a drugi tom Horomiyii leży i się kurzy hahaha)
Mam pytanko odnośnie innego bloga ... Mianowicie pt. Ślady shinigami .... dodajesz tam coś czasem .... ?
OdpowiedzUsuńTo, o co pytasz, to nie mój blog. Nie widzisz znacznej różnicy w stylu i poziomie? XD
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, dobrze to Syriusz wykombinował jak widać mu zależy w pewien sposób na Deverusie ten szlaban piękny...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie