Wciąż robię słownik, a w przyszłym tygodniu mam kwa kolosy, dwa tłumaczenia, prezentacje, 12 godzin na uczelni, przekładające się na 15 godzin poza domem (akurat w przeddzień tego kolosa, z którego chcę dostać 5, bo to japoński) i jakby tego było mało, trzeba by coś napisać.
Mam wrażenie, że będę potrzebowała przerwy, żeby w spokoju zrobić mały zapas.
Ale do tego wrócimy dopiero, gdy rzeczywiście zapas mi się skończy.
Na razie endżojcie.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo mi w zasadzie się podoba.
Znów jeden z motywów, do których mam słabość xD
===============
– Dowiedziałeś się czegoś? –
zapytała hrabianka, wchodząc do wnętrza pracowni, w której James spędził
ostatnie kilka godzin.
Była zaaferowana spotkaniem, które
zaaranżowała dla Tomoko. Chciała o wszystkim opowiedzieć blondynowi, żeby
również i on mógł cieszyć się szczęściem przyjaciółki z dzieciństwa. Jednak
chłopak siedział w skupieniu, pochylony nad szkłem powiększającym, przyglądając
się szczegółom zdjęć z miejsc znalezienia ciał ofiar Kolekcjonera. Po samej
jego postawie nastolatka od razu zorientowała się, że nie dał sobie nawet
chwili wytchnienia. Zależało mu, by rozwiązać sprawę. Mógł poprosić ją o pomoc,
jednak tego nie zrobił. Chciał, żeby spędziła trochę czasu z Tomoko. Była mu
wdzięczna za ten gest, lecz uważała, że nie powinien brać wszystkiego na
siebie. Każdy chciał, by zabójca jak najszybciej został zamknięty za kratami,
lecz blondyn nie mógł z tego powodu zaniedbać swojego zdrowia.
–
Jamie? – szepnęła Lizz, pochylając się nad ramieniem przyjaciela.
W końcu ją zauważył. Spojrzał
nieprzytomnie i i złożył papiery na kupkę, jakby usilnie starając się coś przed
nią ukryć. Wiedziała, że wciąż próbował trzymać ją od tego z dala.
–
Tomoko poszła na randkę – zakomunikowała zadowolona z siebie nastolatka.
Ożywiony ton jej głosu wyrwał Jema z
kryminalnej bańki, w której żył przez ostatnie kilka godzin. Przetarł oczy i
spojrzał na dziewczynę ponownie, wzrokiem mówiącym, że zszedł na ziemię, jednak
czuje się, jakby pomylił planety.
–
Tomoko? Nasza przyjaciółka? Randka? – wymieniała rozbawiona szlachcianka.
–
Jak to randka?! Z kim?! – ocknął się nagle, spoglądając przerażony na rozciągnięte
w uśmiechu, blade usta Lizzy.
–
Z Taiem, poznałeś go wcześniej, moim kamerdynerem. Naprawdę całkiem oddałeś się
pracy – zaśmiała się i odsunęła krzesło, na którym siedział. – Wystarczy,
musisz odpocząć.
Blondyn zdał sobie sprawę, że miała
rację. Przez ostatnie godziny próbował jedynie połączyć fakty i odnaleźć nowe
poszlaki. Niestety nie udało mu się znaleźć potwierdzenia swojego przeczucia,
co frustrowało go do tego stopnia, że aż rozbolała go głowa.
–
Dowiedziałeś się czegoś nowego? – zapytała dziewczyna, kiedy James wreszcie
podniósł się z krzesła i posłusznie ruszył przez drzwi w stronę swojej
sypialni.
Szedł, patrząc nieobecnie przed
siebie; przed oczami w dalszym ciągu widział zdjęcia ofiar, ulice, gdzie
zostały porzucone ich ciała oraz kilka schematów, o których nie chciał na razie
nikomu wspominać.
–
Nie mogę nic powiedzieć. To wciąż tylko spekulacje. Te zdjęcia są… – zawahał
się, nie chcąc wypowiadać się niecenzuralnie.
Hrabianka uśmiechnęła się do niego
promiennie.
–
Doskonale o tym wiem. Nie bez powodu przecież pałam taką pogardą wobec tego
idioty. Słyszałam, że kiedy tym miejscem zarządzał twój ojciec, było tu
zdecydowanie lepiej – wtrąciła mimochodem, chcąc wyczuć, jaki stosunek
emocjonalny żywił do rodziciela po tylu latach.
Twarz chłopaka napięła się
nieznacznie, jednak nie pojawiła się na niej pogarda, ani złość. Widać nauczył
się z tym żyć i wszystko, co dotąd mówił, nie mijało się z prawdą. To była dla
hrabianki ważna informacja. Potwierdzenie, że wciąż może mu ufać, choć już sam
fakt tego, że postanowiła go sprawdzić, napawał ją odrazą do samej siebie.
–
Jeśli nie masz nic przeciwko, przejrzę te dokumenty – poinformowała, kiedy
zatrzymali się pod drzwiami jego sypialni.
Wzrok Jamesa wyrażał lekki popłoch.
Przypomniał sobie o Gilbercie. Zrobiło mu się niesamowicie głupio, że tak po
prostu go zignorował, odciął się za drzwiami pracowni, porzucając aspołecznego
przyjaciela na pastwę losu. Elizabeth jednak zdawała się czytać mu w myślach. Z
ogromną doza zrozumienia uśmiechnęła się po raz kolejny i uspokoiła go:
–
Gilbert rozmawia z Thomasem, to pewnie jeszcze trochę potrwa. Nie musisz się
martwić. Zapomniał się, tak samo jak ty. Jesteście niepoprawni.
–
Dziękuję, Lizzy – odparł słabo, lekko chwiejąc się na nogach. – Położę się, naprawdę
przesadziłem.
–
To prawda. Masz się wyspać! Dobranoc, Jamie.
–
Dobranoc.
~*~
Spał.
Po raz pierwszy odkąd ranny leżał we własnym łóżku w posiadłości. Drugi raz po
kilkuset latach. Zaczynał podejrzewać, że jego los został spisany wieki temu;
że miał być tym, który złamie wszelkie zasady, przeciwstawi się wszystkiemu, co
znane jego gatunkowi.
Skorzystał z chwili wytchnienia, nie
mając siły dalej dłubać paznokciem w kamiennej podłodze. Zorientował się już
jakiś czas wcześniej, że jego starania niewiele dają. Ilekroć udało mu się
chociaż trochę wyszczerbić enochiańską pieczęć, ta odnawiała się, rażąc jego
oczy nienaturalnie ostrym blaskiem. Cholerna, anielska magia. Zmęczony, obolały
i psychicznie wykończony, na chwilę złożył powieki, by ukoić zmysły. Zanim się
obejrzał, wyczerpanie wzięło górę, płynnie wprowadzając go w stan uśpienia.
Czuł się niezwykle dziwnie. Ostatnim
razem nie pamiętał zbyt wiele z sennych marzeń. Wszystko było rozmyte, jakby
przyglądał się akcji zza brudnej szyby. Tym razem było inaczej. Obrazy były
niezwykle, niemal boleśnie, ostre. Początkowy chaos, w którym nie mógł się
odnaleźć, po chwili zaczął nabierać sensu. To były jego wspomnienia. Nie byle
jakie jednak. Malownicza dolina ciesząca oczy soczystą zielenią traw,
usytuowana pomiędzy dwoma pasmami gór, które przecinała nieskalana ludzką
obecnością rzeka. Unosił się paręset metrów nad ziemią, czując na twarzy
przyjemne ciepło słońca ogrzewające chłodne od wiatru policzki. Obraz z
odległej przeszłości. Chwila, kiedy, jako młody lekkoduch, po raz pierwszy wymknął
się przez bramy piekieł, by na własne oczy zobaczyć ludzki świat, o którym
słyszał tak wiele z ust wysłanników Ojca. Ilekroć wracali z kolejnej misji,
wraz z rodzeństwem przybiegał do sali tronowej, siadał u stóp króla i z
zapartym tchem słuchał opowieści o niezwykłych istotach – naczyniach, niosących
w sobie życiodajną esencję. Zawsze pragnął doświadczyć tego na własnej skórze.
Zobaczyć ich świat, poznać zapachy, dźwięki, a także zakazane emocje, którymi
przepełniona była druga strona.
Leciał ponad górami, w ekstazie
osiągając zawrotną prędkość. Bogactwo kolorów zlewało się w jedną, wielobarwną
smugę, której nie potrafił opisać słowami. Nie rozumiał, dlaczego Ojciec tak
uparcie wzbraniał mu zstąpienia do tego świata. Złamanie kardynalnej zasady
doprowadziło go do najszczęśliwszej chwili ówczesnego życia. Nie wiedział, jak
nazywa się kraina, do której zawitał, lecz zapisany w pamięci obraz i
towarzyszące mu wrażenia na zawsze wypaliły się w jego pamięci.
W
końcu zwolnił, słysząc dobiegający zza lasu śpiew dziesiątek głosów. Wtedy nie
potrafił jeszcze nazwać tego śpiewem, była to idea zupełnie obca demonowi.
Zaciekawiony wylądował na skraju lasu i przybierając, jak mu się wydawało,
ludzką formę, pełen optymizmu wkroczył do wioski pełnej drewnianych budynków.
Wszędzie wokół, na rozpostartych pomiędzy dachami liniach, wisiały ubrania.
Wzdłuż ulic rozciągały się stoiska z darami natury i prymitywne warsztaty do
wytwarzania broni i różnorakich materiałów. Nie widząc nikogo w pobliżu,
kierując się ku źródłu dźwięku, pochwycił w zakończoną długimi pazurami dłoń
jeden z owoców. Powąchał go i zachęcony słodkim zapachem, wgryzł się w skórkę
pomarańczy, wysysając z niej sok. Po chwili splunął i przyjrzał się temu, co
ludzie zwali jedzeniem. Nie wyglądało na zepsute, jednak było całkowicie
pozbawione smaku. Zrezygnowany i równie zdezorientowany rzucił cytrus na ziemie
i ruszył dalej.
Jego oczom ukazała się grupa ludzi.
Poruszali się wokół paleniska, wydając z siebie dźwięki różnych tonów, które początkowo
zwiodły go w to miejsce. Z bliska nie brzmiały już tak pięknie. Dostrzegał ich
niedoskonałość. Skupił uwagę na jednym z chłopców, który trzymając w ręku
kawałek wydrążonego drewna, dmuchał w niego, tworząc przyjemny dźwięk, z którym
ludzkie głosy nie były w stanie konkurować. Chciał do niego podejść, zapytać,
czym był niezwykły przedmiot. Jednak gdy tylko wyłonił się z cienia, skupiając
na sobie wzrok wszystkich biesiadników, ci zaczęli w popłochu porzucać dotychczasowe
zajęcia. Przerażone kobiety brały na ręce płaczące dzieci, uciekając ile sił w
nogach. Część mężczyźni poszli ich śladem. Demon został sam otoczony przez
dwudziestkę rosłych wojowników uzbrojonych w tępe, wykute z trudem ostrza oraz
łuki wystrugane z gałęzi. Zaczęli wyzywać go od potworów, wygrażać śmiercią.
Nie rozumiał skąd nagle wzięło się w nich tyle nienawiści. Był co prawda
demonem, lecz przyszedł w pokoju, jedynie po to, by przyjrzeć im się z bliska.
Nie zamierzał nikogo zabijać. Nie czuł głodu, nie był ranny. Pragnął jedynie
poznać ludzkie obyczaje, jednak przerażeni mieszkańcy wioski nie uwierzyli w
jego nieudaną próbę upodobnienia się do nich.
Odezwał się do nich językiem
podziemi, który sam w swym pradawnym brzmieniu powalił piątkę wojowników na
ziemie. Pozostali, źle odbierając jego intencję, rzucili się do walki. Nie
zamierzał odpowiadać przemocą, jednak gdy jeden z mężczyzn ugodził go w oko,
opanowała go wściekłość i rozgoryczenie. Porzucił słabą, człekokształtną
powłokę i bez skrupułów wyrżnął każdego, kto stanął na jego drodze. Nie
oszczędzał nawet matek i dzieci. Opamiętał się dopiero kilka minut później,
słysząc ciche łkanie dobiegające z jednej z drewnianych skrzyni. Uchylił jej
wieko, a jego oczom ukazał się drżący chłopiec przyciskający do piersi swój
przedziwny instrument. Dopiero wtedy się opanował. Rozejrzał się wokół po
zbryzganej krwią ulicy i zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Jego pierwsza
ekspedycja do świata ludzi zakończyła się krwawą masakrą, o której po dziś
dzień krążą legendy. Przez chwilę przyglądał się chłopcu, chcąc zakończyć i
jego marny żywot, jednak ten, zamiast rzucić się do ostatecznego, desperackiego
ataku, posłusznie opuścił skrzynię i padł przed demonem na kolana.
–
Wybacz panie. Żyliśmy w grzechu, zasłużyliśmy na nasz los. Proszę, oszczędź
mnie. W wiosce po drugiej stronie wzgórza czeka na mnie matka z małą
siostrzyczką. Jeśli do nich nie wrócę, umrą z głodu – jęczał błagalnie, drżącym
ze strachu głosem.
Bał się go. Tak, jak opowiadał Ojciec.
Ludzkie, żałosne istoty, których przodek miał czelność zepchnąć ich w otchłań
podziemnego świata, podejmowały próbę zabicia go, a gdy zdały sobie sprawę, że
nie mają szans, kłamliwie błagały o litość. Patrzył na chłopca, żywiąc do niego
jedynie obrzydzenie. Chwycił go za poły szorstkiego odzienia i uniósł na
wysokość swej twarzy.
–
Pokaż mi, gdzie jest twój dom – zabrzmiał groźnie.
Przerażone dziecko wskazało dłonią
kierunek, a demon wzniósł się wraz z nim w powietrze, by po chwili ponownie
stanąć pośród ludzi żywiących do niego jedynie nienawiść. Nie zawahał się ani
przez chwilę. Z ogromną satysfakcją rozdzierał ciała śmiertelników, wchłaniając
co bardziej wartościowe dusze, póki przeraźliwe krzyki rozpaczy nie ucichły
zupełnie, na powrót przywracając spokój wśród leśnej flory.
Przeszedł dumnie po trupach,
zatrzymując się przy zwłokach małego grajka. Ujął instrument w dłonie i
uśmiechnął się do niego, po czym ponownie wzbił się w niebo.
Tak wyglądał jego
pierwszy dzień wśród śmiertelników. Dzień, kiedy przekonał się, że nie są tak
wspaniali, jak mogłoby mu się wydawać. Zarazem dzień, kiedy pierwszy raz
zastanowił się nad ich pobudkami. Zatrzymał drewnianą pamiątkę, zwaną przez
ludzi fletem, przemycając ją przez bramy podziemnego świata. Od tego czasu,
ilekroć jego wzrok nie zatrzymywał się na chwilę na zaschniętej plamie krwi
zdobiącej jedną z dziurek instrumentu, zastanawiał się, co kierowało chłopcem,
gdy błagał, by pozwolił mu wrócić do rodziny. Czy próbował wykpić się
kłamstwem? Chciał oszukać demona i uratować swoje życie, czy może jego intencje
były szczerze? Jeśli tak, to czym musiało być uczucie, które żywił wobec
rodziny, silne na tyle, by odważyć się przemówić do potwora?
Chłopiec stracił życie, jego los
przepadł, ucinając linię egzystencji przy samym jej początku. Nie wiedział
jednak, jak wielkie w swych konsekwencjach wrażenie wywarł na młodym demonie.
–
Widzisz? Taki właśnie jesteś. Zły do szpiku kości, pozbawiony skrupułów
morderca. Warto było oszukiwać się przez tyle lat? – Usłyszał głos.
Obraz wspomnień zbladł, rozmywając
się znacznie, a na jego tle Sebastian ujrzał znaną sobie postać – jego
demoniczne ja. Długowłosa istota o szpiczastych, czarnych jak smoła szponach i
błyszczących szkarłatem tęczówkach, szła w jego stronę, szczerząc kły
zadowolona z dźwięku miarowego stukotu profilowanych obcasów. Przyglądał mu
się, nie wiedząc, co się właściwie dzieje. W swej nieskończenie długiej
egzystencji zdarzało mu się to po raz pierwszy.
–
Czego chcesz? – odparł podejrzliwie.
–
Przypomnieć ci, kim jestem. Zdaje się, że zapomniałeś jak brzmi twe prawdziwe
imię.
–
Dobrze wiem, jak ono brzmi – rzekł, nie tracąc pewności siebie.
–
Sebastian? To masz na myśli? Gardzę tobą. Miałeś wszystko. Władzę, dusze,
szacunek i tron. Odrzuciłeś to dla tych wszystkich słabych istot i jak na tym
wyszedłeś?
–
Jak widzisz, jestem królem. W końcowym rozrachunku stanęło na tym samym.
–
Jednak, czy ten, który zasiadł na tronie, ma prawo zwać się demonem?
–
Co przez to rozumiesz?
Długowłosa postać zbliżyła się do
Sebastiana, raniąc paznokciem gładką skórę na jego policzku. Zebrał spływającą
po nim kropelkę krwi i spróbowawszy jej, skrzywił się obrzydzony.
–
Możesz oszukiwać wszystkich wokół, ale nigdy nie oszukasz sam siebie. Oboje
wiemy, kim jesteś. Może już zapomniałeś, ale ja pamiętam, dlaczego naprawdę to
zrobiłeś.
–
Dalej nie wiem, co masz na myśli.
–
Przestań odgrywać to cholerne przedstawienie! – wzburzyło się alter ego demona.
– Miej chociaż odwagę być wobec siebie szczery!
Nie chciał tego przyznać, ale jego
rozwścieczone ja miało rację. Co on właściwie robił? Do czego próbował się
przekonać? Przeczył sam sobie, mając nadzieje, że uda mu się uśpić tę część
swojej świadomości, lecz to nie było możliwe. Raz schodząc ze ścieżki
przeznaczenia, nie można na nią powrócić. Unikał uświadomienia sobie tego w
strachu przed tym, że stracił zbyt wiele; że nie uda mu się odzyskać tego, na
czym naprawdę mu zależało.
–
To moja decyzja, twoje groźby nie mają znaczenia – odparł spokojnie i odepchnął
od siebie potwora, który w locie rozpadł się na setki małych kawałeczków,
znikając w otaczającej Sebastiana ciemności.
Obudził się zlany
potem, nerwowo rozglądając się wokół. Na szczęście nikt nie był świadkiem jego
koszmaru. Koszmaru, który, chociaż go nienawidził, otworzył mu oczy naprawdę.
Zabrnął zbyt daleko. Musiał zawrócić, mając nadzieję, że jeszcze nie jest za
późno. Zaczesał przyklejone do czoła kosmyki włosów i zaczął układać w myślach
plan działania.
Kyaaaaaaaaaaaaa <3 I to ja rozumiem <3 Sebeu w formie. Absolutnie się do niczego nie przyczepiam i dziękuję za ten odcinek. Może wreszcie ogarnę się ze swoim, bo nie mogę tak beznadziejnie go prowadzić xdd Sebastian był doskonały, sama bym chciała taki sen.
OdpowiedzUsuńPodsumowując, komentarz bezwartościowy :-*
Mówisz, że taki bezwartościowy, a w sumie to wcale nie. No bo skoro się nie czepiasz, to widać jest dobrze xD
UsuńA takie kyaa prosto z serca czasem można, hahaha. W końcu Sebuś <3 Kocham go w tym rozdziale *narcyzm lvl infinity*
Awwww, Sebi! Taki mroczny i przy okazji nie. (Idę się wykrzyczeć, żeby ograniczyć choć trochę ilość bzdur, które mam zamiar wypisać) Miałam pewną ochotę na tę randkę, nastawilam się, ale jest dobrze, jak jest. Bardzo dobrze. Alter ego Seby♡ Ta jego wewnętrzna bitwa. Idę sobie umierać. Kurcze, kocham.
OdpowiedzUsuńNadal nie chce mi się logować
Shine
Wykrzyczeć się xDDDDDDDDDDDDDD Uznam to za komplement, jeśli mogę :P
UsuńA ten, żeby nie było, to randka nie umknie tak sobie o, nieopisana.Oczywiście, że ją opiszę. I Andatejka mnie zjedzie za to, bo będzie sweetaśnie ahahahaha xD No ale cóż, im się też należy trochę czasu internetowego, żeby nie było, że nie widzę świata poza moją bohaterką xD Bo w sumie to ja świata poza Sebą nie widzę, chociaż jakoś w tym tomie średnio to widać. Muszę pisać więcej Seba-scenek, bo aż smuteczek mnie bierze.
Dobra, milknę xD
Hej Nami. Przepraszam, że tutaj ale www.siedem-ostrzy.blogspot.com zerknij na to. Znalazłam to coś
OdpowiedzUsuńna Jeleniu.To Kolejne durne opko na poziomie Kadżki. Może to zanalizujesz?
Lofki.
Nie wiem. Jeżeli jest na poziomie Kadżki, to chyba sobie daruję, bo już mi zbrzydło. Mam teraz mało czasu na nagrywanie, więc jak już jakiś znajdę, to wolę robić coś... No mnie debilnego, no :P Ale gdzieś sobie zapisze, może za jakiś czas do tego wrócę, tak w ramach kręcenia ostrego rak kontentu. Bo muszę Ci powiedzieć, drogi Anonimie, że niektórzy, co mniej inteligentni (nawet mniej niż ja!!! :O), uważają, że jestem autorką Jelenia i zrobiłam cały ten cyrk eee... W sumie nie wiem po co. No ale widziałam takie głosy w necie i mam taką ogromną bekę <3
UsuńOstrza są mniej nienormalne. Autorka wydawała mi się normalna, ale niestety zakumplowała się z Kadżką xD No i teraz udaje debila, no i co ciekawe do grona tych trolli dołączył nowy. I wszystkie trzy piszą mega durne opka. HAHAHAH, serio? Ludzie podejrzewają, że jesteś Kadżką? Śmiechłam srogo. Powinnaś zanalizować wszystkie te blogi, bo to jest genialny
Usuńlolkontent! Plus może wtedy ludzie wreszcie zrozumieją, że to nie ty jesteś autorką tego ... czegoś.
Lofki<3
Arkadia
Znaczy wiesz... Mnie to generalnie nie chłodzi, ani nie ziębi co myślą jakieś tam randomy z jakiegoś tam zakątka internetu, których mogłam nawet mijać na ulicy i żadne nie było świadome kogo mija xD Ale mam niezłą bekę jak sobie myślę, że tacy mądrzy i tak po mnie cisną, jaka to niby ja niedojrzała (z tym ostatnim to akurat prawda <3), a nawet nie potrafią odróżnić najprostszej składni. No bo jednak każdy ma swoją i jakby się nie starał, to są rzeczy, których nie zmieni. A słyszałam, że mam charakterystyczny styl, o ile to styl można w ogóle nazwać. No i wchodzą w grę rzeczy typu jakieś pierdoły jak IP, częstotliwość pisania odpowiedzi, blebleble. Śmiesznie poczytać jak ktoś plecie trzy po trzy, a nawet się nie pofatygował, by przeprowadzić najprostszy risercz.
UsuńA niestety czytać tych wypocin Kadżki, i kto tam jeszcze się bawi, już mi się nie chce, bo zwyczajnie mi zbrzydło xD
Kocham za to internety. Taka cudowna, psychologiczna poaskownica.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania moich wypocin. Bo jesteśmy na moim blogu, to co będę sobie żałować hahaha xD
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ten koszmar Sebusia i jego alter ego, czego będzie dotyczył jego plan...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia