Muszę Wam powiedzieć, że mi przykro. Tak dużo wyświetleń, a tak mało komentarzy. I skąd ja mam wiedzieć, czy wszystko jest w porządku, czy jednak trzeba coś zmieniać? Dziękuję tym, którzy wyrazili swoją opinię, jednak byłoby mi miło, gdyby więcej czytających to robiło. Wiem, że tam jesteście, doceniam i w ogóle, ale wiecie jak jest - komentarze dźwignią weny.
Zapas mi się znowu kurczy, a nie chciałabym musieć pisać na bieżąco. Niestety chęci do pisania są uzależnione również od Waszych reakcji na nowe rozdziały - te dobre i te złe. Szczególnie w tym okresie, który z wielu powodów do łatwych nie należy.
A z nieco pozytywniejszych rzeczy: we wtorek mam urodziny i kupiłam sobie dzisiaj dwa nowe Basilury z tej okazji <3. Stuka mi 25, więc jest co świętować. Ćwierć wieku w moim ciele to prawdziwy wyczyn!
A teraz życzę wszystkim miłej lektury. I miłego weekendu.
:*
===========
Odkąd
księżniczka opuściła Londyn, jej życie na powrót zapełniły obowiązki. Choć
miała u swego boku towarzysza, nie był on w stanie całkowicie odgonić od
dziewczyny zmartwień. Spodziewała się, że jej matka pójdzie na wszelkie
ustępstwa, byle tylko odzyskać córkę, jednak zapomniała, jak zimna potrafiła
być długowłosa, milcząca kobieta. Nie dało się z nią dyskutować. Wyrażała się
niezwykle krótkimi zdaniami, ale one wystarczały, by narzucać swoją wolę
wszystkim wokół. Wyjaśnienia Tomoko nie robiły na niej wrażenia. Kiedy tylko
opadły pierwsze emocje, kobieta natychmiast zagoniła swe dziecię do pracy, a
jej przyjacielowi zapewniła pokój, na każdym kroku sugerując, że Tai znalazł
się w rezydencji jedynie z dobrej woli Yuki Hashimoto i w każdej chwili swym
niewłaściwym zachowaniem może sprawić, że wewnątrz murów japońskiego domostwa
zabraknie dla niego miejsca. Matce księżniczki wydawało się bowiem
niedopuszczalne, by tak młoda, zaledwie siedemnastoletnia, dziewczyna śmiała
zjawiać się w domu w towarzystwie mężczyzny, na dodatek innej narodowości.
Przymknęła na to oko tylko ze względu na to, co przeszła jej córka
Tai
nie rozumiał dziwnych praktyk domu Hashimoto. Nie sprzeczał się jednak z nimi w
obawie o ukochaną. Widział, jak wielką presję wywierała matka i jak bardzo
Tomoko zależało na tym, by zachowywać z nią możliwie najlepsze stosunki. Przez
wszystkie dni, które spędzili dotąd w Japonii, księżniczka cały czas ciężko
pracowała, pobierała nauki, modliła się i wypełniała mnóstwo innych obowiązków,
które w rozumieniu jej matki były koniecznością dla dziewczyny na jej pozycji
społecznej. Młody służący starał się pomagać ze wszystkich sił; niewiele mógł
jednak zrobić, gdyż z rozmów pomiędzy otaczającymi go ludźmi rozumiał zaledwie
pojedyncze słowa, których w trakcie podróży nauczyła go księżniczka. Wobec tego
całe dnie spędzał głównie na siedzeniu w przydzielonym mu pokoju, w
przesuwanych drzwiach na niewielkim tarasiku, obserwując ptaki, które odnajdywały
spokój w ogrodzie zaaranżowanym na dziedzińcu posiadłości.
Tomoko
zapracowywała się do upadłego. Ledwo
udawało jej się znaleźć chwilę, by po posiłku móc przez kilka minut
porozmawiać z Taiem. Większą część tych niedługich spotkań pożytkowała na
przepraszanie go za zaistniałą sytuację, tłumacząc, że chociaż jej matka jest
niesamowicie surowa, udało jej się wyprosić wyjazd do Anglii pod warunkiem, że
w ciągu kilku dni pobytu w rodzinnych stronach, dziewczyna zdąży wypełnić
wszystkie spoczywające na jej barkach obowiązki. Chłopak wtedy proponował jej
pomoc, której kulturalnie odmawiała, zdając sobie sprawę, że to jedynie
rozjuszyłoby jej matkę. Nie sądziła, że kobieta będzie się zachowywała tak
zwyczajnie. Była przekonana, że śmierć męża oraz przetrzymywanie i powrót
jedynego dziecka wpłynął na nią trochę bardziej, otwierając oczy Yuki na
prawdziwą wartość życia. Kobieta jednak, pod naporem traumatycznych przeżyć,
zdawała się jedynie pogrążać w szale obowiązków. Wymyślała nowe zadania,
kolejne lekcje, kontrakty dla firmy. Ani przez chwilę nie dawała odpocząć ani
sobie, ani córce. Nie tego spodziewała się księżniczka, proponując Taiowi
wspólny wyjazd. Miała nadzieję, że będzie mogła pokazać mu kawałek swojej
pięknej ojczyzny, zasmakuje z nim spokojnego, wolnego od trosk życia. Nie mogła
mylić się bardziej. Jedynym, co trzymało ją w ryzach, nie pozwalając się
załamać, była obietnica powrotu do Anglii, która dawała Tomoko siłę, by cudem zmuszać
się do kolejnych działań.
Minęła
pora obiadowa. Zmęczona nastolatka snuła się wolnym krokiem po tarasie przy
dziedzińcu. Na końcu bambusowej kładki dostrzegła ciemnowłosą, znajomą postać,
która na jej widok podniosła się i ruszyła przed siebie. Księżniczka
uśmiechnęła się ciepło i rozejrzawszy się wokół, upewniając się, że nie
podgląda ich żadna para wścibskich oczu, delikatnie musnęła wargi Taia,
wtulając się w jego pierś.
–
Nie mam już siły… – jęknęła słabo.
Chłopak przeczesał dłonią włosy
Tomoko i pomógł jej usiąść na jednej z wypłowiałozielonych, kwadratowych
poduszek.
–
Dziękuję.
–
Ile jeszcze zamierzasz się tak zapracowywać? – zapytał wyraźnie zirytowany
nastolatek. – Rozumiem, że chcesz wracać do Elizabeth, ale jeśli tak dalej
pójdzie, rozchorujesz się.
–
Jeśli mi się nie uda, nie będziesz mógł tu zostać. Matka nie da pieniędzy, żeby
przewieźć cię z powrotem do Anglii. Wylądujesz na ulicy. Więc to nie jest tylko
kwestia powrotu do Lizzy – wyjaśniła
zmęczona japonka.
Oparła głowę na ramieniu chłopaka
i uśmiechnęła się błogo, widząc maleńkiego ptaszka, który czyścił piórka,
siedząc pomiędzy gałęziami jednego z drzewek bonsai.
–
Masz rację, przepraszam – odparł skruszony Tai.
Tomoko spojrzała na niego z
zamiarem powiedzenia czegoś, ale widząc, że i on otwiera usta, zrozumiała, iż
oboje postanowili po raz kolejny się przeprosić. Ta sytuacja wzbudziła w niej
rozbawienie. Pozwoliła sobie na radosny chichot, a chwilę później wstała i
prosząc bruneta, by chwilę zaczekał, pobiegła do swojej sypialni. Chciała
porozmawiać z duchem ojca. Powiedzieć mu, co było na obiad i jak o tej porze
czuła się matka – robiła tak każdego dnia – po każdym posiłku, odkąd przybyła
do rodzimej Japonii. Może i jej ojciec nie był dobrym człowiekiem, ale przez
tyle lat kochała go, a on zapewniał jej opiekę; czuła się zobowiązana, by oddać
mu należy szacunek.
Klęknęła
przed ołtarzykiem, zapaliła kadzidełko i uderzyła w dzwonek, a potem złożyła
dłonie i pogrążyła się w cichej rozmowie. Po chwili skończyła i z uśmiechem
spojrzała na zdjęcie ojca. Dopiero wtedy zorientowała się, że obok oprawionej
złota ramką fotografii stało coś jeszcze. Chwyciła znalezisko w dłonie i niemal
krzyknęła z radości, rozpoznając odciśniętą w wosku pieczęć. Wybiegła na
korytarz i pognała do Taia, krzycząc, że dostali list od Elizabeth. Planowała
odczytać go w towarzystwie bruneta, sądząc, ze przyjaciółka chciała zwyczajnie
się z nimi przywitać. Nie sądziła, że treść wiadomości przeznaczona była tylko
dla niej. Nie spodziewała się również, że zapisane na papierze słowa będą przyniosą
ze sobą tak okropne wieści.
Odczytawszy
ostatnie zdanie listu, księżniczka spojrzała niepewnie w oczy ukochanego. Tai
patrzył się tępo przed siebie, próbując zrozumieć to, co właśnie usłyszał.
Prawda o Sebastianie? Kalectwo? Bogowie śmierci? Co to wszystko miało znaczyć?!
Dlaczego nie miał o niczym pojęcia?
–
Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? – zapytał w końcu, przerywając
nieznośną ciszę.
Tomoko zmartwiła się, kiedy
odwrócił od niej wzrok. Zawsze kiedy rozmawiali, był zwrócony twarzą w jej
stronę. Kiedy tego nie zrobił, poczuła się strasznie niepewnie. Czuła, że
chłopak był zły – miał w końcu prawo, zawiodła jego zaufanie.
–
Przepraszam. Lizzy prosiła, bym zostawiła to dla siebie. Nie mogłam…
–
Rozumiem – przerwał jej nastolatek. – Wybacz. Nie jestem na ciebie zły, to po
prostu zbyt dużo – wyjaśnił, widząc przerażoną minę księżniczki.
Rozejrzał się i nie widząc w
okolicy nikogo, kto mógłby donieść Yuki Hashimoto o tym, co widział, objął
brunetkę ramieniem i pocałował ją w czoło.
–
Sądzę, że powinnaś pokazać ten list swojej matce. Może wtedy zrozumie, że
naprawdę musisz wrócić.
–
To nic nie zmieni. Ją nie obchodzi to, co dzieje się w Anglii. Ją obchodzę
tylko ja i obowiązki, które muszę wypełnić – odparła smutno księżniczka, nie odnosząc
się nawet do tych części listu, które jej matka uznałaby za zwyczajne majaki
chorego umysłu.
Nim zdążyła powiedzieć coś
jeszcze, z końca korytarza do dwójki nastolatków dotarł dźwięk stukotu
drewnianych butów. Odsunęli się od siebie w popłochu i zerkając wzajemnie w
swoje oczy przedostatni raz tego dnia, z bólem serca rozeszli się do pokoi, nie
mając nawet chwili, by porozmawiać o całej sytuacji.
~*~
Undertaker
pokonywał kolejne schody prowadzące na parter kompleksu, w którym znajdował się
jego zakład. Mijając drzwi, rzucił okiem na okrągły zegar wiszący nad framugą i
uśmiechnął się przebiegle. Ledwie zdążył wkroczyć do pomieszczenia pełnego
trumien, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
–
Idealnie na czas – mruknął sam do siebie, pocierając dłonie.
Nie schował się jednak do trumny –
jak miewał w zwyczaju – zamiast tego otworzył gościowi i zaprosił go do środka,
bacznie mierząc go wzrokiem. Niedbale przycięte, ciemne włosy przesłaniały
szare oczy mężczyzny w średnim wieku. Miał na sobie zwykłą, brązową koszulę i
marynarkę w nieco ciemniejszym odcieniu tegoż koloru. W dłoni trzymał skórzaną,
przetarta torbę zapiętą na dwie lekko przyrdzewiałe klamry. Skłonił głowę przed
grabarzem i podszedł do jednej ze skrzyń, stawiając na niej bagaż.
–
Mam dla pana najnowsze wyniki badań. Tak, jak pan prosił: wszystko
posegregowane datami i alfabetycznie. Zdradzę panu, że najnowsze dane wyglądają
niezwykle obiecująco – rzekł entuzjastycznie mężczyzna.
Wyciągnął gruby, kremowy folder i
wręczył szefowi, ukradkiem zerkając w stronę zasłony oddzielającej zakład od
korytarza prowadzącego do podziemnego laboratorium przełożonego.
–
To wspaniale, hie, hie. Dobra robota. Doskonała – odparł grabarz, opuszkami
palców gładząc pełną plików teczkę. – Arnoldzie, coś jeszcze? – zapytał po
chwili, mrużąc brwi.
Na jego czole pojawiła się głęboka
bruzda, jednak brunet nie mógłby jej dostrzec przez gęste, siwe włosy
zasłaniające połowę twarzy szefa. Poznał wyraz dezaprobaty Undertakera po jego
ustach, które zsunęły się w wąską linię, zamierając w całkowitym bezruchu w
oczekiwaniu na odpowiedź.
–
Właściwie to jest jeszcze jedna sprawa… – zaczął niepewnie Arnold Shultz –
jeden z badaczy, których bóg śmierci zatrudnił do pracy przy sowim tajnym projekcie.
–
Czego chcesz? Sławy? Kobiet? Pieniędzy? – wypytywał grabarz, powoli zbliżając
się do gościa.
Smolistym paznokciem dotknął
klatki piersiowej pracownika i powiódł nim w górę po jego szyi, szczęce i
policzku, by zakończyć podróż na nosie, delikatnie go naciskając. Lubił
wprawiać swoich gości w zakłopotanie naruszaniem ich przestrzeni intymnej. Nie
wiedział do końca, dlaczego, ale ludzie bardzo źle to znosili, a on doskonale
się bawił, obserwując ich nerwowe reakcje.
–
Chłopcy się denerwują. Od tygodnia zalega pan z zapłatą i… – kontynuował
Arnold, z trudem powstrzymując drżenie własnego głosu.
–
Denerwują się, powiadasz? Hie, hie… Kto by pomyślał – jęknął Undertaker.
Shultz z trudem przełknął ślinę i przygryzł dolną
wargę, z przerażeniem wpatrując się we włosy pracodawcy – w miejsce, gdzie
powinny znajdować się jego oczy. Zdziwił się, kiedy siwy kosmyk opadł nieco na
bok, odsłaniając przed badaczem jedno z pary soczyście zielonych oczu zdających
się błyszczeć w półmroku pomieszczenia. Arnold wiedział, że popełnił błąd,
wspominając o pieniądzach. Słyszał już nie raz, jak groźny i niezrównoważony
potrafił być tajemniczy Pan Er – jak kazał się nazywać grabarz. Nie mógł jednak
milczeć, w końcu obiecał współpracownikom, że poruszy ten temat. Wszyscy
naukowcy byli niezwykle podekscytowani badaniami, które przyszło im
przeprowadzać, lecz nie samymi emocjami człowiek żyje – większość z nich miała
rodziny a praca dla tajemniczego mężczyzny miała być ich sposobem na
zapewnienie bliskim chociaż tak podstawowych rzeczy jak ciepły posiłek każdego
wieczoru. Oferta pracy wydawała się niezwykle atrakcyjna, jednak wraz z
postępem badań, pracodawca zaczął mieć problemy z dotrzymaniem terminów wypłat.
Wobec tego ktoś musiał z nim o tym porozmawiać i tym kimś w wyniku
sfałszowanego głosowania okazał się Shultz. Nie miał rodziny, dlatego pozostali
założyli, że w przypadku wybuchu złości Undertakera miał najmniej do stracenia.
–
Panie Er, ja… – zająknął się Arnold.
Grabarz podniósł dłoń z zamiarem
wymierzenia mężczyźnie siarczystego policzka, ale przerwał mu stukot obcasów
dobiegający zza zasłony. Shinigami spojrzał znacząco w oczy pracownika, dając
mu znak, by z nim współpracował. Nim właściciel lakierowanych butów wszedł do
zakładu, Undertaker zdążył chwycić miarkę i upozorować zbieranie wymiarów pod
nową trumnę.
–
Ach, panie Marks, to jest mój znajomy: Sebastian Michaelis. Proszę się nim nie
przejmować – poinformował bóg śmierci, machając na demona ręką.
Sebastian rozejrzał się bacznie po
pokoju, zawieszając wzrok na wytartej torbie. Ruszył w jej stronę, ciepło
uśmiechając się do nieznajomego i przywitał się z nim, pochylając głowę, po
czym sięgnął po bagaż.
Arnold
wyszarpnął się Undertakerowi i nerwowo przyciągnął do siebie torbę. Objął ją oburącz,
przycisnął do piersi i patrzył przestraszony w oczy demona, jakby obawiał się,
że ten odkryje jeden z jego najgorszych sekretów.
–
Proszę wybaczyć, nie chciałem pana przestraszyć – rzekł spokojnie Sebastian,
nieco ściszając głos.
–
N-n-nie szkodzi – mruknął zdenerwowany Shultz.
–
Ach, panie Marks, jeśli będzie się pan tak denerwował, umrze mi pan, zanim skończę
pańską trumnę! Hahahaha, to by był dopiero ciekawy przypadek! – roześmiał się Grabarz.
Chwycił się za brzuch i przez
chwilę miotał się po zakładzie, by nagle zatrzymać się tuż przed twarzą
Sebastiana i siorbnąć głośno spływającą z kącika ust strużkę śliny.
–
Sebastianie, pan Marks jest stolarzem. Przyszedł naprawić dziurę w drzwiach,
którą zostawiłeś po jednej ze sowich wizyt – wyjaśnił, uśmiechając się
złośliwie.
–
To ja już pójdę. D-do widzenia – mruknął pod nosem Arnold i czym prędzej
opuścił zakład, nim któryś z dziwnych osobników ponownie się z nim
zainteresował.
–
Jesteś mi dłużny drzwi, kamerdynerze – powiedział bóg śmierci, a potem lekko
chwiejnym krokiem podszedł do teczki, którą otrzymał od Shultza, by zupełnie
naturalnie, jakby do tego właśnie była stworzona, dołączyć do niej wygnieciony
świstek, na którym niedbale naskrobał kilka wymiarów ciała stolarza.
Wiedział, że gdyby okazał chociaż
odrobinę zdenerwowania, Sebastian od razu zorientowałby się, że coś się dzieje
i nie zaniechałby dociekań, póki nie poznałby prawdy. Dlatego też legendarny
bóg śmierci postawił wszystko na jedną kartę. Miał szczęście, bo zaprzątnięty
zdrowiem szlachcianki umysł demona nie zdołał wyłapać niczego nienaturalnego w
zaistniałej sytuacji.
Schowawszy
kartkę, grabarz chwycił teczkę i zaniósł ją trumny, która pełniła funkcję
biurka, i włożył dokumenty do jej wnętrza, po czym wyciągnął jedno z kościstych
ciastek oraz puszkę taniej herbaty.
–
Przygotuj jej, nie powinna się zbytnio odwodnić, a dobrej herbaty nigdy za
wiele – powiedział, rzucając pudełko Sebastianowi.
Demon chwycił je zręcznie, powiódł
wzrokiem po etykiecie i westchnął zniesmaczony, orientując się jak niskiego
gatunku mieszankę sprezentował mu shinigami. Skinął jednak posłusznie głową i
zniknął za zasłoną, kierując się z powrotem do piwnicy.
Zachowanie
Undertakera wydało mu się nieco dziwne, lecz wytłumaczył je sobie w bardzo prosty
sposób – wszak wszystko, co robił siwy bóg śmierci nie stroniło od
kuriozalności. Michaelis nie przyłożył więc do tego zbyt wielkiej wagi. Nie
podejrzewał grabarza o zdradę – gdyby spróbował zaszkodzić hrabiance, demon domyśliłby
się, poznał po przygotowaniach do rytuału, a te przebiegały bez zarzutu.
Wszystko zgadzało się z wiedzą Sebastiana i było logiczne i spójne. Nie miał
więc podstaw, by domniemywać złe intencje Grabarza. Nie myślał jednak z
szerszej perspektywy. Zbyt skupiony na Elizabeth pozwolił, by jego myśli
oscylowały jedynie wokół jej bezpieczeństwa. Demonowi nie przyszło nawet przez
myśl, że shinigami mógłby planować coś innego. W końcu jego pan mu ufał, on sam
mu ufał i wszystkie znaki wskazywały na to, że się nie mylili, dlatego król
piekła pozwolił sobie przyjąć, że nie było nic, o co powinien się martwić.
Tymczasem
Pan Er odczekał, aż stukot obcasów kamerdynera ucichnie. Bezszelestnie uniósł
wieku trumny i wyciągnął z teczki wyniki badań, które przyniósł mu Shulzt,
zastępując je stertą projektów trumien dla rzekomego stolarza. Skorzystał z
rozkojarzenia demona – skoro ten nawet nie próbował dojrzeć, co zawierał
folder, mógł bez obaw wetknąć do niego wszystko, co tylko chciał, byle tylko
grubość zawartości odpowiadała tej oryginalnej. Z uzyskaniem pożądanego efektu
grabarz nie miał żadnego problemu. Ukrycie dokumentów również nie było niczym
trudnym, bowiem zapobiegliwy shinigami wykorzystał nadmiar krwi Michaelisa, by
oprócz ukrycia podziemnych pomieszczeń, zrobić to samo ze skrytką pod podłogą,
znajdującej się przy jednej z trumien ustawionych przy ścianie koło drzwi.
Żałował, że nie mógł od razu przejrzeć nowych odkryć, tym bardziej że Arnold
brzmiał niezwykle optymistycznie, ale dla dobra sprawy musiał wykazać się
cierpliwością. W przewidywaniach Ciela nie było mowy o kamerdynerze odkrywającym
przedwcześnie dzieło życia Undertakera. Musiał je więc chronić, by wszystkie
wydarzenia zgadzały się z wizją młodego hrabiego.
"Przymknęła na to oko tylko ze względu na to, co przeszła jej córka
OdpowiedzUsuń" - brak kropki nienawiści i mam wrażenie, że tutaj coś ci się urwało i powinno być coś dalej. Nawet odstęp między wersami mnie zirytował XD
Wait wait wait.
Czy to oznacza, że Tai przez przypadek dowiedział się, że Sebuniuniu ( uwielbiam ten skrót, ale nie mów o tym Sebastianowi ) dowiedział się, że idealny kamerdyner jest z piekła rodem?! Podoba mi się! Piekielnie dobry kamerdyner robi coraz więcej błędów, kiedy za nie zapłaci? *^*
"sowim tajnym projekcie: - ja wiem, że te SOWY to zwyczajna literówka, ale bądź tak dobra, zrób z tego bekę i naprawdę zmieszaj w to sowy ^^
No i teraz te wyniki potajemnych badań... Czyżby Undertaker w ten sposób przygotowywał się do wojny? Ciel też był w " Projekcie edukacyjnym", Lizzy zmuszono do uczestnictwa w nim, ciekawie! Nielegalnie ^^
KYAAAAAAAAA SEBASTIAN GŁUPI ( tryb Maćka nad Maćkami) OJ GŁUPIŚ< GŁUPI TY< GŁUPIŚ XDDDDDDDDD
Co nadmiar tlenu robi z człowiekiem xD.
UsuńW tamtym zdaniu jest wszystko ok. Brakuje tylko kropki, poza tym jest dobre.
A to sowie mnie wkurza. Word nie podkreśla, a ja jadę ostro na redundancji i nie zauważam takich rzeczy xD. Ale może to nie byłoby głupie, gdyby banda dzieciuchów nie kojarzyła mi zaraz sów z HP, które nie znoszę. Pomyślę. Może będzie z tego mikro wątek, sie zobaczy.
A Sebuś błędu teraz nie popełnił, zrobiła to Lizz, pisząc do Tomoko o takich rzeczach. Tylko czekać spotkania Sebastian - Tai xD.
Witaj!
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za Twoje zgłoszenie do Helikonu i ogromnie przepraszam za takie opóźnienie! Twój blog zadomowił się na górskich szczytach.
Zapraszam również do zgłaszania nowych rozdziałów!
Pozdrawiam i życzę weny! ;)
Również dziękuję. I nie szkodzi, zdążyłam już zapomnieć, że się zgłosiłam, więc nawet się nie denerwowałam xD.
UsuńPowodzenia w dalszym prowadzeniu katalogu ;).