Dziś rozdział nieco krótszy niż ostatnio. już Wam wyjaśniam, od czego to zależy.
Ja nie piszę na rozdziały. Tworzę jeden zwarty tekst. No i problem jest taki, że czasami za nic w świecie mi nie wyjdzie, żeby po pięciu stronach dało się sensownie uciąć. Dlatego ten rozdział będzie nieco krótszy, bo po prostu musi tak być. I tak ostatnio mieliście parę dłuższych. A mój zapas wcale się nie rozrasta - ale co się dziwić, kiedy się publikuje średnio 10 stron tygodniowo :P.
Koniec narzekania. Zapraszam na rozdział i czekam na jakieś opinie, bo ostatnio coś słabiutko. Nie wstydźcie się, nie ugryzę :*.
Miłego :*
=====================
Chwila wewnętrznych wynurzeń
dobiegła końca a Elizabeth i Sebastian powrócili do codzienności. Obojgu było
jednak lżej. Choć wydawać by się mogło, że szczera rozmowa obnażyła myśli i
obawy, które skrzętnie ukrywali wewnątrz siebie, sprawiając, że stali się
bezbronni, w jakiś sposób pomogło im to odnaleźć odrobinę ukojenia. Oboje
dostali to, czego pragnęli. Hrabianka otrzymała odpowiedź na swoje pytanie i
zapewnienie, które okazało się wzbudzać mniej wątpliwości, niż się spodziewała.
Demon zaś zaspokoił potrzebę bliskości, której nie potrafił w sobie zdusić bez
względu na to, co robił. Życie jednak toczyło się dalej. Nastolatka musiała
wyspać się przed kolejnym, wielkim dla
niej dniem, a Michaelis zobowiązany był poczynić odpowiednie przygotowania. Nie
wiedział, ile dni będą poza posiadłością, dlatego na wszelki wypadek
przygotował podróżną walizkę pełną ubrań i niezbędnych przedmiotów, które
mogłoby się przydać w razie dłuższej nieobecności w rezydencji. Kiedy skończył,
zajął się porządkowaniem posiadłości, tworzeniem listy zakupów, rozkładu
obowiązków na kilka dni z góry – tak na wszelki wypadek – a także zaniósł do
powozu jeden z wózków inwalidzkich.
Wolał nie robić tego na oczach Elizabeth,
wiedząc, iż uznałaby ten gest za jego brak wiary w to, że Undertaker odniesie
sukces. Prawda była jednak zupełnie inna. Kamerdyner wolał być przygotowany na
każdą ewentualność – poza tym nie spodziewał się, że zabieg grabarza postawi
szlachciankę na nogi w mgnieniu oka. Wyobrażał to sobie raczej jako powolny
proces powrotu do zdrowia. Wolałby, oczywiście, żeby jutrzejszego wieczora jego
pani weszła po schodach o własnych siłach, ale nie robił sobie złudnych
nadziei. Ludzkie istoty były niezwykle kruche, a ich życia straszliwie
efemeryczne. Sam fakt, że nastolatce udało się przeżyć przygniecenie przez
gruz, było cudem. Dlatego Michaelis nie mógł pragnąć od losu zbyt wiele. Gdyby
była taka możliwość, najchętniej podzieliłby się z Elizabeth umiejętnością
regeneracji, lecz niestety nie było na to sposobu. Dlatego też demon nie był
pewien, co dokładnie planował legendarny shinigami. Domniemywał jedynie, że
miało to związek z jego krwią – co zdawało się raczej oczywiste – oraz
zapomnianymi praktykami magicznymi, gdyż jego uwadze nie uszedł fakt, że dzień,
na który tak bardzo nalegał Undertaker, przypadał akurat w czasie pełni
księżyca.
Noc
minęła spokojnie, a kiedy tylko wzeszło słońce, Sebastian poszedł do kuchni, by
przygotować śniadanie dla Jamesa. Elizabeth musiała pozostać na czczo, chociaż
demonowi wydawało się, że jeśli jego podejrzenia były prawdziwe, to
wystarczyłoby, żeby jego pani nie jadła jedynie obiadu. Nie podobało mu się, że
ominie tyle posiłków. Wciąż wiele brakowało, by powróciła do dawnej wagi – i
gdyby nie fakt, że nastolatka potrafiła poradzić sobie bez zbytniego trudu, nie
jedząc przez kilka dni – zignorowałby zalecenia i wmusił w nią chociaż lekką
sałatkę. Wystarczyło, że nie zjadła kolacji – już samo to niesamowicie nie
podobało się kamerdynerowi.
Skończył
przygotowywać posiłek i postawił go na srebrnym wózku, a potem ruszył wraz z
nim korytarzem posiadłość wprost pod drzwi przyjaciela swej pani. Kiedy wszedł
do środka, powitał gościa ciepłym uśmiechem, jednak ten groźnie zmierzył go
wzrokiem wyraźnie z czegoś niezadowolony.
–
Przepraszam pana, czy coś się stało? – zapytał uprzejmie służący.
Blondyn prychnął pod nosem, wstał
z łóżka i nerwowo przeszedł się po wnętrzu sypialni, by zatrzymać się tuż przy Michaelisie.
–
Chcę jechać z wami do miasta – rzekł stanowczo, świdrując Sebastiana wzrokiem.
Mężczyzna zalał herbatę,
przestawił ją na blat okrągłego stolika i z tym samym uśmiechem – który nie
zniknął z jego twarz nawet na chwilę, odkąd przekroczył próg sypialni –
spojrzał na blondyna, analizując wyraz jego twarzy. Dostrzegał ogromną determinację,
ale widział też, iż chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że Elizabeth jest
uparta a jego prośby i żądania nie będą w stanie zmienić jej zdania.
–
Rozumiem, proszę pana. Jednakże panienka wyraziła się na ten temat bardzo…
–
Dlaczego tak bardzo nie chce, żebym tam jechał?! – wzburzył się Jem. – Co znowu
przede mną ukrywa? Gadaj, kamerdynerze!
Michaelis zamknął na chwilę oczy.
Wziął głęboki oddech, policzył w myśli do dziesięciu i ponownie zerknął na
irytującego śmiertelnika. Najchętniej by go zabił – był niezwykle denerwujący –
ale hrabianka wyraziła się jasno: z głowy jej przyjaciela nie może spaść nawet jeden
włos. Demon miał więc związane ręce. Co gorsza, nie mógł nawet zastraszyć
chłopaka, bo ten nie był na tyle głupi, by nie wyciągnąć z jego słów odpowiednich
wniosków.
–
Sądzę, że jest wiele takich rzeczy, proszę pana – odparł demon, pozwalając
sobie na złośliwy uśmiech. – Jednak rozkazy mojej pani są dla mnie absolutne.
Jeżeli nie zgodzi się pan pozostać w rezydencji z własnej woli, będę zmuszony
zatrzymać pana siłą – wyjaśnił i przestawił talerz ze śniadaniem na stół, obok
herbaty. – Pańskie śniadanie – zaprezentował i odsunął się, bacznie obserwując
blondyna.
Jamie prychnął
ponownie, ale nie odpowiedział. Był niezwykle głodny, dlatego postanowił
chwilowo zawiesić broń. Kolejną kłótnie może wszcząć z pełnym żołądkiem –
przynajmniej będzie mu się lepiej myślało. Usiadł więc przy stole i ochoczo
zabrał się za konsumowanie śniadania, podczas gdy kamerdyner śledził wzrokiem
każdy jego ruch. Jedzenie w szybkim tempie znikało z talerza, a kiedy chłopak
skończył posiłek, lokaj zaśmiał się pod nosem i poskładał naczynia.
–
Co cię tak bawi, kamerdynerze? – zapytał podejrzliwie młodzieniec i nieco
chwiejnie podniósł się z krzesła.
–
Ależ nic, proszę pana – odparł uprzejmie Sebastian.
Wyraz jego twarzy wydał się
Jamiemu podejrzany. Chciał podejść do służącego, chwycić poły fraka i wycisnąć
z niego powód rozbawienia, ale jego ręce i nogi zrobiły się niezwykle ciężkie,
a obraz przed oczami nastolatka zaczął się rozmywać. Po chwili zrozumiał, co
tak niesamowicie bawiło Michaelisa. Właściwie nawet by się z nim zgodził, gdyby
to nie on był ofiarą podstępu.
–
Dodałeś cooo… – jęknął i zamknąwszy oczy, zaczął osuwać się po stole wprost na
ziemię.
Sebastian jednak chwycił go w
ostatniej chwili i przeniósł na łóżko.
–
To prawda. Dodałem do śniadania środek usypiający. Proszę wybaczyć moje
zachowanie, ale panienka Elizabeth wyraziła się jasno, a jako wierny sługa, nie
mogłem jej zawieść – wyjaśnił demon, przykuwając Jamesa kajdankami do ramy
łóżka.
Jego nogi związał sznurem, a potem
usiadł przy stole, chwycił kartę i kawałek papieru, po czym zostawił chłopakowi
wiadomość.
„Proszę nie próbować śledzić
panienki Elizabeth. Zapewniam, że próby odnalezienia jej spełzną na niczym.
Kiedy tylko panienka będzie w stanie, skontaktuje się z panem. Proszę również
nie martwić się o posiłki – zadbałem o to, by pozostali służący odpowiednio się
panem zajęli podczas nieobecność mojej pani.”
Michaelis
podpisał się u dołu wiadomości i podszedł do łóżka, by przystawić do niego
krzesło, na którym postawił kartkę, tak by chłopak nie miał problemu z odczytaniem
jej zawartości, kiedy ocknie się za kilka godzin. Następnie powrócił do wózka,
pochował naczynia i opuścił sypialnię, kierując się do pokoju swojej pani, aby
pomóc jej w przygotowaniach do podróży.
~*~
–
James? – mruknęła hrabianka, kiedy tylko demon przekroczył próg sypialni.
W półmroku dostrzegła jego
złośliwy uśmiech i delikatny błysk szkarłatnych oczu. Po pełnej szczerości rozmowie
z poprzedniego wieczora oboje czuli się na swój sposób lepiej i dostrzegali
subtelne zmiany, jakie zaszły w ich zachowaniach. Wyraz twarz Michaelisa dał
więc dziewczynie więcej informacji, niż pragnęła poznać – z czego właściwie
była niezwykle zadowolona.
Tego dnia,
odkąd tylko się obudziła, towarzyszący jej stres łączył się z nadzieją, tworząc
niezwykłą mieszankę, w skutek której – gdy tylko otworzyła oczy – rozpierała ją
energia. Nie mogła doczekać się podróży, zabiegu i jego efektu. Mając przy
sobie medalik z dzieciństwa od Jamesa i smoczą łuskę od kamerdynera, odnosiła
wrażenie, że wszystko pójdzie zgodnie z planem – choć oczywiście nie wierzyła w
to całkowicie, zostawiając sobie pewną rezerwę na ewentualną porażkę.
–
Proszę się nie martwić, zrobił sobie drzemkę – odparł demon.
Podszedł do szafy, wyciągnął z
niej odpowiedni strój, a potem posadził hrabiankę na skraju łóżka i powoli
zaczął ją rozbierać. Starał się nie zwracać uwagi na jej gładką, bladą skórę,
lecz słodki zapach ciała nastolatki skutecznie mu to uniemożliwiał. Ściągając
koszulę nocną z ramion dziewczyny, musnął opuszkiem palców wystający obojczyk.
Mimo że był w rękawiczkach, sama świadomość tego, iż znów pozwolił sobie tak
bezczelnie dotknąć jej skóry, wywołało w służącym przyjemny dreszcz, który
delikatnie rozgrzewał jego wnętrze. Lizz uśmiechnęła się pod nosem, wyczuwszy
jego dotyk, lecz nie skomentowała go ani słowem. Była zadowolona. Wreszcie
mogła uznać, że ich relacja powoli powracała do normy. Sprzeczne emocje,
których tak bardzo się obawiała, tym razem się nie pojawiły. Była tylko powoli
budząca się euforia, wzniecana dodatkowo ekscytacją na myśl o wyjeździe, i o tym,
że może wkrótce uda jej się podjąć decyzję dotyczącą służby Michaelisa.
Pragnęła tego – świadomości, że z czystym sumieniem będzie mogła go do siebie
dopuścić – a słabnące wątpliwości wskazywały na to, iż ta chwila niedługo
nadejdzie.
Tego
dnia wszystko wydawało się piękniejsze. Mimo że usilnie starała się pamiętać o
tym, że zabieg może niczego nie zmienić, nie potrafiła doprowadzić się do
porządku. Kiedy demon ubierał ją w purpurową suknię z wyszywanymi czarną nicią
ornamentami, kilka razy zażartowała nawet na temat swego ubioru i jego
alegorycznego odniesienia do osoby kamerdynera, z czego mężczyzna był niebywale
rad. Dawno nie widział jej w takim stanie – i chociaż wiedział, że nie powinien
wzniecać w hrabiance złudnej nadziei – nie szczędził sobie uśmiechów i
komentarzy. Elizabeth była nawet do tego stopnia pozytywnie nastawiona do
sprawy, że bez kręcenia nosem, niechęci czy samodzielnych prób, pozwoliła
lokajowi wziąć się na ręce i zanieść do karety. Wynajęty przez kamerdynera woźnica powitał
szlachciankę serdecznym uśmiechem, ściągając z głowy brązową beretkę i
zeskoczył ze swego miejsca, by otworzyć drzwi do powozu. Kiedy Elizabeth
usiadła w środku, Sebastian wrócił się do posiadłości, by przynieść bagaż, a
starszy, szczupły mężczyzna w kraciastej koszuli i kamizelce pod kolor nakrycia
głowy zabawiał nastolatkę radosną pogawędką na temat pogody. W trakcie
niedługiej wymiany zdań Lizz zdążyła dowiedzieć się, że Sebastian posłał po
niego jeszcze poprzedniego dnia, że mężczyzna spał w jednym z pokoi dla służby,
że ma na imię Frederic i że w wolnym czasie uczy się grać na pianinie w jednej
z gospód, utwory swojego imiennika – oczywiście po godzinach, żeby nie
przeszkadzać gościom – a kiedy uda mu się opanować jakąś partię, mógł
występować wieczorami i zapełniać kieszenie pieniędzmi z napiwków. Nie były to
sumy zbyt okazałe, ale woźnica nie narzekał – dla niego liczył się każdy grosz,
bowiem był ojcem piątki dzieci, z których czwórka miała już własne dzieci, a
łącznie wnucząt miał Frederic dwunastkę. W związku z tym potrzebował funduszy,
by móc sprezentować każdemu dziecku chociaż jedną, dużą tabliczkę czekolady na
urodziny i święta, a w dzisiejszych czasach wcale nie było o to łatwo.
Lizz
przysłuchiwała się opowieści sympatycznego mężczyzny, zastanawiając się, jak to
możliwe, że jeszcze się nie znudziła. Nie była pewna czy to kwestia jej dobrego
nastroju, czy charyzmy furmana, ale wydał jej się tak przyjaznym człowiekiem,
że jeszcze nim Michaelis zdążył wrócić z bagażami, szlachcianka zaproponowała
woźnicy posadę. I tak, kiedy demon dołączył do swej pani i przy karecie, Frederic
został jej stangretem.
–
Sebastian – zaczęła Lizz, uśmiechając się promiennie. – Frederic zostanie moim
nowym służącym, żebyś nie musiał za każdym razem wynajmować kogoś innego –
oświadczyła niezwykle zadowolona z siebie, i ku zdziwieniu demona, uścisnęła
dłoń nowego pracownika.
Jednak nie zachowywała się aż tak
dziwnie, jak początkowo zdawało się kamerdynerowi, bo kiedy tylko stangret się
przed nim ukłonił, hrabianka wzdrygnęła się, przygryzając dolną wargę. Pod pewnym
względem Michaelis poczuł ulgę. Gdyby jego pani w ciągu jednej nocy zmieniła
swój stosunek do dotyku, zacząłby się martwić, że dzieje się z nią coś
nieodpowiedniego. Poza tym przez lata wiernej służby dziewczynie zdążył
przywyknąć, że był jedyną osobą, która miała prawo nawiązać z nią fizyczny
kontakt. Wszelkie odstępstwa od tej normy zwyczajnie go irytowały.
–
Jeśli właśnie tego sobie panienka życzy – odparł posłusznie Michaelis. – W
takim razie czy powinienem…
–
Sebastian, zaśpiewaj coś – przerwała mu Elizabeth i uśmiechnęła się
porozumiewawczo do nowo zatrudnionego służącego.
Ten nie do końca rozumiał, o co
jej chodziło – wszak w obliczu tego, co się działo, rozkaz wydawał się zupełnie
irracjonalny – jednak rzuciwszy okiem na nowego zwierzchnika, zrozumiał, że
polecenie dziewczyny musiało mieć dla nich jakieś symboliczne znaczenie.
W
pierwszej chwili kamerdyner nie był pewien, co powinien zrobić. Rozkaz
hrabianki – tak niezwykle znajomy, acz równie odległy – zupełnie go zaskoczył.
Nie pamiętał już, kiedy odzywała się do niego w ten sposób, kiedy ich wzajemne
relacje były tak mocno przesączone złośliwościami i grą na emocjach, kiedy
ostatnio czuł się tak zadowolony i zdenerwowany jednocześnie… Westchnął ciężko,
kręcąc głową, i wziął głęboki oddech, by po chwili rozpocząć swój występ.
Zdecydował się na odśpiewanie fragmentu drugiego aktu opery Carmen, wcielając
się w świętującego zwycięstwo Escamillo. Chociaż przez moment wydawał się
nieprzekonany, gdy tylko zaczął śpiewać, całkowicie wcielił się w postać,
zapominając o tym, gdzie się znajduje. Patrząc na niego można było odnieść
wrażenie, że stoi na scenie i ze wszystkich sił stara się olśnić widzów swoim
niezwykłym głosem.
Frederic był
pod wrażeniem barytonu demona, co chwilę wzdychając z zachwytem nad jego niesamowitymi
zdolnościami wokalnymi.
–
To wspaniałe! Cudowne! – krzyknął, mnąc w dłoniach beretkę.
Elizabeth podśmiewała się pod
nosem z reakcji stangreta i oddania, z jakim Michaelis wypełniał jej rozkaz.
Odczekała chwilę, póki nie zatracił się w śpiewie, by w odpowiednim momencie
westchnąć z dezaprobatą.
–
Wystarczy, Sebastianie – rzekła z wyższością, momentalnie uciszając służącego.
Siwy mężczyzna spojrzał na nią tęsknie,
lecz po chwili zganił sam siebie i podszedł do lokaja tak ostrożnie, jakby bał
się, że ten zaraz zniknie, a wydarzenia ostatnich kilku minut okażą się jedynie
mrzonką starego głupca.
–
Nie wiem, gdzie się pan tego nauczył, ale śpiewa pan zjawiskowo! Nigdy w życiu
nie słyszałem czegoś tak doskonałego! – wychwalał Frederick.
–
Wszyscy moi służący posiadają jakieś niezwykłe umiejętności, jednak ten tutaj –
kamerdyner – jest najbardziej uzdolniony. Ufam, że i ty, Fredericu, mile mnie
zaskoczysz. Kiedy wrócimy, chętnie posłucham, jak grasz na fortepianie – powiedziała
nastolatka i machnęła dłonią na lokaja, by ten wreszcie wsiadł do powozu.
Stangret zajął
swoje miejsce, i kiedy demon zamknął drzwi, pognał konie. Lizz siedziała w
milczeniu, bacznie przyglądając się Michaelisowi. Była ciekawa jego reakcji.
Widziała, że ma wiele pytań, ale wciąż starał się powstrzymywać od
wypowiedzenia ich na głos.
–
Popisywałeś się – stwierdziła po chwili, ułatwiając demonowi zadanie.
–
Zgodnie z panienki prośbą – odparł posłusznie.
–
Wiem. Skoro tak dobrze wypełniłeś rozkaz, masz prawo zadać mi pytanie –
oświadczyła i skrzyżowała dłonie na piersi.
Na usta demona wstąpił lekki
uśmiech. Rozejrzał się po wnętrzu karety, by na koniec skupić spojrzenie dwojga
soczyście czerwonych oczu na swej młodej pani.
Kyaaa, w koncu z czystym sumieniem moge postawic komentarz!
OdpowiedzUsuńZnalazlam" Twojego bloga przez przyjaciolke. Zarwalam duzo nudnych nocy usmiechajac sie i dziwiac na charyzme postaci. Kazda z nich nie zostala zapomniana (czego, niestety, bardzo rzadko znajduje w ff) Tak wiele przyjemnych watkow, ktore zawsze mnie popychaly abym czytala dalej. Teraz juz nie moge czytac ciagiem, wiec bede marudzic z braku rozdzialow u Ciebie.
Co do rozdzialu:
Dobrze,ze Sebastian uspil Jamesa (nie wiem czy dobrze, zawsze mam problem z jego imieniem), bo on by sie wcisnal i plan diabli wzieli.
Undertaker moze uzyje jakiejs wiedzmiowatej ksiazki, tak jak kiedys Lizz? Byloby to ciekawe :D Freederick bardzo przypadl mi do gustu - wiecej tego dziadziunia!
Czekam az Tomoko odpisze na list Lizzy <3
~Teoja nowa obserwatorka, ktora jesr aktualnie na anonimowym (Gomene) >w<
Witaj nowa czytelniczko. Miło mi, że dajesz o sobie znać i niezwykle sje cieszę, że moje opowiadanie przypadło Ci do gustu :). Nie szkodzi, że piszesz z anonima - dla mnie nie ma to znaczenia, wystarczy, że się podpiszesz,żebym wiedziała, że Ty to Ty :).
UsuńCieszę się, że moje opowiadsnie wzbudziło w Tobie emocje <3. Rozdziały pojawiają się dwa rszu w tygodniu, więc sądzę, że jakoś dasz radę doczekać się kolejnych. Wiem, że to czasem bywa trudne, ale mogę Cie zapewnić - jak już wielokrotnie robiłam to na łamach nbloga - że historia dobrnie do końca, więc śledzenie jej i czekanie na zakończenie się opłaca, bo ono nastąpi :).
Rzeczywiście James mógłby stwarzać problemy - tym bardziej, że Lizz nie chce wyznawać mu całej prawdy, nie chce go tym obarczać.
A co do Undertakera... On ma plan i już niedługo go poznacie :). Będzie zawile :P.
Pozdrawiam i do zobaczenia w następnym rozdziale :).
KYAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
OdpowiedzUsuńLEŻĘ I KWICZĘ
Carmen <3 Ty to wiesz, jak mnie zwabić na wędkę <3 Kya kya kya Sebciu śpiewający arię Torreadorą, tą samą, która ja śpiewam podczas jedzenia, gdy mi humor dopisuje <3 Bizet, ach, Bizet <3
Rozdział, jak zwykle, był dobry. jeśli nie wierzysz, śpieszę z zapewnieniem, że tak jest.
Wkurza mnie Jem. ( Dżem. Ze zgniłych, zawistnych myśli o dziecku z miłości przez kopulację. Brrrrrrr )
Frederic zamiast Taia, to taki chytry plan? Czyli jednak dasz naszym gołąbkom się ożenić ze sobą. Dobrze wiedzieć, że choć komuś się szczęści.
I tak brutalnie powiedziałaś o przeznaczeniu krwi, mniam. Kto się nie domyśli, ten dureń.
Seba baryton <3 SEba, śpiewaj, śpiewaj dla mnie <3
kyaaaaaaaaaa
Hahaha, wiedziałam, że Ci się spodoba, dlatego specjalnie zrobiłam risercz, nie poprzestając na "zaśpiewał fregment opery" xD. Cieszę się, że udało mi się wywołać kya <3.
UsuńA ten, no. Reszty nie komentuję, bo ledwie bym zaczeła i już by się spoilery posypały, więc nawet nie powiem, co dokładnie chciałam skomentować. Aluzję do Chopina rozumiem, że też wyczaiłaś bez problemu? :P
Jasne, jak to mawiała, nasza nauczycielka " uczepili się tego Chopina jak pijani płotu" XDDD Na złość zaczełam się zastanawiać, który jeszcze z kompozytorów był Friederickiem, i powiem ci, że również:
UsuńGeorge FRIEDRICH Haendel, co w sumie tym samym Franciszkiem jest
Wilhelm Friedrich Ernst Bach - wnuk Bacha
Johann Christoph Friedrich Bach - synuś Bacha
Także tego... opisz mi, jak gra fugę i przeprowadza kontrapunkty, to zacznę tak kyać, że mi przez tydzień nie przejdzie xddddd
http://wszystkiestronywyobrazni.blogspot.com/?m=0 zapraszam na bloga... Jest to nowy blog i mam nadzieję, że się spodoba oraz liczę na szczerą opinię: ) co do twojego bloga jest mega cudownym. Każdy kolejny rozdział daje tyle emocji :) pisz dalej :)
OdpowiedzUsuńZdajesz sobie sprawę z tego, jak brzmi ten komentarz, prawda? Wygląda jak zwykła, namolna reklama rodem z tych komentarzy, których nie lubię najbardziej. Więc jeśli w rzeczywistości nir czytałaś/czytałeś mojego opowiadania, to się przyznaj - wtedy nie usunę Twojego komentarza, uznając go za spam. A jeśli jednak znasz fabułę, daj jakiś tego dowód, wtedy pewnie wpadnę zobaczyć Twoją twórczość.
Usuń