Przyznam Wam się, że od piątku nie napisałam ani jednej strony. Mam lenia i zły humor i zwyczajnie mi się nie chce, ale muszę zacząć pisać dalej, bo już znowu wracam do ledwie dwudziestu stron zapasu. Widocznie nie mogę mieć więcej, wszechświat mi nie pozwala.
Ostatnia notka miała pierwszego dnia bardzo mało wyświetleń i było mi niezwykle przykro - szczególnie że nie spałam do 2 w nocy, betując rozdział, i przez to całą wycieczkę czułam się jak gówno. Jednak nadrobiliście straty i z czystym sumieniem wstawiam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że tym razem mnie nie zawiedziecie, bo chyba już zauważyliście, jak bardzo mi na tym zależy.
No i komentarze byłyby mile widziane, ale nie będę Was namawiać, bo widzę, że ostatnio o nie bardzo ciężko. Czasy rozkwitu kuroszowych fanficków chwilowo minęły. Kolejny dopiero pod koniec 2017, kiedy wyjdzie na DVD nowy film. Niestety, takie mamy realia :(.
No, ale dosyć smęcenia. Zapraszam na rozdział.
Miłego :*
=================
Oni
również doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Lizz nie mówiła otwarcie o
niczym, co kojarzyła ze słabością. Jedynie w kilku skrajnych sytuacjach
zdarzyło jej się obnażyć, udowadniając pracownikom, że nawet ktoś tak silny jak
ona, w głębi duszy niczym nie różnił się od innych i również odczuwał strach,
niepokój, lęk, smutek. Przez pół roku, które spędzili bez kamerdynera, Jeanny
najlepiej zdołała poznać tę niezwykle delikatną stronę osobowości swej pani.
Wiedziała, że chociaż Lizz nie powiedziałaby tego wprost, często obawiała się i
miała wątpliwości, a czasem zwyczajnie czuła irracjonalny smutek, które
zduszała w sobie w myśl głupiego przekonania, jakoby okazywanie emocji równało
się słabości. Jej mania na punkcie wewnętrznej siły była niezdrowa, ale póki
pomagała jej normlanie funkcjonować, pokojówka nie podejmowała żadnych kroków,
by zmienić jej sposób myślenia. Jeśli jednak Elizabeth otwarcie powiedziała, że
czegoś się boi, musiało to oznaczać, że była tak przerażona, iż nie potrafiła w
żaden sposób tego ukryć, i jedynie zwerbalizowanie emocji mogło w jakikolwiek
sposób jej pomóc.
—
Przytuliłeś ją? Powiedziałeś, że sobie poradzi? — jęknęła płaczliwie Jeanny i
przygryzła dolną wargę, starając się powstrzymać łzy.
Thomas spojrzał na nią i
przewrócił oczami. Jego zdaniem kobiety zbyt często reagowały na emocje
płaczem, jakby nie znały innego sposobu radzenia sobie ze stresem. Kochał
blondynkę, w końcu przez lata stali się sobie bliscy, niczym prawdziwa rodzina,
lecz czasem zwyczajnie go irytowała.
—
Przestań płakać, to niczego nie zmieni — burknął i zgasił papierosa, a zaraz
potem odpalił kolejnego – to był jego sposób na radzenie sobie ze stresem.
Odpowiednio podniesiony poziom
nikotyny we krwi działał na kucharza uspokajająco. Pomagał mu się wyciszyć,
zrelaksować, a wielokrotne powtarzanie tego samego ruchu wspierało proces
kontrolowania drżących ze zdenerwowania kończyn. Każdy miał swój sposób. Ten
jego – chociaż śmierdzący – przynajmniej nie wzbudzał we wszystkich wokół
potrzeby pocieszania i użalania się nad wszystkim wokół. Poza tym, był
mężczyzną. Nawet gdyby chciało mu się płakać, powinien się powstrzymać, by być
podporą dla wrażliwej Jeanny.
—
Nie przytuliłem jej — przyznał szczerze skruszony Michaelis. — Powiedziałem, że
na pewno da sobie radę i że przez cały czas będę przy niej i tak zrobiłem.
Przez cały czas stałem tuż obok niej, obserwując pracę lekarzy i będąc w
zasięgu wzroku, by widziała mnie, gdyby znieczulenie zbyt szybko przestało
działać. Nic więcej nie mogłem zrobić. Wiecie dobrze, że…
—
To nieważne! — krzyknęła poruszona pokojówka.
Poderwała się z krzesła, podeszła
do kamerdynera i wymierzyła mu siarczysty policzek. Twarz Sebastiana
momentalnie poczerwieniała, a na jego usta wstąpił wyraz zdziwienia. Zaskoczony
Thomas wypuścił z dłoni papierosa, który upadając żarem na jego spodnie,
wypalił w nich małą dziurkę i poparzył jego skórę.
—
Ona zawsze mówi, że tego nie chce. Ale ty… Ty powinieneś wiedzieć, że tak
naprawdę tego pragnie! I powinieneś był to zrobić. Zawiodłeś! — krzyczała
blondynka, póki kucharz nie chwycił jej za ramiona, sadzając z powrotem na
krześle.
Spojrzał na Sebastiana i westchnął
ciężko, proponując, że zaparzy herbatę.
Michaelis
siedział ze zwieszoną głową, wyrzucając sobie, że popełnił błąd. Dziewczyna
miała rację. Powinien przytulić Elizabeth wbrew wszystkiemu, co podpowiadał mu
instynkt. Dobrze wiedział, że tego potrzebowała, a jednak samolubnie pomyślał o
sobie. Nie, jego ekscentryzm sięgnął tak głęboko, że przez myśl demona nie
przemknęła nawet myśl, by zrobić coś takiego. To chyba bolało go bardziej, niż
gdyby świadomie zrezygnował z możliwości wsparcia szlachcianki. Skoro jego
własny umysł wypierał takie rzeczy, jak mógł się temu przeciwstawić? Jak mógł
stać się dla niej kimś wartym zaufania? Jak mógł mówić, że naprawdę ją kocha?
—
Przepraszam, muszę zająć się panienką — mruknął pochmurnie i opuścił kuchnię,
powoli wlokąc się na górę.
Zatrzymał
się w drzwiach sypialni hrabianki i przez chwilę patrzył na jej spokojną twarz,
marząc o tym, by po przebudzeniu się mogła wstać. Wiedział, ze to jedynie
dziecinne mrzonki, ale niczego nie pragnął bardziej. Wszedł do pokoju, zbadał funkcje
życiowe szlachcianki, a potem odgarnął włosy z jej czoła i złożył na nim
delikatny pocałunek.
—
Wypoczywaj, Elizabeth. Mam nadzieję, że twój trud się opłacił — szepnął i
podszedł do jej płaszcza, by zgodnie z poleceniem podwładnych przynieść im
smoczą łuskę.
Wrócił do
kuchni i bez słowa położył upominek na blacie. Miał ponownie opuścić pomieszczenie,
kiedy zatrzymał go Thomas, nieznoszącym sprzeciwu tonem oświadczając, że ma
wypić z nimi herbatę. Sebastian nie chciał tego robić. Nie dość, że napięta
atmosfera w kuchni nie sprzyjała konstruktywnym konwersacjom, to za kilka minut
musiał stanąć na ślubnym kobiercu. Wiedział, że jeśli przystanie na propozycję
nie do odrzucenia, zwyczajnie się spóźni i unieszczęśliwi narzeczoną. Thomas
jednak był niewzruszony i wręcz siłą usadził Jeanny i Michaelisa przy stole,
stawiając naprzeciwko nich dwa kubki wypełnione brunatnym napojem.
~*~
Przygotowania
do ślubu i koronacji zakończyły się ponad godzinę przed planowanym rozpoczęciem
ceremonii. Enepsignos, ubrana w przepiękną kreację, krążyła nerwowo po świeżo
powiększonym apartamencie, co chwilę wydając bezsensowne polecenia służącym,
którzy krążyli pomiędzy komnatami, upewniając się, że wszystkie dekoracje
znajdują się na właściwym miejscu i żaden, najdrobniejszy nawet, błąd nie
zaburzy przebiegu najważniejszego wydarzenia w piekle. Demonica była
zdenerwowana. Wiedziała, że jej przyszły mąż zjawi się tuż przed rozpoczęciem
obrzędu, ale tak naprawdę pragnęła, by był już obok niej, zapewniając, że ślub
dojdzie do skutku i tę noc spędzą w swych objęciach, świntusząc, jak na
królewską parę przystało. Chociaż okalająca jej ciało drogocenna tkanina jasno
świadczyła o tym, co miało wydarzyć się za niespełna dwie ludzkie godziny, Eni
wciąż miała wrażenie, że to wszystko było jedynie snem. Gdyby okazało się to
prawdą, najchętniej by w nim została, ale przerażała ją ulotność sennych
marzeń, które potrafiły zakończyć się tuż przed tym, jak osiągała w nich
wszystko, o czym zawsze marzyła.
W
całym zamku panował niesamowity gwar. Goście z najodleglejszych krańców
piekielnej krainy zjeżdżali tabunami do bram królestwa, by na własne oczy móc zobaczyć
wiekopomną chwilę koronacji nowego władcy. Przez ostatnie dwa dni właściwie nie
mówiono o niczym innym, była to wszak pierwsza od zarania dziejów ceremonia
przekazania władzy. Niewielu było takich, którzy mieli szansę doświadczać tego
wydarzenia po raz drugi, choć w zupełnie innej atmosferze z poprzednio. Dla
nich wyznaczone były siedziska w specjalnych lożach, które na tę okazje
Enepsignos kazała wybudować w sali tronowej. Pozostali goście zajmowali miejsca
przy stołach, a niżsi, którzy zdołali dostąpić zaszczytu wstąpienia na zamek, tłumili się w drzwiach i oknach, bo
wewnątrz pomieszczenia brakowało dla nich przestrzeni. Służący witali nowo
przybyłych, częstując ich krwią najznamienitszych roczników, której użyczył ze
swej prywatnej kolekcji sam najpoważniejszy doradca w królestwie – Anasi. Ci,
którym nie udało się wejść do zamku, stali pod jego bramami, skandując imię
nowego króla i jego przyszłej żony. Z każdą chwilą napięcie w całym królestwie
rosło, czekając na kulminacyjny moment: przybycie Sebastiana – przyszłego władcy
piekła.
Enepsignos
miała wrażenie, że czas dłuży jej się niemiłosiernie, chociaż jednocześnie
pędził tak, że nie była nawet w stanie określić, co właściwie robiła przez
ostatnie trzy kwadranse. Do jej apartamentu weszła grupa służek, które ustawił
się na księżną i pochwyciły jej welon, prosząc, by demonica udała się do
głównego wejścia na salę tronową. Miała tam czekać na swojego ukochanego, by w
jego towarzystwie wkroczyć do wnętrza ogromnego pomieszczenia, uroczyście
rozpoczynając obrządek. Oczekiwanie było niezwykle trudne – kobieta ledwie
znosiła buzujące w niej szczątki emocji – stało się jednak jeszcze gorsze,
kiedy wybiła godzina ceremonii, a po Kruku nie było najmniejszego śladu. Każda
kolejna sekunda, uderzenie serca, krzyk służącego – wszystko sprawiało, że
Enepsignos zbliżała się na skraj załamania nerwowego. Przez cały czas nie
potrafiła uwierzyć, że spełniał się jej piękny sen, a kiedy Sebastian nie
zjawił na czas, była pewna, że zwyczajnie z niej zakpił. Wykorzystał ją,
pozwolił, by uwierzyła w jego szczere intencje, a potem postanowił publicznie
ją zmiażdżyć.
Pytające
spojrzenia demonów niemal paliły przyszłą królową. Kręciło jej się w głowie i
chciała przestać się powstrzymywać, wpaść w szał i wymordować wszystkich w
promieniu dziesięciu mil od zamku, ale stres sprawiał, że ledwie była w stanie
utrzymywać się w pionie. Miała wrażenie, że wszyscy wokół szydzą z niej, kiedy
tylko odwraca wzrok. Czuła się coraz mniejsza, ogarniała ją panika, póki w
pewnej chwili ciemność nie zasnuła jej wzroku, a wszystkie głosy zlały się w
jeden ogłuszający szum. Chciała się czegoś chwycić, ale kiedy wyciągnęła ręce,
nie mogła nikogo dosięgnąć. Próbowała krzyczeć, ale głos utknął jej w gardle.
Spłoszona spróbowała biec, ale potknęła się o poły materiału sukni i zaczęła
upadać na posadzkę. Nie zamierzała amortyzować upadku, straciła całą nadzieję i
motywację. Nic już nie miało znaczenia. Jej ukochany, sens jej istnienia, ten,
dla którego zdolna byłaby umrzeć, zwyczajnie ją okłamał i zostawił samą w
najgorszy z możliwych sposobów.
Czekała
na zderzenie z podłogą, którą utożsamiała ze smutną rzeczywistością, z którą
wreszcie musiała się pogodzić, jednak z jakiegoś powodu wciąż nie poczuła bólu,
ani chłodu ciągnącego od podłoża Otworzyła oczy, by zobaczyć, co właściwie się
stało, i wtedy go ujrzała. Ubrany we fioletowo-czarną, odświętną szatę zdobioną
złotymi nićmi przeplatanymi błyszczącymi błękitem, cienkimi włókienkami, w
obcisłych spodniach, przepasany skórzanym materiałem opatrzonym implikacją
piekielnego herbu swej rodziny: dwóch skrzyżowanych rogów przebijających ciało
śmiertelnika, i w wysokich, profilowanych obcasach do połowy łydki. Podał jej
rękę i uśmiechnął się tak uroczo, że wystarczyło jedno spojrzenie, by
Enepsignos znów uwierzyła w jego szczere intencje, rozwiewając ogarniającą jej
umysł ciemność.
—
Zjawiłeś się — szepnęła zachwycona powierzchownością ukochanego.
—
Oczywiście, że się zjawiłem, Eni. Jak mógłbym ominąć najważniejszy dzień
swojego życia? — odparł ciepło Sebastian.
Pomógł ukochanej wstać i otrzepał
fałdy błękitnego materiału, a potem chwycił kobietę pod rękę.
—
Gotowa?
—
Od zawsze — odpowiedziała podekscytowana.
Powolnym krokiem, przy
akompaniamencie dziesięciu piekielnych harmonik, przyszła para królewska
wkroczyła do wnętrza sali tronowej. Zebrane wewnątrz demony podnosiły się
kolejno ze swych siedzeń i kłaniały przed nimi, rzucając pod ich stopy ludzkie
kości paliczków i zęby, które miały zapewniać dobrobyt i zdrowie młodej pary.
Enepsignos
rozglądała się bacznie, wypatrując w tłumie tych, którym najbardziej chciała
udowodnić swoją wyższość. Nim jeszcze dotarli do sceny, na której miała
rozegrać się ceremonia, w środku trzeciego rzędu demonica zobaczyła rudą
czuprynę znienawidzonego demona, który wraz z kilkoma wiernymi kompanami spijał
krew prosto z butelek, śmiejąc się i złośliwie komentując brak gustu dekoratora
wnętrz. Nie przejmowała się tym jednak. Wiedziała doskonale, że kiedy tylko
stanie na ślubnym kobiercu i przysięgnie Krukowi miłość, mina Azazela zrzednie
i zacznie obawiać się o swój los, podczas gdy ona będzie triumfowała spełnienie
największego marzenia swojego życia.
Zbliżając
się d podestu, Sebastian powiódł wzrokiem po zebranych w sali demonach. Wszyscy
ubrani w odświętne stroje, podekscytowani i niecierpliwi, podczas gdy on
potrafił myśleć jedynie o Elizabeth i o wyniku jej zabiegu. Skarcił się jednak,
upominając niesforne serce, żeby ucichło, pozwalając mu zrobić to, co
konieczne. Szanował i kochał Enepsignos, uważał, że zasługiwała na szczęście, w
szczególności za wszystko, co dla niego zrobiła. Wiedział, że zawsze pragnęła zostać
się jego żoną i postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie sądził
jednak, że będzie miał wyrzuty sumienia, które również usilnie starał się
uśpić. Udało mu się dopiero, kiedy wkroczył na skąpaną we fioletach i purpurach
scenę, i odwróciwszy się twarzą do zebranych, powitał ich uniesieniem dłoni.
Zaraz po nim do podestu podeszła czternastka jego wiernych doradców. W prawdzie
przekazanie władzy wymagało jedynie piątki świadków, jednak wydarzenie było tak
ważne, że wszyscy, włącznie z Azazelem, chcieli wziąć udział w ceremonii,
zapisując się na kartach historii.
Michaelis
witał ich kolejno, przedstawiając każdego z osobna z imienia i dokładnego opisu
dzierżonego przez nich stanowiska. Każdy z doradców witany był przez tłum
głośnymi okrzykami, dźwiękiem obijających się o siebie kieliszków i zażynaniem
jednego z piekielnych wilków, które specjalnie na tę okazję upolowali najlepsi
z łowców piekielnej armii pod zwierzchnictwem Lokiego. Krew zwierząt lała się
strumieniami, a podekscytowanie gawiedzi zza okien urastało do niebotycznych
rozmiarów, zmuszając strażników do porządkowej interwencji.
—
Anasi się nie zjawił — zauważył Sebastian, posyłając przyszłej żonie
porozumiewawcze spojrzenie.
—
Proponowałam mu, ale znasz go… — westchnęła zrezygnowana.
Naprawdę liczyła na to, że
pustelnik weźmie sobie do serca jej słowa i chociaż ten jeden raz weźmie udział
w życiu królestwa. Najważniejsze wydarzenie w dziejach piekła zdawało się być
wystarczającą pobudką, jednak najwidoczniej kobieta się pomyliła.
—
Azazel, zasłużony w bojach dziesiątej Rzeczywistości, piąty syn Lucyfera,
władca marionetek i dziewiąty doradca piekielnego władcy — przemówił przyszły
król, ściskając na powitanie dłoń rudego demona.
—
Siemacie ludziska! — krzyknął mężczyzna i rzucił w tłum otwartą butelkę krwi,
która zbrukała idealnie czystą podłogę i ubrania kilkorga zebranych.
Sebastian zmierzył Azazela srogim
wzrokiem, a potem spojrzał na gości i uśmiechnął się ciepło, wciąż trzymając
dłoń podwładnego, dodając:
—
Krnąbrny i niewychowany jak zwykle, proszę mu wybaczyć. Niestety głupoty w tym
stadium nie da się już leczyć.
Obecne na sali
demony zaczęły podśmiewać się z rudego doradcy, a on sam przeklął siarczyście
pod nosem i zajął przypadające mu miejsce. Sebastian powrócił do witania na
podeście kolejnych, wiernych pomocników i kiedy miał już zakończyć, przechodząc
tym samym do właściwej części koronacji, w drzwiach pojawił się osłonięty
koronkową woalką informator. W dłoniach trzymał notes i ołówek, które
przycisnął do piersi, speszony natłokiem spojrzeń obecnych w Sali demonów.
Niepewnie podszedł do sceny i skłonił się przed Michaelisem, oddając mu
szacunek.
—
Anasi, pierwszy, najbardziej zaufany doradca piekieł. Zasłużony w pierwszych
bitwach starego świata informator doskonały, owiany aurą tajemniczości
kronikarz dziejów piekieł i zwierzchnik potężnej Anarche — przedstawił dumnie
Sebastian, z radością podając rękę staremu demonowi. — Dziękuję, że jednak się
zjawiłeś — dodał szeptem.
Anasi odwrócił wzrok i prychnął
pod nosem coś w niezrozumiałym dla przyszłego króla dialekcie xerfickiego.
Minął innych doradców i zajął przygotowany dla niego fotel, po czym poprawił
woalkę i zaczął skrzętnie notować wszystko, w czym przed momentem brał udział.
—
Skoro wszyscy już są, możemy zaczynać — oświadczył przyszły władca, wyciągając
dłoń do swej ukochanej. — Enepsignos, moja przyszła żona, poprowadzi ceremonię
w towarzystwie zwierzchnika wojsk — wyjaśnił i cofnął się o krok, robiąc na
scenie miejsce dla Lokiego.
Enepsignos
uniosła dłoń i przyzwała dwójkę służących, którzy przynieśli pokryty warstwą
onyksu, niezwykle ostry rytualny miecz. Kobieta chwyciła go, uniosła w górę, a
potem pocałowała ostrze i klęknęła przed dowódcą.
—
Ja, Enepsignos, córka Hestjemy i Estrofa, w imieniu narodu piekielnego
przekazuję ci ten oręż, byś z jego pomocą, za sprawą opatrzności, poddał mego
ukochanego ostatecznej próbie, by udowodnił, że godzien jest dzierżyć piekielną
władzę — wyrecytowała, spuszczając głowę.
—
Niech i tak będzie — odparł Loki, nie czując się w sytuacji, w której został
postawiony, równie swobodnie, co klęcząca przed nim demonica.
Wiedział, co powinien zrobić i
zamierzał wykonać powierzone mu zadanie, nie siląc się na zbędną teatralizację
ku uciesze tłumów. Chwycił miecz, uniósł go w górę, a następnie pocałował
ostrze.
—
Panie — zwrócił się do Sebastiana. — Z woli narodu piekielnego, ja Loki,
dowódca piekielnych armii, poddaję cię próbie, byś udowodnił wszystkim zebranym
tego pamiętnego dnia, że jesteś godzien znaku zdobiącego twój nadgarstek —
powiedział i chwycił rękojeść miecza, mierząc nim wprost w serce demona.
—
Jako przyszły król piekła i władca wszystkich zamieszkujących go istot,
pokornie staję w obliczu próby i uroczyście przysięgam przetrwać ją z godnością
w imię nowego, lepszego świata – rzekł Michaelis, rozkładając ręce.
Skinął głową, dając dowódcy znak,
by zaczął i zamknął oczy, gdy tylko czubek ostrza zaczął zagłębiać się w jego
ciele. Kiedy dotarł do serca, demon poczuł przeszywający ból. Wszystkie nerwy w
jego ciele wysyłały do mózgu informacje o niesamowitym cierpieniu, a sam
Sebastian stał chwiejnie na scenie, czekając aż trucizna rozejdzie się jego
organizmie i oręż zacznie dymić, informując go, że może podjąć heroiczną próbę
wyrwania go ze swojej piersi.
Nadal nie potrafię pojąć, co on właściwie sobie myśli. Może dlatego, że jeszcze gówniara ze mnie. Kurde, oszukuje je obie, niby ma wyrzuty sumienia (demon i sumienie, heh), a jednak to nie tak, że mu to nie pasuje. Ajć Sebi...
OdpowiedzUsuńPrzybijam Jenny duchową piątkę. Tak! To właśnie miało się wydarzyć. Thomas Thomasem, bo facet musi być.
Nie opuszczało mnie w tym rozdziale wrażenie, że coś jest bardzo nie tak. Potem już wiedziałam co, bo podświadomie widziałam już jakiegoś miejscowego papieża, który czyta tekst przysięgi małżeńskiej. Gdy sobie to uświadomiłam, to bym się zgięła w pół, gdyby nie fakt, że leżałam. Potem tylko się modliłam, by serio nie było takich nawiązań do Kościoła. Ale przebijanie mieczem na propsie xD Wprawdzie do ślubu nie doszliśmy, no ale. Do koronacji jeszcze wrócę.
Jest mi "głupio" że jestem stereotypowym czytelnikiem, który znienawidził "po okładce" bohatera tylko dlatego, że nieświadomie wszedł w drogę głównej postaci. Tak mi żal Enepsi ;-; (właściwie mam wrażenie, że ona jest demonicą tylko z nazwy, bo tyle szczerych uczuć to połowa kuli ziemskiej nie okazuje) Przez cały ten czas skutecznie udało Ci się wzbudzić w nas współczucie. Biedna się nacierpiała, jest szczera, a ten debil kurde ją wykorzystuje (bo dopiero od ostatniego [ostatnich?] rozdziałów jest mowa o "miłości") bo mu się 1) ogarniać syfu nie chce 2) nie ogarnia nawet siebie 3)ruchać mu się zachciało i tak dalej. Ale o co chodzi? Przecież on ją nawet kocha (ale o innej podczas ślubu można!) Jeszcze się bezczelnie spóźnia (ale to dla dobra sprawy z tą drugą!!!), wystawia ją na pośmiewisko i wstyd, że ja bym też chciała gruchnąć o podłogę i nie wstawać. Ale potem zrobi wjazd w stylu z haremówek i złapie ją centymetr nad ziemią, zamruga przydługo, walnie tekstem, na który tylko ona biedna zakochana się nabierze i po sprawie (bulwers sto pro)... UGHHHHHH! Facet się znalazł. Pan Janusz kurde, który tak się zdecydować między miłościami nie może, że już lepiej na dziwki by poszedł. Ale dziwki nie posprzątają syfu w domu (zamku) i nie przygotują koronacji xD No sorki.
Może nie jechałabym tak po Sebim za to, że w końcu demon z niego (bo w sumie za to lubię Claude'a skurwiela), tyle że on do cholery próbuje być człowiekiem, a im bardziej się stara, tym gorzej wychodzi. Jakiż to tragizm postaci! ;-; Ehhhh, chyba straciłam wątek...
Fajnie, że Anasi przyszedł. Fajnie, że Azazel wyszedł na debila. Fajnie, że nie wiem czy Seba pokazał Thomasowi smoczą łuskę. Nie ważne, co tam u Jema, Tomoko i Taia. Ja chcę łuskę! Heh. Nie, plis.
Pewnie nie napisałam tego, co chciałam na początku, ale już nie pamiętam. Musisz mi wybaczyć, bo jestem tak padnięta, że nie bd tego czytać.
Na koniec - koronacja. Mam złe przeczucia co do tej próby. Bo nie wygląda na to, że to tylko tak dla zwyczaju, jak to u nas bywa. Boje się, że przez to zczłowieczenie Sebastiana coś się wydarzy. Może nie, że umrze. Raczej, że coś poważnie zszokuje widzów ceremonii i czytelnika. Ale pomysł z przebijaniem mi się podoba:)
Podoba mi się ten komentarz, no dobrze oddaje te emocje, które chciałam osiągnąć. Sebastian jest zagubiony. On kocha Lizz i zrobiłby dla niej wszystko. Enepsi traktował początkowo tylko jako środek do osiągnięcia celu. Na ich temat jeszcze trochę będzie, a jeśli dalej jego pobudki nie będą jadne, to wytłumaczę w komciach. Bo największym problemem Sebcia tutaj nie jest to, że szuka seksu ani nawet to, że bycie z Enepsignos mu się opłaca. Jego największą tragedią jest to, ze wpadł w błędne koło. Chce dobrze dla nich obu i chociaż chciałby postąpić dobrze, czegokolwiek by nie zrobił, wyjdzie na dupka. Ale (nie wiem czy to można nazwać spoilerem xD) on nie robi tego z dwulicowości, a ze zwykłego nieprzystosowania. Normalnie, gdyby nie czuł, rozwiązałby sprawę inaczej i pewnie już dawno byłoby po wszystkim :P.
UsuńA Enepsi... Najzabawniejsze jest to, że kiedy wpadłam na pomysł jej postaci po raz pierwszy, to miała być epizodyczna, a ona tu ważną rolę odgrywa hahaha xD.
Dzięki na komcia, już miałam płakać, jak wchodziłam w statystyki, a tu taka miła niespodzianka :*.
Sebatianie Michaelis ty cholerny dwólicowy dupku!!!
OdpowiedzUsuńNami, jestem osobą, która śledzi historię Sebastiana i Elizabeth od nie dawna i już po kilku rozdziałach wpadłam w coś w rodzaju uzależnienia. Każda notka którą czytałam wywoływała we mnie wiele emocji. Złość, smutek, radość. Były momenty gdzie "zwijałam" się ze śmiechu, w innych łzy cisnęły mi sie do oczu, a w jeszcze innych przekinałam na Michealisa i innych, ale głównie na Michealisa jak tylko umiałam. Dziejsza notka bardzo mi się podoba. Szczególnie moment gdy Jenny uderza Sebastiana. Czekam na kolejne notki i liczę że mój komentarz cię usatysfakcjonuje, a także że pod nim zobaczysz wiele innych komentarzy. Mam nadzieję że wena zamieszka u Ciebie na stałe i pozwoli co pisać dalej. Powodzenia i czekam na next ❤❤
Dziękuję <3. To miłe, że się odzywasz, bo ostatnio taka posucha tu u mnie, że aż smutno. Ale cieszę się, że mam też tych milczących czytelników, którzy czasem wyjdą z cienia, zeby mnie podniesc na duchu. Doceniam :*.
UsuńAch, ten okropny Sebuś. Taki dobry, a taki zły xD. Kochać go i nienawidzić zarazem :P.
Dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że kolejny rozdział również Ci się spodoba :*.
"wysokich, profilowanych obcasach do połowy łydki" ... jak obcasy mogą być do połowy łydki ?? xd
OdpowiedzUsuńOoo, popsuję, siarczysty policzek tak bardzo ♡ Jeanny awansuje chyba na moją ulubioną kobietę części czwartej. W ogóle to mi się w niej podoba, że zazwyczaj jest cichutka, potulna, a gdy trzeba, to policzkuje króla piekieł i udziela mu reprymendy. Ale może to dobrze, bo w ten sposób i ona da upust swoim emocjom, i Michaelis ( bożuniu, jak oficjalnie ) ma małą podpowiedź, co powinienem był zrobić, bo przecież Lizz mu o tym nie powie. Ponadto, bawi mnie wizja, gdyby jakimś sposobem Jeanny dowiedziała się o Lizz i Enepsi, to by Sebastian został obdarty ze skóry i wypatroszony. Może nawet przerobiony na szaszłyk.
OdpowiedzUsuńNie ma kości paliczków, zwyczajnie mówi się na nie policzki xd
Kyaaaaa kyaaaaa kyaaaaaa kyaaaaa chcę tam być! Kyam jak porąbana na pól autobusu, aż nadobna matrona obdarzyla mnie zniesmaczonym spojrzeniem. Ale to nic. Ślub taki ooooo, chceeeee xd
Jakoś Sebuś mógł się wykazać bardziej ciętym językiem, wiem, że potrafi. No i Eniiiii <3 ja się pytam, gdzie jest kiecka, gdzie jej opis! Xd
Tak sie wkurzyłam, czytając ten rozdział! GRR 😡 Niby wcześniej coś tam Sebastianek mówił, ze kocha Enepsi, ale jak doszło do mnie, ze zaraz ma z nią serio wziąć ślub... YHH!
OdpowiedzUsuńSzczególnie to zdanie naszego demona...
„ — Oczywiście, że się zjawiłem, Eni. Jak mógłbym ominąć najważniejszy dzień swojego życia? — odparł ciepło Sebastian.”
No po prostu miałam ochotę wkraść się do tego opowiadania i go ukatrupić -.-
A tak pomijając temat demona i Enepsi...
Bardzo polubiłam Jeanny. Wcześniej tez mi nie przeszkadzała, ale ostatnio idzie zauważyć jej zmianę. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. ^^
Hmm... a co do Lizzy... Jejus! Mam nadzieje, ze będzie wszystko z nią okej :( trzymam kciuki.