środa, 11 maja 2016

Tom IV, XIX

Przyznam Wam się, że od piątku nie napisałam ani jednej strony. Mam lenia i zły humor i zwyczajnie mi się nie chce, ale muszę zacząć pisać dalej, bo już znowu wracam do ledwie dwudziestu stron zapasu. Widocznie nie mogę mieć więcej, wszechświat mi nie pozwala.
Ostatnia notka miała pierwszego dnia bardzo mało wyświetleń i było mi niezwykle przykro - szczególnie że nie spałam do 2 w nocy, betując rozdział, i przez to całą wycieczkę czułam się jak gówno. Jednak nadrobiliście straty i z czystym sumieniem wstawiam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że tym razem mnie nie zawiedziecie, bo chyba już zauważyliście, jak bardzo mi na tym zależy. 
No i komentarze byłyby mile widziane, ale nie będę Was namawiać, bo widzę, że ostatnio o nie bardzo ciężko. Czasy rozkwitu kuroszowych fanficków chwilowo minęły. Kolejny dopiero pod koniec 2017, kiedy wyjdzie na DVD nowy film. Niestety, takie mamy realia :(.
No, ale dosyć smęcenia. Zapraszam na rozdział.

Miłego :*

=================

                Oni również doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Lizz nie mówiła otwarcie o niczym, co kojarzyła ze słabością. Jedynie w kilku skrajnych sytuacjach zdarzyło jej się obnażyć, udowadniając pracownikom, że nawet ktoś tak silny jak ona, w głębi duszy niczym nie różnił się od innych i również odczuwał strach, niepokój, lęk, smutek. Przez pół roku, które spędzili bez kamerdynera, Jeanny najlepiej zdołała poznać tę niezwykle delikatną stronę osobowości swej pani. Wiedziała, że chociaż Lizz nie powiedziałaby tego wprost, często obawiała się i miała wątpliwości, a czasem zwyczajnie czuła irracjonalny smutek, które zduszała w sobie w myśl głupiego przekonania, jakoby okazywanie emocji równało się słabości. Jej mania na punkcie wewnętrznej siły była niezdrowa, ale póki pomagała jej normlanie funkcjonować, pokojówka nie podejmowała żadnych kroków, by zmienić jej sposób myślenia. Jeśli jednak Elizabeth otwarcie powiedziała, że czegoś się boi, musiało to oznaczać, że była tak przerażona, iż nie potrafiła w żaden sposób tego ukryć, i jedynie zwerbalizowanie emocji mogło w jakikolwiek sposób jej pomóc.

                — Przytuliłeś ją? Powiedziałeś, że sobie poradzi? — jęknęła płaczliwie Jeanny i przygryzła dolną wargę, starając się powstrzymać łzy.
Thomas spojrzał na nią i przewrócił oczami. Jego zdaniem kobiety zbyt często reagowały na emocje płaczem, jakby nie znały innego sposobu radzenia sobie ze stresem. Kochał blondynkę, w końcu przez lata stali się sobie bliscy, niczym prawdziwa rodzina, lecz czasem zwyczajnie go irytowała.
                — Przestań płakać, to niczego nie zmieni — burknął i zgasił papierosa, a zaraz potem odpalił kolejnego – to był jego sposób na radzenie sobie ze stresem.
Odpowiednio podniesiony poziom nikotyny we krwi działał na kucharza uspokajająco. Pomagał mu się wyciszyć, zrelaksować, a wielokrotne powtarzanie tego samego ruchu wspierało proces kontrolowania drżących ze zdenerwowania kończyn. Każdy miał swój sposób. Ten jego – chociaż śmierdzący – przynajmniej nie wzbudzał we wszystkich wokół potrzeby pocieszania i użalania się nad wszystkim wokół. Poza tym, był mężczyzną. Nawet gdyby chciało mu się płakać, powinien się powstrzymać, by być podporą dla wrażliwej Jeanny.
                — Nie przytuliłem jej — przyznał szczerze skruszony Michaelis. — Powiedziałem, że na pewno da sobie radę i że przez cały czas będę przy niej i tak zrobiłem. Przez cały czas stałem tuż obok niej, obserwując pracę lekarzy i będąc w zasięgu wzroku, by widziała mnie, gdyby znieczulenie zbyt szybko przestało działać. Nic więcej nie mogłem zrobić. Wiecie dobrze, że…
                — To nieważne! — krzyknęła poruszona pokojówka.
Poderwała się z krzesła, podeszła do kamerdynera i wymierzyła mu siarczysty policzek. Twarz Sebastiana momentalnie poczerwieniała, a na jego usta wstąpił wyraz zdziwienia. Zaskoczony Thomas wypuścił z dłoni papierosa, który upadając żarem na jego spodnie, wypalił w nich małą dziurkę i poparzył jego skórę.
                — Ona zawsze mówi, że tego nie chce. Ale ty… Ty powinieneś wiedzieć, że tak naprawdę tego pragnie! I powinieneś był to zrobić. Zawiodłeś! — krzyczała blondynka, póki kucharz nie chwycił jej za ramiona, sadzając z powrotem na krześle.
Spojrzał na Sebastiana i westchnął ciężko, proponując, że zaparzy herbatę.
                Michaelis siedział ze zwieszoną głową, wyrzucając sobie, że popełnił błąd. Dziewczyna miała rację. Powinien przytulić Elizabeth wbrew wszystkiemu, co podpowiadał mu instynkt. Dobrze wiedział, że tego potrzebowała, a jednak samolubnie pomyślał o sobie. Nie, jego ekscentryzm sięgnął tak głęboko, że przez myśl demona nie przemknęła nawet myśl, by zrobić coś takiego. To chyba bolało go bardziej, niż gdyby świadomie zrezygnował z możliwości wsparcia szlachcianki. Skoro jego własny umysł wypierał takie rzeczy, jak mógł się temu przeciwstawić? Jak mógł stać się dla niej kimś wartym zaufania? Jak mógł mówić, że naprawdę ją kocha?
                — Przepraszam, muszę zająć się panienką — mruknął pochmurnie i opuścił kuchnię, powoli wlokąc się na górę.
                Zatrzymał się w drzwiach sypialni hrabianki i przez chwilę patrzył na jej spokojną twarz, marząc o tym, by po przebudzeniu się mogła wstać. Wiedział, ze to jedynie dziecinne mrzonki, ale niczego nie pragnął bardziej. Wszedł do pokoju, zbadał funkcje życiowe szlachcianki, a potem odgarnął włosy z jej czoła i złożył na nim delikatny pocałunek.
                — Wypoczywaj, Elizabeth. Mam nadzieję, że twój trud się opłacił — szepnął i podszedł do jej płaszcza, by zgodnie z poleceniem podwładnych przynieść im smoczą łuskę.
Wrócił do kuchni i bez słowa położył upominek na blacie. Miał ponownie opuścić pomieszczenie, kiedy zatrzymał go Thomas, nieznoszącym sprzeciwu tonem oświadczając, że ma wypić z nimi herbatę. Sebastian nie chciał tego robić. Nie dość, że napięta atmosfera w kuchni nie sprzyjała konstruktywnym konwersacjom, to za kilka minut musiał stanąć na ślubnym kobiercu. Wiedział, że jeśli przystanie na propozycję nie do odrzucenia, zwyczajnie się spóźni i unieszczęśliwi narzeczoną. Thomas jednak był niewzruszony i wręcz siłą usadził Jeanny i Michaelisa przy stole, stawiając naprzeciwko nich dwa kubki wypełnione brunatnym napojem.
~*~
                Przygotowania do ślubu i koronacji zakończyły się ponad godzinę przed planowanym rozpoczęciem ceremonii. Enepsignos, ubrana w przepiękną kreację, krążyła nerwowo po świeżo powiększonym apartamencie, co chwilę wydając bezsensowne polecenia służącym, którzy krążyli pomiędzy komnatami, upewniając się, że wszystkie dekoracje znajdują się na właściwym miejscu i żaden, najdrobniejszy nawet, błąd nie zaburzy przebiegu najważniejszego wydarzenia w piekle. Demonica była zdenerwowana. Wiedziała, że jej przyszły mąż zjawi się tuż przed rozpoczęciem obrzędu, ale tak naprawdę pragnęła, by był już obok niej, zapewniając, że ślub dojdzie do skutku i tę noc spędzą w swych objęciach, świntusząc, jak na królewską parę przystało. Chociaż okalająca jej ciało drogocenna tkanina jasno świadczyła o tym, co miało wydarzyć się za niespełna dwie ludzkie godziny, Eni wciąż miała wrażenie, że to wszystko było jedynie snem. Gdyby okazało się to prawdą, najchętniej by w nim została, ale przerażała ją ulotność sennych marzeń, które potrafiły zakończyć się tuż przed tym, jak osiągała w nich wszystko, o czym zawsze marzyła.
                W całym zamku panował niesamowity gwar. Goście z najodleglejszych krańców piekielnej krainy zjeżdżali tabunami do bram królestwa, by na własne oczy móc zobaczyć wiekopomną chwilę koronacji nowego władcy. Przez ostatnie dwa dni właściwie nie mówiono o niczym innym, była to wszak pierwsza od zarania dziejów ceremonia przekazania władzy. Niewielu było takich, którzy mieli szansę doświadczać tego wydarzenia po raz drugi, choć w zupełnie innej atmosferze z poprzednio. Dla nich wyznaczone były siedziska w specjalnych lożach, które na tę okazje Enepsignos kazała wybudować w sali tronowej. Pozostali goście zajmowali miejsca przy stołach, a niżsi, którzy zdołali dostąpić zaszczytu wstąpienia  na zamek, tłumili się w drzwiach i oknach, bo wewnątrz pomieszczenia brakowało dla nich przestrzeni. Służący witali nowo przybyłych, częstując ich krwią najznamienitszych roczników, której użyczył ze swej prywatnej kolekcji sam najpoważniejszy doradca w królestwie – Anasi. Ci, którym nie udało się wejść do zamku, stali pod jego bramami, skandując imię nowego króla i jego przyszłej żony. Z każdą chwilą napięcie w całym królestwie rosło, czekając na kulminacyjny moment: przybycie Sebastiana – przyszłego władcy piekła.
                Enepsignos miała wrażenie, że czas dłuży jej się niemiłosiernie, chociaż jednocześnie pędził tak, że nie była nawet w stanie określić, co właściwie robiła przez ostatnie trzy kwadranse. Do jej apartamentu weszła grupa służek, które ustawił się na księżną i pochwyciły jej welon, prosząc, by demonica udała się do głównego wejścia na salę tronową. Miała tam czekać na swojego ukochanego, by w jego towarzystwie wkroczyć do wnętrza ogromnego pomieszczenia, uroczyście rozpoczynając obrządek. Oczekiwanie było niezwykle trudne – kobieta ledwie znosiła buzujące w niej szczątki emocji – stało się jednak jeszcze gorsze, kiedy wybiła godzina ceremonii, a po Kruku nie było najmniejszego śladu. Każda kolejna sekunda, uderzenie serca, krzyk służącego – wszystko sprawiało, że Enepsignos zbliżała się na skraj załamania nerwowego. Przez cały czas nie potrafiła uwierzyć, że spełniał się jej piękny sen, a kiedy Sebastian nie zjawił na czas, była pewna, że zwyczajnie z niej zakpił. Wykorzystał ją, pozwolił, by uwierzyła w jego szczere intencje, a potem postanowił publicznie ją zmiażdżyć.
                Pytające spojrzenia demonów niemal paliły przyszłą królową. Kręciło jej się w głowie i chciała przestać się powstrzymywać, wpaść w szał i wymordować wszystkich w promieniu dziesięciu mil od zamku, ale stres sprawiał, że ledwie była w stanie utrzymywać się w pionie. Miała wrażenie, że wszyscy wokół szydzą z niej, kiedy tylko odwraca wzrok. Czuła się coraz mniejsza, ogarniała ją panika, póki w pewnej chwili ciemność nie zasnuła jej wzroku, a wszystkie głosy zlały się w jeden ogłuszający szum. Chciała się czegoś chwycić, ale kiedy wyciągnęła ręce, nie mogła nikogo dosięgnąć. Próbowała krzyczeć, ale głos utknął jej w gardle. Spłoszona spróbowała biec, ale potknęła się o poły materiału sukni i zaczęła upadać na posadzkę. Nie zamierzała amortyzować upadku, straciła całą nadzieję i motywację. Nic już nie miało znaczenia. Jej ukochany, sens jej istnienia, ten, dla którego zdolna byłaby umrzeć, zwyczajnie ją okłamał i zostawił samą w najgorszy z możliwych sposobów.
                Czekała na zderzenie z podłogą, którą utożsamiała ze smutną rzeczywistością, z którą wreszcie musiała się pogodzić, jednak z jakiegoś powodu wciąż nie poczuła bólu, ani chłodu ciągnącego od podłoża Otworzyła oczy, by zobaczyć, co właściwie się stało, i wtedy go ujrzała. Ubrany we fioletowo-czarną, odświętną szatę zdobioną złotymi nićmi przeplatanymi błyszczącymi błękitem, cienkimi włókienkami, w obcisłych spodniach, przepasany skórzanym materiałem opatrzonym implikacją piekielnego herbu swej rodziny: dwóch skrzyżowanych rogów przebijających ciało śmiertelnika, i w wysokich, profilowanych obcasach do połowy łydki. Podał jej rękę i uśmiechnął się tak uroczo, że wystarczyło jedno spojrzenie, by Enepsignos znów uwierzyła w jego szczere intencje, rozwiewając ogarniającą jej umysł ciemność.
                — Zjawiłeś się — szepnęła zachwycona powierzchownością ukochanego.
                — Oczywiście, że się zjawiłem, Eni. Jak mógłbym ominąć najważniejszy dzień swojego życia? — odparł ciepło Sebastian.
Pomógł ukochanej wstać i otrzepał fałdy błękitnego materiału, a potem chwycił kobietę pod rękę.
                — Gotowa?
                — Od zawsze — odpowiedziała podekscytowana.
Powolnym krokiem, przy akompaniamencie dziesięciu piekielnych harmonik, przyszła para królewska wkroczyła do wnętrza sali tronowej. Zebrane wewnątrz demony podnosiły się kolejno ze swych siedzeń i kłaniały przed nimi, rzucając pod ich stopy ludzkie kości paliczków i zęby, które miały zapewniać dobrobyt i zdrowie młodej pary.
                Enepsignos rozglądała się bacznie, wypatrując w tłumie tych, którym najbardziej chciała udowodnić swoją wyższość. Nim jeszcze dotarli do sceny, na której miała rozegrać się ceremonia, w środku trzeciego rzędu demonica zobaczyła rudą czuprynę znienawidzonego demona, który wraz z kilkoma wiernymi kompanami spijał krew prosto z butelek, śmiejąc się i złośliwie komentując brak gustu dekoratora wnętrz. Nie przejmowała się tym jednak. Wiedziała doskonale, że kiedy tylko stanie na ślubnym kobiercu i przysięgnie Krukowi miłość, mina Azazela zrzednie i zacznie obawiać się o swój los, podczas gdy ona będzie triumfowała spełnienie największego marzenia swojego życia.
                Zbliżając się d podestu, Sebastian powiódł wzrokiem po zebranych w sali demonach. Wszyscy ubrani w odświętne stroje, podekscytowani i niecierpliwi, podczas gdy on potrafił myśleć jedynie o Elizabeth i o wyniku jej zabiegu. Skarcił się jednak, upominając niesforne serce, żeby ucichło, pozwalając mu zrobić to, co konieczne. Szanował i kochał Enepsignos, uważał, że zasługiwała na szczęście, w szczególności za wszystko, co dla niego zrobiła. Wiedział, że zawsze pragnęła zostać się jego żoną i postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie sądził jednak, że będzie miał wyrzuty sumienia, które również usilnie starał się uśpić. Udało mu się dopiero, kiedy wkroczył na skąpaną we fioletach i purpurach scenę, i odwróciwszy się twarzą do zebranych, powitał ich uniesieniem dłoni. Zaraz po nim do podestu podeszła czternastka jego wiernych doradców. W prawdzie przekazanie władzy wymagało jedynie piątki świadków, jednak wydarzenie było tak ważne, że wszyscy, włącznie z Azazelem, chcieli wziąć udział w ceremonii, zapisując się na kartach historii.
                Michaelis witał ich kolejno, przedstawiając każdego z osobna z imienia i dokładnego opisu dzierżonego przez nich stanowiska. Każdy z doradców witany był przez tłum głośnymi okrzykami, dźwiękiem obijających się o siebie kieliszków i zażynaniem jednego z piekielnych wilków, które specjalnie na tę okazję upolowali najlepsi z łowców piekielnej armii pod zwierzchnictwem Lokiego. Krew zwierząt lała się strumieniami, a podekscytowanie gawiedzi zza okien urastało do niebotycznych rozmiarów, zmuszając strażników do porządkowej interwencji.
                — Anasi się nie zjawił — zauważył Sebastian, posyłając przyszłej żonie porozumiewawcze spojrzenie.
                — Proponowałam mu, ale znasz go… — westchnęła zrezygnowana.
Naprawdę liczyła na to, że pustelnik weźmie sobie do serca jej słowa i chociaż ten jeden raz weźmie udział w życiu królestwa. Najważniejsze wydarzenie w dziejach piekła zdawało się być wystarczającą pobudką, jednak najwidoczniej kobieta się pomyliła.
                — Azazel, zasłużony w bojach dziesiątej Rzeczywistości, piąty syn Lucyfera, władca marionetek i dziewiąty doradca piekielnego władcy — przemówił przyszły król, ściskając na powitanie dłoń rudego demona.
                — Siemacie ludziska! — krzyknął mężczyzna i rzucił w tłum otwartą butelkę krwi, która zbrukała idealnie czystą podłogę i ubrania kilkorga zebranych.
Sebastian zmierzył Azazela srogim wzrokiem, a potem spojrzał na gości i uśmiechnął się ciepło, wciąż trzymając dłoń podwładnego, dodając:
                — Krnąbrny i niewychowany jak zwykle, proszę mu wybaczyć. Niestety głupoty w tym stadium nie da się już leczyć.
Obecne na sali demony zaczęły podśmiewać się z rudego doradcy, a on sam przeklął siarczyście pod nosem i zajął przypadające mu miejsce. Sebastian powrócił do witania na podeście kolejnych, wiernych pomocników i kiedy miał już zakończyć, przechodząc tym samym do właściwej części koronacji, w drzwiach pojawił się osłonięty koronkową woalką informator. W dłoniach trzymał notes i ołówek, które przycisnął do piersi, speszony natłokiem spojrzeń obecnych w Sali demonów. Niepewnie podszedł do sceny i skłonił się przed Michaelisem, oddając mu szacunek.
                — Anasi, pierwszy, najbardziej zaufany doradca piekieł. Zasłużony w pierwszych bitwach starego świata informator doskonały, owiany aurą tajemniczości kronikarz dziejów piekieł i zwierzchnik potężnej Anarche — przedstawił dumnie Sebastian, z radością podając rękę staremu demonowi. — Dziękuję, że jednak się zjawiłeś — dodał szeptem.
Anasi odwrócił wzrok i prychnął pod nosem coś w niezrozumiałym dla przyszłego króla dialekcie xerfickiego. Minął innych doradców i zajął przygotowany dla niego fotel, po czym poprawił woalkę i zaczął skrzętnie notować wszystko, w czym przed momentem brał udział.
                — Skoro wszyscy już są, możemy zaczynać — oświadczył przyszły władca, wyciągając dłoń do swej ukochanej. — Enepsignos, moja przyszła żona, poprowadzi ceremonię w towarzystwie zwierzchnika wojsk — wyjaśnił i cofnął się o krok, robiąc na scenie miejsce dla Lokiego.
                Enepsignos uniosła dłoń i przyzwała dwójkę służących, którzy przynieśli pokryty warstwą onyksu, niezwykle ostry rytualny miecz. Kobieta chwyciła go, uniosła w górę, a potem pocałowała ostrze i klęknęła przed dowódcą.
                — Ja, Enepsignos, córka Hestjemy i Estrofa, w imieniu narodu piekielnego przekazuję ci ten oręż, byś z jego pomocą, za sprawą opatrzności, poddał mego ukochanego ostatecznej próbie, by udowodnił, że godzien jest dzierżyć piekielną władzę — wyrecytowała, spuszczając głowę.
                — Niech i tak będzie — odparł Loki, nie czując się w sytuacji, w której został postawiony, równie swobodnie, co klęcząca przed nim demonica.
Wiedział, co powinien zrobić i zamierzał wykonać powierzone mu zadanie, nie siląc się na zbędną teatralizację ku uciesze tłumów. Chwycił miecz, uniósł go w górę, a następnie pocałował ostrze.
                — Panie — zwrócił się do Sebastiana. — Z woli narodu piekielnego, ja Loki, dowódca piekielnych armii, poddaję cię próbie, byś udowodnił wszystkim zebranym tego pamiętnego dnia, że jesteś godzien znaku zdobiącego twój nadgarstek — powiedział i chwycił rękojeść miecza, mierząc nim wprost w serce demona.
                — Jako przyszły król piekła i władca wszystkich zamieszkujących go istot, pokornie staję w obliczu próby i uroczyście przysięgam przetrwać ją z godnością w imię nowego, lepszego świata – rzekł Michaelis, rozkładając ręce.
Skinął głową, dając dowódcy znak, by zaczął i zamknął oczy, gdy tylko czubek ostrza zaczął zagłębiać się w jego ciele. Kiedy dotarł do serca, demon poczuł przeszywający ból. Wszystkie nerwy w jego ciele wysyłały do mózgu informacje o niesamowitym cierpieniu, a sam Sebastian stał chwiejnie na scenie, czekając aż trucizna rozejdzie się jego organizmie i oręż zacznie dymić, informując go, że może podjąć heroiczną próbę wyrwania go ze swojej piersi.

7 komentarzy:

  1. Nadal nie potrafię pojąć, co on właściwie sobie myśli. Może dlatego, że jeszcze gówniara ze mnie. Kurde, oszukuje je obie, niby ma wyrzuty sumienia (demon i sumienie, heh), a jednak to nie tak, że mu to nie pasuje. Ajć Sebi...
    Przybijam Jenny duchową piątkę. Tak! To właśnie miało się wydarzyć. Thomas Thomasem, bo facet musi być.
    Nie opuszczało mnie w tym rozdziale wrażenie, że coś jest bardzo nie tak. Potem już wiedziałam co, bo podświadomie widziałam już jakiegoś miejscowego papieża, który czyta tekst przysięgi małżeńskiej. Gdy sobie to uświadomiłam, to bym się zgięła w pół, gdyby nie fakt, że leżałam. Potem tylko się modliłam, by serio nie było takich nawiązań do Kościoła. Ale przebijanie mieczem na propsie xD Wprawdzie do ślubu nie doszliśmy, no ale. Do koronacji jeszcze wrócę.
    Jest mi "głupio" że jestem stereotypowym czytelnikiem, który znienawidził "po okładce" bohatera tylko dlatego, że nieświadomie wszedł w drogę głównej postaci. Tak mi żal Enepsi ;-; (właściwie mam wrażenie, że ona jest demonicą tylko z nazwy, bo tyle szczerych uczuć to połowa kuli ziemskiej nie okazuje) Przez cały ten czas skutecznie udało Ci się wzbudzić w nas współczucie. Biedna się nacierpiała, jest szczera, a ten debil kurde ją wykorzystuje (bo dopiero od ostatniego [ostatnich?] rozdziałów jest mowa o "miłości") bo mu się 1) ogarniać syfu nie chce 2) nie ogarnia nawet siebie 3)ruchać mu się zachciało i tak dalej. Ale o co chodzi? Przecież on ją nawet kocha (ale o innej podczas ślubu można!) Jeszcze się bezczelnie spóźnia (ale to dla dobra sprawy z tą drugą!!!), wystawia ją na pośmiewisko i wstyd, że ja bym też chciała gruchnąć o podłogę i nie wstawać. Ale potem zrobi wjazd w stylu z haremówek i złapie ją centymetr nad ziemią, zamruga przydługo, walnie tekstem, na który tylko ona biedna zakochana się nabierze i po sprawie (bulwers sto pro)... UGHHHHHH! Facet się znalazł. Pan Janusz kurde, który tak się zdecydować między miłościami nie może, że już lepiej na dziwki by poszedł. Ale dziwki nie posprzątają syfu w domu (zamku) i nie przygotują koronacji xD No sorki.
    Może nie jechałabym tak po Sebim za to, że w końcu demon z niego (bo w sumie za to lubię Claude'a skurwiela), tyle że on do cholery próbuje być człowiekiem, a im bardziej się stara, tym gorzej wychodzi. Jakiż to tragizm postaci! ;-; Ehhhh, chyba straciłam wątek...
    Fajnie, że Anasi przyszedł. Fajnie, że Azazel wyszedł na debila. Fajnie, że nie wiem czy Seba pokazał Thomasowi smoczą łuskę. Nie ważne, co tam u Jema, Tomoko i Taia. Ja chcę łuskę! Heh. Nie, plis.
    Pewnie nie napisałam tego, co chciałam na początku, ale już nie pamiętam. Musisz mi wybaczyć, bo jestem tak padnięta, że nie bd tego czytać.
    Na koniec - koronacja. Mam złe przeczucia co do tej próby. Bo nie wygląda na to, że to tylko tak dla zwyczaju, jak to u nas bywa. Boje się, że przez to zczłowieczenie Sebastiana coś się wydarzy. Może nie, że umrze. Raczej, że coś poważnie zszokuje widzów ceremonii i czytelnika. Ale pomysł z przebijaniem mi się podoba:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podoba mi się ten komentarz, no dobrze oddaje te emocje, które chciałam osiągnąć. Sebastian jest zagubiony. On kocha Lizz i zrobiłby dla niej wszystko. Enepsi traktował początkowo tylko jako środek do osiągnięcia celu. Na ich temat jeszcze trochę będzie, a jeśli dalej jego pobudki nie będą jadne, to wytłumaczę w komciach. Bo największym problemem Sebcia tutaj nie jest to, że szuka seksu ani nawet to, że bycie z Enepsignos mu się opłaca. Jego największą tragedią jest to, ze wpadł w błędne koło. Chce dobrze dla nich obu i chociaż chciałby postąpić dobrze, czegokolwiek by nie zrobił, wyjdzie na dupka. Ale (nie wiem czy to można nazwać spoilerem xD) on nie robi tego z dwulicowości, a ze zwykłego nieprzystosowania. Normalnie, gdyby nie czuł, rozwiązałby sprawę inaczej i pewnie już dawno byłoby po wszystkim :P.
      A Enepsi... Najzabawniejsze jest to, że kiedy wpadłam na pomysł jej postaci po raz pierwszy, to miała być epizodyczna, a ona tu ważną rolę odgrywa hahaha xD.
      Dzięki na komcia, już miałam płakać, jak wchodziłam w statystyki, a tu taka miła niespodzianka :*.

      Usuń
  2. Sebatianie Michaelis ty cholerny dwólicowy dupku!!!


    Nami, jestem osobą, która śledzi historię Sebastiana i Elizabeth od nie dawna i już po kilku rozdziałach wpadłam w coś w rodzaju uzależnienia. Każda notka którą czytałam wywoływała we mnie wiele emocji. Złość, smutek, radość. Były momenty gdzie "zwijałam" się ze śmiechu, w innych łzy cisnęły mi sie do oczu, a w jeszcze innych przekinałam na Michealisa i innych, ale głównie na Michealisa jak tylko umiałam. Dziejsza notka bardzo mi się podoba. Szczególnie moment gdy Jenny uderza Sebastiana. Czekam na kolejne notki i liczę że mój komentarz cię usatysfakcjonuje, a także że pod nim zobaczysz wiele innych komentarzy. Mam nadzieję że wena zamieszka u Ciebie na stałe i pozwoli co pisać dalej. Powodzenia i czekam na next ❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3. To miłe, że się odzywasz, bo ostatnio taka posucha tu u mnie, że aż smutno. Ale cieszę się, że mam też tych milczących czytelników, którzy czasem wyjdą z cienia, zeby mnie podniesc na duchu. Doceniam :*.
      Ach, ten okropny Sebuś. Taki dobry, a taki zły xD. Kochać go i nienawidzić zarazem :P.
      Dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że kolejny rozdział również Ci się spodoba :*.

      Usuń
  3. "wysokich, profilowanych obcasach do połowy łydki" ... jak obcasy mogą być do połowy łydki ?? xd

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo, popsuję, siarczysty policzek tak bardzo ♡ Jeanny awansuje chyba na moją ulubioną kobietę części czwartej. W ogóle to mi się w niej podoba, że zazwyczaj jest cichutka, potulna, a gdy trzeba, to policzkuje króla piekieł i udziela mu reprymendy. Ale może to dobrze, bo w ten sposób i ona da upust swoim emocjom, i Michaelis ( bożuniu, jak oficjalnie ) ma małą podpowiedź, co powinienem był zrobić, bo przecież Lizz mu o tym nie powie. Ponadto, bawi mnie wizja, gdyby jakimś sposobem Jeanny dowiedziała się o Lizz i Enepsi, to by Sebastian został obdarty ze skóry i wypatroszony. Może nawet przerobiony na szaszłyk.
    Nie ma kości paliczków, zwyczajnie mówi się na nie policzki xd
    Kyaaaaa kyaaaaa kyaaaaaa kyaaaaa chcę tam być! Kyam jak porąbana na pól autobusu, aż nadobna matrona obdarzyla mnie zniesmaczonym spojrzeniem. Ale to nic. Ślub taki ooooo, chceeeee xd

    Jakoś Sebuś mógł się wykazać bardziej ciętym językiem, wiem, że potrafi. No i Eniiiii <3 ja się pytam, gdzie jest kiecka, gdzie jej opis! Xd

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak sie wkurzyłam, czytając ten rozdział! GRR 😡 Niby wcześniej coś tam Sebastianek mówił, ze kocha Enepsi, ale jak doszło do mnie, ze zaraz ma z nią serio wziąć ślub... YHH!
    Szczególnie to zdanie naszego demona...
    „ — Oczywiście, że się zjawiłem, Eni. Jak mógłbym ominąć najważniejszy dzień swojego życia? — odparł ciepło Sebastian.”
    No po prostu miałam ochotę wkraść się do tego opowiadania i go ukatrupić -.-
    A tak pomijając temat demona i Enepsi...
    Bardzo polubiłam Jeanny. Wcześniej tez mi nie przeszkadzała, ale ostatnio idzie zauważyć jej zmianę. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. ^^
    Hmm... a co do Lizzy... Jejus! Mam nadzieje, ze będzie wszystko z nią okej :( trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń

.