Jeeeeej! To już dwudziesty czwarty rozdział! Brawo ja! 125 stron tekstu! A fabularnie mam jeszcze mnóstwo rzeczy do opisania w tym tomie. Ale nie martwcie się, dam radę! Mam nadzieję, że Wy dacie radę przeczytać. Chciałabym, żeby wszyscy dotrwali do końca, bo chociaż do niego jeszcze z jakiś rok pisania zapewne, to już wiem, jak ta historia się skończy i mam nadzieję, że z Waszej strony będę mogła liczyć na wiele komentarzy. Szczególnie, że chociaż zakończenie wydaje mi się dobre, wzbudza we mnie mnóstwo sprzecznych emocji xD.
Ale to dopiero za rok, więc spokojnie. Jeszcze się ze mną pomęczycie :*.
Tymczasem oddaję w Wasze ręce kolejny rozdział, mam nadzieję, że Wam się spodoba. Ostatni miał słabe statystyki i trochę mi smutno :(. Okażcie trochę miłości! :D.
PS Udało mi się przekroczyć magiczne 80 000 wyświetleń. Dziękuję! Chciałabym do końca roku uzbierać 100 000. Mam nadzieję, że sprawicie, że to się stanie możliwe :*.
Miłego rozdziału :*
=========================
=========================
Pamiętała
ten moment. Obudziła się i zapytała demona, co się stało, a on wyjaśnił, że
zmęczyła się podczas treningu i straciła przytomność. Nie pamiętała za to płaczu
z powodu lisa ani tym bardziej tego, co wydarzyło się potem. Nie wiedziała
również, czemu była cała we krwi, ale kręciło jej się w głowie, więc nawet nie
zapytała. Sebastian wszystkim się zajął. Zmył z niej brud, przebrał ją i zabrał
do domu, chroniąc przed prawdą o drugiej naturze żyjącej w jej ciele. Lecz kiedy
Elizabeth patrzyła na niego teraz, to, co wtedy uznała za zwykłe zmartwienie
zasłabnięciem, wydawało się dużo głębsze. Nie zdołał na czas poskromić
cherlawego dziecka, nie przypominał pewnego, wszechmocnego siebie. Hrabianka
nie wiedziała, co właściwie powinna o tym wszystkim myśleć, ale zarówno
zachowanie Sebastiana wobec Idy, jak i jej samej, wzbudzało w nastolatce
mnóstwo wątpliwości.
Pozornie
mogło się wydawać, że Ida była pozbawiona skrupułów. Mordowała wszystkich,
których spotykała na swojej drodze, nie dbając o to, czy byli winni jej
cierpienia. Potrzeba zabijania dziewczyny stawała się tak silna, że w amoku
atakowała Sebastiana, wiedząc, że w ówczesnym stanie nie miała z nim szans.
Mimo tego, nie traciła pewności siebie. Była dumna, bezczelna i wyszczekana.
Nie czekała, nie wahała się. Wszystko obmyślała w mgnieniu oka. Im dłużej
Elizabeth jej się przyglądała, tym ciężej było jej znaleźć słaby punk swej
brutalnej natury. Dopiero kolejne wspomnienie pokazało jej Idę z innej
perspektywy.
Dziewczyna
stała nad urwiskiem, w wyciągniętej ręce trzymając kolejnego, Bogu ducha
winnego, mężczyznę, którego zamierzała pozbawić życia. Tuż za nią pojawił się
Sebastian. Chciał odwieść ją od pomysłu pozbawienia go życia, ale Ida była
uparta. Zaczęła na niego wrzeszczeć i wyrzuciła w stronę demona kilka noży, a
kiedy ten złapał je w locie, wściekła się i rzuciła nieszczęśnika w dół
urwiska, a sama skupiła się na Michaelisie. Była niezwykle szybka. To musiało
być wspomnienie z późniejszych czasów, bo była już nieco starsza i odrobinę
mniej chuda, a jej ruchy były tak precyzyjne, że demon ledwo odpierał kolejne
ataki. Dziewczynie udało się przebić przez defensywę Sebastiana i zanurzyła nóż
w jego piersi, szarpiąc nim i w rezultacie dotkliwie rozdzierając pierś bruneta.
Pchnęła go na ziemię i usiadła na nim okrakiem, śmiejąc się opętańczo i każąc
mu przyznać przed śmiercią, że miała rację. Lizz nie wiedziała, o jaką rację
chodziło Idzie, ale w tej chwili to nie miało dla niej większego znaczenia. Zza
dziewczyny wyłonił się barczysty mężczyzna. W dłoni trzymał siekierę, lecz
zanim zdążył się zamachnąć, Ida zupełnie zapomniała o Sebastianie i rzuciła się
na nowego przeciwnika. W tej chwili demon wykorzystał jej nieuwagę i zdołał ją
złapać.
—
Więc to jest twoja wada. Nie umiesz się oprzeć! — krzyknęła zwycięsko
Elizabeth, uderzając pięścią w rozłożoną dłoń.
Wtedy z ciemności znów wyłoniła
się jej kopia.
—
Gdybym nie umiała przestać, byłabyś już dawno martwa. To wina tego kretyna.
Powinien był zdechnąć dawno temu, ale nie… — ucięła i zakląwszy pod nosem,
kontynuowała: – To jego chciałam zabić najbardziej, ten drugi był tylko po to,
żeby udowodnić twojemu kochasiowi, że stać mnie na więcej — burknęła, mierząc
hrabiankę wzrokiem.
Wiedziała
jednak, że tym jednym zdaniem przekazała Elizabeth zbyt wiele informacji.
Musiała coś zrobić. Nie mogła pozwolić, by w podświadomości tej słabej części
ich duszy pozostał jakikolwiek ślad po obecności tej myśli.
—
Kiedy mówiłam, że nie będziesz niczego pamiętać, mówiłam poważnie — warknęła i
doskoczyła do Lizz, precyzyjnie uderzając rękojeścią sztyletu w jej głowę.
Hrabianka
nie zdołała nawet zareagować. Ida była zbyt szybka. Chociaż obie posiadały to
samo ciało, teraz były wewnątrz umysłu, a tutaj, mimo pozornej przewagi szlachcianki,
tak naprawdę od początku panował doppelganger.
Cichy dźwięk
był ostatnim, co zarejestrowała Elizabeth, nim straciła przytomność i obudziła
się z krzykiem, czując, jak wydobywający się z jej ust głos dotkliwie rani
podrażnione gardło. Miała nadzieję, że wreszcie naprawdę się obudziła, lecz
kiedy się rozejrzała, wokół niej wciąż królowały tańczące w ciemności rozmyte
sceny ze wspomnień, zarówno jej własnych, jak i Idy. Lizz podniosła się i
powoli zaczęła iść przed siebie, omijając te z obrazów, które przedstawiały
najgorsze chwile. Nie chciała więcej oglądać dokonań swojej drugiej natury,
miała już dosyć brutalności i cierpienia. Potrzebowała spokoju i koniecznie
musiała znaleźć drogę do domu. Ida jednak obmyśliła inny plan. Nie miała
pewności, że to, co zrobiła, całkowicie pozbawiło szlachcianką wspomnień o tym,
co przypadkiem jej powiedziała, dlatego postanowiła zrobić coś więcej.
Planowała zaszczepić w dziewczynie obraz tak emocjonalny, że wyprze wszystko
inne, co dotąd widziała. Potrafiła to zrobić. W tym miejscu była panią, mogła
dowolnie tworzyć nowe marzenia, wszak ciało, które dzieliła z Lizz, było w
stanie śpiączki. Zdecydowała się więc na pokazanie swojej lepszej połowie snu
spełniającego jej najgorsze obawy.
Bez
słowa rozłożyła ręce i omotała projekcję swojej słabszej wersji niewidzialną
wstęgą. Ściskała ją coraz mocniej, póki szlachcianka ponownie nie straciła
przytomności, a kiedy zamknęła oczy, Ida szybko stworzyła w wyobraźni pole
bitwy, które zaczęło wizualizować się wokół Elizabeth. Kiedy hrabianka się
ocknęła, zobaczyła wojska potworów nadciągających na przeciwników, pośród
których stała. Na czele wojsk broniących świata stał Sebastian, ramię w ramię z
Michałem, a tuż za nimi szykowały się do boju zastępy demonów, aniołów, a nawet
grupa bogów śmierci, których dziewczyna nie spodziewała się ujrzeć. Wszyscy
skrzyknęli się w walce przeciwko watasze dzieci, które soczyście czerwonymi
oczami wpatrywały się w ofiary, rozszarpując na strzępy wszystko, co stało na
ich drodze.
Michaelis wydał
rozkaz ataku. Czarne skrzydła zlały się z białymi, niczym porywisty strumień
brnąc wprost na przeciwników. Anioły nie zabijały, nie mogły. W końcu te
dziwaczne potwory, którymi posługiwał się ich przeciwnik, wciąż były ludźmi.
Gołębie nie miały prawa pozbawiać ich życia, więc jedynie ucinały ręce kreatur,
pozostawiając oszpecone potwory na pastwę demonów. Jednak taka walka nie była
wcale prosta. W jej ferworze ostrza co chwilę zadawały rany sojusznikom.
Chociaż początkowo wyglądało na to, że Sebastian i Michał mieli zdecydowaną
przewagę, im dłużej trwała walka, tym ich siły słabły. Zdziczałe potwory nie
poddawały się ani na chwilę. Chociaż ich kończyny co chwile wzlatywały w
powietrze, biegły dalej, korzystając z zębów, niczym zwierzęce drapieżniki
rozrywając gardła tych, którzy stawali na ich drodze.
Elizabeth
przyglądała się walce z przerażeniem, krzycząc co chwilę do demona, żeby
uważał, ilekroć jedno z dzieci wyskakiwało zza jego pleców. Na szczęście Michał
cały czas był obok niego. Bronił Sebastiana, wiedząc, że jeśli władca piekła
zginie podczas walki, archanioł nigdy nie zdobędzie tronu. W pewnej chwili
jeden z potworów rzucił się na plecy Michała. Sebastian zatrzymał się i
uśmiechnął się złośliwie, przypatrując się, jak coś, co właściwie po części należało
do jego rasy, wgryzało się w ciało jego odwiecznego wroga, z każdą chwilą
wysysając z niego coraz więcej krwi i sił. Gołąb błagał demona o pomoc, jednak
ten ostentacyjnie skrzyżował dłonie na piersi.
—
Nie jestem idiotą. Jeśli ci pomogę, zabijesz mnie, a jeśli pozwo… — uciął,
czując przeszywający ból w piersi.
Spojrzał w dół i zobaczył swoje
sczerniałe serce, bijące w drobnej, szponiastej dłoni. Kiedy potwór zacisnął
palce na organie Sebastiana, ten upadł martwy na ziemię.
Elizabeth
zaczęła wrzeszczeć. Dobiegła do demona i próbowała chwycić go w ramiona, napoić
go krwią, zrobić cokolwiek, byle tylko się obudził. Jednak jego oczy zgasły, a serce
ściekało krwią w dłoni potwora, który zdawał się nie zauważać hrabianki. Po
chwili ugryzł trzymane w dłoni mięso, zaśmiał się opętańczo i pobiegł dalej,
rzucając się na kolejnego z dowódców.
—
Sebastian! Sebastian, nie! Sebastian! Wstawaj! Ty nie możesz umrzeć! —
powtarzała szlachcianka.
Widok śmierci demona zadziałał na
nią tak silnie, że nie była w stanie logicznie myśleć. Nie rozumiała, co się
dzieje. Przecież dotąd widziała tylko wspomnienia, czym więc było to, co
oglądała teraz? Nie umiała tego pojąć, nie chciała, nie mogła. Czuła jedynie,
jak całe jej ciało ogarnia niemoc. Jej ukochany, jedyna osoba, której w pełni
ufała, umarł na jej oczach, a Lizz nie mogła nawet zemścić się na oprawcy.
Wrzeszczała tylko rozpaczliwie, uderzając dłońmi w twarde podłoże, póki nie
opadła z sił i zapłakana nie zamknęła oczu, myśląc jedynie o tym, by umrzeć
wraz z nim.
~*~
Michaelis
dotarł do bram posiadłości. Zatrzymał się przed nią, poprawił rozwianą fryzurę
i upewnił się, że frak jak zwykle leży na nim idealnie, a potem dumnie wkroczył
na terem rezydencji, kierując się bocznym wejściem do kuchni. Punktualnie o wpół
do jedenastej wkroczył do wnętrza pomieszczenia i przywitał służących, którzy
siedzieli przy stole, popijając herbatę i martwiąc się o stan Elizabeth. Jeanny
zmierzyła go wzrokiem i wskazała mu miejsce na krześle obok siebie, a kiedy
usiadł, zapytała:
—
Gdzie byłeś? Szukaliśmy cię. Nie było cię w sypialni, nikt cię nie widział.
Panienka Elizabeth wciąż nie odzyskała przytomności, pan James również — rzekła
oskarżycielskim tonem.
—
Rano dostałem wiadomość od jednej z firm współpracujących z panienką Elizabeth.
Musiałem zająć się formalnościami, inaczej straciłaby jeden z korzystniejszych
kontraktów — wyjaśnił spokojnie, wyciągając z wewnętrznej kieszeni fraka
złożoną kartkę, opatrzoną podpisem jednego z francuskich producentów ubrań.
Wprawdzie
sprawę tę załatwił kilka dni wcześniej, lecz wystarczyło zmienić datę na
dokumencie i oszustwo stało się zaledwie lekkim naciągnięciem faktów. Sebastian
nie chciał kłamać, brzydził się tym, ale były sytuacje, w których zwyczajnie
nie mógł postąpić inaczej. Gdyby służący dowiedzieli się, gdzie naprawdę był i
co się z nim działo… W najlepszym wypadku odeszliby z pracy, a demon miał
świadomość, że Elizabeth nie zniosłaby ich utraty. Chroniąc więc interesu
swojej pani, był zmuszony do złamania zasady, którą kierował się w życiu. Na
dodatek nie było to ani jedyne, ani największe z jego kłamstw, co dodatkowo go
martwiło. Ostatnie lata życia króla piekła, a właściwie ostatnie miesiące,
doprowadziły do tak wielu sytuacji, w których nie umiał odnaleźć innego od kłamstwa
rozwiązania, że zaczynał zastanawiać się, czy jego działania są słuszne i aby
na pewno warte sprzeniewierzania się własnym regułom.
Jeanny
chwyciła kartkę i przyjrzała jej się podejrzliwie, a potem przekazała ją
Thomasowi. Mężczyzna jedynie przelotnie rzucił okiem na tekst i oddał dokument
Sebastianowi. Zgodził się pilnować zwierzchnika i upewniać się, że wszystkiego
jego działania sprzyjają dobru Lizz, jednak kontrolowanie go na każdym kroku
wydawało mu się przesadą. Przystał na to jedynie ze względu na pokojówkę, która
wyraźnie potrzebowała mieć kontrolę nad sytuacją, by z czystym sumieniem
przyznać, że zrobiła dla hrabianki wszystko. Sam kucharz niczego nie pragnął
bardziej od tego, by lady Roseblack znów stała się tą samą, dobrą dziewczyną,
która doskonale potrafiła ukryć swoje uczucia i dawała sobie radę z
przeciwnościami, które na drodze jej życia stawiał los, ale uważał, że o ile
ranom na ciele można pomóc, o tyle te na psychice wymagają mnóstwa czasu, by
przestać sprawiać ból na każdym kroku. Lizz potrzebowała wsparcia, świadomości,
że jej służący są gotowi w każdej chwili jej pomóc, ale przede wszystkim
potrzebowała Sebastiana. Jeśli jednak kamerdyner nie potrafił być dla niej tym,
kogo pragnęła, nikt nie mógł go do tego zmusić. Hrabianka była zbyt
spostrzegawcza, by nabrać się na grę demona. Wobec tego, zdaniem Thomasa, ich
rola, jako tych, którzy nadzorują Michaelisa, powinna ograniczyć się do
doradztwa i ewentualnego odsunięcia go od nastolatki, kiedy popełni jakiś błąd.
Rozliczanie go z każdej godziny nie miało sensu i Jeanny doskonale zdawała
sobie z tego sprawę. W końcu nie raz kamerdyner potrafił zniknąć bez słowa na
cały dzień i nikt nie rozdmuchiwał tej sprawy – zwyczajnie nie było takiej
potrzeby.
Sebastian
schował kartkę z powrotem do kieszeni i podszedł do kuchenki, proponując, że
przygotuje herbatę. Żadne ze służących nie oponowało. Chcieli spędzić z nim
trochę czasu, dowiedzieć się czegoś, co mogłoby im pomóc w ocenie jego
zachowania i zwyczajnie poobcować ze zwierzchnikiem, którego mimo wszystko
darzyli sympatią i sporą doza zaufania.
—
Czy mógłbym odzyskać łuskę? — zapytał Michaelis, podając herbatę do stołu. —
Panienka Elizabeth na pewno chciałaby mieć ją przy sobie, kiedy wreszcie się
obudzi — dodał, uśmiechając się lekko.
Jeanny skinęła głową i wyciągnęła
prezent z kieszeni fartuszka, wręczając go Sebastianowi.
—
Wygląda, jakby była prawdziwa — skomentowała, jeszcze raz rzucając okiem na
lśniący kawałek smoczego pancerza.
—
To dlatego, że jest prawdziwa — zaśmiał się kamerdyner, chowając łuskę do tej
samej kieszeni, do której przed momentem włożył dokument.
Przez
kolejne piętnaście minut wszyscy troje siedzieli w kuchni, rozmawiając na
przyziemne tematy, takie jak lista zakupów, obowiązki, które muszą spełnić oraz
menu na resztę dnia. Sebastian przygotował kilka kanapek dla Jamesa i lekką
sałatkę dla swojej pani, spodziewając się, że jedzenie nie będzie pierwszym, o
czym pomyśli po przebudzeniu. Potem wydał Thomasowi i Jeanny kilka poleceń oraz
poprosił, żeby znaleźli jakieś zajęcie Fredericowi. W ciągu najbliższych dni
nie zapowiadało się, by dokądś wyruszali, a skoro hrabianka zatrudniła
mężczyznę w posiadłości, mimo stanowiska stangreta powinien pomagać również w
codziennych obowiązkach.
Punkt
jedenasta demon przekroczył próg pokoju Jamesa. Chłopak leżał w łóżku,
przywiązany do jego nóg oraz wezgłowia, i chrapał głośno, próbując się wiercić.
Wyglądało na to, że działanie leku usypiającego minęło, a znudzony blondyn
skapitulował i postanowił leżeć tak długo, aż ktoś go pożałuje i uwolni. Nie
spodziewał się zapewne, że obudzi go kamerdyner przyjaciółki.
Mężczyzna
pochylił się nad Jemem i uderzył go w twarz. Kiedy chłopak się ocknął, jego
błękitnym oczom ukazał się złośliwy uśmiech Michaelisa.
—Ty!
To ty mnie tak urządziłeś! Nie jesteś normalny! — zaczął się wydzierać,
podejmując kolejną próbę wyswobodzenia się z więzów.
—
Proszę się uspokoić, panie James. Panienka Elizabeth wróciła do domu. Obecnie
śpi. Kiedy się obudzi i zechce się z panem spotkać, na pewno pana powiadomię —
odparł spokojnie kamerdyner, złośliwie uśmiechając się do chłopaka.
Odwiązał jedną rękę blondyna i
podał mu szklankę wody, jednak ten ani myślał pić coś, co przygotował dla niego
Sebastian. Z całej siły zamachnął się i chlusnął cieczą w twarz służącego.
Brunet posmutniał teatralnie i przetarł chusteczką wilgotną twarz.
—
Jaka szkoda, to była jedyna szklanka wody, jaką dla pana miałem — westchnął i
przyniósł chłopakowi kanapki. — Jeśli zamierza pan rzucać we mnie również i
tym, prosiłbym aby się pan pośpieszył, mam mnóstwo obowiązków — poinformował,
nadstawiając twarz.
Jem
kipiał ze złości, słysząc słowa wydobywające się z ust bezczelnego kamerdynera.
Podniósł się najbardziej, jak pozwalały mu na to ciasne więzy, i uderzył
służącego pięścią w policzek, po czym zdziwiony zorientował się, że Sebastian w
ogóle nie zareagował na jego cios. Jakby jego pięść pogładziła skórę mężczyzny
niczym delikatne pióro wachlarza zalotnej kokietki.
—
W takim razie życzę smacznego — powiedział Michaelis, kłaniając się delikatnie
i stanął nieopodal łóżka, bacznie przyglądając się Jamesowi.
Nie zamierzał
opuszczać sypialni, dopóki chłopak nie zje i demon znów nie skrępuje jego ręki.
Wiedział, że nastolatek był sprytny, a co za tym szło: mógł stwarzać wiele
problemów. Sebastian nie mógł sobie teraz na to pozwolić. Dla jego panienki
ważny był spokój. Komfort gościa schodził więc na drugi plan. Jeśli Elizabeth o
niego zapyta, powie prawdę, a ona zapewne zrozumie jego postępowanie i wymyśli
na poczekaniu sprytne kłamstwo, w które jej przyjaciel uwierzy tylko dlatego,
że będzie pragnął jej ufać. Dlatego też demon nie obawiał się o konsekwencje
swoich czynów ani o hańbę padającą cieniem na jego reputację idealnego
kamerdynera, ze względu na sposób, w jaki był zmuszony taktować Jema.
Blondyn
długo zwlekał ze zjedzeniem posiłku. Po części z chęci zrobienia Michaelisowi
na złość, a po części dlatego, że rozsądek walczył wewnątrz niego z głodem.
Ostatecznie jednak podstawowe potrzeby wygrał i nastolatek niechętnie spożył
kanapki, wspominając służącemu, że jeśli i tym razem go czymś odurzył, to nie
puści mu tego płazem. Sebastian w spokoju wysłuchał gróźb, a kiedy Jamie
opróżnił talerz, ponownie przywiązał jego rękę sznurem, wcześniej
przytwierdzając ją do łóżka w żelaznym uścisku, który wzbudził w przyjacielu Elizabeth
kolejne wątpliwości wobec prawdziwej tożsamości dziwacznego kamerdynera.
Właściwie, obserwując Michaelisa przez te kilkanaście minut, towarzyszące
Jemowi uczucie niepokoju jeszcze bardziej się wzmogło. Był pewien, że z tym
służącym było coś nie tak i zamierzał odkryć prawdę, nawet jeśli Elizabeth
miałaby mu to za złe.
—
Zostawiam pana. Proszę na siebie uważać. Zalecałbym, by nie opuszczał pan łóżka
— mruknął na odchodne Sebastian i skłoniwszy się po raz wtóry, opuścił pokój
nastolatka.
Zerknął
na zegarek. Do południa miał jeszcze pół godziny, ale nie zamierzał spędzać
tego czasu włócząc się jak cień po posiadłości. Pragnął być już przy Elizabeth,
nienależnie od tego, co przyniesie przyszłość. Wszedł więc co jej sypialni,
pukając uprzednio, i nie usłyszawszy odpowiedzi, odetchnął z ulgą i wprowadził
do wnętrza pomieszczenia wózek z jedzeniem. Postawił go nieopodal toaletki, a
sam usiadł na stojącym przy wezgłowiu łóżka krześle i przyłożył dłoń do czoła
nastolatki. Nie miała gorączki, temperatura jej ciała nie była również zbyt
niska. Wyglądało na to, że jak na razie nie odczuwała żadnych negatywnych
skutków zabiegu. Przynajmniej pozornie, bo demon przez cały czas nie mógł
pozbyć się wrażenia, że niewidzialna siła, której doświadczyli pod koniec operacji,
wydawała mu się dziwnie znajoma i nie wróżyła niczego dobrego. Miał jednak
nadzieję, że to wszystko było jedynie wynikiem jego zdenerwowania. W ostatnim
czasie zdarzyło mu się przejrzeć kilka publikacji na temat ludzkiej psychiki,
skupiających się głównie na emocjach, i wiedział, że irracjonalne obawy były
naturalnym wynikiem reakcji organizmu na zmartwienie i stres, a tego w życiu
króla piekła ostatnio nie brakowało.
Już raz zabiłaś Sebastiana, dlatego tym razem nie przejęłam się tym zbytnio. Ale rozbolała mnie głowa, gdy Ida mieszała Lizz w myślach. To było takie... A nie wiem, ale nie podoba mi się. Skoro Lizz jest Lizz, a Ida zaledwie id, więc Lizz, jako Superego jest w stanie zmusić podświadomość do posłuszeństwa bądź ukrycia, inaczej nigdy nie stworzyłyby charakter ego. Więc jestem spokojna o Lizz, przynajmniej z psychologicznego punktu widzenia.
OdpowiedzUsuńNo i byłam zadowolona, kiedy Michała zaczął gryźć demon, a porę zaczęło mnie boleć moje serce ( tak, nieznośna cecha, odczuwanie bólu innych) i tak strasznie mi było szkoda Sebusia T_T i chętnie sama bym rozszarpała tamtego potwora. Co gorsze, martwię się ugryzieniem serca króla. Wygryzł związek z Eni? Zabrał moc? Spowoduje, że Sebastian odrodzi się w nim? A Lizz dobrze tak, niech puaka!
Cieszy mnie tylko to, że nie wszyscy Shinigami będą mieli chore ambicje. Może ktoś z nich pokona Undzia? XDDD cieszyłabym się na soumaczny wpierdol do tego wariata.
Ale Ida jedynie pokazała Lizz wizję, w oparciu o jej lęki, informacje itp, która miała wzbudzić na tyle silne uczucia, by w tym stanie wyprzeć myśli o tym, co Ida jej powiedziała i co moglaby wykorzystać przeciwko niej. Tu nie ma akurat żadnego głębszego przesłania w ryn wyrywaniu serca, chyba że jeszcze mózg mi tego nie zdradził.
UsuńI nie bądź wredna dla Lizz! Ona cierpi xD. Zabijanie Michała to coś miłego, zabijanie Sebusia w sumie też. I dobrze, że się nie przejęłaś, to był tylko głupi wytwór wyobraźni, szkoda ba to nerwów xD.
Hmm ... Z jednej strony chciałabym, aby w Lizzy chociaż po części obudziła się Ida,ponieważ byłaby wtedy jednym słowem zajebista ... Tak ... ja i moje chore rozumowanie ... Jednak jedno mnie dziwi ... Przecież demony są nieśmiertelne, a zabić może je jedynie ten miecz który był w drugim sezonie więc jakim cudem Sebastian może umrzeć od czegoś takiego ? Poważnie zranić tak, ale zginąć ? Palam również lekkim obrzydzeniem do jego osoby z powodu tego jak oszukuje Lizzy ... Gdy ona męczy się z koszmarami on zabawia się w piekle ... Ehh ... mogę powiedzieć, że mnie to trochę boli, ponieważ bardzo wczułam się w to opowiadanie ..
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wczułaś się w opowiadanie <3.
UsuńSpieszę z tłumaczeniem odnoßnie zabijania demonów. Otóż ja nie uznaję drugiego sezonu na kanon. To wymysł producentów, robiony dla hajsu, pełen błędów logicznych i z kiepską kreską. Nie lubię. Moje opowiadanie bazuje na treściach z mangi, w której nie pojawiają się kktuwy z drugiego sezonu. Wobec tego bronie bogów śmierci mogą zabić demona, ale to nie jedyny sposób (inwencja twórcza), a ten miecz... On dla mnie zwyczajnie nigdy nie istniał :P. Stąd różnice. Oczywiście nie mam nic do ludzi, którzy ten sezon lubią, każdemu jego rozrywka, ale wyjaśnić to warto :P.
Sebastian źle traktuje Lizz, Eni zresztą też. Niedługo jednak wszystko się jakoś wyjaśni :P.
Dzięki za komentarz :*.