Ja się powtarzam i głupi tłumaczę, no ale cóż. Takie życie. Gorąco się zrobiło, a ja w taką pomogę nie potrafię spać. Przez to chodzę zmęczona, dostaję głupawki bez powodu w środku prelekcji na temat filmowych adaptacji Iwaszkiewicza i ogólnie piszę kompletne bzdury. I w takim stanie, gdzie piszę "żęsy" i wpycham imperatyw do RP, betowałam ten rozdział. Możecie więc sobie wyobrazić, co o tej becie myślę.
Wobec tego proszę Was o wytknięcie mi błędów. Możecie mi cisnąć, zasłużyłam. Możecie też żartować - będzie zabawniej. A możecie również ignorować opcję komentowania tak, jak to robiliście do tej pory :*. Wybór należy do Was, choć nie będę ukrywać, że dwie pierwszej opcje (i czwartą, czyli pozytywne komentarze, o których zapomniałam wspomnieć, więc, by stworzyć efekt komiczny, piszę o tym w nawiasie, zamiast wyedytować poprzednie zdanie, a to zdanie jest tak wielokrotnie złożone, że się zgubiłam i już nie wiem, ile ma podmiotów CO?! xD) spodobałyby mi się dużo bardziej.
Okay, zamykam się, wstydu oszczędzę, a Wam życzę miłej lektury.
Idę spać. Za dwie godziny, bo głupi film sam się nie obejrzy.
Miłego :*
==================
==================
Kiedy
zbliżył się do jednego ze stołów pozastawianych przyrządami pomiarowymi,
stojący przy nich naukowcy odsunęli się, pozwalając mu spojrzeć na efekty
pracy. Był zadowolony, najnowsze próbki krwi potwierdzały jego przypuszczenia
oraz to, co w raporcie przekazał mu Shultz. Grabarz lawirował przez chwilę
pomiędzy blatami, zaglądając przez ramię każdemu lękającemu się go
pracownikowi, by wreszcie dotrzeć do tego, z którym pragnął porozmawiać. Arnold
nie był wprawdzie głównym prowadzącym badania, ani nawet kierownikiem zmiany,
ale ze względu na to, że jako jedyny odważył się przyjść do Undertakera
osobiście, na dodatek prosząc o wypłacenie należnych pieniędzy, zyskał sobie
szczątkowy szacunek siwego mężczyzny.
—
Panie Shultz, co tu mamy? — zapytał entuzjastycznie pracodawca, pochylając się
nad próbką, której Arnold przyglądał się przez nowoczesny mikroskop.
Mężczyzna
spokojnie odsunął się od urządzenia i obdarzył szefa ciepłym uśmiechem. Bez
słowa cofnął się o dwa kroki i dłonią wskazał grabarzowi miejsce. Ten spojrzał
na próbkę i aprobująco skinął głową.
—
Wyniki badań z raportów potwierdziły się na kolejnej grupie badawczej. Jesteśmy
gotowi rozpocząć procedurę udomawiania obiektów. Czekamy tylko na pański znak —
wyjaśnił Shultz z wyraźną nutą dumy w głosie.
Undertaker skinął twierdząco głową
i kazał mężczyźnie zaprowadzić się do klatek, w których trzymano dzieci, by
mógł osobiście wybrać pierwszych, którym przypadnie chlubna rola królików
doświadczalnych nowej metody wychowawczej.
Do
najniższego poziomu kompleksu, w którym pod stałym nadzorem trzymano setki
dzieci i nastolatków, prowadziła masywna winda, do której dostać mogli się
jedynie nieliczni pracownicy posiadający specjalną przepustkę. Arnold wprawdzie
takiej nie miał, ale kiedy wraz z panem Er dotarli do dźwigu, szef powiadomił
strażników, że mają wydać brunetowi specjalne pozwolenie. Przy okazji
oświadczył również Shultzowi, że z tą chwilą dostaje oficjalny awans na
głównego szefa placówki.
Undertaker nie
przykładał wagi do czegoś równie prozaicznego jak solidny system awansów.
Jeżeli ktoś zdołał zyskać jego zaufanie, był kompetentny i na dodatek potrafił
kłamać na tyle dobrze, by wywieść w pole demona, w pełni zasługiwał na
ważniejszą rolę, a że mężczyzna odważył się prosić o coś, o co grabarz nie
spodziewał się, że kiedykolwiek któryś z pracowników postanowi się upomnieć, wielokrotnie
zwiększył swoją wartość w soczyście zielonych oczach boga śmierci.
—
Dziękuję, panie Er — rzekł podekscytowany Arnold, dumnie uśmiechając się do
strażnika, którego znał od lat z zatrudnienia w poprzedniej, nie do końca
legalnej, placówce, do pracy w której oboje zdołali się zaciągnąć, siedząc
akurat przy ladzie w tym samym barze w East Endzie.
—
Nie jestem litościwy, ale potrafię dostrzec potencjał, hie hie — zaśmiał się
Grabarz.
Strażnicy
rozsunęli kratę dzielącą korytarz od windy i wpuścili dwójkę mężczyzn do
środka, po czym znajomy Shultza wszedł za nimi, by eskortować ich na dół.
Arnold
przełknął nerwowo ślinę, słysząc metalowy szczęk zamka w kratach. Nie zamierzał
przyznawać się w obecności pracodawcy do swojej słabości, nie chcąc stracić
świeżo zyskanej dobrej opinii i gorącego jeszcze awansu, ale niezwykle bał się
podróży dźwigiem. Była to wprawdzie jedyna droga prowadząca na najniższy poziom
kompleksu, której pokonanie pieszo wymagało nieludzkiego wręcz wysiłku i
ominięcia mnóstwa zabezpieczeń i pułapek, lecz Shultz chwilami wolałby przebyć
drogę szybem wentylacyjnym niż windą, która trzeszczała co każdy kolejny pręt
zbliżający ich do celu. Zawsze zastanawiał się, czy tym razem uda mu się
dotrzeć w jednym kawałku na sam dół. Najniższy poziom znajdował się ponad
półtora furlonga niżej od laboratorium, w którym pracował – gdyby więc liny
dźwigu zerwały się nawet w połowie drogi, zostałaby z niego jedynie krwawa
miazga, a jak dziwny nie wydawał się współpracownikom, nie pragnął umierać. Nie
miał dzieci ani rodziny, ale jego życie nie było warte mniej niż każdego innego
w tym budynku, choć jego koledzy zwykli uważać inaczej. Nie mieli nawet pojęcia,
jak bardzo przysłużyli się współpracownikowi, namawiając go, by osobiście udało
się do pana Er.
Kiedy
winda dotarła na dół, strażnik wystukał alfabetem morsa „Pan Er” i odsunął się,
by jego koledzy zza drzwi mogli otworzyć bramę i wycelować lufy dwóch karabinów
w ciała podróżujących dźwigiem – kolejna procedura, której grabarz kazał surowo
przestrzegać. Gościnność była rzeczą drugoplanową, zdecydowanie bardziej
liczyło się bezpieczeństwo projektu. Poza tym w pewnych kręgach witanie
przystawianiem lufy do głowy nie uchodziło za coś nieodpowiedniego. Istniały grupy
w ludzkim świecie, które za brak takiego zachowania potrafiły pozbawić życia
setki ludzi. Najmniejsza oznaka słabości w nieodpowiednim miejscu prowadziła do
okropnych konsekwencji. Grabarz miał swego czasu przyjemność obracać się w
podobnych kręgach, choć z reguły był bezstronny i czerpał korzyści tam, gdzie
dwa zwaśnione rody kryminalistów przelewały swoją krew w imię próżnej dumy.
—
Spocznijcie, panowie — powiedział uśmiechnięty Undertaker, kładąc dłonie na
lufach broni strażników i popychając je w dół.
Mężczyźni
pokornie opuścili karabiny i odsunęli się, pozwalając szefowi i jego nowemu
protegowanemu wejść w głąb korytarza. Musieli nieść ze sobą oliwną lampę, bo na
tym poziomie utrzymywano całkowitą ciemność. Pozbawione widoczności dzieci w
procesie zmiany uczyły się nie polegać jedynie na wzroku, ale również na
pozostałych zmysłach. Na dodatek podczas prób udowodniono, że część z obiektów
– osobniki o większej woli życia, karmione mięsem spokrewnionych ze sobą osób –
w procesie zmiany wykształcały szczątkową umiejętność widzenia w ciemności.
Stąd też wyniosłe zachowanie Elizabeth, kiedy grabarz prowadził ją wraz z
Sebastianem do piwnicy. Żniwiarza bawiło, jak blisko zemsty była i jak bardzo
wytężony zmysł na nic jej się nie przydawał. Mimo doskonałego wzroku, hrabiankę
oślepiało coś innego: wiara w demona i nadzieja na powrót do zdrowia. Gdyby
którekolwiek z nich miało wobec żniwiarza chociaż cień podejrzeń, pewnie już
dawno przejrzeliby jego grę. Ale tu ponownie powołał się na swojego młodego
przeciwnika: Ciel to przewidział. Wiedział, że zarówno Sebastian, jak i jego
nowa pani, do ostatniej chwili pozostaną nieświadomi tego, kim był ich
największy przeciwnik.
Poza
całkowitą ciemnością, grozy dodawały piwnicy jęki i krzyki katowanych dzieci. Oprócz
tych, które czekały w klatkach na kolejną serię badań, tortur i karmienia
gnijącym mięsem, w pozostałych pokojach znajdowały się obiekty poddawane
właśnie eksperymentom. To ich zawodzenia niosły się echem przez kręte korytarze
lochu. Arnold był już do tego przyzwyczajony, odgłosy nie robiły na nim takiego
wrażenia, jak przez pierwszy miesiąc pracy, kiedy za każdym razem, gdy tylko
zamykał oczy i próbował zasnąć, słyszał w głowie płacz katowanych dzieci i ich
błagalne łkania. Teraz traktował je jak zwykłe szczury laboratoryjne, a ich
wrzaski stały się dla niego zwyczajnym tłem tego miejsca.
Undertaker zaś
delektował się każdym słodkim dźwiękiem rozpaczy. Był dumny ze swojego dzieła i
ani trochę nie żałował ludzkich istot. Te, które zdołają przetrwać potyczkę,
będą miały szansę życia w zupełnie nowym świecie, na jego zasad. Zasłużeni
zasiądą obok niego na tronie chwały i resztę życia spędzą w luksusach. Ci zaś,
którym nie udało się przeżyć badań i prób, najprawdopodobniej i tak zginęliby
podczas walki, a gdyby nawet Grabarz nie zrobił z nich obiektów
doświadczalnych, w nadchodzącej wojnie nie daliby rady uchronić swojego życia.
Tak naprawdę jedynie oszczędził im cierpień – a przynajmniej był o tym
całkowicie przekonany.
Pan
Er wraz z Arnoldem udał się do jednego z pomieszczeń. Wewnątrz paliło się kilka
lamp potrzebnych naukowcom do oświetlania dokumentów, na których prowadzili
zapiski. Siedzieli po jednej stronie podpiętego do prądu ogrodzenia, dodatkowo
oddzielonego od dzieci szybą, na wypadek, gdyby obiekty wewnątrz zaczęły się
wzajemnie zabijać. Nie było wiadomo, jakie szkody mogłaby wyrządzić ich krew w
kontakcie ze zdrowym człowiekiem i nikt nie chciał się tego dowiadywać. To nie miało
żadnego znaczenia dla sprawy. Byli idealnymi zabójcami – silnymi, wściekłymi i
pozbawionymi skrupułów. Ich jedynym celem było zabijanie, wystarczyło jedynie
wymusić na nich posłuszeństwo, by wskazać tych, których mieli pozbawiać życia.
—
Jak przebiegają prace? — zapytał Grabarz, po raz kolejny zerkając przez ramię jednego
z pracowników.
Wiedział, że to ich krępowało i
miał z tego niesamowita frajdę. Zaśmiał się pod nosem i powiódł wzrokiem po
zapiskach siedzącego przy nim mężczyzny w białym kitlu.
—
Jak dotąd nie udało nam się wymusić na nich posłuszeństwa. Próbowaliśmy
egzekwować je, stosując ary, ale wydaje się, że oni nawet nie rozumieją tego,
co do nich mówimy — wyjaśnił zrezygnowany naukowiec.
—
Oj, zdziwiłbyś się, chłopcze. Doskonale rozumieją, oni jedynie nie chcą dać
tego po sobie poznać. To ich system obronny. Spróbuj nagradzać — zaproponował
Undertaker i odsunął się od mężczyzny.
Ten wydał
dyspozycję siedzącym obok kolegom i po chwili jeden z nich wszedł do
niewielkiego pomieszczenia przy prawym skraju Sali tortur. Otworzył zabezpieczone
drzwi i długim, przypominającym widły, narzędziem pod napięciem, poraził jedno
z dzieci, a kiedy to upadło, zaciągnął je do niewielkiej, oszklonej przestrzeni
i zamknąwszy z powrotem bramę, wrócił do bezpiecznej strefy. Arnold podszedł do
jednej z konsol i wcisnął granatowy przycisk z trąbką. W rogu pomieszczenia, w
którym porażone prądem dziecko zaczynało dochodzić do siebie, znajdował się
megafon, z wnętrza którego zaczął wydobywać się irytujący dźwięk. Kiedy
wszystkie pozostałe obiekty zwróciły wzrok na odosobnionego od nich towarzysza,
dźwięk ucichł, a w jego miejsce z głośnika wypłynął głos naukowca.
—
Usiądź — nakazał stanowczym tonem.
Odrapany,
zakrwawiony chłopiec warknął na róg pomieszczenia. Jego oczy zaczęły błyszczeć
jadowitą czerwienią, a samo dziecko rzuciło się na ścianę, próbując zrobić w
niej dziurę. Wydrapawszy kilka centymetrów kamienia, ustąpiło, wciąż słuchając
powtarzającego się głosu. Chłopiec rzucił się więc na szybę, jednak odbił się
od niej, ponownie rażony prądem. Zrezygnował dopiero po kilku minutach i
niechętnie, wciąż warcząc i śliniąc się, niczym bezlitosna bestia, usiadł i
wbił wzrok w Undertakera.
Grabarz
podszedł do mikrofonu i pochylił się nad nim, nie zrywając kontaktu wzrokowego
z dzieckiem.
—
Dobry chłopiec — powiedział zadowolony i wcisnął czerwony przycisk
znajdujący się tuż obok tego, który
wywoływał nieprzyjemny dźwięk.
Niewielka klapa w suficie opadła,
a z jej wnętrza z plaskiem upadł na podłogę świeży kawałek mięsa. Dziecko natychmiast
się na niego rzuciło; zaczęło żarłocznie rozrywać je na strzępy i połykać bez
wcześniejszego przegryzienia, bojąc się, że zaraz znów zrobią mu krzywdę.
—
Powtarzajcie do skutku. Pamiętajcie, że reszta musi patrzeć, inaczej trzeba
będzie was pozabijać, żeby miały co jeść — poinformował Undertaker, uśmiechając
się z przymrużonymi oczami do siedzącego tuż obok niego, rudego naukowca.
Po
kilku kolejnych próbach dzieci zdawały się wyrażać chęć współpracy w zamian za
mięso. Grabarz uznał tę informację za niezwykle cenną. Musiał jednak zastanowić
się, jak opracować odpowiedni sposób motywacji potworów, by podczas walki były
skłonne rozrywać przeciwników godzinami w zamian za niewielką porcję mięsa,
zniechęcając je do pożerania zwłok swoich ofiar.
Kazał odprowadzić
się Arnoldowi do bezpiecznego wyjścia przy posiadłości Stonesów. W drodze
przekazał mu kilka rozkazów, nagryzmolił na skrawku papieru informację o
awansie Shutlza i poinformował go, że ma wszystkiego doglądać, bo
odpowiedzialność za placówkę spoczywa teraz na jego barkach, a za każdy błąd
zapłaci życiem swoim lub współpracownika, którego samodzielnie wybierze.
~*~
Po
rozmowie z Idą, Elizabeth została sama w jej świecie. W swoim świecie. W
świecie jej podświadomości? Sama nie wiedziała, jak powinna określać to dziwne
miejsce. Nie było ani snem, ani obcym wymiarem – to coś w rodzaju pałacu
umysłu. Jakby mogła w dowolnej chwili przenieść swoją świadomość do wnętrza
mózgu i przechadzać się krętymi korytarzami zwojów mózgowych, odkrywając dotąd
zamknięte dla niej obszary pamięci, nad którymi pieczę sprawowało jej alter
ego.
Zabieg sprawił,
że Ida zyskała nową moc – przynajmniej tak mówiła. Jednak Lizz nie potrafiła
dostrzec żadnych negatywów nowej sytuacji. Wreszcie mogła skonfrontować się z
tą drugą stroną siebie, poznać ją, może nawet zrozumieć. Dzięki dostępowi do
jej myśli i przeżyć miała szansę wreszcie zobaczyć całe swoje życie. Jej drugą
naturą coś kierowało. Nie była pozbawionym wyższej inteligencji bytem, któremu
przyświecało jedynie zaspokojenie podstawowych potrzeb. Ida miała cel, do
którego uparcie dążyła. Chciała się zemścić, ukarać tych, którzy sprawili, że
cierpiała. Pragnęła ukojenia. Hrabianka nie była jedynie pewna, jak zamierzała
to osiągnąć, skoro odrzucała pomoc Sebastiana, po którą sięgnęła ona, dlatego
korzystając z szansy, płynnie przechodziła z jednego wspomnienia do drugiego,
obserwując zachowania doppelgangera i powoli odkrywając jego słabe punkty.
Obserwowała
mnóstwo okrutnych scen. Ida, a właściwie również ona sama, stała umazana krwią
grupy przypadkowych osób, które miały nieszczęście podróżować nieopodal lasu,
do którego Sebastian zabrał Elizabeth na trening. Dziewczyna nawet pamiętała to
miejsce. Tego dnia po raz pierwszy udało jej się gołymi rękami złapać lisa, a
potem zabili dzika, którego demon zaserwował jej później obiad. Chociaż nie
pamiętała dokładnie, jak pozbawiła zwierzę życia, uśmiechnęła się na widok
znajomego krajobrazu, nim jeszcze zmienił się w krwawą rzeź.
Po złapaniu
lisa, Michaelis wyrwał go z rąk hrabianki i skręcił mu kark, tak by zwierzę nie
umierało, wykrwawiając się na futro, z którego planował zrobić rękawiczki dla
swojej pani. Lizz jednak była z tego powodu niezwykle niezadowolona. Nie
chciała krzywdzić zwierzęcia. Uważała, że było ładne, a ona nie potrzebowała
przecież kolejnej pary rękawiczek. Sebastian nie dawał jednak za wygraną.
Stanowczo oświadczył, że lis musi umrzeć i zrobił to, co uznał za stosowne.
Wtedy młodziutka, może jedenastoletnia, Lizzy padła na kolana i zaczęła płakać
i krzyczeć na demona. Mówiła, że go nienawidzi, że powinien się jej słuchać, bo
to ona jest jego panią, że przestanie go kochać i więcej go nie przytuli.
Niewzruszony Michaelis ignorował ją do momentu, kiedy płacz nie urwał się
nagle, ustępując miejsca groźnemu, niemal zwierzęcemu warczeniu.
—
To znowu ty? W takiej chwili? Doprawdy, problematyczna z ciebie dziewczyna… —
westchnął demon, wkładając truchło lisa do torby z butelkami wody, którą wziął
ze sobą na trening.
Sięgnął po jedną z nich i rzucił
ją dziewczynie, a ta w locie rozcięła opakowanie sztyletem, który wyciągnęła z
cholewy zawiązywanych butów do połowy łydek.
—
Kto pozwolił ci się sprzeciwiać mojej woli?! — wrzasnęła, rzucając się na
bruneta.
Sebastian śmiał
się z niej, bez trudu unikając kolejnych ciosów Idy, jednak przez cały czas
bacznie ją obserwował. Lizz odnosiła wrażenie, że jego beztroska była tylko grą
mającą na celu oszukanie rozwścieczonej dziewczyny. W rzeczywistości demon
sprawdzał umiejętności drugiej osobowości hrabianki, a kiedy udało jej się
zahaczyć końcówką ostrza o mankiet koszuli Michaelisa, przez jego twarz
przemknął cień obawy. Najwyraźniej brutalna natura Elizabeth posiadała większy
potencjał, niż mu się wydawało. Zamierzał ukrócić harce dziewczyny i ogłuszyć
ją, a potem zabrać do domu, ale wtedy do ich uszu dotarł dźwięk końskich kopyt.
Zanim kamerdyner zdążył się obejrzeć, Ida biegła w stronę źródła dźwięku, a
kiedy do niej dołączył, stała już w kałuży krwi. Przed nią leżał błagający o
życie mężczyzna. Michaelis nie wiedział nawet, co się stało, Lizz również nie
zdołała przyjrzeć się niesamowicie szybkim ruchom dziewczyny. Wyrżnęła
wszystkich. Kobiety, dzieci, konie, mężczyzn. Tego ostatniego człowieka zostawiła
na koniec, jakby pragnęła, by jego dusza napełniła się przerażeniem, żeby
odszedł w najgorszy możliwy sposób – owładnięty niewyobrażalnym strachem.
—
Zostaw go, wystarczy tej zabawy — warknął Sebastian, rozglądając się wokół
ścieżki, która teraz przypominała bardziej krwisty strumień niźli leśną dróżkę.
—
Koniec będzie wtedy, kiedy ja tak zdecyduję! — wrzasnęła dziewczyna i wbiła
ostrze sztyletu w plecy mężczyzny, przebijając jego płuca.
Zachowanie Idy doszczętnie
rozwścieczyło demona. Przestał się z nią bawić i zwyczajnie skrępował jej ręce,
a potem ogłuszył dziewczynę i przewiesił sobie przez ramię.
—
Ta mała to straszne utrapienie… — westchnął i jeszcze raz rozejrzał się
dokładnie po okolicy.
Pod jednym z trucheł konia
zobaczył martwego dzika. Pomyślał, że skoro Ida narobiła mu tyle problemów, to
chociaż w ten sposób na tym skorzysta. Zabrał więc martwe zwierzę,
przewieszając je sobie przez drugie ramię i spaliwszy za sobą pobojowisko,
wrócił na polanę i położył Elizabeth w cieniu jednego z okazałych świerków.
Uważam na zajęciach, więc nie będę się rozpisywać. Alergia zabija, nie mam nastroju.
OdpowiedzUsuńTrochę to... przerażające. Te czerwone oczy mówią same za siebie, ale ten dzieciak... Nie demon, tylko zwierzę. Lizz, gdy teraz poznajemy Idę, zawsze gdy traciła kontrolę... Wydawała się faktycznie maszyną do zabijania, teraz to wygląda na szaleństwo, ale nie była zwierzęciem, które rzucało się na mięso z wywalonym językiem. Brrr!
Nie wiem co mam myśleć, teraz gdy Lizz odbywa swoją "podróż". Już łatwiej mi zrozumieć, że Sebastian to dupek. Czekam na więcej informacji.
Undertaker... jego zachowanie tylko potęguje zwierzęcość tych dzieciaków. Straaaszne. Osiągnął swój cel.
Akurat nie spodziewałam się Lizzy w tym rozdziale. Może i dobrze, ile można żyć Sebastianem i Eni.
Właściwie, nie zauważyłam żadnych błędów. Wprawdzie czytałam "jednym okiem", ale chyba nie jest tak źle, jak to przedstawiłaś.
Teraz, to ja straciłam wątek. Ale komentarz jest.
Odpisuję dopiero dziś bo wczoraj... Było okropnie, paskudnie, strasznie gorącym dniem i miałam dość istnienia xD.
UsuńMssz rację, Lizz była nieco inna niż te dzieci, które teraz zmienia Undertaker. On gdzieś nawet wspominał, że ona była dotąd najbardziej udanym eksperymentem. Chociaż mnie sie osobiście wydaje, że głupie bestie są lepsze. Ida ma świadomość, własne zdanie i siłę, nie daje sobą pomiatać i jest bardzo inteligentna w porównaniu do innych. Ale nie zawładnęła też Lizz całkowicie. Takie różnice między nimi :P.
W ogóle początkowo chciałam skończyć rozdział na końcu historii Undera, ale byłby za krótki, no i tak sobie pomyślałam, że pora dać Wam znać, że wracamy już do Lizz, bo jeszcze się stęsknicie xD.
Dzięki za komcia, szczególnie za ten heroizm w trudnych warunkach i do zobaczenia :*.
Racja, już wstęp jest pobity, gdy mówiłaś o becie. Zamiast pogody-pomogę, głupi, zamiast głupio... Ech, muszę być czujna w tekście.
OdpowiedzUsuńAhaahahaah, spaczenie zawodowe xD piszesz o nowoczesnym mikroskopie, na co mój mózg się buntuje, bo chciałby wiedzieć czy optyczny, czy elektronowy czy jonowy, na co bym stawiała, bo już do próbki krwi bym się dowaliła czy krwinki czy osocze :P Wybacz, sama się babrałam, sprawiło mi to olbrzymią przyjemność a mogę wysnuć teorię, że czynnik demoniczny będzie albo jako kolejny antygen z ok 40 tam poznanych ludziom, albo będą miały w osoczu fajne przeciwciało ( jak fp - fanpage, przypadek? ) a potem doszłam do wniosku, że to lata +/_ 1900 więc ja sobie zwyczajnie dam spokój. Ja czekam na pierwszą wojnę światową, na której Undziu będzie labolatorantem xD
Nie no xD Bo ty o tej masywnej windzie, a tak się składa, że identyczną wożą nasze ciała xD czuję się, jakbym tam była xD
Jezu, nieeeee xddddddd Mogli się dostać tylko nieliczni xdddd mamy w szpitalu 7 piętro, które jest tylko w wykazie jednej windy, na które ona nie dojeżdża, bo ma 6 pięter tylko w obsłudze. Ale, że jestem dziwnym człowiekiem, a kiedyś wysnułaś teorię, że anioło-demonem, to personel zdradził mi, którą windą i z jaką przepustką musiałabym tam się udać, gdybym chciała. Skończę w piecu pana R.
Sooo... Kary, zamiast ary i sali z małej litery, pomimo że Word zawzięcie twierdzi inaczej.
No i Undziu stosuje założenia behawioryzmu w swoich badaniach, te same, które stosują zwierzęcy terapeuci. Pozytywna reakcja zostaje wzmacniana odpowiednią nagrodą. Ooc.
Zwoje umysłu nie bardzo mi się podobają. Zwoje nerwowe-ok, ale tu raczej przychyliłabym się do bruzd i wyżłobień. Whatever, Idusia wrażenia nie zrobiła, bo pokazałaś już wcześniej urywki akcji, chyba bodajże nawet tej samej, wzbogaconej jedynie o lisa i dzika. I mam wrażenie ( z cyklu, czemu ja mam wrażenie, że to retrospekcja? Xd) że Sebastian celowo drażnił Lizzy widokiem krwi, żeby sprawdzić, czy to obudzi Idę. No bo proszę: to byłaby hańba dla kamerdynera rodu Roseblack, gdyby nie mógł niespostrzeżenie upuścić krwi lisowi.
Nie pamiętam już w tej chwili, ale jak googlowałam mikroskop, to tak czułam, że będziesz go rozkminiać. A tu smuteg, bo nowoczesny dla nich, to dla nas... Sama rozumiesz xD.
UsuńDemonizm będzie nie wiem gdzie, nie znam się na tym i generalnie to nie ma dla fabuły jakiegoś większego znaczenia, więc zapewne to pominę albo zwalę na supernaturalne świzdu-gwizdu.
No i tak, behawioryzm. Wprawdzie nie wiem, czy on już wtedy był, bo tego nie googlałam, ale Under nigdzie nie mówi wprost "postępujmy według zasad teorii behawioryzmu", więc nawet jeśli jeszcze nie istniał, to nie znaczy, że on nie mógł na to wpaść, bo jest mądry - więc ochrona dupy tak czy tak xD.
Wiem, że OOC, ale to się już nie zmieni i generalnie było częściowo celowe xD.
Sytuacja z Idą to zupełnie inna niż ta opisana wcześniej. Ale że nie robi wrażenia, to mnie nie boli, nie musiała. Miała tylko pokazać w tym miejscu, że to się zdarzało nagminnie, że miało wiele konsekwencji i jak przy tym wszystkim reagował Sebastian.
Ej i w sumie błędów jakoś wyjątkowo mało, biorąc pod uwagę mój stan podczas bety xD. Bywało, że wyspana zostawiłam dużo więcej, więc proooooops ja <3.
To chyba tyle, loffki :*.