Ciężko mi było dożyć w tym upale do środy, ale jakoś się udało TT_TT. Jeszcze we wtorek miałam tak mało wyświetleń bloga, że aż mi się smutno zrobiło, na szczęście skończyło się na prawie 600, więc nie narzekam. Widocznie teraz wszyscy czytają na wieczór :P.
Nie mam siły więcej kombinować ze wstępem, więc po prostu zapraszam na nowy rozdział i liczę na odzew z Waszej strony. Już dawno niczego nie proponowaliście, a ja mam dziurę fabularną i mogłabym tam coś wcisnąć. (Nie mówiąc o tym, że od trzech dni napisałam tylko dwie strony, bo studia kradną mi życie -_-.)
Nie mam siły więcej kombinować ze wstępem, więc po prostu zapraszam na nowy rozdział i liczę na odzew z Waszej strony. Już dawno niczego nie proponowaliście, a ja mam dziurę fabularną i mogłabym tam coś wcisnąć. (Nie mówiąc o tym, że od trzech dni napisałam tylko dwie strony, bo studia kradną mi życie -_-.)
PS Najlepszego z okazji dnia dziecka dla nas wszystkich! :D
Miłego :*
====================
Kruk
siedział na krześle, co chwilę nerwowo zerkając na zegarek. Odliczał każdą
kolejną minutę, jakby wydawało mu się, że równo z wybiciem południa jego pani
się ocknie. Chociaż wiedział, że życie różniło się znacznie od opisywanych w
książkach historii i niezwykle rzadko zdarzało się, że tak przypadkowe rzeczy działy
się dokładnie w określonym przez kogoś czasie, jego nowa, emocjonalna część osobowości
nie dawała się przekonać. Cieszył się, że przynajmniej powoli udawało mu się
okiełznać uczucia i dojść do względnej, wewnętrznej harmonii. Liczył na to, że
kiedy jego pani się obudzi, dowie się, że zabieg przebiegł pomyślnie, a potem
będzie mógł się wreszcie skupić na tym, by w pełni przejąć utraconą kontrolę
nad swoim życiem. Chwilami brakowało mu tego zimnego, logicznego osądu, którym
kierował się przez tak wiele Rzeczywistości. Najgorsze było jednak to, że
wystarczył tak krótki wycinek czasu, by sposób, w jaki żył od zawsze, stał się
dla niego tak niewyraźny i odległy, że ledwie był w stanie stwierdzić, jak
zachowałby się w danej sytuacji, gdyby emocje wciąż były dla niego nieodkrytą
tajemnicą.
—
Sebastian! — Do uszu kamerdynera dotarł dobrze znany mu głos.
Zdenerwowany wypuścił z dłoni
zegarek i zerwał się na równe nogi, dopadając do łóżka hrabianki.
Dziewczyna
oddychała płytko i niezwykle szybko, błędnym wzrokiem wodząc po wnętrzu pokoju,
jakby nie widziała jego twarzy. Zmartwiony Michaelis dotknął policzka Lizz, a
wtedy ona szarpnęła go za rękę, sprawiając, że przewrócił się na materac tuż
obok niej. Dopiero wtedy udało jej się do reszty wybudzić z koszmaru. Spojrzała
na bruneta i przez chwilę chciała zepchnąć go z łóżka i nawyzywać od
zboczonych, hańbiących jej dobre imię mężczyzn, ale wtedy przed oczami nastolatki
stanął obraz zakrwawionych zwłok demona.
—
Nic ci nie jest — mruknęła z ulgą i wtuliła się w Sebastiana, nie myśląc o tym,
jak bardzo przeczyło to w tej chwili wszystkiemu, co dotąd mówiła i robiła.
Nie mogła
dłużej się okłamywać i nie była w stanie tworzyć między nimi tak ogromnego
dystansu. Nie potrafiła również odzierać się z tego, czego pragnęła, w obawie o
to, że służący znów ją odepchnie. Ufała mu, kochała go, a to, co dla niej
zrobił w zakładzie grabarza, było dowodem na to, że w pełni zasługiwał na zaufanie,
o które tak bardzo zabiegał.
—
Oczywiście, że nim mi nie jest, panienko. Miałaś zły sen? — zapytał łagodnie,
niepewnie obejmując nastolatkę i przytulając ją do swojej piersi.
Chociaż
wiedział, że nie powinien wykorzystywać chwili słabości hrabianki, wciąż miał w
pamięci słowa Jeanny i złość, jaką wywołała w niej informacja, że nie przytulił
swojej pani, gdy tego potrzebowała. Skoro więc teraz Lizz zrobiła to sama,
musiał być dla niej oparciem. Poza tym poczuł się tak, jakby ktoś zrzucił z
jego barków niesamowity ciężar, który stale nosił na barkach przez ostatnie
miesiące.
Wdychał przyjemny
zapach skóry swojej pani wymieszany z domieszką woni medykamentów. Czuł na
sobie jej ciepło i drżenie wątłej dziewczyny, która, zwyczajnie przerażona,
szukała w nim wsparcia.
—
Widziałam, jak umierasz. Ona mi pokazała… Ona… Ona mówiła, że umrzesz. Ty nie
umrzesz. Nie możesz. Nie zrobisz tego. To ja mam cię zabić! — mówiła
rozdygotana hrabianka.
Koszula
Michaelisa powoli wilgotniała od łez roztrzęsionej nastolatki. Bolesne ukłucie
w sercu zmusiło go, by przytulił ją do siebie mocniej, dając odczuć, że jest
obok niej i nie zamierza umierać.
—
Nic mi nie jest, panienko. Nie martw się, nie umrę, dopóki mi nie rozkażesz —
powiedział ciepło, głaszcząc dziewczynę po głowie.
Przez
kilka kolejnych minut milczeli. Elizabeth była przerażona i zawstydzona, nie
chciała, by demon widział jej twarz w chwili tak wielkiej słabości, a Sebastian
zwyczajnie nie wiedział, jak powinien się zachować. Pragnął zapytać, kim była
wspomniana przez szlachciankę „ona”, chciał dowiedzieć się, czy jego zapłakana
kontrahentka czuła swoje nogi – jednak żadne z tych pytań nie wydawało się
odpowiednie. Musiał odłożyć swoją ciekawość na bok, tłumacząc sobie, przyjdzie
jeszcze czas, by poznać odpowiedzi. W tamtej chwili liczyło się jedynie to, by
zapewnić Lizz poczucie bezpieczeństwa.
—
Sebastian — mruknęła hrabianka, po kolejnych kilku minutach ciszy. — Wystarczy
— dodała z wyrzutem, kiedy na nią spojrzał.
Demon
uśmiechnął się ciepło i posłusznie zszedł z łóżka. Podszedł do wózka, sięgnął
po szklankę z wodą i podał ją Elizabeth, prosząc, by piła pomału. Dziewczyna
skinęła głową, ale zignorowała zalecenie Michaelisa i duszkiem opróżniła
szklankę, na koniec wzdychając z ulgą.
—
Panienko… — zaczął kamerdyner, odbierając od niej naczynie.
Kiedy jednak napotkał wzrok dwojga
błękitnych oczu, wycofał się i jedynie postawił przed nią sałatkę, prosząc, by
chociaż spróbowała coś zjeść. Nastolatka spojrzała na jedzenie, krzywiąc się
wymownie, ale sięgnęła po sztuciec i zaczęła dłubać w półmisku, wybierając
jedynie kawałki pomidora. Całą resztę zostawiła, delikatnie odsuwając naczynie
i prosząc demona o kolejną szklankę wody. Mężczyzna bez słowa skinął głową i
zniknął na chwilę za drzwiami sypialni, by wrócić z kolejną porcją napoju.
—
Może ma panienka ochotę na herbatę? —zapytał, odbierając od niej opróżnioną
szklankę.
—
Nie. Niedobrze mi — mruknęła, i wtuliła się w poduszkę, zasłaniając kołdrą
twarz.
Zmartwiony demon klęknął przed
nią, ściągnął z dłoni rękawiczkę i powoli przysunął rękę do jej czoła. Temperatura
Elizabeth wciąż mieściła się w normie, choć demonowi zdawało się, że była lekko
podwyższona. Sebastian zerknął w dół łóżka, a potem znów przeniósł wzrok na
Elizabeth. Kiedy jednak otworzył usta, nastolatka dotknęła palcem jego warg i
lekko pokręciła głową.
—
Jeszcze nie. Proszę. Pozwól mi… Jeszcze przez chwilę — powiedziała niemal
bezgłośnie i lekko przygryzła język, starając się powstrzymać łzy.
Chociaż
bardzo pragnęła dowiedzieć się, czy operacja przebiegła pomyślnie, za bardzo
się bała, że straci ostatnie źródło nadziei. Chciała jeszcze przez chwilę żyć w
nieświadomości, nacieszyć się pozornym spokojem, zanim pozna ostateczny
werdykt. Sebastian doskonale ją rozumiał, dlatego posłusznie wycofał się i nie
zadał pytania.
—
Czy mogę zapytać, kim była „ona”, o której wspominała panienka tuż po
przebudzeniu? — powiedział ściszonym głosem i wyciągnął z kieszeni smoczą
łuskę, którą podarował hrabiance przed zabiegiem.
—
Ja… — zaczęła i zacięła się, próbując przywołać obrazy ze snu, lecz wszystko się
wymieszało, tworząc niewyraźny obraz ponakładanych na siebie scenek, wśród
których wyróżniała się tylko jedna: chwila, w której Sebastian umiera. – Nie! —
krzyknęła, drżąc spazmatycznie, by po chwili nerwowo pokręcić głową. — Nie
wiem, Sebastian. Nie pamiętam — wyjaśniła zrezygnowana i westchnęła ciężko,
intensywnie wpatrując się w wiązanie jego krawata, jakby próbowała wyczytać z
niego jakąś niezwykłą mądrość.
Czuła się
strasznie dziwnie. Wszystko wydawało jej się obce, wszystko oprócz demona, ale nie
chciała cały czas kleić się do niego jak jakieś słabe, przerażone dziewczątko.
Musiała stawić czoła swoim lękom, a póki Sebastian był obok, wystarczyło, że
patrzył w jej kierunku – samo to dodawało dziewczynie odwagi. Wiedziała, że w
końcu będzie musiała poruszyć nogami, ale kiedy tylko na nie patrzyła,
ogarniało ją okropne uczucie, jakby chciała uciec z własnego ciała, a co
gorsza, miała wrażenie, że coś w wewnątrz niej zachęcało, by to zrobiła.
—
Sebastian, pocałuj mnie — powiedziała nagle pewnym głosem, z determinacją
patrząc demonowi w oczy.
Nie wiedziała,
czemu właściwie tego zażądała, chyba szukała czegoś, co na moment rozproszyłoby
jej uwagę, by mogła zebrać w sobie siły i się ruszyć. Wybrała niezwykle
idiotyczny sposób, ale świeżo po zabiegu i kilkunastu, sądząc po domniemanej
porze dnia, godzinach wywołanego farmakologicznie snu, nie miała siły wymyślać
niczego sensowniejszego.
—
To rozkaz. Masz mnie pocałować — powtórzyła, widząc wahanie mężczyzny.
—
Tak jest — mruknął zbity z tropu i pochylił się nad dziewczyną, delikatnie
muskając wargami jej spierzchnięte usta.
Zamierzał
ograniczyć się jedynie do delikatnego dotyku, lecz kiedy poczuł ciepło skóry
Elizabeth, zapragnął czegoś więcej. Nie chcąc jej wystraszyć, nieśmiało wplótł
rękę we włosy nastolatki i pogłębił pocałunek, który Lizz oddała mu z taką
pasją, jakby sama pragnęła tego od dłuższego czasu. Po chwili jednak czar prysł
i hrabianka odepchnęła od siebie demona, patrząc na niego wściekle.
—
Kazałam ci… Eh, mniejsza z tym, demonie — wybełkotała nieskładnie i ponownie
zerknęła na swoje stopy.
Sebastian nie przejął się
szczególnie jej nagłą zmianą podejścia. Widząc, że zdecydowała się wreszcie
sprawdzić, czy odzyskała czucie w nogach, chwycił ją za dłoń. Miał pewność, że
właśnie tego potrzebowała, tak samo, jak dałby sobie uciąć rękę za to, iż nigdy
by go o to nie poprosiła. I tak przeszła samą siebie, otwierając się na jego
dotyk aż do tego stopnia.
Elizabeth
wolała dowiedzieć się, czy zabieg przyniósł oczekiwany rezultat, niż dalej
ciągnąć niezręczną sytuację, jaka między nimi wystąpiła. I tak to, co miało stać
się wymówką, by zebrać myśli, stało się czymś, od czego wymówiła się, skupiając
uwagę na tym, co było najistotniejsze. Uścisk dłoni demona dodawał jej otuchy.
Była wdzięczna, że to zrobił. Dzięki temu prostemu gestowi, mimo zawrotów głowy
na samą myśl o poruszeniu kończyną, czuła się stabilnie. Ręka Sebastiana stała
się kotwicą, trzymającą ją u brzegu wzburzonej rzeki myśli i emocji.
Dziewczyna
oddychała ciężko, przy każdym kolejnym wydechu, obiecując sobie, że będzie
ostatnim przygotowującym ją do zmierzenia się z rzeczywistością, ale
zdenerwowanie wygrywało z rozsądkiem i hrabianka zwyczajnie nie potrafiła
przerwać tego napędzanego stresem kręgu.
—
Panienko? — zapytał cicho demon, zerkając głęboko w jej oczy.
Uśmiech
Michaelisa i ogromny spokój, jaki dostrzegła w jego oczach, sprawiły, że Lizz
poczuła się nieco lepiej. W dalszym ciągu drżała z nerwów, ale w końcu zmusiła
się, by spróbować poruszyć nogą. Napięła mięśnie i wpatrywała się w zakrywający
kończyny materiał, wstrzymując powietrze. Kamerdyner również skierował wzrok w
dół łóżka, lecz żadne z nich nie zauważyło reakcji.
—
Po-poczekaj, m-może zrobiłam coś źle… — wybełkota roztrzęsiona dziewczyna.
Ponownie się
skupiła i zaciskając palce na dłoni Sebastiana, ze wszystkich sił spróbowała
poruszyć nogami. To, co czuła, widząc nieruchome kończyny, nie dawało się
opisać słowami. Obraz przed jej oczami stawał się coraz bardziej niewyraźny.
Każdy oddech dudnił w jej głowie, a sekundy zdawały się trwać wieczność. W
dalszym ciągu starała się wprawić nogi w ruch ale za każdym razem efekt był
taki sam.
—
Sebastian! Zdejmij to! Może, może po prostu nie widzimy! — krzyczała
zdenerwowana Lizz, coraz bardziej się trzęsąc.
Zrezygnowany
demon starał się ukrywać przed szlachcianką ogarniający go smutek. Czuł się
niesamowicie winny. Gdyby jej nie zostawił, gdyby chociaż dał jakiś znak, może
by do tego nie doszło. Gdyby od razu przystał na propozycje Michała, może
zdążyłby dotrzeć do swej pani na czas. Wszystko, co stało się przez ostatnie
pół roku, nie miało żadnego sensu. Chociaż Michaelis miał wielkie plany na
przyszłość, żadne z nich nie miały znaczenia w obliczu kalectwa jego pani.
Naprawdę wierzył w to, że Undertaker zdoła uratować nogi hrabianki, że
przywróci jej sprawność, odda to, co utraciła z winy niekompetentnego
służącego…
Chciał
powiedzieć Elizabeth, że ściągnięcie materiału z nóg nic nie da. Nie był jednak
w stanie wydusić z siebie ani słowa, widząc, jak jego pani rozpaczliwie
chwytała się ostatków nadziei. Posłusznie odkrył nogi i znów chwycił
szlachciankę za rękę. Uznał, że będzie wierzył wraz z nią do samego końca. Może
miała rację? Może zwyczajnie zapomniała, jak używa się mięśni, może były tylko
bardzo słabe i teraz uda jej się wprawić je w ruch? Pragnął w to wierzyć, ale
widok szczupłych, nagich kończyn hrabianki, bezwładnie leżących na materacu,
potęgował jedynie narastającą w demonie beznadzieję.
—
Teraz się uda. Patrz. Patrz! Sebastian, do cholery, patrz! — krzyczała Elizabeth, szarpiąc Michaelisa za rękę.
Mężczyzna
spojrzał w jej oczy, mruknął pod nosem niewyraźne „przepraszam” i znów spojrzał
na nogi swojej pani. Poczuł na dłoni silny uścisk, jeszcze mocniejszy od
poprzedniego, jednak kończyny dalej leżały bezwładnie na materacu. Szlachcianka
poderwała się nagle i zaczęła nerwowo uderzać w swoje ciało.
—
Ruszcie się! Cholerne, bezużyteczne kikuty! Ruszcie się! To jest rozkaz!
Ruszcie się! — powtarzała w amoku, ledwie chwytając powietrze i zalewając się
łzami, póki demon nie skrępował rąk dziewczyny i nie przytulił jej do swojej
piersi.
—
Wystarczy, panienko… — szepnął, głaszcząc ją po ramieniu. — Jakoś sobie z tym
poradzimy.
—
Nie! Z niczym nie będziemy sobie radzić, demonie! Wynoś się! — warknęła Lizz,
odpychając od siebie kamerdynera.
Zaczęła okładać go pięściami, póki
ten nie wstał i nie odsunął się tak, że nie była go w stanie dosięgnąć.
—
Wynoś się! Nie chcę cię widzieć! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię, Sebastian!
Wynocha! — powtarzała, nie zdając już sobie sprawy z tego, co mówiła.
To nie miało znaczenia, po prostu
musiała krzyczeć. Znalazła w demonie winnego, przelewając na niego całą złość i
rozpacz, które rozrywały jej ciało.
Po
chwili do sypialni dziewczyny wbiegła Jeanny wraz z Thomasem. Pokojówka
zmierzyła wściekłym spojrzeniem Sebastiana, po czym dopadła do Elizabeth, każąc
kucharzowi wyrzucić kamerdynera za drzwi. Demon nawet się nie stawiał. Spuścił
głowę i pozwolił, by brunet wyprowadził go z sypialni hrabianki. Mówił coś, ale
Kruk nie potrafił skupić się na jego słowach. Dotarł z nim do kuchni, usiadł na
krześle i tępo wpatrywał się w skazę na drewnianym stole, nie wiedząc, co
powinien teraz zrobić.
Sądził, iż był
na to gotowy, ale okazało się, że prawda była inna. Uwierzył w powodzenie
zabiegu, nie przyjął do siebie myśli o porażce i stając w jej obliczu, nie miał
pojęcia, co powinien teraz zrobić. Nie było innego rozwiązania, pozostało mu
tak naprawdę tylko opiekowanie się hrabianką i wierne trwanie u jej boku w
świadomości, że doszczętnie zrujnował jej życie. Dopiero teraz zobaczył głębię
cierpienia nastolatki. Wcześniej wiara w powodzenie operacji podtrzymywała ją
na duchu, ale teraz, kiedy zupełnie straciła nadzieję, nie było już nic, co
powstrzymywałoby ją przed całkowitym załamaniem.
Hrabianka
nie wiedziała, o co miałaby dalej walczyć. Pozwoliła, by Jeanny ją przytuliła.
Wypłakiwała się w jej ramię, póki nie opadła z sił i nie położyła się, czując
pieczenie zapuchniętych policzków. Nie widziała dalszego sensu swojej
egzystencji. Jak miała się zemścić, jak mogła kogokolwiek pokonać, skoro nie
potrafiła nawet o własnych siłach wstać z łóżka? Nie można walczyć, jeżdżąc na
wózku. Nie można uciekać, biegać, pomagać w śledztwie. Miała wrażenie, że jej
życie dobiegło końca, pozostawiając po sobie jedynie marną karykaturę tego,
czym kiedyś było, chociaż i samo to nigdy nie mogło zostać nazwane szczęśliwym.
W końcu zmęczona dziewczyna zamknęła oczy, zapadając w sen, gdzie chociaż przez
chwilę mogła żyć złudzeniem pełnej sprawności.
Dlaczego Lizzy nie odzyskała czucia w nogach ... ? Szczerze na to liczyłam ... Teraz jest mi jeszcze bardziej jej żal ... Dlaczego ?
OdpowiedzUsuńBo jestem zuą autorką i lubię krzywdzić moich bohaterów BUAHAHAHAHAHAHAHAHAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAAHA!!!
UsuńNie, a tak serio, to *spoiler alert* :P.
Czy rzeczywistość to czas przeznaczony na jednego kontrahenta? ( upartość)
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, czy nawyzywać, czy zwyzywać.
Powtórzenie barków
"Poza tym poczuł się tak, jakby ktoś zrzucił z jego barków niesamowity ciężar, który stale nosił na barkach przez ostatnie miesiące. "
Jaki kawaii rozkaz! ( i cholerka, kręcąc, żeby w trakcie napisać komcia, przeczytałam spoiler alert) ... Dobrze, że mi naspamiłaś. Dziękuję.
Jestem z ciebie dumna jako czytelniczka, że okaleczyłaś Lizz, bo kiedyś ci o tym mówiła, ale Moja Ja siedzi obok na krześle i strasznie zapłakuje się, gdy to czyta. Bo sądziła, że się uda, i w dodatku to pojawienie się Idy potraktowała jako efekt uboczny, ale że wszystko wyszło. A tu nie.
Szkoda mi Sebusia, ale nie zadzwonię mu do ogona.
Ej, no, żal mi Lizz T.T Puakam? Znaczy, Moja Ja puaka, bo Ja się śmieję, żeby ukryć coś więcej. Ale szkodaaaaaaa... Za to już wiem, że o ile w 3 tomie zbierała się z rozbicia psychicznego, to w czwartym będzie zbierać z rozbicia fizycznego ^^
Hahaha, bo Lizz to taka mała zbieraczka, wiecznie musi z czymś się zmagać xD. Nie no, nie sądzisz, że to by było nudne, gdybym powtórzyła tę samą formułę? Mam trochę inny plan, poza tym ona z tego emocjonalnego gówna wciąż do końca nie wyszła.
UsuńBarki mi się mnożą, beta kwiczt <3. Nawyzywać/zwyzywać - jedno i drugie pyknie.
I nie, rzeczywistość to nie czas na jednego kontrahenta. To by było zbyt egocentryczne. Ale, o ile samo założenie jest błędne, znajduje się w nim malutkie ziarenko prawdy :P.
No i generalnie straciłam wąek odpowiedzi, bo ktoś się do mnie w busie dosiadł -_-. Hejcę komunikację miejską :/. Anyway, dobrze, że Twoja Ty puakasz, miało być nieco imołszynalnie xD.
Biedna Lizzy :(
OdpowiedzUsuń