Koszula – jest!
Luźne spodnie – są! Wygodne buty – założone! Dziewczyna wreszcie poczuła, że
żyje. Ledwie weszła do sypialni, a szykowna suknia, gorset, buty na obcasie i
cała obłudna otoczka bezbronnej kobiecości wylądowały na podłodze. Podeszła do
toaletki, wzięła zwilżoną chustkę i zaczęła mocno pocierać nią twarz, by jak
najszybciej pozbyć się swędzącego makijażu. Spojrzała w lustro i widząc
zaczerwienione od podrażnień policzki, mrugnęła do siebie ochoczo. Rozpuściła
włosy, machnęła głową i ponownie zerknęła w posrebrzane szkło.
– Gotowe! – krzyknęła
sama do siebie, wysuwając pięść w kierunku odbicia, po czym wybiegła radośnie z
pokoju, jak dziecko po całym dniu szkoły, które biegnie do domu na posiłek.
Zbiegła na sam dół, ześlizgując się po
poręczy, przy okazji uważając, żeby nie przyuważył jej lokaj. Cichutko, na paluszkach… Ups! Potrąciła
jedną z chińskich waz. Na szczęście chwyciła ją w ostatniej chwili.
– Uff… Treningi
dają efekty. – Uśmiechnęła się do kawałka porcelany. Odstawiła naczynie na miejsce i
szybko pobiegła dalej, do pomieszczenia dla służby, gdzie siedział Tai i Jeanny.
– Panienko! – pisnęła
dziewczyna, widząc wypieki na twarzy młodej hrabianki.
– To rozkaz!
Idziemy grać w baseball! – zarządziła z szerokim uśmiechem na ustach, wskazując
ręką ogród.
– Tak! –
Blondynka bez chwili namysłu zerwała się z miejsca i pobiegła we wskazane
miejsce. Czerwonowłosa wraz z chłopakiem pognali tuż za nią.
Niezwykle
precedensowe wydarzenie, by pani domu spoufalała się w ten sposób ze służbą,
jednak Lizz nie po raz pierwszy udowadniała, że ma w głębokim poważaniu to, co
wypada a co nie. Na co dzień utrzymywała pozory – wśród ludzi zachowywała się
nienagannie, nawet przed Sebastianem starała się grać inną, niż dyktował
jej charakter. W końcu był dorosłym mężczyzną, demonem z kilkusetletnim stażem.
Wypadało zachowywać się godnie.
Cztery
lata ćwiczeń dawały efekty. Jednak za plecami szlacheckiego świata, czarnego
lokaja i rodziny, właśnie taka była. Lubiła się bawić, ruszać, dawać radość
tym, na których jej zależało. W pewien sposób okazywała tak wdzięczność
służącym, nieodzownie stojącym u jej boku. Mimo tego, co przeżyła. Mimo ciemności,
która wzięła w objęcia jej serce, nie chciała się oddać. Nie całkowicie. Od
początku do końca pragnęła by,ć sobą, właśnie taka była ona, taka była jej dusza.
Idealna mieszanka słodkiej beztroski i goryczy cierpienia, chęci pomszczenia
samej siebie i czerpania z życia pełnymi garściami.
– Panienko?
– Jeanny, co ja
ci mówiłam… Kiedy gramy masz mówić do mnie Lizz – poprawiła ją urażona.
– Ehm… Lizz,
dlaczego Pan Sebastian z nami nie gra? – zapytała.
Powtarzała to właściwie za
każdym razem. Od samego początku uroda lokaja kompletnie zauroczyła pokojówkę,
dlatego przy nim nigdy nic jej nie wychodziło. A przynajmniej była to dobra
wymówka, żeby nie wyjść na zwykłą fajtłapę.
– Wiesz, że
szlachciance nie wypada spoufalać się ze służbą, prawda? – Dziewczyna
odpowiedziała pytaniem, patrząc na blondynkę z powagą.
– T…tak – potaknęła
niepewnie.
– Właśnie
dlatego.
Lizz wzruszyła ramionami. Nie było sensu tłumaczyć dziewczynie
szczegółów. Powinna się domyślić, że ani hrabianka, ani jej lokaj nie
zamierzali naruszać swojej nieskazitelnej relacji, a jeśli się nie domyślała,
to i tak by tego nie zrozumiała. Poza tym, Sebastian miał, między innymi, pilnować
jej manier i mimo że na rozkaz na pewno zagrałby w baseball, swoimi subtelnymi
komentarzami uprzykrzałby jej życie przez kilka kolejnych tygodni.
Na chwilę stanęła w miejscu by wyobrazić sobie grę z nim. To byłaby na pewno ciekawa rozgrywka… Kiedyś. Bardzo, bardzo kiedyś – doprowadziła
myśli do porządku.
– Ostatnia
runda! – zdecydowała, spoglądając na zegar wmurowany w ścianę posiadłości.
~*~
Nastoletnia
dziewczyna siedziała przy skromnym stole, opierając głowę na łokciach.
Wpatrywała się przez okno obserwując ostatnie promienie słońca leniwie
przedzierające się pomiędzy drzewami, zwiastujące nadejście nocy. Przeżyła
kolejny dzień, jak poprzedni, jak następny. Z każdym nowym, ciągnęła za
sobą krwawą nić swojego, niewiele znaczącego dla świata, życia. Jednak nie
myślała o smutku, gniewie ani bólu. Do końca nie wiedziała, o czym myśli. Właśnie,
dlatego siedziała tutaj: w kuchni. Lubiła przychodzić w to miejsce, chociaż
nieczęsto jej się to zdarzało. Czuła się z nim dziwnie związana, dawało
ukojenie, spokój.
– Zabawne jak wszystko szybko się zmienia – pomyślała,
przypominając sobie bieganie za piłką sprzed kilkunastu minut.
– Dlaczego Pan Sebastian z nami nie gra? – Usłyszała
w głowie echo głosu blondynki.
– No właśnie…
Dlaczego? – zapytała, kierując słowa w przestrzeń.
– Dlaczego co,
panienko? – Znajomy, kąśliwy głos zza pleców wyrwał Elizabeth z rozmyślań.
– Hm? –
mruknęła. – Dlaczego herbata jeszcze nie jest gotowa? – zapytała rozkojarzona,
próbując brzmieć na zniecierpliwioną.
W rzeczywistości wcale nie myślała
o herbacie, właściwie, nie miała na nią w ogóle ochoty. Wciąż była jeszcze
rozgrzana po grze. Lokaj podszedł do niej i nachylił się, by spojrzeć z bliska
na bladą, porcelanową twarz nastolatki, przyozdobioną rumieńcami. Przyglądał
się, marszcząc brwi, czym wzbudzał w szlachciance lekkidyskomfort.
– Co robisz? – burknęła
zirytowana.
Demon odsunął się z uśmiechem na
ustach i zajął się przygotowywaniem napoju.
– Proszę
wybaczyć, ale wydaje mi się, że szlachciance o panienki statusie nie wypada
pokazywać się z takimi wypiekami i bez makijażu, a tym bardziej nie wypada
spoufalać się ze służbą. To może bardzo źle wpłynąć na panienki pozycję w
towarzystwie. Proszę pomyśleć, co by się stało, gdyby Lady Cartwright się o tym
dowiedziała, mogłaby na tym ucierpieć firma – wygłaszał swoją tyradę niezwykle
wyniosłym tonem.
Dokładnie tak, jak się spodziewała. Z każdym
kolejnym słowem miała wrażenie, że czerwienieje od stóp do głów, a z jej uszu
zaraz zacznie lecieć para, jak z czajnika z zagotowaną wodą.
– Zamknij się –
wycedziła przez zęby.
Miała zamiar powiedzieć coś
jeszcze, ale świszczenie ją wyprzedziło. W sumie i tak nie wiedziała, co
mogłaby dodać, bo prawda była taka, że demon znów miał rację. Jak zwykle, gdy
tyczyło się to manier. Jednak kamerdyner przywołujący do porządku swoją panią? – tak nie powinno być.
– Co na to powiedziałaby Lady Cartwright?
- przedrzeźniała go w myślach.
– Wypije
panienka tutaj, czy zanieść herbatę w inne miejsce? – zapytał Michaelis, zmieniając ton głosu na niezwykle uprzejmy. Jak zawsze.
– Wypiję tu.
Idź przygotować kąpiel – rozkazała, okazując mu największy brak szacunku, jaki
tylko potrafiła wyrazić głosem. Sebastian spojrzał na nastolatkę z ukosa
i uśmiechnął się szyderczo.
– Yes, my lady.
– Pokłonił się i wyszedł.
– Assam, hę? –
szepnęła sama do siebie, wdychając aromat gorącego naparu.
Słońce już zupełnie zaszło. Nie
zwróciła nawet uwagi, kiedy mężczyzna zapalił świecę na stole. Przez chwilę
patrzyła na przyjemny, ciepły blask emanujący od szczytu woskowego walca, jednak zgasiła go, zanim zaczął się
topić. Uwielbiam ten zapach. Zrobiło
się zupełnie ciemno.
~*~
Elizabeth
siedziała na łóżku, czekając aż lokaj dopnie guziki jej nocnej koszuli. Z
pochyloną głową spoglądała to na błyszczącą, drewnianą podłogę, to na swoje
blade stopy. Światło świec przebijało się przez jej gęste włosy, zostawiając na
twarzy ledwie widoczne cienie, przypominające blizny. Ciemność ukazywała
prawdę, odsłaniała prawdziwe oblicze zranionej dziewczyny, wnętrze porozrywanej
na strzępy duszy. Czuła się dziwnie. Przez cały ten dzień jakby nie do końca
była sobą. Przeszłość odciskała w jej pamięci coraz większe piętno,
nadwyrężając zmęczony materiał ducha.
Nie chciała spojrzeć na służącego. Jego
delikatny dotyk sprawiał, że po jej ciele przechodziły dreszcze. Coś się zmieniało,
czuła to, ale nie była w stanie tego powstrzymać. Wzbierające z każdą chwilą uczucie niepokoju
i osamotnienia, ucisk w okolicach karku, delikatne pieczenie, niemal
nieodczuwalne; teraz, gdy się wyciszyła, uderzył w nią ze zdwojoną siłą. Koniuszkami
palców dotknęła znaku. Ból ustał. Demon dopiął ostatni guzik koszuli, pokłonił
się i wstał, przypadkowo muskając dłonią kolano czerwonowłosej. Czując jego
dotyk, wzdrygnęła się i nerwowo odsunęła. Pali…
– Co się stało?
– zapytał zdziwiony, bacznie przyglądając się hrabiance.
Siedziała skulona na łóżku, z podciągniętymi do piersi nogami, chowając twarz we włosach. W tej chwili niczym nie przypominała wysoko
postawionej, dumnej arystokratki. Wyglądała jak małe, przestraszone dziecko, kulące się
przed zimnem. Trzęsła się. Nie mogła się opanować. Powinna, ale to okropne
uczucie, którego nie potrafiła nazwać, przepełniło jej duszę i ciało,
kontrolowało ją.
– Ludzie. Zawładnięci uczuciami i
wspomnieniami. Tak delikatni i bezbronni. Własne demony pożerają ich słabe
dusze, a mimo to… Dążą do celu po trupach, nie zważając na konsekwencje. Nie
dbają o nic, nie obchodzą ich ofiary. Zaprzedają się, by zdobyć to, czego
pożądają… Wciąż jednak jest w nich coś interesującego – pomyślał demon, patrząc
na dziewczynę z przymrużonymi oczami.
Na jego twarzy pojawił się cień
niepokojącego uśmiechu. Nagle nastolatka zaczęła się śmiać, coraz głośniej i
głośniej, jakby coś ją opętało. Impulsywnie podniosła głowę i spojrzała
przeszklonymi oczami prosto w żarzące się czerwienią źrenice demona.
– Żyję tylko w
jednym celu. By dokonać swojej zemsty. Sprawić, by ci, którzy zadali mi cierpienie, umierali ze strachu. Błagali o litość. To żałosne plugastwo. Pożałują, że
odważyli się zbliżyć, dotknąć mnie. Będę patrzeć jak ich płonące ciała zwijają
się z bólu z cierpiętniczym wrzaskiem. Dopóki nie roztopią im się struny
głosowe. A ty… – Wstała i podeszła do Michaelisa tak blisko, że poczuła na skórze
jego spokojny, ciepły oddech. – Ty Sebastianie jesteś moim pionkiem. Moim
narzędziem zemsty. – Chwyciła go za ręce i przecięła nimi linię ich wzroku. –
Twoje dłonie wydrą serca z ich gnijących piersi.
Przez
moment kamerdyner patrzył na nią zszokowany, jednak z każdą chwilą zdziwienie
ustępowało wyrazowi brutalnego, rządnego krwi zadowolenia, z wolna podbijającego jego twarz. Uśmiechnął się i uwolnił dłonie z uścisku. Klęknął przed
nastolatką, położył dłoń na piersi i pochylając głowę, wypowiedział słodkie
słowa:
– Yes, my lady.
~*~
– Um? –
Elizabeth przekręciła się w łóżku. Ze snu wyrwał ją irytujący dźwięk.
– Sebastian? –
zapytała, otwierając zaspane oczy, jednak nie dostrzegła nikogo w ciemności.
Coś uderzyło w okno. Leniwie podniosła się z łóżka, okryła plecy
leżącym na krześle ponczo i powoli podeszła do źródła dźwięku, jednak wciąż
nikogo nie widziała. Wcisnęła klamkę i odchyliła skrzydło okna. Wychyliła się
przez nie, niepewnie spoglądając w dół, a potem w górę.
– Sebastian? –
zapytała ponownie, jednak nikt jej nie odpowiedział. – Eh…
Stanęła na parapecie, wysunęła
się, chwyciła dłońmi zewnętrzną okiennicę i wdrapała na dach. Rozejrzała się
dokładnie, ale nawet tam jej oczy wciąż nie dostrzegały żadnej sylwetki, ani
nawet podejrzanego cienia na kamiennej ścianie. Czuła jednak, że ktoś tam był.
Gdy tylko usłyszała kolejne, nienaturalne skrzypnięcie, impulsywnie się odwróciła.
Zobaczyła niewyraźną sylwetkę człowieka. Tajemnicza postać stała nieruchomo,
jakby zapraszała ją, by podeszła.
– Kim jesteś? –
zapytała cicho, zbliżając się ostrożnie, by nie wystraszyć nieznajomego.
– Jestem tym,
kim ty teraz jesteś. – Rozbrzmiało z oddali echo kilku głosów.
Zdziwiona przetarła oczy, nie
dowierzając w to, co widzi i słyszy. Wciąż, jak zahipnotyzowana, szła w stronę
czarnej łuny. Jakby przestała kontrolować swoje własne ciało, jakby coś pchało
ją w objęcia nieznajomego bytu.
– To znaczy
kim?
Kolejne parę kroków. Światło
księżyca przenikało przez szczupłą, otuloną ciemnością sylwetkę.
– Musimy
porozmawiać… – zabrzmiało ponownie echo, zupełnie ignorując pytanie dziewczyny.
Była już tylko kilka metrów od
bytu, ale wciąż nie mogła dostrzec jego twarzy. Z każdym jej kolejnym krokiem
wzbierał coraz większy wiatr. Nagle straciła równowagę, przeleciała przez
gzyms i zaczęła zsuwać się z dachu. Powstrzymując krzyk, spróbowała chwycić się
czegoś, by nie spaść na sam dół.
– Cóż za żałosna byłaby to śmierć – pomyślała,
łapiąc się okiennicy.
Wisiała na niej, czując jak
drzazgi ranią jej dłonie. Zadarła głowę, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze
przed chwilą majaczyła sylwetka nieznajomej istoty. Zniknął! Machnęła głową, by przywołać myśli do porządku. Kopnęła w
okno, które otworzyło się z głośnym hukiem. Wskoczyła do środka pomieszczenia,
po drodze zadzierając koszulę. Upadła na podłogę i przeturlała się parę metrów,
uderzając głową w półkę z dokumentami. Była lekko poobijana, ale prawie nie
czuła bólu. Był tak odległy jak echo, które słyszała – znikał gdzieś w ciemnej
otchłani. Podniosła się, zamknęła okno i wyszła z biblioteki, w której
wylądowała. Szła ciemnym korytarzem, kierując się w stronę sypialni. Nie
zapaliła świec, nie mogła znaleźć zapałek. Poza tym i tak nie potrzebowała
ognistego blasku, by dotrzeć do celu. Wciąż doskonale widziała w ciemności. Mijając
kolejne drogocenne obrazy, wytyczające drogę do sypialni, chwyciła się za kark.
– Ał! – krzyknęła,
czując palący ból na dłoni.
Nie wiedziała, co się działo.
Jeśli nic się nie zmieni, będzie musiała powiedzieć o tym Sebastianowi. Może on
będzie wiedział, co działo się z kontraktem. W końcu sam zostawił na niej
znamię – jeśli coś się z nim dzieje, to jego wina!
Weszła
do swojego pokoju i zobaczyła stojącego przy otwartym oknie lokaja. W dłoni
trzymał świecznik. Słysząc kroki, odwrócił się i obdarzył dziewczynę pełnym
troski spojrzeniem. Podszedł bliżej, postawił świece na nocnym stoliku i
zaprowadził szlachciankę do łóżka. Milczał. Ona również nie wydała z siebie
żadnego dźwięku. Spojrzała tylko w jego oczy. Zdawało jej się, że dostrzegła w
nich wcześniej nutę… Strachu? Aż tak bardzo martwił się o swój obiad? Demon przykrył
ją kołdrą, pokłonił się i wyszedł, a wtedy Elizabeth zamknęła zmęczone oczy i wsłuchując się
w echo oddalających się kroków Michaelisa, ponownie pogrążyła się we śnie.
======================
Kolejna, trzecia już część ląduje na blogu, czekając na Wasze opinie. Nie wstydźcie się szczerze mówić, co o tym sądzicie, nie obrażę się, trochę pocisków nawet mi się przyda, więc śmiało! Poprawiając to, zastanawiałam się, co ja miałam w głowie, kiedy to pisałam. Tyle powtórzeń, ile tam znalazłam... Taki obciach. I pomyśleć, że taką żałosną wersję wysłałam kilkorgu znajomych. Wybaczcie! To tyle, ode mnie. :)