Rozdział krótki, bo tak.
Nie, serio, tracę chęć, żeby ciągnąć i to opko i tłumaczenia, bo poza dwiema osobami wszyscy ceremonialnie mają w dupie moje starania. A wiecie, autorzy potrzebują, by czasem ktoś ich docenił.
PS Wyrównanie do lewej nie jest błędem formatowania - tag, musiałam to gdzieś wyrzygać, bo szlag mnie trafia, jak czytam w necie pieprzenie o tym, jak to brak justowania jest zły. Nie jest.
==================
– Proszę, usiądź, pani. – Brunet
wskazał demonicy siedzenie i podniósł się ze swojego fotela, by z barku za
plecami wyciągnąć dwa kieliszki i butelkę opatrzoną, zapisaną pierwszą
szwabachą, etykietą informującą o personaliach istoty, której krew zawierało
ciemne, profilowane szkło.
–
Tysiąc siedemset czterdziesty czwarty – prezentował, nalewając trunek do
kieliszka przyszłej królowej. – Doskonały, angielski rocznik. Ta należała do
jednego z młodych, pnących się po artystycznej drabinie pisarzy, jednak spotkał
go bardzo przykry los, bowiem ukradł jedno z moich piór. Zapewne rozumiesz,
pani – wyjaśnił, uśmiechając się ciepło.
Kobieta zachichotała pod nosem i
chętnie chwyciła kieliszek, upijając odrobinę szkarłatnego trunku.
–
Naprawdę doskonała – skomplementowała, odstawiając naczynie na niewielką,
onyksową podstawkę, którą podsunął jej ekonomista.
–
Powiedz, pani, cóż to za wiadomość tak pilna, by król fatygował swą przyszłą
żonę, by mi ją przekazała?
–
Przyszłość całej rzeczywistości stoi pod znakiem zapytania – zaczęła nader
obojętnie. – Michał skontaktował się z naszym królem, pełzając u jego stóp w
prośbie o zjednoczenie sił we wspólnej walce. Za pomoc oferuje nowe przymierze.
Rozumiesz swoją rolę, prawda? – zapytała, uśmiechając się przebiegle i
opróżniła do końca kieliszek.
Demon wstał, by wypełnić go kolejną
porcją krwi, a potem zasiadł w fotelu i przez chwilę wpatrywał się w cienkie
szkło w swojej dłoni.
–
Oczywiście, natychmiast się za to zabiorę. Zredagowanie nowego paktu to
niebywały zaszczyt, pani. Serdecznie dziękuję za tę sposobność – odparł Anasi,
chyląc czoło przed demonicą.
–
Nie dziękuj, zasłużyłeś. A teraz wybacz, ale muszę zająć się przygotowaniami do
bankietu – rzekła Enepsignos i wstała, wypijając zawartość kieliszka.
Ruszyła w stronę drzwi, które demon
otworzył przed nią machnięciem dłonią, i stojąc już w progu, odwróciła się
przez ramię, by spojrzeć na niego jeszcze raz, nim opuści skrzydło zamku.
–
Oczywiście, jesteś zaproszony. Twoje miejsce będzie czekało. Przemyśl to –
poinformowała i wyszła, wiedząc, że Anasi i tak jej nie odpowie.
Wiedziała również, że nie stawi się
na wieczornym spotkaniu, w całej historii piekieł odnotowano zaledwie kilka
tego typu wydarzeń, na których pojawił się z własnej woli, a jak się okazywało
później, kierowały nim jedynie informacyjne pobudki. Demonica czuła się jednak
zobowiązana, by go zaprosić. W oczach Sebastiana był kimś godnym zaufania, więc
i ona próbowała się do niego przekonać. Dawne niesnaski odłożyła na bok,
widząc, że żadna pozostałość po nich nie zaprząta głowy spokojnego mężczyzny.
Był całkowicie oddanych swojemu zajęciu i chyba to oddanie sprawiało, że w
jakiś sposób Enepsi czuła się do niego podobna. Chociaż obiektem ich uczuć było
coś zupełnie innego, oboje w całości się temu oddawali, nie odnajdując
zainteresowania w innych rzeczach, które były jedynie odwracającymi uwagę,
nieistotnymi epizodami w historii ich życia.
Równomierny
stukot profilowanych obcasów przyszłej królowej ponownie rozbrzmiał na
korytarzach, wzbudzając trwogę niższych. Z uniesioną głową, niezwykła dumą i
ogromną nadzieją w sercu brnęła przed siebie, nie tylko przez zamek, lecz
również przez życie, wreszcie mogąc cieszyć się długo wyczekiwanym sukcesem.
~*~
Z
samego rana, skoro świt, posiadłość Roseblack wypełniły gwarne słowa
pożegnania. Wszyscy żegnali wracającą do rodziny po długiej rozłące Tomoko oraz
Taia, który został wydelegowany przez Elizabeth, by towarzyszyć księżniczce w
podróży. Japonka obiecała przyjaciółce, że niedługo wróci wraz z jej
kamerdynerem, zamieszka w Londynie i od tego czasu ich marzenia z dzieciństwa wreszcie
się urzeczywistnią, a jeśli dobrze uda jej się wykorzystać argument o
miesiącach w niewoli, może nawet matka, wzbudzająca trwogę Kanoko Hashimoto,
pozwoli, by jej córka weszła w związek ze służącym, na dodatek anglikiem.
Brunetka żywiła wobec powrotu do domu ogromne nadzieje, a jej determinacja,
podsycana obecnością ukochanego przy boku, sprawiała, że nie wyobrażała sobie,
by się nie zgodziła. W końcu teraz, gdy ojciec księżniczki nie żył, to ona
odziedziczyć miała po nim tron, matka nie mogła już dłużej dyktować jej zasad.
Tym bardziej, że właściwie była już na tyle dorosła, by w każdej chwili przejąć
władzę. Nie zamierzała co prawda tego robić, jeszcze nie teraz, nie czuła się
gotowa, ale w świetle prawa mogła, więc matka powinna w pełni uszanować jej
autonomię.
Jeanny
i Thomas żegnali czule przyjaciela, klepiąc go po plecach, tuląc i wciskając w
jego dłonie kilka pakunków pełnych jedzenia, jakby myśleli, że tam, dokąd się
wybiera, panuje głód. Ich gest, chociaż zupełnie zbędny, rozczulił wszystkich
zebranych przed drzwiami posiadłości. Mimo rozłąki domownikom towarzyszył dobry
humor. Wizja rychłego, ponownego spotkania i osiągnięcie postawionych sobie
zamierzeń, jakie wiązały się z wyjazdem Tomoko, napełniały ich serca nadzieją,
dusząc gorzką tęsknotę. Niedługo znów wszyscy razem spotkają się tutaj, by
zjeść uroczysty obiad, świętując przeprowadzkę księżniczki i kolejną,
rozwiązaną sprawę dla Yardu, która spędzała sen z powiek zarówno Elizabeth jak
i Jamesa, a nawet Gilberta, który choć zdawał się obojętny, tak naprawdę
spędził mnóstwo czasu na rozważaniach, lecz nie zamierzał się do tego
przyznawać. Nie czuł potrzeby chwalenia się wykonywaniem obowiązków, nawet,
jeśli starał się bardziej, niż było to konieczne. Bo w gruncie rzeczy,
gburowaty młodzieniec był skromnym i pracowitym, przy całym swoim lenistwie, chłopakiem.
Nie
minęło zbyt wiele czasu, odkąd ciepłe pożegnanie dobiegło końca i, wraz z
pierwszymi promieniami letniego słońca, kareta wioząca Tomoko i Taia opuściła
teren posiadłości. Pozostała przed domem trójka spojrzała po sobie, zgodnie
decydując, że na nich również przyszła już pora. Elizabeth wróciła jedynie na
chwilę do środka, by zostawić Timmiemu notatkę i przytulić go przed wyjściem.
Żałowała, że znów musiała spędzić cały dzień poza domem, zostawiając go samego
z aniołem, dwójką bogów śmierci i zamkniętym na klucz demonem. Dobrze, że w tym
całym, niezwykle kuriozalnym, towarzystwie była dwójka dobrych, kochających
ludzi, którzy na pewno o niego zadbają.
Wewnątrz
niewielkiego liściku nastolatka zawarła wiadomość dającą chłopcu mnóstwo
radości. Obiecała, że kiedy wróci z Londynu, z prezentem, spędzi z nim cały
wieczór, póki nie zaśnie ze zmęczenia. W ten sposób zapewniła służbie spokojny
dzień, a chłopcu powód, by cierpliwie na nią poczekał i dobrze wyspał się w
dzień. Miała nadzieję, że uda mu się wytrzymać chociaż do północy, bo, nie
bacząc na to, jak bardzo było to niewychowawcze, naprawdę czuła potrzebę, aby
pobawić się z kuzynem, zanim i on opuści mury domu, zostawiając ją samą ze
służbą, dwójką przyjaciół i nadprzyrodzonymi istotami. Obawiała się nieco, że
gwar i stosunkowo lekka atmosfera, która ostatnimi czasy gościła wewnątrz
rezydencji, pryśnie, kiedy zarówno on i Tomoko wyjadą. Wiedziała też, że James
i Gilbert będą chcieli wyruszyć w dalszą podróż. Od samego początku widziała,
że wizja przebywania w Londynie przez co najmniej miesiąc niesamowicie im ciąży
i wątpiła, by zamierzali zabawić tu na tyle długo. Mając za nic słowa Królowej,
jak zwykł robić Jamie wobec każdego, kto narzucał mu swoją wolę, na pewno
planowali ucieczkę jeszcze tego samego dnia, kiedy sprawa dobiegnie końca. Lizz
liczyła jedynie na to, że tym razem przyjaciel odpowiednio się z nią pożegna i
nie otworzy na nowo zabliźnionej rany powstałej po jego utracie lata temu.
Po
kwadransie byli już w wozie. Gilbert po raz kolejny przejął rolę woźnicy,
podczas gdy Lizz i James zajmowali się dopieszczaniem arkusza pytań i ostatnimi
poprawkami w przypisanych funkcjonariuszom rewirach. Żywili ogromne nadzieje
wobec tego pomysłu. Jako jedyny zdawał się nieść ze sobą chociaż część
odpowiedzi i chociaż gdzieś w głowie hrabianki wciąż kołatała się myśl o wykorzystaniu
do pomocy Sebastiana. Zdusiła ją, wiedząc, że po pierwsze: ciężko byłoby jej
się z tego wytłumaczyć, a po drugie: nie mogła na nim polegać. Przez ostatnie
pół roku jakoś sobie radziła, dlatego i teraz nie może tego zepsuć. Opieranie
się na umiejętnościach byłego kamerdynera byłoby jedynie nierozsądnym pójściem
na łatwiznę.
Yard
tętnił nienaturalnym wręcz życiem jak na tak wczesną porę. Wszyscy
funkcjonariusze zostali zmuszeni, by stawić się na służbie. Nie liczył się
urlop, choroba, żadne wymówki nie miały znaczenia. Sprawa była niezwykle
poważna, a każdy, kto chociaż śmiał spojrzeć w nieodpowiedni sposób, sprowadzał
na siebie złość komisarza i potok inwektyw, którym wtórowały retoryczne pytania
wzbudzające niesamowite poczucie winy nie tylko w adresacie jego tyrady, ale
również we wszystkich, którzy mieli wątpliwą przyjemność być jej słuchaczami.
Wszak stawka była ogromna. Kolekcjoner miał zabić kolejne dwie kobiety, a wciąż
nie było wiadomo, czy na tym poprzestanie. Czy jego zabójstwa ucichną na jakiś
czas? Czy będzie powtarzał je rokrocznie? A może należał do jednej z sekt, a
jego działania miały na celu przyzwanie potężnych sił nieczystych? Nagłówki
gazet od kilku dni bombardowały mieszkańców Londynu mrożącymi krew w żyłach
przesłaniami. Wszyscy, nawet rośli mężczyźni, obawiali się opuścić mieszkania w
strachu przed zabójcą. Kobiety i dzieci drżały strwożone, ilekroć do ich uszu
docierał nieidentyfikowalny momentalnie dźwięk. Zdawało się, że całe miasto
wręcz trzęsie się u podstaw. Podejrzliwe spojrzenia przechodniów,
najodważniejszych z odważnych, lub zwyczajnie zbyt potrzebujących zarobku, by
pozwolić sobie na strach, doprowadzały do wzajemnych oskarżeń. Na ulicach
wybuchały bijatyki, pod zamkiem królowej jątrzyli się wzajemnie przerażeni
strajkujący obywatele, wszczynając zamieszki.
Kareta
wioząca Elizabeth i Jamiego, pod kierownictwem Gila zatrzymała się u bram
komisariatu. Trójka młodych ludzi wkroczyła do wnętrza budynku. Bez chwili
zwłoki wyjaśnili plan działania, na wielkiej tablicy umieścili mapę miasta z
wyznaczonymi rewirami, a każdej grupie funkcjonariuszy wykaz pytań, które mieli
od siebie przepisać i czym prędzej ruszyć w miasto, by zbierać informacje. Ze
sprawami organizacyjnymi uwinęli się niezwykle szybko. Potem porozmawiali
chwilę z komisarzem, który z wielkim trudem wycedził przez zęby słowa
podziękowania, nie mogąc zignorować tak profesjonalnej pomocy, a następnie
również udali się w teren, by przesłuchiwać kolejne mieszkanki Londynu, żywiąc
nadzieję, że uda im się powstrzymać zbrodniarza na czas.
~*~
Drogi chłopcze.
Mój plan powolutku posuwa się
naprzód. Milimetr po milimetrze, z każdym dniem jestem bliżej spełnienia swojego
największego marzenia. Zastanawiałem się nawet, czy nie wziąć cię pod uwagę w
swoim planie. Ach, chłopcze, sam widzisz, wciąż nie przywykłem do twojej
śmierci. Chociaż zawsze byłem blisko, doskonale wiedziałem, kiedy zakończy się
Twoje życie, tego nie mogłem Ci powiedzieć. Żałuję. Masz mnie pewnie za
oszusta, szarlatana. Wiem jednak, że z czasem sam się domyśliłeś, czy nie
dlatego podjąłeś tak druzgoczące w skutkach decyzje?
Zawsze byłem cierpliwy.
Uwielbiałem patrzeć jak wszystko wokół się zmienia, obserwować jak niczego
nieświadomi ludzie brnąć wprost w moje sidła. Ty byłeś inny. Powtarzam to
niemal w każdym liście, podziwiałem Twoją determinację. Dumny, pewny siebie…
Niewielu pozostało na świecie ludzi, którzy mogliby szczycić się tymi cechami,
nie tak, jak ty. Przyglądanie się Twojemu upadkowi było jednym z
najprzyjemniejszych, a zarazem najsmutniejszych widowisk, jakie dane mi było
oglądać. Dlatego tak bardzo cenię sobie nasze pogawędki, chociaż wiem, że tak
naprawdę są to jedynie moje monologi. Jednak czasem, kiedy siedzę w swoim
sanktuarium, zupełnie sam, w całkowitej ciszy, przysiągłbym, że słyszę Twój
głos. Krzyczysz na mnie, wyklinasz, wygrażasz zemstą. Niestety ilekroć się
oglądam, poza otulającą mnie ciemnością nie ma niczego więcej.
Dalej przyglądam się tej, która
dostąpiła wątpliwego zaszczytu przejęcia Twoich obowiązków. Nawet nie wiesz,
jakie to zabawne. Nie wiesz, jak mi Cię brakuje, kiedy zwodzę ją na śmierć, a
ona nie ma o niczym pojęcia. Nie domyśla się, nie spodziewa… Jej umysł jest zajęty
czymś zupełnie innym, tak trywialnym i, jakbyś to powiedział, głupim i
nieistotnym. Chwilami aż mam poczucie winy. To jak zwodzenie dziecka
cukierkiem, niewielka satysfakcja, zbyt łatwe zwycięstwo. Lecz nie bój się, nie
opuszczam gardy, nie tracę czujności, nie osiadam na laurach. Nie jedno w życiu
widziałem i doskonale wiem, że nawet tak niepozorne jednostki mogą nagle
wywrócić cały, misternie budowany latami plan, do góry nogami, czasem nawet nie
mając tego świadomości. Chłopcze, mimo że nie jest kimś tak niezwykłym, jak Ty
byłeś za życia, jestem pewien, że spodobałaby Ci się. Jest w niej coś, co
sprawia, że patrzysz w jej oczy z uśmiechem na ustach, kibicujesz jej, chociaż
wiesz, że to wszystko i tak zmierza od początku tylko w jedną stronę.
Na niego również mam oko. Tak,
jak Ci obiecałem, jestem na bieżąco, i muszę przyznać –promienieje. Nie
sądziłem, że kiedyś to powiem, ale mimo niepowodzeń, naprawdę wspaniale się
trzyma. Byłbyś zgorszony, gdybyś wiedział tyle, co ja, dlatego oszczędzę Ci
zbędnych szczegółów. Wiedz jednak, że zmiana mu służy. Wciąż jednak nie stanowi
dla mnie zagrożenia. Nieskromnie przyznam, że w obecnej chwili już nic go nie
stanowi. Jestem coraz bliżej celu. Niedługo zacznę wdrażać ostatni etap planu,
który tak pragnąłeś zniweczyć. Kiedyś… Może jeszcze kiedyś się spotkamy. Ty i
ja, w miejscu pozbawionym czasu i przestrzeni, na neutralnym gruncie. Chętnie
posłucham Twoich gratulacji skąpo wtrącanych pomiędzy kolejne wyzwiska. Na samą
myśl moje serce uderza szybciej. Wiesz, co jest najpiękniejsze? Kiedy już
osiągnę cel, możliwe że i nasze spotkanie będzie mogło dojść do skutku.
Niezwykłe, nieprawdaż? Wtedy pokażę Ci wszystkie listy, które do Ciebie
napisałem, a kiedy skończysz czytać, nie trzeba będzie więcej żadnych słów,
choć i tak mi ich nie poskąpisz. He he, nawet nie wiesz, jak bardzo na to
czekam…
Do zobaczenia, drogi chłpcze.
Pióro po raz kolejny oderwało się od
pożółkłej kartki, zostawiając w miejscu ostatniej kropki sporych rozmiarów
kleks, który powolnie wsiąkał w struktury tworzywa. Pergamin, który nieść miał wiadomość w zaświaty, ten, który nigdy nie
zostanie wysłany; za chwilę przyozdobi go kwiat czarnej róży, a potem dołączy
do innych, wraz z nimi czekając na dzień, który miał nigdy nie nadejść.