Wiem, że data publikacji poprzedniej notki mogła wydawać się dziwna, ale...
To dlatego, że jestem zwyczajnie głupia/niedorozwinięta/whatever/niepotrzebne wydrap i byłam w niedzielę święcie przekonana, że jest sobota. Co roku to samo.
Widać, że Wam to jednak jakoś strasznie życia nie rozregulowało, mnie też nieszczególnie, więc nie ekscytujmy się nazbyt, bo jeszcze ciśnienie nam skoczy i wróćmy do standardowego trybu.
Powiem tak: Podoba mi się ten rozdział i jestem z niego niejako dumna. Mam nadzieję, że i Wam się spodoba, a jeśli nie... No to cóż, pobóldupię nad swoją spaczoną, subiektywną opinią i spróbuję go przeredagować.
=====================
Proszenie demonów o pomoc było
największą ujmą, jaka spotkała go od początków wszelkiego istnienia. Na samą
myśl o tym, jak bardzo się poniża, czuł się tak brudny, że pragnął opuścić to
słabe, materialne ciało i wrócić na łono nieba, by zmyć z siebie lepkie, ziemskie
plugastwo.
–
Porozumienie? Jak to, które wieki temu zawiązaliśmy z bogami śmierci?
–
Mniej zgubne w konsekwencjach – uściślił Michał.
–
Nie sądziłem, że za sprawą jednego istnienia losy świata skierują się na ten
tor. Zawsze wiedziałem, że istnieje taka ewentualność, jednak… Sam rozumiesz.
Tyle stuleci spokoju, demon przyzwyczaja się do dobrobytu.