Po kilkugodzinnych zmaganiach ze złym samopoczuciem i rozmazującymi się literkami udało mi się stworzyć notkę. Nie czuje się zbyt dobrze, więc nie będę zbyt dużo pisać, żeby się nie błaźnić.
W ramach przypomnienia, na końcu notki dodaję rysunek Setha, który mieliście przyjemność (lub nieprzyjemność ;P) widzieć jakiś czas temu. Jest w całości autorski, dlatego taki krzywy, karnacja nie tak ciemna, jak być powinna i w ogóle :P
No, to miłej lektury^^
========================
– To
chyba najlepsza sprawa, jaką przyszło mi rozwiązywać! – Cieszyła się nastolatka,
z entuzjazmem oglądając w lustrze porozciągane i niedbale zacerowane ubranie,
które Sebastian przyniósł jej z samego rana.
Zbyt duża, szara koszula, której mankiety niedbale wystawały
z rękawów brązowej, pościeranej marynarki, sięgała jej do połowy uda. Na nogach
miała postrzępione przy kostkach, materiałowe spodnie, nieco za luźne, dlatego
lokaj ścisnął je, przewleczonym przez szlufki sznurkiem. Podrapane buty z
dziurawymi podeszwami idealnie dopełniały zestaw. Wyglądała naprawdę żałośnie,
jak najniższej klasy biedota, gdyby nie to, że była czysta, a jej gładka,
porcelanowo biała cera zdradzała, że nie żyła na ulicy. Skrzętnie upięte włosy,
nad których ułożeniem demon spędził dobre piętnaście minut, przypominały
fryzurę biednego chłopca najbardziej jak było to możliwe, biorąc pod uwagę
kategoryczny sprzeciw dziewczyny na samo wspomnienia ścinania ich. Lekko
natapirowane, niedbale związane gumką i niesymetrycznie zebrane kilkoma
spinkami. Kilka krótszych kosmyków wciąż opadało na jej twarz.
–
Cieszę się, że jest panienka zadowolona – odparł, przyglądając się jej
uśmiechniętemu obliczu.
–
Żartujesz?! Wyglądam jak prawdziwy nędzarz! Na dodatek, te ciuchy są takie
wygodne! – krzyczała radośnie. – Chociaż czegoś mi tu jeszcze brakuje. – Opuszkami
palców dotknęła brody i popatrzyła na obdarte buty. – Musisz podrapać mi twarz!
– powiedziała ze śmiertelną powagą, zadzierając głowę do góry.
Demon popatrzył na nią zaskoczony absurdalnym pomysłem. Szlachcianka
zbliżyła się do niego i powtórzyła:
– Musisz podrapać moją twarz.
Jest zbyt gładka.
–Nie
wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł – odparł ze stoickim spokojem.
– Jeśli
ty tego nie zrobisz, to podrapię sama! – zagroziła.
Mężczyzna westchnął ciężko i klęknął przed swoja panią.
Zdjął rękawiczkę z lewej dłoni i przyjrzał się znakowi kontraktu, który
rozbłysk delikatnym, fioletowym blaskiem. Dziewczyna patrzyła na znamię, nie
ukrywając zainteresowania.
–
Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? – zapytał, zbliżając smoliście czarny
paznokieć do jej twarzy.
– Jezu,
robisz z tego taką tragedię, jakbym co najmniej zabić ci się kazała – jęknęła
zniecierpliwiona. – Zrób to już!
Demon westchnął i dwoma szybkimi ruchami rozciął skórę na
jej twarzy. Płytkie, cieniutkie ranki, jedna tuż nad prawą brwią, druga na
policzku po tej samej stronie, zaczęły delikatnie krwawić. Przez chwilę
dziewczyna skrzywiła się, czując pieczenie, po czym spojrzała wymownie w oczy
służącego. Ten, skinął głową, starł krew z jej twarzy i dokładnie oblizał dłoń.
Przyglądała się jego zachowaniu. Widziała, jak czerwone tęczówki rozżarzyły się
dosłownie na sekundę, ukazując głębię jego prawdziwej natury. Chociaż nie raz widziała,
jak działa na niego krew, wciąż lubiła śledzić każdą najdrobniejszą reakcję
jego ciała. Zadrżał lekko, gdy przypływ energii zaparł dech w jego piersi. Elizabeth
uśmiechnęła się.
– To i
rana na ręce powinny wystarczyć. Zbierajmy się – zarządziła i sprężystym
krokiem skierowała się w stronę drzwi.
~*~
–
Profesorze Michaelis, cieszymy się, że pan do nas dołączy. To naprawdę
kłopotliwi chłopcy, nikt nie daje sobie z nimi rady – westchnął niski, siwy
mężczyzna i zakręcił wąs wokół palca. – Hahaha, ale nie chcę pana straszyć.
Wygląda pan na twardego, na pewno da pan radę! – zaśmiał się nerwowo i poklepał
Sebastiana po plecach. – Kim jest to dziecko? – zapytał, spoglądając na naburmuszoną
minę szczupłej istoty, o powierzchowności porcelanowej lalki, która nieśmiało
wychylała się zza sylwetki nauczyciela.
– Panie Croft, to jest Eddy
– Wystarczy Marcus – wtrącił siwy
mężczyzna, ponownie dotykając zarostu na swojej twarzy.
– Przywitaj się, chłopcze. –
Sebastian odsunął się, odsłaniając stojącą za nim postać.
– Dzień dobry… – szepnął nieśmiało
ciemnowłosy chłopiec i nerwowo opuścił głowę.
– Lord Sergeant zapewnił mnie, że
w jego placówce znajdzie się miejsce dla mojego protegowanego – wyjaśnił świeżo
upieczony nauczyciel.
– Ależ naturalnie! – odparł
Marcus Gilbert, główny zarządca sierocińca.
Zaprosił nowoprzybyłych do środka i prowadząc ich szerokimi
korytarzami, pełnymi prac wychowanków, wyjaśniał, gdzie znajdują się
poszczególne pomieszczenia. Demon rozglądał się dokładnie, zapamiętując
rozplanowanie pomieszczeń, które mogło być przydatne w przyszłości. Kroczący
przy jego boku nieśmiały chłopiec, z otwartymi ustami podziwiał wszystko, co
napotykał na swojej drodze. Jego oczy błyszczały z podekscytowania.
– Tutaj
musicie się rozstać – poinformował zarządca, zatrzymując się pod jednym z
wieloosobowych pokoi. – Eddy zamieszka tutaj, wraz z Benjaminem, Bernardem i
Sethem – dodał i otworzył drzwi do sypialni.
Oczom nowych
lokatorów przytułku ukazało się skromne pomieszczenie. W jego centrum znajdował
się stół, przy dwóch przeciwległych ścianach stały piętrowe łóżka. Jedno z
miejsc na górze było wolne.
–
Chłopcy jedzą w tej chwili śniadanie. Masz więc czas, żeby się rozgościć.
Lekcje zaczynają się o ósmej na pierwszym piętrze, w głównej sali, którą
mijaliśmy – wytłumaczył chłopcu Gilbert.
Nastolatek spojrzał na mężczyznę niepewnie i zrobił krok
naprzód, wbijając przestraszony wzrok w opiekuna.
– Tej, koło której stał posążek
gryfa? – dodał pytająco zarzadca, wzdychając ze zrozumieniem.
Demon kiwnął porozumiewawczo głową, na co chłopiec, nieco
ośmielony, zrobił kolejne kilka kroków. W końcu podszedł do okna, znajdującego
się naprzeciwko drzwi i spojrzał przez szybę na ciągnący się w głąb terenu,
otulony białym puchem ogród. Sebastian postawił należącą do dziecka walizkę tuż
za progiem i wraz ze swoim nowym szefem podążył na kolejne piętro budynku. Eddy
podszedł do drzwi i machnął mini energicznie, pozwalając, by zamknęły się z
głośnym hukiem.
– Nie
cierpię spać na górze! – krzyknął ciemnowłosy. – Wydaje się, że kierownik
chwycił przynętę. Nie myślałam, że pójdzie tak łatwo – przekonywała się
Elizabeth.
Przysunęła walizkę pod drabinkę prowadzącą do górnego
posłania – jej nowego łóżka, po czym krzywic się niechętnie, zdecydowała się
usiąść na krześle przy stole. Nad drzwiami zobaczyła zegar. Wskazywał szóstą
czterdzieści.
– Ciekawe jak dam radę wstawać codziennie o
takiej godzinie… – pomyślała, czując lekką obawę.
Kiedy ekscytowała się pracą pod przykrywką, skupiła się
jedynie na jej pozytywach. Zupełnie zapomniała, że podopieczni ośrodka musieli podporządkowywać
się zasadom. Z drugiej jednak strony, Gilbert wspominał, że wychowankowie tego
miejsca są prawdziwym utrapieniem, więc może nie będzie wcale tak źle.
Tym
czasem Marcus prowadził nowego nauczyciela, opowiadając jakieś mało istotne
ciekawostki z życia współpracowników. Niezbyt interesowały one demona, dlatego
potakiwał jedynie z uśmiechem, skupiając się na dokładnej obserwacji otoczenia.
Paplanina starszego była jedynie tłem jego własnych myślikrążących wokół czegoś
zupełnie innego.
– Oto
pańska sypialnia. Dowiedzieliśmy się o pana przyjeździe tak nagle, nie
zdążyliśmy jej przygotować. Proszę wybaczyć bałagan. W trakcie zajęć zlecę
pokojówce, by doprowadziła to miejsce do należytego porządku – tłumaczył
nerwowo Gilbert, otwierając przed Sebastianem skrzypiące drzwi jednego z pokoi.
Znajdowali się na piątym piętrze. Wyżej był już tylko
strych.
–
Naprawdę nie szkodzi. Sypialnia wygląda dobrze, ogromnie dziękuję – odparł z
serdecznym uśmiechem.
– W takim razie, zostawiam pana,
panie Michaelis. Proszę zjawić się o ósmej w głównej Sali. Przedstawię panu
wtedy naszą potworną gromadę – zaśmiał się zarządca i szybkim krokiem ruszył w
sobie tylko znanym kierunku.
Pierwszym,
co Sebastian zrobił, kiedy zamknęły się za nim drzwi, było podejście do okna. Widział
z niego główną ulicę, zatem jego pokój znajdował się po przeciwnej stronie niż
sypialnia jego pani. Z tego miejsca mógł obserwować, kto wchodzi i wychodzi z
budynku, hrabianka w tym czasie mogła pilnować drugiej strony – rozmieszczenie
było całkiem dogodne.
Gdy ocenił wartość lokalizacji pomieszczenia, rozejrzał się
po jego wnętrzu. Chociaż chcąc pozbyć się podenerwowanego człowieka
najszybciej, jak było to możliwe, pochwalił wygląd tego miejsca, dotąd nawet mu
się nie przyjrzał. Teraz, gdy mógł poświęcić na to chwile czasu, wszechobecny
kurz i niedomyty dywan zaczęły irytująco godzić w jego poczucie estetyki. W tej
chwili niesamowicie cieszył się w duchu, że nie sypiał i nie będzie musiał
zmuszać się do leżenia w tej pościeli – strach było myśleć, co się z nią działo
wcześniej. Złośliwie zaśmiał się pod nosem na samą myśl o minie swojej pani,
kiedy zobaczy, w jakich warunkach przyjdzie jej spać. Udawała osieroconego
chłopca dopiero kilka minut. Na razie nie miała okazji się zawieść, ale
spodziewał się, że nie wytrzyma zbyt długo w takich warunkach.
Wyszedł
z pokoju, zamknął pokój na klucz i ruszył korytarzem, by dokładnie rozejrzeć
się po budynku. Na początek postanowił sprawdzić strych – był w końcu
najbliżej, jednak drzwi były zamknięte. Było widać, że ktoś bardzo nie chciał, by
ktokolwiek nieproszony dostał się do środka. Demon postanowił na razie zostawić
to miejsce w spokoju – na jego sprawdzenie będzie jeszcze czas.
Na czwartym piętrze znajdowały się trzy puste sypialnie,
łazienka – która obecnie należała jedynie do niego, oraz sala muzyczna
zaopatrzona w zabytkowe pianino. Poza tym, kilka pomieszczeń służbowych, w tym
dwa składziki. Nic nie wyglądało podejrzanie, nie przykuło jego uwagi. Nic,
poza wszechobecnym kurzem, którego cienka warstwa obecna na każdej powierzchni
w budynku powoli zaczynała go irytować. Jakże zmienił się przez ostatnie lata.
Nie tylko udawał dobrze wychowanego, ceniącego porządek i dobry smak mężczyznę
– naprawdę się nim stał. Pomyśleć, ż zaledwie sto lat temu to miejsce nie
wywołałoby w nim żadnej negatywnej emocji, przynajmniej nie z takiego powodu.
Zszedł piętro niżej. Wystrój i rozkład pomieszczeń do
złudzenia przypominał ten z górnych kondygnacji, z tą jedną różnicą, że zamiast
sali muzycznej, znajdowały się tu dwie, nieco mniejsze. Jedna z nich na
pierwszy rzut oka wyglądała na matematyczną, za to druga… Sam nie wiedział,
czego zamierzali uczyć w pomieszczeniu, gdzie martwe ciała szczurów leżały w
szklanym terrarium tuż obok donic z rosiczkami. Obecność skalpeli również była
niepokojąca. Założył, że tutaj młodzi chłopcy mieli się uczyć podstaw biologii,
chociaż niefortunne ułożenie eksponatów sprawiało, że wyglądało to bardziej na
wylęgarnię sadystów. Oczywiście biorąc pod uwagę delikatne umysły dzieci. Dla
niego nie było w tym widoku niczego gorszącego, poza kłującym w oczy
niechlujstwem. Plamy zaschniętej, zwierzęcej krwi, których woń wyczuł już przy
samym wejściu, pokrywały skrawki drewnianej podłogi właściwie na całej jej
powierzchni. Ślepota, głupota, czy zwyczajna ignorancja?
Drugie
piętro wydawało się nieco opustoszałe. Prawdopodobnie, dlatego że właśnie tam
mieszkała większość pracowników ośrodka. Siwiejący zarządca wspominał coś na
ten temat pomiędzy jedną anegdotą o złamanej nodze nauczycielki muzyki, a
romansem pokojówki z poprzednim nauczycielem literatury. Znajdowała się tam
także sala plastyczna. Kilka sztalug, kół garncarskich, stolików przepełnionych
farbami. Wycieczka powoli zaczynała go nużyć. Nic, absolutnie nic nie wyglądało
ani trochę podejrzanie.
Zszedł po schodach i postanowił sprawdzić jak radzi sobie
jego pani. Zapukał do drzwi i delikatnie je uchylił. Nastolatka siedziała przy
stole z zamkniętymi oczami.
– Eddy?
– zawołał ją, jednak nie zareagowała.
Wszedł do środka i zbliżył się do niej. Spała.
–
Panienko! – krzyknął wprost do jej ucha.
Dziewczyna podskoczyła nerwowo i zdezorientowana rozejrzała
się po pokoju.
– Gdzie
jestem? I dlaczego masz na sobie taki niedorzeczny strój? – zapytała krzywiąc
się na widok czarnej tuniki, spod której widać było jedynie biały kołnierz jego
koszuli.
–
Jesteśmy w sierocińcu. Doprawdy, mówiłem, że musi się panienka wysypiać. Wychodzi
twój brak koncentracji – zganił ją.
–
Napiłabym się herbaty… – mruknęła w odpowiedzi, rysując palcem po stole.
–
Najmocniej przepraszam, ale w tym momencie to niemożliwe – wyjaśnił
przepraszająco.
– I
widzę, że niesamowicie ci przykro z tego powodu – prychnęła, przecierając
dłońmi twarz. – Sprawdziłeś chociaż budynek?
–
Właśnie kończę. Na tym piętrze też nie ma nic wartego uwagi. Parter sprawdzę
później.
Jedynym wzbudzającym ciekawość miejscem zdaje się być strych.
– To
dlaczego tam nie poszedłeś?
–
Ponieważ był zamknięty – odparł wyniośle.
Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem.
–
Naprawdę? To cię powstrzymało? Zamek w drzwiach? – zakpiła.
– Nie
wypada, by gość myszkował po domu właściciela bez jego zgody – wyjaśnił. –
Przynajmniej, dopóki nie zapadnie zmrok – dodał, uśmiechając się znacząco.
– Rozumiem.
– Oya,
a to co? – zapytał, spoglądając na stojącą koło łóżka walizkę. – Nie
rozpakowałaś się jeszcze?
– Mam
spać na górnym posłaniu – wyżaliła się, ignorując jego pytanie.
Demon podszedł do bagażu, otworzył go i wyciągnął z wnętrza
kilka ubrań, po czym włożył je do pustej szuflady komody, która stała obok
drzwi.
–
Sebastian! Co ty robisz? – wzburzyła się dziewczyna.
Popatrzył na nią pytająco.
– Co,
jeśli ktoś nas zobaczy? Lepiej stąd idź, chłopcy powinni się tu zaraz zjawić.
Spróbuję coś od nich wyciągnąć. Ty porozmawiaj z pracownikami – rozkazała.
Demon posłusznie odsunął się od mebla. Klęknął przed swoją
panią i pochylił głowę.
– Yes,
my lady – rzekł poważnym, pełnym oddania głosem.
– No
idź już! – pospieszyła go.
~*~
– Panie
Sutcliff, mamy problem! – Młody shinigami zatrzymał się zdyszany, dobiegając do
przełożonego.
– Jaki
znowu problem? – zapytał czerwonowłosy, nie odrywając wzroku od swojej kosy.
– W
sierocińcu pojawił się demon! – krzyknął blondyn.
–
Demon, powiadasz? – Grell spojrzał z ukosa na trzymaną przez chłopaka księgę.
Na jego ustach pojawił się pełen nadziei uśmiech. Wziął od
niego kodeks i zerknął do środka.
– Taaaaaak! – wrzasnął,
wyrzucając tom w powietrze. Zaczął pląsać radośnie wokół swojej broni, nucąc
coś pod nosem.
– Panie
Sutcliff? – odezwał się niepewnie zażenowany, jasnowłosy żniwiarz.
– Nie
martw się, Ronaldzie. Ten demon to mój ukochany Sebuś. Wspaniały! Zabójczo
przystojny! Taki chłodny, pełen wdzięku, ach! – zaczął wymachiwać piłą.
Napotkawszy na wzrok chłopaka, uspokoił się nieco. Odchrząknął i dodał –
Sebastian zawarł kontakt z jakąś dziewczyną. Nie musisz się martwić, nie
ukradnie nam żadnej duszy. Jest taki oddany!
– Ale
pan Spears powiedział, że…
– Och,
Will! Jest o niego zazdrosny! Wie, że Sebuś skradł moje serce! – jęknął, pewien
prawdziwości swoich słów, po czym tanecznym krokiem minął młodego towarzysza.
– Panie
Sutcliff! – Chłopak próbował go zatrzymać, jednak przejęty wspaniałą nowiną
Grell, nie słyszał niczego poza własnym głosem, powtarzającym ponętnie imię
swego ukochanego. – Powinniśmy udać się na ziemię i pilnować sytuacji… –
mruknął zrezygnowany Ronald i powolnym krokiem ruszył za czerwonowłosym.
~*~
Elizabeth
usłyszała kroki, które sprawiły, że jej serce zabiło nieco szybciej. Nie pamiętała,
kiedy ostatnio przebywała w towarzystwie swoich rówieśników, nie licząc
najlepszej przyjaciółki. Nie przepadała za towarzystwem, stroniła od niego.
Wśród zwykłych ludzi, nie znających jej przyzwyczajeń, w szczególności niechęci
do fizycznego kontaktu, czuła się zagrożona. Teraz jednak, musiała udawać
chłopca – sierotę, taką samą, jak oni. Postawiła na odgrywanie skromnego,
niepewnego siebie dzieciaka, mając nadzieję, że w ten sposób uda jej się uniknąć
poklepywania po plecach, przybijania piątek i innego rodzaju dotyku, który
wśród męskiej części nastolatków uchodził za normalny. Ponad to, nie bardzo
wiedziała, jak odnajdzie się w nowej rzeczywistości. Spanie w jednym
pomieszczeniu z trójką obcych ludzi, na dodatek na górnym posłaniu, co wciąż
niesamowicie ją irytowało, wydawało się tak nienaturalne, iż była niemal pewna,
że najbliższe kilka nocy będzie mogła poświęcić na szlifowanie tabliczki
mnożenia. Liczb dwucyfrowych. Albo nawet i trzycyfrowych.
Kiedy drzwi sypialni otworzyły się energicznie, zamknęła
oczy i wstrzymała oddech. Gdy ponownie je otworzyła, stała przed nią trójka
szczupłych, ubranych w szare koszule chłopców. Przyglądali jej się z
zaciekawieniem.
–
Jesteś nowy? Jestem Bernard! – przedstawił się jeden z nich.
Niebieskooki blondyn, którego kosmyki włosów niesfornie
opadały na oczy. Odgarnął je i wyciągnął w stronę hrabianki podrapaną dłoń. Popatrzyła
na nią nerwowo i niechętnie wysunęła rękę, którą pochwycił i ścisnął,
zdecydowanie za mocno, w jej mniemaniu.
– Eli…
Eddy – mruknęła cicho.
Czuła się bardziej niepewna, niż się spodziewała. Udawanie
nie było już nawet konieczne.
– Mów
mi Ben – uśmiechnął się. – To jest Benjamin, na niego mówimy Benny, a to jest
Seth. – Wskazał drugą ręką kolegów. –Na Setha mówimy Seth – zaśmiał się,
uznając swoją wypowiedź za niezwykle zabawną.
Szlachcianka zmusiła się do uśmiechu.
– Miło
mi was poznać – odparła uprzejmie.
Benny – o pół głowy niższy od swojego kolegi, o włosach
koloru głębokiego machoniu, zbliżył się do niej i wyszczerzył nierówne zęby,
zacznie naruszając osobistą przestrzeń dziewczyny. Skręcało ją w środku, jednak
starała się zachować kamienną twarz. Pod pretekstem kaszlu, oswobodziła dłoń z
chłopięcego, nietaktownie długiego – ale przecież skąd mógł o tym wiedzieć –
uścisku i zakryła usta. Ostatni z chłopców spojrzał na nią badawczo, jedynie
uśmiechając się delikatnie. Miał ciemniejsza karnację niż pozostała dwójka,
włosy czarne jak smoła i oczy koloru płynnego złota – przynajmniej tak jej się
zdawało, choć chwilę później wyglądały jedynie na jasno-brzoskwiniowe.
– Skoro
jesteś nowy, musisz przejść inicjację! – Ben, jak zdążyła zauważyć, przewodniczący
tej małej grupki, podszedł do komody i wyciągnął z najniższej szuflady owinięte
ciemnym materiałem pudełko.
Położył je na stole, rozwinął, a z jego wnętrza wyciągnął
nóż. Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co ten prosty chłopak mógł
mieć na myśli, mówiąc „inicjacja”, ale postanowiła dać mu szansę wytłumaczyć, o
co chodzi.
– Co to
za inicjacja? – zapytała cicho, podchodząc do stołu.
Jak na polecenie, cała trójka podciągnęła prawe rękawy
swoich koszul i pokazała dziewczynie blizny w kształcie trójkąta, które nosili
na wewnętrznej części przedramienia.
–
Wszyscy, którzy chcą należeć do naszej paczki, muszą wyciąć to sobie na ręce –
wyjaśnił Benny.
– Co to
jest?
– To
znak naszej przyjaźni – wyjaśnił Seth.
–
Dlaczego akurat trójkąt? – zdziwiła się, próbując przypomnieć sobie wszelkie
znaczenia tego symbolu, jednak żaden z nich nie wydawało się odpowiednie.
– Bo
jest nas trzech – wyjaśnił nieco zażenowany czarnowłosy.
– Ach, to wiele tłumaczy… – pomyślała Lizz,
orientując się, że głos w jej głowie miał takie samo, zakłopotane brzmienie,
jak głos nowego kolegi.
– Początkowo to była kreska, ale wtedy zjawił
się Seth, więc to zmieniliśmy. Jeśli chcesz, możemy dodać gdzieś czwartą
kreskę, specjalnie dla ciebie – zaoferował Benjamin.
Chciała podziękować, sama wizja cięcia się nożem z tak
błahego powodu była wystarczająco bezsensowna, jednak nim zdążyła otworzyć
usta, Benny stanowczo wyraził swoje zdanie.
– No co
ty, Ben! Nawet nie pytaj, oczywiście, że musimy zrobić nową linię. O tu, przez
sam środek – powiedział, wyrywając nóż z dłoni kolegi i delikatnie
przejeżdżając jego ostrzem po swojej skórze. W miejscu, gdzie zamierzał za
chwilę się zranić.
Wszyscy trzej zgodnie kiwnęli głowami. Benny przycisnął nóż do
ręki.
– Od
dziś, do końca życia, przysięgam, że zawsze będę waszym przyjacielem i nie
opuszczę was, aż do końca swoich dni – rzekł uroczyście i zrobił naciecie.
Krew zaczęła powoli sączyć się z niewielkiej ranki. Brunet podał
nóż Sethowi, który zachowawszy się w ten sam sposób przekazał go liderowi
grupy. Gdy ten odprawił ich osobliwy rytuał, podał ostrze szlachciance.
Popatrzyła na zanieczyszczone ostrze, nie mogąc pozbyć się
ochoty otarcia go, zanim będzie zmuszona dotknąć nim ręki, ale wiedziała, że
mogłoby się to spotkać z dezaprobatą. Przede wszystkim, musiała myśleć o
wykonaniu swojego zadania, ewentualne problemy – zakażenia, czy choroby,
postanowiła zostawić w rękach Sebastiana – niech on się martwi, jak utrzymać ją
przy życiu odpowiednio długo. Wzięła głęboki oddech i wykonała nacięcie. Bolało
mniej, niż się spodziewała.
– Od
dziś, do końca życia, przysięgam, że zawsze będę waszym przyjacielem i nie
puszczę was, aż do końca swoich dni – wyrecytowała niegramatyczną przysięgę.
Zadowolony, wręcz dumny Ben, odebrał od niej nóż, schował go
do pudełka i owinąwszy materiałem, zaniósł z powrotem do szuflady.
–
Proszę, wytrzyj krew. Jeśli ktoś ją zobaczy będziesz mieć problemy – wyjaśnił
Seth, podając dziewczynie białą, materiałową chusteczkę.
–
Dziękuję – szepnęła.