Od razu uprzedzam - dzisiejsza notka wieję angstem. Lubię angstować, więc nie mogę nie ująć tego w opowiadaniu. Chociaż starałam się nie przesadzać. Uwierzcie, mogło być dużo smutniej i bardziej samobójczo :P
Coraz większa ilość z Was przyznaje się w komentarzach do posiadania własnych blogów - chwalcie się śmiało! Nigdy za dużo czytania :) Zostawiajcie linki w komentarzach. Co prawda nie dodam Was do żadnej listy, bo taka na blogu nie istnieje (może w przyszłości), ale mogę Was zareklamować, jeżeli wyrazicie taką chęć. Trzeba sobie pomagać, nie? :D
Ach, no i jak zawsze - proszę o szczere komentarze.
Korzystając z okazji: Życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku. Spełnienia noworocznych postanowień, wielu sukcesów i przyjemności każdego dnia :)
PS Wysyłając życzenia mile mnie zaskoczyło, że numer pewnej osoby wciąż jest aktualny. Jeszcze milej zaskoczyło mnie, że mi odpisała. Mała rzecz, a tak niezwykle cieszy :)
PS2 Właśnie! Mówiłam Wam, że bardzo powoli zbliżam się do końca drugiego tomu? Już wiem na pewno, że będą co najmniej trzy.
PS2 Właśnie! Mówiłam Wam, że bardzo powoli zbliżam się do końca drugiego tomu? Już wiem na pewno, że będą co najmniej trzy.
=========================
– Panienko Elizabeth, co się
stało?
– Gdzie jest pan Sebastian?
– Jest panienka ranna!
Służący, ze świecami w rękach przywitali nadjeżdżającą
dziewczynę, obrzucając ją pytaniami. Zatrzymała pojazd i zeskoczyła z niego,
uśmiechając się na ich widok. Niezwykle się ucieszyła, widząc trójkę
uśmiechniętych podwładnych, w pełni zdrowych. Ujrzała zmartwienie i
niezrozumienie malujące się na twarzach służących. Pierwszy raz widzieli swoja panią prowadzącą wóz, to nie mogło
zwiastować niczego dobrego. Ich troska była
kolejną przyjemną rzeczą, jaką została obdarowana w życiu, chociaż tak rzadko
to dostrzegała.
– Wszystko w porządku – uspokoiła
ich, uśmiechając się lekko. – Tai, Thomas, zaprowadźcie proszę Sebastiana do
jego pokoju – zwróciła się do mężczyzn, zeskakując na ziemię. Otworzyła drzwi
karoty. Wewnątrz cała trójka dostrzegła fatalnie wyglądającego lokaja.
– Co mu się stało? Wyjdzie z
tego? – zapytała przestraszona pokojówka, na chwilę wstrzymując oddech.
Mężczyźni chwycili ledwo przytomnego demona, który spojrzał
na nich wrogo, krzywiąc się z niezadowoleniem, i wyciągnęli go ze środka.
Szlachcianka czekała na zewnątrz, przyglądając się sylwetkom trzech służących,
ginącym w głębi posiadłości.
– Jeanny, będę potrzebowała
twojej pomocy, chodź ze mną – poprosiła pokojówkę.
Zdenerwowana widokiem
rannego współpracownika, blondynka pokłoniła się niezdarnie i ruszyła za Elizabeth
do jej sypialni. Przebrała ją w białą męską koszulę, w której zazwyczaj spała.
Hrabianka przekręciła głowę w bok, zdychając zapach świeżo upranego materiału,
po chwili spojrzała na służącą pozbawionymi emocji oczami.
– Będziesz umiała opatrzyć tę
ranę? – zapytała, spoglądając na rękę. Zdjęła z dłoni przesączoną krwią chustkę
i wyciągnęła ją w stronę Jeanny.
– Mm-myślę, że tak. – Pokiwała
głową i szybko pobiegła do łazienki po apteczkę.
Ostrożnie zaczęła przemywać ranę środkiem odkażającym.
Piekący ból, którzy przeszył ciało dziewczyny, ku jej zdziwieniu, był dużo
mniej nieznośny niż się spodziewała. Wpatrywała się zamyślona w bandaż drżący w
rękach blondynki, kiedy w pełnym skupieniu okalała nim jej poharataną dłoń.
Kiedy pokojówka skończyła zabieg, spojrzała nieśmiało na
swoją panią, pełna niepokoju.
– Czy z panem Sebastianem na pewno
wszystko będzie dobrze? – wydusiła z siebie pytanie, które chciała zadać już
parę minut temu.
Czerwonowłosa uśmiechnęła się do niej niewyraźnie i położyła
zdrową rękę na jej ramieniu.
– Nie martw się, wszystko będzie
w porządku.
– Ale jego rany wydawały się
takie poważne… – nie ustępowała.
– Jest dużo twardszy niż ci się
wydaje. Powiedział, że z tego wyjdzie, więc nie ma powodu, żeby mu nie wierzyć.
Sebastian wie, co mówi – uspokajała ją, sprawiając wrażenie zupełnie obojętnej
i opanowanej.
– Może powinniśmy wezwać lekarza?
– Blondynka nie dawała za wygraną.
– Nie – odparła stanowczo,
spoglądając na migoczący w bladym świetle świec, fioletowy wisior na swojej
szyi. Chwyciła go i mocno zacisnęła w ręce. – Odpocznie parę dni i wszystko
wróci do normy. Jeanny. Mam do ciebie prośbę.
– Tak panienko? – zapytała z
poważną miną, zupełnie nie pasującą do jej zazwyczaj roześmianej twarzy.
– Chciałabym, żebyś co cztery
godziny sprawdzała, co u niego i powiadamiała mnie o tym. Tylko zachowaj to w
sekrecie. – Przysunęła głowę do twarzy pokojówki. – Jesteś w stanie to dla mnie
zrobić?
- Oczywiście! – odparła nerwowo pokojówka. – Ale czemu?
– To nie jest ważne, dziękuję ci.
Możesz już iść – odprawiła dziewczynę.
Blondynka uśmiechnęła się do niej pogodnie, pożegnała się i
zniknęła za drzwiami. Elizabeth westchnęła głęboko i położyła się do łóżka.
Była ogromnie zmęczona, ledwie zamknęła oczy, a pogrążyła się we śnie.
Służący
pomogli demonowi dojść do pokoju. Gdy tylko Thomas wdusił klamkę, mężczyzna
wyrwał się z ich uścisku, wszedł do środka i trzasnął drzwiami przed ich
nosami. Słyszał dobiegające z zewnątrz krzyki, pytania i oburzenie, ale
zupełnie je zignorował. Powoli krocząc w stronę łóżka, zrzucał z siebie
zakrwawione resztki ubrań. Skonany padł na materac. Ciężko oddychając starał
się powstrzymać krwawienie, wciąż jednak był na to zbyt słaby. Niemiłosierny
ból, rozdzierający każdy centymetr jego ciała ani trochę nie ustępował. Znał
tylko jeden sposób, by ulżyć sobie w cierpieniu i mieć pewność, że zgodnie z
tym, co powiedział hrabiance, przeżyje. Do ostatniej chwili próbował
wszystkiego, by nie musieć tego robić, ale w końcu był zmuszony się poddać.
Niewiele brakowało, by Bóg Śmierci naprawdę pozbawił go życia.
– Panienko, przepraszam za to. Ryzykuję twoje życie po raz kolejny. Nie
wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie – zwrócił się w myślach do
nastolatki. Zamknął oczy i niechętnie, pełen wstydu i obawy, zasnął.
Jeanny
zapomniała zapytać, czy powinna odwiedzać lokaja i przekazywać informacje o
jego stanie zdrowia od tej chwili, czy od kolejnego poranka. Nerwowo krążyła
pod drzwiami mężczyzny, co chwilę zerkając na zegarek. Była na siebie zła, że
zawodzi w tak prostej sprawie. Był środek nocy, jej pani spała, nie powinna jej
więc przeszkadzać. Z drugiej strony, jeżeli panienka oczekiwała, że przekaże
jej informacje, a tego nie zrobi, będzie miała problemy. Była to sytuacja bez
dobrego wyjścia, dlatego decydując się na mniejsze zło, równo z dzwonem zegara
zapukała do jego drzwi i po cichu weszła do środka. W pomieszczeniu panował
mrok rozświetlany jedynie małą świeczką, którą ze sobą wzięła. Dostrzegła
leżące na ziemi strzępy ubrań. Zebrała je i podeszła do łóżka. Widziała krew
sączącą się z ran kamerdynera. Ciężki, świszczący oddech, któremu towarzyszyło
drżenie wszystkich mięśni wprawiał ją w trwogę. Obawiała się, że jej pani
przeliczyła się, co do jego możliwości. Patrząc ze współczuciem na swojego
zwierzchnika, zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd nie widziała go śpiącego. Miała
ochotę opatrzyć jego rany. Zrezygnowała jednak w obawie, że go obudzi.
– Pewnie wie, co robi i tylko by na mnie nakrzyczał – pomyślała i po
cichu opuściła jego pokój.
Zaniosła resztki
ubrań do pralni i pobiegła do sypialni Elizabeth. Weszła do środka, podeszła do
niej i nachyliła się nad jej twarzą.
– Panienko? – zapytała szeptem.
– Co? – Dziewczyna jęknęła w pół
śnie, nieprzytomnie patrząc pokojówce w oczy.
– Pan Sebastian śpi. Jego rany
nie wyglądają najlepiej… – zdała raport, delikatnie pochylając głowę.
– To dobrze, Jeanny. Porozmawiamy
rano – odpowiedziała obojętnie.
Blondynka westchnęła z ulgą. Udało jej się wykonać rozkaz.
Przekazała jej informacje, a jednocześnie nie obudziła szlachcianki, narażając
się na jej gniew, przynajmniej nie do końca. Postanowiła, że z samego rana, na
wszelki wypadek, powtórzy jej, co przed chwilą powiedziała. Opuściła pokój i
zeszła na dół. Sama także była już zmęczona.
~*~
– Sebastian? – Lizzy jęknęła,
ziewając przeciągle.
Nie słysząc odpowiedzi, otworzyła oczy i rozejrzała się po
wnętrzu pokoju. Promienie światła ledwie przedzierały się do środka przez wąskie
szpary pomiędzy ciemnymi zasłonami. Po chwili, gdy do końca się ocknęła, dotarło
do niej, dlaczego demon nie czekał na nią ze śniadaniem, złośliwie się uśmiechając.
– Mam nadzieję, że już ci lepiej…
– szepnęła pod nosem.
Podeszła do okna i rozsunęła płachty pozwalając światłu
wypełnić wnętrze sypialni. Przeciągnęła się i podeszła do szafy, by przygotować
sobie ubranie. Czuła pustkę, brakowało jej porannej herbaty – przynajmniej tak
próbowała sobie wmawiać. Tak samo oszukiwała się, że nie czuje smutku. W
rzeczywistości, gdyby dopuściła do siebie krzyczące w odmętach umysłu myśli,
utonęłaby w poczuciu winy, smutku i złości. Obiecała sobie więcej trenować.
Przysięgła, że będzie bardziej odpowiedzialna i nie da się więcej porwać w tak
idiotyczny sposób. Chociaż wciąż nie do końca wiedziała, co wydarzyło się
poprzedniego wieczora, była pewna, że mogła tego uniknąć.
Ubrała się i usiadła na łóżku, by zawiązać sznurówki.
Spojrzała na plamę krwi, która przeciekła przez bandaż i poczuła dziwne
uczucie, które ogarnęło ją bez reszty. Sebastian…
Nie potrafiła skupić się na prozaicznej czynności. Pragnęła jedynie
wiedzieć, co dzieje się z nim dzieje. Na niczym nie zależało jej teraz
bardziej, niż na złośliwym uśmiechu demona, obrażającego ją w swój
wysublimowany, podstępny sposób, tak by nawet nie mogła go o to oskarżyć. Przeszywający
lęk wprawił jej dłonie w nerwowe drżenie, po raz kolejny sznurkowe kokardki
wyśliznęły się spomiędzy kościstych palców.
– A jeśli nie przeżył nocy? Muszę jak najszybciej znaleźć Jeanny.
Kilka sekund później pokojówka zapukała do jej drzwi.
– Panienko? – usłyszała jej
niepewny głos.
– Jeanny, wejdź! Wreszcie jesteś.
Co z Sebastianem? – zapytała nerwowo.
– Byłam u panienki w nocy, ale
chyba panienka spała. Sebastian śpi. Jak byłam u niego poprzednio, także spał.
Jego rany nie wyglądają dobrze, ale trochę lepiej niż w nocy. Czy powinnam go
obudzić? Może przynieść mu coś do jedzenia? – Od wyjaśnień, od razu przeszła do
serii pytań.
Elizabeth jednak
przestała słuchać, co do niej mówiła. Zatrzymała się przy słowie „śpi”, które
torturowało ją swoim echem.
– Jak to śpi? – zapytała w końcu,
wyrwana z otępiałego transu.
Pokojówka dostrzegła przerażenie na twarzy nastolatki.
Podeszła do niej i chciała ją przytulić, ale czerwonowłosa zrobiła krok w tył.
Chwyciła kamień na swojej szyi i zadrżała.
– Śpi. Oddycha już spokojnie.
Chyba miała panienka rację, wyjdzie z tego. – Próbowała ją pocieszyć. – Thomas
przygotował dla panienki śniadanie – dodała po chwili.
– Dobrze, dziękuję – odpowiedziała,
czując się straszliwie zagubiona. – Jeanny… Dopóki Sebastian jest chory, mów do
mnie po imieniu… – powiedziała cicho, ze wstydem spuszczając głowę, wbiwszy
wzrok w rozchełstane sznurówki.
Pokojówka obiecała sobie, leżąc w łóżku, że będzie wsparcie
dla swojej pani. Będzie radosna, pełna energii i doda jej optymizmu. Wiedziała,
że lokaj wiele dla niej znaczył, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała.
Domyślała się, jak bardzo musiała się martwić, dlatego skarciła się w myślach
za wątpienie w jej decyzję pozostawienia go w spokoju.
– Tak jest, Lizz! – Obdarzyła ją
najradośniejszym uśmiechem, do jakiego potrafiła się zmusić i wyszła z pokoju.
Czerwonowłosa poczuła, że tonie w ciemnych odmętach swojej
rozpaczy. Położyła się na łóżku, wciąż mocno ściskając ametyst, który jej
podarował.
– Przecież demony nie muszą spać. Mówił, że nie może, że ani na chwilę
nie przestanie mnie bronić. On śpi! Co, jeżeli naprawdę go stracę? Nie może
odejść. Proszę, nie odchodź, potrzebuję cię! Nie możesz mnie zostawić. Musisz
żyć! Musisz pożreć moją duszę… – powtarzała w myślach. Ciemność i przerażająca
samotność otuliły drżące, wątłe ciało nastolatki swymi chłodnymi ramionami. Jednak
nagle coś się w niej zmieniło. Może za sprawą bólu karku, który znów zaczął jej
doskwierać, a może po prostu jej dojrzała strona osobowości postanowiła
doprowadzić małą, przestraszoną dziewczynkę do porządku.
– Nie wstyd ci? Uratował cię, ryzykując życie, a ty zamiast cieszyć się
nim, zamierzasz użalać się nad sobą? – usłyszała myśl dudniącą groźnym
echem.
Przyznała rację swojemu wewnętrznemu głosowi. Podniosła się,
wzięła kilka głębokich oddechów, wetknęła sznurówki w cholewy butów i opuściła
pokój, próbując wziąć się w garść.
Śniadanie
przygotowane przez Thomasa dalekie było od ideału. Spalone tosty, przesłodzona
herbata i coś, co miało być pastą jajeczną, jednak z wyglądu bardziej
przypominało pole bitwy. Nie miało to dla niej żadnego znaczenia, nie była w
stanie jeść. Jedyne, czego teraz pragnęła, to powrót do swojego łóżka. Miała
ochotę zakopać się w pościeli i przeleżeć w niej cały dzień. Niestety obowiązki
wobec firmy – które wiecznie przekładała, podobnie jak lekcje – nie mogły
czekać w nieskończoność. Mimo wielkiej niechęci, starała się odnaleźć jakieś
pozytywy. Liczyła na to, że przytłaczające myśli przestaną nękać jej strudzony
umysł gdy wpadnie w wir pracy. Poza tym, nie chciała, by się na niej zawiódł.
Nie mogła tak po prostu rzucić wszystkiego, tłumacząc się jego absencją.
Odpowiedzialność spoczywająca na jej barkach była nieustająca, niezależnie od
tego, co się działo.
Spotkanie z właścicielem domu
handlowego w sprawie otwarcia sklepu, lekcja historii. Obiad, którego nawet nie
tknęła, chociaż naprawdę była wdzięczna kucharzowi za jego starania. Wszystko
przebiegało płynnie, bez żadnych problemów, bez złości, śmiechu, wzajemnych
złośliwości… Nic nie było w stanie odwrócić jej uwagi od pustki, którą nieprzerwanie
czułą w sercu. Nie widziała go zaledwie od szesnastu godzin, a jednak jego brak
był nieznośnie dotkliwy. Miała wrażenie, że wysysa z niej energię. Jedyne, na
co czekała w ciągu całego dnia, to wieści od pokojówki, nie mogła się już
doczekać, gdy po raz kolejny przyjdzie do niej i opowie o nim. Tak bardzo
chciała go zobaczyć, ale nie mogła tam wejść, nie zasługiwała na to, by ujrzeć
jego twarz.
Po
obiedzie udała się na zajęcia z łaciny. Siedząc przy stole i wpatrując się w
nauczycielkę czytającą kolejny, nudny utwór, spojrzała przez ramię. Mogłaby przysiąc, że przez ułamek sekundy
dostrzegła go, stojącego w tym samym miejscu, z tym samym denerwującym
uśmiechem na twarzy. Smutek ścisnął jej serce. Wiedziała, że jej reakcje są
przesadne, że życiu demona prawie na pewno nie zagraża niebezpieczeństwo, ale
nie potrafiła czuć inaczej. Zacisnęła dłoń na piórze i mocno wbiła je w kartkę.
– Panienko, czy wszystko w
porządku? – Kobieta podniosła wzrok znad książki, słysząc dźwięk pękającego
przedmiotu, i zapytała łagodnie, po łacinie.
– Tak, przepraszam. Ja tylko… – ucięła
w trakcie.
Dopiero po chwili zorientowała się, że również użyła
martwego języka. Wbiła wzrok w leżący przed nią arkusz papieru i spróbowała
skupić się na słowach kobiety. Tuż przed końcem zajęć, do wnętrza pokoju weszła
rozpromieniona pokojówka. Chrząknęła, otrzepała pognieciony fartuszek i
oznajmiła radośnie.
– Pan Sebastian się obudził.
Przyniosłam mu coś do jedzenia. Wygląda już lepiej.
Serce hrabianki nagle przyspieszyło, zalewając całe jej
ciało przyjemną ulgą. Do tej pory, przez cały czas martwiła się, że coś pójdzie
nie tak i go straci. Po raz pierwszy tego dnia, dostrzegła światełko nadziei w
ciemnych odmętach swojego umysłu.
– Dziękuję Jeanny. Poczekaj na
mnie w gabinecie – poleciła jej, uśmiechając się z wdzięcznością.
Spojrzała na niezadowoloną twarz nauczycielki. Przeprosiła
ją i pokornie wysłuchała wykładu do końca, cała gotując się od wewnątrz z
niecierpliwości. Gdy tylko pożegnała kobietę, nie zważając na kulturę, pobiegła
w umówione miejsce spotkania. Chciała dokładnie wysłuchać tego, co Jeanny miała
jej do przekazać, wypytać o wszystkie szczegóły. Jak wyglądał, jaką miał minę,
czy, i co powiedział. Trzęsła się z podekscytowania, jednak im bliżej była
drzwi, tym poczucie winy coraz bardziej gasiło jej zapał, szepcząc boleśnie, iż
nie zasługuje, by usłyszeć dobre wieści.
Mimo
tego wpadła do pokoju niczym burza i z biegu zaczęła zadawać pytania.
– Jak on się czuje? Jak jego
rany? Mówił coś? – pytała, nie dając dojść dziewczynie do głosu, zupełnie nie
dbając o to, jak bardzo obnażała przed nią swoje emocje.
Pokojówka poczekała,
aż skończy mówić i usiądzie.
– Na pewno wciąż bardzo go boli.
Te rany są naprawdę poważne, obficie krwawią. – Czerwonowłosa popatrzyła na nią
niepewnie. – Ale nie martw się Lizz, jest dużo lepiej. W końcu się obudził.
Kiedy weszłam, popatrzył na mnie ze złością i kazał się wynieść, to dobry znak.
Przyniosłam mu trochę tego, co zostało z obiadu, dobrze zrobiłam? – zapytała.
– Tak, oczywiście, to świetnie –
wymamrotała, zupełnie zapominając, że przecież on wcale nie potrzebował
jedzenia.
– Wypił wodę i powiedział, żebym
go zostawiła. Powiedziałam, że przyjdę do niego za parę godzin– dodała.
– Nie mówił nic więcej? Pytałaś,
czy czegoś nie potrzebuje? Jeanny! – Szlachcianka jęknęła zrezygnowana.
Nie wiedziała, czego tak naprawdę się spodziewała.
Oczywistym było, że nie powiedziałby jej, gdyby potrzebował czegoś…
demonicznego, i chociaż bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę, czuła złość
i niedosyt.
– Przepraszam, ale to wszystko.
Zawsze możesz sama go zapytać – zaproponowała blondynka.
Elizabeth skrzywiła się i zupełnie zamilkła.
– Chciałabym, ale nie mogę… – pomyślała z goryczą, zaciskając pięść
zdrowej dłoni.
– Dziękuję ci, raz jeszcze. To
naprawdę dużo dla mnie znaczy. Przyjdź do mnie za kolejne cztery godziny. –
Wymusiła na sobie uśmiech.
Zdecydowała,
co teraz zrobi. Wstała z fotela i razem ze służącą opuściła gabinet. Do
wieczora miała wolne, zamierzała dobrze spożytkować ten czas. Przebrała się i
zeszła do jednego z salonów na piętrze. Tego, do którego przychodziła tylko w
jednym celu, choć zazwyczaj robiła to w jego towarzystwie.