Jestem właśnie na konwencie i prawdopodobnie świetnie się bawię. A jeśli bawię się źle, to dowiecie się przy okazji kolejnego wpisu.
W każdym razie, notka doda się sama.
Nie robiłam tak wcześniej, więc gdyby coś było nie tak, to wybaczcie. Nie chciałam Was tak zostawiać na cały tydzień w oczekiwaniu, dlatego wypróbujemy dostępne narzędzia :3
Miłej lektury wszystkim i czekam na jakieś komentarze :D
==================
– Dobra robota – pochwalił ich i
wręczył każdemu cukrową, czerwonobiałą laskę.
Schował kilka do kieszeni, by udekorować nimi nocną szafkę w
sypialni swojej pani, ale równie dobrze mogły posłużyć jako nagroda dla
podwładnych. Nie pomylił się. Szerokie uśmiechy na ich twarzach jednoznacznie
stanowiły o ich zadowoleniu. Popatrzyli na siebie znacząco wzbudzając
podejrzenia kamerdynera.
– Teraz proszę was jednak byście
wrócili do swoich kwater i nie opuszczali ich bez mojego wyraźnego polecenia.
Czy tym razem będziecie w stanie to zrobić? – zapytał ze sztuczną łagodnością w
głosie.
Służący pokiwali twierdząco głowami i zniknęli z jego pola
widzenia. Nie zastanawiając się zbyt długo nad przyczyną ich dziwnego
zachowania, Sebastian poszedł do pokoju swojej pani. Zapukał do drzwi, jednak
nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Odczekał chwilę i spróbował po raz kolejny z
równie mizernym skutkiem. Wszedł do środka tłumacząc sobie, że nie ma innego
wyjścia – za niecałe pół godziny mieli zjawić się goście.
Dziewczyna leżała w swoim łóżku,
przykryta po sam czubek głowy jedwabną pościelą. Demon westchnął głęboko i
podszedł do niej. Pochylił się i szepnął:
– Panienko, za chwilę zjawią się
goście.
Brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony ani trochę go nie
zraził, wręcz zachęcił do dalszego działania. Chwycił róg kołdry i szybkim,
energicznym ruchem ściągnął ją z dziewczyny wywołując tym samym salwę pisków i
wyzwisk, które wybełkotała niewyraźnie pod jego adresem.
– Co ty najlepszego wyprawiasz,
idioto? Do reszty ci odbiło? – złożyła w końcu składną obelgę, na którą demon
odpowiedział złośliwym uśmiechem.
Był niezwykle zadowolony, sam nie mogąc do końca sobie
uwierzyć, że mu się udało. Odkąd zaniósł ją do sypialni kilka dni temu gdy
zasnęła w jego łóżku, udało mu się powstrzymać każdą myśl, każdą niechcianą
emocję. Zepchnął je za mur – postąpił tak, jak postępowała jego pani. Z
chorobliwą satysfakcją przyglądał się jej drżącemu ciału, które nie wzbudzało w
nim żadnej, niepożądanej reakcji.
– Przestań się szczerzyć!
Odpowiadaj!
– Budzę panienkę wszelkimi
znanymi mi metodami. Niestety tradycyjne zawiodły w twoim przypadku już nie
pierwszy raz. Jako kamerdyner rodu Roseblack musiałem podołać spoczywającemu na
mnie obowiązkowi nawet, jeżeli wymagało ono niekonwencjonalnych środków –
dumnie wygłosił jedną ze swoich typowych mów.
Bardziej niż była zła, że po raz kolejny próbował się wykpić
wykorzystując relację pani – służący zdziwiło ją, że znowu to robił. Znowu
grał. Powoli zaczynało jej brakować złośliwości
z jego strony. Tak samo jak ciągłe przytyki pod adresem jej stroju i manier,
były wpisane w ich relacje od samego początku. Bez nich, mimo że mniej się denerwowała czuła
się znudzona i miała wrażenie, że z kamerdynerem jest coś nie tak. Ostatnie
tygodnie rzeczywiście nie należały do najprzyjemniejszych, ale na samą myśl, że
coś tak drobnego w oczach demona miałoby go martwić do tego stopnia, by
zaniechać gierek, które wręcz ubóstwiał, napawało ją prawdziwym przerażeniem.
Gorszym nawet od tej maleńkiej iskierki, którą dostrzegła w jego oczach
zaledwie kilka razy na przestrzeni ostatnich czterech lat.
– Nie wiem, czy posuwanie się do
tak radykalnych metod przystoi kamerdynerowi – odpowiedziała zupełnie
nieprzygotowana na tę grę.
– Ufam, że jest panienka
wypoczęta – zmienił temat.
– Byłabym bardziej, gdybyś raczył
obudzić mnie w nieco łagodniejszy sposób – dąsała się. – Która godzina?
– Za kwadrans trzecia. Najwyższa
pora, by przygotowała się panienka do przyjęcia gości.
– Racja. Ubranie – zażądała, siadając.
Nagła zmiana temperatur
wzbudziła w niej lekkie drżenie. Podciągnęła nogi do klatki piersiowej i
oplotła je rękami, co najwyraźniej rozbawiło lokaja.
Wyciągnął z szafy bogato zdobioną kwiatowym wzorem, błękitną
suknię z falbaną oraz gorset, którego tak nienawidziła. Na widok „uprzęży”
skrzywiła się boleśnie.
– Naprawdę muszę? – jęknęła,
kiedy zaczął zdejmować z niej ubranie.
– Nie chciałaby panienka, żeby
jej upodobanie do tak niechlujnego traktowania swojej powierzchowności ujrzało
światło dzienne, mam rację? – zapytał, pomagając jej wstać.
Odwróciła się do niego plecami i wzdychając ze
zrezygnowaniem swoim ostatnim, nieskrępowanym oddechem, rozłożyła ręce
pozwalając mu okalać ciało znienawidzoną częścią garderoby.
– Przynajmniej zaciśnij luźniej,
niż ostatnim razem. – Ton jej głosu zabrzmiał bardziej jak błagalna prośba, niż
polecenie.
Mężczyzna pociągnął za sznurki, i kiedy hrabianka wydała z
siebie dławiący odgłos, zatrzymał dłonie i nieznacznie poluzował wstążki dając
jej tym samym kilka milimetrów przestrzeni w płucach.
– Dziękuję – wykrztusiła ciężko.
Sebastian założył jej sukienkę, związał włosy w szykowny
warkocz wplatając w niego kilka błękitnych wstążek i pomógł jej ubrać buty.
Przez cały mozolny proces dziewczyna milczała, obserwując jedynie jego dłonie i
twarzą. Chociaż złośliwość, którą ją obdarował była jak najbardziej zgodna z jego
normalnym zachowaniem, to czuła emanujący od niego dziwny, niewytłumaczalny
chłód, który pozornie był niedostrzegalny. I gdyby nie przyglądała mu się z uwagą
każdej chwili każdego dnia pewnie nawet by tego nie dostrzegła. Jednak
widziała. Chociaż rzadko potrafiła jednoznacznie określić, co mówiły jego gesty
i skomplikowana w swej prostocie mimika twarzy, zmiany nie umykały bystremu
wzrokowi nastolatki. Przynajmniej tak jej się wydawało.
– Sebastian? – mruknęła pod nosem
przeglądając się w lustrze, bardziej dla zasady, niż z rzeczywistej chęci oglądania
swojego, wciąż zbyt chudego zdaniem kamerdynera, ciała.
– Słucham, panienko?
– Wszystko w porządku?
– Co masz na myśli, panienko? –
zapytał obojętnie.
– Twoje zachowanie, kamerdynerze
– przedrzeźniła go. – Od kilku dni jesteś jakiś inny… – ciągnęła nie mogąc
dobrać odpowiednich słów.
A może raczej nie chciała ich znaleźć. Nie chciała przyznać
się, że chłód, którym zaczął ją obdarzać od kilku dni bez wyraźnej przyczyny,
wprawiał ją w kiepski nastrój, smucił i zastanawiał. Nie przypominała sobie, by
zrobiła coś, co mogłoby go zrazić. Nie okazywała słabości, nie wahała się,
nawet zdarzyło jej się zjeść dwa całe posiłki – powinien być wręcz dumny! Odkrycie
się przed nim, zdawało się nie warte tej, w gruncie rzeczy niezbyt istotnej,
sprawy, która zapewne dotykała jedynie ją. Czyżby była zwyczajnie
przewrażliwiona? Niemożliwe!
– Czyżbym w jakiś sposób panience
uwłoczył? Jeśli tak, najmocniej przepraszam, to na pewno więcej się nie
powtórzy – odgrywał rolę pokornego sługi nie mającego najmniejszego pojęcia, o co
jej chodzi, chociaż tak naprawdę doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Zadziwiająco, wyraz smutku, który całkowicie zawładną mimiką twarzy szlachcianki
również nie wzbudził w nim żadnego uczucia. Był z siebie dumny.
Szlachcianka powiodła wzrokiem po jego wyprostowanej
sylwetce na chwilę zatrzymując spojrzenie drżących tęczówek na jego twarzy,
analizując każdy milimetr boleśnie złośliwego uśmiechu.
– Kiedy zaczęło mnie to smucić? – zapytała się, zrozumiawszy, jak
bardzo zmieniło się jej zachowanie, z czego nawet nie zdawała sobie wcześniej
sprawy.
Czyżby czasy czerpania satysfakcji z każdej złośliwe gry
minęły? Czy może chodziło jedynie o ten chłód w jego oczach, który zdawał się
zdolny zamrozić cały świat w przeciągu jednej chwili gdyby tylko demon tego
zapragnął. Zamglone spojrzenie bez wyrazu wyzute z najdrobniejszego cienia
emocji, którego mogłaby się doszukać, co z resztą robiła zazwyczaj skutecznie. Jedynie
złośliwy, sztuczny uśmiech. Zadrżała pod ciężarek spojrzenia pustych oczu
Sebastiana.
– Nie o to chodzi, nie ważne –
zrezygnowała z dalszego ciągnięcia tematu zatrzymując w sercu odrobinę bojącego
od lokaja chłodu, jakby zamierzała go przestudiować, zrozumieć i zlikwidować.
Nie była tą wylewną dziewczynką, którą poznał kilka lat temu.
Gdyby tak było, już dawno powiedziałaby mu, co tak naprawdę myśli. Jednak
wieczne wzbranianie się przed uczuciami stworzyło w niej system obronny, który
nie pozwalał na dzielenie się emocjami z taką samą łatwością jak kiedyś. Każda,
dążąca do odkrycia swoich prawdziwych myśli, czynność wzbudzała niepokój. Jeśli
ktoś wie o tobie za dużo, może cię zranić. Tylko bliscy mają moc pozwalającą na
zadanie prawdziwych ran. Jeśli odkryjesz się przed kimś, zaufasz mu – wkładasz
w jego dłoń miecz, którym może pociąć cię na strzępy. Dlatego lepiej było nie
dawać ludziom możliwości poznania swoich myśli. Ale Sebastian nie jest człowiekiem. Jeszcze niedawno zdawało jej
się, że w krwistoczerwonych oczach bruneta dostrzega melancholię; wspomnienie
czegoś, co wydawało się, że ona też powinna była pamiętać. Teraz wszystko
zniknęło, lecz dwa sprzeczne obrazy – ciepło tamtego spojrzenia i chłód
obecnego – toczyły w jej głowie zażartą, niemą dyskusję.
– Powinniśmy już schodzić, słyszę
nadjeżdżający powóz – powiedział otwierając przed nią drzwi, delikatnie się
kłaniając.
Elizabeth bez słowa przeszła przez nie i ruszyła w stronę
holu.
~*~
Pierwszy
wóz podjechał przed główne wejście do posiadłości punktualnie o godzinie
trzeciej. Hrabianka, okryta przez lokaja płaszczem, w tracie pokonywania
schodów z szerokim uśmiechem na twarzy przywitała wysiadającą ze środka
przyjaciółkę. Japonka ukłoniła się lekko, po czym nieśmiało podeszła do
przyjaciółki próbując wyczuć, czy może ją przytulić. Zaskakująco, Elizabeth
sama objęła ją ramionami w czułym uścisku.
– Jak dobrze cię widzieć –
powiedziała cicho.
– Lizzy-chan, stęskniłam się –
odparła czarnowłosa zdając sobie sprawę, że coś w wyglądzie szlachcianki
wydawało się inne. – Dzień dobry, Sebastianie – posłała służącemu życzliwy
uśmiech.
– Dzień dobry księżniczko –
pokłonił się. – Pozwoli księżniczka, że wezmę jej bagaże, jako że nie widzę, by
był z tobą służący. – Ostatnia, personalna konstrukcja jego zdania boleśnie
ubodła zazdrością serce młodej szlachcianki.
Od kilku dni sporadycznie zdarzało mu się odezwać do niej w
ten sposób. To była kolejna zmiana, która przykuła jej uwagę, jednak dotąd nie
znalazła sposobnej okazji, by bez narażania się na odsłonięcie kart, wyciągnąć
z niego jej przyczynę.
Sebastian wciągnął z dorożki bagaże księżniczki i zaniósł je
do pokoju, który odpowiednio wcześnie ozdobił w świątecznymi dekoracjami
podobnie jak całą resztę ogromnej posiadłości. Japonka uważnie przyjrzała się
przyjaciółce, wzięła głęboki wdech i odważyła się zapytać:
– Lizzy, co stało się z twoimi
włosami? – Hrabianka odruchowo dotknęła opadający na ramię warkocz.
– Nie wiem, Tomoko. Naprawdę nie
mam pojęcia – odparła widząc niedowierzanie w oczach koleżanki.
– Pasuje ci ten kolor –
skomentowała jedynie porzucając temat.
Nie zdążyły nawet wejść do środka, kiedy kolejny powóz
zatrzymał się na podjeździe. Z jego wnętrza wyszła dystyngowana dama w długim,
brązowym płaszczu do samych kostek. Płowiejące, ciemne włosy związane w
misterny kok dodawały kobiecie przerażająco niesympatycznego wyrazu, jakby same
owalne szkła okularów nie tworzyły wystarczającego efektu. Hrabina Scarlet
Rennell, starsza siostra poprzedniego hrabiego Roseblack, która zobowiązała się
sprawować opiekę nad osieroconym niedawno chłopcem. Tego Lizz obawiała się
najbardziej. Z całego serca liczyła na to, że wysłanie zaproszenia jedynie do
kuzyna będzie wystarczającą sugestią, że nie życzy sobie towarzystwa
gburowatej, konserwatywnej ciotki. Widać ona miała na ten temat inne zdanie.
Nim zdążyła dobrze wysiąść z wnętrza karety, zmierzyła obie dziewczyny mrożącym
wzrokiem zwiastującym serię komentarzy wyrażających jej niezadowolenie.
– Młoda panno, czyż twoi świętej
pamięci rodzice nie nauczyli cię za grosz kultury? – warknęła zachrypniętym
głosem. – Co to ma znaczyć? – Podsunęła pod sam nos dziewczyny wypisane przez
kamerdynera zaproszenie. Korzystając z chwilowej absencji służącego, postanowiła
zrzucić na niego całą winę.
– Jest mi naprawdę przykro…
ciociu – ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło. – To okropne
przeoczenie ze strony mojego niekompetentnego kamerdynera już więcej się nie
powtórzy – przeprosiła szybko widząc, że Sebastian zmierza w ich kierunku.
– Oya, młodej damie nie przystoi
kłamać w tak niegodny sposób – skomentował słowa dziewczyny. – Hrabino Rennell,
to zaszczyt móc panią gościć. – Pokłonił się głęboko. – Pozwoli pani, że…
– Zamilcz – odparła oburzona
kobieta. – Doprawdy, nie wiem, co jest gorsze. Twoje kłamstwa, Elizabeth, czy
skandaliczne zachowanie tego służącego. Gdyby to zależało ode mnie, już dawno
wylądowałby na ulicy.
Przeszywające spojrzenie, którym wzajemnie obdarowali się
mieszkańcy rezydencji zapewne byłby w stanie zabić kogoś, kto stanąłby na jego
linii. Szczęśliwie nie dość, że nikt tego nie zrobił, to również sam wymowny sposób
wyrażenia wzajemnej złości umknął uwadze zarówno hrabiny, jak i japońskiej
księżniczki. Elizabeth uśmiechnęła się najłagodniej jak tylko potrafiła.
– Chociaż zdarza mu się popełnić
czasem tak rażący błąd, to zapewniam cię, ciociu… – Znów gardło zaczęło odmawiać
jej posłuszeństwa denerwująco się kurcząc – że jest doskonałym kamerdynerem. Wierzę,
że przekonasz się o tym w najbliższej przyszłości. – Z każdym kolejnym słowem
czuła do siebie coraz większe obrzydzenie.
Zaskakująco, płaszczenie się
przed kobietą dało oczekiwany efekt. Wyraz jej twarzy nieznacznie złagodniał i
najwyraźniej porzuciła temat, zamykając go pełnym dezaprobaty prychnięciem w
kierunku lokaja.
– Thimothy, zamierzasz wreszcie
wysiąść? Jak ty się zachowujesz? – skarciła chłopca, przelewając na niego
resztę niezadowolenia.
Dźwięk jego imienia wywołał nagłe, przyspieszone bicie serca
w ciele nastoletniej hrabianki. Ze środka powozu wyłonił się złotowłosy,
szczupły chłopczyk ubrany w niesamowicie ponury, szary mundurek. Popatrzył na
kuzynkę markotnym wzrokiem zmuszając się do uśmiechu.
– Dzień dobry, LIzzy, Tomoko,
Sebastianie – przywitał się cicho i spuścił głowę, wbijając nieprzytomne
spojrzenie w czubki czarnych, lakierowanych butów.
Elizabeth wiedziała, że śmierć obojga opiekunów zdruzgocze
chłopca. Po stanie, w jakim zastała go podczas pogrzebu jedynie utwierdziła się
w przekonaniu, że dzieciństwo bezpowrotnie zostało mu odebrane w jeden z najbardziej brutalnych
sposobów. Nie myślała jednak, że ciotka Scarlet i jej metody wychowawcze
pozbawią go nawet wspomnienia radosnego błysku w oczach. Żal ścisnął za serce
młodej hrabianki serce, powietrze wydało się niesamowicie ciężkie. Poczuła, że
za chwilę się przewróci. Sebastian od razu dostrzegł, co dzieje się z jego
panią i w ułamku sekundy znalazł się tuż obok niej podając dłoń, na której
mogła się wesprzeć. Bez słowa protestu skorzystała z propozycji. Nie chciała
dawać hrabinie kolejnego powodu do złośliwej tyrady – tym razem na temat
żywienia i dbania o siebie. Dzień zapowiadał się dużo gorzej niż się
spodziewała.
– Woźnico, podaj temu lokajowi
nasze bagaże – rozkazała Jej Hrabiowska Mość i nie zwracając uwagi na nikogo,
ani na nic innego, powolnie zaczęła kroczyć w stronę drzwi.
– Księżniczko, mogę prosić, byś
pomogła panience wejść? – szepnął demon przesuwając się lekko w stronę
czarnowłosej.
Japonka kiwnęła głową i objęła przyjaciółkę. Ta jednak,
delikatnie odsunęła się od towarzyszki dając znać, że doszła do siebie.
Kamerdyner spojrzał na nią ukradkiem, by upewnić się, że znowu nie stara się
unosić dumą. Widząc, że naprawdę czuje się lepiej z ulgą zajął się bagażami.
Nim
hrabina zdążyła znudzić się oczekiwaniem w holu lokaj pojawił się na górze
schodów i powolnym, dostojnym krokiem zszedł na sam ich dół czerpiąc
niesamowitą przyjemność ze zdegustowanego spojrzenia nieprzyjemnej kobiety. Bezczelne babsko.
– Przygotowałem herbatę. Proszę
podążyć za mną do salonu. Obiad rozpocznie się za dwie godziny. – Ukłonił się
nisko i wskazał gościom drogę do pomieszczenia.
Usiedli na fotelach ustawionych wokół niskiego stołu.
Sebastian zaprezentował nalewaną herbatę, po czym odwrócił się z zamiarem
opuszczenia wrogiego terytorium.
– Sebastianie – zatrzymała go
fioletowowłosa.
– Słucham, panienko?
– Poczęstuj Timmiego jedną z
cukrowych lasek. Wiem, że masz je przy sobie – poprosiła.
Uśmiechnęła się do
chłopca, jednak on westchnął tylko zdając się w ogóle nie interesować
otaczającymi go ludźmi. Był nieobecny, zamknięty w swoim świecie, niedostępnym
dla nikogo z zewnątrz. Tak bardzo przypominał ją samą. Tylko, że ona miała
Sebastiana – spojrzała na demona, pochylającego się nad chłopcem z serdecznym
uśmiechem – on pomógł jej to przetrwać. Pomógł jej się podnieść. Przez głowę szlachcianki
przeszła nieodrzeczna myśl.
– Szkoda, że on nie zawarł paktu… – Natychmiast pokręciła głową
odganiając od siebie absurdalny pomysł.
Chłopiec wziął do ręki prezent, rozpakował go i bez słowa
wsadził do ust.
– Thimothy! – skarciła go
hrabina.
Elizabeth aż podskoczyła na krześle, jednak dziecko wydawało
się zupełnie obojętne wobec szorstkiego tonu głosu opiekunki.
– Dziękuję, Sebastianie –
odpowiedział obojętnie nawet nie patrząc na służącego.
Lokaj opuścił salon i poszedł do kuchni, by zacząć
przygotowania. Po drodze zawołał do siebie resztę służby.
– Jeanny, Thomas, Tai, mamy
nieoczekiwanego gościa – zaczął.
Pracownicy popatrzyli
na niego z zaciekawieniem, nieświadomi tego, co ich czeka.
– Hrabina Rennell, ciotka panienki;
przyjechała wraz z paniczem Thimothym. W związku z powyższym proszę was, byście
podczas posiłku zachowywali się z godnością właściwą służącym tego domu.
Rozumiecie? – zapytał poważnie.
– Się rozumie, spokojna twoja
poczochrana. Jeść z zamkniętą gęba i nie rzucać w Taia żarciem, załatwione –odparł
beztrosko Thomas, co spotkało się z dezaprobatą ze strony jego kolegów.
Zmieszany karcącym spojrzeniem pokojówki, podrapał się po
głowie.
– Eee… To jest. Tak jest! Damy z
siebie wszystko.
– Mam taką nadzieję. Nie chcecie
mnie zawieść – dodał złowrogo lokaj.
Odprawił ich z powrotem do swoich kwater i z ciężkim sercem
zabrał się za końcowe przygotowania. Perspektywa spędzenia najbliższych kilku
godzin na trzymaniu w ryzach wesołej gromadki przyprawiała go o zawroty głowy. To takie ludzkie.
Usłyszał
pukanie do drzwi prowadzących na zewnątrz kuchni. Spodziewając się kolejnego,
idiotycznego kataklizmu niechętnie pociągnął za klamkę i po chwili pożałował
tej decyzji. Do środka kuchni, tanecznym krokiem wszedł odziany w czerwony
płaszcz, irytujący shinigami.
– Sebuuuuuuś! – jęknął radośnie,
wieszając się na szyi demona.