Kto by pomyślał... Drugi tom ma już czterdzieści rozdziałów. Nie leniłam się, nie to, co teraz. W końcu muszę na poważnie zabrać się za pisanie, bo kiedy mi blog dogoni zapasy, to może być ciężko, nie lubię pisać pod przymusem.
W każdym razie, na dole pokolorowany art z poprzedniej notki.
No i powiem Wam też, że powoli zbliżamy się do końca tego tomu i momentu, w którym będziecie mieli szczerą ochotę mnie zabić. xD
Jestem tego świadoma, już zaczęłam pisać testament, hehe.
Jestem tego świadoma, już zaczęłam pisać testament, hehe.
===========================
–
Powinno być? – powtórzył nastolatek, nie ukrywając niedowierzania.
Nawet w półmroku jego oczom mnie umknął widok przybierającej
czerwoną barwę twarzy szlachcianki. Zrozumiał, że prawdopodobnie nigdy nie była
na dole, albo schodziła tam tak rzadko, iż zwyczajnie nie pamiętała, co
znajdowało się w pomieszczeniu.
– No
bo, właściwie nigdy tam nie byłam – wyjaśniła skrępowana, potwierdzając jego
przypuszczenia.
Uśmiechnął się pobłażliwie, niczym na kilkuletnie dziecko. Fioletowowłosa
speszyła się, widząc na twarzy przyjaciela ten sam wyraz, którym tak często
obdarzał ją kamerdyner. Tak znajomy, tak boleśnie ukazujący, że nie traktował
jej poważnie.
– Ale
Sebastian mówił, że tutaj jest! To wino! – dodała pospieszenie, jedynie
doprowadzając Setha do śmiechu.
Przez chwilę czuła się niezwykle zażenowana, ale rozbawienie
towarzyszące nastolatkowi przeniosło się i na nią. Chichocząc po cichu,
ostrożnie zeszli po kamiennych schodach, zanurzając się w całkowitej ciemności.
– I co,
to tutaj? – Usłyszała rozbawiony głos towarzysza dobiegający zza pleców.
– Tak,
chyba tam. Te regały, tam na końcu – powiedziała, wskazując dłonią przeciwległy
kraniec piwnicy – przypominają winiarnię.
Od razu ruszyła w tym kierunku, zostawiając chłopaka w tyle.
– Skoro
tak mówisz… – burknął posępnie.
W pierwszej chwili hrabianka nie zrozumiała nagłej zmiany
jego nastawienia. Dopiero, kiedy przemierzając ciemne pomieszczenie żwawym
krokiem, uderzyła kolanem w wystający zza worka kij od szczotki, dotarło do
niej, w czym leżał problem. Zaśmiała się nerwowo, podeszła do ściany i wspięła
się na palce, ściągając z regału jedną z oliwnych świec. Podbiegła do Setha,
wyciągnęła z jego kieszeni zapałki i odpaliła ją. Nieśmiały płomień powoli
zaczął przybierać na rozmiarze, odkrywając przed chłopakiem spowitą w egipskich
ciemnościach spiżarnię. Popatrzył z urazą na roześmianą nastolatkę trącą łydkę
wierzchem buta.
–
Wybacz. Zapomniałam, że nie widzisz w ciemności – przeprosiła grzecznie i
podała mu lampę, a sama z powrotem pobiegła w stronę domniemanej winiarni.
– Masz
rację, nikt nie powinien widzieć w ciemności. Przynajmniej dopóki ja tego nie
chcę – szepnął pod nosem brunet i podążył za Elizabeth.
Okazało
się, że miała rację. Regały na krańcu pomieszczenia zapełnione były mnóstwem
butelek opatrzonych etykietami z finezyjnymi nazwami, których większości oboje
nie potrafili poprawnie wymówić.
–
Chateu… cassa-casagne? To coś francuskiego – zaśmiała się hrabianka, nieudolnie
próbując odczytać jedną z etykiet.
–
Szukasz jakiegoś konkretnego? – Chłopak z nieukrywanym zachwytem przyglądał się
najdoskonalszym markom w obszernej kolekcji rodziny Roseblack.
–
Takiego jednego. Nie pamiętam jak się nazywało, ale jak zobaczę butelkę, to na
pewno poznam – odparła, ani trochę nie zrażona przeciwnościami.
– Skąd
masz tyle wina? Myślałem, że nie pijesz – dopytywał chłopak, lawirując między
kolejnymi regałami.
– Wiesz,
w końcu jestem arystokratką – powiedziała dumnie, udając obrażoną. – To pewnie
kolekcja ojca. Wątpię, żeby Sebastian się tym zajmował. W końcu wino piję tylko
okazjonalnie, a biorąc pod uwagę ten zapas… Pewnie jeszcze przez kilka lat go
nie zabraknie – dodała, nim złotooki zdążył wyrzucić z siebie przeprosiny.
Przez
piętnaście minut bezskutecznie szukali opisanej przez Elizabeth etykiety.
Musiała przyznać, że nawet jej ogromne pokłady entuzjazmu powoli zaczynały się
wyczerpywać. Bardzo chciała podzielić się z przyjacielem tym niezwykłym
smakiem, a nawet upoić się nim, ale los miał widocznie wobec nich inne plany. W
końcu, zrezygnowana chwyciła z pułki pierwszą lepszą butelkę, która przykula
jej wzrok smukłym kształtem i niezwykle ciekawą butelką, opalizującą fioletem odcieniu
zbliżonego do jej włosów. Podała ją towarzyszowi i poprosiła, żeby otworzył. Po
chwilowych zmaganiach oboje usłyszeli upragniony, charakterystyczny dźwięk
powietrza uwolnionego ze szklanego więzienia.
– W
takim razie, na zdrowie! – Uśmiechnęła się Elizabeth, i wyciągając z rąk
chłopaka butelkę, przyłożyła ją do ust.
–
Czekaj, nie tak! – powstrzymał ją złotooki. – Usiądźmy i napijmy się z
kieliszków, jak przystało na szlachtę! – powiedział wyniośle i podszedł do
naściennej półki, imitując sprężysty krok kamerdynera.
Tym razem jego żart spotkał się z całkowita aprobatą młodej
hrabianki. Klasnęła w ręce i splątując palce śledziła wzrokiem poczynania
młodego służącego. Z zadziwiającą gracją nalewał trunek do szklanych lampek,
nie ulewając przy tym ani kropli, niczym prawdziwy lokaj, jak gdyby robił to przez
całe życie na salonach wielkich panów. Podał nastolatce kieliszek i pokłonił
się nisko, po czym usiadł obok niej.
– Za
nasz pak – krzyknął radośnie i podniósł kieliszek, spoglądając na niewielką
bliznę, najpierw na swojej ręce, później na przedramieniu dziewczyny.
– Za
pakt – zawtórowała, delikatnie dotykając jego lampki swoją.
Lekko potrzasnęła naczyniem i powąchała niezwykły aromat
unoszący się ponad krawędzią szkła. Następnie upiła mały łyk i zamknęła oczy,
by skupić się na bukiecie smaków. Sztuka prawidłowego smakowania wina, której
Sebastian uczył ją kilka miesięcy wcześniej, nie mogąc znieść tego, jak
prostacko przymierzała się do picia.
Seth obserwował ją z dzikim zainteresowaniem. Każdy jej
ruch, każdy skurcz mięśni jej delikatnej twarzy, każdy kosmyk włosów unoszony
przez chłodny przeciąg. Wyglądała niesamowicie, hipnotyzowała go swoją
niezwykła urodą, której tak bardzo nie doceniała.
– Nie
wierzę… – jęknęła, otwierając oczy.
– Co
się stało? – Zaniepokoił się Seth.
– To
jest to wino, o którym ci mówiłam! – podniosła głos, wybuchając niepohamowaną
radością.
Nastolatek wziął do ręki butelkę i sceptycznie zmierzył
wzrokiem etykietę.
– Ale
to nie jest ta naklejka, którą opisywałaś… – mruknął.
– Wiem,
ale to na pewno ten smak. No spróbuj! – ponaglała go.
Kiedy poczuł przyjemny, cierpki smak czerwonych winogron z
niezwykle delikatną, słodką nutą, na jego twarzy zagościł błogi uśmiech.
Westchnął z zadowoleniem i przechylił kieliszek, wypijając całą jego zawartość.
Dziewczyna poszła w jego ślady. Nie minęło wiele czasu nim po wspaniałym winie
została tylko pusta, smukła butelka z grubego szkła.
–
Przynieść następną, Lizz? – zapytał śniady służący, chwiejnie podnosząc się z
góry pustych worków, na których siedzieli.
Dziewczyna popatrzyła na niego mętnie, jakby nie rozumiała,
co mówił, by po chwili wybuchnąć śmiechem. Nie wiedziała, co ją tak rozbawiło,
ale to nie miało znaczenia. Czuła się dobrze. Była rozluźniona i spokojna. Nie
przejmowała się problemami, zupełnie o nich zapomniała, a nawet kiedy któryś z
nich na chwilę nawiedzał jej umysł i tak nie była zdolna do tego, by się nim
zamartwiać. Nie miały znaczenia. Nic, co wykraczało poza siedzisko z szorstkich
worów i pełen regał wina nie miało teraz najmniejszej wagi.
–
Oczywiście! – odparła entuzjastycznie.
Po chwili, jej pusty kieliszek ponownie wypełnił krwisty
trunek.
–
Zagrajmy w coś – zaproponował Seth, patrząc na odbicie twarzy towarzyszki
majaczące w winnym lustrze.
– W co
takiego? – zapytała z niesamowitą ciekawością, podniecaną buzującymi w głowie
procentami. – Jestem dobra w grach – dodała dumnie.
– Właściwie
to nie gra, bardziej zabawa. Zadam ci pytanie, a ty mi odpowiesz – zaczął.
– Tak?
– Potem
będę musiał zgadnąć, czy odpowiedziałaś prawdziwie, czy skłamałaś. Jeżeli
przegram, musze się napić – wytłumaczył dziecinnie proste zasady.
Szlachcianka chwyciła podbródek opuszkami palców i
westchnęła zamyślona.
– Czy
picie nie powinno być nagrodą, a nie karą? – zapytała po chwili intensywnych
przemyśleń.
Odpowiedziały jej salwy śmiechu, których przyczyny nie
zrozumiała. Zdezorientowana patrzyła na mały języczek bruneta, który
bezwstydnie przed nią obnażał, śmiejąc się z szeroko otwartymi ustami.
–
Uwierz mi, tak będzie lepiej – rzekł, kiedy opanował chichot.
– To ja
zacznę… – wyrwała się.
Usiadła po turecku, przyklepując dół sukienki, jakby
upewniała się, że nie odsłania zbyt wiele, i nabrała powietrze w płuca.
–
Poczęstujesz mnie papierosem?
– Tak –
odparł spokojnie.
–
Mówisz prawdę! – Energicznie wskazała palcem jego szklankę.
– Masz
rację, ale chyba nie do końca zrozumiałaś. Nie o takie pytania mi chodziło… –
mówił, wyciągając z kieszeni pogniecioną paczkę.
Podał jej zawinięty w rulonik tytoń i pudełko zapałek.
– Mam
nowy pomysł. Jeżeli się pomylisz i nie zgadniesz, czy odpowiedziałam szczerze,
to pijesz ty. A jeśli zgadniesz, to piję ja. Dobra? – zaproponowała, zaciągając
się.
– Może
być. W takim razie piję – przytaknął i przechylił kieliszek, po czym również
odpalił papierosa.
– W
takim razie… Elizabeth, dlaczego zatrudniłaś mnie, jako służącego? – zapytał
poważnie i spojrzał wprost w jej oczy.
–
Polubiłam cię. I chciałam, żeby twoje życie było lepsze niż to gówno, w którym
egzystowałeś – odpowiedziała bez namysłu.
–
Prawda – odparł równie szybko.
Zadowolona z siebie, fioletowowłosa upiła spory łyk wina i
postawiła kieliszek na podłodze. Od połączenia alkoholu z dymem tytoniowym,
który zamiast ulotnić się wraz z przeciągiem, wisiał nad nimi siwym kłębem,
zakręciło jej się w głowie. Poczuła nudności, jednak po chwili przeszły, tak
samo szybko, jak nieprzyjemne wirowanie w głowie.
– Co
najbardziej podoba ci się w posiadłości? – Z ust dziewczyny padło kolejne
pytanie, tym razem bardziej odpowiadające konwencji gry.
Chłopak zastanowił się przez chwilę i lekko zmarszczył brwi.
–
Jeanny – powiedział z nuta melancholii.
Błękitne oczy Elizabeth obdarzyły go podejrzliwym,
uciążliwym spojrzeniem.
–
Kłamiesz – odpowiedziała tak niezwykle pewna swego, że chłopak poczuł się lekko
zaskoczony.
– Znowu
masz rację. Ale skąd wiedziałaś? – zapytał pełen nadziei, że zainteresowanie
jej osobą nie umknęło bystremu oku młodej hrabianki.
Uśmiechnęła się i delikatnie przechyliła głowę, mrużąc przy
tym oczy.
–
Zgadywałam – odparła beztrosko, odbierając chłopakowi resztki wiary.
Grali
przez kolejne dwie godziny opróżniając półtorej butelki krwistego trunku. Z
minuty na minutę dziewczyna czuła, jak więź łącząca ją ze śniadym nastolatkiem
staje się silniejsza.
Zadawali różne pytania. Od najprostszych, zabawnych, zwyczajnie
idiotycznych, do poważnych, egzystencjonalnych i coraz bardziej intymnych. Powoli
opadali z sił i szlachcianka czuła, że zabawa dobiega końca, jednak wciąż
musiała zadać przyjacielowi pytanie, którego unikała od samego początku, bojąc
się, by nie zburzyć nastroju. Chociaż nie było w nim nic niezwykle bolesnego,
czuła, że dla Setha był to drażliwy temat. Dlatego tym bardziej musiała poznać
prawdę.
–
Dlaczego jesteś tak negatywnie nastawiony do Sebastiana? – powiedziała cicho,
niepewnie.
Jasne tęczówki bruneta drgnęły nerwowo na dźwięk imienia
lokaja. Skrzywił się, pod wpływem procentów nie dbając o ukrywanie swojej
niechęci.
– Bo
moim zdaniem on nie zasługuje na twoją dobroć i zaufanie – odparł niezwykle
chłodno.
Elizabeth wzdrygnęła się. Nie myślała, że to zazdrość, którą
dopiero teraz odkryła w jego głosie, tak bardzo zniechęcała go do demona. Poczuła
się winna. Połączył ich pakt przyjaźni, przygarnęła go pod swój dach, obiecując
dobre życie, a mimo to, zupełnie zapomniała o jego uczuciach. Nawet przez
chwilę nie pomyślała, że to była jej wina. Powinna była zauważyć to wcześniej,
przeciwdziałać, pomóc mu zrozumieć, jak bardzo jest dla niej ważny.
Przysunęła się i objęła bruneta ramieniem.
–
Prawda… – szepnęła zacieśniając uścisk. – Wybacz mi, powinnam sama to zauważyć
– dodała ze skruchą.
Nastolatek dotknął dłonią chłodnego podbródka przyjaciółki i
lekko uniósł jej głowę. Zbliżył usta do jej twarzy i kiedy poczuła ściskający w
gardle strach przed tym, co chciał zrobić, minął wargami usta i czule szepnął
do jej ucha:
– Nie
przepraszaj. Najważniejsze, że jestem z tobą. Nigdy cię nie opuszczę,
przysięgam.
Odsunął się od niej, pochylając głowę, by nie zobaczyła
pełnego satysfakcji uśmiechu, zdobiącego jego śniadą twarz. W końcu wszystko
szło po jego myśli.
– Kochasz
go? – zapytał cierpko, ciągnąc swoją grę.
Rozwarła usta w niemym zdziwieniu. Nie wiedziała, co powinna
odpowiedzieć. Nagły stres spowodował, że procenty uderzyły w nią ze zdwojoną
siłą, nie pozwalając racjonalnie przemyśleć swoich uczuć.
– Czy go kocham? Oczywiście, że go kocham, to
Sebastian! Jak mogłabym go nie kochać? Kocham go, od kiedy mnie uratował.
Zawsze będę go kochać. Kocham go! – Ciągle powtarzane w myśli słowo
przyprawiało dziewczynę o zawroty głowy.
– Ko…
Kocham go – zająknęła się, szepcząc pod nosem.
Po chwili spojrzała pewnie w oczy przyjaciela i powtórzyła
wyznanie.
–
Kocham go! Zawsze go kochałam i zawsze będę go kochać. Zaopiekował się mną i…
– Nie o
taką miłość mi chodziło – przerwał jej, nie chcąc słuchać kolejnych pochlebstw
pod adresem znienawidzonego rywala. – Czy kochasz go jak kobieta mężczyznę? –
uściślił, chcąc mieć pewność, że tym razem zrozumie.
– Nie
wiem – odpowiedziała, uśmiechając się z zakłopotaniem.
Czerwone wypieki na drobnej twarzy dodawały dziewczynie tyle
uroku, że bolesne ukłucie w okolicach serca nie pozwoliło brunetowi
kontynuować. Nie był w stanie jej tego zrobić. To nie ona miała cierpieć, nie o
to chodziło. Nie teraz.
–
Prawda, to oznacza, że pijesz – odpowiedział i przechylił swój kieliszek, dopijając
resztkę wina.
Kiedy Elizabeth również opróżniła lampkę, pomógł jej wstać i
biorąc w dłoń olejna lampę, chwiejnym krokiem ruszył w stronę schodów. Dziewczyna
szła tuż obok niego, w całkowitym milczeniu, nie zważając na siłę ciążenia, a
może raczej alkoholu, która co chwilę znosiła ją na boki. Była zbyt pogrążona
we własnych myślach, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie.
– Czy kocham Sebastiana?
~*~
Na
parter wdrapali się w szampańskich nastrojach. Alkohol robił swoje i Elizabeth
niezmiernie szybko zapomniała, co jeszcze chwilę temu wprawiło ją w refleksyjny
nastrój. Próbowała sobie przypomnieć, lecz dobrze znana jej melodia, którą
zaczął nucić chłopak, całkowicie pochłonęła jej myśli. Dorze znała tę piosenkę
z dzieciństwa. Zaczęła cicho śpiewać kilka słów, powtarzając je w kółko,
ponieważ nie pamiętała nic więcej – uznała to za szalenie zabawne. Słowa „Tom
he was a piper son” towarzyszyły im w drodze na samą górę.
Elizabeth
zatrzymała się pod drzwiami sypialni bruneta i skrzyżowała ręce na piersi,
spoglądając wymownie na klamkę.
– Nie
ma szans, odprowadzę cię – zaprotestował stanowczo.
Jednak tej potyczki nie mógł wygrać. Znał szlachciankę
jeszcze zbyt krótko, by wiedzieć, że jeśli coś sobie wmówi, to żadna siła nie
będzie zdolna jej powstrzymać, teraz miał szansę się o tym przekonać. Stali tak,
oboje chwiejąc się na nogach i ze zmarszczonymi brwiami, mierzyli się wzrokiem.
Po chwili, chłopak zamknął oczy i westchnął z rezygnacją, co sprawiło
nastolatce niebywałą radość.
– Niech
ci będzie. Tylko uważaj – poprosił i otworzył drzwi.
–
Jasne, dobranoc Seth – odparła niewyraźnie słodkim głosem i uśmiechnęła się na
pożegnanie.
–
Dobranoc Lizz – odpowiedział i zniknął wewnątrz pokoju.
Hrabianka stała przez chwilę przy ścianie tuż obok jego
pokoju i zbierała siły, by się od niej odbić, stanąć prosto i bez niemiłych
przygód, dotrzeć do swojej sypialni. Po chwili wewnętrznych zmagań ze
zmęczeniem, wpadła na genialny pomysł. Odepchnęła się od ściany i słaniając się
na nogach, poszła wprost do pokoju Sebastiana. Zapukała energicznie i nie
czekając na odpowiedź, pchnęła drzwi i wpadła do środka, w ostatniej chwili
łapiąc równowagę i nie upadając na podłogę. Rozejrzała się. W półmroku
dostrzegła roznegliżowanego lokaja. Miał na sobie jedynie spodnie od garnituru.
W dłoniach trzymał świeżą, uprasowaną koszulę. Musiał się właśnie przebierać,
kiedy przerwała mu wizyta niezapowiedzianego gościa.
Nastolatka zagapiła się, dokładnie przyglądając się
umięśnionemu torsowi mężczyzny. Cień świecy delikatnie otulał idealnie
wyrzeźbione mięśnie jego brzucha. Lokaj patrzył na nią ze szczerym
zaskoczeniem, w pierwszej chwili nie dostrzegając oznak upojenia alkoholowego.
–
Ubierz się, idioto, kiedy odwiedza cię dama! – krzyknęła zażenowana, zdając
sobie sprawę, że przez cały czas wpatrywała się w niego jak w obrazek.
Odwróciła głowę i poczuła, że traci równowagę. Sebastian
podskoczył i chwycił ją w ramiona, nie pozwalając, by upadła. Teraz dokładnie
czuł charakterystyczny, cierpki zapach z jej ust. Przeraziła go intensywność
woni, która pozwalała mu bez pomyłki stwierdzić, którą dokładnie butelkę opróżniła
jego nastoletnia pani. Bez słowa
komentarza zaniósł dziewczynę i posadził na swoim łóżku, po czym chwycił z ziemi
koszulę i założył ją, z gracją zapinając wszystkie guziki.