Rozdziału miało nie być, bo sobie obiecałam, że jeśli nie będzie 200 wyświetleń co najmniej, to nie będę się zmuszać, ale miałam paskudny nastrój i dobrze mi się wylewało żale w opku, więc rozdział powstał. Nie wiem, jak będzie z przyszłym tygodniem, bo naprawdę ostatnio mam za dużo stresu na głowie, żeby się skupić na pisaniu i już tylko wrodzona grafomania trzyma Różę przy życiu chwilowo. No i moja miłość do pisania. A co z przyszłym tygodniem? Zobaczymy, to generalnie zależy od Was, jak będą wyświetlenia, będę miała większą motywację, chociaż znając mnie, to rozdział pewnie i tak się pojawi, bo ja zwyczajnie nie umiem tego olać, a kłócić się ze sobą nie lubię xD.
Anyway, praca magisterska Waszej autorki przeszła pomyślnie sprawdzenie przez antyplagiat, a co za tym idzie jestem o krok bliżej do obrony. A ona będzie pod koniec października. I wtedy będę magistrem. Osiągnę coś, co obiektywnie można uznać za warte uznania <3.
Miłego! :*
===================================
— Może widziałem, może nie widziałem — odpowiedział złośliwie Samen,
spluwając krwią pod nogi Amona. Jego całkowity brak szacunku nie wyprowadzał
jednak Kruka z równowagi. Po jego zachowaniu poznał, że doskonale wiedział, o
kim mówił, być może więc miał również pojęcie, dokąd poszła.
— Mogę zabić cię szybko, niemal bezboleśnie, albo powolnie w ogromnym,
agonalnym cierpieniu, decyzja należy do ciebie.
— Skoro tak zginę, to już nie ma znaczenia, nie uważasz, królu? — kpił
dalej Samen.
— No cóż, jak uważasz. I tak ją znajdę, a ty baw się z pieskami —
oświadczył stanowczo Michaelis. Uniósł rękę, dając zwierzętom znak, by z
powrotem zabrały się za demona, a sam ruszył dalej, nie oglądając się za
siebie, gdy do jego uszu zaczęły docierać opętańcze krzyki rozrywanego na
strzępy nieszczęśnika. Znalezienie Lizz było jego priorytetem, nie zamierzał
tracić ani chwili w obawie przed głupstwami, jakich mogłaby się dopuścić jego
zdenerwowana ukochana.
Gnając ponad nagimi szczytami kamiennych gór, cały czas rozglądał się
bacznie za błyskiem wrzosowych loków i jakąkolwiek humanoidalną sylwetką,
jednak w dalszym ciągu nie udało mu się odnieść sukcesu. Czuł jednak, że jest
coraz bliżej, a kiedy na jednym z płaskich szczytów dostrzegł czerwony płomień,
który spokojnie poruszał się w tę i we w tę dźwigany na plecach jednego ze
smoków, był pewien, że właśnie tam znajdowała się jego ukochana.
I nie mylił się. Gdy tylko wylądował, smok skłonił się przed nim,
rozpoznając w dorosłym demonie swego przyjaciela z dawnych lat. Sebastian
przywitał się z nim, wyciągnął rękę, by pogłaskać podgardle stworzenia, po czym
zadał mu pytanie. W odpowiedzi ostry grot ogona wątłym płomyczkiem wskazał
demonowi kierunek, a gdy zaczął podążać za drogowskazem, w końcu dotarł do
niego znajomy głos, o kilka tonów wyższy niż zazwyczaj, co było dla niego
sygnałem, iż nastolatka musiała bawić się z młodymi, nie było mowy, by pieściła
się w taki sposób z Samarelem, nigdy nie zwykła nawet dzieci traktować w tak
pobłażliwy sposób, ten przywilej należny był jedynie zwierzętom, które zawsze
ceniła na ich szczerość i dobroć, nie zmąconą zazdrością i zachłannością jak w
przypadku istot podobnych do niej i do niego.
— Elizabeth… — zaczął słabo, widząc przed oczyma pochyloną nad
smoczątkiem nastolatkę, które długie włosy opadały luźno z ramion, zawisając
swobodnie tuż nad ziemią, skąd młode zwierzątko podgryzało je namiętnie, piszcząc
i podskakując z zadowolenia.
Gdy go usłyszała, całe jej ciało momentalnie się napięło, płynne ruchy
stały się nerwowe i sztywne, wyraz twarzy momentalnie spoważniał, a głos
powrócił do swojego zwyczajowego tonu, może nawet odrobinę niższego, lecz Michaelis
nie miał całkowitej pewności, przemawiało przez niego zbyt duże zdenerwowanie,
by mógł skupić się na rozpatrywaniu takich detali.
— Michaelis. Co tu robisz? — odpowiedziała i pogłaskawszy smocze dziecko,
podniosła się i stanęła naprzeciwko ukochanego, na którego widok momentalnie
zrobiło jej się słabo.
Mroczki przed oczami uniemożliwiały jednoznaczne określenie, w jakim był
stanie, ale nie musiała nawet dobrze go widzieć, by po niepewnym tonie głosu
poznać ciężar poczucia winy, który świadczył o tym, że zdążył domyślić się, co
pchnęło nastolatkę do tak drastycznego kroku jak ucieczka w nieznane czeluści
piekieł.
— Chyba musimy porozmawiać. Chcę ci wyjaśnić. To nie było zwykłe
kłamstwo, miałem dobry powód.
— Nie musimy rozmawiać. Obiecałeś, że będziesz mówił prawdę bez względu
na wszystko, a ty ponownie złamałeś dane mi słowo. Nie mam ci już nic do
powiedzenia, zresztą nawet nie umiałabym ci uwierzyć ponownie — przyznała nad
wyraz spokojnie, choć w jej głosie nietrudno było wyczuć złość. Prawą ręką nerwowo
skubała materiał przybrudzonej sukienki, lewą zaś zaciskała w pięść, rytmicznie
napinając i rozluźniając palce, jakby w ten sposób odliczała sekundy dzielące
jej pięść od spotkania z twarzą ukochanego. Nie mogła nawet myśleć o nim w ten
sposób. Nic, poza szorstkim „Michaelis” nawet nie zdołałoby przejść przez jej
gardło.
Zszokowany Sebastian począł powoli iść w jej stronę. Silny wiatr
rozwiewał jego włosy i poły bufiastej koszuli narzuconej niby niedbale na
obcisłą bluzkę z długim rękawem, która przylegając do ciała, eksponowała
napięte mięśnie demona. Oboje byli spięci, wściekli, przerażeni i smutni, lecz
tym razem tylko on mógł szukać ukojenia w ramionach Elizabeth. Dziewczyna nie
była w stanie spojrzeć na niego w taki sposób, zdradził ją zbyt wiele razy,
zawiódł zaufanie o jeden raz za dużo, przestał się liczyć, nienawidziła go.
— Więc nie rozmawiajmy, ale mnie wysłuchaj — poprosił, podchodząc bliżej,
by wyciągnąć w jej stronę rękę. Lizz jednak cofnęła się o krok, jasno dając do
zrozumienia, iż nie życzy sobie nawiązywania z nim jakiegokolwiek kontaktu
fizycznego.
— Masz minutę, mów — oświadczyła twardo.
— Anasi podpowiedział, bym ci o tym nie mówił. Kiedy sam się
dowiedziałem, było już zbyt późno, by odzyskać duszę bez zabijania cię.
Zasugerował, żebym poczekał, dał ci czas, żebyś oswoiła się z nowym życiem,
pobyła szczęśliwa… Mieliśmy nadzieję, że coś wymyśli albo że zdołam cię
przekonać, żebyś odpuściła. Dla mnie jesteś ważniejsza niż ta dusza, nie musisz
tego robić. Elizabeth, błagam, nie rób tego — opowiadał coraz bardziej
zdesperowany, lecz hrabianka pozostawała nieugięta. Wciąż patrzyła na niego tym
samym surowym wzrokiem, lecz w jej wnętrzu szalały sprzeczne emocje. Chciała
wrzeszczeć, płakać, zabić go, pobić, przytulić, kochać się z nim, a w końcu
wpaść wtulona w niego do zimnego oceanu i opaść na samo dno, by odejść w
ramionach ukochanego, zostając na zawsze zapomnianą przez wszystkich.
— Nie jestem szczęśliwa i nie odpuszczę. Ta obietnica to wraz z tobą
fundament mojego życia. Ty zawiodłeś, ale mam jeszcze ją. Więc to zrobię, już i
tak żyję na pożyczonym czasie, który do mnie nie należał.
— Anasi powiedział mi… To przez Enepsignos. Oddała swoje życie, bym
powstał z martwych, nim królewska moc przejdzie na archanioła, ale odprawiła
rytuał, gdy pożerałem twoją duszę, dlatego przeżyliśmy oboje…
— I dlatego spędziłam w nicości wieczność, zapoznając się z twoim życiem.
Wiesz, że pamiętam twoje dzieciństwo lepiej niż swoje? I tak wiele z niego nie
rozumiem, ale dzięki temu znam cię tak dobrze, że ja… Ja nawet nie potrafię cię
teraz nienawidzić, bo wiem, jak cię to zabija! To straszne, nawet nie mogę się
wściec! Nienawidzę cię, Sebastian! Nienawidzę cię całym sercem! — wrzasnęła, bo
chociaż z początku udawało jej się kontrolować emocje, w końcu pękła pod
ciężarem nadmiaru bólu, który odczuwała. Jednak kiedy doszły do tego również
odczuci Michaelisa, nie wytrzymała.
Zamachnęła się i uderzyła Kruka w twarz. Echo głośnego plaśnięcia
popłynęło z wiatrem, sprawiając, że spokojny dotąd Samarel, który nasłuchiwał
rozmowy zza skalnej półki, wyszedł z kryjówki i stanął nieopodal, by
interweniować w razie konieczności.
— Nienawidzę tego, że mnie okłamałeś! Tego, że mnie kochasz! Tego, że
mimo wszystko jesteś dla mnie tak ważny, że nie umiem nawet naprawdę się od
ciebie odciąć! Doskonale wiedziałam, że mnie tu znajdziesz, byłeś tu z Sethem,
poznałeś tamtego smoka! — krzyczała dalej, wyprowadzając kolejne ciosy, póki
Sebastian nie chwycił jej dłoni w nadgarstku, nim zdołała uderzyć go ponownie i
nie obezwładnił jej, więżąc w żelaznym uścisku.
— Wybacz mi, Lizzy, błagam cię. Zapomnij o kontrakcie, o duszy. Mamy
szansę wieść szczęśliwe życie… — błagał, padając na kolana.
Wtulając się w nastolatkę, począł ruszać się w przód i w tył, łkając po
cichu i pozwalając, by jego łzy wsiąkały w cienki materiał sukienki, jeszcze
bardziej działając na emocje Elizabeth. Bo skoro zawiodło już wszystko inne,
nie pozostało mu nic innego, jak tylko błagać, by go nie opuszczała.
— Nie mogę. Muszę to zrobić.
— Nie zostawiaj mnie, proszę. Wszystko, co przeszedłem, o co walczyłem,
było dla ciebie. Jeśli odejdziesz, to straci sens, ja stracę sens!
— Oddam ci swoją duszę — upierała się dalej. — Ale… Jeszcze nie teraz.
Poczekam do końca igrzysk, a potem wspólnie wybierzemy się na poszukiwania
duszy. Bo wiesz, jak ją znaleźć, prawda? Potrafisz to zrobić? — dopytywała,
starając się wyswobodzić z jego uścisku.
Słysząc jej stanowczość i plany na najbliższą przyszłość, które
jednoznacznie dawały do zrozumienia, że mówiła poważnie, Amona opuściły
wszelkie nadzieje. Wiedział już, że nie zdoła jej przekonać w żaden sposób,
pozostała mu tylko ślepa wiara, iż w obliczu śmierci spanikuje i zrozumie, że
nie warto skreślać przyszłości z takiego powodu. Poluzował uścisk, uwalniając z
niego ukochaną, a w tym geście dostrzegł metaforę jej śmierci, która ubodła go
tak bardzo, że zdołał jedynie żałośnie westchnąć, spuszczając głowę i
pozwalając, by siarczyste łzy zalewały jego policzki, raz po raz zostawiając po
sobie zacieki i coraz szerszą, wilgotną plamę na ciemnym, kamiennym podłożu.
— Nie płacz. Sebastian, słyszysz? Nie płacz, bo ja też będę — poprosiła
nastolatka, delikatnie dotykając dłonią policzków Michaelisa. — Ja też nie chcę
umierać, ale nie mogę tak po prostu zignorować wszelkich zasad rządzących tym
światem, obietnicy, którą ci złożyłam. Doskonale o tym wiesz. Chcę cieszyć się
z tobą tymi ostatnimi chwilami. Chcę odzyskać swoją duszę, oddać ci ją i odejść
w spokoju, wiedząc, że chociaż ten raz, jeden jedyny, ostatni raz, pozostałeś
szczery.
— Przysięgam ci… Obiecuję, że już nigdy… — uciął, dławiąc się łzami. Jakież „nigdy”, kiedy jej życie skończy się,
nim zdążę odetchnąć? Jak mam na to pozwolić, nie mogę dopuścić do jej straty.
Nie mogę żyć bez niej. Może powinienem zamknąć ją w lochu? Czy ja w ogóle mam
prawo to robić? Czy mogę decydować o jej przyszłości? — Kocham cię. Pokażę
ci najpiękniejsze piekielne krainy, zapewnię najlepszy stosunek, uraczę cię
najpyszniejszymi potrawami. Zrobię wszystko, żebyś tylko była szczęśliwa. Nawet
jeśli mnie zostawisz.
— Nie zostawię. Przecież zawsze będę żyła w tobie, będę częścią tej
wspaniałej osoby, którą jesteś. Tak cudownej, że ja… że nawet gdy bardzo chcę,
zwyczajnie nie mogę cię nie kochać — odparła, nie wytrzymując emocjonalnego
napięcia i sama również zaczęła płakać, po krótkiej walce z wewnętrznym
samozaparciem, które jedynie cudem jeszcze stawiało się głosowi serca, wtulając
się w niego.
Wtedy poczuła, że właśnie tutaj należała. Jakby jej przeznaczeniem było
znalezienie się w jego ramionach, w które pasowała tak, jakby sam Amon powstał właśnie
po to, by ją tulić, odganiając całe zło.
— Samarel, nie stój tak nad nami. Jesteś przecież bezpieczny… — wydusiła
nastolatka, kiedy w ciepłych objęciach ukochanego zdołała nieco dojść do
siebie.
— Ty powiedziałeś jej prawdę? — Sebastian zerwał się na równe nogi,
skupiając wzrok dwojga intensywnie czerwonych oczu w twarz przerażonego żołnierza.
— To prawda, panie. Błagam o wybaczenie, jednak nie mogłem okłamać
przyszłej królowej…
— Jesteś oddanym przyjacielem, doskonałym wojownikiem — odparł Kruk,
podchodząc do Samarela.
Gdy wyciągnął do niego rękę, brunet zadrżał i odruchowo zamknął oczy,
spodziewając się bolesnego ciosu, podobnego do tego, którym Elizabeth uraczyła
Amona, jednak po chwili uznał w ogromnym zaskoczeniem, że zamiast bólu
docierało do niego jedynie przyjemne ciepło i lekki nacisk na ramieniu, a wyraz
twarzy króla złagodniał i zaczął wyrażać coś pozytywnego. Coś, czego niedoświadczony
Samarel nie potrafił nazwać, lecz dla Lizz i Sebastiana oczywistym było, iż
emocją okazywaną przez samego króla demonów stała się wdzięczność i duma.
— Dobrze się spisałeś. Zasługujesz na awans. Dziękuję, że jesteś tak
wierny wobec mojej ukochanej. Twoja przyjaźń to prawdziwy skarb — dodał podniosłym
tonem, by na koniec objąć zdezorientowanego generała w uścisku pełnym ciepła i
pozytywnych emocji.
— Sebastian… Wracajmy do domu. Jestem zmęczona — poprosiła nastolatka,
podchodząc do pary przytulających się mężczyzn.
Czuła się niesamowicie wycieńczona całym stresem, który niosła ze sobą
sytuacja, w której się znalazła. Porywisty wiatr i szare niebo, które
towarzyszyły jej od kilku godzin również nie działały najlepiej na jej stan
fizyczny. Teraz, gdy emocje powoli zaczęły opadać, do głosu doszło zmęczenie i
jeszcze zanim Amon odsunął się od Samarela, Elizabeth zemdlała, w ostatniej
chwili zostając powstrzymana przed upadkiem przez generała i króla na raz.
— Wracajmy do domu, kochanie — mruknął Sebastian, biorąc ją na ręce i składając
delikatny pocałunek na jej czole.
— Samarel, otwórz portal. Muszę ją wykąpać i rozgrzać. Strasznie zmarzła.
Nie powinieneś pozwalać jej wychodzić w takim stroju.
— Oczywiście, przepraszam, panie. To się już więcej nie powtórzy —
odrzekł żołnierz, kłaniając się przed królem.
Rozejrzał się uważnie i upewniwszy się, że w okolicy nie było nikogo, kto
w ostatniej chwili mógłby wpaść za nimi przez portal prosto do zamku, otworzył
przejście, puszczając Amona przodem i przeszedłszy sam, zamknął je za nimi.
— Przygotuj gorącą wodę, różany olejek, zapachowe świeczki i rozgrzej w
łazience. Ja z nią zostanę, przebiorę, ogrzeję… Zrobisz to dla mnie?
— Oczywiście, panie. Jaki twój uniżony sługa zrobię wszystko, o co tylko
mnie poprosisz, łącznie z poświęceniem życia w imię twojej sprawy — odparł
generał, recytując jedną z typowych regułek, po czym wstał i poszedł do łazienki,
by wykonać rozkaz.
Sebastian został w sypialni sam z ukochaną. Położył ją ostrożnie na łóżku
i korzystając z piekielnej magii, zmienił zwiewną sukienkę w gruby sweter i
spódnicę, w których mogła się nieco ogrzać. Szczelnie przykrył ją kołdrą i
usiadł na skraju materaca, wpatrując się w jej drobną twarz otoczoną burzą
fioletowych włosów idelanie komponujących się z czernią pościeli i bladą skórą
nastolatki.
Była taka drobna i delikatna, wyglądała tak niewinne, mimo wszystkiego,
co przeszła. Mimo ogromnej siły, jaką dysponowała, inteligencji i całego
mnóstwa bagażu doświadczeń i emocji, w dalszym ciągu w jego oczach była
efemerycznym stworzeniem potrzebującym opieki i uwagi. Tak bardzo stroniła od
bliskości ludzi, w całości oddając się tylko jemu, a on śmiał nazywać się
idealnym służącym, zawodząc na każdym kroku. Nie pojmował, skąd w dalszym ciągu
czerpała siłę, by go kochać. Jak silna musiała być jej miłość, że dalej się od
niego nie odwróciła. Wiedział zaś, że bez względu na to, jak słaba i żałosna
nie byłaby w oczach innych, dla niego na zawsze zostanie najniezwyklejszą,
najsilniejszą i najwspanialszą istotą, jakiej kiedykolwiek przyszło stąpać
zarówno po świecie ludzi jak i wyklętej ziemi piekielnej.