Wszystkim, którzy mają wakacje: miłych wakacji!
Całej reszcie: miłego lata!
Zdałam egzamin z japońskiego na poziomie B1 i jestem z siebie dumna. Wczoraj skończyłam w ogóle serie zaliczeń i teraz do września spokój i tylko praktyki. Dlatego dziś wpadły do mnie dziewczyny i grałyśmy z Dobble i Tabu i generalnie padałam w piątek na pysk straszliwie po całym tygodniu wrażeń. Więc generalnie rozdział jest niebetowany, także wytykajcie błędy, będzie mi łatwiej poprawić :P.
Na zaległe kompie odpiszę dziś, jak się wyśpię, popracuję i będę mogła odpocząć, bo wcześniej zwyczajnie nie miałam siły, a nie chciałam odpisywać Wam zdawkowych bzdur TT_TT.
To chyba tyle w sumie xD.
Miłego! :*
===============================
— Jak ma się
twój obiad, panie?
— Jak widzisz,
nad wyraz dobrze. Sam jestem w szoku. Wiedziałem, że potrafi się szybko
adaptować, ale nie sądziłem, że przywyknie do piekła w aż tak krótkim czasie.
Jednak, mówiąc szczerze, nie mogę pozbyć się wrażenia, że ta sielanka niedługo
się skończy. Coś złego nad nami wisi, tylko nie potrafię jeszcze tego dostrzec.
— Sądzę, że nie
powinieneś tyle o tym myśleć, panie. Pozwól sobie na odrobinę szczęścia. Z
ludzkich przekazów wiem, że to niezwykle pożądane uczucie.
— Gdybyś coś
wiedział, powiedziałbyś mi, prawda, Anasi?
— Oczywiście,
panie. Gdybym tylko miał jakieś informacje, które mogłyby zaważyć na losie
twoim lub twojego posiłku, bezzwłocznie bym się nimi podzielił — odparł nieco
pokrętnie kronikarz, nie zamierzając okłamywać swego władcy.
— Sebastian! Tu
jest jakieś światełko! Co to jest? — krzyknęła Elizabeth.
Nie otrzymując
odpowiedzi, przybiegła do Sebastiana, po czym spojrzała niepewnie na Anasiego i
po chwili wahania zdecydowała się usiąść ukochanemu na kolanach. Ten objął ją w
pasie i przyciągnął do siebie, a potem pocałował delikatnie i splątał ich
ogony, by zademonstrować jej jeden z nowych sposobów na niewinne pieszczoty,
którymi raczyły się co spokojniejsze demony w chwilach, gdy nie potrzebowały
seksualnego zaspokojenia.
— To światełko
to znany w całym piekle ogień. Płonie właściwie od zawsze i ma w sobie
niesamowitą moc. Niejeden demon przychodził tutaj, by prosić go o pomoc.
Wprawdzie sam z siebie nigdy nie mieszał się w sprawy demonów, ale mawiano, że
jego moc potrafiła ukoić, olśnić i dodać sił. Poczułaś coś, gdy na niego
patrzyłaś?
— Nie… Nie
wiem. Czułam się jakoś dziwnie, jakby na mnie patrzył i był bardzo silny, ale
nie bałam się go. Ciężko mi to opisać, to było po prostu dziwne — odpowiedziała
nieskładnie, lekko gestykulując rękami. — Ale ten ogród jest naprawdę piękny.
Chciałabym, żeby Tomoko mogła go zobaczyć, albo Tai, on na pewno doceniłby jego
piękno.
— Z pewnością.
Powinniśmy iść dalej. Możesz tutaj przychodzić z Samarelem, gdy będę pracował,
ale musi na ciebie uważać.
— No wiem, bo
jeśli coś mi się stanie, to go zabijesz, zrozumiałam. A dokąd pójdziemy teraz?
Mówiłeś coś o jakichś rbonach. Co to jest? Jakieś zwierzęta?
— Arbonach —
zaśmiał się król.
— Arbony to
prastara rasa, która osiadła w okolicach zamku Rzeczywistości temu. Zapuściły
korzenie na tej ziemi, a kiedy stała się jałowa, musiały prosić króla o pomoc.
Nawiązały z nim współpracę, w ramach której przekazywał im pożywienie, a one
stały się obrońcami, strzegącymi zamek przed intruzami. Wyglądają jak stare,
zeschnięte drzewa, jednak potrafią sięgnąć po niczego nieświadomego biedaka i
rozerwać go na strzępy — wyjaśnił Anasi.
— Drzewa, które
żywią się ludźmi? — zdziwiła się Lizz, nieco zmartwiona wtulając się w
Michaelisa.
— Nie ludźmi,
lecz demonami. Ludzina nieszczególnie im smakowała, podobno gałęzie im po niej
drętwiały — dodał kronikarz. — Nie masz się czego obawiać. To w gruncie rzeczy
myślące istoty, jednak ze względu na swoją ciężką sytuację, większość czasu
pozostają uśpione. Działają tylko ich instynkty, dlatego przeważnie zachowują się
jak rosiczki. Atakują bezmyślnie, głuche na krzyki, prośby i tłumaczenia, ale
obecność króla i siła jego insygnium je obudzi. Będziesz mogła nawet z nimi
porozmawiać, to dosyć ciekawe doświadczenie.
— Naprawdę?
Chcę porozmawiać z drzewem, tak! Sebastian, to wspaniałe! Dziękuję! — cieszyła
się nastolatka. — Ale moment… Twoje insygnium władzy, co to jest? Nigdy
wcześniej żadnego nie widziałam, niemożliwe, żeby mi umknęło.
— Bo ci nie
umknęło. Na co dzień je ukrywam, nie ma sensu, by było na wierzchu, wszyscy
wiedzą, kim jestem. Na terenach blisko zamku ma głównie znaczenie czysto
ozdobne i rytualne. Spójrz — wyjaśnił i podsunął dziewczynie rękę, której skóra
przy nadgarstku zadrżała, a potem zaczęła sinieć, póki nie pojawił się na niej
charakterystyczny znak władcy. — Możesz dotknąć.
Zaciekawiona
nastolatka położyła palec na tatuażu demona i powoli wiodła nim po kolejnych,
plączących się w niezwykle skomplikowany sposób liniach, próbując doszukać się
jakiejś symetrii, jednak wyglądało na to, że takowej nie było. Jakby w układzie
linii zapisana była jakaś wiadomość w kolejnym, niedostępnym dla niej języku.
— Jest piękny,
ale nie umiem tego odczytać. Podobnie jak książek.
— Nauczę cię.
Mamy przecież cały czas tego świata — zapewnił Sebastian, głosem tak przesyconym
radością, że na jego dźwięk Anasi poczuł coś na wzór poczucia winy.
— Tak, racja…
Chociaż dalej nie mogę w to uwierzyć. To zbyt abstrakcyjne.
— No dobrze,
starczy. Chodźmy do Arbon. W przeciwieństwie do was, czeka na mnie jeszcze
sporo pracy.
— Więc idź ją
wykonywać, Anasi.
— Wybacz,
panie, ale nie mógłbym przepuścić takiej okazji — odparł informator,
wyszczerzając złośliwie ostre, sczerniały kły.
Wymiana
docinków zakończyła się wspólnym wyjściem poza teren zamku. Elizabeth po raz
pierwszy miała szansę, by opuścić bezpieczne mury, dlatego też cała
podekscytowana ledwie dawała radę iść spokojnie, podczas gdy Sebastian z Anasim
pozostawali zupełnie spokojnie. Droga na skraj lasu zajmowała dziesięć ludzkich
minut lotu na demonicznych skrzydłach, jednak na piechotę, ludzkim tempem, szło
się tam ponad godzinę. Mimo to, Kruk uznał, że taka wycieczka powinna dobrze
zrobić jego ukochanej, dlatego nawet nie proponował lotu. Uznał, że będą mogli
w ten sposób wrócić, jeśli dziewczyna się zmęczy. Nie sądził jednak, że tak się
stanie. Jeszcze kiedy była człowiekiem, to chociaż wątła i wychudzona, miała
mnóstwo siły i doskonałą jak na swój stan zdrowia kondycję. Sądził więc, że po
zmianie w demona będzie jej jeszcze łatwiej.
Szli krwistą
ścieżką pomiędzy przyprószonymi popiołem, ciemnymi trawami ciągnącymi się od
granic miasta aż po sam skraj lasu. Wychodząc z zamku, skorzystali z tajemnego
przejścia, by nie pokazywać się wśród mieszczan. Król nie chciał narażać Lizz
na ewentualne niebezpieczeństwa – jego zdaniem na publiczne wystąpienia w tak
słabo chronionym miejscu było jeszcze zdecydowanie zbyt wcześniej. Gdyby mógł,
najchętniej odizolowałby nastolatkę od całego zła, wszelkich zagrożeń i nawet
najdrobniejszych rzeczy, które mogłyby zniweczyć jej doskonały humor. Ponownie
jednak górę nad sercem brał rozsądek, podpowiadając demonowi, że
nadopiekuńczość jeszcze nigdy nikomu nie wyszła na dobre i w tym przypadku nie
było inaczej.
Kiedy oddalili
się na bezpieczną odległość i żaden z pająków ani żaden z ptaków, którym Michaelis
rozkazał sprawdzić okoliczne tereny, nie doniósł o demonach krążących po
okolicy, Kruk odetchnął z ulgą i puścił dłoń nastolatki, tym samym pozwalając
jej dać upuść emocjom. Ta od razu zaczęła biegać, skakać, przyglądać się
źdźbłom trawy, badać twardość kamieni i niesamowitą w jej mniemaniu, krwistą
czerwień ścieżki. Przy okazji zadawała również mnóstwo pytań, a jej
dociekliwość sięgała tak daleko, że chwilami nawet Anasiemu ciężko było
udzielić jej konkretnej odpowiedzi.
Im bardziej
zbliżali się do skraju lasu, tym Sebastian coraz bardziej zmniejszał odległość,
która dzieliła go od ukochanej. W końcu, zanim dziewczyna zdążyła się obejrzeć,
demon trzymał ją za rękę i dodatkowo owijał ogon wokół jej talii, sam do końca
nie zdając sobie sprawy z podświadomych zachowań, które były niczym innym jak
manifestacją jego wewnętrznego lęku o zdrowie i życie nastolatki. Lizz
doskonale wiedziała, co i dlaczego robił i nie komentowała tego, nie chcąc
niepotrzebnie wzbudzać w demonie zakłopotania. Poza tym jego bliskość wcale jej
nie przeszkadzała – przeciwnie, niosła ze sobą mnóstwo przyjemności.
— Za chwilę
będziemy na miejscu. Nie podchodź zbyt blisko i nie dotykaj ich, jeśli ci na to
nie pozwolę. One naprawdę mogłyby cię zabić, dobrze? — poprosił, zatrzymując
się w końcu.
Zignorował
wzrok Anasiego wyrażający coś pomiędzy pogardą a zrozumieniem i nabrał w płuca
powietrza, po czym kazał informatorowi pilnować dziewczyny, a sam podszedł do
największego z drzew na skraju. Tak, jak mówił, drzewa wyglądały jak zwyczajne,
martwe konary, ale wokół nich unosiła się dziwnie niepokojąca aura, która
zdawała się przenikać nastolatkę, ograniczając jej entuzjazm i wypierając go,
zastępując nutą strachu.
— Witaj, Ermn,
przyszedłem z tobą porozmawiać — zaczął Michaelis, kłaniając się przed drzewem.
Martwe konary
wydały z siebie skrzypiący dźwięk i drżąc przy każdym ruchu, odwzajemniły jego
gest. Jedna z poprzecznych bruzd w poszarzałej korze rozwarła się powolnie, a
do uszu trójki demonów dotarł dziwaczny dźwięk, który sprawił, że Lizz aż
podskoczyła z zaskoczenia. Gładki a jednak nieco chropowaty, jak surowy
aksamit, a wtórowała mu głęboka melodia, której tony dudniły echem w głowie –
tak właśnie brzmiało jedno z najważniejszych drzew lasu Arbon, które powoli
budziło się do życia.
— Ono coś
powiedział? — szepnęła nastolatka, ciągnąć kronikarza za rękaw, z którego
wypełzło w popłochu kilka pająków.
Dziewczyna
strzepnęła jednego z nich na ziemię i puściła materiał ubrania towarzysza, po
czym spojrzała mu głęboko i w oczy i natychmiast odwróciła wzrok w stronę lasu,
który wydawał się dużo bardziej atrakcyjny niż wiekowa twarz piekielnego
skryby.
— To nie jest
ono, to Ermn – główny dowódca wschodniej strony lasu. W wolnym tłumaczeniu:
zapytał, kim do cholery jest to wątłe chuchro, które śmiało stanąć przed nim,
żądając audiencji.
— Powinien
stracić głowę? A nie… Konar, znaczy… Nie powinien tak mówić do króla, prawda?
— Zaraz
zobaczysz… — stwierdził Anasi, uśmiechając się złowieszczo pod nosem.
Chciał
powstrzymać się przed notowaniem, ale pierwsza audiencja nowego króla u Arbon
wymagała dokładnej dokumentacji, Kruk będzie musiał mu wybaczyć.
— Nazywam się
Amon, jestem synem Beliala, nowym królem podziemnej krainy — odparł spokojnie
Michaelis, wyciągając rękę w stronę drzewa.
To zachwiało
się, szeleszcząc zeschłymi liśćmi i wyciągnąwszy jedną z gałęzi, chwyciło
demona za rękę, ciasto pętając nadgarstek w miejscu tatuażu, który powoli
malował się na skórze. Dwie kolejne bruzdy w korze rozwarły się na boku, a z
ich wnętrza błysnęły czerwono-żółte ślepia o podwójnych źrenicach, które
momentalnie skupiły się na ręce króla, która w objęciach prastarego drzewa
wydawała się wątła i delikatna niczym
szlachetne pierzę ognistego ptaka.
Kolejny
chwytający za serce dźwięk dotarł do uszu Elizabeth, która w ogromnym
zaskoczeniu zauważyła, że dźwięki wydawane przez drzewo wcale nie powodowały u
niej bólu uszu, choć nie należały do cichych. Nie bardzo umiała to sobie
wyjaśnić, ale uznała, że to nie był dobry moment na kolejne pytania,
szczególnie że jej towarzysz, który podobno miał pilnować, by się nie zbliżała,
dał się całkowicie pochłonąć robieniu notatek. Pozwoliła sobie więc zrobić krok
naprzód, a potem kolejny i jeszcze dwa, by lepiej słyszeć wymianę zdań i lepiej
widzieć, jak niezwykła istota z każdą chwilą poruszała się coraz płynniej.
— Tak, to ja.
Dawno mnie nie było, sporo się działo. A teraz jestem królem i chciałbym wam
kogoś przedstawić. To moja przyszła królowa, dlatego to ważne, byście
wiedzieli, kim jest. Ona jest nietykalna, rozumiesz? Przekaż innym —
odpowiedział Sebastian.
Chociaż brzmiał
ciepło i uprzejmie, gdzieś pomiędzy kolejnymi dźwięcznymi sylabami w jego
wypowiedzi dało się wyczuć groźbę. Lizz doskonale znała ten ton, wielokrotnie z
niego korzystał, gdy próbował motywować ją do nauki, gdy zawodził zdrowy
rozsądek. Ten głos pozwalał demonowi odwoływać się do najbardziej pierwotnego
lęku, potęgując go do tego stopnia, że sama myśl o sprzeciwieniu się jego woli
potrafiła wywołać atak paniki.
— Elizabeth,
możesz przestać się za mną chować. Zrównaj się ze mną, tylko powoli, bez
gwałtownych ruchów, dobrze? — powiedział, przyciągając ją do siebie ogonem.
Drzewo
natychmiast zareagowało na obecność kogoś nowego i nim nastolatka zdążyła
stanąć stabilnie na nogach, była spętana gałęziami, które dokładnie badały jej
ciało.
— Sebastian! —
krzyknęła przestraszona, kiedy Ermn uniósł ją nad ziemię.
Michaelis
jednak nie reagował. Spokojnie przyglądał się, jak jego ukochana unosi się nad
ziemią spętana gałęziami i chociaż jej błagalny krzyk ranił jego serce,
zachował kamienną twarz, sprawiając wrażenie, jakby nie działo się absolutnie
nic złego. Bo w rzeczywistości tak właśnie było. Arbony musiały poczuć kogoś,
by go rozpoznać, ich wzrok był zbyt słabo rozwinięty, żeby wystarczał. Poza tym
przekazywały pomiędzy sobą informacje za pomocą bogato rozwiniętego systemu
korzeni, które przenosiły wrażenia, bodźce, a nawet myśli stworzeń. Gdyby zaś
Kruk okazał w takiej chwili słabość, drzewny dowódca mógłby odebrać to w zły
sposób i zaatakować nie tylko dziewczynę, ale również jego i Anasiego, a utraty
dwóch najważniejszych demonów w królestwie piekło pomogłoby nie znieść
najlepiej.
— Sebastian! —
powtórzyła nastolatka.
Widząc jednak,
że jej ukochany nie zareagował, zaczęła się szarpać i na własną rękę próbowała
wyswobodzić się z więzów. Bezskutecznie. Silne gałęzie drzewa nie dawały jej
nawet szansy, by się ruszyć, a dźwięki, które z siebie wydawało absolutnie nic
jej nie mówiły, chociaż czuła, że były do niej skierowane.
— Nie wierć
się, przedłużasz sprawę — westchnął Michaelis.
— Niczego nie
przedłużam, to drzewo mnie obmacuje! To boli! — odkrzyknęła oburzona
nastolatka.
Ermn jeszcze
chwilę obracał ją w swoich gałęziach, a potem odstawił spokojnie na ziemię i
pokłonił się przed nią. Następnie wydał z siebie kolejny, niezrozumiały dla
Elizabeth dźwięk, na który Amon pokiwał twierdząco głową.
— Stała się
demonem dopiero niedawno. Wasz prastary język jest dla niej zbyt trudny.
— W takim
spróbować razie mówić wasz dialekt — odpowiedział Ermn.
Lizz aż się
wzdrygnęła, słysząc, jak niezrozumiały, acz niezwykle piękny, dźwięk zmienił
się w nieco zachrypnięty głos, który z
trudem artykułował kolejne głoski. Przestało ją dziwić, czemu Sebastian
rozmawiał z drzewem w taki a nie inny sposób. By zrozumieć, co powiedziało,
musiała powtórzyć pod nosem i dopiero wtedy znaczenie dawało radę wybrzmieć
spomiędzy niechlujnie wymawianych wyrazów.
— Teraz mówi po
angielsku czy…? — szepnęła do Amona.
— W języku
demonów, ale ten już rozumiesz, prawda? — odpowiedział cierpliwie, na co
dziewczyna pokiwała twierdząco głową.
— Zgodnie z
król prośbę, księżna Zabet niedotykanie była. Przekazać Ermn reszcie wczoraj…
dzisiaj jeszcze — dodał dowódca Arbon, potrząsając kilkoma gałęziami z
niezadowolenie.