Nie uwierzycie, ale powoli zabieram się za skończenie licencjatu. Może dziś, z racji uciszenia nieznacznie poczucia winy, uda mi się napisać kilka storn trzeciego tomu?
Bo wiecie, strasznie za tym tęsknie. I bardzo bym chciała, żeby kolejny tom ujrzał światło dzienne, bo jest w nim ta krew i przemoc, której niektórym brakuje tutaj. Chociaż po poprzednim rozdziale nie powinniście narzekać na brak obrzydliwości.
Życzcie mi szczęścia w dzisiejszej walce z sumieniem, chiechie.^^
PS Na końcu dodaję rysunek, który mogliście oglądać na fanpage'u bloga. Bo mogę! xD
======================
======================
W głosie kamerdynera Elizabeth wyczuła nietypowy chłód. Zdawało
się, że z jakiegoś powodu demon nie toleruje śniadego nastolatka. Nie
przychodziło jej do głowy żadne sensownego wyjaśnienie jego zachowania.
Skierowała się do wyjścia. Lokaj otworzył przed nią drewniane skrzydło i
delikatnie się pochylił.
– Czemu
go nie lubisz? Czy on też jest, no wiesz? – Zatrzymała się w progu, spoglądając
na niego, lekko zdenerwowana.
Obawiała się poznać prawdę, dlatego zwlekała z pytaniem.
Jeśli z Sethem rzeczywiście było coś nie tak, wolała mieć te dwanaście godzin,
by psychicznie przygotować się na cios. Śmierć dwójki współlokatorów zostawiła
dziurę w jej sercu. Niewielką, niedoskwierającą zbyt poważnie, ale kiedy tylko
spoglądała na wycięty na ręce znak, przed ojej oczami majaczyły uśmiechnięte
twarze chłopców, którzy obdarzyli ją zaufaniem. Dotknęła dłonią materiał sukni
w miejscu, gdzie znajdowała się świeża blizna pieczętująca więź z sierotami.
Widząc gest swojej pani, demon zmarszczył brwi i spojrzał na
nią ze złością, lekko przymrużając oczy.
– Rozumiem
twoją wielkoduszność, ale wydaje mi się, że nie potrzebujemy pomocy. Doskonale
radze sobie mając na głowię trójkę niekompetentnych służących – odpowiedział
sucho.
– Z nim
będzie inaczej, zobaczysz. – Rozpromieniła się i żwawym krokiem ruszyła
korytarzem w stronę jadalni.
Sebastian szedł tuż obok niej w całkowitym milczeniu.
Zupełnie inaczej, niż zwykł robić zazwyczaj. Nie ganił jej, nie opowiadał o
czekających obowiązkach. Za to Lizz wciąż wyczuwała jego niechęć. Zapytała, gdyby
działo się coś poważnego nie okłamałby jej, w końcu musiał być szczery.
– A
może ty jesteś zazdrosny? – zaśmiała się, spoglądając na bruneta przez ramię.
Zbiegła ze schodów i odwróciła się przodem do niego,
podpierając dłonie na biodrach.
–
Chciałabyś, żebym był? – odpowiedział pytaniem, przebiegle się uśmiechając.
– Właściwie… tak – pomyślała, jednak w
odpowiedzi kamerdynerowi, jedynie parsknęła śmiechem i poszła dalej.
Nie
spodziewał się, że mu odpowie, ale nie odbierało mu to prawa, by żywić
nadzieję. Były momenty, kiedy zdawało się prawdopodobne, że pamięć dziewczyny
wróciła. Chociaż częściowo. Gdyby skrawek uczuć, które oboje wtedy przeżywali,
odkrył się przed jej świadomością, ból wyżerający serce demona wreszcie mógłby
ustąpić. Sytuacja, w której obecnie się znajdował była gorsza niż wtedy. Teraz
był świadomy swoich uczuć i konsekwencji, które niesie nie sobą ich istnienie. Konsekwencji,
które prędzej czy później przyjdzie mu, a co gorsza także i jej, ponieść – w
imię czegoś, z czego nawet nie mógł skorzystać. W murach posiadłości, w której
serce demona zapłonęło żarem ludzkich emocji, trudniej było mu o tym nie
myśleć. Każde pomieszczenie potrafiło wywołać jedno z licznych wspomnień, które
pielęgnował. Najgorszym z nich było dudniące echo nadziei na przyszłość – jej
nie potrafił sobie wybaczyć. Czasami myślał, że gdyby nie pozwolił sobie
arogancko marzyć o tym, co mogło go spotkać, tamte zdarzenia nie miałyby
miejsca. Zdawał sobie sprawę, jak idiotyczny był taki sposób rozumowania,
jednak nie potrafił się powstrzymać.
Przystanął na chwilę, upajając się widokiem pełnej życia
dziewczyny. Kiedy była szczęśliwa każdy jej gest, każde słowo i najdrobniejszy
ruch pokazywały ogarniającą serce radość. Uwielbiał widzieć ją w tym stanie,
całym sobą pragnął, by mogła być taka zawsze.
Elizabeth
z zapałem usiadła do stołu. Popatrzyła na przygotowany posiłek i szybko
wcisnęła w siebie słodką bułkę, zupełnie ignorując pozostałe naczynia,
wypełnione pięknie prezentującymi się potrawami. Pospiesznie wypiła herbatę i
podniosła się z siedzenia z zamiarem ruszenia do swojego gabinetu. Chciała się
czymś zająć, dopóki jej nowy służący nie rozpocznie pracy. Była ciekawa, jak
sobie poradzi. Nie mogła się doczekać, aż o wszystko go wypyta. Była dziwnie podekscytowana
jego obecnością, choć nie do końca zdawała sobie sprawę, czemu.
Sebastian stanął jej na drodze i marszcząc brwi, spojrzał
groźnie w roześmianą twarz fioletowowłosej.
–
Prawie nic nie zjadłaś – powiedział powoli, sugerując tonem głosu, że powinna
się wrócić.
Nie chciał napierać na nią bezpośrednio. Po tym, co przeżyła
w nocy, jej reakcja mogłaby być jeszcze gorsza niż ostatnim razem, gdy pozwolił
sobie na zbyt wiele.
– To
coś niezwykłego? – zapytała beztrosko, przechylając głowę w bok.
Patrzyła na niego z teatralnym zdziwieniem, z trudem
powstrzymując śmiech.
Nie potrafił się denerwować. Chociaż zupełnie nie popierał
zachowania dziewczyny, nie chciał odbierać jej dobrego nastroju. Rzadko
zdarzało się, by była aż tak zadowolona. Niemal promieniała energią.
Zrezygnowany westchnął cicho, delikatnie się uśmiechając i
zszedł jej z drogi, przypominając o popołudniowym treningu. Podszedł do stołu i
przestawiwszy pełne jedzenia talerze na srebrny stolik na kółkach, poszedł do
kuchni.
Wewnątrz,
jak zwykle, siedział Thomas, grzebiąc w jednej ze swoich niebezpiecznych,
wybuchowych zabawek, które dostawał pocztą od krewnego. Na krześle przy stoliku
siedziała pokojówka, melancholijnie spoglądając przez okno. Brakowało jedynie
Taia, który najprawdopodobniej w trakcie pracy postanowił urządzić sobie krótką
drzemkę. Demon spojrzał karcąco na blondyna. Minął go i postawił talerze na stole
tuż pod nosem Jeanny.
–
Częstujcie się – rzekł serdecznie, wskazując dłonią kulinarne dzieło sztuki.
– Panie
Sebastianie? – Zaskoczona dziewczyna otworzyła usta z wrażenia, z podziwem
przyglądając się półmiskom.
– Lizz
znowu nie chciała jeść? – W głosie kucharza można było wyczuć zarówno troskę,
jak i zadowolenie.
Martwił się o swoją panią, ale nigdy nie gardził resztkami,
które po sobie zostawiała. Wszak Sebastian, doskonały w każdym calu, nie miał
sobie równych także w kuchni. Blondyn dawno już przestał robić sobie nadzieję,
że kiedykolwiek go doścignie. Niewiele potrafił. Chociaż niesamowicie się
starał, jego potrawy wyglądem i konsystencją częściej przypominały pozostałości
po pożarze niż zdatne do jedzenia menu.
–
Sebastian – zagaił Thomas, nerwowo wpychając do ust kolejną słodką bułkę. – Ten
nowy będzie się tak cały dzień wylegiwał? To nie fair, nie sądzisz? –
Naburmuszony nie przerywał konsumpcji.
–
Panienka prosiła, by go nie budzić. Sporo wczoraj przeszedł – wyjaśnił lokaj,
zabierając się za zmywanie niewielkiej ilości naczyń pozostałych po śniadaniu.
– Farciarz
– Ale
więcej jedzenia dla nas – zauważyła Jeanny, nakładając na talerzyk porcję
warzywnej sałatki.
~*~
Śniady
chłopiec przekręcił się w łóżku, czując na twarzy promienie słońca z trudem
prześlizgujące się pomiędzy ciemnymi firanami. Po chwili przetarł oczy i
zdecydował się usiąść. Stojący na nocnym stoliku, niewielki zegar wskazywał
wpół do drugiej.
–
Pospałem – zaśmiał się pod nosem i niedbale zmierzwił włosy.
Wstał z łóżka i rozejrzał się, przywołując zamglone
wspomnienia minionej nocy. Elegancki kamerdyner zaprowadził go do tego pokoju i
powiedział, że od dziś należy do niego.
– Na krześle
powinny być ubrania – szepnął pod nosem i zbliżył się do stojącego przy stole,
skromnego siedziska. – Są.
Chwycił materiał w dłonie i rozłożył go, by dokładnie się
przyjrzeć. Biała, wyprasowana koszula,
czarna kamizelka i tego samego koloru eleganckie spodnie zaprasowane w
kant.
– Co to
ma być? – warknął rozgoryczony, rzucając ubrania na pościel.
Chciał wyrwać się z sierocińca, ale perspektywa wiecznego
noszenia na sobie przygotowanych przez lokaja ciuchów napawała go obrzydzeniem.
Nie lubił takiego sztywniactwa. Pod przeciwległą biurku ścianą chłopak
dostrzegł wąską szafę, a tuż obok niej lustro. Przebrał się niechętnie i stanął
naprzeciwko pokrytego srebrem kawałka szkła, by się sobie przyjrzeć.
– Nie
jest tak źle – skomentował po dokładnych oględzinach.
Machnął ręką i spoważniał, wbijając wzrok w swoje odbicie.
–
Wszystko idzie zgodnie z planem. Tak, łatwizna. Wiedziałem, że tak będzie.
– Seth?
– Głos kamerdynera zaskoczył nastolatka.
Wzdrygnął się nerwowo i wyraźnie zażenowany podrapał się po
głowie.
–
Przepraszam. Właśnie się zbierałem! – krzyknął, stając na baczność.
Lokaj zmarszczył brwi, podejrzliwie popatrzył na chłopaka,
po czym opuścił jego pokój, prosząc, by za chwilę zjawił się w kuchni. Kiedy
mężczyzna zamknął za sobą drzwi, brunet skrzywił się i warknął pod nosem.
– Ten
idiota sprawia same kłopoty, jakież to irytujące – zwrócił się do własnego
odbicia.
Poprawił kamizelkę i posłusznie ruszył korytarzem w kierunku
kuchni.
Zadanie
miał niezwykle proste – wytrzeć kurze w sypialniach na górnym piętrze
posiadłości. Cieszył się, że zadufany w sobie kamerdyner nie kazał mu czyścić
kibli, których zapewne było w tym ogromnym domu nie mniej niż bogato zdobionych
kominków. Zastanawiał się, jak osoba mieszkająca w takim miejscu mogła nie być
zepsuta do szpiku kości. Od początku zauważył, że w nowym „koledze” było coś
dziwnego, nie spodziewał się jednak, że okaże się tak obrzydliwie bogatą
szlachcianką. Przynajmniej nie od razu. Znani mu bogacze byli z reguły
nieczułymi na cierpienie biednych, wyniosłymi dupkami, chełpiącymi się swoją
fortuną, roztrwaniając ją na wszystko wokół, bez względu na to, czy był to
dziesiąty do kolekcji powóz, czy zestaw ubrań na każdą okazję. Nim Seth trafił
do przytułku miał do czynienia z kilkorgiem. Najgorsze były jednak ich dzieci,
które z racji posiadania pieniędzy czuły się lepsze od wszystkich wokół,
traktując jak śmieci każdego mijanego przechodnia. Zapewne generalizował, ale
nic go nie obchodziły wyjątki od reguły. Poza jednym, właściwie jedną. Ciemnowłosą
dziewczyną, która kryła się w jednym z pomieszczeń. Chciał skończyć irytującą
pracę i spędzić z nią trochę czasu. Mieszkanie w posiadłości wyobrażał sobie
trochę inaczej. Wiedział, co prawda, że przyjdzie mu pracować, jako służącemu,
ale żywił nadzieję, że większość czasu będzie towarzyszył Elizabeth, tak, jak
robił to cholerny Michaelis. Ogromne rozgoryczenie targało szczupłym ciałem
chłopca, całkowicie wypierając wdzięczność. Chciał zająć miejsce czarnowłosego,
zamiast niego stać u boku przyjaciółki.
~*~
Spotkanie
nie trwało zbyt długo. Zarówno biznesmen jak i młoda właścicielka firmy
odzieżowej nie była zadowolona z konieczności tego spotkania. Renegocjacje
odbyły si ę w chłodnej atmosferze. Oboje pilnowali, by nie zboczyć z tematu,
nie rozpoczynając tym samym przymusowej, zgodnej z etykietą, dygresyjnej
pogawędki, która jedynie przedłużyłaby męki ich obojga. Gdy tylko mężczyzna
wyszedł, Elizabeth spojrzała wymownie na najwierniejszego ze swych służących i
po chwili zniknęła za drzwiami salonu. Pobiegła się przebrać. Miała niesamowitą
ochotę na trening. Chciała stać się silniejsza, sprawniejsza i bardziej
samodzielna. Poza tym, naprawdę czuła potrzebę wyszalenia się. Wyrzucenie z
siebie negatywnych emocji w tak konstruktywny sposób uważała za najlepsze
rozwiązanie.
Po
krótkiej rozgrzewce od razu przeszli od solidnego treningu. Demon był
zaskoczony, jak negatywne przeżycia potrafiły na nią wpłynąć. Zdecydowane
ciosy, zacięta mina i determinacja, z jaką co chwilę podnosiła się z ziemi, za
każdym razem coraz bardziej poobijana. Na pewno odczuwała ból, ale nie dawała
tego po sobie poznać. Jej oczy błyszczały ekscytacją, odbijając promienie
zachodzącego słońca.
Atak.
Blok. Kontra. Kolejne zwarcie zakończyło się porażką fioletowowłosej
nastolatki. Uderzyła plecami o ścianę i powoli osunęła się na podłogę. Wzięła
kilka głębokich oddechów i ponowie podniosła się, stając chwiejnie w lekkim
rozkroku.
–
Panienko, wydaje mi się, że wystarczy na dzisiaj – powiedział spokojnie demon i
opuścił gardę.
Zrobił kilka kroków, jednak dziewczyna zatrzymała go
stanowczym „nie”, wycharczanym przez zalane szkarłatem gardło. Odchrząknęła i
wytarła cienką strużkę krwi, powoli sączącą się z kącika ust. Krzyknęła i
wyciągając z kieszeni spodni dwa spiczaste noże, skierowała ręce w stronę
przeciwnika.
Sebastian popatrzył na nią z uznaniem. Nie spodziewał się,
że podejmie trening z prawdziwymi ostrzami. Odkąd zaczęła obwiniać się za
poniesione przez niego rany, ani razu nie odważyła się skierować żadnej broni
przeciwko niemu. Nagła zmiana napawała go optymizmem. Wyobrażenie jej ciała
skąpanego we krwi przeciwników działało na niego niezwykle pobudzająco.
Zapomniał się przez chwilę, pozwalając, by czerwone tęczówki rozbłysły
intensywnym, krwistym odcieniem.
Szlachcianka
badawczo obserwowała przeciwnika, pławiąc się w rozkoszy, jaką wywoływał w niej
wyraz twarzy demona. Pożądliwy, pierwotny, dziki; dobrze wiedziała, o czym
myślał i imponowało jej to. Właśnie taka pragnęła być w jego oczach – warta
każdej chwili męczącego losu sługi, który sam na siebie sprowadził. Odnajdywała
pocieszenie i siłę, ilekroć widziała, że dostrzegał jej starania.
Stała przez chwilę, głęboko oddychając. Czekała na
odpowiedni moment. Na ułamek sekundy, gdy rozkojarzony wizją skonsumowania jej
duszy, Sebastian na chwilę straci czujność. Cierpliwie przypatrywała się jego
twarzy, szykując się na delikatne drgnięcie mięśni, które niczym wystrzał z
pistoletu, zwiastujący początek wyścigu, dadzą jej sygnał do ataku.
Ruszyła.
Sprężając wszystkie mięśnie, energicznie wyskoczyła w jego stronę. Wzięła
obszerny zamach i cisnęła nożami, celując wprost w jego oczy. Zareagował
błyskawicznie. W jego dłoniach pojawiły się srebrne sztućce, którymi odbił
lecące w ostrza. Odbite rykoszetem, z niewiarygodną prędkością kierowały się w
stronę drzwi, które w tej samej chwili otworzyły się, ukazując skąpaną w
cieniu, szczupłą sylwetkę.
~*~
Pomieszczenie
po pomieszczeniu, blat po blacie – śniady nastolatek sprzątał kolejne
sypialnie. Cała jego złość i niechęć znikała wraz z warstwami kurzu, które
dokładnie ścierał z kosztownych, drewnianych mebli. Przez ostatnie kilka godzin
miał czas, by ochłonąć. Jeśli chciał osiągnąć swój cel, musiał zachować spokój.
Nie mógł pozwolić na to, by dziewczyna zauważyła niechęć, jaką żywił do
kamerdynera posiadłości Roseblack. Zżerająca go zazdrość zagradzała drogę do
serca dziewczyny, jak obalone drzewa na niebezpiecznej górskiej ścieżce. Mechanicznie
powtarzając szybko wyuczone czynności, opracowywał w głowie bardzo dokładny
plan. Elizabeth – dziewczyna, z którą połączył go pakt przyjaźni – musiała
oddać mu swoje serce. Nie dopuszczał do siebie porażki. Tylko w ten jeden
sposób mógł osiągnąć sukces.
Sprzątał
jedną z ostatnich sypialni na piętrze, znajdującą się w głębi korytarza w północnym
skrzydle posiadłości. Według mapy, którą podarował mu Sebastian, kolejny
korytarz prowadził do nieużywanego salonu. Przynajmniej tak powiedział lokaj.
Kiedy zamykał za sobą drzwi, zadowolony ze skończonej pracy,
usłyszał niepokojące dźwięki, dobiegające z opuszczonej części budynku. Przez
chwilę zmagał się sam ze sobą, mając w pamięci wyraźny zakaz zapuszczania się w
to miejsce, jednak młodzieńcza ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Zakradł
się pod drzwi, zza których docierały do niego dźwięki walki. Stęknięcia, krzyki
i trzaski tłuczonego szkła strwożyły go. Chwycił kandelabr stojący na stoliku
przy ścianie i zdeterminowany wpadł do środka.
Zobaczył
dwa ostrza lecące w jego stronę. Nim zdążył zrozumieć, co się dzieje, jego
ciało zareagowało instynktownie, uchylając się przed nożami.
– Seth,
uważaj! – Przerażony krzyk dziewczyny zmusił go, by spojrzał na jej twarz.
Przez chwilę, wszyscy troje zaskoczeni mierzyli się
wzrokiem.
– Nic
ci nie jest? – Eliabeth przerwała, zdającą się trwać wiecznie, chwilę
całkowitego milczenia i podbiegła do bruneta, dokładnie mu się przyglądając.
Ten, wzdrygnął się nieprzygotowany na tak nagłe zbliżenie,
po czym robiąc krok w tył, podrapał się po czubku głowy. Uśmiechnął się
beztrosko i nerwowo zachichotał.
– Nie,
chyba wszystko dobrze. Przestraszyłaś mnie! Co robicie? – zapytał, zerkając
przez jej ramię na stojącego w głębi salonu kamerdynera.
Wyprostowany, ze srogim wyrazem twarzy wpatrywałcsię w niewielką
przestrzeń, oddzielającą nastolatka od Elizabeth.
–
Ćwiczyliśmy – wyjaśniła, bez zbędnego owijania w bawełnę.
–
Jesteś cała poobijana – zauważył złotooki, dotykając opuszkami palców rozcięcia
na przedramieniu dziewczyny. – To na pewno w porządku?
Pytanie wywołało w hrabiance rozbawienie. Parsknęła śmiechem
i przetarła dłonie, subtelnie pozbawiając chłopaka kontaktu z jej skórą. Z
jakiegoś powodu, tym razem dotyk sieroty wzbudzał w niej niepokojące uczucie,
najprawdopodobniej za sprawą bacznie obserwującego ich demona, który
najwyraźniej zmienił się z trenera w przyzwoitkę.
– Tak,
nie przejmuj się tym.
– Twoje
ręce… Rany zniknęły tak szybko? – zdziwił się nagle.
Lizz nerwowo schowała dłonie za plecami. Zupełnie o tym
zapomniała. Tuz przed treningiem poprosiła lokaja, by użył swojej mocy i
wyleczył rozcięcia, by nie przeszkadzały jej podczas walki. Przyzwyczajona do
trójki służących, którzy nie zadawali pytań, zaznajomieni z niecodziennymi
sytuacjami w domostwie, zapomniała, że przed brunetem musi zachowywać pozory.
Przynajmniej przez kilka pierwszych tygodni.
Milczący
dotąd Sebastian podszedł do dwójki nastolatków i stając pomiędzy nimi, poprawił
dziewczynie bluzkę, której lekko naderwany materiał, zsuwał się z prawego
ramienia, tworząc spory dekolt.
– Jako
kamerdyner rodu Roseblack zobowiązany jestem potrafić nawet zranić moja panią,
jeśli wymaga tego sytuacja, w taki sposób, by rany nie doskwierały jej dłużej,
niż jest to niezbędne – wyjaśnił, delikatnie kłaniając się przez Elizabeth.
Kiedy się prostował jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem
hrabianki. Patrzyła na niego z wdzięcznością, jednocześnie sugerując, by pozbył
się chłopaka. Kamerdyner mrugnął porozumiewawczo i zwrócił się do nowego
podwładnego.
–
Zdawało mi się, że wyraźnie zabroniłem ci tu przychodzić bez wyraźnego
polecenia.
– Tak
jest! – odparł, stając na baczność. – Usłyszałem tłuczone szkło i zmartwiłem
się – dodał, spoglądając na Lizz.
–
Jeżeli skończyłeś swoją pracę, idź do kuchni i pomóż Thomasowi – polecił
chłodno lokaj i znacząco machnął ręką, dając śniademu chłopcu do zrozumienia,
że ma się czym prędzej oddalić.
Służący przełknął swoją dumę, pokłonił się posłusznie i
wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Nie odszedł jednak daleko. Zatrzymał się tuż
za drewnianą przegrodą, która dzieliła go od pozostałej dwójki i przytknął do
niej ucho, by lepiej słyszeć, co dzieje się po drugiej stronie.
–
Dziękuję. Uratowałeś sytuację. – Dziewczyna odetchnęła z ulgą.
–
Powinniśmy skończyć trening na dziś – powtórzył nieugięcie.
– Masz
rację – przyznała zrezygnowana, wzdychając pod nosem.
Z niewielkiego rozcięcia na jej przedramieniu powoli sączyła
się krew. Sebastian stanął na środku pomieszczenia plecami do swojej pani i w
niewyjaśniony sposób, przywrócił salon do stanu sprzed treningu. Widząc to,
nastolatka skrzywiła się, ale darowała sobie komentarz. Wszak zabroniła mu
używania mocy w sytuacjach, które mogłyby go zdekonspirować. Teraz byli sami,
więc postanowiła mu to wybaczyć.
–
Podejdź – powiedziała cicho, kiedy odwrócił się twarzą do niej.
Posłusznie zbliżył się do szlachcianki i popatrzył na nią
pytającą, oczekując na rozkaz.
–
Możesz to zrobić. Potem wylecz – rzekła szeptem, wyciągając rękę w jego stronę.
–
Jesteś pewna? Dlaczego? – dopytywał, z uczuciem chwytając szczupłe przedramię
swojej pani.
Na twarzy dziewczyny pojawił się lekki rumieniec. Nie
chciała wyjawić mu swojego prawdziwego motywu. Niech domyśla się sam. Najlepiej,
niech myśli, że po prostu chciała być miła, a przecież wiedziała, że smakując
odrobiny jej krwi, mógł poczuć przedsmak czekającej go uczty. Już przestała się
bać niepohamowanego pożądania, którym emanowały oczy demona na widok jej
posoki. Oswoiła się z tym. Wiedziała również, że nie zrobi jej krzywdy. Nie
złamie paktu, nie okłamie swojej pani.
– Po
prostu. Rób, co mówię – burknęła niechętnie.
Nie zwlekając, Sebastian wykonał polecenie. Niesamowity
smak, który drażnił jego kubki smakowe sprawił, że przez chwilę zawładnęła nim
euforia. Zacisnął dłonie na ręce dziewczyny i delikatnie, lecz zdecydowanie,
sączył substancję dającą ciału szlachcianki siłę do życia. Kiedy oderwał się od
rany, zdjął rękawiczkę i położył na niej dłoń. Po chwili nie było po niej
śladu.
Moja nienawiść do Setha rośnie. Nie wiem co się szykuje, ale mam nadzieję, że nic tak brutalnego, co mogłoby rozwalić wszystko :3
OdpowiedzUsuńHaha, licencjat. Już widzę jak to robisz :)
Dałaś mi taki miły prezencik na poprawę dnia tym chapterem. Ale sama nijak nie potrafię naprawić 28 u mnie :/
Dlaczego nienawidzisz Setha? :O
Usuńcieszę się, że udało mi się poprawić Ci humor :P
A licencjat tworzę. To znaczy... robię screeny i poprawiam to, co dotąd było źle, więc jak dla mnie, to ogromnje dużo zrobiłam xD
Mrrr <3
OdpowiedzUsuńTen rozdział był po prostu mrr. XD Od począrtku wiedziałam, że Seth jest nie teges i cieszę się, że miałam rację. Od początku za nim nie przepadałam, ale wiedziała, że zostanie na dłużej :P
+ wybacz, że zniknęłam, ale nie mam na nic ostatnio siły... .-. Ale dzisiaj będzie u mnie rozdział! Na 1000%!!
Duużo humorku i weny :*
Jeeee, rozdział! <3 *nie może się doczekać*
UsuńAleż oczywiście, że Ci wybaczam, tylko mnie w rozdziale nie zawiedź :P
Cóż, zobaczymy
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, slSeth co on kombinuje tak na prawdę, czy jednak nie stał za tamtymi morderstwami, albo chce sie zemścić na kimś za posrednictwem Elizabeth?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia