Musicie mi dziś wybaczyć, bo beta była kiepska. Spędziłam pół dnia na przykręcaniu i składaniu żyrandola i okazało się, że nie działa tak, jak powinien, bo prawdopodobnie nie ma takiej opcji. Ręce mi odpadają i w ogóle jestem wściekła, bo nie tak sobie wyobrażałam ten dzień, no ale cóż...
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba. Dajcie znać, może to mi poprawi humor, bo chociaż żyrandol taki true kuroszkowy, to jednak ten brak podziału na jedną i dwie żarówki boli TT_TT. Całe życie tak miałam i będzie mi tego brakowało. No nic.
Miłego :*
====================
Jamie zachwiał
się na nogach i uderzył ramieniem w ścianę. Znał to okropne uczucie, tak samo
było poprzednim razem, kiedy został skrępowany i służący zrobili mu zastrzyk.
Wiedział, że za chwilę straci przytomność, ale podjął desperacką próbę
ucieczki. Obijając się o ściany, biegł korytarzem i przewrócił Jeanny, próbując
ją wyminąć. Zaledwie kilka metrów dalej zasnął, osuwając się po ścianie na
podłogę.
Zniesmaczony
Michaelis podszedł do pokojówki i ostrożnie pomógł jej wstać.
— Nic ci nie
jest? — zapytał, oglądając obite ramię dziewczyny. — Chodź ze mną, trzeba to
opatrzyć — dodał, idąc do najbliższej sypialni. Jeanny jednak nie ruszała się z
miejsca. Sebastian widział, że dziewczynie kręci się w głowie, dlatego wziął ją
na ręce i zaniósł do sypialni.
Posadziwszy
dziewczynę w łóżku, zniknął na chwilę w łazience, by wrócić z bandażem,
odkażaczem i miską wody. Dokładnie przemył ranę pokojówki, wkładając w pracę
tyle serca, jakby robił to dla swojej pani.
Skrępowana
pokojówka trzęsła się lekko oniemiała, wstydząc się bliskości kamerdynera. Nie
miała zbyt wielu okazji, by chociażby go dotknąć, zawsze profesjonalnie
zachowując odstęp odległości przestrzeni intymnej przełożonego. To była dla
niej zupełnie nowa sytuacja i nie do końca umiała się w niej odnaleźć.
Zdenerwowana przygryzała dolną wargę, wpatrując się w smukłe, odziane w
rękawiczki dłonie mężczyzny.
— Nic ci nie
będzie. Przepraszam. Powinienem zareagować szybciej — powiedział w końcu
Michaelis, przerywając niezręczną dla pokojówki ciszę. Ta jednak nie
odpowiedziała, więc stał i odniósł medykamenty. — Pójdę zająć się naszym
gościem. Odpocznij, do obiadu masz wolne — powiedział na odchodne, opuszczając
sypialnię blondynki.
— Panie
Sebastianie! — krzyknęła za nim. — Dziękuję!
Nie miała
pewności, że kamerdyner ją usłyszał, ale wolała wierzyć, że tak właśnie było.
Zawsze miał dobry słuch. Poza tym musiała odpocząć, upadek sprawił, że poczuła
się niezwykle słaba. Powinna bardziej uważać, opuściła gardę i doprowadziła do
groźnej sytuacji. Miała za to do siebie żal, powinna być równie niezawodna, co
jej przełożony. Gdyby popełniła taki błąd przy Elizabeth, z jej winy hrabiance
mogłaby się stać krzywda. Położyła się więc smutna i zasnęła, chcąc jak
najszybciej odzyskać siły, by wrócić do pracy i więcej nie zachowywać się tak
nieodpowiedzialnie.
Michaelis
opuścił sypialnię Jeanny i niechętnie wrócił po wózek i przy okazji po
nieprzytomnego Jamesa. Wiedział, że Lizz nie będzie zadowolona z takiego obrotu
spraw, tym bardziej, że czuła, iż wydarzyło się coś, o czym koniecznie powinna
z nim porozmawiać, ale liczył na to, że zrozumie jego decyzję. W końcu nie
podjął jej sam, pokojówka w pełni się z nim zgadzała, a sam nie zaprzeczał, bo
tak mu było zwyczajnie wygodniej. Jeśli hrabianka uzna, że James nie jest
niewygodnym domownikiem, demon osobiście odepnie go od łóżka i wyzna mu prawdę
o swojej tożsamości, a póki jednak Elizabeth przyzna mu rację i będzie
widziała, ile problemów tworzył jej przyjaciel, będzie zmuszona zostawić
Michaelisowi wolną rękę. Uzgodniwszy to sam ze sobą, chwycił nieprzytomnego
blondyna i zaniósł go do pokoju, gdzie położywszy go na łóżku, ponownie skuł
jego ręce i nogi, spodziewając się, że w pierwszym odruchu po przebudzeniu
James będzie próbował go zabić. Nie byłby pierwszy i na pewno nie ostatni, ale
na swoje nieszczęście należał do tej nielicznej grupy, której Sebastianowi nie
wolno było zabijać. „Ciekawe, iloma jeszcze rzeczami mnie do siebie zrazi”
zastanawiał się kpiąco kamerdyner, opuszczając sypialnię chłopaka.
Pospiesznie
wrócił po wózek. Zerknął na roztrzaskaną filiżankę i machnięciem ręki sprawił,
że popękana porcelana złączyła się w całość, nie zostawiając nawet najmniejszej
ryski w dowód tego, co się z nią działo. Kiedy zadowolony demon dostawił
naczynia do reszty, zaprowadził wózek do kuchni, umył wszystko i wrócił do
swojej pani, w powitaniu otrzymując jej srogi wzrok.
— Widziałam
przed chwilą kogoś ciekawego — zaczęła, kiedy Michaelis zamknął za sobą drzwi.
— Pod oknem oranżerii przebiegła dziwaczna kobieta. Wydawała się zdenerwowana,
nawet mnie nie zauważyła. A wiesz, co było ciekawsze? — zapytała, mierząc
demona wzrokiem. — Widziałam ją już kiedyś. Gdy jeszcze tkwiłeś zamknięty w
lochu, kiedy z Tomoko zbierałyśmy kwiaty na łące. Spotkałam ją, szukała kogoś i
wydawała się zagubiona. Zechcesz mi wyjaśnić, kim ona była?
Sebastian
przyglądał się swojej pani z nieukrywanym wyrazem zdziwienia. Jak to Elizabeth
widziała się z Enepsignos? Kiedy? Czemu nic o tym nie wiedział? I jak to
możliwe, że nie wyniknęło z tego nic groźnego? Przecież gdyby Eni zorientowała
się wcześniej… Najwidoczniej jednak z jakiegoś powodu się nie zorientowała.
Szlachcianka nie zdawała sobie nawet sprawy, jak wielkie miała szczęście. Powinien
jej o tym powiedzieć, ale postanowił chwilę z tym poczekać. Najpierw musiał
odpowiedzieć na pytanie i przygotować się na kolejny cios zranionej kobiety.
Powoli zaczynał się do tego przyzwyczajać, chociaż w duchu kpił sam z siebie,
widząc, jak bardzo pogmatwał swoje życie.
— To była Enepsignos.
Moja żona — powiedział głosem pozbawionym zwyczajowej pewności siebie.
— I?
— Zjawiła się
tutaj, by mnie odnaleźć. Powiedziałem jej, że wyruszam do ludzkiego świata, by
poznać tożsamość naszego przeciwnika. Odnalazła mnie, więc wyznałem jej prawdę.
— Nieźle ci
poszło — skomentowała hrabianka, krzywiąc się lekko. Przewróciła oczami,
stuknęła dłońmi w podłokietniki wózka i odjechała od stołu. — Masz szczęście,
że nie próbowała mnie zabić. Nic by z niej nie zostało — dodała rozbawiona,
wyciągając spod ubrania jeden ze sztyletów.
— Postanowiła
cię zabić, panienko, kiedy tylko uratujemy świat.
— Przestań. To
brzmi tak pompatycznie, że aż mnie mdli. Mówisz o tym tak, jakbym miała nagle
zyskać jakąś cudowną moc i, dzięki pomocy imperatywu narracyjnego, rozbłysnąć
nią niczym gwiazda polarna. Po prostu będziecie walczyć na śmierć i życie. A ty
masz dopilnować, żeby twoja żonka mnie nie zabiła, inaczej sam nie dostaniesz
mojej duszy, czy tak?
— Oczywiście,
panienko — odparł zmieszany demon. Lizz wydawała się tego dnia ponadprzeciętnie
ironiczna. Nie wiedział, co do końca kryło się za tą maską. Momentami zdawało
mu się, że nie żywiła do niego żalu, a niedługo potem był przekonany, że gdyby
mogła wstać z wózka, zwyczajnie by go zadźgała. Teraz z kolei mówiła o jego
żonie, jej planach i swojej roli w wojnie pomiędzy światami z taką lekkością,
jakby traktowała to wszystko jak nieśmieszny żart, w zupełności bagatelizując
powagę sytuacji.
— No już,
rozchmurz się trochę. Psujesz mi nastrój. Co się stało z Jamesem?
— Panicz James
źle się poczuł. Wraz z Jeanny byliśmy zmuszeni go uspokoić.
— Chcesz
powiedzieć, że znowu go naćpałeś? — westchnęła ciężko.
— Nie mieliśmy
wyjścia. Zaczął wykrzykiwać, że jestem demonem i o mały włos, a zraniłby
pokojówkę. Uznałem, że będzie lepiej, jeśli odpocznie i się uspokoi.
— Masz rację.
To strasznie problematyczne. Powinniśmy się go pozbyć… — mruknęła Lizz.
Przygryzła paznokieć kciuka i zaczęła się nad czymś zastanawiać.
Musiała ocenić,
jak wiele problemów więcej może stworzyć Jem. Niestety, bez względu na to, jak
by nie patrzyła na tę sprawę, wychodziło jej, że najlepiej by było, gdyby
blondyn wyjechał. Nie mogła jednak po prostu kazać mu się wynieść, nawet tego
nie chciała. Lubiła, gdy był obok, lubiłaby nawet bardziej, gdyby nie był taki
dociekliwy i nieustępliwy.
— Nie możemy
pozbyć się go z dnia na dzień, to się nie uda, jest na to zbyt przebiegły.
Sebastian, musisz spreparować dla niego jakąś sprawę. Najlepiej za granicą. Za
dwa dni przyjdzie do niego pismo z królewską pieczęcią, z prośbą, by w imieniu
korony zajął się tym, co zagraża światu. Rozumiesz, w zastępstwie za mnie, bo
nie mogę chodzić. Poradzisz sobie? — zapytała, patrząc prosto w karmazynowe
tęczówki demona.
Michaelis
wysłuchał tego, co miała do powiedzenia. Nie miał problemy z wymyśleniem
czegoś, czym mógłby się zająć niewygodny chłopak. Właściwie miał całą masę
pomysłów, wszystko, byle tylko pozbyć się go z posiadłości. Klęknął przed swoją
panią, położył dłoń na piersi i pochylił głowę.
— Tak jest,
panienko.
— Dobrze, a teraz
zabierz mnie na trening. Zasłużyłam – za niedoszły zamach na moje życie —
rozkazała Sebastianowi, uśmiechając się z satysfakcją, kiedy ten z powrotem
podniósł na nią wzrok.
~*~
— Panie Er,
jesteśmy gotowi — oświadczył Arnold Shultz, przekraczając oszklone drzwi
korytarzyka dzielącego obiekty badań od świata zewnętrznego. Ściągnął z dłoni
białe, gumowe rękawiczki i wrzucił je do niewielkiego śmietnika stojącego w
rogu koło drzwi.
— Doskonale —
skomplementował siwy mężczyzna, uśmiechając się przebiegle spod opadającej na
oczy grzywki. Odgarnął włosy z twarzy i uważnie przyjrzał się piątce
wychudzonych dzieci, które, siedząc na podłodze, błędnym wzrokiem wpatrywały
się w przymocowany do sufitu głośnik.
Przez kilka
ostatnich dni w końcu nastąpił przełom. Obiekty badawcze zaczęły reagować
zgodnie z wolą wydających polecenia. Arnold powiadomił o tym przełożonego i
natychmiast zorganizował pokaz, by pokazać Undertakerowi swoje osiągnięcia a
także upewnić się, że to nie był tylko zbieg okoliczności. Krótkie przedstawienie
zakończyło się całkowitym sukcesem. Bezmyślne bestie bez wahania i chwili
namysłu wykonywały rozkazy, w nagrodę otrzymując kawałki surowego, ściekającego
krwią ludzkiego mięsa. Grabarz był wniebowzięty, zaskakujący postęp kilku
ostatnich dni niezwykle przyspieszył przebieg jego planu.
— Skuj i
zapakuj tę piątkę do windy, chcę się przekonać, jak radzą sobie w terenie —
polecił pan Er. Kilkukrotnie stuknął długimi, czarnymi paznokciami w metalowy
blat i niepokojąco zachichotał pod nosem.
Arnold wzdrygnął
się nerwowo, słysząc polecenie szefa. Wprawdzie eksperymenty przynosiły
niewiarygodne skutki, lecz wciąż nie czuł się na tyle pewnie, by sprawdzać, jak
kreatury radzą sobie w prawdziwym świecie. Może i siedziba tajnego kompleksu
badawczego znajdowała się na odgrodzonym terenie, z dala od miast i wszelkiej
cywilizacji, ale nie była to odległość na tyle duża, by w razie niepowodzenia
bez trudu udało się okiełznać bestie. Ich siła, zwinność i niesamowita prędkość
sprawiały, że były zagrożeniem nawet tu, w podziemiach, gdzie każdego korytarza
pilnowali strażnicy, a doskonały system zabezpieczeń był w stanie uchronić przed
wszystkim, co znane dotąd ludzkości. Jednak te dziwaczne dzieci, potwory, które
sami stworzyli, były czymś nowym i nieznanym, a każdy dzień wraz z nimi niósł
ze sobą ryzyko utraty życia. Shultz może i nie miał rodziny, ale cenił sobie
pozostały mu czas. Nie chciał umierać przedwcześnie w wyniku błędu wynikającego
z niecierpliwości.
— Jest pan
pewien, że to dobry pomysł? Wciąż nie wiemy, jak skutecznie je obezwładnić,
gdyby coś poszło nie tak… — zasugerował nieśmiało.
Siwy mężczyzna
skarcił wzrokiem dwojga limonkowych oczu, jasno dając do zrozumienia, że odmowa
nie wchodzi w grę. Kazał Arnoldowi przygotować wszystko do drogi i spotkać się
z nim przed zakamuflowanym w lesie wyjściem za kwadrans. Sam opuścił
pomieszczenie i spokojnie skierował się do windy. Jego pracownicy nie wiedzieli
o nim zbyt wiele, dbał o to, by nie zadawali pytań. Zależało mu na prywatność;
doskonale wiedział, że gdyby któryś z podwładnych zaczął rozsiewać plotki, nie
musiałby zbyt długo czekać, aby dotarły one do szlacheckiego podziemia, a tym
samym również do królowej, która zapewne podniosłaby alarm i wysłała Elizabeth,
by pokrzyżowała mu plany. Nie mógł sobie na to pozwolić, dziewczyna dosyć już
mu nabruździła, a teraz był zbyt blisko celu, by ponownie cofać się na sam
początek.
Nie znali go,
nie wiedzieli więc, do czego był zdolny. Żadnemu z pracowników nawet przez myśl
by nie przeszło, że ich ekscentryczny pracodawca w rzeczywistości był
emerytowanym bogiem śmierci. Gdyby mieli tego świadomość, nie musieliby się
obawiać. Piątka sztucznie stworzonych demonów nie miała przeciwko niemu szans,
wszak nie bez powodu okrzyknięto go legendarnym. Nowi rekruci mogliby mieć
problem z jego tworami, ale ktoś równie doświadczony nawet by nie mruknął,
jednym zaledwie machnięciem kosy pozbawiając dzieci tego, co zostało z ich
życia.
Wyszedłszy na
zewnątrz, Undertaker rozprostował kości, odetchnął głęboko czystym powietrzem i
podszedł do jednego z obalonych drzew, by przysiąść na nim i spokojnie odliczać
minuty do spotkania z głównym kierownikiem badawczym. Zamierzał wypomnieć mu
każdą sekundę spóźnienia, by rozerwać się odrobinę, patrząc, jak na obliczu
Shultza maluje się zdenerwowanie. Musiał jakoś umilać sobie ciągnące się w
nieskończoność oczekiwanie, a to był jeden z łatwiejszych sposobów.
Punktualnie po
piętnastu minutach od rozmowy, Shultz wyłonił się z wnętrza rozpadającej się,
drewnianej chałupki w towarzystwie kilku ochroniarzy i piątki dzieci
skutych łańcuchami. Grabarzowi widok ten
wydał się niesamowicie komiczny, więc bez skrępowania zaczął się śmiać,
wzbudzając niepokój w sercach pracowników. Kiedy jednak siwy mężczyzna
zobaczył, że podwładni nie podzielają jego entuzjazmu, momentalnie się uspokoił
i spojrzał na nich tak przerażająco, że z ust jednego z ochroniarzy wydobył się
mimowolny jęk.
Wyciągnięte na
światło dzienne dzieci rozglądały się ciekawie spod przymrużonych powiek,
reagując gwałtownych szarpaniem kajdan na każdy nowy dźwięk, którego się nie
spodziewały. Wyglądały jak spłoszone, bezbronne zwierzęta. Obiektywnemu
obserwatorowi nawet nie przeszłoby przez myśl, że w rzeczywistości były żądnymi
ludzkiego mięsa maszynami do zabijania. Bez skrupułów, bez myślenia,
wątpliwości i wahania – broń idealna.
Undertaker
przyjrzał się dokładnie ochroniarzom i wskazał jednego z nich – najsłabszego, o
którym wiedział, że za jego plecami buntuje się przeciwko nieterminowej
wypłacie wynagrodzenia – i kazał mu do siebie podejść. Strwożony mężczyzna
zbliżył się do przełożonego i pochylił głowę, zbyt zdenerwowany, by się
odezwać.
— Załóż kask i
uciekaj — rozkazał pan Er.
—
S-s-s-słucham?! — zająknął się przerażony mężczyzna. Podniósł wzrok i z
przerażeniem patrzył na siwego, mając nadzieję, że to kolejny z jego
przerażających dowcipów, jednak oblicze szefa nie zdradzało nawet cienia
rozbawienia.
Mówił poważnie.
Chciał go poświęcić. Bez mrugnięcia okiem podpisał na nim wyrok śmierci..
Ochroniarz zaczął drżeć i z ogromnym trudem założył nakrycie głowy. Odwrócił
się i na nogach jak z waty zaczął się oddalać, jednak po chwili przewrócił się
i zaczął błagać o litość. Undertaker spojrzał porozumiewawczo na Arnolda i
oparł dłoń na ręce, zaciekawiony przyglądając się rozwojowi wydarzeń.
Shulzt podszedł
do pracownika i chwycił go za fraki. Tarmosząc jego ciałem, starał się postawić
mężczyznę do pionu.
— Wstawaj!
Słyszysz?! Ruszaj się, kurwa! Rusz te dupę, albo wszyscy zginiemy! — wrzeszczał
desperacko brunet, szarpiąc ochroniarza. Jego działania nie przynosiły jednak
żadnych efektów. Mężczyzna był tak przerażony, że strach zupełnie pozbawił go
rozumu. Był przytomny, ale nie docierały do niego żadne bodźcie z zewnątrz,
jakby umysł już się poddał i ukrył świadomość biedaka gdzieś w głębi jego
umysłu, chcąc oszczędzić mu katuszy i przerażenia towarzyszącego uciekaniu
przed potworami.
— Hills!
Biegniesz z nim, to rozkaz! — warknął w końcu Arnold, wskazując ręką stojącego
za dziećmi mężczyznę przy kości. Nie znosił go, wiecznie z niego szydził i
niejednokrotnie z jego winy kierownik spóźniał się, bo tłuścioch nadużywał
swojej władzy, ciągle sprawdzając zabezpieczenia. Postanowił więc, że to będzie
doskonały sposób na zemstę. Nie mógł okazywać strachu, wiedział, że Undertaker
wybrał go swoim zastępcą tylko dlatego, że w porównaniu do reszty, bardziej lub
mniej świadomie, wykazał się niesamowitą odwagą. Dlatego w desperacji wydał
wyrok śmierci na pracownika, zmuszając go, by chwycił kolegę i niosąc go na
barkach, pobiegł w głąb lasu.
Jak ja kocham krew. Małymi kroczkami zbliżamy się do wojny. Ehhh ja mam nadzieje , że Sebcio jednak nie umrze. Nie mam głowy ani chęci na bardziej yyy ,, kreatywny?,, komentarz. Czekam na dalszy rozwój akcji. I powodzenia z żyrandolem !
OdpowiedzUsuńI tak dziękuję, bo dziś znowu taka posucha w komciach, że aż mi smutno TT_TT. A ja tak lubię je czytać xD.
UsuńNo powoli, powoli zbliża się wojna, co się odwlecze, to nie uciecze.
A z żyrandolem się udało. Wprawdzie nie działa tak, jak chciałam, ale widać tak się nie da, bo wszystkie możliwości wypróbowałam xD. Może wrzucę zdjęcie w środę, to zobaczycie, jak wygląda <3.
Robi się ciekawie nie powiem .. ciekawa jestem co zamierza nasz drogi Sebastian . Czekam na dalszy rozwój wydarzeń... :)
OdpowiedzUsuńDowiesz się już niedługo :D. Sebuś kryje jeszcze sporo tajemnic, które stopniowo będzie wychodzić na światło dzienne :P.
UsuńZjadło mi komentarz T_T
OdpowiedzUsuńAakurat tą część z beką, gdzie Lizz jest świadoma... No nic, na koniec o tym napiszę raz jeszcze.
Ty się znęcasz T_T
"Ściągnął z dłoni białe, gumowe rękawiczki i wrzucił je do niewielkiego śmietnika stojącego w rogu koło drzwi." Tę czynność powtarzam ostatnio do znudzenia, a potem walczę z odruchem wymiotnym, jaki wywołuje u mnie nieschodzący z dłoni smród talku i gumy. A ty tak bezczelnie o tym w opku T_T
Nie lubię personalnie tego wątku z Underem. Po prostu nie, zawsze kojarzy mi się to z obozami koncetracyjnymi, a chociaż nawet nie mam nic z nimi wspólnego, zawsze mam wrażenie, jakby jedno z moich wcieleń właśnie tam zginęło. Cóż, gdyby wybuchła wojna i jeszcze raz powstalo coś takiego, nie mam wątpliwości, że znalazłabym się po niewłaściwej stronie zasieków. Więc co byś nie napisała, jaa zawsze będę na nie. Nie jestem w stanie obiektywnie ocenić tego fragmentu.
A teraz ten fragment beki, o którym wspominałam: "Mówisz o tym tak, jakbym miała nagle zyskać jakąś cudowną moc i, dzięki pomocy imperatywu narracyjnego, rozbłysnąć nią niczym gwiazda polarna.
" W ogóle świadomość Lizz jest ciekawa, bo ona jest świadoma obecności Nami, która jest tą super mocą, którą przewidział Ciel i uraauje RZECZYWISTOŚĆ, gdyż jest kreatorką tego świata i imperatywem narracyjnym. Xd
No, zepsułaś mi humor panem erem, wielkim zerem oraz errorem umysłowym.
Ahahahahahahaha, to z imperatywem to taka moja chwila słabości. Ale nikt, oprócz Ciebie, nie dopatrzył się chyba dowcipu TT_TT. Generalnie ona to tak w kontekście tego, że ostatnio czytała książki, a przez kiepski nastrój z lowodu kalectwa (no bo nie oszukujmy się, że to na nią nie wpłynęło) nieco jej się humor wyostrzył i tak sobie rzuca ironią xD.
UsuńNie wiem, czemu akurat obóz koncentracyjny i szkoda, że Ci się nie podoba to jako wątek, bo ja tam ogólnie jestem z niego zadowolona. No i on jest bardzo istotą częścią tego tomu. I tak masz szczęście, że nie ma tego wiele, bo ma być owiane taką aurą tajemniczości xD. A rękawiczki... No co ja Ci poradzę xD. Musiałam napisać, że przestrzegają zasad, żeby mnie nikt nie posądził o jakieś błędy w sztuce. Nie, żeby ktoś zwracał uwagę... Ehhhh.