Liczba rozdziałów rośnie, a końca nie widać. Cieszycie się, czy raczej Was to irytuje? Jestem ciekawa, dajcie znać. Na szczęście coś ważnego zbliża bardzo bardzo wielkimi krokami. Ja wiem, że mówię tak od dwóch tygodni, ale dla mnie to jest tylko kilka stron odległości. Dla Was to dni oczekiwania, więc Wam trudniej. Upierdliwe to trochę, no ale warto zapowiedzieć, że będzie coś wartego uwagi, prawda? Mam nadzieję, że jak już do tego dojdę, to Wam się spodoba. Bo zacznie się już w sobotę, także Wasze czekanie się opłaci hehehehehe <3. Mam w tym momencie napisane 390 stron czwartego tomu (specjalnie liczbą, żeby łatwiej było Wam ogarnąć, jak tego dużo). I coś czuję, że to jeszcze potrwa. Tak więc nie musicie się martwić, że Wam zabraknie lektury w najbliższym czasie xD. Naczelna kuroszowa grafomanka melduje, że staje na wysokości zadania xD. Co Wy zrobicie, kiedy to opko się kiedyś skończy? Bo ja to chyba wpadnę w depresję... Oo.
No nic, mam nadzieję, że miłe spędziliście Halloween. Dajcie znać w komciach, co ciekawego robiliście!
Miłego rozdziału! :*
================================
Brunetka
niezwykle się zmieszała. Momentalnie zaczerwieniła się jak młody burak w pełnym
słońcu i jąkała się, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Lizz zorientowała się
– choć nie chciała tego przyznać – że dziewczyna nie miała pojęcia, o co jej
chodziło. Była szczera. Tak przerażająco, stuprocentowo autentyczna, że mogłaby
posłużyć jako modelka do podręcznika o wykrywaniu kłamstw na podstawie mimiki
twarzy. Wszelkie jej gesty, drżenia mięśni, uciekanie wzrokiem, a nawet sposób
oddychania jednoznacznie świadczyły o prawdzie. Nie widziała, o czym mówiła
hrabianka, była równie zdziwiona, co i ona, jednak zdawała sobie sprawę z
nadzwyczajnego zainteresowania swoją osobą.
— Przepraszam.
Naprawdę nie wiem, co w nich wstąpiło. Nigdy wcześniej mężczyźni mnie tak nie
traktowali. Zawsze byłam cicha, niezauważalna i czułam się z tym dobrze. Nie
jestem zbyt dobrą służącą, brakuje mi doświadczenia. Tak mogłam przynajmniej to
ukryć, a teraz wszystko widać jak na dłoni… Panienko — wydukała wylewnie
zdenerwowana guwernantka.
— Chcesz
powiedzieć, że nie jesteś wiedźmą? — zapytała wprost Elizabeth.
Nie miała
ochoty droczyć się z nazbyt niewinną i przesłodzoną dziewczyną. Patrząc na nią,
czuła niemal obrzydzenie. Dłuższe obcowanie z nią sam na sam mogłoby się źle
skończyć. Niestety dla niej. Zdołała zauważyć wystającą z cholewy buta rękojeść
sztyletu. To jedno je łączyło – Lizz też zwykła ukrywać broń w tym miejscu. Był
to wygodny sposób, na dodatek nie rzucający się od razu w oczy. Niestety sama
nie miała przy sobie broni, a w obecnym stanie i tak niewiele by jej to
pomogło. Wiedziała jednak, że skoro służąca jej kuzyna przyjeżdża w
przyjacielskiej wizycie i nawet na chwilę nie rozstaje się z bronią, to znak,
że znała się na rzeczy. Nie było warto ryzykować, dlatego musiała się
kontrolować i skrócić rozmowę do niezbędnego minimum.
— Wiedźmą?! —
krzyknęła zaskoczona Kate. — Nie, nie! Nie jestem wiedźmą, nie wiedziałam
nawet, że one istnieją!
— Nie istnieją.
— Ale przed
chwilą powiedziała panienka…
— Sprawdzałam
cię. W takim razie, dlaczego wszyscy w tym domu tak do ciebie lgną? — zapytała
podejrzliwie Lizz.
Dokładnie
przyjrzała się dziewczynie, ale nie zauważyła niczego niezwykłego. Normalne
ubranie, brak widocznych znaków na ciele, żadnej podejrzanej biżuterii. Nie
miała pojęcia, co mogło to powodować. Domyślała się tylko, że może mieć to
związek z aniołem. To jedyne, co właściwie wchodziło w grę.
— Mówiłaś, że
kto cię zatrudnił?
— Pan Arthur.
Znalazł mnie i zaproponował mi prace u panicza Timithy’iego.
— I tyle?
Żadnych tatuaży, znamion, dziwnych prezentów, niezrozumiałych rymowanek? —
wyliczała hrabianka, stukając kulą o ścianę przy każdej kolejnej pozycji.
— Nie… Chyba
że! — Kate uniosła ręce w górę, a potem powoli się schyliła. Sięgnęła po broń i
położyła ją na ziemi, dając znać Elizabeth, żeby ją wzięła.
Hrabianka
sięgnęła po nóż. W jej oczy od razu rzucił się piękny odcień ametystowego
kamienia stanowiącego integralną część rękojeści. Ujrzała kunsztowne zdobienia,
szczere srebro i niezwykle cienkie ostrze dokładnie wyważone tak, by doskonale
leżało w dłoni. Fioletowowłosa bez trudu mogła ocenić, że sztylet nie został
wykonany przez człowieka, był zbyt idealny.
— Ładny kamień
— stwierdziła, stukając w ametyst.
W jego wnętrzu
coś się poruszyło, jakby był wypełniony jakimś pyłem. Hrabianka postanowiła go
rozbić, ale był zbyt solidny.
— Arthur ci to
dał?
— Tak.
Powiedział, że mam zawsze nosić go przy sobie. Szczególnie, kiedy przyjadę
tutaj w odwiedziny. Dlatego strasznie się denerwowałam. Myślałam, że to taki
subtelny sposób, żeby ostrzec mnie przed ludźmi z tej posiadłość, bo będą
chcieli skrzywdzić panicza, ale wszyscy tutaj są strasznie mili, a panicz chyba
nigdzie nie jest aż tak radosny i beztroski jak w panienki domu. Ale noszę
sztylet dalej, na wszelki wypadek. W końcu obiecałam, a obietnice są niezwykle
ważne, dlatego jej dotrzymam. Przepraszam, jeśli to panienkę uraziło! Nie
chciałam, po prostu… Nie mogę postąpić inaczej — tłumaczyła dalej Kate,
wyrzucając z siebie słowa z taką prędkością, że hrabianka ledwo rozumiała, co
jej przekazywała.
Szlachcianka
dziwiła się guwernantce coraz bardziej. Najpierw wydawała się niezwykle
nieśmiała, ale po krótkiej chwili przystosowywała się do nowej sytuacji i bez
trudu potrafiła wyjawiać pożyteczne informacje. Co ciekawsze, pod maską
zagubionej i roztrzepanej ukrywała się przebiegła, młoda kobieta, która
przyjęła niezwykle dobrą strategię. Pozornie nerwowym bełkotem, który zdawał
się przekazywać zbyt wiele informacji, usypiała czujność rozmówcy, w
rzeczywistości zatajając te fakty, którymi nie chciała się dzielić.
— Ale nie
powiedziałaś mi już, że Arthur ostrzegł cię, że możemy chcieć was zabić i masz
się wtedy nie powstrzymywać, tylko wyrżnąć nas wszystkich bez wyjątku —
mruknęła sceptycznie Lizz.
— Skąd
panienka…
— Powiedzmy, że
jestem domyślna. Nieważne. Arthur kłamał, nie pierwszy zresztą raz. Nikt tutaj
nie skrzywdzi Timmy’iego. A ty musisz zostawić mi tę broń. Mój kamerdyner musi
ją dokładnie zbadać, potem ci ją oddam. Do tego czasu możesz wziąć jeden z
moich — postanowiła Lizz.
Z gracją
wetknęła sztylet Kate w cholewę swojego buta, a potem wspierając się na kulach,
weszła do łazienki, by z jednej z szuflad spod umywalki wyciągnąć schowany tam
nóż. Wróciła i wręczyła go służącej. Była honorowa, skoro coś powiedziała,
dotrzymywała słowa. Zresztą pod tym względem wraz z guwernantką wyznawały
podobną zasadę. Obietnice były czymś niesamowicie istotnym, wymagały zaufania z
obu stron, zaangażowania i chęci. Jeśli się takową składało, trzeba było jej dotrzymać,
dlatego Lizz nie zwykła rzucać słów na wiatr, nawet w tak drobnych sprawach i
nawet w stosunku do podejrzanych ludzi. Były wprawdzie wyjątki, ale nie mogła
powiedzieć, by kiedykolwiek z radością kłamała.
— Proszę. A
teraz wracajmy do jadalni. Poproszę Tomoko, żeby cię przypilnowała. Niedługo
odzyskasz swoją broń, oczywiście pod warunkiem, że jej istnienie nie będzie w
żaden sposób zagrażało naszemu życiu.
— Słucham?
— Nieważne.
Oddam ci go, jeśli będę mogła. To wszystko — westchnęła nastolatka i ruszyła z
powrotem do gości.
Hrabianka
weszła do jadalni w towarzystwie Kate, uśmiechając się wypracowanym przez lata
uśmiechem, który zapewniał jej spokój od niewygodnych pytań o nastrój. Nie
zamierzała na nie odpowiadać, poza tym w ogóle nie spodziewała się, że ktoś je
zada. Wszyscy byli zbyt zajęci służącą, by chociażby zauważyć jej obecność.
Jednak tym
razem było inaczej. Jakby nagle wszystko całkowicie się zmieniło. Sebastian,
Thomas i Tai zupełnie ignorowali brunetkę za to tym samym maślanym wzrokiem
zaczęli wpatrywać się w nią. Po plecach Lizz przeszły ciarki, czuła się
nieswojo i czym prędzej podeszła do przyjaciółki, by podzielić się zdobytymi
informacjami. Nie zdążyła jednak, drogę zaszedł jej kucharz, upierając się, by
z nim zatańczyła. Elizabeth jednak odmówiła, wielokrotnie, póki jego miejsca
nie zajął Sebastian, proponując dokładnie to samo. Z nim jednak Lizz zamierzała
spędzić czas – niestety dla demona – nie tak, jak na to liczył.
— Chodź —
rozkazała chłodnym tonem.
Demon zdawał
się ignorować jej zdenerwowanie, a może zwyczajnie go nie zauważał. Cokolwiek
się z nim działo, nie był sobą. Jak wszyscy mężczyźni w jadalni. Muzyka znów
się zmieniła. Radosna melodia przywodząca na myśl leśną polanę słonecznym,
letnim porankiem zmieniła się w spokojną, poważną, przy której nie dało się nie
wczuć w klimat opuszczonego gotyckiego zamczyska. Choć dźwięki były piękne i
dostojne, pośród nut dało się wyczuć odrobinę dławionego w sercu smutku. Utwór,
który doskonale oddawał kwintesencję jestestwa Elizabeth. Dziewczyna byłaby
niemal w niebo wzięta ukrytym talentem stangreta, gdyby całkowicie nie
obezwładniała jej złość. Ktoś zepsuł wieczór, po którym tak wiele sobie
obiecywała.
Wywlekła demona
z głównej sali, jedną ręką podtrzymując się na kuli, a drugą mnąc ogon jego
fraka. Znów znalazła się na drugim końcu posiadłości, a fakt, że musiała tyle
iść, dodatkowo podnosił jej ciśnienie. Dotarłszy pod drzwi łazienki, pod
którymi stała parę minut wcześniej, wyciągnęła z cholewy buta sztylet i
wręczyła go Sebastianowi. Zamglony wzrok demona momentalnie rozświetlił
krwistoczerwony blask. Zachłannie przyglądał się zdobionej rękojeści, a potem
jego oczy skupiły się na ustach nastolatki.
— Skąd my się
tu…
— To sztylet
Kate — oświadczyła naprędce w obawie o to, że zaraz i jej mózg zostanie wyprany
przez tajemniczą moc broni.
Nic takiego się
jednak nie stało. Podejrzewała, że z racji jej uczuć do demona gorsza miłosna
klątwa nie mogła jej już zagrozić, ale wolała nie wychylać się z tą nowiną.
Michaelis nie zasługiwał na jej wyznanie, nie teraz, nie dziś, może nawet nie w
tym życiu. A że następnego raczej miała nie mieć… Cóż, była skłonna się z tym
pogodzić.
— Kate? Ach,
tak, Kate – guwernantka panicza Timmy’iego — odparł demon, kiedy jego umysł do
reszty uwolnił się spod uroku ostrza.
— Coś jest z
nim nie tak. Ten, kto go trzyma, nagle staje się obiektem niezdrowej fascynacji
płci przeciwnej. Zrób z tym coś, nie dałam rady go rozbić — wyjaśniła skąpo,
nie chcąc dzielić się ze służącym wszystkimi przemyśleniami.
Sebastianowi
lekko kręciło się w głowie. Słowa Lizz docierały do niego lekko zniekształcone,
jakby z daleka, a to, co mówiła, ledwie do niego trafiało. Minęła dobra minuta,
zanim poczuł, że wszystko wróciło do normy. Pokręcił głową, westchnął dyskretnie
i przyjrzał się ostrzu, starając się nie skupiać na aurze irytacji spowijającej
ciało jego pani.
— Cuchnie
aniołem — oświadczył po chwili pełnym obrzydzenia głosem.
Ukrył rękojeść
w dłoni i zacisnął ją mocno. Lizz usłyszała tylko odgłos kruszonego kamienia.
Po chwili sztylet przestał być groźny, za to bez kamiennego oczka wyglądał co
najmniej ubogo.
— Wstaw tam
taki sam kamień, tylko bez klątwy — rozkazała sucho hrabianka.
Michaelis
wykonał polecenie. Oddał Elizabeth broń i nachylił się nad nią delikatnie.
— Skoro każdy,
kto go trzyma, staje się obiektem westchnień innych – przy okazji: doskonała
dedukcja, panienko – dlaczego ty nie zaczęłaś szaleć na moim punkcie? —
zapytał, uśmiechając się przebiegle.
Przysunął się
do dziewczyny, zmuszając ją, by oparła plecy na ścianie. Zdenerwowana wypuściła
z dłoni kulę, którą kamerdyner chwycił, nim zdążyła zetknąć się z podłogą. Cokolwiek
chciał zrobić, doskonale się bawił, widząc, jak na niego reagowała.
— Jestem
odporna na głupotę? — prychnęła demonowi w twarz i odepchnęła go pewnie,
odbierając od niego podpórkę.
Przez chwilę
triumfalnie napawała się zaskoczeniem na twarzy Sebastiana. Miała ochotę
powiedzieć mu, jak wiele stracił tego dnia przez to, że pozwolił, by wpłynął na
niego jakiś urok, ale sobie odpuściła. Gdyby się dowiedział, pewnie próbowałby
to z niej wyciągnąć.
— Jesteś równie
marny co reszta mężczyzn — westchnęła tylko i ruszyła korytarzem. — Rusz się.
Przyjęcie jeszcze się nie skończyło, a ty miałeś się na nim dobrze bawić.
Chociaż tego nie spartol.
Nie odwróciła
się więcej. Szła najpewniej, jak była w stanie, ostentacyjnie pokazując
demonowi swoją wściekłość. Zazwyczaj go to bawiło, ale w tamtej chwili nie było
mu do śmiechu. Po pierwsze dlatego, że z jakiegoś powodu zależało jej na tym,
by dobrze się bawił, a on to zaprzepaścił, psując radość ze spotkania im
obojgu, a po części dlatego, że nie miał nawet pojęcia, co właściwie zrobił.
Pamiętał tylko tyle, że Elizabeth kazała mu się bawić, że Kate przysłał Arthur
– dlatego nie zdziwił się, gdy hrabianka oświadczyła mu, że na sztylecie
ciążyła klątwa – i że wynajęci służący radzili sobie lepiej, niż początkowo
zakładał. Cała reszta była zamglona i nie potrafił oddzielić żadnej części
mętnych wspomnień, by zlepić z nich coś sensownego.
Przez resztę
wieczoru było już spokojnie. Kate wreszcie mogła odetchnąć, nie czując się
wiecznie adorowana przez nieznajomych, Tomoko przestała złościć się a Taia i
tylko Lizz wciąż nosiła w sercu żal do Michaelisa. Starała się go wyzbyć i
ograniczyć się do nie podzielenia się z nim uczuciami. To nie była dobra
chwila, wiedziała o tym. Wieczór trwał dalej, Sebastian próbował odnaleźć się w
środowisku jako zwykły członek zabawy, ona więc też włożyła wszystkie siły w
normalne zachowanie. Odetchnęła jednak z ulgą, kiedy zabawa dobiegła końca i
mogła wrócić do sypialni.
Nie chciała, by
kamerdyner towarzyszył jej tego wieczoru, to był jego dzień wolny i powinien
takim pozostać, nawet mimo wszystkich nieprzyjemności. Poza tym umiała się
przebrać i położyć do łóżka, nie była dzieckiem, nie potrzebowała jego
całodobowej opieki. Nie było jej łatwo zmieniać ubrania o kulach, ale jakoś
sobie poradziła.
Usiadła na
łóżku i zdjęła z szyi ametystowy naszyjnik. Odłożyła go na etażerkę, westchnęła
pod nosem i przez chwilę przyglądała się kamieniowi, by ostatecznie pokręcić
głowa, odganiając od siebie uporczywe myśli i położyć się. Po kilku kieliszkach
wina czuła się zrelaksowana, jednak nie mogła zasnąć. Kręciła się w łóżku, nie
mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Liczyła barany, próbowała o niczym nie myśleć,
ale wszelkie próby przyniosły jedynie zawód. W końcu zrezygnowała. Leżała na
plecach i wpatrywała się w baldachim, czekając, aż sen przyjdzie sam.
Sebastian
wrócił do swojej sypialni po raz pierwszy od wielu dni niesamowicie wykończony.
Nie sądził, że odpoczynek i zabawa mogą być tak wyczerpujące. Nie dość, że
przez cały wieczór musiał udawać zadowolonego, by dodatkowo nie dać się we
znaki hrabiance, to nawet nie pozwolono mu posprzątać po balu. Myśl o tym, że
obcy ludzie panoszą się po jego kuchni, niesamowicie go irytowała, ale nie miał
wiele do powiedzenia. Został odesłany do sypialni pod groźbą bezpośredniego,
twardego rozkazu. Poszedł więc po dobroci.
Wszedł do
pokoju i kierując się w stronę łazienki, po kolei zrzucał z siebie ubrania,
póki zupełnie nagi nie wszedł pod prysznic. Gorąca woda uderzała w jego plecy,
przyjemnie relaksując spięte mięśnie. Brakowało mu masażu. Tęsknił za tą
częścią piekielnego życia. Wystarczył jeden rozkaz, skinienie dłonią, by
otoczyły go piękne demonicę z kielichami aromatycznej krwi w dłoniach. Ich
zręczne palce w krótkim czasie doprowadziłyby jego mięśnie do porządku, a gdyby
miał ochotę, mógłby kazać im ulżyć sobie również w inny sposób.
Michaelis
spojrzał na kafelki w miejscu, w którym jakiś czas temu wściekły zrobił dziurę,
i prychnął pod nosem. Czuł się wyzuty z
energii. Najchętniej położyłby się do łóżka, może nawet przespałz godzinę, ale
nie mógł sobie na to pozwolić. W Rzeczywistości panował zbyt burzliwy okres, by
miał iść za głosem własnego lenistwa.
Wyszedł spod
prysznica, wytarł się ręcznikiem i wrócił do pokoju, po drodze zbierając
porozrzucane ubrania, które na koniec wylądowały w koszu na pranie. Wyciągnął z
szafy parę spodni, koszulę i kamizelkę, ale nie założył ich od razu. Usiadł na
łóżku i przez chwilę wpatrywał się w czarne paznokcie swoich stóp. Może chociaż kwadrans? – przekonywał sam
siebie, ale rozsądek wciąż wygrywał ze zmęczeniem, powtarzając, że musi
pilnować swojej duszy. Swojej ukochanej. Elizabeth, która ostatnimi czasy znów
się od niego odsunęła.
No to mogę odetchnąć z ulgą :D Co mi strzeliło do głowy, że to Kate jest wiedźmą, skoro mogłam od razu się domyślić, że ten piekielny gołąb maczał w tym skrzydła. Serio Michaelis... cały wieczór a przynajmniej jego większą cześć zachowywałeś się jak kretyn i myślisz, że Elizabeth będzie po tym wszystkim zachowywać wobec ciebie tak jak zazwyczaj ? Co za...
OdpowiedzUsuń" Chociaż tego nie spartol " w tym momencie przypomniał mi się Ciel z Making Of.. identyczne słowa. Rozdział świetny, wszystko się wyjaśniło, no tylko szkoda, że Sebuś nadal jest nieuświadomiony co do uczuć swojej pani w stosunku do niego. Ale cóż sam sobie winien :D Czekam na nexta ^^
No właśnie. Jego wina, powinjen być uważny. Powinien być odporny! Siła miłości powinna zwyciężyć urok! No ale to nie miałki romans, więc jednak nie... xD.
UsuńNo i mówiłam, że tym razen wszystko się szybko wyjaśni. Żebyście mogli się pocieszyć, jak autorka wreszcie Was nie torturuje.
No i w ogóle to teraz wszyscy komentujący ostatnie rozdziały powinni przeprosić Kocie za te niemiłe rzeczy na jej temat xD.
Dzięki za komcia i do zobaczenia w sobotę w rozdziale, W KTÓRYM WYDARZY SIĘ COŚ WAŻNEGO XD.
Rozdział wow! No i to lenistwo Sebusia...propuję! No ake w tekście sa trzy literówki. Które sama znajdziesz. No i czekam na nexta! ( nie mam chęci na kreatywnego komcia)
OdpowiedzUsuńNo dzięki xD. Mogłaś napisać :P. Ja dałam z siebie wszystko, żeby wszystkie wyłapać, no ale jak zwykle nie wyszło xD.
UsuńSpokojnie, zachiwaj kreatywność na sobotę, bo będzie co komentować :*.
Rozdział cudowny po prostu ;* Jak dobrze, że wszystko się wyjaśniło, z tym nożem to sprawka tego przeklętego anioła, a ja myślałam, że Kate jest jakąś wiedźmą, a ona na szczęście okazała się zwykłą, ludzką dziewczyną.
OdpowiedzUsuńJakie to uczucie czytać coś, co nie ma końca, a pojawia się coraz więcej rozdziałów opka ^^ I co ja zrobię, gdy Róża się skończy ? Chyba też jakiejś depresji dostanę XD Zapewne będzie mi jej bardzo brakowało, przywiązałam się do opowiadania i jego bohaterów. Ale to jeszcze nie pora na moje żale, bo przed nami jeszcze 5 tom, więc spokojnie :)
Do następnego rozdziału ! ;*
Ja też się przywiązałam xD. Ale masz rację, będziemy się martwić później. No, Wy to od razu najgorsze założyliście, a Kocia taka kochana niewinna...
UsuńSwoją drogą to miło, że się jarasz nieskończonością tej historii xD. Bo czasem mam wrażenie, że ludzie ją porzucają, bo im zbyt długo. Ale to nie seria dla hajsu, nie ciągne na siłę, mam plan! I zamiar utrzymania takiego poziomu ppka (a najlepiej coraz wyższego) do samego końca.
Na koniec, jak wszystkim, napiszę, że w sobotę będzie coś ważnego xD.
Do zobaczenia :*.
Beeeee, biedny Sebuś. Ale plan Michałka chytry był (parafraza Gombrowicza. Może to nawet nie był plan A, ale pomocniczy D, bo Sebastian prawdopodobnie nawet by się nie zorientował, gdyby go zabito. Skoro patrzenie w kamyczek tak go zmęczyło, że miał opóźnione docieranie do mózgu, to może i ta chęć na spanie była demonicznym powikłaniem?
OdpowiedzUsuńKto wie, niezbadane są ścieźki tego opka xD. Nie no, jego zmęczyło tak udawanie, że się dobrze bawi. Tym razem bez żadnych dodatkowych tajemnic. Sprawiam, że życie czytelników staje się prostsze czase. Trzeba, przynajmniej chwilowo xD.
UsuńA jednak to klątwa i Kate jest zwykłą śmiertelniczką :D Moja złość na Sebastiana i resztę mężczyzn przeszła... W końcu... to nie ich wina. Kurdę, szkoda, że jednak Elizabeth nie wyznała Sebusiowi uczuć. Jednak z drugiej strony jej się nie dziwię. Niby klątwa, ale samo patrzenie jak mężczyzna, którego kocha podrywa jakąś inną... eh :D Ciężkie.
OdpowiedzUsuń