Okay. Mam ważną informację. Przynajmniej tak mi się wydaje, że jest ważna.
Ostatnio nie mam czasu na pisanie Róży, zresztą weny też nie mam, a nie zapowiada się, że którekolwiek z powyższych miało się pojawić, dlatego też zdecydowałam, że dzisiejszy rozdział będzie ostatnim w karierze Róży. Tak wyszło TT_TT.
Miłego mimo wszystko :*
==================================
Ceremonia
pogrzebowa Elizabeth i Sebastiana odbyła się w kościele w Londynie. Na mszy
zjawiło się całe mnóstwo ludzi, którzy co chwilę składali kondolencję Jamesowi,
Tomoko i Timiemu, powielając te same słowa i zachowując się tak, jakby
doskonale znali hrabiankę. Księżniczka nie mogła tego znieść. Zakłamane twarze
bogaczy, którzy liczyli na wpływy w firmie zmarłem Roseblack, doprowadzały
Japonkę do szału. Nawet Timmy, choć nie do końca rozumiał ich zachowanie,
bezbłędnie wyczuwał, jak nieszczerzy i interesowni byli w swoich słowach.
Smutek chłopca
był tak wielki, że kiedy w końcu wybuchł, na cały głos wykrzykując jednemu z
biznesmenów to, co myślał, nawet hrabina Rennel nie zaczęła go upominać.
Przytuliła do siebie blondyna, a potem zaprowadziła go na tyły kościoła, by
mógł się spokojnie wypłakać. Niechcianym gościem zajął się za to Jem,
jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że jego wszelkie nadzieje na
skorzystanie na śmierci Roseblack bezpowrotnie przepadły.
Ciała
przeniesiono z kościoła na teren posiadłości należącej do zmarłem hrabianki.
Tam miała zostać pochowana na rodzinnym cmentarzu wraz z ukochanym kamerdynerem
u boku. Pod nieobecność nowej pani domu: Tomoko, służący zajęli się
przygotowywaniem stypy dla gości. Wraz z wynajętą obsługą zadbali o wystrój,
posiłki i napoje. Do ceremonii pogrzebowej dołączyli dopiero pod Londynem, by
oddać ostatni hołd zmarłem szlachciance – przyjaciółce, która stworzyła im
bezpieczną przystań, dała dom, w którym mogli spokojnie żyć, a także rodzinę,
która trwała dalej, mimo że zabrakło jej dwóch członków, którzy najsilniej
dbały o ich wzajemne więzi.
Na cmentarzu
było już znacznie mniej osób. Zjawili się tam jedynie członkowie rodziny i
bliżsi znajomi zmarłej. Nikt, oprócz księżniczki, nie zwrócił nawet uwagi, że
pośród wszystkich gości nie było ani jednej osoby, która przyszłaby pożegnać
Sebastiana. Ten fakt wydał się dziewczynie niezwykle przykry, ale nic nie mogła
z tym zrobić. Fakt, że demon tak naprawdę nie odszedł, nie musiał oznaczać, że
miał zostać tak po prostu zapomniany. Wszyscy zdawali się pamiętać tylko o jej
przyjaciółce i chociaż dla niej utrata Lizz była największym przeżyciem, to
empatia nie pozwoliła jej pozostać obojętną wobec emocjonalnej pustki zebranych
względem kamerdynera.
Goście kolejno
mówili kilka słów, żegnając się ze zmarłą, wyrażając nadzieję, że jej dusza
zajmie ważną pozycję w niebie. Ich słowa coraz bardziej denerwowały Tomoko.
Każdy kolejny wywód działał na nią coraz gorej i gdyby nie stojący obok James,
który w gorszych momentach przytulał ją do siebie, choć nie w pełni rozumiał
jej reakcje, zapewne zachowałaby się nie lepiej niż Timmy w kościele.
W końcu
przyszła i jej kolej. Powoli wystąpiła z gruby ubranych na czarno sylwetek i
stanąwszy przed drewnianą mównicą, spojrzała na dwie trumny: jedną lakierowaną,
z wysokojakościowego drewna, z dodatkami ze szlachetnych metali, całą pokrytą
zdobieniami, i na drugą: prostą, tanią, która pod wpływem niekorzystnych
warunków atmosferycznych już zaczynała nosić pierwsze ślady zużycia.
— To
niesprawiedliwe… — zaczęła Tomoko, drżącym głosem cedząc słowa przez zęby. —
Oni nie żyją — dodała, zerkając na zebranych. — Elizabeth Roseblack, moja
najbliższa, najukochańsza przyjaciółka, nie żyje. Po tych wszystkich wspólnych
latach, miałam nadzieję, że wreszcie będziemy blisko siebie, ale los i tak nas
rozdzielił. Umarła, ale… Nie mam jej za złe. Za to mam za złe wam. Jesteście
tacy puści. Dlaczego żadne z was nawet na niego nie patrzy? — zapytała,
uniósłszy głos i rozdygotaną, bladą ręką odzianą w koronkową, żałobną
rękawiczkę, wskazała trumnę kamerdynera. — On był dla niej najważniejszy na
świecie, wiedzieliście o tym? Ktokolwiek z was w ogóle zauważył, że nie był
tylko służącym? Że dla niej był kimś, bez kogo nie potrafiła normalnie
funkcjonować? Jak możecie mówić, że tak dobrze ją znaliście, skoro nie wiecie
nawet tyle? Nikt z was nie miał w sobie nawet tej odrobiny przyzwoitości, żeby
powiedzieć o nim jedno zdanie. Jesteście… Straszni — skończyła, czując, że nie
zdoła wydusić nic więcej.
Odeszła od
mównicy i ruszyła w kierunku Jamesa, ale zachwiała się na nogach, niemal
upadając na trawie. Kiedy zobaczył to Tai, podszedł do niej, chwycił
księżniczkę pod ramię i pomógł jej wrócić na miejsce. Do końca ceremonii stał
tuż obok niej, dalej użyczając swego ramienia, by mogła się na nim wesprzeć i
wypłakać, kiedy trumna ze szczątkami jej przyjaciółki i jej ukochanego powoli
zanurzała się w ziemi, kończąc najpiękniejszy rozdział życia Japonki.
Wiedziała, że
Lizzy nie chciałaby, żeby w ten sposób przeżywała jej śmierć. Kazałaby jej się
uspokoić, wziąć w garść i żyć normalnie, a gdyby zobaczyła ją w tym stanie,
byłaby niezmiernie smutna. Ale nie miała siły, by się tym przejmować. Nie
potrafiła się oszukiwać, że Elizabeth jest gdzieś tam, w niebie, i patrzy z
góry na jej życie, obserwuje, jak dorasta, zmienia się, zakłada rodzinę, a w
końcu starzeje i do niej dołącza. Wiedziała, że kiedy hrabianka umarła,
Sebastian pożarł jej duszę, a to znaczyło, że zwyczajnie zniknęła. Nie miała
prawa dalej żyć, nic już nie mogło jej przywrócić i nawet nadzieja, że spotkają
się po śmierci, była niczym więcej jak zwykłą ułudą. Nie wiedziała, czy będzie
w stanie sobie z tym poradzić.
~*~
Elizabeth spała
strasznie niespokojnie. Przez cały czas się wierciła, pociła i co jakiś czas
krzyczała przez sen. Sebastian obawiał się, że mogła mieć gorączkę, jednak ani
na ludzkie ani na demoniczne standardy nic na to nie wskazywało. W dalszym
ciągu nie był pewien, w jaki sposób powinien ją traktować. Lekarze mówili, że
właściwie stała się czymś pośrednim pomiędzy człowiekiem i demonem. Nie
wiedzieli jednak, czy jest to postępujący proces, czy jest odwracalny i jakie
są jego konsekwencje. Nieznajomość tego typu sytuacji sprawiała, że nastolatka
stała się medyczną zagadką, którą Forkas i Araksjel chcieli rozwiązać ze
wszystkich sił, jednak ich pobudki nieco
martwiły króla.
Nie liczyło się
dla nich samo dobro i zdrowie dziewczyny. Na pierwszym miejscu stanęło
pragnienie zrozumienia tego, co działo się z ciałem nowej istoty, dla której
nie wymyślili jeszcze nawet roboczego imienia. Kruk liczył na to, że kiedy
przebadają krew i dowiedzą się czegoś więcej, będą mogli odpowiedzieć na jego
pytania, a on przywoła ich do porządku i wreszcie będzie mógł zmusić do tego,
by pomogli jego pani, a nie badali ją jak jakieś dziwaczne wynaturzenie, którym
de facto była.
— Sebastian… — Demon
usłyszał słaby, znajomy głos.
Spojrzał na
Lizz i uśmiechnął się ciepło, delikatnie ujmując jej dłoń.
— Jestem tutaj.
Śniło ci się coś złego? Chcesz się napić? Jesteś głodna? — Zaczął wypytywać,
nie potrafiąc się powstrzymać.
Świadomość, że
mimo tego, co było im pisane, oboje w dalszym ciągu żyli, dostając od
opatrzności dodatkowy czas, sprawiał, że król nie chciał tracić ani chwili.
Pragnął zrobić z nią wszystko na raz. Zabrać do gorących źródeł, odpowiedzieć
na każde jej pytanie, pozwolić dokładnie obejrzeć się w demonicznej formie,
która od jej przebudzenia zdawała się nie robić na nastolatce żadnego wrażenia.
Był gotów spełnić każdą jej zachciankę, jeśli tylko dałoby mu to pewność, że
nie odejdzie w każdej chwili. Nie mógł być jednak pewny, że jej obecny stan nie
był jedynie chwilowy, bał się spuścić ją z oka.
— Dużo mówisz,
a ja za wolno myślę. Ciszej… — poprosiła rozkojarzona.
Rozejrzała się
półprzytomnie po sypialni, a kiedy uświadomiła sobie, gdzie jest, mruknęła pod
nosem i przyciągnęła rękę Michaelisa do swoich ust. Spojrzała pytająco w jego
oczy, a kiedy delikatnie skinął głową, wgryzła się w jego nadgarstek i po raz
kolejny zaczęła sączyć krew.
Sebastian
przyglądał się z zafascynowaniem, jak strużki krwi powoli wydostają się
kącikami jej ust, spływając po bladej skórze, póki nie ginęły w dekolcie
świeżej koszuli nocnej, w którą przebrał dziewczynę, gdy zostali sami. Jej
błękitne oczy co jakiś czas błyskały nieśmiało szkarłatem, za każdym razem
skutkując coraz silniejszym ssaniem. W końcu działania nastolatki sprawiły, że
Amon westchnął cicho z podniecenia, karcąc się za tak nieodpowiednie myśli. Nie
mógł jednak ich okiełznać, to była dla niego zupełnie naturalna reakcja, choć
nie oznaczała, że planował rzucić się na ukochaną, by spełnić swoje potrzeby.
Nie był zwierzęciem, potrafił kontrolować instynkty.
— Jesteś taki
smaczny… — mruknęła Lizz, odsuwając się nieco od dłoni Sebastiana.
Oblizała usta,
uśmiechnęła się do niego, a potem zamknęła oczy i zaczęła wsłuchiwać się we
wszystko wokół. Nieskończoność życia demona, którą miała szanse oglądać, kiedy
była w stanie, którego nie umiała określić, sprawiła, że bycie demonem stało
jej się niesamowicie bliskie. Instynktownie wiedziała, gdzie powinna ugryźć i
jak wsłuchiwać się w otoczenie. Wyczulone zmysły straszliwie dawały jej się we
znaki i poskramianie ich nie było nawet w pięciu procentach tak łatwe, jak
naturalne było to dla Kruka, jednak sam fakt, iż wiedziała, jak powinna się
zachowywać, by osiągnąć cel, pomagał jej choć odrobinę się uspokoić. W innym
wypadku oszalałaby od natłoku bodźców, niepewności, stresu i drżenia, które
było wtórną reakcją na wszystkie przeżycia.
— Amon —
zaczęła, z dumą wymawiając prawdziwe imię ukochanego. — Ładnie brzmi. Ale ja
nie o tym… Coś wyrasta mi z pleców. To chyba jakaś krosta albo guz, albo…
Sprawdzisz? — poprosiła, niezgrabnie próbując się obrócić.
Chociaż kiedy
skupiała się na czymś bardzo mocno, była w stanie komunikować się i całkiem
jasno myśleć, to jednak osłabiony organizm utrudniał jej poruszanie się. Kiedy
pierwsze emocje nieco opadły i dziewczyna wiedziała już, że naprawdę istnieje,
a ten, który siedzi tuż obok niej, jest Sebastianek z krwi i kości, poziom
adrenaliny w jej ciele spadł i do głosu doszedł ból i zmęczenie, których nie
umiała pokonać.
— Kochanie… —
zaczął ostrożnie demon. — To, co wyrasta w twoich pleców, to ogon.
— Co? —
zdziwiła się, sięgając ręką za siebie.
Pomacała
obolałą, podłużną wypustkę u podstawy pleców i zszokowana przyznała, że to coś,
co tam miała, było smukłe i nieco dłuższe niż zapamiętała, gdy była świadoma
poprzednio. Przestraszyła się. Ignorując ból, chwyciła wyrostek i z całej siły
irracjonalnie próbowała go wyrwać, sycząc przez żeby z bólu. Sebastian chwycił
ją za ręce unieruchomił je, każąc dziewczynie się uspokoić i nie szarpać, by
nie zrobiła sobie krzywdy. Z siłą, którą posiadła, gdyby tylko nie była tak
wycieńczona, z pewnością zdołałaby skutecznie przeprowadzić amatorską
amputację.
— Spokojnie. To
ogon. Nie denerwuj się. W ciągu kilku tygodni osiągnie maksymalną długość.
Będzie unerwiony, jak reszta twoich kończyn, będziesz mogła go używać jak ręki.
Nie denerwuj się i nie próbuj go wyrywać, mogłabyś zrobić sobie wielką krzywdę
— tłumaczył spokojnie, póki dziewczyna nie przestała stawiać oporu.
Potem puścił ją
i pomógł położyć się tak, by nie naciskać na rosnący ogon.
— Jeśli chcesz,
pójdę po lek, nasmaruję go i wymasuję, to powinno pomóc na ból.
— Nie… teraz —
burknęła niechętnie. — Czy ja... Jestem demonem? — zapytała niezwykle rzeczowo.
Właściwie Amon
byłby zdziwiony, gdyby o to nie zapytała. W końcu nie była głupia, jak na
człowieka była nawet niezwykle inteligentna, dlatego tym bardziej w jej pytaniu
nie było niczego, czego nie mógł się spodziewać. Liczył jednak na to, że kiedy
zacznie wypytywać, będzie już w stanie udzielić odpowiedzi, jednak wciąż jego
wiedza byłą zbyt ograniczona.
— Nie wiem. Nie
zrobili jeszcze wszystkich badań.
— Umarłam.
Zabrałeś mi duszę i zmartwychwstałam jako demon? — Nie dawała za wygraną. — To
znaczy, że udało nam się oszukać kontrakt?
— Nie, to tak
nie działa. Porozmawiamy o tym, kiedy dowiem się czegoś więcej.
— Sebastian! —
krzyknęła Lizz, momentalnie kuląc się z bólu.
Zapomniała, że
jej własny krzyk będzie równie bolesny dla uszu, co wszystkie inne dźwięki,
choć musiała przyznać, że chwilowe ogłuszenie pozwolił przez moment odpocząć od
irytującego dźwięku bicia serc, stukotu obcasów i dobiegających z daleka głosów
i krzyków, które słyszała przez cały czas, chociaż z uporem maniaka starała się
je ignorować.
— Nie chcę cię
okłamywać. Dopóki nie poznam diagnozy lekarzy, wiem właściwie tyle samo, co ty.
Może nawet mniej. Nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi — wyjaśnił pewnie
demon, całym sobą okazując, że nie zamierza ustąpić.
Lizzy
zrezygnowała. Rzadko dawała za wygraną, ale nie czuła się jeszcze na siłach, by
dyskutować z Amonem. Wciąż czuła się nieco niepewnie, była zmęczona, spłoszona
i nie umiała odnaleźć się w sytuacji. Wszystko, co robiła, było wynikiem
spontanicznych reakcji, które starała się okiełznywać z niewystarczająco zadowalającym
skutkiem. Potrzebowała czasu. Czasu, odpoczynku i poczucia bezpieczeństwa.
— Chodź —
westchnęła, ciągnąc demona na łóżko.
Kiedy usiadł na
materacu obok niej, dźwignęła się ostatkami sił i wtuliła w niego, układając
głowę na jednym z kolan demona.
— Czy kiedyś
będzie cicho? Oczy i uszy strasznie mnie bolą. A każdy twój dotyk jest taki…
ekscytujący. To minie, prawda? — zapytała pełna nadziei, zamykając oczy i
zatykając dłońmi uszy, by nieco sobie ulżyć.
— Obawiam się,
że nie. To nigdy nie mija. Po postu z czasem uczysz się to ignorować. Obiecuję,
że przywykniesz. Znam cię, wiem, że dasz sobie radę — zapewnił Sebastian,
delikatnie głaszcząc ją po głowie.
Nie
odpowiedziała. On zresztą też już nic nie dodał. Nastolatka potrzebowała snu, a
król demonów odpowiedzi i pewności, że będzie mógł zostawić ją na chwilę z kimś
zaufanym, by wypełnić obowiązek wobec królestwa. Wiedział, że najbliższe dry, a
nawet składające się z nich mandry będą niezwykle ciężkie i ogromnym wyzwaniem
będzie dla niego pogodzenie życia prywatnego z obowiązkami władcy, ale musiał
podołać, by zapewnić hrabiance bezpieczeństwo.
~*~
Anasi siedział
w swoim gabinecie, od kilkunastu ostatnich cykli poświęcając się ciągłej,
nieprzerwanej pracy. Zabezpieczył drzwi zaklęciem i wygłuszył je tak, by nie
docierały do niego żadne bodźce z zewnątrz. Dzięki temu, pogrążając się w
spisywaniu szczegółowego sprawozdania z wystąpienia króla, udało mu się
wyciszyć i odciąć od emocjonalnej sfery życia, ponownie osiągając idealną
harmonię i równowagę wewnętrzną. Wiedział, że przebywanie blisko króla i jego
exczłowieka nie wpływało na niego pozytywnie, jednak mimo to nie zamierzał
zrezygnować. Cała sprawa zbytnio go fascynowała. Zorientował się nawet, że
ostatnie zapiski, wbrew temu do czego przywykł, w większości skupiały się na
sprawach związanych z Krukiem, jedynie zdawkowo napomykając o mnóstwie innych
sytuacji, które z perspektywy kogoś innego mogłyby mieć równie wielkie
znaczenie, co zmartwychwstanie władcy w jego oczach.
Dlatego też
starał się nadrobić braki i powrócić do dawnej świetności. Starsze wpisy
uzupełniał o erraty wielkości kilkudziesięciu stronicowych broszur, w których
dopowiadał o wszystkim, co pominął wcześniej. Każdy wyraz twarzy każdego z
poddanych, zmniejszony ruch na rynku w trakcie przemowy, reakcje zwierząt,
warunki pogodowe – wszystko, co miało tak ogromną wartość, a co w chwili
uniesienia wydawało mu się całkowicie zbędne, zasługiwało na to, by odnaleźć
swoje miejsce w kolejnym tomie piekielnej kroniki.
Niestety pracę
pajęczego władcy przerwało pukanie do drzwi. Zorientował się, widząc delikatnie
drżącą, poluzowaną klamkę, która jako jedyna zdradzała ingerencję kogoś z
zewnątrz. Informator był już zmęczony ciągłymi wizytami. Zaczynał tęsknić za
czasami, kiedy przesiadywał w swej samotni mandrami i nikomu nawet nie przeszło
przez myśl, by mu przeszkadzać. Jednak sytuacja się zmieniła, a najgorsze było
to, że kronikarz czuł powinność reagowania na wszelkie zawołania – w każdej
chwili bowiem mógł być potrzebny królowi, a wobec niego czuł ponadprzeciętne
oddanie, którego nie potrafił do końca pojąć.
Demon zdjął
zaklęcie i niechętnie zaprosił gościa do środka. Przez drzwi wszedł do
pomieszczenia zdenerwowany Loki. Widząc go, Anasi skrzywił się jeszcze
bardziej, nie widząc powodu, by marnować czas na niepokornego generała.
— W czym mogę
pomóc, generale? — zapytał ironicznie, wskazując blondynowi fotel po drugiej
stronie sekretarzyka.
— Dziękuję. —
Loki zajął miejsce i nerwowo powiódł wzrokiem po wnętrzu.
W gabinecie
Anasiego zdarzyło mu się być zaledwie kilka razy, a w porównaniu do całej
reszty piekielnej rasy i tak mógł poszczycić się jednym z najwyższych osiągnięć
na tym polu. Pracownia informatora była jednym z tych miejsc, których nie
zwykło się odwiedzać. Nie dość, że właściciel stronił od towarzystwa, to sama
okolica ulokowania pomieszczenia, a także jego wnętrze, nie napawały żadnymi
pozytywnymi cechami nawet jak na standardy brutalnego, pełnego śmierci piekła.
— Nie wiem, czy
będę w stanie dalej pełnić swoją funkcję. Chciałem skonsultować to z tobą,
zanim powiem o tym królowi. Dosyć narobiłem mu problemów ostatnim razem —
wyjaśnił zdenerwowany żołnierz.
— Chodzi o
Enepsignos?
Loki pokiwał
twierdząco głową.
— Jesteś
demonem. Nie możesz pozwolić na to, żeby uczucia do drugiego demona stanęły nad
obowiązkami. Zostałem dowódcą nie bez powodu. Jeśli zrezygnujesz,
prawdopodobnie każą cię zabić — wyjaśnił obojętnie Anasi, w międzyczasie
notując coś na jednej z luźnych kartek walających się po blacie.
Nie takiej reakcji
spodziewał się Loki. Właściwie nie wiedział, czego oczekiwał, ale wydawało mu
się, że informator wykaże chociaż odrobinę zainteresowania. Tymczasem ten
przyjął jego wiadomość tak, jakby nie znaczyła absolutnie nic, a odpowiedź,
chociaż niezwykle rzeczowa i sensowna, brzmiała tak lakonicznie, jakby mówili o
czymś zupełnie nieistotnym.
— Nie potrafię.
Cały czas go obwiniam. Jeśli mnie zabiją, przynajmniej to wszystko się skończy.
Nie mam nic przeciwko.
Anasi odłożył
pióro i zerknął na Lokiego. Westchnął pod nosem, a potem powiódł wzrokiem po
świeżo nakreślonych literach.
— Więc idź
powiedzieć o tym Amonowi i nie zawracaj mi głowy. Zacznę szukać kogoś na twoje
miejsce, kiedy tu skończę — odpowiedział i machnął nonszalancko ręką, tym samym
wypraszając demona w potrzebie za drzwi.
Generał nie
zamierzał się stawiać. Zrozumiał, że Anasi był ostatnią osobą, która mogłaby mu
pomóc. Nie był pewien, czemu poszedł akurat do niego. Od śmierci Enepsignos
wątpił w każdą swoją decyzję, nawet tak prozaiczną jak wybór krwi do
zaspokojenia swego pragnienia.
Powoli ruszył
korytarzem, okrężną drogą kierując się pod drzwi Kruka. Kiedy jednak tam
dotarł, okazało się, że nie był jedynym, który miał sprawę do władcy. U progu
wpadł na Samarela — jednego ze swych podwładnych, którego Amon wyznaczył do
ochrony swojej ukochanej podczas bitwy. Młody żołnierz wydawał się równie
zestresowany co generał. Skłonił się przed nim i przepuścił go, stwierdzając,
że wróci później, jednak Loki chwycił go za ramię i kazał wyjaśnić, w jakiej sprawie
przyszedł.
— Chciałem
dowiedzieć się, jak czuje się ta jego… Człowiek króla, panie generale.
Zdziwiony
dowódca uniósł lewą brew i spojrzał podejrzliwie na podwładnego.
— Po co?
— Miałem
nadzieję…
— Że król
mianuje cię do jej ochrony i awansujesz. Sprytnie, młody, sprytnie — dokończył
za Samarela i rozbawiony poklepał go po plecach. — Idź, przyszedłem towarzysko,
to może poczekać. Powodzenia — dodał i pospiesznie zniknął za rokiem korytarza.
Oparł się
plecami o ściągnę, tonąc w ciemnej mgle i odpychając niedbale jednego ze
snujących się w ciemności niższych, który niósł kosz z owocami do królewskiej
kuchni. Powoli osunął się na podłogę i zasłonił dłońmi twarz. Czuł się
zagubiony. Brak Enepsignos odczuwał niemal na każdym kroku. Nie wiedział nawet,
że była dla niego taka ważna. Nie miał pojęcia, dopóki jej nie stracił, a kiedy
już tak się stało i uświadomił sobie, ile naprawdę dla niego znaczyła, nic już
nie mógł z tym zrobić. Samarel właściwie uchronił go przed samobójstwem.
Wydawało mu się, że to jedyne wyjście, lecz kiedy na moment wróciła mu jasność
umysłu, zdał sobie sprawę, że każde rozwiązanie było lepsze od tchórzliwej
ucieczki w niepamięć.
========================
PRIMA APRILIS!!! xDDDD
Nie kończę Róży, spokojnie :*.
Ale nie miałam pomysłu na inny dowcip tego dnia, więc wyszło tak. Mam nadzieję, że nikt nie dostał zawału ze strachu albo z radości :P. Loffcie <3.
PS Nie mówcie innym, niech też to przeżyją :P.
Jezu już chcialamplakac niezle wrkecenie he he..Roża jak zawsze genialna
OdpowiedzUsuńHahaha, no musiałam walnąć jakimś żartem, nie byłabym sobą xD.
UsuńJak dobrze, że jednak zostajesz. Myślałam, że dostanę zawału tym bardziej, że już początek był taki jak na zakończenie tomu.
OdpowiedzUsuńRozdział super. Wątpliwości Elizabeth, Lokiego, Sebastiana. Tylko czemu ona ciągle mówi Amon ? Niech go w końcu zacznie nazywać jak dawniej bo aż mnie skręca jak widzę to Amon wypływające z jej ust. Nie brzmi wtedy jak nasza kochana, stara Lizzy. :(
Do nexta :D
Bo się zmieniła, więc to musi być widać. Zresztą wróci do Sebastiana, spokojnie. Ona tylko dalej jest w szoku po tym, co sę stało. Imię, którym nazywa demona, jest teraz jej najmniejszym zmartwieniem xD.
UsuńO cholera! Ja prawie zawału dostałam! No cóz ja czekam na następny i... NIECH LOKI OGARNIE SWOJĄ DUPĘ!
OdpowiedzUsuńHahahahahaha xD. Zua autorka przyprawia czytelników o zawał. Już widzę te nagłówki xD.
UsuńDo zobaczenia :*.
Jezu już myślałam, że to koniec Róży, jak przeczytałam, że to ostatni rozdział to normalnie zasmuciłam się, ja chyba bym depresji dostała jakby to było prawdą.Tak poza tym pozostało jeszcze kilka spraw niewyjaśnionych jak np.co się stało z duszą Lizzy i dlaczego przeżyła.I skąd na pogrzebie wzięły się ciała Sebastiana i Lizz ? Przecież oni żyją. Chyba, że są one fałszywe. No cóż, czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia ! :*
No wiem, wybacz :*. Ale jakiś żart trzeba było zrobić, a już tyle ze mną jesteście, że założyłam, że mi ten dowcip wybaczycie. No i wybaczyliście <3. A to w sumie jedyny, jaki dziś zrobiłam xD.
UsuńNa koniec jeszcze zbyt wcześnie, trzeba jeszcze trochę pociągnąć fabułę, żeby zakończenie, które wymyśliłam, miało sens. Ale czuję, że już naprawdę jestem gotowa, żeby skończyć to opowiadanie. Będzie mi go brakowało i pewnie się popłaczę i będę mieć depresję, ale generalnie czuję, że do tego dorastam. A to dobrze, bo przecież nie mogę pisać w nieskończoność xD.
Do zobaczenia! :*
Jezu, serce mi stanło!!!!! Ale w sumie, masz jeszcze zapas, więc byś nie skończyła teraz, tylko jakby się ten zapas skończył, nie? Takie moje rozkminy....
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, słuszna uwaga :D. Ale w pierszej chwili każdy się nabiera. Myślenie przychodzi dopiero później :P. Sama się dałam wkręcić w głupi dowcip dziś, chociaż powinnam od razu ogarnąć xD.
UsuńJezu, serce mi stanło!!!!! Ale w sumie, masz jeszcze zapas, więc byś nie skończyła teraz, tylko jakby się ten zapas skończył, nie? Takie moje rozkminy....
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle - świetny. <3
OdpowiedzUsuńA co do Twojego żarciku na początku... JEZU ZAWAŁ XD Miałam takiego mindfuck'a... Czytam ten rozdział 20 maja i nie zwróciłam uwagi na datę publikacji tego rozdziału XD Przez myśl mi nie przeszło, że to może być prima aprilis :D