I znów minął tydzień! :D
Wyświetlenia skoczył w górę, więc najgorszy okres chyba mam już za sobą, przynajmniej na jakiś czas, no ale jest lepiej, więc się cieszę <3.
Dzisiaj wracamy do przygód młodego Amona, w końcu musicie się dowiedzieć, jak skończyła się wyprawa po jaszczurki, a od przyszłego tygodnia pewnie już wrócimy do wątku głównego. Do końca nie zostało zbyt wiele, a ja dalej nie mam w głowie dokładnego obrazu zakończenia, chociaż znam je już od ponad roku. Mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się spodoba, gdy już nastąpi.
Miłego! :*
=====================================
Kiedy tylko przekroczyli granicę, odznaczoną w piachu grubym na stopę
rowem, poczuli się jak w zupełnie innym świecie. Arbony miały to do siebie, że
całkowicie wygłuszały dźwięki spoza lasu, w jego wnętrzu zaś nie żyły żadne
większe zwierzęta, jedynie sporadycznie jakieś spłoszone życie nieszczęście
trafiało pomiędzy konary, kończąc martwe pomiędzy masywnymi, starymi korzeniami.
Dlatego też wewnątrz było niemal zupełnie cicho. Jedynie delikatny powiew
wiatru co jakiś czas sprawiał, że drobne gałęzie koron arbon stykały się ze
sobą, pękając i upadając na leśną ściółkę, gdzie pomiędzy źdźbłami karminowej
trawy sunęły poszukiwane przez chłopców jaszczurki, biegnąc do kamieni, by
skryć się przed nietypowymi gośćmi.
Amon i Seth nie byli jednak nimi zainteresowani. Chociaż przyszli tu
właśnie po to, by zebrać płazy, niesamowity klimat miejsca znacznie bardziej
przypadł im do gustu. Chwilami przypominał Amonowi obrazy z koszmarów, które
męczyły go niegdyś o małym wypadku, kiedy wypadł z zamkowego okna do fosy,
którą nieprzytomny spłynął do ciemnego boru daleko za granicami miasta. Tam
czuł się podobnie – zupełnie zagubiony, nie słyszący żadnych dźwięków, które
mogłyby go naprowadzić na dom. I dlatego właśnie w lesie, który tak go
fascynował, czuł się nieswojo. Jego brat zaś patrzył bystrym wzrokiem dwóch
złocistych tęczówek, wpatrując się we wszystko z zapartym tchem, chłonąc piękno
każdego, najmniejszego nawet szczegółu, który zupełnie przeczył jego
dziecięcemu wyobrażeniu tego miejsca. Nie było macek z wypustkami, które
wysysały z niego krew, nie było również płonącej trawy, a drzewa nie miały ust,
by próbować pożreć go szpiczastymi
kłami. Wszystko wydawało się pozornie zwyczajne. Na tyle, że ktoś nieświadomy
zagrożenia nie zdołałby zorientować się na czas.
— Na pewno nas nie zjedzą? Czuję się obserwowany, a nie patrzą na nas
żadne oczy, to dziwne — zapytał młodszy z braci, chwytając za pazurzastą dłoń
starszego brata, który sam nie czuł się zbyt pewnie. Wiedział, że pozwolenie,
którego treść wtopiła się w jego skórę, chronił ich przed śmiercią, jednak tak
efemeryczna tarcza wydawała mu się zdecydowanie zbyt słabą ochroną przed potęga
całego lasu, który w każdej chwili mógł ich po prostu zmiażdżyć i użyźnić
glebę, na której rósł, ich świeżą, dziecięcą krwią przesyconą smakiem
młodzieńczej ciekawości.
— Na pewno. Jesteśmy bezpieczni, obiecuję.
— No oby. Nie chcę tu umrzeć, jeszcze nie skopałem tyłka żadnemu
aniołowi!
— Kopanie anielskich tyłków to żaden powód do dumy, Seth, wiesz? Lepiej
byś się uczył, to ma więcej sensu — westchną niechętnie Amon, widząc oczyma
wyobraźni, jak jego ciemnoskóry braciszek szarpie się z Rafaelem o jego
zainteresowanie, które w wyobraźni młodego księcia objawiło się metaforycznie w
formie niewielkiego, złotego berła, które śniady chłopiec próbował wyrwać
ciemnowłosemu aniołowi o wyrazie twarzy tak obojętnym, że bijący z niego chłód
mógłby ugasić pożar arbońskiego lasu nim demon zdążyłby zareagować.
— Ale ja chcę zostać wielkim wojownikiem! Wtedy Ojciec mnie dostrzeże i
odda mi tron! Na pewno! — ekscytował się chłopiec.
Książę zignorował jego odpowiedź. Nie chciał po raz kolejny schodzić na
temat władzy, w którym żaden z braci nie miał nic do powiedzenia, a jedynie ich
ojciec — król piekła Belial — przypominał od czasu do o przyszłych obowiązkach
jednego z nich, by zasiać pomiędzy rodzeństwem nutę zawiści, psując ich
relacje. Dotąd mu się to nie udawało, ale Amon czuł, że na tym nie
poprzestanie. Znał ojca i doskonale wiedział, że stać go było na wszystko,
niezależnie od tego, jak bardzo złe, okrutne i pozbawione sensu by nie było.
— Łapny te jaszczurki i wracajmy, mamy mało czasu — polecił w zamian i
rozejrzawszy się za zwierzyną, pochwycił jedną z nich ogonem i przysunął przed
twarz brata, by mógł się przyjrzeć. — Tak wygląda, trochę inaczej niż w
książkach i tam, gdzie miałeś ich szukać, bo to inna odmiana. Te głośniej
krzyczą. Jak odpowiednio pociągniesz za ogon, sam się przekonasz — wyjaśnił i
nim się obejrzał, utracił jaszczurkę z ogoniastego uścisku, a jego braciszek z
płonącymi iskierkami w oczach zaczął szarpać biedne stworzenie, póki przy
akompaniamencie rozpaczliwego skrzeczenia nie urwał ogona, z satysfakcją
przysuwając go pod nos bratu.
— No i co zrobiłeś? Wiesz, jak ją to bolało? — westchnął niezadowolony
Amon. — Wybacz mojemu bratu, jest jeszcze młody i nie rozumie, że bezsensowna
przemoc do niczego nie tłumaczy — zwrócił się do jaszczurki.
Odebrał ją Sethowi i zamknął w dłoniach, skupiwszy się na swojej energii,
przekazując ją jaszczurce, by wspomóc proces leczenia. Gdy ponownie rozłożył
dłonie, zadowolony płaz kręcił się po nich, wymachując nowym, połyskującym w
bladym, skąpanym we mgle świetle, ogonem.
— Ej noooo! To jak ja mam to robić? To niesprawiedliwe, oddaj! — burzył
się złotooki.
— Musisz pociągnąć, nie urywać. Patrz — wyjaśnił starszy z braci i
delikatnie zaprezentował, co miał na myśli. — Schowaj go do pudełka. Poszukamy
innych i wracamy, zostało nam półtorej many. Trzeba nie będą się litować.
I tak dwaj bracia rozdzielili się, by pośród śmiercionośnych drzew z
nosami w leśnej ściółce tropić intrygujące płazy. Zaglądali od kamienie, w
gąszcze roślin i dziuple usychających arbon, wyciągając z nich kolejne
zwierzątka, póki pudełko Setha nie wypełniło się nimi po brzegi. Młodszy z
braci szukał jeszcze jednej, ostatniej jaszczurki, podczas gdy Amon wrzucał do
prowizorycznego terrarium jagody, które przyniósł z domu — przysmak
skrzeczących jaszczurek, który dodatkowo wzmagał głośność ich jazgotu.
W pewnej chwili, ciesząc się przyjemnością płynącą z dokarmiania
potrzebujących istotek, książę usłyszał rozpaczliwy krzyk swego brata.
Zdenerwowany odstawił pudełko, zamykając je uprzednio, i zaczął biegać po
okolicy, nawołując Setha, jednak znikąd nie słyszał odpowiedzi. Pragnął wzbić
się w powietrze, by z góry szybciej go odnaleźć jednak gęste gałęzie i mleczna
mgła skutecznie mu to uniemożliwiały. Próbował z nimi walczyć, rozniecając
ogień, machając rękami i biegając w tę i z powrotem, czując na karku zimny podmuch
śmierci, która czaiła się coraz bliżej niego wraz z uciekającym czasem. Do
powrotu został raptem ludzki kwadrans, a jego brat dalej nie dawał znaku życia.
— Generale! Generale! — krzyczał przerażony demon, stukając w kolejne z
arbon, jednak nikt mu nie odpowiadał.
Nie wiedział, co robić, obawiał się o życie brata, nie chciał go stracić
w taki sposób. Wprawdzie ojciec nie pociągnąłby go do zbyt wielkich
konsekwencji, w swoim mniemaniu będąc raczej dumnym, iż jego protegowany
poradził sobie z konkurencją w tak sprytny sposób, jednak nie chciał stracić towarzysza
zabaw. Czuł się odpowiedzialny za młodszego brata i pragnął, by mogli zawsze
żyć razem w zgodzie, mimo oczywistych różnic, które wymuszał na nich status i
urodzenie.
— Amon, ratunku! Tu jest ciemno, nic nie widzę! — Usłyszał wreszcie z
okolic ziemi.
Padł więc na kolana i zaczął macać rękami wszystko wokół, by w końcu
odkryć jedną z pułapek. Na pierwszy rzut oka, dotyk, nawet na kilka
delikatnych, dziecięcych kroków, wydawał się zwykłą leśną ściółką, jednak po
mocniejszym uderzeniu ukazywał głęboki dół wypełniony zaostrzonymi gałęziami,
na którego dnie, pomiędzy kolejnymi palami, na których zauważyć można było
kilka należących do demonów czaszek, zobaczył rozdygotanego brata.
— Podaj mi rękę, wyciągnę cię!
— Nie dosięgam, jesteś za daleko. Amon! — płakał chłopiec, rozpaczliwie
wymachując rękami.
Seth nie miał odpowiednio rozwiniętych skrzydeł. Były słabe i wielu
mówiło, że chłopiec pewnie nigdy nie zdoła wznieść się o własnych siłach — był
to jeden z kolejnych powodów, które stawiały go poniżej starszego brata zarówno
w piekielnej hierarchii jak i na prywatnej liście ulubieńców ojca. Nie miał
również ogona, którym mógłby się wesprzeć. Był niczym ludzkie dziecko: słaby i
bezbronny, w zupełności zależny od pomocy innych, w tym wypadku Amona, który
oddał się we władania strachu, zupełnie tracąc zdrowy rozsądek.
— Ogon! Dam ci ogon, no łap! Seth, zaraz skończy nam się czas! —
krzyczał, ze wszystkich sił starając się rozciągnąć ogon, by objąć nim brata
lub chociaż dać mu szansę chwycenia się go, jednak na marne.
Dwaj bracia coraz bardziej gubili się w swym strachu, tracąc zmysły i
podejmując coraz bardziej pozbawione sensu decyzje. Mało brakowało, by książę
dołączył do brata wewnątrz zasadzki. Arbony już ostrzyły na nich swoje gałęzie,
ani myśląc pomóc, bo nie leżało to w ich interesie.
Nagle ktoś chwycił Amona za luźną koszulę, podduszając go lekko. Uniósł
demona ponad dół i powoli spuścił w jego otchłań, by zdołał chwycić brata.
Gęsta mgła i ciemność, która spowiła okolicę za sprawą pochylających się nad
przyszłą zdobyczą arbon, uniemożliwiała Krukowi dostrzeżenie, kim był jego
wybawca, jednak w tamtej chwili nawet nie próbował się na tym skupiać. Całą
energię włożył w utrzymywanie brata i dopiero kiedy wraz z nim wzbili się ponad
gałęziami, przy okazji doznając licznych, acz nie niebezpiecznych dla życia,
zadrapań, uspokoili się nieco, obserwując z góry, jak instynkt bierze górę nad spokojnymi
zazwyczaj arbonami, które zdawały się kurczyć, w rzeczywistości pochylając się
nad dołem, by wyciągnąć z niego upolowaną zwierzynę.
— Było blisko, mieliśmy szczęście. Dziękuję… Rafael — westchnął Amon,
zerkając w górę, by dostrzec dwoje białych skrzydeł, których pióra padały
cieniem na jego twarz. Zza pleców anioła jego oczy raziły promienie, nadając
sylwetce wybawcy prawdziwie świętego wyrazu.
Brunet mruknął coś niewyraźnego pod nosem, wyraźnie nie mając ochoty, by
wchodzić w dialog z dwójką niesfornych, naturalnych wrogów. Zabrał ich poza
teren lasu i dopiero w bezpiecznej przestrzeni delikatnie wylądował, stawiając
obok braci pudełko z jaszczurkami.
— Ale z was banda idiotów. Gdybym akurat nie leciał z Michałem na
spotkanie, już byłoby po was — zagrzmiał wściekle, stając nas zdyszanymi demonami,
a jego sylwetka padła na nich groźnym cieniem, jeszcze bardziej potęgując
przerażającą aurę, która biła od anioła.
Chociaż Rafael już od jakiegoś czas znał Amona i nawet czasem spędzał z
nim czas, czerpiąc z tego przyjemność, musiał być poważny i surowy, nie tylko
wobec nich, ale też względem samego siebie, doskonale zdając sobie sprawę, że
kiedy dorośnie, będzie pełnił ważną funkcję w niebie i nie mógł sobie pozwalać
na to, by takie drobnostki jak umierające demony odwracały jego uwagę od spraw
naprawdę ważnych.
— Rafael! — krzyknął Seth, wzdrygając się na widok srogiej miny anioła. —
Co tu robisz? Teraz ja się bawię z Amonem, to mój brat! — dodał znacznie
pewniej, chwytając księcia za ramię, jednak lodowate spojrzenie archanioła odebrało
mu pewność siebie i w mgnieniu oka skrył się za plecami starszego brata.
— Demony są naprawdę głupie… — prychnął Rafael, wyciągając rękę do
księcia.
Amon skorzystał z pomocy, podniósł się i skłonił lekko przed swoim
wybawicielem.
— Dziękuję. Było naprawdę blisko. Nie sądziłem, że Seth wpadnie w dół.
— Bo nawet nie wiedziałeś, że taki dół istnieje. Mieszkasz w zamku od
ponad stu lat i dalej nic o nim nie wiesz, to żenujące.
— Ty za to wiesz zdecydowanie zbyt dużo, a sam w niebie nie wiesz nawet,
na który obłok możesz wejść, żeby nie spaść na samą ziemię! — odgryzł się
książę, nawiązując do jednego z wypadków Rafaela, które odcisnęły się w ludzkiej
historii na tyle mocno, że zaczęli tworzyć legendy o upadających aniołach. Nie
wiedzieli jednak, że nie było to nic innego, jak zwykła nieporadność młodszego
z władających niebiańskimi przestworzami.
— Mogłem was tam zostawić, świat byłby piękniejszy.
— Ale tego nie zrobiłeś, bo kochasz braciszka! — wtrącił się rozbawiony
Seth. Zawsze uważał miłość i przyjaźń, wzorem przekazywanych przez ojca
mądrości, za coś głupiego, osłabiającego i wstydliwego. Coś, co nigdy nie
powinno zaistnieć. Nie rozumiał jednak, czemu Belial mówił w ten sposób,
prawdziwa siła uczuć, których istnienia do siebie nie dopuszczał, była dla
niego ukryta.
— Wcale mnie nie kocha, tylko się przyjaźnimy! — zaprzeczył stanowczo
Kruk, otrzepując umorusane ziemią ubranie. — Musimy wracać, o południu muszę
dobrze wyglądać, a teraz jestem jak jakiś niższy z obrzeży miasta!
— Zawsze wyglądasz jak prostacki obdartus, jeśli mam być szczery —
skomentował Rafael.
— Ty za to jak ludzka dziewica. Jesteś facetem, zacznij nosić spodnie!
— To toga…
— A to koszula a nie worek po batatach, więc się ode mnie odczep. Wracamy
do domu. Jak komuś powiesz, to wygadam Michałowi o Drzewie!
— Nie waż się, niczego mu nie powiesz!
— Jak nie powiesz o tym, to nie powiem, że pozwoliłeś, żeby uschło.
— Naprawiam je! Za rok powinno być już w porządku… — burknął zawstydzony
Rafael, splatając ręce na piersi. — Wracam, widzimy się wieczorem na balu —
dodał i wzniósł się w powietrze, tempem, o którym Amon mógł tylko pomarzyć,
goniąc brata, który w złości pikował nad zamkiem, oczekując na niesforne
rodzeństwo, by udzielić mu odpowiedniej reprymendy.
— My też powinniśmy wracać. Jeśli ktoś się o tym dowie, będziemy mieli
spory problem — postanowił książę, podając rękę młodszemu bratu.
— Ale mamy jaszczurki, więc wszystko jest dobrze — stwierdził Seth,
przytulając do siebie pudełko.
No chwała Bogu... wszystko się dobrze skończyło. Ale powstają kolejne pytania... choćby o reakcję Beliala. Czekam z niecierpliwością ^^ I czemu zawsze urywasz w najlepszych momentach :(
OdpowiedzUsuńWidać taką już mam naturę, że Polsat mi bliski xD. A tak serio to nie wiem, po prostu tu mi pasowało, tu przerwałam. Tym razem świadomie, bo piszę na bieżąco :P. Historia skończyła się dobrze, gorzej, że w życiu już nie ma tak kolorowo. Dzięki za komcia :*.
Usuń„— Zawsze wyglądasz jak prostacki obdartus, jeśli mam być szczery — skomentował Rafael.
OdpowiedzUsuń— Ty za to jak ludzka dziewica. Jesteś facetem, zacznij nosić spodnie!
— To toga…
— A to koszula a nie worek po batatach, więc się ode mnie odczep. Wracamy do domu. Jak komuś powiesz, to wygadam Michałowi o Drzewie!”
ZAWYLAM HAHAHA 😂
Swietny rozdział! 🤗