Koniec już bardzo blisko, zostało 20 stron.
Potem będę musiała chyba zrobić tygodniową przerwę, skupić się na zaliczeniu egzaminu i napisaniu około stu kolejnych stron wprzód, żeby mieć ten mój ukochany dwustu stronicowy zapasik. :)
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba.
=============
Czuł się lepiej. Miał wystarczająco siły, by przez kolejne
kilka godzin wypełniać swoje obowiązki. Chociaż brzydził się tego czynu,
chociaż złamał złożoną sobie obietnicę – postąpił słusznie, stawiając dobro
pani ponad swoje własne. Nie zdając sobie z tego sprawy – po raz kolejny
zachował się bardziej ludzko, niż nie jeden człowiek.
Wrócił
do posiadłości i natychmiast zabrał się za przygotowywanie herbaty. Wciąż nie
był w pełni sił. Odkąd tylko skonsumował dusze szlachciców, niemoc ponownie
zaczęła przybierać na sile. Był jak dziecko wciąż dmuchające w pęknięty balon z
nadzieją, że ten zachowa swój kształt. I tak samo nieubłaganie, jak przydatność
kawała gumy zniknęła wraz z powstaniem dziury, tak i on nieodwracalnie zbliżał
się do momentu, kiedy jego ciało odmówi posłuszeństwa, a on na zawsze odejdzie
w niepamięć.
Nalał wrzątku do dzbanka, przeniósł zastawę na srebrny wózek
i ruszył w kierunku salonu na piętrze, kierowany przyjemnymi dźwiękami muzyki
Mozarta. Stanął pod drzwiami i przejrzał się w wiszącym naprzeciwko nich
lustrze. Dopiero upewniwszy się, że wygląda normalnie, zapukał. Komenda wejścia
wydana zdenerwowanym głosem młodej szlachcianki, rozpoczęła największą sztukę
jego życia. Występując na ogromnej scenie przed jednym widzem, jedynym, który
się dla niego liczył, odegrać miał najtrudniejszą z możliwych roli. Towarzysząca
mu zwykle pewność siebie słabła tak samo, jak jego ciało, ale nie zamierzał się
poddać. Dumnie wkroczył do salonu, prowadząc wózek ze szlachetnego metalu i
zatrzymując się niedaleko niej, pewnie chwycił filiżankę i podał ją osowiałej
dziewczynie, która nawet na niego nie spojrzała. Bez słowa odstawiła porcelanę
na stolik i zamknęła oczy, wsłuchując się w harmonię dźwięków, wydobywających
się z tuby fonografu.
– „Ave
verum corpus”, Mozart skomponował ten utwór dla parafii Baden bei Wien na
święto Bożego Ciała – rzekł Sebastian, uśmiechając się melancholijnie. –
Czterogłosowy chór. Smyczki. Basso continuo. Jego rękopis zawierał kilka wskazówek.
Ta fraza. Powrót do d-moll – nieznacznie podniósł głos, skupiając na sobie
uwagę zaciekawionej nastolatki.
Obróciła się w fotelu i z zainteresowaniem przyglądała się
błogiemu wyrazowi zmęczonej twarzy kamerdynera, nagle zdając sobie sprawę, że
coś jest nie tak. Nie przerwała mu jednak, by podzielić się obawami. Czekała na
dalszą część imponującego wywodu, który lokaj wygłaszał niezwykle podniośle,
odkrywając przed nią skrawek swej osobowości, o której ciemnowłosa niemiała
dotąd pojęcia.
– Opiera się na dwóch
zmniejszonych dominantach septymowych. Występuje tu słowo „krwisty”. –
Uśmiechnął się, eksponując kły. – Pierwszy wykonanie miało miejsce dwudziestego
dziewiątego czerwca tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego pierwszego roku,
jednak premierę popsuło odnalezienie ciała córki kapelmistrza, którą
zamordowano za kościołem parafialnym. To była trzecia ofiara mordercy
dziewczynek, którego nigdy nie złapano – dokończył i uśmiechnął się ciepło do skupionej
na nim nastolatki.
Lubił, kiedy patrzyła na niego z tym dziecięcym, szczerym
podziwem, mając za nic stwarzanie pozorów erudytki. Uwielbiał dostrzegać swoje
wyidealizowane odbicie w wielkich, błękitnych oczach istoty, którą kochał.
–
Końcówkę mogłeś sobie darować – zwróciła mu uwagę.
Nie była jednak zła. Zdawało się, że wszystkie negatywne
emocje, które w sobie nosiła ucichły tak samo, jak nagranie zapisane na
woskowym cylindrze.
–
Pomyślałem, że cię to zainteresuje, panienko – odparł łagodnie. – Czy
potrzebuje panienka czegoś jeszcze?
– Nie,
jest dobrze – odrzekła krótko.
Nim demon zdążył odpowiedzieć, zmieniła zdanie.
–
Właściwie… Jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać – zaczęła, tracąc
pewność siebie.
Uśmiech na twarzy hrabianki ustąpił miejsca zmieszaniu,
którego przyczyny kamerdyner nie był w stanie odgadnąć.
–
Usiądź. – Wskazała miejsce na kanapie po swojej lewej stronie.
Demon posłusznie wykonał polecenie i wyczekująco przyglądał
się nastolatce, jednocześnie próbując rozszyfrować, o co jej chodziło.
~*~
Elizabeth
nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Co ona sobie właściwie wyobrażała? To
wszystko była wina tej muzyki! Jej hipnotyzujące dźwięki i ciepły głos
mężczyzny przez chwilę wprawiły ją w złudne przeświadczenie, że da radę wyznać
mu swoje uczucia. Jak się okazało – nie potrafiła. Siedziała tylko, coraz
bardziej spięta, miętoląc w dłoni materiał sukienki i zastanawiała się, co
innego mogłaby powiedzieć.
– Skąd
to wszystko wiesz? – zapytała w końcu, decydując się na najbezpieczniejszy z
tematów, które mogłaby poruszyć.
– Byłem
tam, grałem nawet jedną z ważniejszych partii – odparł z dumą, delikatnie
przechylając głowę.
– Demon
w orkiestrze, grający sakralne kompozycje „umiłowanego przez Boga”? – zaśmiała
się kpiąco.
–
Czegoś cię jednak nauczyłem. Mam nadzieję, że o tym nie zapomnisz – odparł z
dumą i ledwie wyczuwalną nutą tęsknoty w głosie.
Elizabeth upiła odrobinę herbaty, po czym przysunęła się do
demona i dokładnie mu się przyjrzała. Chociaż jego włosy i strój były
nienaganne, to przekrwionych oczu i cieni pod oczami nie udało mu się
zamaskować. I jego słowa – co to miało znaczyć, iż ma nadzieję, że nie zapomni?
–
Sebastian… Wszystko w porządku? – zapytała niepewnie, coraz bardziej zbliżając
do niego twarz.
Mężczyzna odsunął się odrobinę i wyciągnął dłonie przed
siebie, powstrzymując ją przed dalszym przysuwaniem się.
–
Oczywiście panienko – odparł zdecydowanie zbyt stanowczo, aby tak po prostu
uwierzyła.
– Dlaczego
mnie okłamujesz? – szepnęła.
Zupełnie zignorowała dłonie lokaja, które miały stanowić
przeszkodę. Smutek, który ogarnął ją w momencie, gdy zrozumiała, że z demonem
naprawdę działo się coś złego, zawładnął jej umysłem, który podpowiadał tylko
jedno.
–
Pomogę ci, powiedz tylko, czego potrzebujesz – jęknęła, wtuliwszy się w niego.
Oplotła go rękami, kurczowo chwytając materiał fraka na jego
plecach, twarz wtuliła w jego brzuch. Słyszała szybkie uderzenia serca demona.
Nie pierwszy raz tego doświadczała, tym razem było jednak inaczej. Tym razem
wiedziała, dlaczego go dotyka. Wiedziała, dlaczego szukała pretekstu, by tylko
poczuć jego ciepło i przyjemny, różany zapach.
Sebastian jedną ręką przyciągnął ją do siebie, drugą wplótł
w jej włosy. Ustami delikatnie musnął czubek głowy i wyszeptał wprost do
zaczerwienionego ucha:
– Wszystko,
czego potrzebuję, trzymam właśnie w ramionach. – Złożył pocałunek na rozpalonym
policzku i wtulił głowę w kościste ramię nastolatki.
Wiedział, że nie powinien tego robić, nie pozwoliła mu się
kochać – wyraziła się jasno. Będąc jednak na skraju życia, zwyczajnie nie mógł
znieść myśli, że miałaby nigdy się nie dowiedzieć. Była kochana, i jak mocno by
się przed tym nie wzbraniała, wiedział jak bardzo było jej to potrzebne.
–
Zamknij się, głupi demonie. Mówiłam poważnie – jęknęła płaczliwie i odsunęła
się odrobinę, by spojrzeć w jego oczy.
Widziała w nich smutek. Nie miała pojęcia, o co mu chodziło,
ani czemu to przed nią ukrywał. Z każdą chwilą narastał w niej druzgocący niepokój.
Odsunęła się całkowicie i podciągnęła nogi do klatki
piersiowej, po czym objęła je rękami, by powstrzymać drżenie, którym jej ciało
manifestowało zdenerwowanie.
– Nie
wypada, by szlachcianka przejmowała się tak swoim służącym – rzekł wymijająco i
wyciągnął dłoń w stronę nastolatki.
Chciał ją przytulić, zdusić w ramionach targające nią
emocje. Nie mógł patrzeć, jak cierpi, ale nie mógł też powiedzieć prawdy. Nie
mogła wiedzieć, nie mogła jeszcze bardziej się obwiniać.
Elizabeth nerwowo odepchnęła dłoń demona, spoglądając na
niego z urazą.
– Ty
nie… – zająknęła się. – Nie jesteś zwykłym służącym – dodała i oparła czoło na
kolanach.
Lokaj wstał i podszedł do nastolatki, obejmując ją od tyłu.
Skrępował jej ruchy tak, by nie mogła się wyrwać. Chciała krzyknąć, ale się
powstrzymała. Nie mogła się ruszyć, poczuła całkowitą rezygnację.
– Nieważne.
Po prostu mnie zostaw… – powiedziała cicho, przestając się stawiać.
Nie miała siły dalej ciągnąć rozmowy, słuchać jak unika
odpowiedzi, jak ją okłamuje. Kiedy wreszcie uświadomiła sobie, co naprawdę do
niego czuje, odwrócił się od niej. Całkowicie zamknął i nie chciał do siebie
dopuścić. Wiedziała, że uczucia sprawiają ból. Właśnie, dlatego podświadomie je
w sobie zdusiła, żyjąc z dnia na dzień w błogiej nieświadomości.
– Po
kilku latach bez odpoczynku, bez posiłku… – zaczął sączyć słowa wprost do jej
ucha. – Jestem po prostu głodny. Proszę się nie przejmować, panienko.
– Jeśli
naprawdę jesteś głodny, po prostu kogoś zabij – wycedziła przez zaciśnięte
zęby. – To jest rozkaz.
Wiedział, jak ciężko było jej to powiedzieć. Nie akceptowała
zbędnej przemocy. Nienawidziła odbierania życia. Chociaż od lat obcowała z
demonem, nigdy nie zabiła nikogo, kto na to nie zasłużył. I nigdy nie pozwoliła
tego zrobić Sebastianowi. Zaskoczyło go, jak bardzo potrafiła złamać swoje
ideały w trosce o jego dobro.
–
Panienko…
–
Cicho. Po prostu idź. Tylko bądź delikatny. Znajdź kogoś, kto zasługuje na
śmierć. Proszę, jeśli to możliwe, niech to nie będzie niewinna istota –
szeptała przez łzy.
– Yes,
my lady – odparł z szacunkiem i po raz kolejny pocałował ją w czubek głowy.
Powoli wypuścił szlachciankę z ramion i w całkowitym
milczeniu opuścił pomieszczenie, zostawiając swoją panią sam na sam z
przytłaczającym poczuciem winy. Z jednej strony wdzięczny i szczęśliwy, że tak
wiele dla niej znaczył. Z drugiej – wściekły, że doprowadził do takiej
sytuacji.
Wyruszył na kolejny żer. Jeżeli mógł teraz coś dla niej
zrobić, było to wypełnienie rozkazu. Kiedy ponownie go zobaczy, będzie pewna,
że nic mu nie jest. Będzie taki, jak zawsze.
~*~
W
posiadłości Roseblack panowała przytłaczająca cisza. Żadnych krzyków, dźwięku
tłuczonych naczyń, nawet zwierzęta z niewiadomego powodu omijały teren domostwa
szerokim łukiem. Jakby cały świat zmówił się, by tego dnia nie pozwolić
mieszkańcom odetchnąć z ulgą w najgorszy z możliwych sposobów.
Czwórka
służących siedziała przy kuchennym stole, zastanawiając się, gdzie znajdował
się kamerdyner. Żadne z n ich nie zamierzało jednak poruszać tego tematu. Nie
było sensu. Zdawali sobie sprawę, że do niczego nie dojdą. Sebastian był
skryty, cenił sobie prywatność. Nawet, kiedy cierpiał, kiedy jego życie wisiało
na włosku – nie pozwalał im się zbliżyć. Właściwie, żadne z nich nie pamiętało,
by kiedykolwiek się zwierzał nawet z najmniej istotnej drobnostki.
– Nudzę
się – jęknął Seth.
Szczupłymi palcami wodził po blacie stołu, kreśląc sobie
tylko znane kształty. Był niezwykle znużony. Nie wiedzieć czemu, wyobrażał
sobie, że jego drobna dywersja przyspieszy obrót spraw i do obiadu otrzyma
długo oczekiwaną nagrodę. Tak się jednak nie stało. Miał nawet wrażenie, iż
tylko spowolnił cały proces.
– Ja
też, ale musimy korzystać dopóki nie ma Sebastiana. Wróci i znowu rozstawi nas
po kątach – mruknął niezadowolony kucharz.
Od samego rana towarzyszył mu ponury nastrój. Uparcie
kroczył za Thomasem, nie odstępując go ani na krok i zatykając mu usta, ilekroć
miał ochotę się zaśmiać. Dosłownie – czuł, że jego humor spersonifikował się, w
pewnej chwili był niemal pewny, że słyszy jego kroki.
– Tak…
– westchnęła odruchowo zamyślona pokojówka.
Seth popatrzył na przybitą dwójkę, po czym przeniósł wzrok
na niewiele starszego od siebie bruneta, który jako jedyny nie zamartwiał się
bez konkretnego powodu. Złotooki liczył na to, że chociaż on zapewni mu
odrobinę rozrywki. Był straszliwie niecierpliwy.
– Co? –
zapytał Tai, zauważając lustrujący wzrok nowego współpracownika.
–
Czekam, aż zaczniesz narzekać. – Brunet uśmiechnął się życzliwie.
– Nie
mam, na co narzekać, ale… Nie macie wrażenia, że coś jest nie tak?
Wszyscy zebrani spojrzeli na niego z zaciekawieniem. Jeanny
machnęła ręką, namawiając go, by kontynuował.
– Czuję
wewnętrzny niepokój. Na dodatek, ilekroć spoglądam w ciemny zakamarek, jestem
niemal pewien, że coś się tam czai – wyjaśnił przyciszonym głosem.
Zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać. Thomas i Jeanny
patrzyli na niego w skupieniu, z zapartym tchem oczekując dalszego ciągu. Seth
uśmiechnął się pod nosem zorientowawszy się, co było przyczyną markotnego
zachowania pracowników. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale teraz dostrzegł
w tym jakąś obietnicę dobrej zabawy. W końcu minęło kilka dni, i tak
wstrzymywał się wystarczająco długo.
–
Czyżbyśmy mieli szczury? – zapytał Tai, energicznie uderzając dłońmi w blat
stołu, dumny z wyciągniętego przez siebie wniosku.
Złotooki poderwał się z krzesła i ciężkim krokiem opuścił
kuchnię bez żadnego słowa wyjaśnienia.
– To
jest zwyczajnie niemożliwe. Jak można być tak głupim – burknął, idąc
korytarzem. – Gdybym wiedział, to na pewno… Zawrzyj ryj, nieważne! – krzyknął
wzburzony.
Kilka razy machnął rękami przed nosem i przyspieszył. Miał
jeszcze jeden pomysł. Chociaż planował to dopiero później, gdy już otrzyma
nagrodę, nuda wygrała z samodyscypliną. Staną przed wielkimi wrotami z ciemnego
drewna i energicznie zapukał. Po chwili, ze środka dotarł do jego uszu cichy
głos, udzielający pozwolenia, by wszedł.
–
Możemy porozmawiać? – zapytał, zamykając za sobą drzwi.
Rozejrzał się po wnętrzu salonu. Panował w nim niemal
całkowity mrok. Wszystkie okna zostały starannie zasłonięte, świece i kominek
zgaszony. Jedynie kilka upartych promieni słonecznych walczyło z ciężkimi
kotarami, usilnie przedzierając się przez najmniejszą szparę między kolejnymi
płachtami purpurowego materiału. Nie widział dziewczyny, czuł tylko jej
obecność.
– Mhm –
ciche mruknięcie odbiło się od ścian, nie pozwalając chłopakowi jednoznacznie
określić, w której części pomieszczenia chowała się hrabianka.
Nie wiedział, o czym chce z nią rozmawiać, to był jedynie
pretekst do rozpoczęcia samolubnej gry. Gry na pierwotnym instynkcie każdej
ludzkiej istoty. Dlatego milczał, pozwalając by wzbudzająca niepokój i
przerażenie aura spowiła wnętrze nieprzyjaznego salonu. Ciemność, w której
szlachcianka dostrzeże najgorszy koszmar, jeśli tylko otworzy oczy.
Był
ciekaw, czego obawia się najbardziej. Był ciekaw, jak zareaguje. Był ciekaw,
czy będzie płakać i trząść się jak osika, niczym kilkuletnie dziecko. A może
pokaże siłę charakteru, którą nie wiedzieć czemu ukrywała na co dzień pod
pozorami dziecinności. Nie minęła minuta, kiedy jego czar zawładnął
przestronnym pokojem. Teraz czekał. Na płacz, na krzyk, na błaganie o ratunek.
– To chcesz
rozmawiać, czy będziesz tu tylko stać? – zapytała Elizabeth, zapalając oliwną
lampę, przy której siedziała.
Kiedy w jej blasku nastolatek dostrzegł bladą twarz
ciemnowłosej, zawiódł się. Wydawała się całkowicie spokojna, jakby jego urok w
ogóle na nią nie działał. Nie widział ani przerażenia, ani nawet lekkiego
niepokoju. Jej oczy przepełnione były trawiącym duszę smutkiem, ale poczynania
bruneta nie miały z nim nic wspólnego.
Chłopak usiadł na fotelu obok niej, starając się nie dać po
sobie poznać zdziwienia. Jednak Elizabeth nawet na niego nie patrzyła.
Siedziała w fotelu, z nogami podciągniętymi do klatki piersiowej. Prawy
policzek opierała na kolanach, wpatrując się w płomień lampy. Kiedy jej rozmówca
usadowił się wygodnie w siedzisku, zgasiła ogień i powróciła do poprzedniego
zajęcia – zatracania się w całkowitej, otulającej ją ciemności.
–
Wszystko w porządku? – zapytał złotooki z niezwykłą troską.
W odpowiedzi usłyszał kpiące parsknięcie. Po którym
nastąpiła seria uderzeń paznokciami w blat niewielkiego stolika.
–
Siedzę sobie i rozmyślam nad wszelkimi błędami, które popełniłam… – zaczęła
smutno. – A potem widzę je wszystkie przed oczami. Każdy po kolei. Wizualizują
się tuż przede mną. Wszystko, czego się obawiam. Twarze ludzi, których pozbawiłam
życia. Ich brudne dłonie, próbujące zaciągnąć mnie na samo dno piekieł. Niewiedzące,
że nie zasłużyłam na ten luksus. Że z ich powodu straciłam przywilej wiecznego
życia. Krzyczą, szarpią się, płoną. Starają się wzbudzić we mnie przerażenie,
doprowadzić na skraj rozpaczy. Ale wiesz, co? – Odwróciła głowę w kierunku
przyjaciela, który nieśmiało wzruszył ramionami. – Żaden z nich nawet w połowie
nie jest tak okropny jak ci, których widzę w snach. Zjawy, które torturują mnie
wciąż i wciąż tak brutalnie, jak tamtego dnia. Wpychają do ust pleśniejące
mięso mojej własnej matki. Ich brudne dłonie umazane krwią moich bliskich,
rozdzierające skórę, wstrzykujące do organizmu jakieś substancje. I ten śmiech.
Ten cholerny śmiech młodego szaleńca, którego nie zapomnę do końca życia.
– Lizz,
ja… – Próbował coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
Nie mogła obarczać go odpowiedzialnością pocieszania jej.
Czy ktokolwiek znał słowa, które mogłyby ulżyć w jej cierpieniu, skoro nawet
sam demon tego nie potrafił?
– A
najśmieszniejsze jest to, że cokolwiek się tutaj dzieje, chyba miało naprawdę
doprowadzić mnie na kraj szaleństwa. Tym czasem, to mnie bawi. Więc może jednak
jestem szalona? – Uśmiechnęła się do milczącego chłopaka.
Wstała z fotela i zaczęła powoli iść przed siebie zbliżając
się do obrazów, które widziała przed oczami. Była ciekawa, czy może ich
dotknąć.
– A ty,
co widzisz? – zapytała nagle.
–
Wybacz, ale nie wiem, o czym mówisz. Widzę tylko ciemność i zarys twojej
sylwetki – odparł sceptycznie.
– Hm…
Ciekawe – zdziwiła się. – Czuję go. Nie znam jego imienia i nie wiem, czym
jest, ale czuję jego dotyk.
– Lizz!
–
Spokojnie, to nie boli. Wyobraź sobie nagłe uderzenie smutku, bólu, albo
przerażenia. Takie niezwykle intensywne, bezpośrednio dotykające serca. To coś
takiego. Jego dotyk przekazuje najgorsze z możliwych emocji, ale wciąż… Oni
jedynie mnie bawią.
Wróciła na fotel i zapaliła lampę. Spojrzała na zmartwionego
przyjaciela i poklepała go po ramieniu.
– Nie
przejmuj się. Widocznie wariuję, ale chyba nie jest tak najgorzej, prawda?
–
Możemy zmienić temat? – poprosił cicho Seth i położył rękę na dłoni dziewczyny.
–
Jasne, o czym tylko chcesz – rzekła z entuzjazmem.
–
Chciałem wiedzieć, jak poszło z Sebastianem…
Nastolatka popatrzyła smutno na bruneta, po czym wymusiła na
sobie uśmiech i podrapała się po głowie.
–
Właściwie nijak.
uuuu, tak smutno :( Niemal płaczę. Taka melancholia, że chyba muszę iść po chusteczki. Uh, wiesz, że nawet już przez to wszystko nie wiem jaki jest dzień tygodnia? xD
OdpowiedzUsuńSebastian w tym rozdziale jakoś odbiegał od kanonu Twojego Seby. Taki jakiś inny. Wybacz, ale nadal jest zbyt ciepło, mój mózg nie pracuje na tyle wydajnie, by coś sklecić.
Weny, żeby przerwa nie była zbyt długa :)
No bo Sebeu się źle czuje i nie myśli do końca trzeźwo, to i zachowuje się nieco inaczej :P
UsuńCoś za coś xD
Spoko, rozumiem. Mi jest zbyt gorąco, żeby oddychać, więc nic dziwnego, że Tobie się nie udaje sklecić jakiegoś uber konstruktywnego komentarza xD
No, to niech se Rutinoscorbin® weźmie. Od razu poczuje się lepiej xDD
UsuńMam takie dni, w których jakby bardziej wczuwam się w sytuację bohaterów. Mało jest jednak odpowiednich historii, bym to czuła za każdym razem... Moje serduszko dostało skrzydełek, gdy czytałam:) Tylko dlaczego, do cholery, Sebastian nie powiedział jej prawdy. Nosz po prostu, Seth, zgiń i przepadnij.
OdpowiedzUsuńSorki, że dopiero teraz, ale w końcu trafiłam do cywilizacji, gdzie złapałam jakiś zasięg. Trochę mi podciął te skrzydła fakt, że nie ma kolejnego rozdzialiku. Nie bierz tego do siebie, każdy ma prawo do wakacji, nie musisz się nawet usprawiedliwiać. Pozdrowienia dla Milusińskiego i Weny życzę! :)
Hej. No niestety tak wyszło, a już nie miałam czasu, ale na środę się postaram :D
UsuńChociaż pisanie tego dodatku boli, bo pisze o czymś, czego nie cierpię bez względu na to w jakim jest zestawieniu :P No, ale podjęłam się wyzwania, to trzeba mu podołać.
Mam nadzieję, że kiedy następnym razem wejdziesz na bloga, to będziesz miło zaskoczona^^
Trzymam Cię za słowo^^
UsuńNawet nie wiesz, jakiego ogromnego plusa masz u mnie za ten kawałek o muzyce <3 ( basso continuo, obsada, ach... dreszcz przyjemności) Jak ja uwielbiam wynajdywać takie smaczki w opowiadaniach! Dałoby radę więcej?
OdpowiedzUsuńA historia naprawdę świetna. Chociaż Sebastian po upływie czasu zrobił się... Taki mało demoniczny. Taki ludzki. W życiu na trzeźwo nie popełniłby aż tylu błędów.
Wszystko ma swój powód, spokojnie. :) A demoniczny Sebastian jeszcze nastąpi, o to też nie ma się do martwić, mam wszystko ładnie przygotowane :D
UsuńNo, a co do Setha... Wszyscy myślą o nim tak bardzo źle, hahaha. Biedny dzieciak :P
Takie smaczki, masz na myśli muzyczne, czy wszelkiej maści? Coś może się kiedyś uda, ale obiecywać nie będę, żeby nie było w razie czego, że kłamałam, a że cierpię na sklerozę... :P
Chociaż od samego początku myślałam, że Seth jest diabłem...albo osobą bardzo blisko z nimi związaną. To wszystko przez te jego oczy.
OdpowiedzUsuńKocham taki nastrój. Ten mrok, niepewność, beznadzieja. Wiem, jestem dziwna, ale ekscytuje mnie to : Dlatego Twój rozdział był genialny. Nie mogę się doczekać nexta <3
OdpowiedzUsuńDużo weny i humoru! :3
Haha, ależ oczywiście, że rozumiem. Każdy ma prawo do wakacji :)
UsuńNajważniejsze, że z nami jesteś i piszesz dalej, bo jakbyś przestała, to bym tego nie zniosła i dokończyła historię za Ciebie hahahahaha xD Chociaż już nie byłaby taka klimatyczna.
A Twoje zamiłowanie do bólu, cierpienia i ogólnego angstu rozumiem, akceptuje, a co więcej, popieram. Jesteś w tym świetna, nic dziwnego, że to lubisz :P
U mnie na pewno jeszcze trochę angstu i rozpaczy będzie, tak specjalnie dla Ciebie, ale to za jakiś czas hahaha.
Pozdrawiam również i idę do wanny czytać <3
Yay <3 Jestes boska ^^
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ojć czy da sie pozbyć Setha z domu, bo jak teraz się nie uda to będzie jeszcze bardziej próbował...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia