Dziwak z dyplomem – 48

Oczywiście moje zdolności kulinarne pozostawiały wiele do życzenia, nie byłem zbyt sprawny w kuchni, chociaż potrafiłem przygotować sporo różnych potraw. Jednak rzadko to robiłem, bo jedzenie, podobnie jak odpowiednie nawadnianie organizmu, były na samym końcu listy potrzeb, które postanawiałem spełniać. Nie obawiałem się jednak opinii dziewczyny, sama też nie była mistrzem kuchni, przynajmniej z tego, co się dowiedziałem. Sądziłem więc, że jajka po benedyktyńsku powinny spełnić nasze śniadaniowe potrzeby. Przygotowanie ich było stosunkowo łatwe, prezentowały się naprawdę dobrze, szczególnie na dobrze dopasowanych naczyniach, a takowe miałem szczęście posiadać. No i przede wszystkim były smaczne i pożywne, na tyle, by zapewnić nam energię na cały dzień, żebyśmy mogli spokojnie zmagać się z niezręcznością do momentu, aż postanowi mnie opuścić.
Mówiąc szczerze, nie miałbym nic przeciwko, gdyby została na dłużej. Wprawdzie daleko mi było do poczucia całkowitego komfortu w zaistniałej sytuacji, ale świadomość, że gdzieś w moim domu jest osoba, która coś do mnie czuje, chce się do mnie zbliżyć i przede wszystkim mnie rozumie, napawała niebywałym optymizmem. W końcu sam fakt, że pomyślałem o zrobieniu śniadania po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, był na to najlepszym dowodem. Miałem tylko cichą nadzieję, że nie jestem odosobniony w tym pozytywnym myśleniu. Najchętniej zapytałbym ją wprost, ale uważałem, że było na o jeszcze zbyt wcześnie. Dla niej, rzecz jasna. Ja byłem… Zdecydowanie bardziej potrzebujący, niż mi się wydawało. Chciałem zacząć to normalne, dorosłe życie z partnerem bądź partnerką, osobą, która zapewni mi wsparcie i dla której sam będę mógł nim być w trudnych chwilach. Odważyłbym się nawet stwierdzić, że gdyby wyraziła chęć zamieszkania ze mną, nawet bym się nie zastanawiał.
Jednak różniło nas kilka lat. Niedużo, ale to nie był jeszcze ten wiek, gdy różnica kilku lat zupełnie się zacierała. Ja byłem doktorem, wykładowcą na uczelni ze stosunkowo ułożonym życiem i kupą kasy na koncie na wypadek, gdybym nagle postanowił całkowicie odciąć się od świata i żyć w zamknięciu przez następne kilka lat, spełniając wszelkie swoje zachcianki. Mógłbym, ale nigdy nie pozwoliłem sobie zaniedbać nauki i walki o dobrą przyszłość ze względu na pieniądze. Chciałem coś osiągnąć, móc powiedzieć, że jestem z siebie dumny. I udało mi się, na polu naukowo-zawodowym odniosłem duży sukces. Jednak brakowało mi tego, co nadawało moim sukcesom znaczenia – osoby, z którą mógłbym je świętować (nie ujmując Michałowi i Gabrielowi).
Kasia zaś była dopiero studentką. Miała dorywczą pracę, była samodzielna, bo zmusiło ją do tego życie, nie miała finansowego zabezpieczenia, pewnego startu ani miejsca, do którego mogłaby uciec przed światem, ale nie to było głównym problemem. Przede wszystkim była jeszcze w tym wieku, kiedy człowiek pragnie się wyszaleć, poznawać nowe rzeczy, odkrywać świat, nabierać doświadczeń… Ja zrezygnowałem z tego okresu, ograniczyłem go do minimum, ale nie uważałem, bym postąpił najmądrzej. Usidlenie call girl oznaczałoby, że teraz odbierałbym tę szansę jej, a tego nie chciałem. Wiedziałem bowiem, że gdybyśmy jakimś cudem naprawdę mieli stworzyć solidny, długoletni związek oparty na tych wszystkich wyidealizowanych wartościach, w które nie do końca wierzyłem, w końcu zaczęłaby wytykać, ile ją przeze mnie ominęło. Dlatego, mimo szczerej chęci zaproponowania jej, by zostawała u mnie chociaż na weekendy, nie zamierzałem się z tym wychylać. Znacznie bardziej bym wolał, gdyby to ona wyszła z propozycją…
Zabawne, jak jedna informacja, zatajana przede mną tyle lat właściwie nie wiedzieć czemu, potrafiła zmienić moje podejście. Jeszcze niedawno sam fakt, że chodziły mi po głowie takie bzdury, jak wspólne mieszkanie ze studentką, sprawiłoby, że wpadłbym w panikę, naćpał się tabletek, wymiotował cały wieczór i stwarzał problemy przyjacielowi. Jednak teraz patrzyłem na to spokojnie, bo nic nie stało na przeszkodzie, bym sięgnął po to, na czym mi zależało. Oczywiście nic, oprócz moich mnogich w liczbie wad, o których byle copywriter mógłby napisać książkę.
Nim wróciłem do sypialni, by zobaczyć, czy dziewczyna już wstała, sięgnąłem po telefon i napisałem smsa do Gabriela. Chciałem, by wiedzieli ze Stawem, że wszystko jest w porządku, na przesłuchanie w sprawie przyznania statusu przegrywa niższej rangi miałem jeszcze czas. Zależało mi jednak na tym, by nie martwić ich sobą. Widziałem, że obaj traktowali mnie czasami jak swój obowiązek, jakbym był ich dorosłym dzieckiem z problemami, do którego jedynie cudem odnajdują cierpliwość. Żeby więc zminimalizować ich stres i problemy, odezwałem się sam.
Po chwili telefon zaczął namiętnie wibrować, wypełniając cały salon nieprzyjemnym dźwiękiem. Podniosłem go czym prędzej i odebrałem, ujrzawszy zdjęcie Gabrysia na wyświetlaczu.
— Coś się stało? Napisałem przecież, że jest w porządku, Gabryś? — zapytałem półgłosem, gdy tylko usłyszałem jego oddech w słuchawce.
— Staw kazał mi zadzwonić i zapytać, czy ją zaliczyłeś. Przyznam, że sam jestem ciekaw, jak wam wczoraj poszło, więc dałem się namówić. Ach, no i dzięki za tego mema, doskonały!
— Nie ma za co, tak mi się rzucił w oczy. Nie, nie zaliczyłem jej, jedynie… się odwdzięczyłem, ale Gab, błagam, nie teraz. Ona śpi w moim łóżku w pokoju obok, nie chcę o tym teraz rozmawiać!
— Dobra, stary, rozumiem. Odezwij się, gdy wyjdzie, musimy się spotkać.
— Coś się stało? — zapytałem, wyczuwając w jego głosie coś, czego się nie spodziewałem, jakby nutę wahania czy zmartwienia.
— N…nie, nic takiego. Wyjaśnię wszystko, gdy się zobaczymy. Trzymaj się! A, no i zrób jej śniadanie, pamiętaj, dobrze?
— Nie jestem dzieckiem! Właśnie skończyłem je szykować… — mruknąłem lekko zażenowany i rozłączyłem się. Byłem ciekaw, o co chodziło, ton głosu Gabriela nieco mnie zmartwił, ale na razie postanowiłem nie dopuszczać do siebie kolejnych powodów do stresu. W końcu, gdyby działo się coś naprawdę wartego nerwów, byłbym pewien i pewnie kumpel nie uspokajałby mnie w taki sposób, zawsze mówił prawdę, nawet jeśli była bolesna. Pewnie dlatego trzymaliśmy się we trzech tyle lat, choć byliśmy od siebie tak różni, szczerość to podstawa każdej dobrej relacji.
Odłożyłem telefon z powrotem na blat, upewniając się tym razem, że wyłączyłem wibracje, żeby znowu nie zaczęły mnie irytować. Poszedłem do swojej sypialni i jak ostatni idiota zapukałem do drzwi, widząc, że dziewczyna leży z zamkniętymi oczami. Wyglądała jednak tak uroczo… Podszedłem do niej i usiadłem na kraju materaca, delikatnie głaszcząc ją po głowie. Nie mogłem się powstrzymać, jej włosy były takie puszyste i gładkie i pachniały przyjemnym, owocowym aromatem jakiegoś szamponu.
— Kasiu? Zrobiłem śniadanie, gdybyś miała ochotę… — powiedziałem cicho, gdy pod moim dotykiem zaczęła się wybudzać. Spojrzała na mnie przez ledwie uchylone powieki, by po chwili ziewnąć przeciągle prosto w moją twarz. Nie mógłbym mieć jej tego za złe, wyglądała tak słodko i niewinnie…
— Kiciu, masz ochotę na jajka po benedyktyńsku z Earl Greyem od Basilura? Chyba powinno do siebie pasować, nie znam się za bardzo, ale przeczytałem w Internecie…
— Co tu robisz? — zapytała, najwyraźniej jeszcze zbyt zaspana, by się zorientować, że była w moim mieszkaniu, Natomiast nie potrzebowała większej trzeźwości umysłu, żeby pociągnąć mnie za rękę i się przytulić. — Jeszcze pięć minut, dobrze? Nie umiem wstawać tak szybko, muszę odleżeć, bo boli. No i mózg… jeszcze nie działa — przyznała nieco niewyraźnie, dokładnie oplatając mnie rękami, żebym jej nie uciekł.
Rozbawiła mnie tym, zaśmiałem się pod nosem, okryłem ją kołdrą i nieśmiało objąłem ramieniem. Leżeliśmy tak kilka minut, podczas których call girl stopniowo się wybudzała, by w końcu wrócić do siebie, odsunąć się ode mnie i zasiać chłód w rozgrzanym łóżku.
— Jestem w twoim łóżku… Cholera, wybacz! — stwierdziła zmartwiona lekko podniesionym głosem, gdy już zorientowała się w sytuacji.
— Nie szkodzi, sam zaproponowałem, żebyś została.
— Nie tu… Czy my?
— Skądże, nie zrobiłbym ci tego. Zresztą poszliśmy spać zupełnie normalnie. Zrobiłem śniadanie. Wstaniesz, czy wolisz zjeść w łóżku? — zaproponowałem, śmiejąc się w duchu, że faktycznie miała powód, by się pomylić, bo zachowywałem się, jakbym adorował ją po jakimś niezwykle udany stosunku. A ja tylko chciałem być miły i odpowiednio zadbać o gościa…
— Wolałabym tu, przepraszam. Boli mnie kark.
— Zasnęłaś na podłodze. Wciągnąłem cię na łóżko, to pewnie dlatego, przepraszam.
— Nie, to moja wina, dziękuję, że mnie nie odprawiłeś…
Zdecydowanie częściej powinienem rozmawiać z nią z samego rana. Zaspana nie ukrywała się aż tak za złośliwościami i pozornym chłodem. Mówiła, co myślała w sposób jasny i sympatyczny, na dodatek nawet nie próbowała zmieniać wyrazu twarzy. A ten jej naturalny, lekko skołowany całkowicie mnie zauroczył.
— Przyniosę śniadanie, poczekaj chwilę. Później chciałbym o coś zapytać — odparłem i wyszedłem, plując sobie w brodę, że wymsknęło mi się coś tak głupiego. Naprawdę chciałem jej zaproponować wspólne weekendy. Miałem z tym poczekać, ale… Byłem tak zniecierpliwiony oczekiwaniem na to prawdziwe, pełne życie z kimś, że moje ciało i umysł zwyczajnie mnie zasabotowały i zrobiły to, co uznały za stosowne.
~*~
Kiedy się ocknęłam, tuż przy mnie siedział Sebastian. Zawsze z rana potrzebowałam trochę czasu, żeby w ogóle zacząć myśleć, zazwyczaj około godziny i dopiero wtedy czułam się na siłach odezwać do kogoś, sprawdzić jakieś informacje lub zrobić cokolwiek, co wymagało myślenia. Wcześniej byłam kompletnie odmóżdżona i nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, co robiłam. Teraz nie było inaczej. Dopiero kiedy przytulałam się do dziwaka w jego łóżku, jego pościeli, w jego mieszkaniu ubrana w jego koszulę, uświadomiłam sobie, jak głupio się zachowałam. W ogóle co mi strzeliło do głowy, żeby przychodzić do niego w nocy…
Było mi niezwykle głupio, ale jednocześnie czułam się tak adorowana, jak te wszystkie kobiety w serialach, które lubiłam oglądać w wolnej chwili, kiedy to po wspólnej nocy kochanek przygotowywał partnerce posiłek, budził ją, a odpowiednia gra świateł i muzyka sprawiały, że cała scena nabierała przytulnego, ciepłego wyrazu. Tak właśnie się czułam, dlatego nawet zbytnio nie oponowałam, chociaż wolałabym nie jeść albo zrobić sobie cokolwiek samodzielnie, kiedy poinformował, że przygotował jakieś dziwne jajka. Brzmiało co najmniej tak, jakby zamówił z restauracji, ale wiedziałam, że nie przepadał za gotowym jedzeniem z niepewnych źródeł, więc to raczej odpadało. Więc zrobił sam – a to było jeszcze bardziej magiczne.
Kiedy wyszedł, by przynieść to niezwykłe śniadanie, skorzystałam z chwili, żeby przeczesać ręką włosy, poprawić prowizoryczną piżamę, żeby przypadkiem nie odkryła tego, czego nie wypadało, no i przede wszystkim starałam się włączyć mózg w trybie przyspieszonym, by jak najszybciej przejąć kontrolę nad tym, co robiłam, żeby uniknąć dziwnych, kłopotliwych sytuacji. Szło mi nieco opornie, ale kiedy przyszedł, wiedziałam już mniej więcej, jak powinnam się zachowywać. Chociaż… Nie miałam nawet nastroju na to, by być chłodna i zdystansowana, przy dziwaku to już zwyczajnie nie miało sensu, w końcu widział mnie już w tyle różnych sytuacjach, że doskonale wiedział, jaka byłam naprawdę. Uznałam więc, że dla odmiany będę się po prostu cieszyć chwilą, korzystać z możliwości spędzania czasu z kimś, z kim naprawdę chciałam go spędzać, nie myśląc o niezręcznościach i poczuciu bezpieczeństwa, z którego się odzierałam, pokazując, jaka byłam naprawdę.
— Jakie to śliczne jest, Sebastian! — krzyknęłam z wrażenia, kiedy postawił przede mną drewniany stolik zastawiony pięknie ozdobionymi jajkami na toście. Nie do końca rozumiałam, czemu to nie mogło się nazywać po prostu: tost z jajkiem, tylko koniecznie jakoś inaczej, żeby podnieść prestiż zwykłej potrawy, ale dzięki temu, że tak ładnie ją podał, naprawdę była warta swojej nazwy.
— Dziękuję. Chciałem, żeby wyglądało ładnie, rzadko robię śniadania, więc…
— Naprawdę? W sumie tak, wspominałeś, ale to jest naprawdę cudowne. Myślałeś kiedyś o tym, żeby zostać kucharzem?
— Właściwie nie — odparł, siadając obok mnie i dostawiając sobie drugi stolik z kolejną porcją tych uroczych jajek. — Zawsze chciałem iść na studia. To było moje marzenie z dzieciństwa, zostać doktorem i pracować na uczelni. Potem pojawił się japoński i edytorstwo, uznałem, że to połączę. Chciałem też zostać kosmonautą, ale z oczywistych powodów dałem sobie spokój.
— Byłby z ciebie kiepski kosmonauta — zaśmiałam się rozczulona. Nie próbowałam być złośliwa, jego wyznanie na to nie zasługiwało, ale fakt faktem, że wyobrażając go sobie w skafandrze, nie umiałam się nie roześmiać.
— Tak myślisz? Szkoda, sądziłem, że może jeszcze mógłbym spróbować…
— Znaczy, wiesz… No jeśli masz ochotę, to próbuj, zawsze warto próbować — odpowiedziałam nieco zmieszana, a wtedy to on spojrzał na mnie z głupkowatym uśmiechem, po czym roześmiał się serdecznie.
— Żartuję. Bałbym się, to kuszące, ale za dobrze znam ryzyko. Wolę zostać tutaj, obecnie całkiem lubię swoje życie i nie chciałbym zostawiać ludzi, na których mi zależy. Smacznego.
— Smacznego — odparłam, zawieszając się na chwilę nad posiłkiem.
To było już drugie jego zdanie, które miało w sobie jakiś dziwny podtekst. Gdyby to nie był on i to nie byłabym ja ani prawdziwe życie, tylko jakiś serial, od razu domyśliłabym się, że on próbuje mi coś zasugerować, ale tak? Zwyczajnie nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Poza tym my ledwie się do siebie zbliżyliśmy, nikt dalej nie określił naszej relacji, uprawialiśmy seks oralny, no i… I to wszystko, nie było nic więcej, dlatego… Nie, to nieprawda.
— Mogę o coś zapytać? — wydusiłam, dłubiąc w jedzeniu, gdy po kilku kęsach poczułam się pełna. Chętnie zjadłabym więcej, bo wyszło mu naprawdę smaczne śniadanko, ale zwyczajnie nie umiałam z rana wpaździerzać takich ilości czegokolwiek, chyba że to było powietrze, ale nie ode mnie zależało, ile go pobiorę, organizm na szczęście dbał o to sam, bo inaczej pewnie nie raz bym się już udusiła.
— Słucham? Nie smakuje ci? Nie musisz się zmuszać. Mówiłem, że rzadko gotuję, więc jeśli ci nie pasuje, to po prostu zrobię coś innego — odpowiedział wyraźnie zmieszany. Albo poznał po moim głosie, do czego chciałam nawiązać, albo naprawdę tak bardzo zależało mu na tym śniadaniu, bo jego pewność siebie, do której bardzo powoli, ale zaczynałam przywykać, znów się gdzieś zupełnie ulotniła.
— Nie, jedzenie jest pyszne, po prostu nie przywykłam do takich dużych porcji. Chciałam zapytać o coś innego. Bo… No bo to już drugi raz, jak mówisz coś, co brzmi jak aluzja do tego, żebym, no nie wiem, że… Że masz do mnie jakieś pytanie, no — wydukałam, wycofując się zupełnie z otwartego podzielenia się przypuszczeniami. Jeśli się myliłam, stworzyłabym chyba najbardziej niezręczną sytuację, w jakiej kiedykolwiek byliśmy. Kolejną z tej serii, w każdym razie.
— Racja, miałem taki plan, ale…
— Mów. Będzie gorzej, jeśli nie powiesz — naciskałam.
Sebastian popatrzył na mnie zmartwiony, pokręcił głową, podrapał się nerwowo, żeby ostatecznie odsunąć stolik, wstać i przejść się po sypialni w poszukiwaniu jakiegokolwiek zajęcia, na którym mógłby się skupić, byle na mnie nie patrzeć. Komicznie się na to patrzyło, ale jednocześnie mój stres rósł jeszcze bardziej.
— Jesteś młoda, masz przed sobą te najlepsze lata życia, a ja… Je zmarnowałem, nie chciałbym zmarnować ich i tobie. W związku z tym… — uciął, a ja poczułam, jak mój żołądek zmienia się w supeł, serce walki tak mocno, że głuche dźwięki w uszach przyprawiały mnie o mdłości, twarz momentalnie zrobiła się gorąca, a oczy szczypały niemiłosiernie, sprawiając, że walka ze łzami stała się niemal heroicznym wyczynem.
— W związku z tym… Mam dać ci spokój, tak? Bo nie chodzi o mnie tylko o ciebie. Bo chcesz dla mnie dobrze i tak dalej? — odpowiedziałam zrezygnowana, z każdym słowem czując narastającą wściekłość, by wraz z ostatnim uderzyć widelcem w stół, aż poczułam, jak odbija mi się w dłoni, wbijając nieco pomiędzy kości śródręcza. Bolało…
— Co? Słucham? Nie! Nie, nie, Kasiu, skądże, nie! — zaczął zaprzeczać nerwowo, dopadając do łóżka tak szybko, że prawie się po drodze przewrócił. — Wręcz przeciwnie, ja… Jestem dorosły i potrzebuję, znaczy chciałbym… ułożyć sobie życie, dlatego… Ja wiem, że to szybko, ale chciałbym zapytać, czy… jeśli masz ochotę, to może…
— Wyduś to wreszcie — burknęłam niechętnie, trzęsąc się ze zdenerwowania.

— Czy zechciałabyś spędzać ze mną weekendy…? Tu albo u ciebie, nieważne. Po prostu razem…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.