sobota, 28 października 2017

Tom V, XXXVII

Dziś przedmowa będzie. Bardzo krótka i niezwykle treściwa, otóż:


JESTĘ MAGISTRĘ <3


Miłego! :*

========================

Kiedy dziewczyna nieco oswoiła się z nieprzyjemnym miejscem przywodzącym na myśl okropne wspomnienia z dzieciństwa, wreszcie była w stanie wydusić z siebie, o czym chciała porozmawiać. Oczywiście chodziło o jej duszę i Sebastiana, chciała się upewnić, że sobie poradzi i że lekarzom na pewno uda się zawalczyć o jej dusze. Domyślała się, że z odnalezieniem jej musiały być spore problemy, dlatego mimo niechęci, jaką żywiła wobec wszelkiego rodzaju zabiegów medycznych, zebrała w sobie całą odwagę, by zawalczyć o jedyne słuszne zakończenie.
— Czyli chcesz, żebyśmy przeprowadzili na tobie eksperymenty, teraz w nocy, nim wstanie król, by upewnić się, że odzyskasz duszę, by mógł ją pożreć? Całkiem ciekawe — podsumował Forkas, z zainteresowaniem przeczesując palcami kozią bródkę.
Baraksjel wydawał się znacznie mniej podekscytowany pomysłem nastolatki. Obawiał się reakcji króla, który od początku był przeciwny odnalezieniu duszy Elizabeth i pożarciu jej. Wiedział również, że jeśli pomysł dziewczyny i to, co miało zajść w podziemnym laboratorium, wyjdzie kiedyś na jaw, konsekwencje nadużycia władzy uczonych będą ogromne. Wobec tego miał mieszane uczucia i nie w pełni chciał ryzykować, jednak fakt, że urządzenie, które miało pomóc w odszukaniu duszy, w dalszym ciągu nie działało właściwie, nie mieli wyboru i ostatecznie przystał na jej pomysł.
— Rozbierz się i połóż na stole — polecił Forkas, gdy tylko jego towarzysz dał znak przyzwolenia na eksperymenty.
— Do… naga? — zapytała niepewnie fioletowowłosa, zerkając na Anasiego i Samarela, którzy równie nieprzekonani co Baraksjel jeszcze chwilę wcześniej, patrzyli po sobie, na naukowców i na drobną nastolatkę, nie wiedząc, na czym zawiesić oko.
— Oczywiście, że go naga. Musimy pobrać próbki i dokładnie cię zbadać, ubrania w tym nie pomogą — kontynuował brodaty demon.
Lizz nie spodziewała się rozbierania. Wyobrażała sobie pobieranie krwi, próbek skóry, włosów i różnych wydzielin ciała, ale nie sądziła, że ponownie będzie musiała odzierać się z całej godności, by wylądować na zimnym, metalowym blacie, dając się kroić, rozcinać, podłączać do aparatur, nie mając żadnego wpływu ani pojęcia, co się właściwie działo. Jeśli jednak istniała chociaż najmniejsza szansa, że to mogło pomóc, chciała spróbować. Jej ukochany potrzebował tego ostatniego posiłku, potrzebował mieć szansę się z nią pożegnać. Kiedy wszyscy z jej życia kolejno odchodzili, najbardziej żałowała właśnie tych chwil, gdy nie miała nawet możliwości powiedzieć „do widzenia”, by jakoś zamknąć kolejny etap w życiu. I o ile miała pełną świadomość, że jej decyzja i idące za nią konsekwencje niezwykle zranią Kruka, tak samo dobrze wiedziała, że to, do czego się zmuszała, miało ułatwić mu proces radzenia sobie z żałobą, a ten nigdy nie był prosty. Jak bardzo więc musiał być trudny dla istoty, która miała tak małe pojęcie o emocjach? Jak ktoś, kogo nigdy nie nauczono śmiać się, płakać, złościć i wyładowywać emocji, miał poradzić sobie z czymś tak ekstremalnym, że nawet doświadczeni, wiekowi ludzie nie potrafili przyjąć tego tak, jak ich uczono? Na dodatek w środowisku, które miało równie marne pojęcie o emocjach, a nawet jeszcze mniejsze, niż stojący na jego czele król?
— Będzie bolało? — zapytała, gdy Baraksjel wręczył towarzyszowi sporych rozmiarów strzykawkę o grubej, ciemnej igle, której widok napawał Elizabeth zwyczajnym, pierwotnym lękiem.
— Nie bardziej niż rany, które odniosłaś podczas walki z kolosami — odparł lekko Forkas.
— Nie chcę… — jęknęła niemal bezgłośnie, tak mocno zaciskając ręce na krawędziach stołu, że skóra na jej paliczkach momentalnie zrobiła się nienaturalnie jasna.
— Czego się boisz? Król opowiadał, jaka jesteś odważna. Chcesz oddać życie, chociaż nie musisz, by dotrzymać obietnicy, a boisz się zwykłego ukłucia? Co z ciebie za demon…
— Forkas! Daj jej spokój! Nie znasz jej historii? — oburzył się Samarel.
Już sięgał po swoją broń, by doprowadzić krnąbrnego lekarza do porządku, lecz mocny ucisk na ramieniu skutecznie go powstrzymał. Anasi spojrzał na niego, a kiedy ten nawiązał kontakt wzrokowy, niewerbalnie kazał mu odpuścić. Wyszedł krok naprzód, przysiadł na jednym z metalowych stołków i zaczął tłumaczyć.
— Kiedy Elizabeth była mała, jej dom napadnięto, rodzinę zabito, a ona została zabrana przez jednego z bogów śmierci i jego organizację. Tego boga śmierci, który próbował zawłaszczyć sobie Podwalinę. Prowadzono na niej wiele eksperymentów, głodzono, torturowano, dlatego proszę, Forkas, wykaż odrobinę empatii — wyjaśnił, wyciągając z kieszeni niewielki słowniczek, w którym – jak Samarel zdążył się zorientować, zerkając informatorowi przez ramię – trzymał spis różnych emocji, których nazwy często pojawiały się w ludzkim świecie. — To jest empatia, proszę. Przeczytaj, zastosuj i zachowuj się — dodał, wskazując lekarzowi pojęcie, w które znacząco stuknął pazurem.
Forkas przewrócił oczami, jęknął męczeńsko, ale posłusznie zapoznał się z definicją empatii i odsyłającą od niej definicją współczucia, po czym oddał pajęczemu demonowi słownik i ponownie skupił się na igle.
— Wygląda na to, że mam złe podejście do pacjentów — westchnął, pochylając się nad dziewczyną. — Połóż się na boku, proszę. Podciągnij nogi do siebie i pod żadnym pozorem się nie ruszaj. Ukłucie będzie bolesne, ale zniesiesz to. Badanie nie jest trudne, wbiję igłę w twój kręgosłup, żeby pobrać szpik kostny.
— Szpik kostny? — zapytała przerażona. — Nawet nie wiem, co to jest.
— Nie musisz, to już nasza działka. Po prostu się nie ruszaj — powtórzył, starając się ukryć zniecierpliwienie. — Samarel, podejdź, przytrzymasz ją na wszelki wypadek. Pierwsze ukłucie będzie najgorsze, potem pewnie niewiele poczujesz. Na razie oczyszczę miejsce, spirytus, będzie chłodno — mówił, opowiadając o każdym swoim kolejnym ruchu.
Nie lubił tego robić. Uważał, że patyczkowanie się z rannymi to zupełnie zbędne konwenanse które jedynie opóźniają proces leczenia. W medycynie liczyły się czasem nawet same sekundy, a taką gadaniną, jaką musiał uprawiać w stosunku do Lizz, jedynie tracił czas. Nie miał jednak wyjścia, musiał przystać na ich sposób działania, jeśli chciał mieć okazję gruntownie przebadać tak niezwykłe stworzenie, jakim była nastolatka.
Lizz natomiast nie była nawet w stanie dostrzec niezadowolenia kryjącego się na twarzy demona pod pozorami zbytniej uprzejmości. Była tak przerażona tym, co miało się dziać, że gdyby nie robiła tego dla Sebastiana, zapewne już dawno by zrezygnowała. Pragnęła, by mógł trzymać ją za rękę, wspierać dobrym słowem i ciepłym uśmiechem, ale była pewna, że nie zgodziłby się na to, co właśnie robili. I dlatego została z tym niemal zupełnie sama, z jedynym Samarelem, w którym odnajdywała odrobinę pocieszenia, robiąc to wszystko dla tego, któremu oddała serce.
Skuliła się tak, jak poprosił Forkas, z całej siły zaciskając splecione na piszczelach ręce, byle tylko nie puścić, nie poruszyć się, niczego nie zepsuć. Nie rozumiała, dlaczego to było takie ważne, ale zwyczajnie bała się zapytać. Na szczęście, a może raczej niestety, Samarel ją wyręczył.
— Czemu musi leżeć nieruchomo? To trochę niehumanitarne, nie można tego zrobić delikatniej?
— Jeśli poruszy się w trakcie badania, może zostać sparaliżowana. Nie chcesz do tego wracać, prawda, Elizabeth? — odparł ciepło Baraksjel, odgarniając włosy z twarzy nastolatki.
— Nie chcę. Póki żyję, chcę dawać radę poruszać się o własnych siłach. Kalectwo jest straszne, nienawidzę go — odparła zdecydowanie, po czym zerknęła na Samarela i kiwnięciem głowy dała mu znać, że jest gotowa.
Demon położył lewą dłoń na jej ramieniu, prawą zaś na kolanie, i mocno przycisnął dziewczynę do twardego stołu. Forkas kolejno opowiadał o tym, co robił, póki jego monotonnego tonu głosu nie zaburzyło wysokie piśnięcie, które na moment wypełniło całe pomieszczenie, boleśnie wwieracając się do głów obecnych w laboratorium demonów.
— Boli… — jęknęła płaczliwie nastolatka.
— Spokojnie, zaraz będzie po wszystkim. Pobieram próbkę, nie ruszaj się.
Nie ruszyła. Mimo bólu i przerażenia z pomocą Samarela zdołała zachować spokój, lecz kiedy tylko igła opuściła jej ciało, rzuciła się na szyję żołnierza i mocno się do niego przytuliła. Tak mocno, że nie kontrolując ogromu swojej demonicznej siły, niemal go udusiła.
— Lizz… Dusisz…
— Przepraszam! — krzyknęła, wypuszczając generała. — Wybacz, Samarelu, nic ci nie jest?
— Nie, spokojnie. Wszystko w porządku. Jak się czujesz?
— Całkiem… dobrze — odpowiedziała zaskoczona. Była przyzwyczajona do tego, że każdy zabieg, który dotąd na niej przeprowadzano, wiązał się z długotrwałym unieruchomieniem, bólem, problemami. Zwyczajna ulga i brak wszelkiego rodzaju niewygód wydał jej się zwyczajnie dziwny. — Nie powinno boleć?
— Nie. Jesteś demonem. Takie drobne ukłucia leczą się same.
— Więc czemu miałam się nie ruszać? — zapytała zdezorientowana.
— Bo w przeciwieństwie do drobnego ukłucia, naruszenie kręgosłupa się nie wyleczy, nie takie. Taka specyfika organizmów demonów, nie rozpowiadaj, proszę, tej informacji.
— Nie zamierzam — odparła, kiwając głową.
Kolejna seria badań nie była już tak bardzo stresująca. Elizabeth powoli przyzwyczajała się do klimatu panującego w laboratorium i do tego, że po badaniu nie następuje bicie, krojenie ani wykańczające ćwiczenia fizyczne. Z czasem zupełnie się uspokoiła i nawet zaczęła podpowiadać dwójce naukowców, jak jeszcze mogliby ją przebadać. Na same testy nie starczyło czasu, jednak Forkas z Baraksjelem zebrali pokaźny zestaw próbek, którym obiecali się przyjrzeć jeszcze tego samego dnia. Anasi zaś zapewnił nastolatkę, że jeśli tylko będzie coś wiadomo, przekaże informacje przez jednego ze swoich pomocników.
— A co z urządzeniem? Udało wam się? — zapytał Anasi, zmieniając nieco temat.
— Nie, w dalszym ciągu coś jest nie tak. Czego byśmy nie robili, ono zawsze pokazuje to samo miejsce, na dodatek kompletne pustkowie — wyjaśnił niezadowolony Forkas.
Lizz zerkała przez ramię lekarza ciekawa tego, o czym toczyła się dyskusja. Niewielkie, elektroniczne urządzonko, którego sposobu działania nie rozumiała, ale które doskonale znała z widzenia i pamiętała z użytkowania, wywołało uśmiech na jej ustach.
— Grell miał takie coś! To pokazywało, gdzie jest Sebastian, po znaku kontraktu! — opowiedziała, podekscytowana, że wreszcie miała coś konkretnego do dodania w sprawie.
— Tyle wiemy.
— Aha… — burknęła, słysząc nieprzyjemną odpowiedź Forkasa. — A pomyśleliście, że może nie działa w piekle, bo jest dostosowane do działania w świecie ludzi? Próbowaliście chociaż tam namierzać te moją zgubę? — odpowiedziała takim samym kpiącym tonem, jakim uraczył ją naukowiec.
— Nie, księżniczko, ponieważ jak ci wiadomo, albo i też ci nie wiadomo, bo nie jesteś prawdziwym demonem…
— Forkas! — wtrącił wściekle Anasi.
— Wybacz, taka prawda. — Wzruszył ramionami brodacz. — Ludzkie dusze przeznaczone do spożycia przez demony błąkają się po świecie. Ludzkim, jeśli tam umarły, ale ty umarłaś w czymś, co można nazwać międzyświatem, planem astralnym – jak ci wygodniej. Takie dusze zawsze są odsyłane na jedną ze specjalnych wysp demonów, które z kolei znajdują się w czymś, co możesz sobie wyobrażać jako kieszonkowy wymiar. Jak wewnętrzna kieszonka płaszcza, a płaszczem tym jest twój świat. Sama kieszonka należy zaś do świata demonów, dlatego w nim właśnie szukamy.
— Ale urządzenie działa w ludzkim świecie, więc może miejsce, które wskazuje, odpowiada wejściu do tej kieszonki w moim świecie, która zaprowadzi do waszego? — zapytała, nie do końca wiedząc, o czym mówiła, ale wydawało jej się to logiczne. Szczególnie że Sutcliff wyraźnie mówił, do czego używało się pikającej maszynki, w domyśle wskazując na jej świat.
— Cóż… — westchnął Baraksjel. — Nie sprawdzaliśmy tego, ale może twoja teoria się sprawdzi. Spróbujemy to potwierdzić.
— Tylko się pospieszcie, dobrze? Chciałabym znaleźć tę duszę…
— Dam ci znać, Elizabeth. Spokojnie — zapewnił Anasi.
Robiło się już widno, dlatego spotkanie musiało dobiec końca. Samarel i Anasi odprowadzili nastolatkę do sypialni, upewniając się, że król dalej spokojnie spał. Na szczęście było jeszcze odpowiednio wcześnie, by Lizz mogła spokojnie odpocząć przed wyprawą, którą obiecał jej Kruk. Po całej serii badań i całej nocy denerwowania się, była strasznie zmęczona. Zasnęła raptem w kilka minut, a kiedy jej ukochany się obudził i zobaczył, że spokojnie spała, ucałował ją zadowolony w czoło, ubrał się i opuścił sypialnię, prosząc Samarela, by czuwał nad Elizabeth podczas jego nieobecności.
Sam zaś poszedł przygotować wszystko na wyprawę. Potrzebował ubrań, zapasów, dusz, ratunku, amnezji ukochanej i zatrzymania czasu, ale udało mu się skompletować jedynie trzy pierwsze rzeczy z listy. Reszta pozostała jedynie w sferze marzeń. Ukończywszy przygotowania i dopełniwszy obowiązków, by bez zmartwienia móc zostawić królestwo pod opieką zaufanego doradcy, udał się do tej części zamku, w której urzędował Barakslej z Forkasem. Chciał sprawdzić, czy udało im się wymyślić, jak przerobić urządzenie należące do bogów śmierci, by pomogło odnaleźć duszę Elizabeth. Chciał, by po obudzeniu się, usłyszała chociaż jedną radosną nowinę. Skoro jej życie miało za chwilę dobiec końca, zasługiwała na miłe, spokojne zakończenie.
Król dotarł do ciężkich, drewnianych drzwi wysokich na ponad dwa jardy drzwi, które oddzielały tę część zamku od pozostałych. Przy przejściu stali oczywiście strażnicy – wysocy rangą żołnierze, którzy awansowali za zasługi w walce, tymczasowo otrzymując lżejszą pracę. Obaj skłonili się przed Krukiem i otworzyli drzwi, a on kiwnął do nich, uśmiechając się beztrosko. Nie chciał, by poddani wiedzieli, jak czuł się naprawdę, to mogło niekorzystnie wpłynąć na morale w królestwie, a na to nie mógł sobie w tej chwili pozwolić.


sobota, 21 października 2017

Tom V, XXXVI

— Przepraszam, Sebastian, ale ja naprawdę nie potrafię postąpić inaczej. Nie mogłabym żyć, wiedząc, że cię oszukałam. Moja dusza musi należeć do ciebie. Jestem honorowa, mówiłam, że dotrzymam słowa, a ty tyle lat dbałeś o to, żebym nie zmieniła zdania. To twoja wina. Gdybyś nie był taki stanowczy na początku, może byłoby inaczej. Zresztą nie ma znaczenia, kto do tego doprowadził, tak się musi stać, oboje o tym wiedzieliśmy. Zakochiwanie się w sobie było błędem. Przepraszam, że przeze mnie poznałeś całe to cierpienie…
— Nie! Nigdy nie przepraszaj mnie za takie rzeczy, głupia dziewczyno! — krzyknął przejęty demon. Natychmiast zerwał się do pełnego siadu, chwycił ukochaną za dłonie i spojrzał głęboko w jej oczy. — Nie poradzę sobie bez ciebie, ale… — uciął, walcząc ze sobą, by powiedzieć te kilka słów, które miały na zawsze podpisać wyrok na jego miłości. — Ale pomogę ci, bo rozumiem. I nie żałuję żadnej z tych chwil. Możliwość kochania cię i patrzenia na ciebie przez te kilka dni, gdy byłaś szczęśliwa, są zbyt cenne, żebym nawet przez moment pomyślał, że wolałbym tego nie przeżyć. Rozumiesz? Nie wymagaj ode mnie, żebym się cieszył, bo nie kłamię i nie będę ukrywał, że mi źle, ale przysięgam, że ci pomogę, jeśli tego właśnie chcesz. Nie, jako służący, ale jako twój przyszły mąż, którym… nigdy…
— Ćśśśś… Już dobrze, kochanie. W moim sercu zawsze jesteśmy razem — odpowiedziała, nie chcąc zmuszać go, żeby kończył. Sama również z trudem powstrzymywała łzy. Obietnica pięknego ślubu, wspaniałego życia, kochającej rodziny, potomstwa, przyszłości i obserwowania, jak ludzki świat ewoluuje, by ponownie upadać i powstawać od nowa były kuszące i pełne radości, ale nie mogła postąpić inaczej. Oddałaby wszystko, by ukoić ból Sebastiana, ale nie umiała tego zrobić.
— Wracajmy do domu, musisz odpocząć przed jutrem. Ja też muszę, śpijmy dziś razem — poprosił Michaelis, ponownie powracając do siebie.
Mimo ogromu cierpienia, jakie dźwigał na barkach non stop, odkąd poznał decyzję ukochanej, potrafił zrzucić emocje na dalszy plan, zakładając neutralną maskę, której użycie wyćwiczył przez milenia wiernej służby ludziom, których nie obchodziło to, co myślał naprawdę. Jako marionetka w rękach osób, które nie umiały nawet właściwie wykorzystać pełnego potencjału jego umiejętności, nie musiał czuć ani myśleć, miał jedynie robić, czego chcieli, nie zadawać pytań, nie mieć potrzeb i nie sprawiać problemów i te zadania zawsze wykonywał perfekcyjnie. Dopiero Elizabeth sprawiła, że się zmienił, lecz w dalszym ciągu, wkładając w to odpowiednio dużo sił, gdy naprawdę chciał, dawał radę udawać, że było dobrze. A skoro robiła to jego ukochana, on sam nie mógł pozostać jej dłużny.
Wspólnie wrócili do sypialni, kiedy patrzenie w niebo przestało wzbudzać w nich emocje. Kruk wziął ukochaną na ręce i nie wypuścił jej z objęć dopóki bezpiecznie nie wylądowała w łóżku. Przebrał ją w koszulę mocną, a potem rozebrał siebie i przytulił Elizabeth, przykrywając ich oboje kołdrą. Pragnął zasnąć u jej boku tak, jak zdarzyło mu się raptem kilka razy. Uwielbiał to uczucie, gdy jej ciepło i zapach otulały go przyjemną mgiełką, a ciepła pościel dodatkowo koiła zmysły. Nie musiał martwić się o jej bezpieczeństwo, w piekle chwilowo nie groziło jej absolutnie nic tak długo, jak długo była z dala od swojej duszy. Mógł więc pozwolić sobie na tę ostatnią chwilę błogiego relaksu.
Nie sądził jednak, że emocje i stres tak szybko go zmogą. Zasnął w niecały kwadrans, mocno przytulając do siebie nastolatkę, jakby obawiał się, że w nocy zwyczajnie zniknie. Lizz tymczasem wcale nie mogła spać. Wolała podziwiać jego spokojne oblicze, wpatrywać się w piękny wygląd, zapisując go w pamięci, chociaż wiedziała, że tam, gdzie uda się po śmierci, nie będzie już niczego więcej. Jej pozagrobowa przyszłość zagubiła się gdzieś daleko, niczym duch z książek grozy tułając się bez celu po świecie. Nie umiała określić, czy się bała, zbyt wiele myślała o smutku Amona, by porozmyślać o własnych emocjach, ale nawet teraz nie chciała tego robić. Miała inny plan, a szybkie zaśnięcie narzeczonego jedynie upewniło ją w tym, że nie był głupi.
Ostrożnie opuściła łóżku, podsuwając Michaelisowi poduszkę do przytulania, by imitowała ją, dając dodatkowe kilkanaście minut, nim Kruk zorientuje się, że coś było nie tak i się obudzi. Narzuciła szlafrok na koszulę nocną i wyszła z sypialni. W korytarzu na krześle siedział znudzony Samarel, który spojrzał na nią z nieukrywanym zaskoczeniem, otwierając usta, by coś powiedzieć. Elizabeth zasłoniła palcem swoje, powstrzymując go od mówienia i szarpnęła lekko za rękaw, wyprowadzając przed królewski apartament.
— Elizabeth, co tu robisz, nie powinnaś spać? Jutro wyruszacie, musisz zbierać siły — zapytał zmartwiony.
— A ty pójdziesz z nami? Chociaż na początku, odprowadzisz nas? Polubiłam cię — poprosiła lekko zawstydzona.
— Jeśli król nie będzie miał nic przeciwko, odprowadzę was tak daleko, jak będziesz chciała.
— Dziękuję, jesteś wspaniały. Ale teraz… — Spoważniała, zerkając w oczy żołnierza. — Teraz zaprowadź mnie do Anasiego i tamtych dwóch lekarzy, muszę z nimi porozmawiać, póki mam chwilę. Sebastian nie może się o tym dowiedzieć, rozumiesz? To ważne.
— Rozumiem, pani. Dochowam tajemnicy — odparł Samarel, klękając przed przyszłą królową, by pokazać jej, jak poważnie podchodził do tego, co mówiła. Wiedział, że prosiła, by nie traktował jej w taki sposób, ale w tej sytuacji uznał, że zrobienie wyjątku zadziała jedynie na korzyść.
— Nie musiałeś klękać i tak bym ci uwierzyła, ale dziękuję. Wstawaj i prowadź, nie mamy wiele czasu!
~*~
W samotni na zapomnianym niemal przez wszystkich krańcu zamku panował idealny spokój i cisza tak nienaturalna, że niejednego przyprawiłaby o początki szaleństwa, jednak dla Anasiego były o idealne warunki do odpoczynku. Wysłani przez niego pajęczy agenci zbierali informacje o najważniejszych wydarzeniach w mieście, jego główne zainteresowanie – król – oddał się na spoczynek i po raz pierwszy od kilku ostatnich miesięcy mógł sobie pozwolić na kilka godzin odpoczynku. Był już wiekowy i z każdą kolejną rzeczywistością coraz bardziej doskwierały mu starcze przypadłości. Obawiał się nawet, że za kilka tysiącleci jego los dobrnie do końca. Były pierwszym przypadkiem naturalnej, demonicznej śmierci – niewielu pozostało w królestwie pierwotnych demonów, a wszyscy dotąd ginęli w walce.
Jak bardzo odejście w nicość nie wprawiałoby piekielnego skryby w poczucie niepewności, bardzo chciał zapisać się w piekielnej historii nie tylko jako cień, dzięki któremu przyszłe pokolenia będą znały swoje losy, ale również jako ktoś, kto przysłużył się zupełnie nowej wiedzy. Nie planował więc walczyć, angażować się. Byłby nawet gotów przejść na emeryturę, gdyby tylko miał godnego następcę, a po takim nie pozostał nawet ślad. Gdyby brat króla dalej żył – młody Seth byłby idealny do tej pracy, jednak wolał głupio zginąć przez zemstę. Zapewne jeśli poznałby myśli Anasiego na swój temat, zmieniłby zdanie, ale przeszłości nie można było zmienić ot tak, trzeba było się z nią pogodzić.
Często tłumaczył to Amonowi i Sethowi, gdy przychodzili do niego z różnymi problemami. Chociaż jego uczniem był jedynie Kruk, lubił obu chłopców. Przekonanie się do młodszego z braci zajęło mu wiele czasu, lecz nie można było rzec, by śniady, złotooki chłopiec nie wywarł na nim wrażenia ogromem determinacji, który prezentował zawsze, gdy nie mógł doścignąć brata. Ćwiczył trzy razy więcej od niego, a jednak nie był w stanie mu dorównać. Miał za to inne zdolności: doskonale odczytywał emocje ludzi, bez trudu owijał ich sobie wokół palca i rozumiał więcej, niż mu się wydawało. Odrobina ćwiczeń i byłby z niego doskonały piekielny kronikarz, choć żądnemu władzy i pogłosu młodszemu potomkowi króla w głowie były jedynie rozgłos, chwała i bogactwo.
Długo myślał nad tym, kto mógłby go zastąpić, jednak nie udawało mu się przywołać z pamięci nikogo, kto wykazywał odpowiednie predyspozycje. Nie mógł jednak pozwolić na to, by rzeczywistości jego pracy poszły na marne, dlatego nie poddawał się i każdego dnia spędzał chociaż kilka minut nad rozmyślaniem o przekazaniu odpowiedzialności przyszłemu uczniowi.
Tym razem jego rozważania przerwało pukanie do drzwi. Nie spodziewał się usłyszeć go w środku nocy, jednak zaciekawiony machnięciem ręki otworzył zamki, dając tym samym znać niezapowiedzianemu gościowi, że może wejść. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy z wnętrza korytarza wpadła do środka niezwykle poważna kochanka króla i towarzyszący jej żołnierz.
— Co cię do mnie sprowadza, Elizabeth? — zapytał zaintrygowany Anasi.
— Musimy porozmawiać. W samotności — oświadczyła, zerkając sugestywnie na Samarela.
Kiedy żołnierz wyszedł, dziewczyna usiadła w miękkim fotelu, nerwowo stukając w podłokietniki. Anasi potraktował ją w taki sam sposób, w jaki robił to w stosunku do wszystkich swoich wizytatorów. Do wysokich, pokręconych szklanek nalał krwi, która odpowiednio oddawała jego stosunek do gościa i dopiero wtedy, dokładnie przyjrzawszy się nastolatce, pozwolił jej mówić.
— Musisz mi pomóc. Nie mogę przeżyć, bo mojej duszy nie da się pobrać i może wrócić tylko w moje ciało, doskonale to rozumiem. Ale… Skoro moje ciało zawiera teraz moją świadomość niezależnie od duszy, to cokolwiek za nią odpowiada, jest w nim i teraz, prawda? — zapytała pełna nadziei, nieznacznie przysuwając się bliżej kronikarza.
— Cóż, nie mieliśmy wcześniej takiej sytuacji, jesteś człowiekiem. To znaczy: byłaś człowiekiem, w twoim przypadku może być inaczej. Istota demona istnieje gdzieś w jego wnętrzu, ale nie udało nam się odkryć jej lokalizacji.
— Tak jak ludziom nie udało się odkryć lokalizacji duszy, ale to nie znaczy, że ona nie istnieje. Trzeba po prostu być… Lepiej dostosowanym do widzenia jej, prawda?
— Tak, Elizabeth. Właściwie masz rację. To oznacza, że demoniczny substytut duszy może być widzialny dla kogoś innego… Niestety nie wiem, kim ten ktoś mógł być.
— A kolosy?
— Te, które chronią Podwalinę Rzeczywistości? One ą jedynie wojownikami, nawet gdyby coś widziały bądź wiedziały, nie podzieliłyby się tym z nami.
— Dlatego właśnie chcę, żebyś poszedł ze mną do tej dwójki lekarzy. Może oni będą mieli jakiś pomysł. Zrobisz to dla mnie? Wiem, że proszę o wiele, ale… Prawdopodobnie to ostatni raz, kiedy proszę o cokolwiek — odpowiedziała gorzko, ze wszystkich sił starając się zachować zimną krew. Nie sądziła, by wpadanie w rozpacz zrobiło na Anasim jakiekolwiek wrażenie, prędzej zimny profesjonalizm mógłby dać jej większe szanse na sukces.
— Hmmm… — mruknął, zastanawiając się niezwykle poważnie. Jego brwi zsunęły się niemal do nosa, na czole pojawiły się głębokie bruzdy, które delikatnie poruszały się w górę i w dół w miarę, jak informator musiał przeskakiwać z kolejnego argumentu na następny, oceniając, czy opłaca mu się angażować w nowatorskie, i właściwie skazane na porażkę od samego początku, rozwiązanie. — Pójdę z tobą, ale najpierw muszę odwiedzić Amona.
— Ale nie możemy! On teraz śpi, mamy mało czasu. On nie może wiedzieć! Jeśli się nie uda, załamie się jeszcze bardziej!
— Spokojnie, Elizabeth — uciszył ją mężczyzna, kładąc dużą, ciepłą dłoń zakończoną ostrymi szponami na dwójce drobnych, wychudzonych dłoni nastolatki. — Chcę go odwiedzić, by podać mu lek nasenny. Zapewni nam czas do rana. Jeśli mamy coś osiągnąć, potrzebujemy więcej niż kwadrans, rozumiesz? — wyjaśnił spokojnie, wolną ręką wyjmując z szuflady biurka niewielki, fioletowy flakonik ze szkła.
— To bezpieczne?
— Całkowicie bezpieczne, nie musisz się martwić. Nie zrobiłbym krzywdy królowi, zamachy mi nie w głowie. Jestem jednym z pierwotnych, a dotąd ani razu nie próbowałem zdobyć tronu, chyba nie stanowię zagrożenia dla twojego ukochanego — dodał rozbawiony.
— Ale będziesz dla niego wsparciem, gdy mnie zabraknie, prawda? On jest teraz… Dużo bardziej wrażliwy niż był wcześniej. To moja wina, może nie powinnam była się o to starać, nie wiem, nie mam pojęcia, ale prawda jest taka, że będzie potrzebował kogoś po swojej stronie. Samarel to jedno, ale on jest młody, a Sebastian potrzebuje kogoś mądrego i rozsądnego, i doświadczonego, żeby doprowadził go do pionu. Obiecaj, że się tym zajmiesz, nawet gdyby to znaczyło, że musi o mnie zapomnieć.
— Elizabeth, wiesz, że demony nie składają obietnic? — zapytał zaciekawiony Anasi.
— Nie wiem, skąd bym miała? Sebastian i Samarel składali, więc uznałam, że to nie jest aż takie rzadkie. I ty teraz też…
— Tak właśnie na nas działasz — wyjaśnił informator, jednocześnie ucinając temat.
Następnie przygotowali się do wyjścia i ruszyli do sypialni. Anasi wpadł do środka, obudził Amona, krzycząc, że pilnie musi coś wypić, a kiedy ten, zupełnie wyrwany ze snu, nieświadomie zrobił, co mu kazano, zasnął z powrotem i wyglądało na to, że nie będzie o niczym pamiętał. Lizz nie weszła do środka, nie chcąc przypadkiem czego popsuć, ale z przyjemnością słuchała odgłosów dobiegających z sypialni, które doskonale świadczyły o tym, że informator dokładnie wiedział, co robił.
Kiedy wyszedł, razem z Samarelem poszli do innego skrzydła zamku, gdzie w podziemnym laboratorium Forkas i Barakslej próbowali dostosować urządzenie bogów śmierci do potrzeb króla. W dalszym ciągu im nie wychodziło, ale uważali, że byli już bardzo blisko rozwiązania.
Długie, wąskie i lekko zawilgotniałe korytarze nie wzbudzały z nastolatce zaufania. Mrok pomiędzy kamiennymi ścianami rozjaśniało kilka skąpo usytuowanych latarni, a pod sufitem roiło się od ogromnych pajęczyn, jakby nikt od dawna tu nie wyglądał. Kiedy się tak niepewnie rozglądała, stukając obcasami butów z każdą chwilą coraz wolniej, Anasi tłumaczył, że nie ma się czego obawiać. Wiele z eksperymentów przeprowadzanych przez dwóch najzdolniejszych uczonych w królestwie nie nadawało się, by ogłaszać je przed poddanymi. Były w zbyt wczesnym stadium testów albo całe były ogromne kontrowersyjne nawet ja na piekło, dlatego dla bezpieczeństwa ich pracy i spokoju w królestwie pracowali pod ziemią, w laboratoriach, o których wiedzieli jedynie nieliczni. Nawet Samarel nie do końca orientował się w tych okolicach. Wiedział o ich istnieniu i o tym, że przeprowadza się tu różne dziwne badania, ale nigdy nie widział żadnych naprawdę, bowiem jego praca ograniczała się jedynie do strzeżenia drzwi wejściowych do piwnicznych poziomów zamku.

Gdy dotarli na miejsce, Anasi zapewnił Lizz, by nie obawiała się, niezależnie od tego, co zobaczy i wkroczył do środka, lekko ciągnąć ją za rękę, gdy napotkał opór. Dziewczyna czuła się strasznie spłoszona w otoczeniu szklanych fiolek, długaśnych, szklanych konstrukcji z palnikami i substancjami, których nie potrafiła odróżnić. Na ścianach wisiały dziwne wzory chemiczne, rysunki przedstawiające ciała demonów, kości, mięśnie, żyły, konkretne narządy w różnych przekrojach. Nie brakowało również instrumentów chirurgicznych, które dla niedoświadczonej nastolatki znacznie bardziej przypominały narzędzia tortur, choć ich sterylność i sam chemiczny zapach czystości, który panował w pomieszczeniu, świadczył o zachowywaniu ponadprzeciętnych, jak na ludzkie standardy, zasad higieny. Mimo wszystko otoczenie całej aparatury, sprzętu i obcowanie z chemicznym zapachem przywodziło na myśl dziewczyny wspomnienia z niewoli. Bała się. Przyszła tutaj, by zawalczyć o szczęście ukochanego, jednak klimat miejsca sprawił, że panika całkowicie ją sparaliżowała. Potrafiła jedynie drżeć i rozglądać się nerwowo, szukając jakiegoś ratunku, poczucia bezpieczeństwa czy czegokolwiek innego, co pomogłoby jej się opanować.


sobota, 14 października 2017

Tom V, XXXV

Nie zapytała więc. Uznała, że w takiej sprawie może mu zaufać. Po jego zachowaniu odniosła wrażenie, że przyjął do wiadomości jej decyzję i chociaż nie musiała szukać oznak niezadowolenia, bo doskonale wiedziała, że wcale nie podobało mu się to, co planowała, doskonale sobie z tym radził. Albo tak dobrze udawał. Nie chciała się upewniać, z jakiegoś powodu czuła, że to tylko bardziej ją dobije, a sama ledwo dawała radę wziąć się w garść.
Po śniadaniu Sebastian pomógł jej się ubrać w kolejną wyzywającą kreację, która właściwa była na wydarzenie takie jak igrzyska. Wolałaby założyć coś z większej ilości materiału niż kilka pasków, do których poprzyszywano półprzezroczyste kawałki innego, które ledwie cokolwiek zakrywały, ale nie oponowała. Odkąd się zmieniła, nie przeszkadzał jej kontakt fizyczny, czuła się bardziej pewna siebie i doskonale wiedziała, że z obiektywnego punktu widzenia podobała się mężczyznom. Nigdy dotąd nie przyznawała tego nawet przed sobą, nie starała się podkreślać swoich atutów ani zdobywać za ich pomocą przewagę, ale teraz, gdy już niewiele miała do stracenia, odważyła się na to. Postanowiła nawet sprawdzić, jak wiele mogłaby dzięki temu osiągnąć, mając do dyspozycji wielkie sypialniane łóżko i swojego narzeczonego, który w chwili obecnej uchyliłby jej nieba, byle tylko nie chowała urazy za jego kolejne kłamstwo w dobrej wierze.
— Sebastian? — zapytała nieśmiało, wcześniej klękając na łóżku z dłońmi opartymi na materacu przed sobą, by lepiej wyeksponować piersi. — Trochę mi zimno, wiesz? — dodała, gdy demon nie odwrócił się na sam dźwięk swojego imienia.
Pozwoliła, by włosy luźno opadały na jej ramiona, plecy i klatkę piersiową, przysłaniając nieco niewielkie, krągłe piersi, by jeszcze bardziej spotęgować efekt, który planowała osiągnąć. Gdy Kruk wreszcie się odwrócił, trzymając w dłoniach kolejny prześwitujący kawałek materiału, którym chciał zapewnić jej nieco więcej ciepła, zamarł, wpatrując się w ukochaną z lekko rozchylonymi ustami.
Nigdy wcześniej tak nie robiła, nie próbowała go kusić, nawet nie starała się wyglądać seksownie. Amon cenił sobie te nieliczne chwile, gdy przypadkiem, zupełnie nieświadomie, udawało jej się przyjąć taką pozę, która momentalnie wywoływała ucisk w jego kroczu, ale nie sądził, że kiedyś uda mu się doświadczyć czegoś równie pięknego, jak tym razem. Elizabeth była ideałem, spełnieniem jego marzeń w każdym calu. Drobną, delikatna, blada, nieśmiała, o wielkich błękitnych oczach i uśmiechu, który potrafił rozgrzać jego serca. Przez moment, kiedy tak chłonął ten mistyczny widok, poczuł zazdrość na myśl o tym, że ktokolwiek inny miałby zobaczyć ją w tym stroju, w tej pozie, z tym lekkim grymasem na ustach…
— Elizabeth, co to znaczy? — zapytał niepewnie, przysiadając się do niej na kraju materaca.
— Nic. Po prostu byłam ciekawa, jak zareagujesz. Skoro niedługo mam umrzeć, uznałam, że mogę tego spróbować chociaż raz. Teraz trochę żałuję, że nie robiłam tak częściej, pewnie byłoby mi dużo łatwiej przekonać cię do wielu rzeczy, ale to takie nie w moim stylu, że zwyczajnie bym nie potrafiła inaczej — odpowiedziała otwarcie, dzieląc się z narzeczonym swoimi przemyśleniami.
Nie porzuciła jednak ani roli, w którą się wcieliła, ani planów, które pragnęła zrealizować. Z kocią zwinnością podeszła do niego na czworakach, oparła się o jego bok i delikatnie położyła rękę na jego kolanie, przesuwając ją powolutku w stronę krocza, w miarę jak coraz bardziej się do niego przysuwała.
— Wybacz, naprawdę mi chłodno. Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli posiedzę tak przez chwilę, prawda? — zapytała, zerkając na niego wielkimi oczami. Oblizała usta, przesunęła rękę o kolejne kilka cali, a kiedy Sebastian nie wytrzymał i chwycił ją w ramiona, sadzając sobie na kolanach i przyciągając, by ją pocałować, zaparła się na jego piersi na wyprostowanych rękach i zadziornie spojrzała mu w oczy. — Nie przesadzasz? Chciałam tylko, żebyś mnie ogrzał — zapytała z nutą wyrzutu w głosie.
— Wybacz, kochanie, ale wyglądasz tak pociągająco, że nie mogłem się powstrzymać. Pozwól, że ogrzeję cię w taki sposób, dobrze? — poprosił, śmiejąc się po cicho z lekkim zażenowaniem.
Odgarnął włosy nastolatki do tyłu, by móc dokładnie jej się przyjrzeć, a potem ujął delikatnie podbródek Elizabeth i złożywszy pocałunek na jej ustach, przytulił ją mocno i począł poruszać rękami w górę i w dół, by naprawdę przekazać jej trochę ciepła.
— Nie chcesz iść na igrzyska, o to chodzi?
— Nie ma znaczenia, czy chcę na nie iść. Jestem narzeczoną króla piekła, to mój obowiązek. Dlatego pójdę, niezależnie od tego, co naprawdę myślę, a tym się z tobą specjalnie nie podzielę, bo nie chcę, żebyś wiedział, jaki mam do tego stosunek. Mogę, prawda?
— Oczywiście, że możesz. Ale gdybyś przyznała, że nie chcesz, po prostu pozwoliłbym ci zostać i nie musiałabyś się męczyć — odparł rozbawiony jej szczerym wyjaśnieniem i szlachetnym powodem decyzji o wzięciu udziału w piekielnym wydarzeniu.
— Pewnie tak. Ale muszę dodać otuchy temu, który dla mnie wygrał, prawda? A dziś jest już ostatni dzień, sam mówiłeś. Potem wyruszymy na tę tajemniczą wycieczkę, a potem odbierzesz mi życie na zawsze. Solidny plan, podoba mi się. Przejdźmy więc do realizacji — odparła optymistycznie i zeskoczyła z kolan Sebastiana, obracając się wokół siebie i tańcząc po sypialni, póki radosnym pląsem nie znalazła się pod drzwiami.
— No chodź, zaraz się zacznie. Królowi nie wypada się spóźniać, jak to będzie wyglądało?
— Właściwie król jest jedyną osobą, której wypada się spóźnić, ale wiem, co masz na myśli. Już idziemy, tylko wezmę ulubioną krew, żeby umilić sobie czas w loży.
— A jaka to twoja ulubiona krew? — zapytała zaintrygowana, na powrót podbiegając do Sebastiana.
Wtedy oczy demona rozbłysły, a lekko uchylone usta obnażyły ostre kły. Wokół nich zrobiło się ciemno. Czarna mgła smagała skórę Elizabeth chłodem, wszystko oprócz nich zniknęło, jakby nagle znaleźli się gdzieś poza czasem i przestrzenią, gdzie nigdy nie powinni trafić.
Amon odkrył szyję nastolatki i pocałował ją delikatnie. Następnie oblizał, wprawiając nastolatkę w lekkie drżenie, by w końcu przebić skórę kłami i począć ssać najpyszniejszą z krwi, jakiej przyszło mu smakować. Uwielbiał ją, szalał na jej punkcie, a ona, jakby z wdzięczności za jego wierność, dalej smakowała dokładnie tak samo, mimo że dusza dziewczyny – która w dużej mierze wpływała na smak życiodajnej cieczy płynącej w jej żyłach – opuściła ciało już jakiś czas temu. Nie pojmował, jak to było możliwe, ale wcale nie musiał tego rozumieć. Zwyczajnie cieszył się tym, co było mu dane, bo na nic więcej nie mógł już liczyć.
— Ach, więc o to chodziło… — zaśmiała się Lizz, mocno chwytając Sebastiana za ręce, bo odchylona w tył cały czas miała wrażenie, że za chwilę się przewróci. Na szczęście Kruk trzymał ją tak, że nie było nawet o tym mowy, a puścił dopiero wtedy, gdy zaspokoił swoje pragnienie.
— Może też masz ochotę? Służę uprzejmie.
— Nie trzeba. Jak będzie mi się chciało, to napiję się na miejscu. Chodźmy już, bo zaraz naprawdę się spóźnimy! — poganiała go.
Ostatecznie udało im się dostać na arenę w samą porę. Pierwsza grupa walczących dopiero wychodził na pole bitwy, a trybuny nie zdążyły nawet dobrze się zapełnić. Jedynie służący biegali tam i z powrotem, roznosząc napoje, przekąski i małe dawki narkotyków, by umilić gościom oglądanie zmagać wojowników.
Sebastian wraz z narzeczoną przywitał zebranych, poinformował, że to ostatni dzień walk otwartych, że na inne trzeba będzie zakupić bilety i że tego wieczora wybiera się w podróż, w związku z czym przez kilka najbliższych dni nie będzie w stanie przyjmować demonów w sprawach zmian w królestwie. Niektórzy nie wydawali się z tego powodu zbytnio zadowoleni, jednak większość rozumiała, że Amon miał również inne ważne sprawy. Odkąd został królem, pracował w pocie czoła na to, by jak najszybciej polepszyć sytuację mieszkańców piekła. Dzięki pomocy wiernego Anasiego i gruby doświadczonych doradców udało mu się zmienić już to, co najbardziej niszczyło dotychczasowy system, jednak w dalszym ciągu miał przed sobą mnóstwo pracy, by naprawić to, co jego zdaniem było najgorsze – całkowite wyparcie emocji – jednak nad tym musiał jednak popracować.
Co więcej, im dłużej myślał o tej zmianie, zastanawiał się nad tym, co czuł i co poczuje, gdy jego ukochana odejdzie z tego świata, zaczynał wątpić, czy rzeczywiście powinien się tym zajmować. Chociaż decyzja jego ojca wydawała się tchórzliwa, samolubna i całkowicie sprzeczna z dobrym interesem demonów, czując wyżerający serce ból, Amon zaczynał dochodzić do wniosku, że jego ojcu nieświadomie, a może tylko poza jego prywatną świadomością, zdołał uchronić podwładnych przed trudem akceptacji faktu, że wszystko wokół, z wyjątkiem demonów, przemijało. Nawet anioły dożywały naturalnego końca swego życia, choć to potrafiło trwać rzeczywistości. Jedynie demony nigdy się nie zmieniały. Osiągały fizyczny wiek, który dla danej jednostki był optymalny, i zamierały w nim na całą wieczność, mogąc uciec od beznadziei codzienności jedynie dając się zabić i tylko przez innego demona, anioła bądź boga śmierci. Nie był pewien, czy usposobienie sobie, w jak tragicznej sytuacji w rzeczywistości się znajdowali, na pewno było dobrym wyjściem. Dlatego też postanowił odłożyć podjęcie tej decyzji. Najpierw chciał pogodzić się ze śmiercią Elizabeth, stwierdzając, że jeśli zdoła to przejść, będzie mógł dopiero zastanawiać się, czy gotować podobny los wszystkim innym demonom.
Walki wyjątkowo się ciągnęły. Na początku wystąpił demon, któremu Lizz życzyła powodzenia, dlatego przez cały ten czas bacznie przyglądała się walce, pokrzepiając swojego wojownika i ciesząc się wraz z resztą kibicujących, gdy udawało mu się pokonywać jednego za drugim przeciwnikiem. Doszedł nawet do finału, co więcej, wygrał go! Ale po jego odejściu reszta walk nie była już w stanie wzbudzić większych emocji ani w Elizabeth, ani w Sebastianie. Oboje siedzieli i uśmiechali się wtedy, gdy było trzeba, wiwatowali, gdy robili to inni i nawet z daleka można było uznać, że doskonale się bawili, jednak wcale tak nie było. Chociaż nawet przed sobą starali się udawać, że doskonale się bawią, w rzeczywistości marnowanie czasu na walki, podczas gdy ich wspólny czas dobiegał końca, było zbyt bolesne i trudne, by mogli o nim zapomnieć.
Dopiero wieczorem, gdy część oficjalna dobiegła końca, udało im się opuścić lożę. Amon chciał zaprowadzić ukochaną do sypialni, żeby odpoczęła po całym dniu, ale Lizz zaciągnęła go na zamkowy dziedziniec, żeby wspólnie mogli podziwiać niebo. To piekielne wyglądało zupełnie inaczej niż ludzkie, jakby piekło było planetą, która znajdowała się za drugim końcu wszechświata. Żadne z błyszczących punkcików nie wydawały się nastolatce znajome. Patrząc w niebo czuła lekki niepokój i przeszywające kości zimno, a jednocześnie takie obcowanie z potęgą sprawiało, że nabierała pokory do wielkości świata, na którym miała szansę żyć.
— Opowiesz mi o gwiazdach? Nigdy wcześniej ich nie widziałam. Chciałabym wiedzieć, jak się nazywają, czy któraś z nich też wskazuje drogę. Którą lubisz najbardziej i czym jest tamta mała, która lśni intensywnym fioletem. Nie wiedziałam, że są fioletowe gwiazdy.
— Bo to nie jest gwiazda. To nienazwana planeta, która znajduje się w takim miejscu, że odbijając od siebie światło daje takie właśnie złudzenie. A może naprawdę jest fioletowa? Ciężko powiedzieć. Nie jestem astronomem, nie wiem, jak wygląda z bliska.
— Ale jest piękna. Chciałabym móc podziwiać ją częściej — westchnęła zachwycona nastolatka.
Przez głowę Sebastiana przeszła myśl, która sprawiła, że znacznie się rozpogodził. Zdążył już nawet ułożyć plan i zastanowić się nad szczegółami, chociaż uznał, że w samotności zajmie się tym raz jeszcze, by mieć pewność, że o wszystko odpowiednio zadba.
— Widzisz tamtą dużą, trochę ponad tą fioletową? — zapytał, wskazując pazurem punkcik na niebie.
— No widzę. Co z nią?
— To taki nasz odpowiednik waszej Gwiazdy Polarnej. Nazywa się Kelopez i widać ją na niebie bez względu na wzajemne ustawienie się słońc przez całą dobę. Ona wyznacza piekielne południe, dlatego ten kierunek jest u nas głównym. Trochę inaczej niż u ludzi, ale tak już się przyjęło i sprawdza się od zarania dziejów. Pierwsi ludzie zaczęli korzystać z kierunków świata zaledwie trzy rzeczywistości temu. Wcześniej radziliście sobie w dużo dziwniejszy sposób — opowiedział, podśmiewając się pod nosem, na co Lizz przewracała tylko oczami, dusząc w sobie nieprzyjemne uczcie, które ogarniało ją, ilekroć przypominała sobie, że w jej krótkim życiu nie będzie już okazji, że zapytać o to później.
— A jakieś konstelacje? Na pewno jakieś macie, prawda? A znaki zodiaku? A inne zależności… Poopowiadaj mi trochę, naprawdę chcę wiedzieć! — prosiła dalej.
Usiadła na schodkach oddzielających taras od ogrodu i oparłszy ręce za sobą, zadarła głowę i z uśmiechem na ustach przyglądała się rozgwieżdżonemu niebu.
— W piekle pada deszcz? Są tornada, huragany, trzęsienia ziemi i inne kataklizmy? A może to naprawdę jest inna planeta, skoro macie nawet zupełnie inne niebo? Sebastian, wiesz takie rzeczy? Czemu nic mi nie opowiadasz?
— Bo… Może jeśli ci o tym wszystkim nie opowiem, zmienisz zdanie i nie zabijesz się. Może będziesz chciała się tego dowiedzieć tak bardzo, że dasz sobie więcej czasu, a w końcu zrozumiesz, że wolisz żyć u mego boku, porzucając myśl o nakarmieniu mnie… — przyznał gorzko, siadając obok nastolatki ze spuszczoną głową.
Nie miał odwagi, by na nią spojrzeć. Wiedział, że nie powinien był dzielić się z nią takimi myślami. Cały dzień się powstrzymywał, starał udawać entuzjastycznego, a gdy przychodziło co do czego, znów zawiódł. Świadomość końca tych pięknych chwil zwyczajnie za bardzo go przytłaczała. Jedynie, co potrafił robić, to powstrzymywanie się przed tym, by zalać się łzami, a i to przychodziło mu z niewyobrażalnym trudem.
Nagle poczuł na swoim ramieniu delikatny ucisk. Elizabeth przytuliła się, oplotła go ogonem w pasie i pochyliła się, by zerknąć na jego twarz. Widząc łzę, która zebrała się w kąciku oka i powoli zaczynała spływać po policzku demona, starła ją palcem i delikatnie pocałowała narzeczonego.
— Mnie też to boli, nawet nie wiesz jak, ale pamiętaj, że tak miało być od samego początku. To dobra decyzja.
— Nie jest dobra. Zostawisz mnie samego. Znikniesz, a ja będę musiał istnieć nadal, zupełnie sam w tym miejscu, gdzie wszystko będzie mi o tobie przypominać. Będę marzyć o tym, byś wróciła, a to przecież niemożliwe i wiem o tym tak dobrze, że to mnie zwyczajnie zniszczy.
— Nie zniszczy cię, poradzisz sobie…

— Skąd możesz wiedzieć? Naprawdę aż tak bardzo chcesz mnie zranić? Aż tak zaszedłem ci za skórę? Nie możesz po prostu mnie znienawidzić i żyć życiem, które ci ofiarowano?!


sobota, 7 października 2017

Tom V, XXXIV

Rodziłam ten rozdział przez prawie dwie godziny w takich bólach, że powinnam dostać nagrodę w postaci KILOGRAMA CZYSTEJ MORFINY (tak się w ogóle da? xD), w ramach zadośćuczynienia za te cierpienia. Nie no, żartuję. Było ciężko, bo byłam strasznie zmęczona, ale się udało i to nawet ze sporym zapasem czasu. Gorzej, że akcja tak bardzo zmierza już ku końcowi, że aż się popłakałam, pisząc ten rozdział. A już od dawna nie płakałam, pisząc to opowiadanie, już się bałam, że się zestarzałam, czy coś xD.

PS Wyznaczyli mi obronę magisterki i tym razem już chyba ostatecznie <3.

Miłego!

======================================

Gdy Samarel przygotował kąpiel, Sebastian zabrał ukochaną z łóżka, umył ją i z powrotem do niego położył. Nie obudziła się, była zbyt wyczerpana, nawet zbladła tak, że nawet jak na demona wyglądała nieco zbyt słabo. Zmartwiony król poprosił o konsultację u Forkasa i Baraksjela, by upewnić się, że wszystko było w porządku. Okazało się, że była tylko nieco odwodniona, a resztę objawów powodował zwyczajnie nadmierny stres. Bo chociaż demony były niezwykle silne i wytrzymałe, nie były odporne na wszystkie dolegliwości, a zdenerwowanie niszczyło tak samo dzieci ciemności jak i ludzi – dlatego też był to kolejny argument dla Beliala, by ze wszystkich sił postarać się wytępić w demonach emocje.
Chociaż powinien był obserwować walki, Kruk postanowił zostać przy Elizabeth i czuwać nad jej snem tak samo, jak robił to tysiące razy przez lata służby dla niej. Kiedy tak siedział w ciemnym pokoju na zdobionym, drewnianym krześle obitym purpurą, przed oczami widział wiele scen, które przywoływały ciepłe uczucia. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo ludzie potrafili się zmienić zaledwie w ciągu kilku lat. Dla demonów tylko lata młodości takie były. Bardzo szybko dochodziły do dorosłości, a potem zamierały w niej na wieki, bardzo szybko zapominając o wcale nie tak beztroskiej, jak mogłoby się wydawać, przeszłości. Z Sebastianem nie było inaczej. Jego przeszłość była rozmazana, sądził nawet, że na chwilę obecną Lizz znała ją lepiej niż on sam. Za to doskonale pamiętał jej przeszłość. Długie wieczory spędzone przy powieściach przygodowych, noce spędzone pod łóżkiem w obawie przed burzą, której tak irracjonalnie się bała i nawet teraz, chociaż była starsza, silniejsza i przeszła tak wiele, potrafiła spoglądać trwożliwie w niebo, ilekroć kłębiły się na nim ciemne chmury.
Oboje się zmienili, choć fizyczna zmiana hrabianki sprawiała, że mogłoby się wydawać, iż to właśnie w niej zmiany te były poważniejsze. W rzeczywistości jednak to on – zimny, idealny demon – całkowicie wywrócił swój świat do góry nogami od wpływem ludzkiego dziecka, które zwyczajnie dojrzało. Rozbudziło w nim uczucia, nauczyło, jak wiele może znaczyć obietnica, nie tylko ze względu na to, że wiązała się z nią nagroda. Nauczyła go kochać, dbać o tych, na którym mu zależy, zmotywowała do odbicia tronu. A teraz miał się z nią pożegnać.
Nie wyobrażał sobie tego. Patrząc na wątłą, bladą istotkę, która spała niewinnie pod fałdami pierza, nie był w stanie nawet przez moment wymazać jej ze swojego świata. Na samą myśl o tym czuł, że traci oddech. Był jej tak bardzo oddany, że w głębi duszy czuł, iż nie da rady bez niej żyć i niedługo po jej śmierci sam również pożegna się ze światem. Jednak nie śmiał podzielić się tą myślą z nikim. Nie mógłby obarczyć Lizz tak wielką odpowiedzialnością, nie zasługiwała na to. W ten sposób może nawet udałoby mu się przekonać ją, by żyła dalej, ale cena była zbyt wysoka, a ich szczęście nie mogłoby istnieć dalej, gdyby zachował się tak samolubnie. Dlatego był dojrzały, dawał z siebie wszystko, choć każda komórka jego ciała oponowała przez podjęciem każdej akcji, która zbliżała go do utraty ukochanej.
~*~
— Sebastianie, a dlaczego demony się nie starzeją? Jak to możliwe, że nie umieracie? Umiecie się odmładzać czy co? — wypytywała ruda dziewczynka, próbując zetrzeć ręcznikiem ziemię z twarzy, jednak jedyne, co udało jej się osiągnąć, to całkowite rozmazane brudu na policzkach.
Demon pochylił się nad nią, uśmiechnął delikatnie i pomógł jej się umyć, po czym przeczesał sterczące włosy szczotką, by choć odrobinę je ułożyć. Zawsze prosił, by związywała je do zabawy, jednak Elizabeth z uporem maniaka rozpuszczała je, tłumacząc, jak bardzo uwielbiała czuć wiatr we włosach.
— Opowiedz mi, demonie! Jesteś moim służącym, muuuusiiiiiiisz się słuuuuchaaaać! — ponaglała niecierpliwie.
Michaelis skończył ją myć i przebierać, posadził na łóżku, by założyć i zawiązać jej buty i dopiero kiedy skończył, usiadł na krześle naprzeciwko niej i przerwał milczenie.
— Nie umiemy się odmładzać. Po prostu nasze organizmy działają inaczej niż te ludzkie. Żyjemy długo, jesteśmy silni i obiektywnie piękni, to wszystko sprezentowała nam natura, byśmy mogli spokojnie żyć. W naturze tak już jest, każda istota została stworzona tak, by móc zaspokajać swoje potrzeby, z nami jest podobnie. Nie ma w tym żadnej magii, to czysta nauka.
— To czemu ludzie tak nie mogą? Ja też chciałabym żyć wiecznie! Wtedy mogłabym odkryć cały świat i sprawić, żeby nikt już nie cierpiał tak bardzo, jak my wtedy…
— Nie mogłabyś żyć wiecznie, panienko. Złożyłaś mi obietnicę, pamiętasz? — odparł spokojnie demon, lecz jego serdeczny wyraz twarzy ustąpił miejsca powadze, a intensywny wzrok dwojga czerwonych oczu nieco zmartwił dziewczynkę.
Lizz pomachała nerwowo rękami i odwróciła głowę, udając, że zobaczyła coś niesamowicie ciekawego za oknem. Jej stres zdradzały zaś energicznie poruszające się nogi, które odbijała od materaca, jedynie o pół cala mijając podeszwę bucika z kolanem kamerdynera odzianym we frak.
— No przecież wiem. Mam umrzeć, pamiętam… — mruknęła niechętnie, po czym spuściła głowę, z trudem próbując powstrzymywać łzy. Po chwili zaczęła pociągać nosem, zdradzając swoje uczucia i kiedy dotarło do niej, że służący i tak już się zorientował, rozpłakała się na dobre.
— Panienko, co się stało?
— Nic! Bo ja… ja nie chcę umierać. Jestem za mała, żeby nie żyć i jeszcze nie zrobiłam wielu rzeczy. A ja bardzo chcę! Chcę zobaczyć zachód słońca nad morzem i piramidy i sfinksa i te śmieszne domki w Japonii, o których pisze mi zawsze Tomoko, no i Chiński mur, no i jeszcze tyle innych rzeczy! — wykrzykiwała przez łzy, coraz bardziej trzęsąc się ze zdenerwowania.
Zmieszany demon westchnął ciężko pod nosem. Nie potrafił jej zrozumieć. Uznał, że skoro sama zgodziła się podpisać z nim kontrakt, mając pełną świadomość jego konsekwencji, to w pewnym momencie do tego dorośnie. Ona jednak zachowywała się czasem tak, jak dziecko. To nic, że nim była, Michaelis wymagał od swoich kontrahentów czegoś więcej. Elizabeth jednak nie zdawała się spełniać jego oczekiwań, a ciągnący się od kilku miesięcy pakt powoli zaczynał go zwyczajnie męczyć.
— Ale ich nie zrobisz, bo kiedy się zemścisz i upewnisz, że oni nie skrzywdzą już nikogo innego, pożrę cię. Taką obietnicę sobie złożyliśmy, a na jej potwierdzenie na naszych ciałach pojawił się znak paktu. Dopóki nie zblednie bądź nie zniknie, musimy dotrzymać słowa. Jeśli się wycofasz, zabiję cię od razu — wytłumaczył poważnie, nie przebierając w słowach. Za nic miał sobie przerażenie dziewczynki i jej łzy, nie zamierzał pozwolić jej się wywinąć, w innym wypadku zrobiłoby się o tym głośno i ostatecznie skończyłby z opinią naiwnego kretyna, jakby już nie miał wystarczająco złej opinii w towarzystwie za sprawą Grella Sutcliffa, przez którego w świecie Bogów Śmierci zaistniał jako „Sebastianek”, co niesamowicie uwłaczało jego godności.
— Wiem, że ich nie zrobię! — oburzyła się Lizzy. — I wcale nie mówię, że nie dotrzymam obietnicy, więc tak nie mów! Nie rozumiesz mnie, bo ty nie czujesz i nie wiesz, jak to jest. A mi po prostu smutno, że tyle stracę, to wszystko. I tak oddam ci duszę, bo dzięki tobie w ogóle żyję. I dlatego cię kocham, nawet wtedy, kiedy jesteś taki okropny! — wykrzyczała w twarz demonowi, a potem zeskoczyła z łóżka, pobiegła do łazienki i zamknęła się w niej, by wbiec do wanny, skulić się wewnątrz i wypłakać w spokoju.
Nie była takim głupim i naiwnym dzieckiem, jak mu się wydawało. Po prostu była człowiekiem, a on tego zupełnie nie rozumiał. Dlatego nie pozwoliła mu wejść do środka, chociaż chciała, żeby ją przytulił, bo musiała uporać się z emocjami sama, żeby wiedział, że była poważna.
~*~
Król piekła ocknął się, gdy jego głowa zsunęła się z ręki, którą ją podpierał. Zdezorientowany zdał sobie po chwili sprawę, że zasnął, pilnując spokojnego snu ukochanej. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio coś takiego miało miejsce. Uznał, że musiał być niesamowicie zmęczony i chociaż powinien udać się możliwie najszybciej, by obserwować walki, uznał, że są rzeczy ważniejsze niż jego wsparcie dla walczących o lepsze życie: jego ukochana, serce, które napędzało go do życia.
— Chiński mur, co? — mruknął, uśmiechając się pod nosem, gdy usłyszał w głowie echo stwierdzenia dziewczynki ze swojego snu. — Sporo się zmieniło od tamtego czasu, prawda, kochanie? Wtedy nie rozumiałem, teraz za to rozumiem doskonale. Powinienem był już lata temu zabrać cię na tę wycieczkę — dodał, zwracając się do śpiącej nastolatki.
Wstał i wyszedł z sypialni, zostawiając pod drzwiami wiernie pilnującego jest Samarela, i udał się do nadwornego kucharza, by poprosić o udostępnienie kuchni. Chciał przygotować coś, co smakiem i wyglądem przypomni Elizabeth o dawnych, dobrych czasach. Planował zorganizować dla niej miły dzień, pełny rozrywek i niezwykłości wolnych od problemu wyżerającego substytut jej duszy. Skoro miała go opuścić i była pewna, że tego chce, nie mógł już nic zrobić. Nie warto było zawracać sobie głowy cierpieniem, od którego i tak nie ucieknie. Nie miało również sensu zatruwanie goryczą ostatnich wspólnych chwil, dlatego też postanowił zadbać o to, by ich ostatnie wspólne dni były tak szczęśliwe, by uśmiech do samego końca nie zniknął z jej twarzy. Może wtedy sama zrezygnuje? – łudził się, ilekroć dodawał kolejne pomysły do listy rzeczy, które chciałby z nią zrobić. Szanse nie były zbyt wielkie, ale próbując w ten sposób, ranił jedynie siebie samego, wiedząc, że im więcej dobrych wspomnień zbierze, tym bardziej przytłoczą go, gdy zostanie sam na tym świecie.
Gdy skończył, wrócił do apartamentu i zatrzymał się w garderobie. Chciał sprawić Elizabeth przyjemność, dlatego przybrał ludzką formę i założył jeden z fraków, które nosił w posiadłości. W piekle trzymał ich kilka, wmawiał sobie, że z przezorności, lecz w rzeczywistości zwyczajnie czuł się do nich przywiązany i chciał mieć je w szafie, by przypominały mu o czasach, które stały się dla niego początkiem największego szczęścia.
Ubrawszy się, wrócił do sypialni. Elizabeth wciąż spała, dlatego usiadł z powrotem na krześle i dalej pilnował, by nic nie zmąciło jej spokoju, by mogła odpowiednio wypocząć. Spędził tak trzy kolejne godziny, po których minięciu Lizz powoli zaczęła się wybudzać. Nim jeszcze się ocknęła, jej ogon zaczął poruszać się tam i z powrotem w zupełnie niekontrolowany sposób, jakby żył swoim życiem albo jakby jego właścicielce śniło się coś niezwykle emocjonującego. Reszta ciała pozostawała jednak spokojna, po czym określił, że w rzeczywistości jej umysł wciąż jeszcze był we śnie. Z czasem do ogona dołączyły inne kończyny, już nie tak energicznie, lecz wyraźnie ruchomo, by ostatecznie jedna z dłoni pacnęła nastolatkę w twarz, co ostatecznie wyrwało ją ze snu.
— Uciekaj, nadchodzą czarne kaptury! — krzyknęła, zrywając się do siadu. Widząc pytające spojrzenie uśmiechniętego demona, przetarła oczy, zaśmiała się i zapytała: — Nie masz pojęcia, o czym mówię? Śniło mi się coś… Chyba bardzo głupiego.
— Nie szkodzi. Pilnowałem cię całą noc, by mieć pewność, że odpowiednio wypoczniesz. Przez twoją małą wycieczkę strasznie zbladłaś, musisz zjeść kilka dusz, napić się krwi. Musisz o siebie dbać, jesteś młodym, niedoświadczonym demonem, nie powinnaś szarżować. Choć to moja wina, za co serdecznie przepraszam, kochanie — odparł, w międzyczasie wstając, by klęknąć przed niż z dłonią na piersi i pochyloną głową, jak przepraszał już wielokrotnie. Znajome ruchy sprawiły nawet, że poczuł się jak wtedy, gdy wszystko było jeszcze proste i chociaż właśnie kajał się, błagając o wybaczenie, czuł się szczęśliwy.
— No przecież wybaczyłam… Nie musisz klękać. I w ogóle… Co ty masz na sobie? — odpowiedziała zmieszana, ukrywając lekki uśmiech na za materiałem kołdry.
— Pomyślałem, że byłoby miło na chwilę wrócić do tamtych czasów, z drobną różnicą, nie sądzisz, kochanie?
— Więc teraz będziesz mnie nazywał kochaniem zamiast panienką? To całkiem urocze… Wiesz, myślałam, że będziesz zły — przyznała, zrzucając z siebie pościel.
Wstała z łóżka, podała Sebastianowi rękę, by pomóc mu wstać i przytuliła się mocno, oplatając go nie tylko rękami, ale też ogonem. Znajome ciepło i zapach jego skóry w połączeniu ze specyficzną wonią fraka, który na sobie miał, przywróciło jej kilka miłych wspomnień, które rozgrzały serce. Miała być wściekła i zła, miała się od niego odsunąć, licząc na to, że tak obojgu będzie łatwiej znieść rozstanie, a jednak zwyczajnie nie umiała tego zrobić, za bardzo go kochała.
— I przygotowałeś śniadanie! Ale… Przecież ja nie mogę tego zjeść, to ludzkie — dodała, gdy kątem oka w jej oczy rzuciła się srebrna taca zastawiona ulubionymi potrawami – nielicznymi, które przez lata w ogóle dawał radę w nią wmusić.
— W takim razie spróbuj, kochanie. Przyniosę tylko stolik, wracaj do łóżka — poprosił, przesuwając się w stronę materaca, by posadzić na nim ukochaną. Sięgnął po stolik, rozłożył go przed nastolatką i zastawił posiłkiem, wręczając Elizabeth widelec.
Fioletowowłosa przyglądała się z zaciekawieniem jego gestom. Każdy z nich wyrażał absolutną pewność, podobnie jak ton głosu i mimika twarzy Amona. Nie rozumiała jednak, jak miałby to osiągnąć. Gdyby przez noc zmienił ją w człowieka, w co szczerze wątpiła, bo w końcu nie wiedział, gdzie znajdowała się jej dusza, nie miałaby ogona. A skoro on, podobnie jak wyostrzone zmysły, dalej jej nie opuściły, oznaczało to tylko, że skądkolwiek miał to jedzenie, musiał włożyć mnóstwo pracy, by je zdobyć i odpowiednio przygotować.
Chwyciła więc widelec i ostrożnie nadziała na niego odrobinę zawartości niewielkiej salaterki, w której na pierwszy rzut oka widziała zwykłe, ludzkie warzywa, lecz im dłużej się w nie wpatrywała, tym lepiej dostrzegała, że to, co jej zaoferował, było jedynie podobne do jedzenia, które znała. Włożyła zawartość widelca do ust i dokładnie gryzła każdy kawałek, skupiając się na pojedynczych smakach składników oraz na tym, który tworzyły połączone. Wydawało jej się, że doskonale znała ten smak, jakby naprawdę jadła jedną z nielicznych sałatek z tuńczykiem, których przygotowywanie Michaelis opanował do perfekcji, byle tylko móc odpowiednio zadbać o swoją podopieczną.
— Co to jest? Smakuje jak sałatka z chleba — zapytała, kiedy uznała, że sama nie zdoła już niczego wymyślić.
— Sałatka z chleba jest pod paterą, żeby nie wyschła. Mam też ciasteczka owsiane i korzenne, herbatę i kilka innych przysmaków — opowiedział podekscytowany.
— Widzę, ale… Jak to możliwe? Przecież demony nie czują smaku ludzkiego jedzenia, a jedzenie demonów nie smakuje jak ludzkie, sam mówiłeś. Więc jak udało ci się to zrobić?
— Jestem piekielnie zdolnym kamerdynerem, nie pamiętasz?
— Piekielnie dobrze to ty się wykręcasz od wyjaśnień, Sebastian. Po prostu powiedz — odpowiedziała nieco zirytowana, złośliwym komentarzem wprawiając Michaelisa w szczerą radość, znów poczuł się tak, jak za dawnych czasów, do których wróciłby wraz z nią, gdyby tylko miał możliwość.
— Spędziłam kilka godzin w kuchni w zamku. Mamy tutaj największą kolekcję przypraw i produktów spożywczych. Z pomocą kucharza udało mi się odtworzyć kilka dań najwierniej, jak tylko umiałem. Dlatego właśnie ten posiłek jest taki byle jaki. Wszystkiego po trochu, przepraszam — wyjaśnił, lekko pochylając głowę.
— Żartujesz? To najlepszy posiłek, jaki dla mnie przygotowałeś! Żadnego zmuszania, żadnych paskudztwo, tylko to, co lubię! Dziękuję. Po tym, jak się zachowałam…
— Nie próbuj przepraszać. Skłamałem. Powinienem być wdzięczny, że w ogóle chcesz ze mną rozmawiać. Śniadanie to tylko początek, dziś wieczorem, kiedy oficjalna część igrzysk dobiegnie końca, zabieram cię na wyprawę!
— Wyprawę?
— Nie pytaj, po prostu mi zaufaj — poprosił, uśmiechając się tajemniczo, na co dziewczyna jedynie prychnęła, nie chcąc mówić na głos tego, co oboje wiedzieli.


.