środa, 29 lipca 2015

Tom 3, I

Jak miło dla odmiany powrócić do tych rzymskich liczb, których zapisu jest się stuprocentowo pewnym. <3
Ale ja nie o tym.
Jest pierwszy rozdział nowego tomu, tak jak obiecywałam. 
Krótki, niejasny i w ogóle, ale taki ma być i macie to kochać (nienawidzić też możecie, ale próbowałam zabrzmieć tak groźnie, zaborczo, czy coś tam). :P
Jako, że czuję się tka paskudnie, obrzydliwie źle że mogłabym swoim bólem głowy podzielić się z trzema osobami i wciąż każda by narzekała, że ją boli, w rozdziale mogą pojawić się błędy. Starałam się poprawić wszystko, ale w tym stanie mogłam kilku rzeczy nie zauważyć (czyli literówek i zachodzących słoni (pozdrawiam :P) może być więcej niż zwykle).
Mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali i że rozdział Wam się spodoba. 
Mi się w sumie podoba, ale wiem. Za krótko.
Jak zawsze. :P
================

                – „To zaczęło stawać się naprawdę nudne…”

                – Sebastian!

                – „Za każdym razem dawali się nabrać. Bez względu na płeć, wiek, rasę. Wszyscy tak cholernie głupi i łatwowierni”

                – Sebastian!

                – „… upaść tak nisko, by pokochać ludzkie ścierwo.”

                – Sebastian!

                – Panienko, czy wszystko w porządku? – Czarnowłosy mężczyzna pochylił się nad zlaną potem dziewczyną.

Z przerażeniem otworzyła oczy, niespokojnie łapiąc oddech. Kiedy jednak ujrzała skąpaną w promieniach słońca twarz zatroskanego demona, chwyciła rękaw jego fraka i uspokoiła się.

Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie i pomógł jej usiąść.

                – Wołała mnie panienka przez sen – poinformował z niezwykłą satysfakcją.

                – Nie twój interes – obruszyła się, lekko czerwieniąc i ostentacyjnie odwróciła od niego głowę.

                – Rozumiem – odparł, pozostawiając w dziewczynie irytujące uczucie zażenowania i podszedł do szafy, by wybrać dla niej ubrania.

Kiedy Elizabeth położyła dłoń po prawej stronie łóżka, poczuła jego ciepło. Przypomniała sobie poprzednią noc. Krępujące pytanie i następujące po nim oczekiwanie, które ściskając za gardło ledwie pozwalało jej nabrać powietrze w płuca. Ta noc, kiedy pozwoliła sobie całkowicie obnażyć przed nim pragnienia. Jego bliskość; ciepłe, silne ramiona, w których czuła się tak bezpiecznie. Tej nocy chciała wyznać mu miłość, ale zmożona snem zwyczajnie nie zdążyła. Teraz nie czuła się wystarczająco odważna. Wodziła wzrokiem za jego eleganckimi butami, które częściowo przykrywały lekko wygniecione końcówki nogawek – kolejny dowód tego, że poprzednia noc nie była jej fikcją. Wciąż jednak czuła potrzebę, by usłyszeć od niego potwierdzenie.
Zacisnęła dłonie, kurczowo zgniatając materiał prześcieradła i spuściła wzrok.

                – Wyspałeś się? – zapytała niepewnie.

Lokaj odwrócił się w jej stronę i trzymając w dłoniach bordową sukienkę, podszedł do łóżka, uprzednio wieszając ubranie na oparciu krzesła stojącego nieopodal toaletki. Usiadł na skraju materaca i z uśmiechem, którego emocjonalnego nasycenia dziewczyna nie potrafiła jednoznacznie określić, przysunął głowę do jej twarzy.

                – Dobrze, że demony nie potrzebują snu. Inaczej dziś nie miałaby panienka ze mnie żadnego pożytku. Strasznie się wiercisz, Elizabeth – wyszeptał złośliwie.

Zawstydzona odepchnęła kamerdynera, nazywając go idiotą i nerwowo przetarła zalaną rumieńcem, purpurowym niemal tak samo jak suknia, szczupłą twarz.

                – Nigdy nie spotkałem bardziej bezwartościowego, rozwydrzonego i naiwnego dzieciaka niż ona.

Przepełniony pogardą głos służącego boleśnie dotarł do uszu hrabianki, niczym uderzenie ogromnego, mosiężnego dzwonu. Spojrzała w jego stronę i zamarła. Stał naprzeciwko niej w pełni ukazując swoją demoniczną formę. W dłoniach, zamiast sukni, trzymał rozpostartą ludzką skórę, jej skórę. Spojrzała na swoje dłonie. Widziała otoczone mięśniami kości. Całe ciało nastolatki przeszył niewyobrażalny ból. Przerażona, energicznie wyskoczyła ze splamionego krwią łóżka i wrzeszcząc z bólu, upadła na ziemię.

                – Sebastian! Co się dzieje?

                – Dobrze wiesz, że nigdy nie mógłbym upaść tak nisko, by pokochać ludzkie ścierwo – kontynuował, jakby w ogóle nie słyszał jej słów.

Gdy pochylił się nad płaczącą hrabianką, straciła przytomność.

Kiedy się ocknęła, na zewnątrz panował półmrok. Podeszła do okna. Gęsta mgła spowiła cały teren podlondyńskiej rezydencji. Elizabeth przetarła zaparowane okno – wciąż niewiele widziała. Słońce ginęło w gęstwinie mlecznej pierzyny. Dotąd nie zauważała takich poranków. Wszystkie były słoneczne i radosne, jakby ktoś specjalnie czuwał, by od samego rana wprawiać ją w dobry nastrój. Zdziwiła się, widząc jak nieprzejednana potrafi być mgła. Takie poranki w okolicach podmiejskich nie były niczym niezwykłym, dlaczego więc ten ją tak bardzo dziwił? Był przecież tylko kolejnym początkiem dnia, takim samym jak wszystkie wcześniej, takim samym jak każdy następny.

                Wróciła do łóżka i pociągnęła gruby sznur zwisający nad szafką nocną. Po kilku minutach otworzyły się drzwi.

                – Panienko, przyniosłem herbatę. – Dobiegł do niej głos.

Kilka kroków, piszczący dźwięk kół mobilnego stolika, szczęk obijanej porcelany. W jej dłoniach pojawił się gorący napar w zdobionej różami filiżance. Popatrzyła na nią nieprzytomnie i przysunęła naczynie do ust, wdychając przyjemny zapach wydzielany przez ukochanego Earl Greya.

                – To twój ulubiony zestaw – rozbrzmiał głos, gdy wzrok dziewczyny ponownie powędrował na krwistoczerwony kwiat zdobiący porcelanę.  

Mruknęła potakująco i upiła odrobinę gorącego napoju. Smak, który zawsze pobudzał ją do działania, delikatna cytrusowa nuta błąkająca się w bukiecie smakowym najlepszych herbacianych liści.

                – Jakie mam plany na dziś? – zapytała, wciąż nie odrywając wzroku od trzymanej w dłoni filiżanki.

                – Najpierw lekcja literatury, potem łacina. Po obiedzie odwiedzi panienkę narzeczony, Elvis…

                – Mój narzeczony? – przerwała mu melancholijnym tonem.

                – Tak

                – Dobrze, dziękuję Tai. Możesz już iść – odparła.

Posłała chłopakowi niewyraźny, wymuszony uśmiech. Po chwili znów spuściła głowę. Nastolatek pokłonił się i opuścił sypialnię. Stukot obcasów zdradzał wahanie towarzyszące mu w krótkiej drodze do wyjścia. Czuł, że powinien coś powiedzieć, ale nie był w stanie niczego wymyślić. Wszystko będzie dobrze? Przez ostatnie sześć miesięcy, wraz z dwójką obecnie podwładnych mu towarzyszy, każdego dnia próbowali poprawić jej nastrój. Nie mogli zrobić wiele, nie wiedząc nawet, co tak naprawdę zaszło. Tamten poranek został wydarty z ich pamięci, pozostawiając za sobą jedynie rozmazane strzępki. W jego rezultacie nastolatek został nowym kamerdynerem, tracąc dwójkę współpracowników, tracąc członków rodziny.

                Przez cały ten czas żadne z nich nie miało odwagi zapytać, co dokładnie wydarzyło się tamtego dnia. Ich pani, która w życiu przeszła przez tyle tragedii, nie zasługiwała, by wracać pamięcią w kolejne, mroczne miejsce. Na pozór zachowywała się normalnie – gdyby nie znali jej tak dobrze, pewnie w ogóle nie zwróciliby uwagi. To normalne –  służący przychodzą i odchodzą, nie przystoi ich żałować. Tej zasady się trzymała, pokazując im, że strata kamerdynera nie była niczym wielkim. Chociaż Taiowi wydawało się, że robiła to nie dla nich, lecz dla siebie. Musiała być świadoma, że dostrzegali silną więź łączącą ją z Sebastianem. Nie uwierzyliby, że jego odejście zupełnie jej nie obeszło.

                Jeszcze przez chwilę Elizabeth przyglądała się filiżance, nim opróżniła ją do końca. Tai się starał i po kilkudziesięciu nieudanych, smakujących gorzej niż kuchnia Thomasa, naparach, którymi strach był podlać trawę w ogrodzie, doszedł do wprawy. Herbata nadawała się do wypicia. Chociaż w smaku wciąż brakowało czegoś, czego prawdopodobnie już nigdy w życiu nie zasmakuje, doceniała jego trud. Wszyscy troje ciężko pracowali, by wypełnić pustkę po niezastępowalnym lokaju.

                Denerwujący stukot zza okna przykuł uwagę szlachcianki. Odstawiła naczynie i podeszła do szyby. Po jej drugiej stronie ujrzała czarnego kruka dumnie kroczącego po zewnętrznym parapecie, niczym strażnik broniący królewskiego zamku.

                – Naprawdę myślisz, że mógłbym coś poczuć do tego dziecka? Nie bądź śmieszny.

                – „Zawsze będę przy tobie” nawet to było kłamstwem. Prawda, Sebastianie? – szepnęła z żalem, spoglądając na błyszczące pióra majestatycznego zwierzęcia.

Przygryzła dolną wargę, powstrzymując się od płaczu. Nie zamierzała pozwolić, by jego kłamstwo zrujnowało jej życie. Wypłowiały znak na jej karku był najlepszym dowodem na to, że bezpowrotnie odszedł. Zrobił dla niej wiele. Uratował marne życie „ludzkiego ścierwa” setki razy, pomógł podnieść się po tragedii, która ich połączyła. Co z tego, że go kochała? Co z tego, iż utrzymywał, że czuje to samo? Sebastian był demonem, powinna być świadoma od samego początku, że nie może mu ufać. Porzucił ją i jej duszę, której podobno tak bardzo pragnął. Może uznał, że nie była wystarczająco dobra?

                – To bez znaczenia, prawda? Ciebie już tu nie ma. I nie będzie – dodała po chwili.
Ptak zeskoczył z gzymsu i z głośnym skrzekiem wzbił się w niebo, znikając w obłokach mgły. Odprowadziła go wzrokiem, próbując zdusić w sobie cichy, naiwny głos, szepczący, że został tu przysłany przez jej demona. Jej byłego demona.

Niechętnie powlekła się w stronę szafy. Otworzyła ją i sceptycznie powiodła wzrokiem po nieumiejętnie wyprasowanych, bogato zdobionych sukniach. Zawiesiła spojrzenie na jednej z nich – ciemnopurpurowej, niemal czarnej, prostej sukni z długimi rękawami zakończonymi czarną, podobnie jak żabot, falbaną. Ten sam strój, który we śnie wybrał dla niej de mon, ten sam, który zmienił się w jej skórę.

Każdego dnia, odkąd odszedł, na nowo przeżywała ten sam koszmar. Budziła się tego tragicznego poranka, nie wyznając mu uczuć. Za każdym razem próbowała zrobić coś inaczej, by tym razem wszystko skończyło się dobrze. By jej nie zostawił, by ubrania w jego dłoniach nie stawały się metaforą uczuć, z których obdarł ją bez skrupułów swoją zdradą. Każdej nocy, chociaż serce ze wszystkich sił próbowało zapomnieć o lokaju i wypełnić ogromną dziurę, którą po sobie pozostawił, umysł uparcie nie pozwalał jej zaznać ukojenia. Każdej nocy na nowo rozdrapywał rany. A ona masochistycznie pozwalała mu na to, zakładając wybraną przez wytwór podświadomości kreację.

                Ubrała się i zostawiając nocne odzienie na podłodze, wyszła z sypialni i skierowała się do salonu. W pomieszczeniu czekało na nią śniadanie, a wraz z nim, niezapowiedziany gość.
Ciemnowłosy, młody kamerdyner stał, drżąc z niepokoju, u boku równie niespokojnego kucharza. Oboje, co chwilę wodzili wzrokiem pomiędzy siedzącym przy stole mężczyzną, a hrabianką. Dziewczyna prychnęła pod nosem, okazując przybyszowi jak zdegustowana była jego nagłym przybyciem, i bez słowa usiadła na krześle. Popatrzyła na miętową sałatkę z tuńczykiem i świeżo spalone, maślane bułeczki, po czym odsunęła od siebie talerzyk i chwyciła w dłoń widelec, by zjeść kilka zielonych liści.

Siedzący obok mężczyzna zaczął bujać się na krześle, jęcząc pod nosem coś o jej braku wychowania. Zirytowana obdarzyła gościa wrogim spojrzeniem, które skutecznie go uciszyło. Odłożyła sztućce i zwróciła się do służących.

                – Nie będę więcej jeść. Możecie to zabrać, do obiadu zajmijcie się tym, czym zawsze, dziękuję – poleciła, delikatnie się uśmiechając.

                – Pa… panienko Elizabeth – zaczął niedoświadczony lokaj.

                – Tak? – mruknęła niechętnie.

                – Ona znów odmawia posiłków. Nie chciała też wody – poinformował przestraszony.
Nastolatka westchnęła ciężko, dotykając lewą dłonią podstawy nosa.

                – Same problemy…

                – Dziękuję, Tai – odparła spokojnie. – Pójdę tam, kiedy tylko uporam się z tym tu. – Kiwnęła głową w stronę siedzącego po jej prawicy, czerwonowłosego osobnika w okularach.
Chłopak pokłonił się i wraz z Thomasem opuścił pokój.

Elizabeth została sam na sam z najbardziej irytującym shinigami, jakiego w swoim krótkim życiu miała nieszczęście poznać. Położyła łokcie na stole, splotła palce i oparła na nich podbródek, intensywnie przyglądając się bogu śmierci.

                – William znalazł kolejną? – zapytała.

                – Mogłabyś chociaż raz przywitać mnie w jakiś miły sposób! Zaproponować herbatę, ciasteczka, albo przynajmniej powiedzieć, że pięknie dziś wyglądam! – zaczął jęczeć czerwonowłosy.

Dziewczyna zmarszczyła brwi i skrzywiła się.

                – Witaj, Grellu Sutcliff. Czy William znalazł kolejną poszlakę? – rzekła twardo.

                – Mm – mruknął, twierdząco kiwając głową. – Co więcej, wiemy, gdzie dziś zaatakują – dodał po chwili, bawiąc się kosmykiem krwistoczerwonych włosów.

                – Będzie tam? – zapytała zaintrygowana wiadomością.

                – Tego nie wiemy. Ale to mało prawdopodobne. Z informacji, które zebrał Knox wynika, że nie jest to żaden… wykwintny posiłek – odparł z lekkim obrzydzeniem.

                – Nazywaj rzeczy po imieniu – podniosła głos i uderzyła dłońmi o stół. – Informator, którego torturował twój podopieczny uważa, że to nie jest dusza godna jego podniebienia, czyż nie?

                – Zgadza się.

                – W takim razie nie będzie ich tam, dobrze o tym wiesz. Dlaczego więc zawracacie mi tym głowę? – mówiła coraz bardziej zdenerwowana.

                – Jak sama powiedziałaś. Will znalazł kolejną poszlakę. Potrzebujemy cię, by to sprawdzić – wyjaśnił niewzruszony bóg śmierci, wiercąc się na krześle.

                – Niech będzie – zgodziła się niechętnie. – Kiedy?

                – Dziś wieczorem, East End. Wpadnę po ciebie. – Bóg śmierci uśmiechnął się zawadiacko, ukazując garnitur rekinich zębów. – Będziesz potrzebować swojego…

                – Wiem, czego będę potrzebować – przerwała mu i wstała od stołu.

Odwróciła się na pięcie i spoglądając kątem oka na stojący przy kominku zegar, ruszyła w stronę drzwi.

                – Mam wrażenie, że ostatnio nadużywacie moich usług. Nie zapominajcie się, pomagam wam tylko w jednym celu. William powinien być tego świadomy – rzuciła na odchodne.

                – Nie zapominaj, dzięki komu mamy, czego nadużywać – krzyknął za nią Grell, powoli podnosząc się z siedzenia. 

sobota, 25 lipca 2015

Wywiad

Witajcie moi kochani różoczytacze!
W oczekiwaniu na trzeci tom, mam dla Was coś na osłodę. Otrzyjcie łzy, bowiem czeka na Was mały, spontaniczny wywiad z postaciami. 
Dowiecie się, co myślą o zakończeniu i o sobie na wzajem, a także zobaczycie, jak wspaniale mija im czas, kiedy nie musza pracować. 
Endżojcie! 

==============



                Nami krzątała się nerwowo po pokoju, wrzucając, mogłoby się wydawać, zupełnie przypadkowe przedmioty do wnętrza niewielkiej torebki. Przeklinała głośno, nie mogąc znaleźć ostatniego, całkowicie niezbędnego przedmiotu – okularów przeciwsłonecznych. W końcu nic tak nie dodaje tajemniczości i profesjonalizmu, jak lustrzane szkła, dzięki którym nikt nie może dostrzec tego, co niezwykle łatwo dało się poznać zaledwie zerkając w jej błękitne oczy
.
                – No wreszcie! – krzyknęła triumfalnie, podnosząc zgubę do góry, niczym jakieś majestatyczne trofeum, po czym założyła okulary i zarzuciwszy torbę na ramię, opuściła swoją sypialnię.

                Po niespełna godzinie drogi była na miejscu. Wielki, nowoczesny budynek, którego wnętrze wypełnione było pokojami stylizowanymi na XIX wiek, wreszcie stanął przed nią otworem. Czekała na tę chwilę przez ostatnie kilka miesięcy, wytrwale omijając siedzibę z daleka.
Kiedy wkroczyła do środka, przywitał ją uprzejmy uśmiech ubranego w białą koszulę Sebastiana, który zdawał się być w trakcie porządków, kiedy nieuprzejma brunetka przerwała mu, bez uprzedzenia wchodząc do głównego holu.

                – Witam panią w posiadłości Roseblack, w czym mogę pomóc? – zapytał, delikatnie się kłaniając.

                – Dzizas, weź się nie wygłupiaj. To ja – warknęła zażenowana dziewczyna, wskazując palcem swoją twarz.

Demon mrugnął zdziwiony, po czym podszedł do dziewczyny, by jej się dokładnie przyjrzeć.

                – Hmmm… – Wydał z siebie głupawy dźwięk.

                – Odsuń się. Naruszasz moją przestrzeń osobistą – jęknęła drżącym głosem, nieznacznie się cofając.

                – Nami, jak mniemam? – zapytał w końcu kamerdyner.

Brunetka bez problemu odczytała jego mowę niewerbalną. Przesiąknięte złośliwością zadowolenie, które niejednokrotnie opisywała w swoim opowiadaniu. Czy może raczej w swojej książce, jak powinna nazywać ostatnie 700 stron przygód lokaja.

                – Jakiś ty spostrzegawczy – skomentowała pisarka.

                – W czym mogę pani pomóc?

Zirytowana studentka przewróciła oczami.

                – Na początek, przestań mi paniować. Mów do mnie po imieniu, znamy się przecież nie od dzisiaj – zaczęła.

Nim Michaelis zdążył cokolwiek powiedzieć, kontynuowała.

                – Potrzebuję, żebyś zebrał Lizz, Timmiego, Jeanny, Taia, Thomasa, Grella i może jeszcze… Nie, to chyba wystarczy. Zbierz ich i przyprowadź do salonu. Muszę z wami o czymś porozmawiać – powiedziała tajemniczo i niezwykle poważnie, poprawiając zwisającą z ramienia torebkę.

Demon popatrzył na nią niepewnie, jakby chciał zakwestionować polecenie, jednak nie odważył się tego zrobić. Czuł, że brunetka jest niezwykle zdeterminowana, a po jej związanych niechlujnie włosach i wygniecionych ubraniach poznał, że musiała się spieszyć, a to oznaczało nie więcej, nie mniej, niż to, że sprawa była poważna.

                – Mógłbym zapytać, po co? – zapytał ściszonym głosem.

                – Bo tak ci kazałam. Pośpiesz się, proszę – odparła nieco spokojnie i odwróciwszy się na pięcie, dodała: – Będę czekać na miejscu. Masz pięć minut.

Nie odwróciła się, by sprawdzić, czy ruszył. Byłby to objaw braku pewności siebie, na który nie zamierzała sobie pozwolić. Zamiast tego, szybkim krokiem weszła do pomieszczenia i zachichotała pod nosem.

                – Genialnie! Nabrał się – ucieszyła się.

Przestawiła jeden z foteli tyłem do kominka, tak, by mieć dobry widok na kanapę i pozostałe meble, gdzie zasiądą wytypowani przez nią goście i wyciągnęła z torebki niewielkiego notebooka. Otworzyła jego klapę i ustawiła aplikację, która nagrywała dźwięk, od razu zamieniając go w tekst. Jedna z nowych aplikacji, które załatwił jej jeden z przyjaciół.

                Ledwie zdążyła wygodnie usiąść, kiedy do pokoju zaczęli wchodzić wszyscy, których umieściła na ścianie wstydu. Była zadowolona. Pamiętając, jak ciężkie dla Lizz było oczekiwanie na Sebastiana, wolała dać mu mniej czasu i krócej kłębić w sobie zdenerwowanie, nawet za cenę profesjonalnego wyglądu.

Kiedy wszyscy weszli do środka i zaczęli rzucać brunetce niepewne, zirytowane i zaciekawione spojrzenia, ta chwyciła dwoma palcami oprawkę okularów i odrobinę zsuwając szkła tak, by pokazywały skrawek jej oka, zerknęła na nich tajemniczo, po czym podniosła się z fotela, odstawiając sprzęt na szeroki stolik do kawy.

                – Dziękuję, że tak szybko udało wam się tu dostać – zaczęła radośnie.

                – Nie bardzo mieliśmy wyjście, wiesz? – burknęła Lizz, krzyżując dłonie na piersi.

                – Zgadzam się! To okropne, nie zdążyłem ułożyć włosów! – zawtórował Grell, posyłając wrogie spojrzenie wyprostowanemu demonowi.

                – Tak, wiem. Jest wam niesamowicie ciężko, no. Usiądźcie. – Wskazała zebranym kanapy. – Sebastian, ty też – upomniała znieruchomiałego kamerdynera.

Ten westchnął niemal męczeńsko i zajął miejsce pomiędzy Elizabeth i Grellem.

                – Panie Sebastianie, to na pewno w porządku, żebyśmy siedzieli razem z panienką Lizz i panią Nami? – zapytał Tai, niepewnie siadając na oparciu fotela, który zajęła niezwykle skrępowana pokojówka.

                – Jeżeli Nami tego właśnie chce, nie ma w tym nic niewłaściwego – odparł lokaj.

                – Właśnie, Tai. Ciesz się tym, co dają – zaśmiał się siedzący na drugim oparciu fotela Thomas.

Lizz pokręciła głową. Było widać, że ten nagły spęd niezbyt jej pasuje. Zapewne została wyrwana z jednego ze swoich ulubionych zajęć, które ostatnio zaniedbywała – z treningu.

                – Lizzy, o co chodzi? – szepnął Timmy, wiercąc się na kolanach kuzynki.

Fioletowowłosa uśmiechnęła się do niego czule.

                – Jeżeli chwilę poczekasz, to zaraz się dowiemy. Mam rację, Nami? – zapytała ciężko, przenosząc wzrok z blondyna na ciemne szkła okularów.

Brunetka podniosłą notebooka i postawiła go na kolanach.

                – Przyszłam tutaj, bo jak wiecie, albo nie do końca zdajecie sobie sprawę.. – Spojrzała na zajmowany przez służących fotel. – Właśnie zakończyliśmy publikowanie drugiego tomu i pomyślałam, że czytelnicy na pewno umierają z ciekawości, żeby tylko dowiedzieć się, jak bardzo podobało wam się zakończenie.

                – Tss – prychnęła Elizabeth.

                – Możesz mi nie przerywać? – warknęła Nami.

Wciąż grała władczą i pewną siebie. Dziwiła się, że nikt z zebranych jeszcze się nie zorientował, że to tylko pozory.

                – Dziękuję. Powracając, porozmawiamy o zakończeniu. Nie mam żadnej listy pytań, więc będziemy jechać n spontana… To jest, będzie spontanicznie, no. Teraz jest chwila na pytania – skończyła wypowiedź, spoglądając na niezadowoloną hrabiankę.

Z niewielkiego laptopa wydobył się dźwięk powiadomienia jednego z portali społecznościowych.

                – Co to jest? – zapytała zaciekawiona Lizz.

                – To jest notebook. Taka maszyna do pisania, poczta, telefon, telewizja, książki, odtwarzacz muzyki i wiele innych w jednym. To bardzo popularne w naszych czasach. Dziwne, że nikt nie przemycił tego tutaj. W końcu spędzacie tu każde wakacje… – zdziwiła się brunetka.

                – Sebastian, o czym ona mówi? – Zdezorientowana Elizabeth spojrzała na kamerdynera.

                – Panienko, proszę się tym nie przejmować. To nic, o czym warto wiedzieć – odparł, uspokajając ją.

                – Naprawdę trzymasz ją z dala od tego?! – wrzasnął zszokowany Sutcliff, energicznie podnosząc się z kanapy.

Nami trzasnęła klapą komputera, przywracając żniwiarza do porządku.

                – W sumie, jakby się nad tym zastanowić… Te wszystkie fanficki, może to i lepiej – burczał pod nosem, opadając na siedzisko.

                – No dobra, skoro nie macie więcej pytań, to może zaczniemy? – zapytała Nami, podnosząc ekran.

Otworzyła edytor tekstu, uruchomiła aplikację i spojrzała na zebranych.

                – Jak już wiecie – zakończyliśmy drugi tom. Co sądzicie o punkcie kulminacyjnym? Elizabeth?

              – Masz na myśli to, że Sebastian okazał się niewartym zaufania – zasłoniła uszy kuzynowi – demonicznym ścierwem, które mam ochotę zgładzić bardziej, niż tych gnojków, którzy karmili mnie zwłokami rodziców? – zapytała ironicznie.

                – Rozumiem, że ci się nie podobało – skomentowała Nami, notując w programie dodatkowe informacje, które miały posłużyć do zbudowania ciekawych didaskaliów.

                – Właściwie… To było całkiem niezłe. To znaczy, pałam nienawiścią, ale to zdecydowanie lepsze, niż gdybym nie daj Boże – zachichotała – przespała się z tym idiotą.

                – Um, Lizz. Nie chcę nic, mówić, ale… – zaczęła Nami, jednak znaczące chrząknięcie Sebastiana skutecznie ją powstrzymało. – No dobra, co na to Sebastian?

                – Jeśli mam być szczery, nie jestem pewien, czy podoba mi się całkowite uwstecznienie progresu, jaką przebyła moja postać przez całe dwa tomy, tylko po to, by wprowadzić nieco szokujące zakończenie. Chociaż nie powiem, żebym żałował zniknięcie Saameda. Ten osobnik jest doprawdy irytujący, a panienka Elizabeth całkowicie omotana jego psychologicznymi gierkami, wstrzymywała mnie przed załatwieniem sprawy. Wszystko ma swoje dobre i złe strony, prawda? – odparł elokwentnie i uśmiechnął się, widocznie dumny, że udało mu się przemycić w odpowiedzi nieco karcącej złośliwości.

                – Odezwał się ten, który nie zorientował się, że Seth jest demonem. Brawo, Sebastian, brawo! – odpłaciła się hrabianka.

                – No już, spokojnie. Wiecie, macie tutaj inne gniazdka, a komputer jest na baterie, która nie grzeszy żywotnością, więc przejdźmy dalej – uspokoiła ich prowadząca.

                – Grell, chciałbyś coś dodać?

                – Chciałbym, ale dostałem wyraźny zakaz od Willa – burknął niechętnie żniwiarz.

                – Reszty nie pytam, bo… Czy ktoś z was chciałby coś powiedzieć na ten temat? – Rozejrzała się, szukając chętnego.

Mały chłopiec szepnął coś do ucha kuzynki, a gdy ta skinęła głowa, wziął głęboki oddech i otworzył usta.

                – Czy to znaczy, że w kolejnej części nie będzie Sebastiana? – zapytał smutno.

                – Timmy, to ja tutaj zadaję pytania. Na to nie mogę ci odpowiedzieć, bo zdradziłabym fabułę.

                – Sebastian na pewno wróci! On tylko udaje złego, żeby pomóc Lizzy, bo przecież się kochają! – krzyknął z zacięciem, na co Elizabeth zareagowała krzywiąc się i zasłoniła mu usta.

                – Wybacz, nie wiedzieć czemu, on naprawdę lubi tego demona – przeprosiła hrabianka.

                – Nic się nie stało. Ktoś jeszcze?

                – A jeśli pan Sebastian nie wróci, to kto zajmie jego miejsce? – zapytał nagle przyglądający się dotąd w całkowitym milczeniu Tai.

Wydawał się nieco zdenerwowany. Widać było, że obawiał się tego, co ma nadejść. Nami westchnęła, drapiąc się po głowie.

                – Słuchajcie, ja naprawdę nie mogę powiedzieć wam nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby dać czytelnikom poszlaki dotyczące trzeciego tomu. Po prostu odpowiadajcie na pytania i nie martwcie się o fabułę, niedługo dostaniecie scenariusze – wyjaśniła przyjaźnie.

W swoich przywidywaniach całkowicie nie wzięła pod uwagę ciekawości przedmiotów jej wywiadu. Musiała zacząć się pilnować, inaczej za którymś razem mogła powiedzieć coś, co zdradziłoby zbyt wiele.

                – No dobrze, przejdźmy do kolejnego pytania. Co sądzicie o wyznaniu Elizabeth i Sebastiana? Kibicujecie ich związkowi, czy jesteście przeciwni?

Ledwie skończyła zadawać pytania, kiedy chór trójki służących, któremu zawtórował Timmy, wykrzyknął stanowcze „TAK!!!”. Pisarka zaśmiała się i przeniosła wzrok na Grella.

                – Czego się na mnie gapisz? Grzywka mi się wykręca? – przestraszył się bóg śmierci.

                – Nie, narcyzie. Chcę poznać twoje zdanie na temat związku Sebastiana i Elizabeth.
Mężczyzna prychnął pod nosem.

                – Jest mi to obojętne. Sebastian i tak wiecznie mi się opierał, więc jeśli chce być z tym ludzkim dzieckiem, poczekam aż ono umrze. Ale wtedy… – Znów podniósł się z kanapy, tym razem stawiając nogę na blacie stołu. – Wtedy na pewno go zdobędę i zostanę matką jego dzieci! – krzyknął teatralnie, unosząc ręce do nieba.

Lizz szarpnęła rękaw jego płaszcza, sadzając go z powrotem.

                – Utrapienie – warknęła.

                – Skoro już doszłaś do głosu… Co ty myślisz o swoim związku? – Nami wyszczerzyła się lubieżnie.

                – Naprawdę? Nie myślałam, że będziesz oczekiwała ode mnie odpowiedzi na tak idiotyczne pytanie. Nie chcę o tym rozmawiać. Na pewno nie publicznie – obruszyła się.

Sebastian spojrzał na nią karcąco.

                – No dobra. Jest w porządku. Nie przeszkadza mi – burknęła niechętnie, krzywiąc się, jakby ostatnie zdanie sprawiło jej niezwykły ból.

                – Sebastian?

– Sądzę, że skoro Elizabeth jest tak niechętna, to i ja powinienem uchylić się od odpowiedzi – powiedział nieco zawiedziony.

– Ależ skądże, mów. Pochwal się ludziom, oboje wiemy, że uwielbiasz być w centrum zainteresowania – poleciła Lizz, dobrze wiedząc, że jeśli nie teraz, to Sebastian i tak znalazłby sposób, by uprzykrzyć jej życie, wyciągając ten temat w najmniej odpowiednim momencie.
Z dwojga złego, lepiej było mieć to już za sobą.

– Piękny pong, panienko – przyznał lokaj. – Muszę powiedzieć, że jestem zadowolony z takiego obrotu spraw. Od dłuższego czasu darzę panienkę Elizabeth szczególnym uczuciem, jednak z kilku powodów, na czele z obowiązującymi konwenansami, nie wypadało mi o tym mówić. Szkoda tylko, że ukróciłaś ten wątek zanim na dobre się rozpoczął.

– Wybacz, czego się nie robi dla fejmu. – Nami uśmiechnęła się złowieszczo, sprawiając, że Michaelis czuł się jeszcze bardziej niepewny wobec przyszłości swojego związku.

Dziewczyna spojrzała badawczo na zebranych i postanowiła skierować kolejne pytanie do naburmuszonego shinigami.

– No dobra, Grell. Czy nie przeszkadza ci, że nawet w fanfiku jesteś jedynie postacią drugoplanową? – Zaśmiała się pod nosem, widząc oburzenie na twarzy rudzielca.

– Nie – odparł stanowczo.  Jest tyle innych historii, w których jestem najistotniejszy, że doskonale radze sobie bez ciebie.

– Szkoda, gdybyś poprosił, to pewnie dałabym ci większą rolę – westchnęła Nami, notując skrupulatnie, jak bardzo poczerwieniała z podekscytowania zrobiła się twarz żniwiarza, gdy tylko o tym usłyszał.

– Naprawdę?! – krzyknął, po raz trzeci zrywając się z kanapy.

– Nie, tylko żartowałam. – Odpowiedź dziewczyny tak go dobiła, że bez niczyjej pomocy na nowo zanurzył się w miękkim materiale siedziska.

Pozostali goście zasłaniali usta, ukrywając niesamowite rozbawienie. Widać wszyscy, podobnie jak sama prowadząca wywiad, czerpali przyjemność z dogryzania roztrzepanemu czerwonowłosemu.

                – Nie bądź taka hop do przodu. Kiedy przyjdzie na ciebie pora, zadbam o to, by Will wyznaczył właśnie mnie do zebrania twojej duszy – burknął zrezygnowany mężczyzna, wzbudzając jeszcze większe rozbawienie w zgromadzonych.

Nami nie przejęła się jego groźbami, za to martwiło ją, że nie miała żadnego pomysłu na kolejne pytanie. Nerwowo wierciła się na krześle, spoglądając zza szkieł na każdego po kolei, żywiąc nadzieję, że sami jej coś podpowiedzą.

                – Chyba jednak powinnam była zrobić jakąś listę, zanim tutaj przyszłam – ubolewała w myślach.

                – Thomas, z perspektywy kucharza. Wolałbyś, żeby Sebastian był obecny w posiadłości, czy chciałbyś wreszcie spróbować swoich sił w pełnym wymiarze godzin? – wyrzuciła z siebie, wciąż myśląc o czymś bardziej interesującym.

Blondyn uśmiechnął się zadziornie, szczęśliwy, że w końcu kogoś zainteresowało, co miał do powiedzenia.

                – Myślę, że spokojnie dałbym sobie radę, gdyby nie było Sebastiana.

                – Thomas, panienka Elizabeth je mało, ale to nie oznacza, że da radę przeżyć na samej spaleniźnie – wciął się kamerdyner.

Twarz kucharza poczerwieniała ze złości, w powietrzu wisiała niezła kłótnia.

                – No dobra, spokojnie. Rozumiem – uspokoiła ich brunetka. – Jeanny, a co ty myślisz o Sethcie? Nie będzie ci go brakowało? Wydawało się, że między wami coś się dzieje. – Przeniosła wzrok na pokojówkę.

W salonie zapała niezręczna cisza. Wszyscy w skupieniu czekali na reakcję blondynki. Ona pochyliła głowę, nerwowo ściskając w dłoniach dół fartuszka.

              – Wydawał się naprawdę miły i był taki uczynny. Lubiłam go, ale… – zawahała się, skrępowana licznymi spojrzeniami. – Nigdy nie zaczęłabym go lubić, gdybym wiedziała, że będzie chciał zrobić coś złego panience Elizabeth i panu Sebastianowi! – krzyknęła, tłumacząc się, jakby była przekonana, że ktoś ją o coś oskarża.

Sebastian wstał z kanapy i podszedł do dziewczyny, klękając przed nią tak, by ich oczy znalazły się na tej samej wysokości.

                – Uspokój się, Jeanny. Nikt nie posądza cię o nic złego – rzekł spokojnie.

                – T-tak jest! – krzyknęła ponownie.

Demon podniósł się i wrócił na miejsce. Jego krótka interwencja wprawiła służącą w takie zażenowania, że była w stanie jedynie pochylić głowę, ukrywając przed światem czerwoną jak burak twarz.

                – Okay, to było dziwne – skomentowała Nami, ponownie notując coś na komputerze.
Odsunęła się, mocno wciskając plecy w oparcie fotela i głęboko westchnęła. Robota okazała się dużo bardziej męcząca, niż się spodziewała. Ściągnęła okulary i posłała lokajowi błagalne spojrzenie, mając nadzieję, że zrozumie.

I zrozumiał.

                – Przepraszam, ale może zrobimy krótką przerwę? Zaserwuję herbatę i jakieś przekąski – zaproponował, ku uciesze pisarki.

                – Genialny plan! – odparła entuzjastycznie.

Michaelis popatrzył na swoją panią, a kiedy ta niedbale machnęła ręką, zezwalając mu, by wypełnił swój plan, natychmiast zniknął za drzwiami. W salonie zrobiło się nieco głośniej. Służący zaczęli ze sobą rozmawiać, komentować nietypowe wydarzenie. Elizabeth zabawiała kuzyna. Jedynie Grell siedział obrażony na kanapie, co chwila mierząc morderczym wzrokiem znienawidzoną pisarkę. Ona nie pozostawała mu dłużna. Intensywnie przyglądała się jego limonkowym tęczówkom, tak długo, aż wyprowadzony z równowagi wstał i ciężkim krokiem podszedł do niej, pochylając się nad notebookiem.

                – To dasz mi tę większą rolę? – zapytał, szepcząc konspiracyjnie.

Dziewczyna spojrzała na niego, jak na idiotę i przygryzła dolną wargę, by po raz kolejny tego dnia nie wybuchnąć śmiechem. Po chwili wzięła głęboki oddech i zapytała:

                – A jeśli się zgodzę, to co za to dostanę?

Czerwonowłosy zastanawiał się przez chwilę.

                – Odroczenie wyroku? – jęknął niepewnie.

                – Żartuję. I tak już nic nie zmienię, nawet gdybyś obiecał mi wieczną młodość i dostatnie życie – odparła poważnie.

Żniwiarz posmutniał. Naprawdę zależało mu na dodatkowej roli. Nami zrobiło się go odrobinę żal, ale to i tak nie miało znaczenia. Proces twórczy postępował. Nie zamierzała pisać ani pod publikę, ani pod postaci. Jej historia miała pozostać czysta, nieskalana wpływami z zewnątrz, dlatego bez względu na wszystko, nie wprowadziłaby zmian.

                – Jeśli chcesz, mogę napisać o tobie jakiegoś specjala – dodała po chwili, nie mogąc znieść miny zbitego psa, którą shinigami miał opanowaną do perfekcji.

                – Jestem za! Całkowicie się zgadzam! Tak, tak! – odparł nerwowo, jakby bał się, że dziewczyna znów zmieni zdanie.

Natychmiast odwrócił się i zajął swoje miejsce na kanapie, w obawie, że kolejne słowa mogą zaprzepaścić jego szanse na zaistnienie w świetle reflektorów. Zaczął za to wgapiać się w przestrzeń, zupełnie rozmarzony, zapewne ginąc w świecie fantazji.

                Po krótkiej chwili do salonu wszedł Sebastian. Zaserwował herbatę, oczywiście był nią Earl Grey Royal, po czym postawił na stoliku kilkupoziomową paterę wypełnioną słodkimi muffinkami i usiadł obok żniwiarza. Nami upiła łyk napoju i zatopiła się w oparciu fotela.

                – Kontynuujmy więc – zaczęła. – Elizabeth, jesteś zła na Setha za to, jak was wszystkich oszukał?

                – Oczywiście. Naprawdę mu zaufałam. Gdyby nie to, nie miałabym na ręce tej idiotycznej blizny – powiedziała, spoglądając niechętnie na swoje przedramię. – Chociaż bardziej denerwuje mnie ten zdradziecki kretyn tutaj – dodała, przelotnie spoglądając w oczy Sebastiana.
Mężczyzna westchnął niepocieszony.

                – Sebastian? – zagadnęła Nami.

Demon jednak wzruszył jedynie ramionami, niechętny, by ciągnąć dalej temat, dlatego pisarka odpuściła. Nie była głupia, wolała go nie denerwować.

                – Gdybyście mogli zmienić jedno wydarzenie z tego tomu, co by to było? – Brunetka rozpaczliwie zaczęła chwytać się oklepanych pytań.

Widziała, że bohaterowie denerwują się coraz bardziej, ale nie mogła odpuścić, nim każde z nich nie odpowie przynajmniej na kilka.

                – Timmy, może ty zaczniesz?

                – Ja bym chciał, że Seth okazał się dobrym przyjacielem i został razem z Lizzy i resztą i żebyśmy mogli grać razem z baseball! – odpowiedział radośnie chłopiec, jedyny cieszący się na kolejne pytanie.

                – Ja bym zrobił z siebie główną postać – wciął się Grell.

                – A ja bym się ciebie w ogóle pozbyła – burknęła Elizabeth. – No i gdybym mogła, nie wycinałabym sobie tego czegoś na ręce. Reszta może być. W końcu wszystkie wydarzenia jakoś nas kształtują i nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy, gdyby coś poszło inaczej, prawda? – dodała niezwykle poważnie.

Nami poczuła się winna, że zafundowała hrabiance tyle nieprzyjemności. Zastanawiała się, czy nie powinna chociaż trochę ułatwić jej życia. Może jakaś super moc? Latanie na przykład? Doszła jednak do wniosku, że to byłoby zbyt marysuistyczne. Z takimi rzeczami trzeba być ostrożnym, łatwo przesadzić.

                – Ładnie powiedziane, panienko. – Sebastian uśmiechnął się dumnie. – Osobiście, nie zmieniłbym chyba nic. Podążam jedynie za rozkazami mojej pani, jeśli więc ona nie zmieniłaby niczego znaczącego, ja również nie czuję takiej potrzeby – wyrecytował.

                – Bardzo wygodnie… – Skrzywiła się Nami.

Ze strony demona liczyła na jakąś ciekawszą odpowiedź.

                – Mogą się powtarzać? – zapytała Jeanny.

                – Lepiej nie. I tak wiem, że wszyscy byście chcieli, żeby Seth nie zrobił tego, co zrobił, więc możemy to pominąć.

                – Więc ja bym namówiła panienkę Elizabeth by wcześniej wyznała uczucie panu Sebastianowi – rzekła stanowczo blondynka.

                – A ja bym wolał sam przygotowywać posiłki! – Thomas nie dawał za wygraną.

                – A ja chciałbym tylko, żeby wszyscy byli szczęśliwi – burknął pod nosem Tai.

Studentka zanotowała reakcję każdego z nich i szybko zadała kolejne pytanie.

                – Lizz, jak to jest widzieć na własne oczy Króla Piekieł?

                – A da się widzieć na cudze? – odparła ironicznie, wzbudzając chichot u kamerdynera.
Pozostała piątka widocznie nie zrozumiała żartu.

                – Fakt. No, ale odpowiedz na pytanie.

                – Lubię używać oczu. Szczerze mówiąc, po tym najgorszym z najgorszych spodziewałam się czegoś więcej. Co prawda nie miałabym szansy go pokonać, ale sama jego powierzchowność nie wzbudzała jakichś szczególnych odczuć. Są gorsze widoki… – zawiesiła głos, wspominając coś, czego wcale nie chciała pamiętać. – Jak ta mała z domu dziecka.

Sebastian dotknął dłoni szlachcianki, by dodać jej otuchy. Ta spojrzała na niego, cofnęła rękę i przyodziała maskę obojętności.

                – Sebastian, czy Belial naprawdę jest twoim ojcem?

Lokaj zawahał się.

                – Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie.

                – Rozumiem. Tai, czy kiedykolwiek żywiłeś jakieś romantyczne uczucie wobec Elizabeth lub Jeanny?

Chłopak zmieszał się, poczerwieniał na twarzy i spuścił wzrok.

                – Myślałem, że mieliśmy mówić o wrażeniach dotyczących tego tomu…

                – Masz rację, zagalopowałam się. Wybacz! – poprawiła się Nami.

Pisarka zerknęła na swoje notatki i westchnęła ciężko. Zegarek w prawym dolnym rogu ekranu wskazywał godzinę dwudziestą. Niedługo musiała wracać do domu, by zdążyć opracować materiał, którego wciąż miała zbyt mało.

                – Lizz, jak się czułaś śpiąc w jednym pomieszczeniu z trzema zupełnie obcymi chłopakami?

                – Nie było tak źle. Większość czasu i tak spędziłam w pokoju Sebastiana – odpowiedziała beznamiętnie.

                – Lub upijając się z demonem na poddaszu – dodał lokaj.

                – Sebastian, czyżbyś był zazdrosny? – podchwyciła brunetka.

                – Nie chodzi o zazdrość, Nami. Po prostu to było niezwykle nieodpowiedzialne ze strony panienki – wyjaśnił.

Brunetka znów coś zanotowała. Tym razem było to jednak spostrzeżenie dotyczące wzajemnych relacji hrabianki z Michaelisem. Mimo mnóstwa złośliwości, które zdawały się być dla nich niemal niezbędne do wspólnej koegzystencji, mężczyzna wyraźnie o nią dbał i w odpowiedniej chwili potrafił zrezygnować z dowcipów. Kiedy jednak widział, że Elizabeth dochodziła do siebie, na powrót uzyskując psychiczną stabilność, nie szczędził ciętych dowcipów, wytykając jej wszelkie błędy. Nami była pod wrażeniem cierpliwości fioletowowłosej, sama już dawno uderzyłaby kamerdynera w twarz.

                – Jeszcze jedno! – pisarka ożywiła się nagle, przelatując wzrokiem drugi tom opowieści. – Lizz, pewnie będziesz chciała zasłonić uszy małemu – zwróciła się do szlachcianki, która odczytując emocje z twarzy brunetki, postąpiła zgodnie z tym, co jej podpowiedziała. – Sebastian, jak się czułeś uprawiając seks z opiekunką Timmiego?

                – Czy naprawdę mu…

                – Że co?! – przerwał mu oburzony Grell.

                – Zamknij się, Sutcliff. Tak Sebastian, to jest rozkaz. Masz odpowiedzieć na pytanie Nami – wtrąciła się nastolatka, szaleńczo zadowolona z obrotu spraw.

Demon westchnął ciężko i skrzywił się na samo wspomnienie twarzy starszej kobiety.

                – To było uczucie, które ludzie mogliby porównać, do kąpieli w wannie pełnej spleśniałego mięsa – burknął niechętnie.

                – Kurde, to rzeczywiście musiało być straszne. – Nami wzdrygnęła się na samą myśl o wannie pełnej mięsa.

Nie wyobrażała sobie, by chociaż zamoczyć w niej palec.

                – Lizz, a co powiesz o sytuacji z sierocińca, kiedy Sebastian pobił cię do krwi wskaźnikiem?

                – Ryzyko wliczone w zawód – odparła beznamiętnie, wzruszając ramionami.

                – Rozumiem.

Wyłączyła program i zamknęła klapę notebooka.

                – To chyba wszystko, zmęczyliście mnie. Wracam do domu jakoś to opracować, a wy odpoczywajcie. Niedługo czeka nas znowu mnóstwo pracy – powiedziała nieco ospale i wstała z fotela.

                – Dziękuję wam za współpracę, miłego wieczoru – dodała i ruszyła w stronę drzwi.

                – Wzajemnie, do widzenia – odparła Elizabeth. – Sebastian, odprowadź ją.

Mężczyzna skinął głową i dorównał kroku dziewczynie, otwierając przed nią drzwi. Kiedy znaleźli się w holu zbliżył się i szepnął jej na ucho:

                – Nie zabawię zbyt długo po drugiej stronie, prawda Nami?

Brunetka odsunęła się i zdenerwowana spojrzała w oczy demona. Lśniły szkarłatem, który na żywo wydawał się jeszcze piękniejszy i bardziej niepokojący. Uśmiechnął się delikatnie, obnażając ostre kły. Znała to zagranie, chciał ją przestraszyć. Niestety, najwidoczniej zapomniał, że wiedziała o nim zbyt wiele, by dać się na to nabrać. Przysunęła się do niego i założyła okulary.

                – Niczego ci nie powiem, demonie – szepnęła tajemniczo i odwróciwszy się, ruszyła żwawo w stronę drzwi.


Na pożegnanie machnęła Sebastianowi ręką, nie odwracając się. Była z siebie niezwykle dumna. Przeprowadziła wywiad i nie wygadała żadnego spoilera. To było coś, prawdziwie profesjonalna robota. 

środa, 22 lipca 2015

Tom 2, LXVI

Okay. Udało się. Dobrnęliśmy do końca drugiego tomu. 
Tylko mnie nie zabijajcie. 
Robię sobie tygodniową przerwę, mam w przyszłym tygodniu egzamin, no i przydałoby się kilka dodatkowych stron (jakieś 50) napisać przed startem kolejnego tomu.
Możecie wpadać na mojego Wattpada: https://www.wattpad.com/user/Namisiaa
Wrzucam tam coś czasami. Odnowiona wersja Róży (poprawiona, jak dotąd nic nowego nie dodałam, ale pewnie wejdą jakieś wątkli poboczne), a także moje drugie dziełko "W stronę mroku", które jeszcze raczkuje, ale mam wobec niego większe plany, więc warto czekać. :)
To w sumie chyba tyle. Dajcie znać, jak Wam się podobało i jak będziecie mnie zabijać, to zróbcie to jakoś finezyjnie, nie chcę umrzeć tak zwyczajnie zadźgana, czy zastrzelona. Liczę na Wasza inwencję^^
Miłej lektury.

PS Tak, wiem. Za krótko, ale więcej nie było. :P
==================

Wstała. Żwawo i energicznie, jakby kilka ostatnich minut w ogóle się nie wydarzyło. Jakby żadne z licznych stłuczeń, żadna z krwawiących ran nie miały najmniejszego znaczenia. Nie czuła bólu. Zniknęła w głębi własnego umysłu, pozwalając by wściekłość prowadziła jej ciało. Spojrzała na krzyczącego lokaja, kopnęła go w twarz i ponownie stanęła do walki. Młody demon patrzył z podziwem, jak fioletowowłosa emanuje złem dorównującym jego sztuczkom. Nim się obejrzał, Elizabeth była tuż obok niego, przeprowadzając serię ciosów. Uniknął ich, chociaż z większym trudem niż poprzednio. To nie była już ta sama zrozpaczona dziewczyna. To była zimna furia, która idealnie wykorzystywała cały potencjał słabowitego, lecz wysportowanego ciała nastolatki. Bez zbędnych ruchów, bez słów, bez wahania. W ułamku sekund obliczała najlepsza trajektorię uderzenia.

Mimo wszystko, wciąż była człowiekiem. Nadal nie była w stanie dorównać demonowi. Nastolatek wyprowadził jedno celne kopnięcie, ponownie odsyłając hrabiankę pod ścianą, spod której przybyła odmieniona.

Nie poddawała się. Wstawała i upadała tak długo, aż ciało zupełnie odmówiło posłuszeństwa. Rozdygotana, zalana krwią wydała z siebie niemal zwierzęcy krzyk, po czym straciła przytomność.

                Sebastian stawał się coraz słabszy. Miał nie dopuścić, by dziewczynie stało się coś złego, miał jej bronić, a jedyne, co był w stanie zrobić, kiedy Saamed bił ją do nieprzytomności, to przyglądać się jej cierpieniu.

                – Panienko! – krzyknął, trącając dziewczynę w ramię.

Otworzyła oczy i spojrzała na niego nieprzytomnie.

                – Wybacz, nie udało mi się nic zdziałać. Nie patrz tak, nic mi nie jest. Jestem tylko trochę zmęczona. Był dla mnie łagodny – pocieszała Sebastiana, próbując się uśmiechnąć.

                – Zawiodłem cię.

                – Byłem delikatny, bo jesteś mi potrzebna, dziewczyno – zaśmiał się Seth, przerywając ich rozmowę.

Podskoczył do dziewczyny i chwyciwszy materiał koszuli, podniósł ją i oparł o ścianę. Uśmiechnął się lubieżnie i zlizał strużkę krwi wypływającą z kącika jej ust.

                – Od dziś należysz do mnie.

                – Cze… czemu tak bardzo ci na mnie zależy? – wykrztusiła z trudem.

Nastolatek teatralnie się skrzywił, udając zamyślonego.

                – Powiem ci, zasłużyłaś na to – stwierdził pewnym siebie głosem. – Nie mogę zawierać kontraktów. Moją jedyną szansą jest twoje dobrowolne oddanie się w moje ręce, zrzeknięcie się kontraktu z… Sebastianem na moją rzecz.

                – Nie rozumiem, czemu chcesz akurat mnie, ale – zacięła się, z trudem nabierając powietrza – czemu myślisz, że się na to zgodzę?

                – Bo tylko tak go uratujesz. Jeśli mi się oddasz, pozwolę mu żyć.

                – Przed chwilą mówiłeś, że chcesz go zabić – zakpiła Lizz.

                – Bo chcę – odparł rozbrajająco, wyszczerzając się w beztroskim uśmiechu. – Teraz możesz uratować go przed śmiercią w najgorszych męczarniach, później zabiję go bezboleśnie. To obietnica.

                – Nie – wycedziła przez zaciśnięte zęby, spoglądając kątem oka na ledwie przytomnego kamerdynera.

                – Co powiedziałaś? – wzburzył się Saamed.

                – Powiedziałam, że nigdy się na to nie zgodzę! Moja dusza należy tylko do Sebastiana! – wrzasnęła.

                – W takim razie zabiję go od razu!

Chłopak puścił szlachciankę i rzucił się na lokaja. Jego dłonie zmieniły się w długie szpony, którymi niemal dosięgnął ciała Sebastiana, kiedy niewidzialna siłą odepchnęła go w tył.

                – Dosyć, Saamedzie – zabrzmiał niski, chłodny głos.

Pomieszczenie wypełnił mrok. Pośród ciemności Elizabeth dostrzegła dwa krwistoczerwony punkty. Zbliżały się, napawając ją coraz większym lękiem. Podpełzła do kamerdynera i próbowała go dobudzić.

                – Panienko? – wycharczał, rozglądając się wokół.

                – Sebastian, co tu się dzieje? – zapytała, wskazując dłonią skąpaną w ciemności postać zbliżającą się w ich stronę.

Całkowicie ignorowała Setha, blokując każdy jego ruch niedostrzegalną dla ludzkiego oka siłą.

                – Be… Belial – wydusił czarnowłosy, zbierając w sobie resztki sił, by przesunąć się na przód, osłaniając ciałem swoją panią.

                – Witaj, mój synu – odparł Król Podziemi.

                – Nie nazywaj mnie tak – warknął kamerdyner.

Czerwone oczy Beliala przygasły, kiedy pochylił się nad demonem. Spojrzał na niego pogardliwie, po czym przeniósł wzrok na przyglądającą mu się zza ramienia bruneta, zakrwawioną dziewczynę.

                – Sebastian? – zapytał władca demonów. – Tak się teraz do ciebie zwracają? Dobrze, więc Sebastianie… Ileśmy się już nie widzieli?

                – Zdecydowanie zbyt krótko – odparł wojowniczo.

Elizabeth zacisnęła pięści i przesunęła się obok lokaja. Chwyciła go za rękę i poważnie spojrzała z czerwone ślepia Beliala.

                – Panie, proszę wybaczyć mi śmiałość. Błagam cię, panie, uzdrów swojego syna – powiedziała twardo, pochylając głowę przed przerażającą, piekielną istotą.

Król parsknął śmiechem. Jego niski głos odbijał się echem, wprawiając całe pomieszczenie w drgania.

                – Dziewczynko. Co ty sobie wyobrażasz? Śmiesz zwracać się do Króla Piekieł? Jesteś człowiekiem, zwykłym robakiem. Doprawdy synu, przez takich jak ty, to ludzkie plugastwo myśli, że ma cokolwiek do powiedzenia. Powinienem cię zabić, ale dam ci szansę – rzekł, uspokoiwszy się.

                – Pozwolę ci zdecydować. Jeżeli przyznasz, że ta cała twoja miłość do tego robaka, to zwykły żart, uratuję ci życie i pozwolę wrócić do królestwa. Zasiądziesz w chwale u mego boku, tak, jak planowałem od samego początku. Jeśli jednak będziesz obstawał przy tych swoich szczeniackich zabawach, pozwolę Saamedowi zabić ciebie i to bezczelne plugastwo.

                – Ty… – stęknął demon.

                – Zastanów się dobrze. Nawet, jeśli pokonasz Saameda, trucizna wykończy cię przed wschodem księżyca.

                – Seba…

                – Milcz gówniaro!

Zirytowany Belial zamachnął się i odepchnął dziewczynę na drugi koniec sypialni.

Sebastian popatrzył na rozmazane ślady krwi swojej pani. Obraz przed jego oczami stawał się tak niewyraźny, że po chwili nie był już w stanie ich dostrzec. Powiódł wzrokiem po zarysie sylwetki Króla, zatrzymując spojrzenie na jedynym, co widział teraz dokładnie: iskrzące szkarłatem oczy i ostre, śnieżnobiałe kły Króla, który oczekiwał na jego decyzję. Lokaj wiedział, że nie ma szans przeciwko Saamedowi, który spętany mackami ciemności, nie mógł nawet drgnąć, a co dopiero z samym Władcą. Ze złości przegryzł dolną wargę.

                – No już… Sebastianie. – wycedził Belial, zdawałoby się, obrzydzony imieniem, jakie nadano jego ulubieńcowi. – Starczy tej zabawy. Pora wracać do domu.

                – Masz rację, ojcze. – Do uszu Elizabeth dotarł rozbawiony głos Sebastiana.

Zaczęła pełznąć w stronę dwójki demonów, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.

                – To zaczęło stawać się naprawdę nudne – kontynuował kamerdyner, ścierając spływającą z wargi krew.

Ociężale zaczął się podnosić, pozwalając, by jego ciało wróciło do swego naturalnego stanu.   

                – Za każdym razem dawali się nabrać. Bez względu na płeć, wiek, rasę. Wszyscy tak cholernie głupi i łatwowierni.

                – Mówiłem ci. Gdybyś nie był tak krnąbrny i uwierzył mi od razu, nie doszłoby do tego.
Sebastian pochylił głowę i klęknął przed Belialem.

                – Wybacz mi ojcze, miałeś rację. Błagam, byś pozwolił mi wrócić do królestwa, jako twój wierny i oddany sługa.

                – Nie! Nie pozwalam! Nie tak się umawialiśmy! Tron miał należeć do mnie! Mówiłeś, że jesteś tym zmęczony! – wrzeszczał Seth, próbując wyswobodzić się z więzów.

Szyja króla demonów zaczęła się rozciągać, kierując jego głowę wprost przed obliczę złotookiego.

                – Saamed. Łatwowierny i tchórzliwy jak zawsze. Teraz już rozumiesz, dlaczego nie zasługujesz na mój szacunek? – zapytał z serdecznym uśmiechem.

Nim chłopak zdążył coś odpowiedzieć, z ust Króla buchnęła chmura ognia, która obróciła młodego demona w popiół.

Zdruzgotana Elizabeth przyglądała się całej sytuacji zastygnięta w bezruchu. Nie była w stanie ani drgnąć, nawet się odezwać. Słowa Sebastiana za bardzo ją bolały. Zrozumiała, że kilka ostatnich lat było grą. Każda oznaka wahania, odkryte uczucie. Każdy moment, kiedy zdawało jej się, że naprawdę rozumie swojego kamerdynera, okazał się jednym wielkim kłamstwem. Doskonałą, wyćwiczoną przez lata grą, której nigdy nie byłaby w stanie przejrzeć. Czuła się żałośnie głupia. Przez cały ten czas demon obserwował jej zachowanie, z troskliwym wyrazem na zabójczo przystojnej twarzy opiekował się nią i kłamał prosto w oczy, że jest dla niego najważniejsza; tymczasem pod ludzką maską kpił z niej, czerpiąc okrutną satysfakcję z jej łatwowierności. Wszystko, w co dotąd wierzyła, rozprysło się na miliardy maleńkich cząstek, jak mydlana bańka za sprawą delikatnego dotyku.

                – Nie tak szybko, demony! – Czyjś krzyk dochodzący z góry zwrócił uwagę piekielnych istot.

Po obu stronach króla pojawili się shinigami. Czerwonowłosy bóg śmierci nie obdarzył Sebastiana zwyczajowym uśmiechem. Wpatrywał się w niego z równie wielką odrazą, co jego jasnowłosy towarzysz. Obaj wbili ostrza swoich kos w ramiona Beliala. Demon zaśmiał się i całkowicie ignorując dwójkę przybyszów, powrócił do człekokształtnej postaci. Z wnętrza jego klatki piersiowej wypadła niewielka, onyksowa fiolka.

                – Udowodnij mi swą lojalność – zwrócił się do kamerdynera.

Sebastian posłusznie skinął głową. Wypił zawartość flakonika i bez chwili zwłoki rzucił się na dwójkę bogów śmierci.

Wszystko działo się tak szybko, że nastoletnia szlachcianka ledwo nadążała wzrokiem za walczącymi istotami. Nie była pewna, czyjej pragnie wygranej. Chociaż przez umysł przemawiała nienawiść i chęć zemsty na Sebastianie, to serce nie potrafiło znieść myśli o jego cierpieniu. Nim się spostrzegła, ogłuszeni żniwiarze wylądowali na podłodze niedaleko niej.

                – Bardzo dobrze– pochwalił Belial.

Spojrzał na szlachciankę i westchnął.

                – Naprawdę ją kochałeś?

                – Ojcze – zaczął czarnowłosy.  Naprawdę myślisz, że mógłbym poczuć coś do tego dziecka? Nie bądź śmieszny. Dobrze wiesz, że nigdy nie mógłbym upaść tak nisko, by pokochać ludzkie ścierwo. Co więcej, nigdy nie spotkałem bardziej bezwartościowego, rozwydrzonego i naiwnego dzieciaka niż ona. Jestem ci niezmiernie wdzięczny, że w końcu przemówiłeś mi do rozsądku – wyjaśnił z wyraźną ulgą.

Władca demonów był niezwykle zadowolony ze słów swojego syna. Wskazał mu miejsce u swego boku i machnąwszy szponiastą dłonią, otworzył w ciemności okno prowadzące do swego królestwa.

                – Sebastian! – wydarła się fioletowowłosa, widząc jak kamerdyner wraz z Belialem przechodzą na drugą stronę, ginąc w mroku, który powoli opuszczał pomieszczenie, zdając się wpełzać za demonami do wnętrza portalu.

Podniosła się i zaczęła biec w jego kierunku. Jedna było za późno. Sebastian zniknął po drugiej stronie, spoglądając na dziewczynę wyzutym z emocji wzrokiem, nim zdążyła przebiec połowę drogi. Ujrzała go po raz ostatni, układającego ciemne jak węgiel palce lewej dłoni w rzymską piątkę, skąpaną w blasku błyszczącego znaku kontraktu.

Nie wiedziała, co stanie się z nią dalej. Czy wciąż obowiązywał ich kontrakt, czy on także był tylko częścią gry? Czy naprawdę mogła być tak naiwna, by bezgranicznie zaufać demonowi? Dlaczego się dziwiła? Przecież mogła się tego spodziewać, to było jasne, nie mogło być przecież inaczej.

                – Co teraz ze mną będzie? Co ja mam zrobić? Dlaczego? Dlaczego?!

Z rozpaczliwym wrzaskiem uderzyła dłońmi w podłogę i pochylając się, skryła twarz między rękami. Płakała. Nie miała już przyszłości. Nie miała życia. Nie miała celu. Wszystko, co przez kilka ostatnich lat pchało ją naprzód, przepadło. Po raz kolejny bezwzględny los zabawił się jej kosztem.

                – Nie rycz, głupia dziewczyno. – Usłyszała za plecami zirytowany głos boga śmierci.

Podniosła głowę i spojrzała na idącą w jej stronę postać. Niczym nie przypominał tego samego, natrętnego i pełnego energii, zboczonego lekkoducha, którego zawsze grał. Był poważny, tak niesamowicie opanowany, że po plecach hrabianki przebiegały ciarki.

Shinigami kucnął przy niej i skrzyżował ręce na kolanach.

                – Kto by się spodziewał, nie? Nasz kochany Sebastian… – mówił ciepło, okazując dziewczynie ogromne współczucie. – Żal mi cię, dziewczyno. Naprawdę ci współczuję. Nie zasłużyłaś na to – dodał, poklepując ją po ramieniu.

Chciała się cofnąć, czując na ciele jego palący dotyk, ale nie miała siły. Była tak zrezygnowana, że przestało jej na tym zależeć.

                – W końcu od dziś już nikt nigdy mnie nie dotknie – pomyślała, poddając się.

                – Musimy iść – poinformował Sutcliff, wstając z podłogi. – Jeśli to ci w jakiś sposób pomoże: dorwiemy ich i zabijemy, William tego dopilnuje. – Odwrócił się i powoli zaczął kroczyć w stronę drzwi, kiedy poczuł szarpnięcie.

Obejrzał się przez ramię. Elizabeth trzymała skrawek szkarłatnego płaszcz, ze łzami w oczach wpatrując się w jego twarzy.

                – Sama muszę go zabić. Muszę się zemścić – powiedziała twardo.

Jej wyraz twarzy ukazywał ogromną determinację. Palący ból i wstyd rozgorzały w jej pełnym ran sercu chęcią zemsty, stokroć silniejszą niż ta, którą czuła dotychczas. Shinigami uśmiechnął się pod nosem, przymykając powieki.

                – Naprawdę rozumiem, co w tobie widział – szepnął pełen podziwu.  

.