sobota, 30 stycznia 2016

Tom 3, LII

Tak paczę i widzę, że stuknęło 40 000 wyświetleń!
Z tej okazji... Wspomnę o tym we wstępie i to wszystko. Nie mam czasu, ani weny na konkursy czy specjalne. Może, jeśli kiedyś przestaną mnie boleć stawy chociaż w palcach, coś tam dodatkowego napiszę, bo dawno tego nie robiłam. Ale w najbliższych dniach mam zamiar skończyć tłumaczenie Cage, zaliczyć dwa ostatnie przedmioty i zacząć tłumaczyć jedno krótkie dj z japońskiego (kciukajcie).

"To, co wydawało się pewnikiem - kontrakt, zemsta, śmierć - przestało być tak oczywiste już 250 storn temu." Tak właśnie wyglądała pierwotna wersja jednego ze zdań dzisiejszego rozdziału xD. Specjalnie zostawiłam w pliku, żeby się podczas betowania pośmiać xD.

Miłego :* 

====================

Pognała konie i szybko opuściła mury miasta. Rozwiewający włosy, przyjemny wiatr pozwolił jej nieco uspokoić nerwy i nabrać dystansu do całej sprawy. Zaskakujące, jak dobrze myślało się w trasie, bez nikogo przy boku. Czuła, że oprócz niej i koni nie istnieje nic więcej. Gnała spowitą w mroku ścieżką pomiędzy drzewami, napawając się pozorną wolnością. Tego właśnie potrzebowała– chwilowego oderwania się od problemów, uczucia lekkości i wrażenia, że nic nie jest w stanie jej zatrzymać.
                Jamie miał lekkie obawy przed pozwoleniem Elizabeth prowadzić całą drogę, jednak dziewczyna zaparła się, więc zmuszony był odpuścić. Podróż przesiedział wewnątrz wozu, spoglądając przez okno na monotonny, nocny krajobraz, słuchając pochrapywania przyjaciela i tętnu końskich kopyt, w każdej chwili będąc w gotowości, by zmienić przyjaciółkę, gdyby się zmęczyła. Nic takiego się jednak niestało i po niespełna godzinie byli na miejscu. Hrabianka nie była zbyt łaskawa, gnała zwierzęta, które zdyszane ledwie dawały radę złapać oddech, jakby naprawdę niesamowicie spieszyło jej się do domu. A przecież informacje mógł odebrać ktoś ze służby, by potem je przekazać…

środa, 27 stycznia 2016

Tom 3, LI

Dziś trochę się wyjaśni!
Wreszcie, po trzech domach, dowiedzie się czegoś konkretnego!
A może jednak nie?
To ja, spodziewajcie się niespodziewanego.

Miłego :* 

==================

                Sebastian siedział w swojej celi. Zaczęło bawić go to, jak przez ten krótki czas zdążył przywyknąć do tego miejsca, a nawet nazywać go własnym. Chwilami myślał, że już nigdy się stąd nie wydostanie, że Elizabeth rozkaże mu gnić tu do końca życia, nie zdając sobie sprawy, iż jej słowa wciąż były dla niego wiążące. Mógł wyrządzić jej krzywdę, a ona mogła pragnąć zemścić się na nim jakkolwiek będzie chciała, lecz nic nie mogło zmienić faktu, że od dnia, gdy po raz pierwszy połączył ich kontrakt, jej wola stała się sensem jego istnienia. Puste, niekończące się życie zyskało zupełnie nowe znaczenie wraz z kilkoma prostymi słowami. Pragnienie mocy, pragnienie zemsty i spełnienia, które tak niesamowicie go pobudzały – nie sądził, że jeszcze kiedyś się tak poczuje. Nie dopuszczał do siebie myśli, że kiedykolwiek będzie w stanie podnieść się po tym, co stało się z jego poprzednim kontrahentem. To on, Ciel Phantomhive – młody hrabia, który wywrócił jego życie do góry nogami.

sobota, 23 stycznia 2016

Tom 3, L

Pięćdziesiąt rozdziałów tego tomu! :O
Ej, jestem w szoku. Wiem, że w porównaniu z poprzednimi tomami, te rozdziały są krótsze, ale i tak ta liczba jest... WoW *.* 
Nie, żebym chciała tutaj popadać w jakiś samozachwyt, ale jestem z siebie cholernie (żeby nie użyć nawet mocniejszego słowa) dumna, że napisałam już łącznie te 700-800 (wciąż muszę dokładnie przeliczyć) stron. Wcześniej udało mi się napisać najwięcej trzydzieści i potem już nawet nie pamiętałam, o co chodziło na początku. Więc: brawo ja. Największa sklerotyczka w mieście pamięta fabułę swojego długaśnego opka. Jest co świętować! 

No, to ja idę opijać Lady Grey'em Twinningsa, a Wam życzę miłej lektury :*

==================

Sebastian starł z twarzy krwawy zaciek. Powoli zaczynał mieć tego dosyć. Który to już raz? Chyba nawet przestał liczyć. Chociaż nie, czterdziesty drugi. Demoniczna pamięć nie zawodziła, w jego podświadomości zapisywały się najdrobniejsze szczegóły, nawet gdy on sam dawno porzucił bezsensowne odliczanie. Zaczął się zastanawiać, czy to kiedykolwiek dobiegnie końca. Ile razy jeszcze będzie musiał sprzątać ten zbędnie powstały bałagan, zanim uda mu się zapanować nad jej dzikim temperamentem? A przecież mówił – nie zapominaj się, ale ona po raz kolejny zbagatelizowała ostrzeżenie. Albo zwyczajnie była słaba. Może gdyby wiedziała, jakie są konsekwencje jej kapitulacji, zmieniłaby zdanie? Może powinien to zwyczajnie powiedzieć? Tak na pewno byłoby łatwiej, ale coś go powstrzymywało. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale zwyczajnie nie chciał, by kiedykolwiek poznała kolejną, straszną prawdę.

środa, 20 stycznia 2016

Tom 3, XLIX

Lubię dzisiejszy rozdział, bo jest inny niż te zazwyczaj. Może nie przełamuje całkowicie sztywnej konwencji opka (w porównaniu z Mrokiem narracja tutaj jest niesamowicie poważna :P), ale jest po prostu trochę inny. 
No i śmiechłam, kiedy doczytałam, betując, do pewnego momentu, a to znaczy, że jestem straszliwym narcyzem, albo że naprawdę było zabawnie.
Oceńcie sami :P 

Miłego :* 

=====================

                Blade promienie słońca z trudem przedzierały się przez kotary szczelnie zasłaniające wielkie okno. W ich blasku tańczyły drobinki kurzu, mieniąc się niczym płatki dziewiczego śniegu na srogim mrozie. Wewnątrz utrzymanej w odcieniach błękitu sypialni panował spokój i cisza mącona jedynie cichym odgłosem wciąganego powietrza.
                Kilka zdecydowanych uderzeń w jasne drewno zaburzyło harmonię, budząc z kojącego snu jasnowłosego chłopca. Dziecko obróciło się leniwie na drugi bok, zwracając twarz ku drzwiom i jęknęło ciche „proszę”, dające znak stojącemu na korytarzu kamerdynerowi, że otrzymał pozwolenie, by wkroczyć do środka. Dostojny brunet obdarzył swego niedobudzonego jeszcze pana ciepłym uśmiechem i po cicho podszedł do okna; rozsunął zasłony, wpuszczając do pomieszczenia więcej światła i podwiązał je tak, jak to robiono w pozostałych pomieszczeniach ogromnej posiadłości – wszak on i jego pan byli w tym domostwie zaledwie gośćmi, wypadało więc, by przestrzegali zasad, nawet tych najdrobniejszych.

sobota, 16 stycznia 2016

Tom 3, XLVIII

Rozdział krótki, bo tak.
Nie, serio, tracę chęć, żeby ciągnąć i to opko i tłumaczenia, bo poza dwiema osobami wszyscy ceremonialnie mają w dupie moje starania. A wiecie, autorzy potrzebują, by czasem ktoś ich docenił. 

PS Wyrównanie do lewej nie jest błędem formatowania - tag, musiałam to gdzieś wyrzygać, bo szlag mnie trafia, jak czytam w necie pieprzenie o tym, jak to brak justowania jest zły. Nie jest. 
==================

– Proszę, usiądź, pani. – Brunet wskazał demonicy siedzenie i podniósł się ze swojego fotela, by z barku za plecami wyciągnąć dwa kieliszki i butelkę opatrzoną, zapisaną pierwszą szwabachą, etykietą informującą o personaliach istoty, której krew zawierało ciemne, profilowane szkło.
                – Tysiąc siedemset czterdziesty czwarty – prezentował, nalewając trunek do kieliszka przyszłej królowej. – Doskonały, angielski rocznik. Ta należała do jednego z młodych, pnących się po artystycznej drabinie pisarzy, jednak spotkał go bardzo przykry los, bowiem ukradł jedno z moich piór. Zapewne rozumiesz, pani – wyjaśnił, uśmiechając się ciepło.
Kobieta zachichotała pod nosem i chętnie chwyciła kieliszek, upijając odrobinę szkarłatnego trunku.
                – Naprawdę doskonała – skomplementowała, odstawiając naczynie na niewielką, onyksową podstawkę, którą podsunął jej ekonomista.
                – Powiedz, pani, cóż to za wiadomość tak pilna, by król fatygował swą przyszłą żonę, by mi ją przekazała?
                – Przyszłość całej rzeczywistości stoi pod znakiem zapytania – zaczęła nader obojętnie. – Michał skontaktował się z naszym królem, pełzając u jego stóp w prośbie o zjednoczenie sił we wspólnej walce. Za pomoc oferuje nowe przymierze. Rozumiesz swoją rolę, prawda? – zapytała, uśmiechając się przebiegle i opróżniła do końca kieliszek.
Demon wstał, by wypełnić go kolejną porcją krwi, a potem zasiadł w fotelu i przez chwilę wpatrywał się w cienkie szkło w swojej dłoni.
                – Oczywiście, natychmiast się za to zabiorę. Zredagowanie nowego paktu to niebywały zaszczyt, pani. Serdecznie dziękuję za tę sposobność – odparł Anasi, chyląc czoło przed demonicą.
                – Nie dziękuj, zasłużyłeś. A teraz wybacz, ale muszę zająć się przygotowaniami do bankietu – rzekła Enepsignos i wstała, wypijając zawartość kieliszka.
Ruszyła w stronę drzwi, które demon otworzył przed nią machnięciem dłonią, i stojąc już w progu, odwróciła się przez ramię, by spojrzeć na niego jeszcze raz, nim opuści skrzydło zamku.
                – Oczywiście, jesteś zaproszony. Twoje miejsce będzie czekało. Przemyśl to – poinformowała i wyszła, wiedząc, że Anasi i tak jej nie odpowie.
Wiedziała również, że nie stawi się na wieczornym spotkaniu, w całej historii piekieł odnotowano zaledwie kilka tego typu wydarzeń, na których pojawił się z własnej woli, a jak się okazywało później, kierowały nim jedynie informacyjne pobudki. Demonica czuła się jednak zobowiązana, by go zaprosić. W oczach Sebastiana był kimś godnym zaufania, więc i ona próbowała się do niego przekonać. Dawne niesnaski odłożyła na bok, widząc, że żadna pozostałość po nich nie zaprząta głowy spokojnego mężczyzny. Był całkowicie oddanych swojemu zajęciu i chyba to oddanie sprawiało, że w jakiś sposób Enepsi czuła się do niego podobna. Chociaż obiektem ich uczuć było coś zupełnie innego, oboje w całości się temu oddawali, nie odnajdując zainteresowania w innych rzeczach, które były jedynie odwracającymi uwagę, nieistotnymi epizodami w historii ich życia.
                Równomierny stukot profilowanych obcasów przyszłej królowej ponownie rozbrzmiał na korytarzach, wzbudzając trwogę niższych. Z uniesioną głową, niezwykła dumą i ogromną nadzieją w sercu brnęła przed siebie, nie tylko przez zamek, lecz również przez życie, wreszcie mogąc cieszyć się długo wyczekiwanym sukcesem.
~*~
                Z samego rana, skoro świt, posiadłość Roseblack wypełniły gwarne słowa pożegnania. Wszyscy żegnali wracającą do rodziny po długiej rozłące Tomoko oraz Taia, który został wydelegowany przez Elizabeth, by towarzyszyć księżniczce w podróży. Japonka obiecała przyjaciółce, że niedługo wróci wraz z jej kamerdynerem, zamieszka w Londynie i od tego czasu ich marzenia z dzieciństwa wreszcie się urzeczywistnią, a jeśli dobrze uda jej się wykorzystać argument o miesiącach w niewoli, może nawet matka, wzbudzająca trwogę Kanoko Hashimoto, pozwoli, by jej córka weszła w związek ze służącym, na dodatek anglikiem. Brunetka żywiła wobec powrotu do domu ogromne nadzieje, a jej determinacja, podsycana obecnością ukochanego przy boku, sprawiała, że nie wyobrażała sobie, by się nie zgodziła. W końcu teraz, gdy ojciec księżniczki nie żył, to ona odziedziczyć miała po nim tron, matka nie mogła już dłużej dyktować jej zasad. Tym bardziej, że właściwie była już na tyle dorosła, by w każdej chwili przejąć władzę. Nie zamierzała co prawda tego robić, jeszcze nie teraz, nie czuła się gotowa, ale w świetle prawa mogła, więc matka powinna w pełni uszanować jej autonomię.
                Jeanny i Thomas żegnali czule przyjaciela, klepiąc go po plecach, tuląc i wciskając w jego dłonie kilka pakunków pełnych jedzenia, jakby myśleli, że tam, dokąd się wybiera, panuje głód. Ich gest, chociaż zupełnie zbędny, rozczulił wszystkich zebranych przed drzwiami posiadłości. Mimo rozłąki domownikom towarzyszył dobry humor. Wizja rychłego, ponownego spotkania i osiągnięcie postawionych sobie zamierzeń, jakie wiązały się z wyjazdem Tomoko, napełniały ich serca nadzieją, dusząc gorzką tęsknotę. Niedługo znów wszyscy razem spotkają się tutaj, by zjeść uroczysty obiad, świętując przeprowadzkę księżniczki i kolejną, rozwiązaną sprawę dla Yardu, która spędzała sen z powiek zarówno Elizabeth jak i Jamesa, a nawet Gilberta, który choć zdawał się obojętny, tak naprawdę spędził mnóstwo czasu na rozważaniach, lecz nie zamierzał się do tego przyznawać. Nie czuł potrzeby chwalenia się wykonywaniem obowiązków, nawet, jeśli starał się bardziej, niż było to konieczne. Bo w gruncie rzeczy, gburowaty młodzieniec był skromnym i pracowitym, przy całym swoim lenistwie, chłopakiem.
                Nie minęło zbyt wiele czasu, odkąd ciepłe pożegnanie dobiegło końca i, wraz z pierwszymi promieniami letniego słońca, kareta wioząca Tomoko i Taia opuściła teren posiadłości. Pozostała przed domem trójka spojrzała po sobie, zgodnie decydując, że na nich również przyszła już pora. Elizabeth wróciła jedynie na chwilę do środka, by zostawić Timmiemu notatkę i przytulić go przed wyjściem. Żałowała, że znów musiała spędzić cały dzień poza domem, zostawiając go samego z aniołem, dwójką bogów śmierci i zamkniętym na klucz demonem. Dobrze, że w tym całym, niezwykle kuriozalnym, towarzystwie była dwójka dobrych, kochających ludzi, którzy na pewno o niego zadbają.
                Wewnątrz niewielkiego liściku nastolatka zawarła wiadomość dającą chłopcu mnóstwo radości. Obiecała, że kiedy wróci z Londynu, z prezentem, spędzi z nim cały wieczór, póki nie zaśnie ze zmęczenia. W ten sposób zapewniła służbie spokojny dzień, a chłopcu powód, by cierpliwie na nią poczekał i dobrze wyspał się w dzień. Miała nadzieję, że uda mu się wytrzymać chociaż do północy, bo, nie bacząc na to, jak bardzo było to niewychowawcze, naprawdę czuła potrzebę, aby pobawić się z kuzynem, zanim i on opuści mury domu, zostawiając ją samą ze służbą, dwójką przyjaciół i nadprzyrodzonymi istotami. Obawiała się nieco, że gwar i stosunkowo lekka atmosfera, która ostatnimi czasy gościła wewnątrz rezydencji, pryśnie, kiedy zarówno on i Tomoko wyjadą. Wiedziała też, że James i Gilbert będą chcieli wyruszyć w dalszą podróż. Od samego początku widziała, że wizja przebywania w Londynie przez co najmniej miesiąc niesamowicie im ciąży i wątpiła, by zamierzali zabawić tu na tyle długo. Mając za nic słowa Królowej, jak zwykł robić Jamie wobec każdego, kto narzucał mu swoją wolę, na pewno planowali ucieczkę jeszcze tego samego dnia, kiedy sprawa dobiegnie końca. Lizz liczyła jedynie na to, że tym razem przyjaciel odpowiednio się z nią pożegna i nie otworzy na nowo zabliźnionej rany powstałej po jego utracie lata temu.
                Po kwadransie byli już w wozie. Gilbert po raz kolejny przejął rolę woźnicy, podczas gdy Lizz i James zajmowali się dopieszczaniem arkusza pytań i ostatnimi poprawkami w przypisanych funkcjonariuszom rewirach. Żywili ogromne nadzieje wobec tego pomysłu. Jako jedyny zdawał się nieść ze sobą chociaż część odpowiedzi i chociaż gdzieś w głowie hrabianki wciąż kołatała się myśl o wykorzystaniu do pomocy Sebastiana. Zdusiła ją, wiedząc, że po pierwsze: ciężko byłoby jej się z tego wytłumaczyć, a po drugie: nie mogła na nim polegać. Przez ostatnie pół roku jakoś sobie radziła, dlatego i teraz nie może tego zepsuć. Opieranie się na umiejętnościach byłego kamerdynera byłoby jedynie nierozsądnym pójściem na łatwiznę.
                Yard tętnił nienaturalnym wręcz życiem jak na tak wczesną porę. Wszyscy funkcjonariusze zostali zmuszeni, by stawić się na służbie. Nie liczył się urlop, choroba, żadne wymówki nie miały znaczenia. Sprawa była niezwykle poważna, a każdy, kto chociaż śmiał spojrzeć w nieodpowiedni sposób, sprowadzał na siebie złość komisarza i potok inwektyw, którym wtórowały retoryczne pytania wzbudzające niesamowite poczucie winy nie tylko w adresacie jego tyrady, ale również we wszystkich, którzy mieli wątpliwą przyjemność być jej słuchaczami. Wszak stawka była ogromna. Kolekcjoner miał zabić kolejne dwie kobiety, a wciąż nie było wiadomo, czy na tym poprzestanie. Czy jego zabójstwa ucichną na jakiś czas? Czy będzie powtarzał je rokrocznie? A może należał do jednej z sekt, a jego działania miały na celu przyzwanie potężnych sił nieczystych? Nagłówki gazet od kilku dni bombardowały mieszkańców Londynu mrożącymi krew w żyłach przesłaniami. Wszyscy, nawet rośli mężczyźni, obawiali się opuścić mieszkania w strachu przed zabójcą. Kobiety i dzieci drżały strwożone, ilekroć do ich uszu docierał nieidentyfikowalny momentalnie dźwięk. Zdawało się, że całe miasto wręcz trzęsie się u podstaw. Podejrzliwe spojrzenia przechodniów, najodważniejszych z odważnych, lub zwyczajnie zbyt potrzebujących zarobku, by pozwolić sobie na strach, doprowadzały do wzajemnych oskarżeń. Na ulicach wybuchały bijatyki, pod zamkiem królowej jątrzyli się wzajemnie przerażeni strajkujący obywatele, wszczynając zamieszki.
                Kareta wioząca Elizabeth i Jamiego, pod kierownictwem Gila zatrzymała się u bram komisariatu. Trójka młodych ludzi wkroczyła do wnętrza budynku. Bez chwili zwłoki wyjaśnili plan działania, na wielkiej tablicy umieścili mapę miasta z wyznaczonymi rewirami, a każdej grupie funkcjonariuszy wykaz pytań, które mieli od siebie przepisać i czym prędzej ruszyć w miasto, by zbierać informacje. Ze sprawami organizacyjnymi uwinęli się niezwykle szybko. Potem porozmawiali chwilę z komisarzem, który z wielkim trudem wycedził przez zęby słowa podziękowania, nie mogąc zignorować tak profesjonalnej pomocy, a następnie również udali się w teren, by przesłuchiwać kolejne mieszkanki Londynu, żywiąc nadzieję, że uda im się powstrzymać zbrodniarza na czas.
~*~
Drogi chłopcze.
                Mój plan powolutku posuwa się naprzód. Milimetr po milimetrze, z każdym dniem jestem bliżej spełnienia swojego największego marzenia. Zastanawiałem się nawet, czy nie wziąć cię pod uwagę w swoim planie. Ach, chłopcze, sam widzisz, wciąż nie przywykłem do twojej śmierci. Chociaż zawsze byłem blisko, doskonale wiedziałem, kiedy zakończy się Twoje życie, tego nie mogłem Ci powiedzieć. Żałuję. Masz mnie pewnie za oszusta, szarlatana. Wiem jednak, że z czasem sam się domyśliłeś, czy nie dlatego podjąłeś tak druzgoczące w skutkach decyzje?
                Zawsze byłem cierpliwy. Uwielbiałem patrzeć jak wszystko wokół się zmienia, obserwować jak niczego nieświadomi ludzie brnąć wprost w moje sidła. Ty byłeś inny. Powtarzam to niemal w każdym liście, podziwiałem Twoją determinację. Dumny, pewny siebie… Niewielu pozostało na świecie ludzi, którzy mogliby szczycić się tymi cechami, nie tak, jak ty. Przyglądanie się Twojemu upadkowi było jednym z najprzyjemniejszych, a zarazem najsmutniejszych widowisk, jakie dane mi było oglądać. Dlatego tak bardzo cenię sobie nasze pogawędki, chociaż wiem, że tak naprawdę są to jedynie moje monologi. Jednak czasem, kiedy siedzę w swoim sanktuarium, zupełnie sam, w całkowitej ciszy, przysiągłbym, że słyszę Twój głos. Krzyczysz na mnie, wyklinasz, wygrażasz zemstą. Niestety ilekroć się oglądam, poza otulającą mnie ciemnością nie ma niczego więcej.
                Dalej przyglądam się tej, która dostąpiła wątpliwego zaszczytu przejęcia Twoich obowiązków. Nawet nie wiesz, jakie to zabawne. Nie wiesz, jak mi Cię brakuje, kiedy zwodzę ją na śmierć, a ona nie ma o niczym pojęcia. Nie domyśla się, nie spodziewa… Jej umysł jest zajęty czymś zupełnie innym, tak trywialnym i, jakbyś to powiedział, głupim i nieistotnym. Chwilami aż mam poczucie winy. To jak zwodzenie dziecka cukierkiem, niewielka satysfakcja, zbyt łatwe zwycięstwo. Lecz nie bój się, nie opuszczam gardy, nie tracę czujności, nie osiadam na laurach. Nie jedno w życiu widziałem i doskonale wiem, że nawet tak niepozorne jednostki mogą nagle wywrócić cały, misternie budowany latami plan, do góry nogami, czasem nawet nie mając tego świadomości. Chłopcze, mimo że nie jest kimś tak niezwykłym, jak Ty byłeś za życia, jestem pewien, że spodobałaby Ci się. Jest w niej coś, co sprawia, że patrzysz w jej oczy z uśmiechem na ustach, kibicujesz jej, chociaż wiesz, że to wszystko i tak zmierza od początku tylko w jedną stronę.
                Na niego również mam oko. Tak, jak Ci obiecałem, jestem na bieżąco, i muszę przyznać –promienieje. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale mimo niepowodzeń, naprawdę wspaniale się trzyma. Byłbyś zgorszony, gdybyś wiedział tyle, co ja, dlatego oszczędzę Ci zbędnych szczegółów. Wiedz jednak, że zmiana mu służy. Wciąż jednak nie stanowi dla mnie zagrożenia. Nieskromnie przyznam, że w obecnej chwili już nic go nie stanowi. Jestem coraz bliżej celu. Niedługo zacznę wdrażać ostatni etap planu, który tak pragnąłeś zniweczyć. Kiedyś… Może jeszcze kiedyś się spotkamy. Ty i ja, w miejscu pozbawionym czasu i przestrzeni, na neutralnym gruncie. Chętnie posłucham Twoich gratulacji skąpo wtrącanych pomiędzy kolejne wyzwiska. Na samą myśl moje serce uderza szybciej. Wiesz, co jest najpiękniejsze? Kiedy już osiągnę cel, możliwe że i nasze spotkanie będzie mogło dojść do skutku. Niezwykłe, nieprawdaż? Wtedy pokażę Ci wszystkie listy, które do Ciebie napisałem, a kiedy skończysz czytać, nie trzeba będzie więcej żadnych słów, choć i tak mi ich nie poskąpisz. He he, nawet nie wiesz, jak bardzo na to czekam…
                Do zobaczenia, drogi chłpcze.
Pióro po raz kolejny oderwało się od pożółkłej kartki, zostawiając w miejscu ostatniej kropki sporych rozmiarów kleks, który powolnie wsiąkał w struktury tworzywa. Pergamin, który nieść miał  wiadomość w zaświaty, ten, który nigdy nie zostanie wysłany; za chwilę przyozdobi go kwiat czarnej róży, a potem dołączy do innych, wraz z nimi czekając na dzień, który miał nigdy nie nadejść.

środa, 13 stycznia 2016

Tom 3, XLVII

Tak opornie mi szła beta, bo ledwo żyję, a jeszcze sobie jutro kolosa wymyślili. Hahaha, już się uczę, taaag (y). 
No, ale z samego rozdziału jestem zadowolona.
Więc oby i Wam się podobał.

Miłego :* 

=====================

                Czerwona trawa powiewała lekko na wietrze, którego delikatne pchnięcia podnosiły w górę kolejne tumany ciemnego dymu skąpanych w granacie kwiatów. Mroczne smugi rozpylały się po całym terenie, otulając kostki Enepsignos i w całości pochłaniając jej stopy odziane w wysokie, białe buty na stylizowanej szpilce. Kobieta wpatrywała się w malowniczy pejzaż piekielnych barw, napełniając substytut duszy przyjemną, kojącą ciemnością. Panujący na dachu spokój przerwały nagle rozpaczliwe skrzeki jakiegoś ptaka. Demonica zobaczyła jedynie lekko opadające na czerwony dywan, czarne piórko. Ponad jej głową kilka kolczastych macek ruszało się entuzjastycznie, odprawiając taniec zwycięstwa. Ptasie wołanie o pomoc po chwili ucichło, wieńcząc błagania przeciągłym, bezdusznie stłumionym jękiem, w którego dźwięku kobieta dostrzegła coś na wzór przepięknej melodii. Chciała zamknąć te kilka zniekształconych nut, zapisać je na zawsze i uczynić akompaniamentem swego życia, tak niesamowicie autentycznym, cierpiętniczym głosem zwierzęcia, które w jednej chwili, orientując się, że nie ma już dla niego ratunku, w pełni straciło nadzieję, a wraz z nią jego głos umilkł na zawsze.

sobota, 9 stycznia 2016

Tom 3, XLVI

Powoli zbliżamy się do końca tego tomu. Myślę, że jeszcze koło pięćdziesiąt stron, może trochę mniej, może więcej.
Tak, czy owak ogłaszam już teraz:
PO TRZECIM TOMIE NASTĄPI PRZERWA.
Tygodniowa, bądź dwu - zależnie od tego, ja będzie mi szło pisanie na zapas.
Nienawidzę pisać na bieżąco, irytuje mnie to i nie pozwala wprowadzać drobnych zmian, kiedy wymyślę coś lepszego. Dlatego tak właśnie być będzie. 

A teraz miłego rozdziału :* 

==============

Oświadczenie dziewczyny, chociaż wyartykułowanie z dużym trudem, sprawiło, że przez chwilę w pokoju zapanowała kompletna cisza. Zarówno James, jak i Gil byli zaskoczeni tym, jak łatwo Elizabeth odpuściła swój, idiotyczny w gruncie rzeczy, plan. Brunetowi przeszło nawet przez myśl, że niepotrzebnie tracili tyle czasu, co uzewnętrznił kpiącym prychnięciem.
                – W takim razie musimy zdobyć listę potencjalnych ofiar. Jakie to było przykazanie? Nie pożądaj żony, coś takiego? – mruknął Gilbert.
                – Naprawdę nie wiesz? Żałosne, przyjacielu – zaśmiał się Jamie.

środa, 6 stycznia 2016

Tom 3, XLV

Dzisiejszą notkę pisałam już po Wigilii i pamiętam tylko, że mózg przejął kontrolę i zaczął pisać to, co on chciał, żeby tutaj było. Nie do końca się z nim zgadzam, ale że czasem musimy iść na kompromis, bo inaczej robi mi bardzo pod górę, to jest jak jest. 
Dajcie znać, co o tym sądzicie.
Bo ja w sumie nie wiem. xD
Z jednej strony rozumiem decyzję mózgu, ale z drugiej nie jestem jakoś szczególnie przekonana. 
No nic, Wy decydujcie :P

Miłego!


====================

Sebastian zdusił w sobie wzbierającą radość, tłumacząc sobie, że to tylko chwila słabości. Nie mógł wiecznie wierzyć w odkupienie w jej oczach. A może jednak zrozumie? Dostrzeże prawdę, połączy wszystkie fakty, zauważy, jak bardzo się starał? Może to jest chwila, w której jednym słowem zaczaruje jej umysł, otwierając go na prawdę? Zrozumie, doceni, będzie dumna.
                Słabł. Marniał w oczach, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Jednak zorientował się dopiero patrząc na skąpaną w półmroku twarz nastolatki, której dwa słowa potrafiły całkowicie omamić jego umysł. Pól roku gry również nie odeszło bez echa. Był zły, gardził sobą. Bliźniacza natura demona spoglądała pobłażliwie z oddali, szydząc z niego pod nosem. „Chciałeś być królem piekła, pokonało cię dziecko. Chciałeś być panem świata, zapominając, do kogo należysz. Chciałeś dawać szczęście, lecz demony potrafią jedynie szerzyć ból.” – głos odrzuconego ja, rozwścieczonego, że odepchnął je, kiedy tylko powrócił do ludzkiego świata. Ja, które wiedziało, że nie uda mu się wydobrzeć. Ja, które czekało na jego śmierć. Ja, którym miał zostać zapamiętany. Zbyt ślepy na prawdę, pozwolił sobie żyć złudzeniem, odpychając od siebie myśl o zbliżającym się końcu życia. Miał szansę, jednak jej nie wykorzystał, zbyt pewny siebie, zbyt naiwny i dumny. Jednak nie chciał umierać. Czuł, że to jeszcze zbyt wcześnie. Nie mógł odejść, nim dziewczyna uwierzy w szczerość jego działań.

sobota, 2 stycznia 2016

Tom 3, XLIV

Wstępu dziś nie będzie.

===================

Elizabeth znalazła małego Timmiego w pokoju na piętrze. Chłopiec siedział na kanapie, trzymając się za głowę i rozglądając się nieprzytomnie, jakby nie miał pojęcia, skąd się tu wziął. Dziewczyna podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu.
                – Szukałam cię całe piętnaście minut, nieźle ci poszło. Ale dlaczego siedzisz tak na widoku? – zapytała ciepło i potargała jasne włosy kuzyna.
Blondyn spojrzał na nią lekko zamglonymi, błękitnymi oczami, przez chwilę jeszcze próbując przypomnieć sobie, jak się tu znalazł. Nie miał pojęcia. Pamiętał tylko, że zszedł do piwnicy i… Dalej nie było już nic, otworzył oczy, siedząc na kanapie i zaczął zastanawiać się, jak to możliwe.

.