sobota, 31 grudnia 2016

Tom IV, LXXXVI

Dzisiejszy rozdział jest stosunkowo krótki, ale ostatnio źle spałam i nie miałam siły nadrobić zapasu, poza tym dziś Sylwester i w ogóle... Wybaczycie, prawda? :*

W ogóle takie mam w tym roku szczęście, że druga sobota z rzędu i druga ważna okazja w roku :P. Więc z okazji nowego roku (którego już nie lubię, bo nie lubię nieparzystych TT_TT) życzę Wam tego, czego sami byście chcieli sobie życzyć, i jeszcze trochę czasu, żebyście mogli ładnie czytać i komciać Różę :*.

Miłego! :*


====================
Hrabianka obudziła się nieprzeciętnie wcześnie. Za oknami było jeszcze ciemno, słońce dopiero leniwie wspinało się po niebie ponad korony drzew. Spała jak zabita, u boku demona zawsze doskonale się wysypiała i nie potrzebowała wiele czasu, by czuć się wypoczęta. Tego dnia jednak wstała znacznie wcześniej. Na tyle wcześnie, że udało jej się zaobserwować coś, co było równie rzadkim widokiem jak Sebastian w swoim naturalnym otoczeniu: był to Sebastian śpiący. Widok tak niepowtarzalny, że niemal mistyczny.
Michaelis poruszał się lekko przez sen, nerwowo kręcąc głową. Napięte mięśnie jego twarzy jednoznacznie świadczyło o tym, że cokolwiek mu się śniło, niosło ze sobą wiele silnych emocji. Lizz nie była jednak w stanie stwierdzić, czy były to emocje pozytywne czy negatywne, mimika twarzy demona była zbyt zmienna i ekspresyjna, by zdołała jednoznacznie to określić.

środa, 28 grudnia 2016

Tom IV, LXXXV

Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie, udało Wam się odpocząć w święta. Bo ja to tak... Niby w domu, niby nic nie muszę, ale jak się bierze zlecenia z pracy na wolne dni, no to jednak wypada je zrobić (tak, zrobiłam – brawo ja!). Poza tym próbuję nadrobić zapas opka, ale piszę też Dziwaka, no i przecież nie mogę nie kolorować, a jeszcze nabiorę sobie dodatkowych zobowiązań (kalendarze i inne, o których nie będę mówić, to może nikt nie zauważy, jeśli będę mieć obsuwę xD). No i tak to jakoś wychodzi. Nie, żebym wybitnie narzekała, po prostu dla mnie doba zawsze będzie zbyt krótka i się do tego nie przyzwyczaję. Ale przynajmniej nie powiem, żebym się nudziła xD.
A Wam jak minęły święta? Mam nadzieję, że dobrze :).
Niedługo w Róży też będą święta, szykujcie się xD. Nie wyszły święta w święta, no ale nic na to nie poradzę. Będziecie mogli przypomnieć sobie świąteczną atmosferę, to zawsze jakiś plus.

Miłego! :*

==================

Kiedy tylko Sebastian wyszedł, zostawiając ją w sypialni nad tomikiem Poego, który zamierzała czytać po raz trzeci w tym miesiącu, odczekała kilka minut, by potem naprędce narzucić na sukienkę znoszoną marynarkę, która została jej jeszcze z czasów prowadzenia sprawy w sierocińcu, i spodnie, które sama nie wiedziała, skąd właściwie miała. Na to wszystko oczywiście założyła płaszcz, wyobrażając sobie wściekłość demona, gdyby tego nie zrobiła. Na nogi wciągnęła luźne buty do połowy łydek z ciepłego, miękkiego materiału, szyję przewiązała niedbale szalikiem, a na głowę założyła ręcznie robioną przed Michaelisa czapkę, którą sprezentował jej dwa tygodnie wcześniej, gdy podczas spaceru w Londynie zgubiła poprzednią.

sobota, 24 grudnia 2016

Tom IV, LXXXIV

Wesołych świąt! 
Nie jestem zbyt dobra w składaniu życzeń, a przez ostatni spadek aktywności fp i komciów mam nienajlepszy nastrój, dlatego ograniczę się do tych najprostszych życzeń.
Życzę Wam tego, o czym pragniecie, bo to chyba najlepsze, czego można życzyć. Wybierzcie sobie, co to ma być :P. 
Tymczasem lecę, bo trzeba kończyć przygotowania, ale zostawiam Wam rozdział, żebyście mogli mi zrobić prezent komciami :*.
No i zrobiłam Wam specjalnego świątecznego arta – taki mały prezent :)/

Miłego! :*

=============================

Zbliżały się święta. Był dwudziesty grudnia, kiedy Timmy ponownie zawitał do posiadłości Roseblack, by wspólnie z kuzynką przygotować armię bałwanów. Niespełna trzy tygodnie rozłąki dało im się w kość bardziej, niż mogli się spodziewać, ale dzięki temu krótkiemu okresowi czasu, Elizabeth zdążyła już przywyknąć nieco do tego, co łączyło ją z demonem.

środa, 21 grudnia 2016

Tom IV, LXXXIII

Wiecie co? Czuję, że te kilka ostatnich rozdziałów jest kiepskich. To dlatego, że ostatnio kiepsko stałam z czasem, a i fabularnie to nie jest łatwy moment. Musicie mi więc wybaczyć ewentualnie nieścisłości itp. Jak będę to ogarniać, żeby stało się utworem niezależnym, to wszystko naprawię, ale teraz nawet nie mam wystarczająco czasu na betę, żeby to się trzymało kupy. Co prawda poprawiałam na zajęciach w kiepskich warunkach, więc wydaje mi się, że rozdział jest tak cholernie chaotyczny, że to niczego się nie nadaje, no ale pewnie trochę przesadzam. W każdym razie nie da rady zrobić Wigilii w opku w czasie prawdziwej Wigilii. Wybaczcie, próbowałam xD. No ale jakoś to zniesiecie, nie? Mam dla Was w rozdziałaś mówiących o świętach parę ciekawych rzeczy :P.
No a teraz zapraszam na rozdział i do zobaczenia w Wigilię! Mam nadzieję, że mimo całego tego szumu wokół świąt, znajdziecie w sobotę chwilę dla Róży :). 

Miłego! :*

====================================

— Przecież anioły nie mogą zabijać ludzi! — krzyknęła w końcu zirytowana dziewczyna, nie mogąc dłużej znieść tłumaczeń dumnego z siebie demona.
— Zęby, które znaleźliśmy w miejscach wypadków, też do nich nie należały, więc dlaczego tak się przy tym upierasz?
— A dlaczego ty, kochanie, tak bardzo upierasz się przy ingerencji demonów? Anioły, owszem, nie mogą zabijać ludzi, niebezpośrednio, ale nie raz udało im się już obejść tę zasadę. Przecież to nie tak, że Bóg żyje i pilnuje, czy przestrzegają jego zasad… — odparł Michaelis, ani na chwilę nie tracąc na pewności siebie.
— Bo po prostu to wiem! Nie wiem, dlaczego nie możesz mi zaufać?!
— To może ja was zostawię, miłość kwitnie, szkoda jej przeszkadzać — wtrącił złośliwie Sutcliff.
Lizz zamachnęła się poduszką i z całej siły uderzyła go w głowę, co spowodowało, że włosy boga śmierci przestały być idealnie ułożone i zaczął ponownie lamentować, zagłuszając głosy pozostałych.
— Czekaj, chwila… Bóg nie żyje?! — krzyknęła nagle Elizabeth, gdy dotarło do niej znaczenie ironii demona.
Michaelis spojrzał na nią zakłopotany. Zupełnie zapomniał, że tylko w jego domniemaniach dziewczyna słyszała nocną historię o Rzeczywistości i powstaniu świata, który znała. Wyglądało jednak na to, że nie słuchała. Znalazł się w niezwykle głupiej sytuacji, ale sam był sobie winny.
Podszedł do hrabianki, usiadł na skraju łóżka i ujął dłoń nastolatki, z ciepłym uśmiechem wpatrując się w jej oczy.
— Tak, panienko. Wasz Bóg nie żyje już od kilu tysięcy lat. Ale nie martw się, to zupełnie normalne. Nikt go nie zabił, umarł w sposób naturalny — tłumaczył spokojnie, starając się nie wzbudzić w dziewczynie zbytniego szoku.
Jak mógł jednak przypuszczać, to nie było łatwe. Podczas gdy Sutcliff dalej jęczał z powodu włosów, by w końcu przenieść się do łazienki i próbować je ułożyć, nastolatka zaczęła drżeć i błądzić zagubionym wzrokiem po wnętrzu sypialni.
Nie rozumiała, co to w ogóle znaczyło: „Bóg nie żyje”. Przecież miał być istotą wieczną, nieśmiertelną, silną, mogącą zmieniać wszystko. Przecież to on miał oceniać tych wszystkich ludzi, którzy w jego imię trzymali się zasad. I tych, którzy jedynie ociekali religijną hipokryzją, a kiedy światła reflektorów gasły, dawali upust swojej sodomickiej naturze. Nigdy nie słyszała, że Bóg mógł tak po prostu nie żyć. To przechodziło jej wszelkie pojęcie. Przerażało jeszcze bardziej niż niewiedza związania z niebytem.
— Elizabeth, nie denerwuj się… — szepnął Sebastian.
Objął dziewczynę i tulił mocno, póki nie odwzajemniła jego gestu, zalewając się łzami, by wyzbyć się nadmiaru emocji. A był tak pewny, że go słyszała. Nie bez powodu demony, podobnie jak anioły, trzymały w tajemnicy przed ludźmi prawdę dotyczącą Boga. To, co dla demonów było chwilą – te trzy tysiące lat – dla ludzi było szmatem czasu. Od samego początku rozwijali swoje naiwne wierzenia, wraz z upływem czasu coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że musiały być prawdziwe. Wywrócenie ludzkiego światopoglądu do góry nogami, szczególnie w Anglii, która słynęła obecnie z religijności i hipokryzji jej względem, nie mogło skończyć się dobrze i Michaelis właśnie się o tym przekonywał.
— Chodźmy w to ostatnie miejsce. Chcę je zbadać. Chcę wrócić do domu i przygotować się do świąt. Został niecały miesiąc, Bóg się narodzi. Stwórca wszystkiego w ludzkiej postaci. Chcę, żeby te święta były niezwykłe. Chodźmy, dobrze? — prosiła szlachcianka głosem nieprzeciętnie wyzutym z emocji.
Była w szoku. Kamerdyner nie miał pewności, co powinien zrobić, dlatego spełnił jedynie jej prośbę. Pomógł dziewczynie się odświeżyć, ubrać, uczesać, a potem wygonił Sutcliffa, który na odchodne kazał mu uważać na anioły. Nie ze względu na łączącą ich relacje, ale dla Lizz, która nie byłaby w stanie znieść jego odejścia.
— Sebastian — powiedziała nagle hrabianka, kiedy wraz z demonem szła do drzwi wozu. — Uwierzę ci, że Bóg nie żyje, ale ty musisz uwierzyć w to, co powiem, dobrze? Jedno i drugie będzie równie bezsensowne.
— Jeśli to pomoże ci się z tym pogodzić. Jeszcze raz przepraszam, nie powinnaś dowiadywać się tego w taki sposób.
— Wiem, że ten, kto jest waszym wrogiem w wojnie, jest również tym, kto jest winny mojemu cierpieniu. To ta sama osoba, jestem pewna. Tak samo, jak jestem pewna, że to nie anioły są odpowiedzialne za to, co wydarzyło się w Londynie. Nie umiem ci tego wytłumaczyć, po prostu to wiem. Zaufaj mi — powiedziała ciężko, nie ukrywając wahania.
Michaelis nie udawał, że to, co mówiła, miało dla niego jakikolwiek sens. Przez wzgląd na szacunek do dziewczyny i łączące ich relacje, postanowił jednak dać jej słowom szansę. Była tylko człowiekiem, na dodatek trącanym silnymi uczuciami, ale nie okłamałaby go w taki sposób tylko po to, by wziął ją ze sobą na wojnę. W końcu jego poprzedni pan wspominał, że dziewczyna odegra kluczową rolę. Może zaczynała się już w tej chwili? Może jej przekonanie mogło im pomóc, jeśli uwierzy już teraz? Może nawet uda się złapać tego, który próbował zniszczyć świat, zanim rozpocznie się walka?
— Dobrze, Elizabeth. Wierzę ci. Wezmę cię na pole bitwy, ale to, co się dzieje w mieście, jest sprawką aniołów. Musimy pójść na kompromis.
— Niech ci będzie, a teraz chodźmy tam szybko i wracajmy do domu. Mam śnieżną bitwę do rozegrania, kosz do noszenia na głowie, a ty rondel. Nie chcę tego stracić. Timmy wyjeżdża w poniedziałek, a potem wróci dopiero tuż przed świętami, na wielkie lepienie bałwana.
— Panienko, czy wielkie lepienie nie powinno odbywać się wraz z pierwszym trwałym śniegiem?
— No, powinno, ale to dla Timmy’iego. Bo to nasze ostatnie święta…
— Oczywiście, rozumiem.
Nie rozumiał. Przecież dziewczyna doskonale wiedziała, że wystarczy jedno słowo, by demon zrezygnował z pożarcia jej duszy. Chciał pozwolić hrabiance żyć, być szczęśliwą i wreszcie zaznać zwykłego, ludzkiego życia, a jednak ona upierała się przy swoim. Poznał w życiu wielu upartych ludzi, a powody ich nieustępliwości były najprzeróżniejsze, lecz chyba po raz pierwszy spotkał się z istotą, która tak uparcie chciała umrzeć, byle tylko dotrzymać słowa, z którego została zwolniona. Nie było w tym logiki, jedynie emocje, ale musiał szanować jej decyzję, w końcu mimo wszystkiego, co ich łączyło, w dalszym ciągu pozostawał jej służącym.
~*~
— Jest ząb. Poza tym cisza. Wejdźmy jeszcze do tych sklepów, może sprzedawcy coś widzieli — zarządziła hrabianka, badawczo rozglądając się wokół.
Znajdowali się na jednej z ulic kupieckiej części miasta. Wszędzie wokół były sklepy, stragany, restauracje i bary – mnóstwo ludzi, którzy mogli coś widzieć.
Początkowe poszukiwania nie przyniosły jednak pożądanych efektów. Sprawa była cicha, w przeciwieństwie do poprzednich, tym razem oprawcy postawili na dyskrecję. Nic więc dziwnego, że mało kto w ogóle zorientował się, że w okolicy doszło do kilku porwań i okaleczeń. Gdyby nie parę zniszczonych skrzynek w bocznej alejce, po całym zajściu nie zostałby nawet ślad.
Lizz nabierała coraz więcej podejrzeń i zaczynała przekonywać się, że może jednak pod tym względem Michaelis miał rację. Działanie zdecydowanie nie wyglądało na demoniczne, było przemyślane i rozsądne, nienastawione na zdobywanie dusz, na dodatek umarła zaledwie garstka ludzi. Sposób postępowania nie pasował więc ani do morderczych istot żądnych krwi, ani tym bardziej do działań kogoś, kto planował zniszczyć świat.
Jednym z ostatnich miejsc, do których udali się, licząc na jakieś informacje, był niewielki, odrobinę niepokojący z zewnątrz zakład fotograficzny. Elizabeth weszła do środka wraz z kamerdynerem u boku. To, co zobaczyło, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Wiedziała, że takie miejsca istnieją i praktyki tego typu stały się niezwykle popularne, ale dla niej, przez wzgląd na to, co przeszła lata temu, coś takiego było zwyczajnie nie do zaakceptowania. Znalazła się w zakładzie parającym się robieniem zdjęć post mortem. Ponure wnętrze pomieszczenia do złudzenia przypominało zakład pogrzebowy Undertakera. Było zaledwie nieco jaśniejsze, by w bladym świetle można było dostrzec kunszt pracujących tu fotografów.
Szlachcianka cofnęła się, uderzając plecami w towarzysza. Nerwowo chwyciła go za rękę i dopiero czując jego silny uścisk, była w stanie dokładnie przyjrzeć się wnętrzu. Ciężkie, złote ramy ozdabiały lekko żółtawe fotografie przedstawiające postaci, które na pozór wyglądały tak, jakby były żywe. Chyba to najbardziej przerażało hrabiankę. Chociaż widziała otwarte oczy, nawet uśmiechy, sylwetki siedzące przy stole, całe rodziny przytulające się do siebie na kanapie, patrząc na nie, czuła coś niepokojącego. W twarzach nieboszczyków, nawet tych oddanych najlepiej, jak się dało, by tylko przypominały żywe, zawsze dostrzegała coś, co uznawała za błaganie o wieczny odpoczynek. Zmarłych powinno się szanować. Ich ciała po śmierci powinny spoczywać w grobach, a dusze przenosić się do nieba lub piekła. Fotografowanie zwłok ustawianych jak lalki w wybranych przez zleceniodawcę pozach było jeszcze bardziej przerażające, niż praktyki niektórych sekt satanistycznych, którymi ostatnimi laty tętnił Londyn.
— Sebastian… — mruknęła niepewnie nastolatka.
— Dzień dobry! Proszę się rozgościć. Śmiało, śmiało, moje zdjęcia nie gryzą! Choć wyglądają, jakby mogły, ha! Żarcik branżowy, państwo wybaczą. Co was sprowadza w moje skromne progi? — Zza ciemnej kotary wyłonił się niski, rudy mężczyzna z zawiniętym wąsem, którego ponadprzeciętny entuzjazm ani odrobinę nie pasował do miejsca, w którym pracował, dodatkowo pogłębiając uczucie niepewności, które towarzyszyło szlachciance już od wejścia.
— Dzień dobry panu. Moja pani chciałaby zapytać, czy zauważył pan coś niepokojącego podczas ataku, który miał miejsce w tej okolicy niespełna miesiąc temu — odparł Sebastian, dyskretnie puszczając swoją panią, nim fotograf miał szansę ujrzeć ich złączone dłonie.
— Ach, tamto. Nie, nic nie widziałem — westchnął zmartwiony mężczyzna.
Zakręcił wąs w palcach, a potem chwycił Elizabeth za rękę. Przestraszona dziewczyna pisnęła nerwowo, a fotograf przysunął się do niej i uśmiechnął się tajemniczo.
— Ja nic nie widziałem, my lady, ale jestem pewien, że moje zabawki uwieczniły coś, co panienkę zainteresuje. Proszę, niech panienka i jej partner rozejrzą się, a ja pójdę po odpowiedni album — powiedział ściszonym głosem.
Jakby nigdy nic, puścił dziewczynę i zniknął z powrotem za kotarą. Demon i hrabianka popatrzyli po sobie niepewnie, zastanawiając się, jak to było możliwe, by zorientował się, że coś ich łączyło. Nie miał prawa widzieć ich dłoni. Może korzystał z jakiegoś nowoczesnego systemu szpiegowskiego? W takim miejscu wydawało się to zbędne i głupie, ale nie mogli niczego wykluczać. Dla pewności nie rozmawiali i cały czas uważali na to, by ich gesty nie zdradzały niczego, czym nie chcieliby się podzielić.
— Znalazłem! — krzyknął z zaplecza fotograf.
Zjawił się w głównym pomieszczeniu, trzymając w dłoniach opasły album oprawiony skórą z tłoczonymi i pozłacanymi ornamentami. Położył kodeks na blat, otworzył go i przekartkował, zatrzymując się na sesji z dnia, w którym miały miejsce porwania.
— Początkowo myślałem, że to błąd aparatu. Wie panienka, jakieś cienie, odblaski, ale wszystkie aparaty pokazały tę samą postać. Proszę spojrzeć — wyjaśnił, wskazując nieco rozmazaną sylwetkę widoczną z różnych perspektyw na ulicy za szybą zakładu.
Sebastian zerknął na zdjęcia, nie dostrzegając w mazach niczego ponadprzeciętnie niezwykłego. Żadna z sylwetek nie dawała im więcej informacji, niż dotąd zebrali. Wizyta w zakładzie wydała się demonowi równie bezsensowna, jak wszystkie pozostałe.
Lizz jednak strasznie długo wpatrywała się w postaci. Czuła, że coś ją z nimi łączy, nie potrafiła tylko powiedzieć, co to było. Z jakiegoś powodu wydały jej się niewiarygodnie bliskie. Wiedziała, że to musiało mieć związek z jej oprawcą. Zastanawiała się nawet, czy te dzieci nie były tym, czym i ona miała się stać. Nie podzieliła się jednak domniemaniami z demonem ani tym bardziej z fotografem, zatrzymała je dla siebie.
— Mogę to wziąć? — zapytała tylko, wskazując na najostrzejsze ze zdjęć.
— Oczywiście, musi panienka jedynie zapłacić.
— Sebastian.
— Tak jest.
Demon wyciągnął z kieszeni worek pełen monet i wysypał jego zawartość wprost w ręce fotografa. Hrabianka wyciągnęła w tym czasie fotografię z albumu i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła do drzwi. Nie miała ochoty spędzać w zakładzie ani chwili więcej niż było to konieczne. Nieprzyjemna atmosfera i niepokojące zdjęcia wprawiały ją w kiepski nastrój.
— Wracamy do domu, nic tu po nas. Każ swoim demonom monitorować sytuację. Jeśli coś się wydarzy, masz natychmiast dać mi znać. Żadnego ukrywania, rozumiemy się? — zapytała, mierząc demona wzrokiem, gdy z promiennym uśmiechem na ustach opuścił pomieszczenie.
Widocznie musiał powiedzieć fotografowi coś, co go zaniepokoiło, bo nie miał żadnego innego powodu, żeby uśmiechać się w taki sposób. Dziewczyna nie zamierzała jednak dociekać. Była zmęczona obecnością w mieście, krążeniem po miejscach zbrodni i przesłuchiwaniem potencjalnych świadków. Chciała wrócić do domu, dotrwać do nocy i znów po kryjomu odwiedzić Michaelisa w sypialni, by spędzić z nim trochę czasu. Czuła, że to pomoże jej się uspokoić. Dalej nie mogła pogodzić się z tym, co powiedział jej o Bogu.
~*~
Ostatnie miejsce wystąpienia ataku, zgodnie z przewidywaniami, nie odkryło przed nimi niczego niezwykłego. Znów trafili na ząb – prawie tak, jakby oprawcy wymieniali uzębienie, co wydało się demonowi niezwykle zabawne, zaś Elizabeth w dalszym ciągu próbowała dojść przyczyny dziwnie znajomych wrażeń, które jej towarzyszyły, a które wzmogły się, gdy zobaczyła zdjęcie. Wiedziała, że odpowiedź na pytanie jest gdzieś w jej głowie, ale nie potrafiła dogrzebać się do tego niewielkiego, dobrze ukrytego miejsca.
Ostatecznie Lizz postanowiła wrócić do rezydencji. Nad miastem miały czuwać – o ironio – demony, a ona zamierzała odnaleźć odpowiedź w samej sobie, podczas gdy Michaelis dalej będzie utwierdzać się w swoim złudnym przekonaniu. Czy chuda, rozmazana postać na zdjęciu naprawdę mogła działać na zlecenie gołębi? Dziewczyna nie wiedziała, na jakiej podstawie demon mógłby to stwierdzić. Nie wiedziała też, czemu uparcie zakładał najprostsze rozwiązanie. Ostatecznie to i tak nie miało znaczenia. Sprawa z pewnością miała jakiś związek ze zbliżającą się wojną, a więc po jej zakończeniu miała przestać być problemem. Wobec powyższego wystarczyło, by szlachcianka napisała odpowiedni list do królowej i kazała go wysłać w odpowiednim czasie. Ingerencja w to wydarzenie wydawała się bezpodstawna, przynajmniej na razie.
Sebastian nie zamierzał nadmiernie skupiać się na sprawie, która w jego mniemaniu nie była wartościowa. Wiedział, że jego pani ze wszystkich sił miała zamiar ją rozwikłać, jednak kiedy wydała rozkaz do powrotu, zrozumiał, że towarzyszy jej to samo dziwne uczucie, które od jakiegoś czasu nie odstępowało go na krok. Nie chciał się tym zajmować. Czuł, że jego czas drastycznie się kurczy, że to jedynie kwestia dni, tygodni, kiedy odejdzie z tego świata. Nie obchodziło go, co stanie się później – samo myślenie o tym momentalnie przyprawiało go o ból głowy. Całe życie spędził na służbie ludziom i walce o dobro piekła. Zasłużył na to, by wreszcie odpuścić. Chciał chociaż pod koniec życia myśleć tylko o sobie, swoim szczęściu i szczęściu ukochanej.
— Elizabeth — zaczął, zerkając przez szybę powodu.
Po szarym niebie tańczyły ptaki, klucząc ponad koronami drzew, zupełnie nie przejmując się przyszłością. Zawsze chciał być tak wolny, jak one. Nigdy jednak nie było mu to dane, zawsze coś stawało na przeszkodzie.
— Coś się stało?
— Chciałbym dzisiaj z tobą spać — powiedział, uśmiechając się do dziewczyny.
Nastolatka zarumieniła się lekko i wymamrotała słowa zgody, a potem przytuliła się do niego i powoli odpłynęła do krainy snów, czując wokół siebie jego przyjemny, kojący zapach. Sebastian przez całą drogę głaskał ją po głowie, zastanawiając się nad menu na kolację. Dotyk gładkich włosów nastolatki działał na niego uspokajająco.





sobota, 17 grudnia 2016

Tom IV, LXXXII

Święta coraz bliżej!
Mam nadzieję, że w tym czasie uda mi się zrobić kilka kolorowań (zaraz wychodzi nowy chapter mangi, więc muszę wybrać sobie jakiegoś dobrego arta i zrobić go jak najszybciej), nadgonić rozdziały, popracować... No i odpocząć! Trzymajcie kciuki, żeby się udało. Mam dosyć długą przerwę, bo do 9.01, ale znając mnie to i tak będzie zbyt mało, żeby się ze wszystkim wyrobić. Szczególnie że od dawna chcę zrobić nowe tłumaczenie, a nie mam kiedy. No cóż, zobaczymy, jak to będzie. 
Ale będę mieć dla Was niespodziankę na święta! :D

Miłego rozdziału! :*

================================

— Nie musisz. Wiem, bo… Właściwie nie umiem na to odpowiedzieć. Te informacje po prostu we mnie są, sądzę, że kiedy Undertaker próbował cię uzdrowić, w jakiś sposób nasze świadomości się połączyły. On pewnie też wkrótce się tego domyśli.
— Ida! — krzyknęła Lizz.
Zerwała się z krzesła i dopadła do swojego sobowtóra, unieruchamiając go na siedzeniu. Spojrzała głęboko w żarzące się szkarłatem oczy.
— Musisz pozwolić mi zatrzymać te informacje! To pomoże uratować Sebastiana! Zrób ze mną, co zechcesz, ale on musi przeżyć! Błagam cię!
— To nie takie proste. Jeśli wojna nie dojdzie do skutku, nigdy się nie zemścisz. A ja nigdy nie odejdę w spokoju — prychnął doppelganger.

środa, 14 grudnia 2016

Tom IV, LXXXI

Część z Was pewnie już wie, ale podzielę się wrażeniami też z resztą: Hellcon to było gówno. Na gorszym konwencie jeszcze nie byłam. Panele kiepskie i nieciekawe, wystawców mało i nie mieli nic z Kuroszka (Orzech miał, ale załapałam się tylko na jedno randomowe pudełko i też bez szału)(Okay, mieli kubki, poduszki, przypinki i plakaty – ale to są wszystko podróby bez licencji, a ja nie chodzę po szmelc, który mogę sobie prawie darmo sama zrobić...).
Generalnie ludzie na konwencie jak zwykle śmierdzieli – apeluję do młodzieży: MYJCIE SIĘ!!! Serio, momentami, jak się mijało niektóre osoby (już nie będę wymieniać xD) to ciężko było nie zwymiotować. Co jeszcze... Ach, z żarciem było słabo. Bez Herady to już nie to samo.
Z dobrych rzeczy: w bufecie była Bubble Tea. Wprawdzie moja smakowała kurzem, ale ta Kei była dobra. No i taiyaki były.
Byłyśmy też na panelu o Yuri On Ice, który przygotowywała znajoma qmpeli z Twittera. Błagam... Ja wiem, że to stres (dlatego sama się za to nie biorę, bo się nie nadaję), ale to nie znaczy, że w każdym zdaniu trzeba rzucać kurwami ku uciesze intelektualnego planktonu. Na dodatek przygotowanie i strona merytoryczna były... słabe. No cóż. Widać za staram jestem, żeby być ślepa na niedopatrzenia. Następny konwent, na jaki się wybiorę, to Magnificon bądź Pyrkon. Te od Animatsuri nie mają już sensu TT_TT.

To była taka długa przedmowa dla fanów mojego wylewania żalu i robienia z bloga z opkiem pamiętniczka :*. Bo wiem, że część z Was mi za to ciśnie (w sumie jestem w stanie to zrozumieć i nic do Was nie mam :*), ale druga część to lubi. Także dziś fanserwis dla tych, którzy lubią.
A na zakończenie:

Miłego rozdziału! :*

==============================================

Przez chwilę przyglądał się bladej skórze, która z każdą chwilą coraz bardziej zalewała się szkarłatem. To z jego powodu się zraniła. Brak delikatności i zrozumienia kruchej, kobiecej psychiki, doprowadził do stanu, w którym była gotowa robić sobie krzywdę, byle tylko uwolnić się od jego słów.
— Przepraszam. Nie zasłużyłem na to, żebyś pozwoliła mi skosztować twojej krwi po raz kolejny.
— Chcę tylko, żebyś przestał. Na dobę. Bo to mnie krępuje i nie mogę się skupić ani odnaleźć. Chcę cię całować, kiedy mam na to ochotę. I chcę cię dotykać, rozmawiać z tobą, spać z tobą, a może kiedyś nawet kochać się z tobą po raz kolejny. Ale dopóki sobie tego nie ułożę, musisz dać sobie spokój z tymi idiotyzmami, bo to nie pomaga — wyjaśniła, a potem zwyczajnie wetknęła demonowi rękę do ust.

sobota, 10 grudnia 2016

Tom IV, LXXX

Miało nie być rozdziału, ale przegrałam z nerwicą, więc jest xD.
Idę na ten Hellcon, chociaż odpadły wszystkie panele, które mnie interesowały, Herady nie będzie, bo powyjeżdżali podobno na Erasmusa, no i jakoś tak... Z wystawcami też kiepsko, a Ślimakova ma panel w Yattcie na Hożej. Więc generalnie konwent będzie kiepski, zresztą poprzedni też zbyt dobry nie był. Albo ja się starzeję, albo one zwyczajnie są coraz gorsze. JAK MÓGŁ ODPAŚĆ PANEL O CIŚNIĘCIU PO GÓWNO OPKACH?! NO JAK?! To była najciekawsza propozycja na całym konwencie, a z blogowych został właściwie tylko jeden o RPF i jakiś drugi, gdzie jakaś laska, która pisała pracę dyplomową o blogach, będzie się mądrzyć, jak dobrze prowadzić bloga TT_TT. Nie, żebym miała coś do tego, że się zna – good for her, no ale od nauki to ja mam źródła, które z pełną świadomością ignoruję z braku czasu, a na konwent idę, żeby się pośmiać, a nie uczyć. Nawet chyba nie ma żadnego panelu z nauki japońskiego, a chciałam iść dla beki i jarać się, że teraz już jestem mądra TT_TT. 

No, ale jest rozdział, więc z wdzięczności możecie pozdrowić w komciach moją nerwicę, bo to jej zawdzięczacie ten rozdział xD.

Miłego! :*

================================

Na jej temat krążyły legendy. Większość mówiła, że tak naprawdę wcale jej nie miał i kłamał, by zyskać na popularności. Wiekowa posoka nieskalanych grzechem dzieci była dla demonów niczym najbardziej uzależniający narkotyk. Pobudzała i wyostrzała wszystkie zmysły, dodawała sił, rozjaśniała umysł, a jej niespotykany smak był rozpustą dla spragnionego organizmu w najczystszej z możliwych postaci.
Władczyni piekła nie skomentowała doboru trunku. Uśmiechnęła się tylko półgębkiem i odstawiła szklankę na podstawkę. Czekała na ruch doradcy. Mężczyzna wypuścił z rękawa kilka pająków, a potem okrył pomieszczenie barierą ciszy, by mieć całkowitą pewność, że rozmowa nie opuści jego gabinetu. Zwykłe profilaktyczne postępowanie, w obliczu wagi informacji, które zamierzał przekazać błękitnej demonicy, było teraz koniecznością, i choć skuteczność bariery sprawdzał osobiście co najmniej raz na dekadę, i tak zaczął mówić ściszonym głosem – dla pewności.

środa, 7 grudnia 2016

Tom IV, LXXIX

Życie studenta takie trudne. Nie ma to jak mieć problemy z powodu niczego. Nie ma to jak mieć problem z chodzeniem na lektorat, bo inne zajęcia na niego zachodzą. W ogóle ten miesiąc zaczął się źle i mi smutno i nie mam  na nic ochoty. To pobóldupiłam, coby znajomych nie denerwować na czacie. Zignorujcie to.

Miłego rozdziału! :*

======================

Strażnicy otworzyli drzwi i wkroczyli do środka. Wątły snop światła pozwolił blondynowi dokładnie przyjrzeć się, w jaki sposób klucz do klatki przyczepiony był do spodni pracownika. Potem zaszczekał. Strażnik zbliżył się do niego, a wtedy warknął i chwycił go za nogę. Mężczyzna stracił równowagę, szarpnął się i wdepnął w śliskie mięso, przewracając się tuż koło klatki. Kilka zręcznych ruchów wychudzonych palców i dziecku udało się zabrać klucz.
Uciekło na drugą stronę klatki i popchnęło swojego nieobecnego współwięźnia w stronę strażnika. Nie odróżniali ich. Wszyscy byli dla nich tak samo szarą, bezosobową masą, dlatego podstęp udał się bez trudu. W ciemności pokryte brudem dzieci wyglądały niemal identycznie. Nikt nie chciał nawet na nie patrzeć.
Strażnik chwycił dziecko za włosy i szarpnął je, uderzając głową chłopca w metalowe rurki. Kiedy stracił przytomność, mężczyzna plunął mu w twarz i przeklął pod nosem. Potem wyszedł wraz z kompanami, zostawiając nieprzytomnego więźnia wewnątrz klatki, traktując go gorzej niż zwierzę na ubój.

sobota, 3 grudnia 2016

Tom IV, LXXVIII

Wyświetlenia dalej kuleją, z komciami jest trochę lepiej. Nie wiem jeszcze, co zrobię z tą przyszłą sobotą – to w sumie zależy od Waszego odzewu i tego, jak bardzo będzie Wam zależało, no i od tego, jak będę stała w piątek z czasem. Na razie zapowiada się, że mogę go nie mieć, ale jednak liczę na to, że będę go miała, bo nie chce mi się robić tego, co mam teoretycznie zrobić xDDDD. 
No, ale wyjaśni się wszystko w przyszłym tygodniu. Tymczasem oddaję Wam kolejny rozdział, bez zbędnego gadania, bo w sumie nie mam weny. Tylko wspomnę, że udało mi się ODROBINĘ nadgonić z zapasem. BRAWO JA. 

Miłego! :*

===============================

Kolejne westchnienie demona również nawet odrobinę nie zmieniło jej zachowania. Roześmiana podbiega do stołu i wyciągnęła rękę po ciasto. Ledwie je chwyciła, kiedy Michaelis uderzył ją nauczycielskim wskaźnikiem, sprawiając, że z zaskoczenia puściła talerzyk, którego zawartość wpadła do herbaty.
— Widzisz, co zrobiłaś, panienko? Teraz będę musiał przygotować nowy deser. Tym razem nie dostaniesz ciasta, nie zasłużyłaś — rzekł surowo.
Zabrał srebrną tacę i ruszył do drzwi, irytując się jeszcze bardziej, gdy zdał sobie sprawę, że dziecko znów skakało do drzwi po jego śladach. Nie rozumiał, jak mogła być taka beztroska. Dualizm jej osobowości zachwycał go i doprowadzał do szaleństwa jednocześnie. Nie potrafił wypracować odpowiedniego podejścia do tej niezłomnej dziewczynki. Najgorsze słowa nie miały mocy, by przemówić jej do rozsądku. Tak bardzo wierzyła w swoje racje, że nawet gdyby ujrzała prawdę na własne oczy, uznałaby zapewne, że to iluzja.

środa, 30 listopada 2016

Tom IV, LXXVII

Wczoraj był Dzień Darmowej Wysyłki. Kupiliście sobie coś? Ja zamówiłam "Trzy po 33" z Miodkiem, Bralczykiem i Markowskim. Kupiłam wcześniej "Wszystko zależy od przyimka" i strasznie mi się spodobała, więc stwierdziłam, że warto kupić i kolejną. Dobra lektura nie jest zła. To tak, jakbyście się zastanawiali, co czyta autorka: mangi pełne błędów tworzone przez polskie niekompetentne wydawnictwa i książki o języku polskim xD. Co nie zmienia faktu, że doby kuroszkowym fickiem bym nie pogardziła. Podkreślam: DOBRYM. No ale cóż, wszystkiego mieć nie można, ostatnio i tak nie jest źle, więc jestem kontent xD.
No, to chyba tyle.
Ach, nie, jeszcze coś.
Kto się wybiera na Hellcon? Bo to już coraz bliżej, więc się przyznaję, że się zjawię w obstawie Szatana i Kei, więc gdyby komuś zależało na tym, żeby mi powiedzieć w twarz, jak bardzo źle piszę, to zapraszam . Nie gryzę, boję się Was bardziej niż Wy mnie :*. Srsly, ja jestem aspołeczna i introwertyczna, ale jak się rozkręcę, to bękę kręcę xDDDD.

Miłego! :*

======================

Wysłuchawszy wyznania demona, Elizabeth uśmiechnęła się ciepło, wzbudzając w nim niemałe zaskoczenie. Nie rozumiał jej reakcji tak samo, jak nie rozumiał siebie. Dziewczyna jednak wydawała się pewna siebie, a jej zadowolenie wskazywało na to, że cokolwiek się z nim działo, nie mogło być takie złe. W innym wypadku by się nie uśmiechała.
— Jesteś zazdrosny — oświadczyła uroczyście hrabianka.
Uniosła się nieco i pocałowała demona, zaplatając ręce na jego szyi.
— Jesteś po prostu zazdrosny, Sebastian. To nic złego, dopóki nie poddasz się temu uczuciu, tak, jak ja wczoraj. Jeśli podejdziesz do tego spokojnie, nic się nie stanie. Przyzwyczaiłeś się, że tylko ty mogłeś mnie dotykać. Może nawet boisz się, że przez to mnie stracisz, ale to już lekka nadinterpretacja — wyjaśniła dokładniej.

piątek, 25 listopada 2016

Tom IV, LXXVI

Bardzo słabo wyświetlaliście poprzedni rozdział. Po części to moja wina, bo zapomniałam przypiąć posta, nie złamałam wpisu i jeszcze na grafice byli żniwiarze i Rafael, a to widać mało zachęcające, ale i tak mi trochę przykro, bo to różnica 150 wyświetleń, a nie jakichś 20. No cóż, muszę z tym jakoś żyć xD. Mam nadzieję, że wszystko wróci do normy, bo ostatnio mam naprawdę bardzo mało czasu (no ten tydzień to mnie zwyczajnie zabił xD) i ledwo wyrabiam się z rozdziałami, więc pozytywny odzew z Waszej strony jest dla mnie jeszcze ważniejszy niż zazwyczaj.
Dobra, to tyle smęcenia. Dziś rozdział ma równo pięć stron. To dlatego, że nie mam czasu, a już jeszcze dziesięć stron zapasu w plecy, więc zrozumcie. Jak uda mi się nieco nadgonić, to się poprawię :*. (I tak jesteście w dużo lepszej sytuacji od promotorki mojej magisterki. Wy dostaliście od października ponad 70 stron, promotorka ani jednej xDDDD.)

Miłego! :*

============================


— Jeśli mu się dobrze przyjrzeć, wydaje się bardziej promienny. On jest naprawdę szczęśliwy, Lizzy, bierz z niego przykład. I wiesz co? Przytulę cię! — oświadczyła w końcu japonka, nie pozostawiając powierniczce żadnego wyboru.

Objęła ją i przycisnęła do siebie, wtulając twarz w jej puszyste włosy. Do tej chwili nawet nie zdawała sobie sprawy, jak niesamowicie jej tego brakowało. Miała już dość wiecznego trzymania się na dystans, nerwowego cofania dłoni, ilekroć chciała wspomóc przyjaciółkę. Jeśli było coś, co hrabianka mogła dla niej zrobić, to właśnie znoszenie jej dotyku było tym, co uszczęśliwiało księżniczkę najbardziej. Powrót do normalności, zapewnienie, że z jej bratnią duszą wszystko było w porządku.

— Wiesz, że ja…

środa, 23 listopada 2016

Tom IV, LXXV

Jak zwykle nie wyrobiłam się z życiem i robię wszystko w środku nocy. Brawo ja! Jutro (dziś, w środę w sensie xD) kolos z japońskiego, w czwartek z prasy współczesnej, a w poniedziałek znowu z japońskiego – tym razem taki ważny. Za dużo zajęć. A jeszcze muszę gdzieś pomiędzy to wciskać pracę, bo chciałam do końca miesiąca zrobić dwa zlecenia (hajs na Hellcon sam się nie zbierze xD). No i próbuję wyciułać jakieś godzinki, żeby skończyć nowe kolorowanie. Od trzech dni nie piałam dziwaka, ale! Bądźcie dumni, bo w poniedziałek napisałam całe 7 stron Róży.
Podsumowując: nie mam czasu żyć i robię po pięć rzeczy na raz. 
Ale przynajmniej rehabilitacja mi się skończyła, więc mam szansę się wyspać (z której z premedytacją rezygnuję). 
No, to Wam opowiedziałam co tam u mnie. W sumie nie narzekam jakoś specjalnie, jestem na granicy beki i bóldupienia. W sumie wolę to, niż gdybym miała siedzieć i nie mieć co ze sobą zrobić. Nie ma nic gorszego niż bezproduktywność TT_TT.
A Wy czym zapychacie sobie czas wolny? Dajcie znać, w sumie tyle wspólnie już tu jesteśmy, że pora się lepiej poznać xDDDD.

Miłego rozdziału! :*

==================



     William siedział wyprostowany za biurkiem i zerkał w wypełniony dokumentami folder. Zignorował Grella. Dopiero kiedy ten usiadł na fotelu naprzeciwko niego i zaczął narzekać na swoją pracę, został obdarzony znudzonym spojrzeniem Spearsa. Mężczyzna prychnął pod nosem i odłożył plik kartek na blat.

     — Grellu Sutcliff, wydaje ci się, że twoja praca to zabawa? To kara za twoją głupotę, a zarazem niezwykle ważna funkcja w obliczu tego, co się zbliża. Naprawdę nie wiem, czemu szefostwo zdecydowało się wybrać na to stanowisko ciebie…

   — Ale Willu! Oni są okropni! Nie słuchają, co mówię, ciągle przeszkadzają i są tacy beznadziejni… Pomyśl, jak źle się tu będzie działo, kiedy odejdę!

      — Z niecierpliwością czekam, by się o tym przekonać. Do rzeczy, Sutcliff. Przyszedłeś w jakiejś konkretnej sprawie? W przeciwieństwie do ciebie, mam obowiązki i nie zamierzam zostawać w pracy po godzinach — poganiał go brunet, z każdą chwilą irytując się coraz bardziej.

       — Jesteś okropny! Masz takie zimne serce! Willu, nie bądź taki!

       — Czyli nie masz do powiedzenia nic ważnego… — mruknął pod nosem William.

     Ponownie sięgnął po folder i zaczął wodzić wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Puszczał mimo uszu kolejne skrzeki nadpobudliwego podwładnego, licząc na to, że całkowitą obojętnością zniechęci go jak dziecko i ten wreszcie sobie pójdzie. Jednak im bardziej Spears ignorował Grella, tym ten stawał się głośniejszy i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie sobie pójdzie.

     — Właśnie, Willu! Przyszedł do ciebie jakiś ciemny dziwak! Ma nawet pieczątkę od tych z granicy! — krzyknął czerwonowłosy, w końcu w potoku słów wyrzucając z siebie coś, co dla zarządcy miało jakieś znaczenie.

       Zaciekawiony spojrzał znad dokumentów w oczy zbieracza i kazał mu kontynuować. Po krótkim wyjaśnieniu William wyzwał Sutcliffa od niekompetentnych durni i kazał mu opuścić swój gabinet. Odprowadził rudzielca do drzwi, a kiedy na korytarzu zobaczył znajome oblicze, zawahał się na chwilę, po czym kazał Grellowi zostać.

      Zadowolony żniwiarz nie zastanawiał się nawet, co skłoniło Spearsa do zmiany zdania. Zakręcił się wokół siebie, klasną w dłonie i śmiejąc się opętańczo, wbiegł z powrotem do gabinetu.

      — Rafael. Wydawało mi się, że moi przełożeni wyrazili się jasno, nie zamierzamy wchodzić z wami w żadne układy — rzekł poważnie zarządca bogów śmierci, lekko marszcząc czoło.

     Stojący przed nim anioł zaśmiał się ciepło i skłoniwszy lekko głowę, w milczeniu wszedł do pokoju zaraz za swoim przewodnikiem. Zajął miejsce na fotelu, a kiedy Will zrobił to samo, wręczył mu pismo opatrzone anielską pieczęcią.

      — Will, co się dzieje? Kim on jest? No, Willu! Powiedz mi, nie bądź taki! — wydzierał się Sutcliff.

       Sugestywne warknięcie Spearsa skutecznie go uciszyło. Zarządca nie miał w zwyczaju użerać się z niezdyscyplinowanymi podwładnymi, zazwyczaj po prostu ich wyrzucał, ale teraz tego nie zrobił. W końcu dało to Grellowi do myślenia, szczególnie że zamiast zwyczajowych obelg, przełożony zwyczajnie wydał z siebie ten przerażający dźwięk. Rudzielec wiedział, że jest źle, nie miał tylko pojęcia, czemu znalazł się w tak nietypowej sytuacji.

      — William, rozmowny jak zwykle — westchnął gość. — Mam na imię Rafael, przybywam z nieba, by prosić bogów śmierci o pomoc w pokonaniu przeciwników.

        — Ra-ra-ra-ra-rafael?! — wrzasnął Sutcliff, zrywając się z siedzenia. — TEN Rafael?!

        — Po twojej reakcji śmiem twierdzić, że tak.

     — Jaaa cię! Willu! To niesamowite! Poderwał mnie prawdziwy archanioł! To obrzydliwe! I wspaniałe! Sam nie wiem, które bardziej! Ach, to balansowanie na krawędzi moralnego dobra i zła. Związek z aniołem, związek z demonem, ach! Moje życie jest takie skomplikowane!

       — O czym on…?

       — Proszę wybaczyć, Grell Sutcliff jest obłąkany. Proszę go zignorować — burknął Spears.

      Wcale nie podobało mu się, że archanioł przyszedł z tą sprawą do niego. Sam fakt, że niebo miało tak dokładne informacje na temat systemu władzy shinigami, wzbudzało zbyt wiele niepewności. Nie chciał nawet pytać, skąd Rafael wiedział, że jest upoważniony do wydawania tego typu rozkazów. Najgorsze było jednak to, że nie powinien odmawiać. Dokument, który miał przed oczami, nie był żadną prośbą, podaniem czy wnioskiem, na co skrycie liczył William. To by zwyczajny list z pogróżkami. Zawierał kopie dokumentów, które mogły znacząco podkopać autorytet zarządcy. Dawne błędy młodości, kilka nieprzemyślanych decyzji – nie miał pojęcia, jak Rafael wszedł w posiadanie takich danych. Bez względu na to, został postawiony pod ścianą.

      — Nie pozostawiasz mi wyboru… — westchnął niechętnie, oddając dokumenty aniołowi. — Mów, czego chcesz. Jeśli nie złamie to kodeksu bogów śmierci, pomożemy wam.

      — Och, to bardzo miło z twojej strony, serdecznie dziękuję! — rzekł entuzjastycznie Rafael, czym jedynie doprowadził Williama do szału.

     Za to Grell zamilkł, gdy usłyszał, że jego przełożony zgodził się na coś, czemu zawsze był przeciwny. Nikt tak skrupulatnie, jak on, nie przestrzegał zasady o braku ingerencji w wydarzenia na świecie, a teraz ot tak, ze względu na jakiś papier, zwyczajnie zgadzał się pomagać w wojnie? Rudy żniwiarz czuł, że sprawa była bardzo poważna, zaniechał więc żartów i przysłuchiwał się mało wylewnej wymianie zdań, chcąc zrozumieć z niej jak najwięcej.

       — Chcemy, żebyście dopilnowali, że kiedy już wygramy tę wojnę, Michał na pewno będzie tym, który zabije króla piekła. Bardzo nam na tym zależy, to jedyna taka okazja. Nie możemy pozwolić, by zadecydował za nas przypadek.

       — Rozumiem. Wyślijcie dokładne instrukcje, każę je rozesłać wybranym dowódcom.

     — Z pewnością — szepnął Rafael, uśmiechając się pod nosem. — Jeśli dobrze się spiszecie, sądzę, że Gabriel pomoże ci rozwiązać ten mały problem — dodał, głaszcząc palcami kremowy, gładki papier.

       Chwilę później było już po wszystkim. Archanioł opuścił gabinet Williama, ten wrócił do swoich obowiązków, jakby nic się nie wydarzyło, a rozdarty pomiędzy dwoma przystojnymi mężczyznami Grell przez chwilę walczył ze sobą, nie wiedząc, co powinien zrobić. W końcu jednak zdecydował się ruszyć w pogoń za aniołem. Widział go dopiero pierwszy raz. Pierwszy! w całym swoim długim życiu. Nie mógł zmarnować takiej okazji.

       — Rafciu, stój — zawołał bruneta, biegnąc na złamanie karku.

      Felernie stając na śliskiej posadzce, złamał obcas i zachwiawszy się, wylądował tuż pod nogami archanioła, który zasłonił usta dłonią, dyskretnie śmiejąc się z jego niezdarności. Wyciągnął do żniwiarza rękę, pomógł mu wstać i wyciągnąć znikąd jasne pióro. Dmuchnął w nie, a ono zmieniło się w jasny pył, który magicznie naprawił but rudzielca.

     — Ale to cudowne! Dziękuję, Rafciu! Wybawiłeś mnie z opresji, to takie szarmanckie! Może zabierzesz mnie na kawę, co?

       Sutcliffowi nie trzeba było wiele, by zaczął swoje końskie zaloty. Chwycił archanioła pod ramię i zaczął ciągnąć go w stronę miasta, ale ten stanowczo zaoponował, nie pozwalając się ruszyć. Grell wydawał mu się zabawny, ale żyli w zbyt niepewnych czasach, by mógł sobie pozwalać na proste rozrywki kosztem pracy. Misja nieba była zbyt ważna, by zaprzepaściła ją jedna czerwonowłosa fajtłapa.

      — Wybacz, ale mam mnóstwo pracy. Może następnym razem? Z chęcią odwiedzę to miejsce, kiedy wojna dobiegnie końca — obiecał Rafael.

      Nim żniwiarz zdążył odpowiedzieć, zniknął w anielskim portalu, zostawiając Sutcliffa samego. Jego słowa zawróciły żniwiarzowi w głowie. Zaczął piszczeć, krzyczeć sam do siebie, a w końcu pędem pobiegł do domu, by zacząć wybierać kreacje na kolejne spotkanie z archaniołem. Jeszcze nigdy nie udało mu się zabrnąć tak daleko! Próbował mnóstwo razy, zalecał się do każdego, kto tylko spełniał jego wymagania, a jednak zawsze był odrzucany. W końcu udało mu się trafić na kogoś, kto chciał zobaczyć się z nim ponownie.

      — Z chęcią! Z chęcią się spotkamy, Rafciu! — powtarzał, przymierzając kolejne stroje, póki przeglądając się w lustrze, nie przypomniał sobie, co tak ważnego chciał powiedzieć przełożonemu, nim ten zaciągnął go do świata bogów i skazał za wykroczenie.

        — Willu! Człowiek od tych potworów! — wrzasnął, podskakując jak oparzony.

      Ubrany w czarną, rozpostartą na piersi koszulę, czerwoną marynarkę w pasku i obcisłe, pokryte cekinami spodnie o tym samym kolorze, na wysokich, krwistych szpilkach ruszył na złamanie karku z powrotem do gabinetu Spearsa. Wpadł do niego jak burza, krzycząc pełen ekscytacji:

       — Willu! Mam informacje o tym przeciwniku! Tym, od tych dziwadeł! Tym, tym… No wiesz, którym!

      Zarządca podniósł wzrok na Grella i zmierzył go kpiącym spojrzeniem. Po chwili oględzin ocenił, że tym razem podopieczny mówi prawdę, a jego teatralne zachowanie nie było jedynie wymówką, by spędzić z nim więcej czasu.

     — Usiądź, Grellu Sutcliff. I mów ciszej, nie jestem głuchy — rzekł poważnie, wskazując rudzielcowi fotel naprzeciwko biurka.

~*~

       Elizabeth wcale nie miała ochoty rozmawiać z Tomoko. Nie dlatego, że pragnęła coś przed nią ukryć, nie miała nic przeciwko powiedzeniu przyjaciółce prawdy, jednak wiedziała, jak ta zareaguje i na samą myśl o pełnych radości piskach, łzach i wzruszeniach czuła się niewiarygodnie zażenowana. Księżniczka i tak już znała prawdę, byłoby dziwne, gdyby się nie zorientowała, ale chciała usłyszeć to z ust szlachcianki, potrzebowała potwierdzenia. Lizz powtarzała sobie, że za wszystko, co musiała przez nią przejść japonka, jest jej to winna. Ona uwielbiała takie tematy i na pewno cieszyła się co najmniej tak samo, jak główni zainteresowani, którzy na siłę starali się zachowywać powściągliwie. Jeśli więc hrabianka miała sprawić powierniczce radość, dzieląc się szczegółami nocnych wydarzeń, zamierzała odłożyć swój dyskomfort psychiczny na bok i poświęcić się dla Tomoko. To i tak było zaledwie małą kroplą w morzu długu, jaki zaciągnęła u brunetki, kiedy trzymała ją zamkniętą pod kluczem. Nie miała prawa narzekać, byłaby zwyczajną hipokrytką, ale przed samą sobą nie zamierzała udawać, że lubiła opowiadać o intymnych sprawach.

      Nie umiała, właściwie nawet nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, chociaż odkąd skończyła budować z kuzynem bałwana, przez cały czas myślała tylko o tym, jak się wyrazić, by nie brzmiało to obcesowo, wulgarnie ani niewłaściwie. Tomoko była osobą, której nie wystarczały krótkie informacje, zawsze chciała znać szczegóły, na których podstawie umiała dokładnie wyobrazić sobie sytuację, wejść w skórę narratora i dzięki temu służyć przemyślaną, dobrą radą. Poza tym była zwyczajnie wścibska i nigdy tego nie ukrywała. Wszyscy mieli jakieś wady, umiejętność ich zaakceptowania była równie cenna, co okiełznanie niepożądanych cech, kiedy było to konieczne.

      Zaraz po obiedzie księżniczka zaciągnęła Elizabeth do swojej sypialni. Uparcie nie odstępowała przyjaciółki ani na krok, by upewnić się, że nie znajdzie żadnej wymówki. Zdawała sobie sprawę, że jej młodsza koleżanka może się krępować, ale tak samo, jak czuła chęć poznania wszystkich szczegółów wydarzeń ostatnich kilkunastu godzin, równie mocno pragnęła pomóc hrabiance w odnalezieniu się w sytuacji, a widziała, że zwyczajnie nie umiała zrobić tego samodzielnie.

    Dotarłszy do pokoju, Tomoko chwyciła za sznur i pociągnęła go dwukrotnie, co było dla kamerdynera jasną informacją, że oczekiwała herbaty. Jej zachowanie dodatkowo zdenerwowało Lizz. Nie chciała stawać twarzą w twarz z Michaelisem i widzieć, jak jego oczy zdradzają rozbawienie, które kryło się pod nieprzejednaną maską przywdziewaną przez niego każdego dnia. Nie mogła jednak tego uniknąć. Zmusiła się, by stawić czoło pierwszemu wyzwaniu i kiedy lokaj zapukał do drzwi, starała się wyglądać naturalnie. Niestety niezbyt jej się to udało.

      Sebastian, widząc minę swojej pani, nie zdołał się powstrzymać i zaśmiał się pod nosem. Zamiast spokojnej i obojętnej, wyglądała tak, jakby była wściekła i jednocześnie męczyły ją problemy żołądkowe. Demon powstrzymał się jednak od komentarza, przepraszając jedynie za nieprzyzwoite zachowanie i skłoniwszy się, opuścił sypialnię.

     — Widzisz? Teraz już doskonale wiesz, jak się nie zachowywać — powiedziała księżniczka, z trudem powstrzymując się, by nie pójść w ślady służącego.

      — To wcale nie jest zabawne. Ja nie potrafię tak, jak on! To jest nienormalne! Cholerny demon! — krzyczała zawstydzona nastolatka.

      Zaplotła ręce na piersi i starała się udawać obrażoną, ale w rezultacie sama zaczęła się z siebie śmiać, choć nie tak ciepło i radośnie, jak japonka – raczej kpiąco, użalając się nad swoją głupotą. W kwestii miłości była jak małe dziecko, któremu kazano rozwiązać najtrudniejsze zadanie świata: nie wiedziała, co powinna robić, a znane jej sposoby zwyczajnie zawodziły.

       — Spokojnie, przepraszam. Dojdziemy do tego. Na początek chciałabym usłyszeć, co takiego się stało — powiedziała już spokojnie Tomoko, przysuwając się do siedzącej na materacu przyjaciółki.

     — Przyszłam do niego w nocy, bo nie mogłam spać, no i wyznałam mu co czuję, a on… On powiedział, że też mnie kocha, ale wiesz, to było dziwne — zaczęła niepewnie Lizz.

        — Dziwne?

      — Zawsze myślałam, że kiedy ja powiem „kocham cię”, to ta druga osoba uśmiechnie się do mnie i radośnie odpowie: „ja ciebie też”. A on zachowywał się tak, jakby nagle zabrakło mu języka w gębie. Patrzył na mnie tak dziwnie i czułam się strasznie nieswojo, nawet martwiłam się, że coś jest nie tak. I dopiero wtedy jakoś to z siebie wyrzucił. Może wcale nie chciał? Może to było głupie, zmusiłam go i teraz będzie udawał, że coś do mnie czuje. Chyba popełniłam błąd…

       — Elizabeth! — krzyknęła ostro księżniczka.

   Zmierzyła przyjaciółkę karcącym wzrokiem i zirytowana wydawała z siebie niezrozumiały pomruk.

      — On cię kocha, głupia! Od dawna, mówiłam ci. Sądzę, że po prostu potrzebował chwili, żeby to do niego dotarło. Może nie wierzył, że wreszcie się odważyłaś. Wiesz, patrząc na was, sama nie byłam pewna, czy kiedyś wam się uda. Ale dobrze, co dalej, opowiadaj!

       — No i potem my… My… No wiesz, co!

       — Uprawialiście seks.

       — Nie mów tak o tym! — obruszyła się Lizz.

    Po jej plecach przeszedł tak zimny dreszcz, że aż cała zadrżała i skrzywiła się z ogromną niechęcią, po raz kolejny doprowadzając przyjaciółkę do śmiechu.

         — Było aż tak źle?

       — Nie… Było wspaniale, tylko że ja nie umiem o tym mówić. Nie umiem z tym żyć. To jest takie abstrakcyjne, nie sądziłam, że kiedyś uda mi się zabrnąć tak daleko, nie wyobrażałam sobie tego. Moje marzenia kończyły się na: „ja ciebie też” i pocałunku, a potem dochodziłam do wniosku, że już samo to jest niemożliwe.

       — Bo jesteś głupia. Weź przykład z niego. Zachowuje się zupełnie normalnie. Gdyby nie ty, nie zorientowałabym się. Chociaż…

       — Chociaż? — powtórzyła zmartwiona Elizabeth.

      Jej urocza niepewność działała rozbrajająco na nieco starszą przyjaciółkę. Czuła się jak starsza siostra, która uczy tę młodszą prawdziwego życia. Zabawne było tylko to, że mimo mnóstwa przejść każdej z nich, to właśnie Elizabeth uprawiała seks jako pierwsza i zdawałoby się, iż w tym temacie powinna czuć się swobodniej. Było jednak inaczej, Tomoko była dużo bardziej obeznana, sporo czytała i zawsze była dojrzalsza, zmusiło ją do tego surowe wychowanie. Rozmawianie o sprawach intymnych i prywatnych nie stanowiło dla niej problemu, rozumiała, że to naturalne, choć w jej domu kobiece sprawy owiane tabu, którego nikt nie śmiał złamać.





piątek, 18 listopada 2016

Tom IV, LXXIV

Dziś będzie przedmowa wyjaśniająca xD.
Wiele osób pytało na przestrzeni tych dwóch lat, dlaczego Timmy mówi na Elizabeth zarówno "kuzynka", jak i "siostra". Ja wiem, że część z Was tego nie wie, bo to podobno regionalne, ale u mnie w okolicach mówi się "siostra cioteczna" na córkę rodzeństwa rodziców. No i dlatego właśnie on tak dalej mówi. Używając słowa "siostra" w domyśle jest "cioteczna", tak jest bardziej naturalnie. No, to mam nadzieję, że stało się jasne. Wszelkie zażalenia w tej sprawie proszę zostawiać w komciach :*.

Miłego! :*

==============================

Timmy znalazł odpowiedni patyk, a Sebastian przyniósł marchewkę, stary, zniszczony rondel, w którym Thomas ostatnio przypalił mleko, i węgielki, a Elizabeth w tym czasie odmierzyła wszystkie odległości i zaznaczyła je drobnymi listkami jednego z drzew. Kiedy całe niezbędne wyposażenie zjawiło się na miejscu, dziewczyna znów wyjaśniła kuzynowi, w czym tkwił szkopuł tworzenia idealnego bałwana.

środa, 16 listopada 2016

Tom IV, LXXIII

Rozdział był betowany na zajęciach, ciekawe jak mi poszło.
Na dodatek jaram się, bo jest wtorek (bo piszę to właśnie we wtorek xD) i bardzo możliwe, że będę dziś miała nowy telefon, na który sobie zarobiłam (sukcesy tag bardzo). Dlatego w ogóle myślami jestem gdzie indziej, a jeszcze ocyywiście chora jestem. Na dodatek wykładowca mówi o "spaghetti informacyjnym i pulplecie firmowym". Nie wiem, co on ma na myśli, ale chyba nie chcę, przeraża mnie to xDDDD.
To tyle z mojego nudnego, studenckiego życia. 

Miłego rozdziału kochani! :*

============================

— Posłuchaj — powiedział, przysuwając się do nastolatki; chwycił ją w ramiona, pocałował lekko i ponownie zmusił, by na niego patrzyła. — Umówmy się, że nie będziemy robić nic na siłę. Niech wszystko rozwiąże się samo, naturalnie. Tak chyba będzie najlepiej.
— Jeśli obiecasz, że nie odbierzesz źle, jeśli będę się zachowywała jak idiotka. Bo będę, bo nie wiem, co mam robić, bo mi zależy. Nikt mi nigdy nie mówił, jak z czymś takim żyć!
— Oczywiście. Przeżyjmy ten dzień, emocje opadną, wszystko się jakoś ułoży, a wieczorem, jeśli zechcesz, porozmawiamy o tym i wyciągniemy wnioski. Czy może tak być? — zaproponował, cierpliwie tłumacząc dziewczynie swój plan.

sobota, 12 listopada 2016

Tom IV, LXXII

No hej! Wyświetlenia poprzedniego rozdziału bardzo ładne xDDDD. Ale wszyscy się tego spodziewaliśmy. Dziś z kolei znów wydarzy się coś ważnego, ale tym razem się czegoś dowiecie. No, polecam rozdział xD. 
Nie mam weny na przedmowę dzisiaj, bo zmęczona jestem. Wolne dni są, trzeba pracować.
Powiem Wam jeszcze, że spadł śnieg <3. KOCHAM ŚNIEG!!!
To tyle.

Miłego! :*

=============================

 Stanął przed lustrem i spojrzał w swoje odbicie. Zmierzwione włosy, lekko zaczerwienione policzki i kropelki potu spływające z wilgotnych kosmyków dodawały mu uroku. Uśmiechał się sam do siebie, wciąż przeżywając tę niezwykłą chwilę od nowa. Te kilka prostych słów wspartych całym zapleczem powolnego procesu umacniania się należały do najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek słyszał. Wyznanie miłości skierowane w jego stronę, po raz kolejny, bez względu na to, co zrobił, jakby opatrzność naprawdę chciała odpuścić mu winy i obdarować szczęściem pod sam koniec marnego żywota, jaki wiódł przez Rzeczywistości aż do chwili, gdy poznawszy nastolatkę, całkowicie się zmienił.

środa, 9 listopada 2016

Tom IV, LXXI

Dziś ciąg dalszy ważnych wydarzeń w Róży wreszcie dostępny! Nie będę przedłużać, zostawię Was sam na sam z rozdziałem, żebyście już się mogli dowiedzieć, jak Sebastian zareaguje na wyznanie Elizabeth. Także miłego rozdziału i... Do zobaczenia w sobotę! Albo w komciach!

PS Bez zakończenia rodem z Polsatu. NIE MA ZA CO xD.

Miłego! :*

====================

Sebastian nie wiedział, co ma zrobić. Wmawianie sobie, że się przesłyszał, nie miało już sensu. Składna wypowiedź dziewczyny jednoznacznie przekazywała informację. Tę upragnioną, o której marzył i której nie spodziewał się nigdy otrzymać. Jego serce stanęło na chwilę, kiedy nastolatka wspomniała o strachu. Przez całe jego ciało przechodził znajomy dreszcz, którego nie potrafił zinterpretować. To uczucie towarzyszyło mu tylko kilka razy, zawsze przy niej. Ściskało za żołądek, pozbawiało tchu i sprawiało, że zaczynały go szczypać oczy.

sobota, 5 listopada 2016

Tom IV, LXX

Dziś w rozdziale wydarzy się coś ważnego. Więc nie będę bawić się w długaśne przedmowy, niech się rozdział broni sam!
Pochwalę się Wam tylko, że chodzę na rehabilitację i zaskakująco(!) działa. Wreszcie wiem, jak to dziwnie chodzić, nie czując bólu w kolanach. Normalnie mam wrażenie, że dopiero co nauczyłam się chodzić. No ale to tylko na jakiś czas. Dlatego korzystam, póki mogę, i znajduję sobie preteksty do kucania, siadania, wstawania itp. xD.
To tyle na dzisiaj. 

PS Nie zawiedźcie mnie z komciami, bo jak tu będzie ich mało, to smutnę xDDDD. Nie no, żartuję, nie zmuszam, jedynie zachęcam :*.

Miłego rozdziału! :*

===========================================

Nie wyobrażał sobie, że wróci z piekła, a ona wpadnie w jego ramiona i będą żyli długo i szczęśliwie, był realistą, ale nie potrafił wyzbyć się nadziei. Może byłoby mu łatwiej, gdyby okres dojrzewania nie dawał się jego pani we znaki do tego stopnia, że zwyczajnie przestawała się kontrolować. A on – odpowiedzialny, dorosły mężczyzna – jedynie z niej szydził, lecz nigdy nie posunął się tak daleko, jakby chciał. Gdyby nie była sobą: jego ukochaną Elizabeth, tylko jakąś pierwszą lepszą kontrahentką, pewnie by nie czekał. O ile taki zwykły człowiek byłby w stanie zwrócić jego uwagę. O czym ja w ogóle myślę? – skarcił się, przecierając ręcznikiem mokre włosy.

środa, 2 listopada 2016

Tom IV, LXIX

Liczba rozdziałów rośnie, a końca nie widać. Cieszycie się, czy raczej Was to irytuje? Jestem ciekawa, dajcie znać. Na szczęście coś ważnego zbliża bardzo bardzo wielkimi krokami. Ja wiem, że mówię tak od dwóch tygodni, ale dla mnie to jest tylko kilka stron odległości. Dla Was to dni oczekiwania, więc Wam trudniej. Upierdliwe to trochę, no ale warto zapowiedzieć, że będzie coś wartego uwagi, prawda? Mam nadzieję, że jak już do tego dojdę, to Wam się spodoba. Bo zacznie się już w sobotę, także Wasze czekanie się opłaci hehehehehe <3. Mam w tym momencie napisane 390 stron czwartego tomu (specjalnie liczbą, żeby łatwiej było Wam ogarnąć, jak tego dużo). I coś czuję, że to jeszcze potrwa. Tak więc nie musicie się martwić, że Wam zabraknie lektury w najbliższym czasie xD. Naczelna kuroszowa grafomanka melduje, że staje na wysokości zadania xD. Co Wy zrobicie, kiedy to opko się kiedyś skończy? Bo ja to chyba wpadnę w depresję... Oo.

No nic, mam nadzieję, że miłe spędziliście Halloween. Dajcie znać w komciach, co ciekawego robiliście!

Miłego rozdziału! :*

================================

Brunetka niezwykle się zmieszała. Momentalnie zaczerwieniła się jak młody burak w pełnym słońcu i jąkała się, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Lizz zorientowała się – choć nie chciała tego przyznać – że dziewczyna nie miała pojęcia, o co jej chodziło. Była szczera. Tak przerażająco, stuprocentowo autentyczna, że mogłaby posłużyć jako modelka do podręcznika o wykrywaniu kłamstw na podstawie mimiki twarzy. Wszelkie jej gesty, drżenia mięśni, uciekanie wzrokiem, a nawet sposób oddychania jednoznacznie świadczyły o prawdzie. Nie widziała, o czym mówiła hrabianka, była równie zdziwiona, co i ona, jednak zdawała sobie sprawę z nadzwyczajnego zainteresowania swoją osobą.
— Przepraszam. Naprawdę nie wiem, co w nich wstąpiło. Nigdy wcześniej mężczyźni mnie tak nie traktowali. Zawsze byłam cicha, niezauważalna i czułam się z tym dobrze. Nie jestem zbyt dobrą służącą, brakuje mi doświadczenia. Tak mogłam przynajmniej to ukryć, a teraz wszystko widać jak na dłoni… Panienko — wydukała wylewnie zdenerwowana guwernantka.
— Chcesz powiedzieć, że nie jesteś wiedźmą? — zapytała wprost Elizabeth.

sobota, 29 października 2016

Tom IV, Rozdział LXVIII

Blog miał swoje urodziny. Pytań nie zadawaliście, padło raptem jedno od Andatejki, na które Sebastian odpowiedział następująco:
"Panienko, trudno mi określić zapach krwi mojej pani chociażby ze względu na to, że ludzkie i demoniczne rozumienie zmysłów znacznie się różni. Nie znalazłam jeszcze nic, co pachniałoby podobnie do mojej pani, jednak postaram się przybliżyć to panience najlepiej, jak będę w stanie. Panienka Elizabeth wydziela słodką woń podszytą mrokiem i nutą niepewności. Ludzie często porównują ten zapach do owoców kwiatu róży, jednak jej woń nawet w ćwierci nie oddaje niezwykłości zapachu mojej pani. To niezwykle przyjemna dla zmysłów mieszanka, przypominająca o tym, jak cudowna jest jej dusza. Dodatkowo wzmacnia ją woń świeżej krwi, która okazjonalnie dodaje zapachowej mieszance pikanterii. Przykro mi, że nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, mam jednak nadzieję, że chociaż w części udało mi się rozwiać panienki wątpliwości."

To tyle od Sebcia. Od siebie powiem tylko, że ktoś chciał nawiązać ze mną współpracę polegającą na tym, że będę regularnie pisać poradniki w necie xD. Tag, jestę człowiekię pracującę. No i w zasadzie to tyle.
Nie będę miała okazji, więc już dziś życzę Wam MROCZNEGO, PRZERAŻAJĄCEGO I OCIEKAJĄCEGO KRWAWĄ SŁODYCZĄ HALLOWEEN W IŚCIE DEMONICZNYM STYLU. LOFFCIE :*

Miłego rozdziału! :)

=================================

Chłopak spojrzał na nią lekko otumaniony. Uśmiechnął się i odpowiedział na pytanie, ale dziewczyna widziała, że je jego wzrok wciąż ciągnął do sużącej. Skrzyżowała ręce na piersi, mruknęła potakująco pod nosem i zignorowała dalsze opowiadania bruneta.
— Chyba jednak miałaś rację, z nią jest coś nie tak. Widzisz, jak się w nią wpatruje? — szepnęła, lekko szturchając hrabiankę w ramię.

środa, 26 października 2016

Tom IV, LXVII

To już dziś, to ten dzień! Cieszmy się i radujmy!

RÓŻA OBCHODZI DZIŚ DRUGIE URODZINY!!!

W związku z tym dostajecie dziś arta. Przerobiony panel z mangi Toboso-sensei, przeróbka, lineart i kolorowanie zrobione przeze mnie.



A jeśli to dla Was wciąż za mało, oto druga niespodzianka (tag, wiem, czekaliście na to z niecierpliwością xD):

Kuroshitsuji Making of - Scena 5

Więc złóżcie blogowi i bohaterom ciepłe życzenia! :D A jeśli macie jakieś pytania do postaci (nie zawierające spoilerów), to pytajcie! Odpowiemy z chęcią!

A teraz zapraszam na nowy rozdział! :)

=============================

Kate z trudem przełknęła ślinę i przez moment z przerażeniem wpatrywała się w dłoń kamerdynera. Po chwili jednak wzięła głęboki oddech i wojowniczo zerknęła mu w oczy.
— Sztylet. Jakoś musze bronić panicza. Mówiłam przecież, że lubię takie zabawki. Pistolety nie są dla mnie, no i uwierają, kiedy trzyma się je w bucie — stwierdziła i szarpnęła się, powodując, że ostrze rozcięło lekko skórę na jej szyi.
Sebastian cofnął rękę i bacznie przyglądał się czerwonej kropli spływającej po ciele dziewczyny, póki nie zniknęła pod materiałem jej skromnej, granatowej sukni. Oblizał lubieżnie usta, czując przyjemny, tymiankowy aromat. Dziwiło go, jak tak zwyczajna istota mogła wydzielać aż tak hipnotyzujący zapach. Wziął się jednak w garść i wypuścił Kate z uścisku.

sobota, 22 października 2016

Tom IV, LXVI

Bądźcie ze mnie dumni! W końcu dokładnie wymyśliłam, co przygotuję na urodzony bloga! Mam tylko nadzieję, że się wyrobię. Mam czas do wtorku wieczór, a roboty jest sporo. Dlatego kciukajcie za mnie! No a poza tym nie mam zbytnio weny na przedmowę dzisiaj. Ostatnio zaczęłam sobie dorabiać (całe 5 dni xD), pisząc w Internetach tekściki za drobniaki. Napisałam już za ponad 120 zł, ale czekam na akceptację, a na koncie mam obecnie 51.51 (prawda że ładnie?). No i tak się denerwuję tym czekaniem i nie mogę się zbytnio skupić na niczym innym, więc no xD. Wybaczycie mi, prawda?
Dziś zaczyna się ta nietypowa beka, o której wspominałam, a za kilka rozdziałów... Za kilka rozdziałów chcecie być na blogu i czytać to, co napisałam. Zapewniam xD.

Tymczasem miłego! :*

================================

— Timmy przyjedzie za godzinę, musimy się szykować! — Dało się słyszeć krzyk Elizabeth niesiony echem przez opustoszałe korytarze ogromnej posiadłości.
W odpowiedzi kolejny dziewczęcy głos hulał pomiędzy ścianami, zaburzając spokój śpiących na obrazach postaci historycznych. Gdyby mogły mówić, zapewne opowiedziałyby nie jedną ciekawą historię z życia domowników. Niemi świadkowie tragedii, wspaniałych wydarzeń, smutku, złości, radości, rozczarowania i bólu – zawsze ignorowani, trwali nieustannie w swych pozach  i tylko mijające ich sylwetki domowników od czasu do czasu przypominały, po co tu wisieli. W gustownie urządzonym wnętrzu malowidła zatraciły status podziwianych dzieł sztuki, stały się jedynie elementem wystroju, lecz nawet gdyby miały szansę, wcale by nie narzekały, mogąc być świadkami tylu niezwykłych wydarzeń.

środa, 19 października 2016

Tom IV, LXV

No więc urodzinki bloga coraz bliżej, Halloween coraz bliżej, a ja dalej nic nie mam. Urodził mi się w głowie pomysł, ale nie wiem, czy zdążę, trzymajcie kciuki, chciałabym się wyrobić xD.

A dziś świętujemy 150 000 wyświetleń bloga!

DZIĘKUJĘ!!! :*

Początkowo miałam nadzieję, że uda mi się JAKIMŚ CUDEM zebrać 100 000 do końca roku. Teraz się zastanawiam, ile do tego czasu się uzbiera. Ze 180? Zobaczymy! Wszystko w Waszych rękach. 
A od przyszłego rozdziału zacznie się krótki epizod, który stworzyłam, bo miałam ochotę. Powinno być nieco zabawnie, ciężko mi to obiektywnie ocenić, bo sama mam z tego przeogromną bekę xD.

Tymczasem miłego rozdziału! :*
==============================

Demon wpatrywał się w nią soczyście czerwonymi oczami. Jego twarz nie miała żadnego wyrazu. Nie był rozbawiony ani wściekły, zwyczajnie przerażał młodą hrabiankę. Pierwszy raz w życiu zrobiła mu coś takiego. Wobec nikogo nie powinna zachować się w tak ogromnie odzierający z godności sposób. Nie chciała! Nie o to jej chodziło, ale zbyt późno pomyślała o tym, że przecież nogi nie wróciły do pełnej sprawności i coś może nie pójść zgodnie z jej myślą.
Kamerdyner otworzył lekko usta i dotknął dłonią szczęki, upewniając się, że nic mu nie jest. Po chwili powiódł językiem po rzędzie górnych zębów i wyostrzył kły, wydając z siebie przerażające syknięcie.

sobota, 15 października 2016

Tom IV, LXIV

Liczba komciów do poprzedniego rozdziału mnie zasmuciła TT_TT.
Aż taki zły czy taki mdły, że nie mieliście nic do powiedzenia? Dajcie znać, bo mnie to zastanawia.
Ale nie o tym dziś chciałam. Wczoraj dostałam komcia od jednej ze stałych komentatorek, no i potem sobie pogadałyśmy na privie i doszłam do wniosku, że popełniłam w Róży błąd, w tym tomie, mówiąc dokładniej. Kojarzycie te kilka wyrwanych z kontekstu scenek, po których nastąpiło huczne minęły trzy miesiące"? O to mi się rozchodzi. Trochę źle to skonstruowałam, przez co mój przekaz był niejasny. Chodziło o to, że te scenki były jednymi z wielu, które wydarzyły się na przestrzeni tego kwartału. Miały pokazać, że to nie było coś w stylu: akcja stop. Lizz się leczy. Wyleczyła się. Jedziemy dalej. Widać eksperyment z formą nie do końca mi wyszedł :P. Ale nie byłoby problemu, gdybym (i tu przechodzę już do sedna) nie biegła tak na łeb na szyję, widząc, ile już stron napisałam. Bo ten tom ma już w tej chwili więcej stron niż poprzednie. I chciałam to szybko skończyć, żeby nie był nie wiadomo jaki długo, ale wiecie co? To bez sensu. Przez to nie pisało mi się z przyjemnością i nie mogłam spokojnie poopisywać uczuć (a przecież to tak bardzo lubimy xD). Dlatego postanowiłam, że mam gdzieś, ile stron będzie miał tom czwarty. Będę go pisać dalej tak, jak chcę, żeby był napisany i zakończę go tak, jak planowałam. A że będzie wybitnie długi... No cóż, to problem na przyszłość, jeśli udałoby mi się po licznych poprawkach mieć szansę to wydać w formie niezależnego utworu. 
To tyle. Dla Was to w zasadzie żadna różnica, który numerek pojawia się przed słowem "tom", zdaję sobie z tego sprawę, ale dla mojego komfortu psychicznego podczas pisania ma to wielkie znaczenie. To tyle na dziś.

Życzę miłego rozdziału! :* 

=========================

— Wygraliście! — krzyknęła w końcu Tomoko, kiedy Tai trafił ją śnieżką w kostkę.
Usiadła w zaspie i zaczęła oddychać ciężko, zmęczona bieganiem. Po chwili, kiedy chłopak podszedł, by upewnić się, że nic jej nie jest, chwyciła go za rękaw kurtki i pociągnęła na śnieg.
— Zimowa kanapka!!! — wydarł się Thomas i szarpnąwszy Frederica, rzucił się biegiem w stronę dwójki nastolatków, by za chwilę wylądować na nich.
Po nim dołączył stangret i pokojówka, a na samej górze usiadła Lizz, dumnie obwieszczając, że jest wisienką na zimowym serniku.
— Jest panienka pewna? — zapytał stojący dotąd z boku Sebastian.
— Jestem.

środa, 12 października 2016

Tom IV, LXIII

Dzisiejszy rozdział został zbetowany na najnudniejszych zajęciach w semestrze. Mam nadzieję, że wyszło całkiem znośnie.
Halloween coraz bliżej, a tuż przed nim druga rocznica blogusia. Dalej milczycie w sprawie artów, więc nie będzie z tego powodu jakiegoś eventu, bo pewnie nic by z tego nie było. Pojawi się za to jakiś specjalny post z tej okazji. Więc jeśli ktoś jednak coś stworzy (o jednym arcie wiem :*), to dołączę do publikacji. Nie wiem jeszcze dokładnie,, co to będzie, więc nic więcej Wam nie zdradzę. Na pewno będzie miało halloweenowy motyw, bo kocham Halloween <3. 
Co tam poza tym... Jak Wam napiszę, że zbliża się pewien ważny moment, ostatni z tych kluczowych przed wojną, to uwierzycie? xD 
No nic, pora kończyć gadanie. No i jak zwykle zachęcam do wyrażania swoich opinii w komentarzach! :)

Miłego! :*

============================

Hrabianka wyjątkowo nie zwlekała zbyt długo z rozpoczęciem pracy. W eskorcie stangreta udała się do swojego gabinetu, gdzie po prawej stronie masywnego biurka leżała góra gazet, o które prosiła Sebastiana. Na środku, tuż naprzeciwko krzesła, znajdowała się sterta dokumentów, sugestywnie wysunięta na skraj blatu. Michaelis stanowczo dawał dziewczynie do zrozumienia, w jakiej kolejności powinna rozpocząć obowiązki tego dnia. Przyznała mu rację, spory stos kartek jednoznacznie świadczył o tym, że naglił ją czas. Zajmowanie się firmą wcale nie było łatwe. Lizz zazdrościła samozaparcia przyjaciółce, która bez niczyich ponagleń potrafiła samodzielnie zabrać się do pracy i ślęczeć nad dokumentami przez kilka godzin bez przerwy. Jej samodyscyplina nie była aż tak rozwinięta.

.