środa, 31 grudnia 2014

XXVII

Od razu uprzedzam - dzisiejsza notka wieję angstem. Lubię angstować, więc nie mogę nie ująć tego w opowiadaniu. Chociaż starałam się nie przesadzać. Uwierzcie, mogło być dużo smutniej i bardziej samobójczo :P
Coraz większa ilość z Was przyznaje się w komentarzach do posiadania własnych blogów - chwalcie się śmiało! Nigdy za dużo czytania :) Zostawiajcie linki w komentarzach. Co prawda nie dodam Was do żadnej listy, bo taka na blogu nie istnieje (może w przyszłości), ale mogę Was zareklamować, jeżeli wyrazicie taką chęć. Trzeba sobie pomagać, nie? :D

Ach, no i jak zawsze - proszę o szczere komentarze. 

Korzystając z okazji: Życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku. Spełnienia noworocznych postanowień, wielu sukcesów i przyjemności każdego dnia :) 

PS Wysyłając życzenia mile mnie zaskoczyło, że numer pewnej osoby wciąż jest aktualny. Jeszcze milej zaskoczyło mnie, że mi odpisała. Mała rzecz, a tak niezwykle cieszy :)

PS2 Właśnie! Mówiłam Wam, że bardzo powoli zbliżam się do końca drugiego tomu? Już wiem na pewno, że będą co najmniej trzy.

=========================

– Panienko Elizabeth, co się stało?
– Gdzie jest pan Sebastian?
– Jest panienka ranna!
Służący, ze świecami w rękach przywitali nadjeżdżającą dziewczynę, obrzucając ją pytaniami. Zatrzymała pojazd i zeskoczyła z niego, uśmiechając się na ich widok. Niezwykle się ucieszyła, widząc trójkę uśmiechniętych podwładnych, w pełni zdrowych. Ujrzała zmartwienie i niezrozumienie malujące się na twarzach służących. Pierwszy raz widzieli swoja panią prowadzącą wóz, to nie mogło zwiastować niczego dobrego.  Ich troska była kolejną przyjemną rzeczą, jaką została obdarowana w życiu, chociaż tak rzadko to dostrzegała.
– Wszystko w porządku – uspokoiła ich, uśmiechając się lekko. – Tai, Thomas, zaprowadźcie proszę Sebastiana do jego pokoju – zwróciła się do mężczyzn, zeskakując na ziemię. Otworzyła drzwi karoty. Wewnątrz cała trójka dostrzegła fatalnie wyglądającego lokaja.
– Co mu się stało? Wyjdzie z tego? – zapytała przestraszona pokojówka, na chwilę wstrzymując oddech.
Mężczyźni chwycili ledwo przytomnego demona, który spojrzał na nich wrogo, krzywiąc się z niezadowoleniem, i wyciągnęli go ze środka. Szlachcianka czekała na zewnątrz, przyglądając się sylwetkom trzech służących, ginącym w głębi posiadłości.
– Jeanny, będę potrzebowała twojej pomocy, chodź ze mną – poprosiła pokojówkę.
 Zdenerwowana widokiem rannego współpracownika, blondynka pokłoniła się niezdarnie i ruszyła za Elizabeth do jej sypialni. Przebrała ją w białą męską koszulę, w której zazwyczaj spała. Hrabianka przekręciła głowę w bok, zdychając zapach świeżo upranego materiału, po chwili spojrzała na służącą pozbawionymi emocji oczami.
– Będziesz umiała opatrzyć tę ranę? – zapytała, spoglądając na rękę. Zdjęła z dłoni przesączoną krwią chustkę i wyciągnęła ją w stronę Jeanny.
– Mm-myślę, że tak. – Pokiwała głową i szybko pobiegła do łazienki po apteczkę.
Ostrożnie zaczęła przemywać ranę środkiem odkażającym. Piekący ból, którzy przeszył ciało dziewczyny, ku jej zdziwieniu, był dużo mniej nieznośny niż się spodziewała. Wpatrywała się zamyślona w bandaż drżący w rękach blondynki, kiedy w pełnym skupieniu okalała nim jej poharataną dłoń.
Kiedy pokojówka skończyła zabieg, spojrzała nieśmiało na swoją panią, pełna niepokoju.
– Czy z panem Sebastianem na pewno wszystko będzie dobrze? – wydusiła z siebie pytanie, które chciała zadać już parę minut temu.
Czerwonowłosa uśmiechnęła się do niej niewyraźnie i położyła zdrową rękę na jej ramieniu.
– Nie martw się, wszystko będzie w porządku.
– Ale jego rany wydawały się takie poważne… – nie ustępowała.
– Jest dużo twardszy niż ci się wydaje. Powiedział, że z tego wyjdzie, więc nie ma powodu, żeby mu nie wierzyć. Sebastian wie, co mówi – uspokajała ją, sprawiając wrażenie zupełnie obojętnej i opanowanej.
– Może powinniśmy wezwać lekarza? – Blondynka nie dawała za wygraną.
– Nie – odparła stanowczo, spoglądając na migoczący w bladym świetle świec, fioletowy wisior na swojej szyi. Chwyciła go i mocno zacisnęła w ręce. – Odpocznie parę dni i wszystko wróci do normy. Jeanny. Mam do ciebie prośbę.
– Tak panienko? – zapytała z poważną miną, zupełnie nie pasującą do jej zazwyczaj roześmianej twarzy.
– Chciałabym, żebyś co cztery godziny sprawdzała, co u niego i powiadamiała mnie o tym. Tylko zachowaj to w sekrecie. – Przysunęła głowę do twarzy pokojówki. – Jesteś w stanie to dla mnie zrobić?
- Oczywiście! – odparła nerwowo pokojówka. – Ale czemu?
– To nie jest ważne, dziękuję ci. Możesz już iść – odprawiła dziewczynę.
Blondynka uśmiechnęła się do niej pogodnie, pożegnała się i zniknęła za drzwiami. Elizabeth westchnęła głęboko i położyła się do łóżka. Była ogromnie zmęczona, ledwie zamknęła oczy, a pogrążyła się we śnie.
                Służący pomogli demonowi dojść do pokoju. Gdy tylko Thomas wdusił klamkę, mężczyzna wyrwał się z ich uścisku, wszedł do środka i trzasnął drzwiami przed ich nosami. Słyszał dobiegające z zewnątrz krzyki, pytania i oburzenie, ale zupełnie je zignorował. Powoli krocząc w stronę łóżka, zrzucał z siebie zakrwawione resztki ubrań. Skonany padł na materac. Ciężko oddychając starał się powstrzymać krwawienie, wciąż jednak był na to zbyt słaby. Niemiłosierny ból, rozdzierający każdy centymetr jego ciała ani trochę nie ustępował. Znał tylko jeden sposób, by ulżyć sobie w cierpieniu i mieć pewność, że zgodnie z tym, co powiedział hrabiance, przeżyje. Do ostatniej chwili próbował wszystkiego, by nie musieć tego robić, ale w końcu był zmuszony się poddać. Niewiele brakowało, by Bóg Śmierci naprawdę pozbawił go życia.
– Panienko, przepraszam za to. Ryzykuję twoje życie po raz kolejny. Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie – zwrócił się w myślach do nastolatki. Zamknął oczy i niechętnie, pełen wstydu i obawy, zasnął.
                Jeanny zapomniała zapytać, czy powinna odwiedzać lokaja i przekazywać informacje o jego stanie zdrowia od tej chwili, czy od kolejnego poranka. Nerwowo krążyła pod drzwiami mężczyzny, co chwilę zerkając na zegarek. Była na siebie zła, że zawodzi w tak prostej sprawie. Był środek nocy, jej pani spała, nie powinna jej więc przeszkadzać. Z drugiej strony, jeżeli panienka oczekiwała, że przekaże jej informacje, a tego nie zrobi, będzie miała problemy. Była to sytuacja bez dobrego wyjścia, dlatego decydując się na mniejsze zło, równo z dzwonem zegara zapukała do jego drzwi i po cichu weszła do środka. W pomieszczeniu panował mrok rozświetlany jedynie małą świeczką, którą ze sobą wzięła. Dostrzegła leżące na ziemi strzępy ubrań. Zebrała je i podeszła do łóżka. Widziała krew sączącą się z ran kamerdynera. Ciężki, świszczący oddech, któremu towarzyszyło drżenie wszystkich mięśni wprawiał ją w trwogę. Obawiała się, że jej pani przeliczyła się, co do jego możliwości. Patrząc ze współczuciem na swojego zwierzchnika, zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd nie widziała go śpiącego. Miała ochotę opatrzyć jego rany. Zrezygnowała jednak w obawie, że go obudzi.
Pewnie wie, co robi i tylko by na mnie nakrzyczał – pomyślała i po cichu opuściła jego pokój.
 Zaniosła resztki ubrań do pralni i pobiegła do sypialni Elizabeth. Weszła do środka, podeszła do niej i nachyliła się nad jej twarzą.
– Panienko? – zapytała szeptem.
– Co? – Dziewczyna jęknęła w pół śnie, nieprzytomnie patrząc pokojówce w oczy.
– Pan Sebastian śpi. Jego rany nie wyglądają najlepiej… – zdała raport, delikatnie pochylając głowę.
– To dobrze, Jeanny. Porozmawiamy rano – odpowiedziała obojętnie.
Blondynka westchnęła z ulgą. Udało jej się wykonać rozkaz. Przekazała jej informacje, a jednocześnie nie obudziła szlachcianki, narażając się na jej gniew, przynajmniej nie do końca. Postanowiła, że z samego rana, na wszelki wypadek, powtórzy jej, co przed chwilą powiedziała. Opuściła pokój i zeszła na dół. Sama także była już zmęczona.
~*~
– Sebastian? – Lizzy jęknęła, ziewając przeciągle.
Nie słysząc odpowiedzi, otworzyła oczy i rozejrzała się po wnętrzu pokoju. Promienie światła ledwie przedzierały się do środka przez wąskie szpary pomiędzy ciemnymi zasłonami. Po chwili, gdy do końca się ocknęła, dotarło do niej, dlaczego demon nie czekał na nią ze śniadaniem, złośliwie się uśmiechając.
– Mam nadzieję, że już ci lepiej… – szepnęła pod nosem.
Podeszła do okna i rozsunęła płachty pozwalając światłu wypełnić wnętrze sypialni. Przeciągnęła się i podeszła do szafy, by przygotować sobie ubranie. Czuła pustkę, brakowało jej porannej herbaty – przynajmniej tak próbowała sobie wmawiać. Tak samo oszukiwała się, że nie czuje smutku. W rzeczywistości, gdyby dopuściła do siebie krzyczące w odmętach umysłu myśli, utonęłaby w poczuciu winy, smutku i złości. Obiecała sobie więcej trenować. Przysięgła, że będzie bardziej odpowiedzialna i nie da się więcej porwać w tak idiotyczny sposób. Chociaż wciąż nie do końca wiedziała, co wydarzyło się poprzedniego wieczora, była pewna, że mogła tego uniknąć.
Ubrała się i usiadła na łóżku, by zawiązać sznurówki. Spojrzała na plamę krwi, która przeciekła przez bandaż i poczuła dziwne uczucie, które ogarnęło ją bez reszty. Sebastian… Nie potrafiła skupić się na prozaicznej czynności. Pragnęła jedynie wiedzieć, co dzieje się z nim dzieje. Na niczym nie zależało jej teraz bardziej, niż na złośliwym uśmiechu demona, obrażającego ją w swój wysublimowany, podstępny sposób, tak by nawet nie mogła go o to oskarżyć. Przeszywający lęk wprawił jej dłonie w nerwowe drżenie, po raz kolejny sznurkowe kokardki wyśliznęły się spomiędzy kościstych palców.
A jeśli nie przeżył nocy? Muszę jak najszybciej znaleźć Jeanny.
Kilka sekund później pokojówka zapukała do jej drzwi.
– Panienko? – usłyszała jej niepewny głos.
– Jeanny, wejdź! Wreszcie jesteś. Co z Sebastianem? – zapytała nerwowo.
– Byłam u panienki w nocy, ale chyba panienka spała. Sebastian śpi. Jak byłam u niego poprzednio, także spał. Jego rany nie wyglądają dobrze, ale trochę lepiej niż w nocy. Czy powinnam go obudzić? Może przynieść mu coś do jedzenia? – Od wyjaśnień, od razu przeszła do serii pytań.
 Elizabeth jednak przestała słuchać, co do niej mówiła. Zatrzymała się przy słowie „śpi”, które torturowało ją swoim echem.
– Jak to śpi? – zapytała w końcu, wyrwana z otępiałego transu.
Pokojówka dostrzegła przerażenie na twarzy nastolatki. Podeszła do niej i chciała ją przytulić, ale czerwonowłosa zrobiła krok w tył. Chwyciła kamień na swojej szyi i zadrżała.
– Śpi. Oddycha już spokojnie. Chyba miała panienka rację, wyjdzie z tego. – Próbowała ją pocieszyć. – Thomas przygotował dla panienki śniadanie – dodała po chwili.
– Dobrze, dziękuję – odpowiedziała, czując się straszliwie zagubiona. – Jeanny… Dopóki Sebastian jest chory, mów do mnie po imieniu… – powiedziała cicho, ze wstydem spuszczając głowę, wbiwszy wzrok w rozchełstane sznurówki.
Pokojówka obiecała sobie, leżąc w łóżku, że będzie wsparcie dla swojej pani. Będzie radosna, pełna energii i doda jej optymizmu. Wiedziała, że lokaj wiele dla niej znaczył, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. Domyślała się, jak bardzo musiała się martwić, dlatego skarciła się w myślach za wątpienie w jej decyzję pozostawienia go w spokoju.
– Tak jest, Lizz! – Obdarzyła ją najradośniejszym uśmiechem, do jakiego potrafiła się zmusić i wyszła z pokoju.
Czerwonowłosa poczuła, że tonie w ciemnych odmętach swojej rozpaczy. Położyła się na łóżku, wciąż mocno ściskając ametyst, który jej podarował.
– Przecież demony nie muszą spać. Mówił, że nie może, że ani na chwilę nie przestanie mnie bronić. On śpi! Co, jeżeli naprawdę go stracę? Nie może odejść. Proszę, nie odchodź, potrzebuję cię! Nie możesz mnie zostawić. Musisz żyć! Musisz pożreć moją duszę… – powtarzała w myślach. Ciemność i przerażająca samotność otuliły drżące, wątłe ciało nastolatki swymi chłodnymi ramionami. Jednak nagle coś się w niej zmieniło. Może za sprawą bólu karku, który znów zaczął jej doskwierać, a może po prostu jej dojrzała strona osobowości postanowiła doprowadzić małą, przestraszoną dziewczynkę do porządku.
– Nie wstyd ci? Uratował cię, ryzykując życie, a ty zamiast cieszyć się nim, zamierzasz użalać się nad sobą? – usłyszała myśl dudniącą groźnym echem.
Przyznała rację swojemu wewnętrznemu głosowi. Podniosła się, wzięła kilka głębokich oddechów, wetknęła sznurówki w cholewy butów i opuściła pokój, próbując wziąć się w garść.  
                Śniadanie przygotowane przez Thomasa dalekie było od ideału. Spalone tosty, przesłodzona herbata i coś, co miało być pastą jajeczną, jednak z wyglądu bardziej przypominało pole bitwy. Nie miało to dla niej żadnego znaczenia, nie była w stanie jeść. Jedyne, czego teraz pragnęła, to powrót do swojego łóżka. Miała ochotę zakopać się w pościeli i przeleżeć w niej cały dzień. Niestety obowiązki wobec firmy – które wiecznie przekładała, podobnie jak lekcje – nie mogły czekać w nieskończoność. Mimo wielkiej niechęci, starała się odnaleźć jakieś pozytywy. Liczyła na to, że przytłaczające myśli przestaną nękać jej strudzony umysł gdy wpadnie w wir pracy. Poza tym, nie chciała, by się na niej zawiódł. Nie mogła tak po prostu rzucić wszystkiego, tłumacząc się jego absencją. Odpowiedzialność spoczywająca na jej barkach była nieustająca, niezależnie od tego, co się działo.
Spotkanie z właścicielem domu handlowego w sprawie otwarcia sklepu, lekcja historii. Obiad, którego nawet nie tknęła, chociaż naprawdę była wdzięczna kucharzowi za jego starania. Wszystko przebiegało płynnie, bez żadnych problemów, bez złości, śmiechu, wzajemnych złośliwości… Nic nie było w stanie odwrócić jej uwagi od pustki, którą nieprzerwanie czułą w sercu. Nie widziała go zaledwie od szesnastu godzin, a jednak jego brak był nieznośnie dotkliwy. Miała wrażenie, że wysysa z niej energię. Jedyne, na co czekała w ciągu całego dnia, to wieści od pokojówki, nie mogła się już doczekać, gdy po raz kolejny przyjdzie do niej i opowie o nim. Tak bardzo chciała go zobaczyć, ale nie mogła tam wejść, nie zasługiwała na to, by ujrzeć jego twarz.
                Po obiedzie udała się na zajęcia z łaciny. Siedząc przy stole i wpatrując się w nauczycielkę czytającą kolejny, nudny utwór, spojrzała przez ramię.  Mogłaby przysiąc, że przez ułamek sekundy dostrzegła go, stojącego w tym samym miejscu, z tym samym denerwującym uśmiechem na twarzy. Smutek ścisnął jej serce. Wiedziała, że jej reakcje są przesadne, że życiu demona prawie na pewno nie zagraża niebezpieczeństwo, ale nie potrafiła czuć inaczej. Zacisnęła dłoń na piórze i mocno wbiła je w kartkę.
– Panienko, czy wszystko w porządku? – Kobieta podniosła wzrok znad książki, słysząc dźwięk pękającego przedmiotu, i zapytała łagodnie, po łacinie.
– Tak, przepraszam. Ja tylko… – ucięła w trakcie.
Dopiero po chwili zorientowała się, że również użyła martwego języka. Wbiła wzrok w leżący przed nią arkusz papieru i spróbowała skupić się na słowach kobiety. Tuż przed końcem zajęć, do wnętrza pokoju weszła rozpromieniona pokojówka. Chrząknęła, otrzepała pognieciony fartuszek i oznajmiła radośnie.
– Pan Sebastian się obudził. Przyniosłam mu coś do jedzenia. Wygląda już lepiej.
Serce hrabianki nagle przyspieszyło, zalewając całe jej ciało przyjemną ulgą. Do tej pory, przez cały czas martwiła się, że coś pójdzie nie tak i go straci. Po raz pierwszy tego dnia, dostrzegła światełko nadziei w ciemnych odmętach swojego umysłu.
– Dziękuję Jeanny. Poczekaj na mnie w gabinecie – poleciła jej, uśmiechając się z wdzięcznością.
Spojrzała na niezadowoloną twarz nauczycielki. Przeprosiła ją i pokornie wysłuchała wykładu do końca, cała gotując się od wewnątrz z niecierpliwości. Gdy tylko pożegnała kobietę, nie zważając na kulturę, pobiegła w umówione miejsce spotkania. Chciała dokładnie wysłuchać tego, co Jeanny miała jej do przekazać, wypytać o wszystkie szczegóły. Jak wyglądał, jaką miał minę, czy, i co powiedział. Trzęsła się z podekscytowania, jednak im bliżej była drzwi, tym poczucie winy coraz bardziej gasiło jej zapał, szepcząc boleśnie, iż nie zasługuje, by usłyszeć dobre wieści.
                Mimo tego wpadła do pokoju niczym burza i z biegu zaczęła zadawać pytania.
– Jak on się czuje? Jak jego rany? Mówił coś? – pytała, nie dając dojść dziewczynie do głosu, zupełnie nie dbając o to, jak bardzo obnażała przed nią swoje emocje.
 Pokojówka poczekała, aż skończy mówić i usiądzie.
– Na pewno wciąż bardzo go boli. Te rany są naprawdę poważne, obficie krwawią. – Czerwonowłosa popatrzyła na nią niepewnie. – Ale nie martw się Lizz, jest dużo lepiej. W końcu się obudził. Kiedy weszłam, popatrzył na mnie ze złością i kazał się wynieść, to dobry znak. Przyniosłam mu trochę tego, co zostało z obiadu, dobrze zrobiłam? – zapytała.
– Tak, oczywiście, to świetnie – wymamrotała, zupełnie zapominając, że przecież on wcale nie potrzebował jedzenia.
– Wypił wodę i powiedział, żebym go zostawiła. Powiedziałam, że przyjdę do niego za parę godzin– dodała.
– Nie mówił nic więcej? Pytałaś, czy czegoś nie potrzebuje? Jeanny! – Szlachcianka jęknęła zrezygnowana.
Nie wiedziała, czego tak naprawdę się spodziewała. Oczywistym było, że nie powiedziałby jej, gdyby potrzebował czegoś… demonicznego, i chociaż bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę, czuła złość i niedosyt.
– Przepraszam, ale to wszystko. Zawsze możesz sama go zapytać – zaproponowała blondynka.
Elizabeth skrzywiła się i zupełnie zamilkła.
– Chciałabym, ale nie mogę… – pomyślała z goryczą, zaciskając pięść zdrowej dłoni.
– Dziękuję ci, raz jeszcze. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. Przyjdź do mnie za kolejne cztery godziny. – Wymusiła na sobie uśmiech.
Zdecydowała, co teraz zrobi. Wstała z fotela i razem ze służącą opuściła gabinet. Do wieczora miała wolne, zamierzała dobrze spożytkować ten czas. Przebrała się i zeszła do jednego z salonów na piętrze. Tego, do którego przychodziła tylko w jednym celu, choć zazwyczaj robiła to w jego towarzystwie.

sobota, 27 grudnia 2014

XXVI

Średnio się dzisiaj czuję, na dodatek mój brat sprowadził do siebie dziewczynę. Jak wymaga kultura, musiałam siedzieć razem ze wszystkimi domownikami i zabawiać gościa. Brat zrobił z siebie debila, biedna dziewczyna była zbyt łagodna, by walnąć go w łeb, a ja straciłam cały dzień i musiałam zmienić wszystkie plany.
Rozdział krótki i wydaje mi się, że nienajlepszy. Strasznie boli mnie głowa i nie jestem w stanie porządnie tego zbetować, a chciałam dotrzymać terminu. 
Bądźcie wyrozumiali :)

==================

– Bogiem śmierci?! – Przerwała mu prezentacje niezrównoważonego przeciwnika.
Dawno temu, Tomoko opowiadała jej o shinigami. Bogach z japońskich wierzeń, którzy za pomocą swoich kos śmierci zabierali dusze ludzi do nieba. Jednak ten opis zupełnie nie pasował do zidiociałego transseksualnego mężczyzny. Jedynie dzierżona przez niego broń sprawiała, że była skłonna uwierzyć służącemu.
                – Tak – uśmiechnął się pod nosem.
– Naprawdę… Bardziej niż jego istnienie dziwi mnie to, w jak absurdalnym świecie przyszło mi żyć. Demony i shinigami bawiący się w kamerdynerów? Jak dotąd przeczytałam tylko jedną książkę, która była bardziej bezsensowna niż ta… rzeczywistość. – parsknęła złośliwym śmiechem, zdając sobie sprawę z abstrakcyjności sytuacji.
Młoda dziewczyna, która ubezwłasnowolniła demona, zmuszając go do bycia swoim sługą oraz były lokaj – bóg śmierci. W najdziwniejszych snach nie zdarzyło jej się coś równie niezwykłego.
– Książka? – Zdziwił się Sebastian.
– Ta o powstaniu świata od demonów. Naprawdę, przezabawna – wyjaśniła krótko. – Swoją droga, gdzieś ją zgubiłeś. Kiedy wrócimy do posiadłości, masz ją znaleźć. Trafił mi się wadliwy egzemplarz, większość stron jest pusta. Chcę kupić inny, jestem ciekawa, co za bzdury autor wypisuje dalej.
– Demoniczna Księga Rodzaju? – zapytał.
– „Demoniczna Księga Rodzaju”? – powtórzyła, dławiąc się śmiechem. – Bardzo możliwe, tak to brzmiało. Czytałeś?               
– Nie musiałem. Ta książka, muszę ją odnaleźć.
– Przed chwilą ci to mówiłam, słuchasz mnie w ogóle?
– Nie możesz jej czytać – powiedział stanowczo.
– Dlaczego niby? – Skrzywiła się niezadowolona. Dlaczego wydawało mu się, że może jej rozkazywać?
– Doooobra, dosyć tych pogaduszek! – Zdenerwowany Grell rzucił się na Sebastiana celując w niego końcówką wirującego ostrza. – Powracając do tematu! Nie pozwolę ci go zabić, jest na mojej liście, musi żyć! Dlatego wybacz, Sebuś słonko, ale tym razem nasza miłość nie ma szansy wygrać z przeznaczeniem!
Z zawrotną prędkością minął demona obierając za cel jego panią. Zasłoniła twarz rękami. Poruszał się zbyt szybko, by była w stanie odeprzeć jego atak. W ostatniej chwili Sebastian odepchnął ją i podłożył się pod ostrze broni przeciwnika. Struga krwi zalała twarz boga śmierci, kiedy jego piłą zanurzyła się w ciele piekielnego kamerdynera.
– Sebuś, naprawdę? Zapomniałeś już, że moja kosa przetnie wszystko? Może cię zabić, po co tak ryzykować? – Shinigami oblizał krew z ust, wbijając wzrok w grymas bólu szpecący twarz Sebastiana.
– Obiecałem chronić moją panienkę. Dlatego będę bronić jej życia nie zważając na swoje – odpowiedział dumnie i energicznym ruchem odepchnął od siebie czerwonowłosego, wydzierając ze swojego ramienia ostrze jego broni.
Krew rozbryznęła się na ziemi wokół niego. Poczuł rwący ból. Przez ostatnie lata zdążył zapomnieć, jak dotkliwe mogą być rany zadane Kosą Śmierci. Mimo tego, wciąż był w stanie walczyć. Nie czekając na ruch przeciwnika, rzucił się w jego stronę, wybijając broń z jego dłoni. W potyczce na gołe pięści nie miał sobie równych. Precyzyjnie wyprowadzał ciosy, coraz bardziej oszałamiając Boga Śmierci.
– Zostaw go, albo ją zabiję! –wydarł się Wampir, trzymając nóż przy gardle hrabianki.
Demon spojrzał na niego przez ramię chcąc rzucić się na ratunek. Korzystając z chwili jego nieuwagi, Shinigami dobył swej kosy i wbił ją prosto w jego klatkę piersiową. Przerażony sceną Monitor upuścił nóż. Dziewczyna odepchnęła napastnika i niepostrzeżenie schowała ostrze w cholewie swojego buta. Mężczyzna upadł, uderzając głową w ścianę budynku. Stracił przytomność.
Tryskająca krew ponownie przyozdobiła twarz Sutcliffa czerwienią.
– Sebastian! – Niebieskooka zaczęła biec w jego stronę.
– Nie zbliżaj się! – krzyknął rozkazującym tonem, dławiąc się krwią.
Opętańczy śmiech Boga Śmierci niósł się echem po całej okolicy.
– A teraz Sebuś, pokaż mi swoje Cinematic Record! – Oblizał usta z krwi i zaczął wpatrywać się w przestrzeń.
Przynajmniej tak wydawało się dziewczynie. Wzrok nadzianego na kosę kamerdynera, jak i jego oprawcy skierowany był w to samo miejsce ponad ich głowami. Wiedziała, że na coś patrząc, jednak niczego nie dostrzegała.
– Na co się gapisz? – wrzasnęła do czerwonowłosego.
Nie odwracając wzroku, wyjaśnił jej w skrócie, opętańczo chichocząc.
– Cinematic Record. Nagrania przedstawiające historię człowieka. Wspomnienia, które my, Bogowie Śmieci, oglądamy pozbawiając kogoś życia. Słyszałaś o tym, że tuż przed śmiercią ludzie widzą całe swoje życie? To właśnie Cinematic Record. A teraz zamknij się, chcę zobaczyć pikantne kawałki z życia mojego kochanego Sebusia!
Jego słowa, choć nie do końca zrozumiałe, jasno wskazywały jedno – życie Sebastiana było zagrożone. Z jej winy. Stała drżąc ze strachu, próbując wymyślić jak mu pomóc. Nerwowo rozejrzała się wokół, dostrzegając otwarte pudełko pewne fiolek, które musiało wypaść z kieszeni Monitora. Podniosła je i zaczęła czytać etykiety.
~*~
Demon czuł niesamowity ból, który obezwładniał całe jego ciało. Ostrza kosy, wciąż na nowo przewiercające jego pierś, uniemożliwiały mu choćby w najmniejszym stopniu leczenie ran. Wiedział, że jeżeli niczego nie wymyśli, jeśli Shinigami nie straci czujności choćby na ułamek sekundy, jego dni są policzone. Nie chciał umierać w ten sposób, nie z rąk zboczonego irytującego klauna, bawiącego się w Boga Śmierci. Jakby to o nim świadczyło, jako kamerdynerze szlacheckiego rodu, gdyby poddał się i umarł, porzucając swoją panią oraz jej rozkaz? Jego obowiązkiem była wierność wobec niej, w imię kontraktu. Bez niego nie spełni się jej zemsta, prawdopodobnie ona sama zginie zaledwie chwilę po nim, dlatego musiał walczyć z bólem i narastająca chęcią, by zatopić się w cierpieniu, zamknąć oczy i odejść.
Twarz Grella zasłaniały mu nagrania z jego życia. Melancholijne wspomnienia o poprzednim panie, o tym jak zakończyła się ich wspólna droga. Zapragnął mieć szansę również z Elizabeth zamknąć sprawy w należyty sposób. Czerwonowłosy mężczyzna wydał z siebie okrzyk zachwytu.
– Wreszcie coś ciekawego! – Chwycił jedną z taśm nagrania, by lepiej się jej przyjrzeć. – Może chociaż się dowiem, co tak naprawdę w niej widzisz, Sebuś!
Kolejne klatki nagrania, przewijające się przez jego palce, zaczęły opowiadać początek historii, którą demon bezskutecznie starał się zatrzymać dla siebie.
~*~
                Sprężystym krokiem, lokaj przekroczył próg dziewczęcego pokoju wypełnionego zabawkami. Zgarnął pluszaki z nocnej szafki, by postawić na niej filiżankę z herbatą, odsłonił żaluzje.
– Chris, nie chcę jeszcze wstawać. – Dziewczynka burknęła odwracając się na drugi bok.
Nieświadoma tego, co się wokół niej działo, zdawała się niczego nie pamiętać. Był przekonany, że po raz pierwszy od dawna, przespała całą noc.
– Panienko, przygotowałem herbatę.
– Kim jesteś? – Usiadła, wyłaniając się spod kołdry.
– Sebastian, twój kamerdyner, panienko – przedstawił się uprzejmie.
– Ach, racja, Sebastian…  – mruknęła zamyślona. Podniosła filiżankę i napiła się gorącego naparu.
– Blee, czy w tym jest mleko?!
– Tak, to bawar…
– Nigdy więcej nie przynoś mi tego paskudztwa! – Zdenerwowana rzuciła filiżankę w kąt pokoju.
Niewychowana gówniara. Skrzywił się. Przeprosił ją i pozbierał kawałki porcelany.
– Życzy sobie panienka, żebym przyniósł jej inną herbatę? – Zmusił się do uprzejmości.
 Dziewczynka popatrzyła na jego ubrudzone herbatą dłonie i zawstydzona pochyliła głowę.
– Nie trzeba, przepraszam. Zachowałam się jak rozkapryszony bachor. Wiem, że od teraz muszę stać się poważniejsza i nie mogę robić takich rzeczy. To było nieładne, nawet jak na dziecko – pokornie przyznała się do winy.
Jej dojrzała strona przejęła kontrolę, nie pozwalając, by pogrążyła się jeszcze bardziej.
– Proszę nie przepraszać, nie jestem godny takich słów – odpowiedział. Chwilowa niechęć zelżała pod wpływem jej przeprosin.
– To, że jesteś służącym nie znaczy, że mogę cię poniżać – dodała.
Jej czyste serce i zaskakująco twarde zasady moralne, tak niespotykane u dziecka w jej wieku, coraz bardziej go ciekawiły. Powoli też zaczynał czuć sympatię do czerwonowłosej dziewczynki, która zawładnęła jego losem.
– Od teraz będę głową swojej rodziny, prawda? Nauczysz mnie, jak być prawdziwą arystokratką? – zapytała, wstając z łóżka.
Sebastian chwilę patrzył na nią z niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się i klęknął przed nią.
– Yes, my lady – odparł melodyjnie.
Dziewczynka wzdrygnęła się. Czuła się nie swojo, gdy klęczał przed nią, ale zrozumiała, że tak właśnie powinno być, dlatego szybko zebrała się w sobie i przyjęła obojętną postawę.
– Pomogę się panience ubrać – zaproponował.
Nie oponowała. Chociaż przez całe jej dzieciństwo opiekował się nią rodzinny lokaj, Christopher, w porównaniu do Sebastiana jego zachowanie było dosyć swobodne. Ona sama nigdy nie przepadała za ścisłym przestrzeganiem manier. Matka wielokrotnie powtarzała jej, że nie powinna traktować służby jak znajomych, ale nie rozumiała, dlaczego powinna traktować inaczej osoby, które towarzyszą jej przez całe dnie. Teraz, gdy została sama na świecie, jedynie on był przy niej – jej demoniczny kamerdyner, i od chwili, gdy poznała jego imię, obiecała sobie, że z nim nie będzie się taks spoufalać. To miał być jej pierwszy krok na drodze do dojrzałości.
~*~
– Sebuś, naprawdę? – Znudzony Sutcliff cisnął taśmą w twarz demona. – Spodziewałem się czegoś ciekawszego, a tu sama nudna sielankowa historyjka. Na dodatek to dziecko jest zwyczajnie dziwne. Nie widzę w nim nic szczególnego!
– W takim razie powinieneś zastanowić się nad mocniejszymi okularami. – Demon z trudem wykrztusił z siebie złośliwy komentarz z nadzieją, że rozproszy mężczyznę, jednak jak roztrzepany by się nie wydawał, nic nie było w stanie uśpić czujności drapieżnego Shinigami.
– Nie masz tam nic lepszego? – Bóg Śmierci rozglądał się z irytacją w poszukiwaniu czegoś, co mógłby uznać za ciekawe.
~*~
– Acidum muriaticium? – Zdumiona dziewczyna przeczytała na głos etykietę jednej z buteleczek.
Łacina, naprawdę? Acidum, to będzie kwas. A to drugie, eee… To będzie kwas solny! – ucieszyła się.
Do jej głowy wpadł genialny pomysł. Odkręciła pojemnik i z całej siły cisnęła nim w stronę Grella. Ostra woń substancji dotarła do nozdrzy czerwonowłosego odpowiednio wcześnie, by zdołał uniknąć kontaktu substancji ze swoją skórą. Wyszarpnął kosę z ciała Sebastiana i odskoczył do tyłu. Demon upadł na ziemię, z trudem próbował się podnieść. Swoim niesamowicie głupim zachowaniem, dziewczyna dała mu chwilę ulgi.
– Co ty robisz! Co za bezczelność, próbowałaś oszpecić moją piękną twarz? – Shinigami zaczął krzyczeć na hrabiankę, wymachując swoją piłą. – Pożałujesz tego! – Rzucił się w stronę dziewczyny, wbijając morderczy wzrok w jej przerażoną twarz.
Patrzyła na niego, oczekując ciosu. Zasłoniła głowę rękami i zacisnęła powieki. Ciepła, wodnista substancja skropiła jej delikatną, bladą skórę. Otworzyła oczy, z przerażeniem orientując się, że na wpół żywy demon po raz kolejny przyjął cios ostrzem, zasłaniając ją swoim ciałem.
– Sebastian! – krzyknęła, dławiąc się własnym, przerażonym oddechem.
Demon chwycił ją za ubranie i z całej siły odrzucił w bok. Upadła kilka metrów od nich.
– Uciekaj stąd! – rozkazał, gdy ozdobiona jego krwią broń Sutcliffa zabłysła w świetle księżyca.
Patrzył na szkarłatne krople spływające po broni, brudzące jego czarne rękawiczki. Sebastian zrobił parę kroków w tył. Dotkliwe rany niemal całkowicie uniemożliwiały mu poruszanie się. Z trudem utrzymywał się na nogach. Szalony mężczyzna patrzył na niego pożądliwie.
– Och, Sebuś! W czerwieni jest ci tak bardzo do twarzy! Nasza tragiczna historia miłosna dobiegnie teraz końca, za sprawą mojej wspaniałej kosy! Cały drżę na myśl o tej chwili, gdy po raz ostatni zatopię swoje ostrze w twoim gorącym ciele! Ach! Zapamiętam ten moment na zawsze! – krzyczał trzęsąc biodrami z podnieceni.
– Bardzo bym prosił, żebyś zaniechał dalszych komentarzy, to obrzydliwe – upomniał go lokaj.
– Och! Taki chłodny mężczyzna, nawet w obliczu śmierci. Jesteś taki niepoprawny, Sebusiu! – jęknął. – A teraz oddasz życie za to bezwartościowe dziecko. – Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Obleśny uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca skupieniu. – Żegnaj więc, moja miłości! – wrzasnął teatralnie i rzucił się w jego stronę, celując kosą prosto w serce demona.
                Hrabianka stała zmrożona strachem, kilka metrów od nich, nie była w stanie posłuchać kamerdynera i uciec. Nie mogła go zostawić, chociaż wiedziała, że niewiele jest w stanie zrobić by mu pomóc. Spojrzała na liczne rany na jego ciele, otarła twarz z jego krwi. Dlaczego są tak dotkliwe? Czemu go unieruchomiły? Czyżby ten pajac naprawdę był taki groźny? To przez jej lekkomyślność życie demona wisiało na włosku.
„Moja kosa przetnie wszystko. Może cię zabić.” –  Słowa wariata dudniły w jej głowie. – To znaczy, że Sebastian naprawdę może zginąć… – Dotarło do niej, gdy czerwona smuga, z niewiarygodną prędkością zaczęła zbliżać się do rannego lokaja.
Z cholewy buta wyciągnęła nóż. Niewiele myśląc, rozpaczliwie ruszyła w stronę mężczyzn. W ostatniej chwili wskoczyła  pomiędzy nich. Ostrze kosy przeszło przez nóż jak przez masło. Poczuła rozrywający ból prawej dłoni. Kosa wbiła się w jej rękę. Wszystko działo się niesamowicie szybko. Zamknęła oczy i wyjąc z bólu, z całej siły szarpnęła kosę wbitą w dłoń. Siła pchnięcia Boga Śmierci pociągnęła ją w tył. Upadła na plecy. Warczący dźwięk maszyny ucichł.
– Sebastian, teraz! – krzyknęła.
Demon odwrócił się i przebił ręką ciało czerwonowłosego mężczyzny. Ten jęknął cicho i upadł tuż obok szlachcianki.
Wzięła kilka głębokich oddechów. Kamerdyner padł przed nią na kolana, skręcając się z bólu. Popatrzył na jej rozszarpaną dłoń, potem na jej twarz. Jego oczy płonęły wściekłością.
– Coś ty zrobiła? Oszalałaś?! – wrzasnął na nią charcząc krwią. Zaczął kaszleć, z trudem łapiąc oddech.
– Nie mogłam pozwolić, żeby cię zabił – powiedziała cicho lecz stanowczo, uśmiechając się do niego. – Jeszcze nie pomogłeś mi się zemścić – dodała, gdy na jego twarzą zawładnęło zszokowanie.
– Mam chronić twoje życie. Mogłabyś mi tego nie utrudniać?
– Jakaż ckliwa scenka, dziewczynko. Jesteś naprawdę głupia, jeśli myślałaś, że twój desperacki ruch pomoże któremuś z was. – Zakrwawiony Shinigami zaśmiał się wariacko.
Podniósł się z ziemi i z niezadowoleniem popatrzył na swoje zniszczone ubranie.
– Uwielbiałem ten płaszcz! – jęknął. – Sebuś, moje zadanie dobiegło końca – zwrócił się do klęczącego demona widząc, że mężczyzna, którego życie miał chronić, zdążył ocknąć się iuciec. – Mam nadzieję, że następnym razem gdy się spotkamy, będziemy walczyć ramię w ramię! Do zobaczenia, ukochany! – Zrzucił z siebie zniszczone okrycie, wskoczył na dach budynku i rozpłynął się w powietrzu.
– Ten kretyn mnie przeraża – mruknęła Elizabeth, powoli podnosząc się z ziemi. Na samo wspomnienie szczerzących się, trójkątnych zębów mimowolnie zadrżała.
– Zgadzam się z tobą w zupełności, panienko – odparł demon. Wstał i podał dziewczynie rękę, by wsparła się na nim wstając.
Wciąż chwiejąc się na nogach, wyciągnął z kieszeni podartego fraka ciemną chustkę, którą delikatnie owinął wokół krwawiącej dłoni swojej pani.
– Wracajmy do domy, muszę opatrzeć tę ranę – stwierdził zmartwiony.
Elizabeth starała się ukrywać przeraźliwy ból, który z każdą chwilą wydawał się wzmagać. Było jej wstyd z powodu swojej słabości, podczas gdy jego ciało było w strzępach, a sam dzielnie trzymał się na nogach, dbając jedynie o nią. Klęknął przed nią i pochylił głowę.
– Proszę o wybaczenie. Zawiodłem jako kamerdyner rodziny Roseblack. Nie jestem godny swego stanowiska. Pozwoliłem, by cel uciekł, a także nie obroniłem panienki przed tą okropną raną – -owiedział ze skruchą i pogardą dla samego siebie, po czym stęknął z bólu, zachwiał się i upadł.
– Idioto…  – szepnęła, wyciągając dłoń w jego stronę. – Dobrze się spisałeś, przecież żyję. – Pomogła mu wstać i przełożyła jego zakrwawione ramię przez swój kark, by się na niej wsparł – Przeżyjesz?
– Tak. Panienko…  – powiedział z trudem.
Chciał się od niej odsunąć, stanąć o własnych siłach, ale nie miał siły. Musiał przełknąć swoją dumę, pozwolić, by to ona zajęła się nim. Własna bezsilność bolała go bardziej niż rozerwane ciało.
– Nie zaczynaj nawet. Uciekli, nic już na to nie poradzimy. Wracajmy już do domu. Musisz porządnie odpocząć – uciszyła go i powoli zaczęła prowadzić w stronę powozu zaparkowanego nieopodal.
Wiedziała, że będzie chciał prowadzić, udając, że nic mu nie jest, ale tym razem jego rany były naprawdę poważne. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby jakakolwiek broń wyrządziła mu podobne szkody. Powiedział, że przeżyje, ale nie zmieniało to faktu, że był w zbyt złym stanie, by cokolwiek robić. Kim byłaby, gdyby kazała mu wieźć się do domu? Teraz to ona musiała stanąć na wysokości zadania i bezpiecznie dowieźć go do posiadłości.
– Masz odpocząć i doprowadzić się do porządku, to jest rozkaz. Dopóki całkowicie nie wyzdrowiejesz, masz się nie ruszać ze swojej sypialni nawet na krok – powiedziała stanowczo, wpychając go do wnętrza karety.
Zamknęła drzwi i wskoczyła na miejsce woźnicy.
Tylko kilka razy w życiu miała szansę prowadzić wóz, ale teraz nie było innego wyjścia. Musiała sobie poradzić.

Ruszyła. Kierowanie jedną sprawną ręką nie należało od najłatwiejszych, ale czuła satysfakcję z tego, że dawała radę. Przezwyciężyła swój ból, była silna. Rozchmurzyła się, zdając sobie z tego sprawę. Wypominanie Sebastianowi, że uratowała mu życie, było dodatkowym powodem do radości. Nie raz umili jej to dzień, gdy będzie patrzeć na jego zirytowany wyraz twarzy. 

środa, 24 grudnia 2014

XXV

Z okazji świąt chciałabym życzyć Wam spełnienia marzeń - wszystkich, nawet tych najbardziej nieprawdopodobnych. 
NIe jestem dobra w składaniu życzeń, dlatego zrekompensuję Wam to prezentem. Dzisiejsza notka jest odrobinę dłuższa. Ponadto wrzuciłam dodatkowe opowiadanie jako świąteczny BONUS.

Na końcu notki dołączam również mój koślawy art przedstawiający Elizabeth i Sebastiana (przerobiony obrazek Sebastiana z Cielem, nieudolnie przerobiony). 
Wesołych Świąt i dużo przyjemnej, świątecznej atmosfery! :)


==============


– Dowiedziałeś się czegoś? – Hrabianka podeszła do lokaja otoczonego wianuszkiem pielęgniarek. Przypomniał jej się bal, sytuacja wyglądała dokładnie tak samo, z m, że teraz znajdowali się w głównym holu szpitalnym, zamiast w Sali balowej. Najwidoczniej demonowi to nie przeszkadzało. Mógłby sobie darować chociaż w szpitalu, żałosne.
– Najmocniej panie przepraszam – zwrócił się do kobiet, gdy wyciągała go z tłumu.
– Więc, dowiedziałeś się czegoś, czy nie? – niecierpliwiła się, nerwowo stukając piętą w podłogę.
– Ktokolwiek to napisał, miał dostęp do, zamkniętego z powodu remontu, północnego skrzydła szpitala. Jedynie tam znajduje się taka maszyna. Ponadto, zlokalizowałem część punktów obserwacyjnych Monitora.
– Wreszcie zrobiłeś coś pożytecznego – zakpił podnosząc głos.
– Dziękuję – odparł, ignorując złośliwość.
– Dobrze. W takim razie musimy udać się do tej zamkniętej części szpitala.
Głośny huk sprawił, że wszyscy ludzie ucichli. Zarówno wszystkie lampy jak i świecie, zgasły w jednej chwili. Przerażeni ludzie zaczęli krzyczeć i nerwowo krążyć po całym pomieszczeniu, co chwilę wpadając na dziewczynę. Straciła Sebastiana z oczu. Próbowała go znaleźć, ale tłum zaniepokojonych ludzi sunący w stronę głównego holu skutecznie jej to uniemożliwiał. Popychali ją raz w przód, raz w tył. W końcu straciła równowagę i upadła. Poczuła gniotące ciało podeszwy butów. Chciała wstać, ale nagły ból karku promieniujący do kręgosłupa, całkowicie ją sparaliżował. Zamknęła oczy. Ktoś zaczął ciągnąć jej ciało po zimnej posadzce.
– Sebastian? – zapytała.
– Kim jest Sebastian? – odparł tajemniczy, męski głos.
Jego właściciel zaśmiał się i uderzył dziewczynę w tył głowy. Straciła przytomność.
                Podenerwowani ludzie przekrzykiwali się wzajemnie, tworząc niezrozumiałą kakofonię irytujących dźwięków. Próbowali zrozumieć skąd wziął się nagły mrok. Demon miał na to swoją własną teorię, dla której burza była jedynie tanią wymówką.
Złotowłosy lekarz przedarł się przez tłum, wszedł na ladę recepcji i zaczął uspokajać rozemocjonowaną gawiedź. W rękach trzymał niewielki świecznik, wymachiwał nim we wszystkie strony, próbując przykuć ich uwagę. W końcu odchrząknął, wziął głęboki oddech i powiedział, głośnym, stanowczym tonem:
– Proszę wszystkich o uwagę. Najwyraźniej mamy awarie prądu, spowodowaną burzą. Dyrektor szpitala już się tym zajmuje. W między czasie, proszę, by używali państwo świec i zachowali spokój. Zalecałbym również zostanie wewnątrz budynku, pogoda jest naprawdę okropna i wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej. Dla własnego bezpieczeństwa proszę zostać w środku. – Zeskoczył ze stołu, by pomóc pielęgniarkom rozdawać świeczki, których kilka pudełek leżało pod ladą – na wszelki wypadek. Lokaj próbował odszukać wzrokiem swoja panią, jednak nigdzie nie mógł jej dostrzec. Z nią, czy bez niej, postanowił skorzystać z zamętu i przeszukać nieczynną część szpitala.
~*~
– Panienko? – Ciemnowłosy mężczyzna pochylił się nad wychudzonym ciałem młodej dziewczyny.
– Kim jesteś? – zapytała słabym głosem, leniwie przecierając oczy.
– Jestem twoim kamerdynerem. Najwyższa pora wstawać. Powinniśmy wracać do domu, przeziębi się panienka.
– Do domu? – zdziwiła się.
Rozejrzała się wokół. Otaczały ją jedynie drzewa. Leżała skulona na czarnym fraku, opierając głowę na jego kolanach. Z trudem usiadła i popatrzyła na niego nieprzytomnie.
– Uratowałeś mnie przed tymi potworami – powiedziała pełnym wdzięczności, lekko zachrypnięty, głosem.
– Tak. Od teraz zawsze będę cię bronić. – Uśmiechnął się łagodnie.
Zdawało mu się, że siedzące przed nim dziecko nie ma najmniejszego pojęcia, kim jest. Przytuliła się do niego i mocno uścisnęła, wbijając paznokcie chudych paluszków w materiał jego koszuli.
– Dziękuję ci, demonie. – Jej słowa wprawiły go w osłupienie.
Cóż za przedziwna, ludzka istota – pomyślał, odwzajemniając jej uścisk.
– Panienko, powinniśmy wracać do domu – powtórzył szeptem, delikatnie opierając brodę na czubku jej głowy.
Dziewczynka pokręciła głową i cicho jęknęła.
– Tak. Tylko, że… Nie wiem, w którą stronę jest dom – powiedziała zawstydzona, ukrywając twarz w jego ubraniu.
Po chwili odsunęła się i drżąc z zimna popatrzyła prosto w jego oczy.
– Poza tym w domu już nikogo nie ma. Zabili ich. Moich rodziców i wszystkich służących.  – Po jej rozpalonych policzkach spłynęło kilka łez.
Otarła je z twarzy rękawem zakrwawionej koszuli, zostawiając na twarzy czerwone smugi. Mężczyzna popatrzył na nią i starł cienką linię z jej bladej, chłodnej twarzy.
– Ale musisz gdzieś mieszkać, prawda? Jak się nazywasz?
– Lizzy… Elizabeth Roseblack. Mieszkam w posiadłości pod Londynem – przedstawiła się smutno. Lewą ręką chwyciła się za piekący kark. – Boli.
– Niedługo przestanie. Proszę mi wybaczyć, ale ten chwilowy dyskomfort jest niestety konieczny. Jeśli panienka chcę, mogę spróbować go zmniejszyć.
– Nie. Niech boli, chcę zapamiętać to uczucie.
 Nie rozumiał jej. Zupełnie nie potrafił pojąć dziwnego zachowania ludzkiego dziecka. Nie wiedział, czy to kwestia szoku, czy zawsze taka była, ale wydawało się, że w tym kruchym ciele dwie sprzeczne osobowości przeplatają się wzajemnie płynnie przejmując kontrolę nad ciałem. Z jednej strony była mała, przestraszona dziewczynka, przepełniona emocjami, desperacko potrzebująca kogoś, komu mogłaby zaufać, kto by się nią zaopiekował i otoczył troską. Była też ta druga, dojrzała, mroczna. Pozbawiona zbędnych emocji, skupiona na swoim celu. Żadna z nich nie walczyła o dominację, naturalnie przenikały się w zależności od sytuacji. Zaintrygowała go.
– Masz czerwone oczy.
– Owszem – zaśmiał się.
– Wszystkie demony takie mają? – zapytała tak zwyczajnie, jakby rozmawiała z rówieśnikiem, nie z krwiożerczą bestią.
– Nie, sam sobie takie wybrałem – wyjaśnił.
– Wybrałeś? – Zaskoczona przechyliła głowę w bok. –To znaczy, że możesz sam zdecydować o tym, jak chcesz wyglądać?
– W zasadzie tak. Przyjąłem ludzką postać, żeby cię nie wystraszyć.
– Skoro mogłeś wybrać, to czemu zdecydowałeś się na taką mroczną, nieokrzesaną osobę? – Jej pytanie wzbudziło w nim bezwarunkowy odruch rozbawienia.
Większość ludzi, których spotykał, w szczególności kobiet, zawsze uważała go za przystojnego, zadbanego mężczyznę. Słowo „nieokrzesany” przypominało mu pewną szlachciankę, co śmieszniejsze matkę jej imienniczki.
– Nieokrzesaną? – powtórzył.
– Tak zawsze mówiła znajoma rodziców o ludziach wyglądających jak ty. – Chwyciła go za włosy i delikatnie szarpnęła. – Dobrze się trzymają.
– Są prawdziwe – mruknął urażony.
– Pokażesz mi, jak wyglądasz naprawdę?
– Przecież już widziałaś, panienko.  Gdy cię uratowałem.
– Hahaha, nie pamiętam. Pokażesz mi? Proszę – zaśmiała się nerwowo, delikatnie drapiąc czubek czerwonej czupryny.
– Przykro mi, ale muszę odmówić. Moim zadaniem, jako twojego kamerdynera, jest dbanie o ciebie. Jeśli pokazałbym ci, jak wyglądam naprawdę, przestraszyłabyś się. Poza tym, tamta forma nie jest ciebie godna, pani – wytłumaczył, klękając przed nią i z pokorą pochylając głowę.
– Nawet jeśli ci rozkażę? – dopytywała.
Zaskoczyło go, że w gruncie rzeczy doskonale pojmowała sytuację.
– Wtedy będę zmuszony wykonać polecenie, ale prosiłbym, żebyś tego nie robiła.
– Dobrze – odpuściła niezadowolona, kręcąc nosem. – Jesteś zabawny demonie, lubię cię! – krzyknęła po kilku sekundach, energicznie klaszcząc.
Zdumiewało go to ludzkie dziecko, tak zupełnie inne niż jego poprzedni pan. Wciąż nawet nie zapytała jak mam na imię… Dziewczynka wstała, odgarnęła poczochrane, szkarłatne włosy i wręczyła mężczyźnie jego frak.
– Przepraszam, wybrudziłam go.
– Nie szkodzi, zaraz go wyczyszczę – odpowiedział i zręcznie otrzepał ubranie z trawy, po czym okrył ją nim, żeby nie zmarzła.
– Wiesz gdzie jest Londyn? – mruknęła nieśmiało, zadzierając głowę do góry, by spojrzeć w jego twarz.
– Oczywiście
– W takim razie zabierz mnie do domu. – poprosiła się, ze zrezygnowaniem spuszczając ramiona.
Wiedział, że chciała zabrzmieć jak jego pani, wydając mu pierwszy, w pełni świadomy, rozkaz. Jednak zamiast polecenia, słaby, dziecięcy głos zadrżał niepewnie, nadając wypowiedzi prawdziwie żałosny charakter. Pomyślał, że da jej tę satysfakcję, pozwoli, by poczuła się jak prawdziwa właścicielka demona. Klęknął przed nią i pochylił głowę.
– Yes, my lady – odrzekł melodyjnym głosem, kładąc dłoń na piersi.
Podniósł się, wziął dziewczynkę na ręce i przestrzegając, by mocno się trzymała, zawrotnym tempem zaczął przemierzać las. Zatrzymał się na obrzeżach Londynu, nieco ponad godzinę później. Postawił podekscytowane dziecko na nogi.
– Jesteśmy pod miastem, wiesz gdzie dokładnie znajduje się twój dom?
– Nie wiem… Rodzice rzadko brali mnie ze sobą, kiedy wychodzili z domu. No i jechaliśmy powozem…
– Rozumiem – westchnął rozczarowany. – W takim razie będziemy musieli kogoś zapytać.
– Myślisz, że ktoś będzie wiedział, gdzie mieszkam?
– Należysz do szlacheckiej rodziny, prawda? – Dziewczynka przytaknęła niepewnie skinieniem głowy. – W takim razie ktoś na pewno będzie wiedział. Chodźmy.
                Znalezienie kogoś, kto znałby położenie posiadłości Roseblack okazało się trudniejsze niż początkowo mu się wydawało. Nikt z przechodniów nie potrafił im pomóc. Dotarli na targowisko. Demon założył, że tam na pewno uda im się zdobyć informacje. Przestraszona szlachcianka trzymała się bardzo blisko niego, tłumy ludzi niezwykle ją przerażały. Zachowywała się jak spłoszone zwierzątko, kurczowo ściskając rękaw jego koszuli. W pewnej chwili, grupa nieciekawych pijanych mężczyzn zaczepiła ją, gdy na moment została w tyle, by podrapać kostkę.
– Nie, zostaw! Nie dotykaj mnie! – Przerażony krzyk czerwonowłosej zaalarmował oddalonego o kilka metrów lokaja.
Momentalnie podbiegł do grupy pijaków powalając ich na ziemię. Klęknął przed drżącą, zapłakaną dziewczynką i przeprosił ją za swoje, niegodne kamerdynera, zachowanie.
– Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie dotykał… – krzyczała przez łzy. – Tylko… tylko ty… Tylko ty możesz mnie dotknąć. – Rzuciła się w jego ramiona.
Po raz kolejny wzbudziła w nim szczere zaskoczenie. Zdawał sobie sprawę, jaki uraz na delikatnej psychice dziecka mogły zostawić tortury, których doświadczyła, jednak, dlaczego całe swoje zaufanie przeniosła właśnie na niego? Na istotę, która była przy niej tylko z powodu jej duszy?
– Przepraszam pana.
– Tak? – Lokaj spojrzał przez ramię na dobrze ubranego mężczyznę w cylindrze.
– To pan szuka posiadłości rodziny Roseblack?
– Zgadza się.
Także Elizabeth popatrzyła na dostojnego bruneta, chowając się w objęciach demona.
– Znajduje się parę kilometrów ścieżką na północ od najbliższej drogi wyjazdowej z miasta, ale została porzucona parę tygodni temu po tragedii, jaka się tam wydarzyła. Czegokolwiek pan szuka, niestety tam na pewno pan tego nie znajdzie – wytłumaczył serdecznym tonem.
– Rozumiem. Mimo wszystko bardzo dziękuję. – Demon obdarzył nieznajomego uśmiechem pełnym wdzięczności. Nieznajomy pożegnał się, życząc im powodzenia i odszedł.
– Skoro już wiemy gdzie mieszkasz, powinniśmy ruszać.– Podniósł się z kolan i powoli zaczął iść we wskazanym kierunku. Dziewczynka dogoniła go i złapała za rękę.
                Gdy tylko opuścili miasto, Sebastian ponownie wziął swoja panią na ręce i ruszył biegiem przez las. Po niecałych czterdziestu minutach byli na miejscu. Ich oczom ukazała się ogromna posiadłość, ze wspaniałym, choć zaniedbanym ogrodem. Było widać, że od dawna nikogo tutaj nie było. Część szyb w oknach na parterze została powybijana, zdawało się jednak, że nie została ograbiona.
– To tutaj? – upewnił się, nim weszli do środka.
– Tak, to mój dom… – odpowiedziała smutnym, dławionym łzami głosem.
Weszli do środka. Oprócz nieprzyjemnego półmroku spowodowanego brudnymi szybami, które uniemożliwiały światłu słonecznemu dotarcia do wewnątrz, pomieszczenia wyglądały na nietknięte. Wszędzie było pełno kurzu, ale oprócz tego nic nie było zniszczone.
– Jest jeszcze gorszy, niż kiedy ostatnio tutaj byłam – mruknęła, ściskając dłoń towarzysza.
– Proszę chwilę poczekać. – Zaprowadził ją do jadalni i zniknął zamykając za sobą drzwi.
Po chwili wrócił i poprosił, by poszła za nim głównego holu.
Po brudzie i mroku nie było śladu. Cała posiadłość błyszczała czystością. Zapalone świece nadawały wnętrzom ciepłego, przytulnego wyrazu, zupełnie odmiennego niż to, co widziała przed chwilą.
– Jak to zrobiłeś? – zapytała, nie mogąc wyjść z podziwu.
– Jestem demonem, mam swoje sposoby – odpowiedział tajemniczo, puszczając jej oczko.
– Nie rób tak więcej. – Tym razem ton jej głosu był naprawdę rozkazujący. – Masz być moim kamerdynerem, dopóki się nie zemszczę. Wolałabym, żeby wszyscy wokół nie wiedzieli, że mam po swojej stronie demona. To byłoby niewygodne, dlatego powinieneś zachowywać się jak człowiek, a człowiek nie dałby rady tak zrobić w ciągu minuty, prawda? – Przestraszona dziewczynka ustąpiła miejsca dojrzalszej wersji, która chłodno przeanalizowała wszystkie fakty.
– Masz rację, to się więcej nie powtórzy. – To nie był pierwszy raz, gdy kontrahent wymagał od niego ludzkiego zachowania, dlatego nie był zdziwiony rozkazem. Właściwie jej słowa go ucieszyły, były dowodem jej inteligencji. – Powinna się panienka odświeżyć. Przygotuję kąpiel – zaproponował.
– Dobrze.
                Dzięki doświadczeniu, którego nabrał przez lata spędzone wśród ludzi, dobrze wiedział, jak przygotować idealną, relaksującą kąpiel. Cieszył się, że nie popełni już tych samych uwłaczających kamerdynerowi błędów. Zaprowadził swoją panią do łazienki i pomógł jej się wykąpać.
                Siedziała bezwładnie w gorącej wannie, bez wyrazu wpatrując się w zabarwiającą się na czerwono wodę. Całe jej ciało pokryte było zaschniętą krwią, licznymi ranami i siniakami. Była niezwykle wychudzona. Bez większych problemów demon był w stanie policzyć jej żebra. Wiedział, że będzie musiał o nią zadbać, by wróciła do pełni sił. Kiedy przebrał ją w koszulę i spodnie, które znalazł w jednej z szafek, opatrzył jej rany. Widział, że odczuwa ból, ale ani razu nie wydała z siebie żadnego dźwięku, jedynie przygryzała dolną wargę i kurczowo ściskała dłońmi siedzenie.
– Dziękuję. – Jedynie to słowo padło z jej ust, odkąd zgodziła się na kąpiel.
Rozumiał, że sytuacja mogła ją krępować, ale zdawało mu się, że chodzi o coś innego. To nie wstyd hamował ją przed mówieniem.
                Przygotował dla niej posiłek lecz kiedy weszła do jadalni, jej oczy przepełniło przerażenie. Odwróciła się i próbowała uciec. Chwycił ją w pasie, nie pozwalając się wyrwać.
– Panienko, musisz coś zjeść – tłumaczył cierpliwie.
– Nie, przestań! Proszę, nie. Nie zmuszaj mnie! – krzyczała rozpaczliwie.
Nie dawała za wygraną, dlatego odpuścił. Poluzował uścisk. Dziewczynka wyrwała się i odbiegła kawałek. Dopiero po chwili odwróciła się i bacznie przyglądała czarnowłosemu, oczekując na jego reakcję.
Podszedł do stołu, nalał herbaty do filiżanki i, trzymając ją w rękach, podszedł i klęknął przed wychudzonym dzieckiem.
– Proszę, wypij chociaż herbatę
 Niepewnie wzięła do ręki trzymany przez niego napar i pociągnęła mały łyk.
– Dobra! To Earl Grey? – zapytała zaciekawiona momentalnie się odprężając.
– Tak. Jacksona, znalazłem go w kuchni. Może usiądziesz? – Wskazał ręką stół wypełniony przeróżnymi potrawami.
 Popatrzyła na niego podejrzliwie, po chwili wahania zgodziła się. Miał nadzieję, że widząc z bliska to, co dla niej przygotował zmieni zdanie i coś w siebie wmusi. Pomylił się. Dziewczynka dopiła herbatę i oświadczyła, że chce położyć się spać.
                Zabrał ją do sypialni i ułożył w łóżku, dokładnie okrywając jej wychudzone ciało kołdrą.
– Panienko, czy z jedzeniem było coś nie tak? – Myśl nie dawała mu spokoju.
– Nie, wyglądało dobrze. Po prostu nie chcę jeść…
– Proszę w takim razie powiedzieć, co chciałaby panienka zjeść. Musisz coś jeść, inaczej będziesz zbyt słaba, by się ruszać – powiedział karcącym tonem.
Spojrzała na niego wrogo. Po chwili spokorniała i przymknęła oczy, wbijając wzrok w kwiatowy motyw na kołdrze.
– Wiem. Po prostu… Postaram się – wyjąkała.
– Będę wdzięczny. Dobranoc, panienko – pożegnał ją.
Odwrócił się i powoli zmierzał w stronę drzwi.
– Demonie… – jęknęła, kiedy był tuż pod drzwiami.
– Tak? – Zatrzymał się.
– Zostaniesz ze mną? – zapytała zawstydzona.
Lokaj odwrócił się, podszedł do jej łóżka i usiadł na jego skraju.
– Yes, my lady.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się.
Odwróciła się na bok, twarzą do niego i zamknęła oczy.
Zgasił świecę i westchnął pod nosem.
– Demonie?
– Słucham?
– Jak masz na imię?
– Dlaczego pytasz dopiero teraz?
– Gdybym poznała je wcześniej, musiałabym zacząć traktować cię jak sługę. Przez chwilę chciałam, żebyś był moim przyjacielem – wyjaśniła szeptem, zasłaniając twarz okryciem.
Gdyby na niego spojrzała, ujrzałaby szok, który wywołały jej słowa. Zupełnie jej nie rozumiem. Jak długo żyję, nigdy nie spotkałem się z czymś takim.
 – Demonie?
– Jak tylko sobie zażyczysz, moja pani.
– A jak nazywałeś się poprzednio?
Kolejne zadziwiające pytanie, które padło z ust drobnej dziewczynki. Zaczynał widzieć dobre strony ponownego zniżania się do roli służącego, to mogło być niezwykle interesujące. To dziecko mogło nauczyć go czegoś nowego o ludziach.
– Poprzedni pan nazywał mnie Sebastianem – odparł z nutą melancholii w głosie.
– Hmmm… – mruknęła w zamyśleniu. –  Ładnie, może być. W takim razie dobranoc, Sebastianie – pożegnała go.
To samo słowo, które tyle razy kierowane było w jego stronę, w tamtej chwili nabrało zupełnie nowego znaczenia. Dziwne uczucie przeszyło jego ciało, kiedy słaby, dziewczęcy głos wypowiedział jego imię.
~*~
Hrabianka ocknęła się z niesamowitym bólem głowy. Sen? To było tak dawno temu… Powoli otworzyła oczy. Zobaczyła swoje lokaja, odzianego w biały kitel, trzymającego za ramię długowłosego mężczyznę. Wciąż była oszołomiona. Sen, a raczej wspomnienie, które przed chwilą przeżyła po raz kolejny, wywarło na niej silne wrażenie, które w dalszym ciągu odczuwała. Dopiero po chwili całkowicie powróciła do rzeczywistości. Uświadomiła sobie, że przez cały czas miała związane ręce i nogi.
– Co się stało? – zapytała zdziwiona.
– Pozwól, że to dla ciebie streszczę – odparł demon, rozbawiony widokiem jej skrępowanego ciała. – Podczas, gdy ty ponownie dałaś się porwać, udało mi się rozwiązać sprawę Monitora i Wampira.
– Jesteś taki niezastąpiony! – krzyknęła drwiąco.
Kontynuował, ignorując jej niezadowolenie.
– Zacząłem się zastanawiać. Jeżeli Monitor wiedział o wszystkim, co działo się w szpitalu, jak to możliwe, by przeoczył coś takiego, jak zabójstwa. Tylko w jednym wypadku miałoby to sens. Monitor to ta sama osoba, co Wampir. Oczywiście miałem rację. Nie spodziewałem się tylko, że padniesz jego ofiarą, panienko. – Stłumił śmiech, zasłaniając usta dłonią.
– To prawda? – zwróciła się do pobitego mężczyzny.
Splunął krwią i zaśmiał się szyderczo.
– Tak. Wiedziałem, że nie jesteś zwykłym lekarzem, wiedziałem! – cieszył się, co zważywszy na jego sytuację było nieco dziwne.
– Jak wysysałeś z nich krew? Co ważniejsze, po co?
– Po co? Sam nie jestem do końca pewny, zlecono mi tę robotę, za naprawdę godziwe pieniądze, więc pomyślałem, że nie zaszkodzi. Za to, jak? To sztuka sama w sobie! Stworzyłem maszynę, która potrafi pozbawić człowieka krwi w przeciągu sześćdziesięciu trzech sekund. Przez tętnicę szyjną, stąd te znamiona. To nie było celowe, ale efekt mi się podoba. Wampir – to brzmi groźnie! – chwalił się bez najmniejszych oporów. Brzydziła się nim.
– Zabijać dla pieniędzy, nie wiedząc nawet po co? Sebastian, ucisz go – nakazała lokajowi.
Bez chwili wahania uderzył go w nos. Jego twarz zalał strumień krwi.
– Teraz przypominam tę małą, jak jest tam, zanim wyssałem jej krew. Podła żmija. Przez jej awersję do plotkowania odnaleźliście mnie! – chrypiał, krztusząc się posoką.
– O kim mówisz? – Czerwonowłosa poczuła ukłucie w sercu.
– O tej małej, Magdzie? Tam leży, zobacz sama. – Wskazał głową ukryte w ciemności zwłoki.
Szlachcianka spojrzała w kąt i dłuższą chwilę wpatrywała się w ludzki kształt nim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności. To była ona – pielęgniarka, z którą przepracowała cały dzień. Naiwna, dobra dziewczyna, która nikomu nie zawiniła.
Opętała ją niesamowita wściekłość. Gdyby nie była związana, rozerwałaby go na strzępy. Zacisnęła zęby.
– Zabij go… – wycedziła, patrząc na demona wzrokiem płonącym nienawiścią.
– Jesteś pewna? Wciąż nie wiemy, kto stoi za zleceniem – zwrócił jej uwagę Sebastian.
– Powtórzę jeszcze raz: zabij tego parszywego śmiecia! – krzyknęła, próbując rozerwać więzy.
– Zrozumiałem. – Skinął głową.
Uśmiechnął się morderczo i chwycił mężczyznę za kark.
– Nie tak szybko, Sebuś! Nie pozwolę ci go zabić! – Szaleńczy głos dobiegający z zewnątrz powstrzymał lokaja przed skręceniem karku żałośnie drżącego mężczyzny.
Czerwona smuga przeleciała przez pomieszczenie, chwytając ofiarę i wyskoczyła z nią w ręce przez szpitalne okno, wybijając szybę.
– Za nimi! – rozkazała Elizabeth.
Sebastian rozerwał więzy krepujące kończyny czerwonowłosej, podniósł ją i ruszył w pogoń za uciekinierami. Tajemnicza postać zatrzymała się na końcu ciemnej uliczki. Szlachcianka zaczęła przyglądać się intruzowi, gdy tylko demon postawił ją na ziemi. Szczupły, długowłosy mężczyzna o kobiecej urodzie, ubrany w krwistoczerwony płaszcz, zlewający się kolorem z burzą gęstych włosów, spoglądał szaleńczo na demona poprzez zasłaniające jasnozielone oczy, delikatne szkła okularów. Rzucił Monitora na ziemię i chwycił obiema dłońmi brzęczące urządzenie, zakończone długim, wirującym ostrzem.
– Tak dawno się nie widzieliśmy! Och Sebuś! Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że mnie unikasz! Tęskniłem za tobą! – jęczał, wyginając się ponętnie. Jego ruchy wzbudziły odrazę zarówno w demonie jak i w jego pani.  – Nawet się ze mną nie przywitasz? Żadnego buziaka?
– Prosiłem cię wielokrotnie, żebyś powstrzymał się od takich komentarzy. Jestem na służbie. – odparł lodowato zirytowany demon, zasłaniając dziewczynę ramieniem.
Mężczyzna podbiegł do nich i dokładnie przyjrzał się hrabiance.
– A to co? – zdziwił się. – Ma doprawdy przepiękne, krwiste loki. Wygląda, jakby jej twarz płonęła ogniem miłości – zachwycał się. – Ale, to nie jest ten sam bachor, nie? – odwrócił się do kamerdynera.
– To moja pani, głowa rodu Roseblack, Elizabeth Roseblack – przedstawił dziewczynę pełnym szacunku tonem i zrobił krok naprzód, zmuszając intruza do cofnięcia się.
– Co ty w niej widzisz takiego? Myślałem, że lubisz małych, chudych, gburowatych chłopców. Ona zupełnie nie pasuje do opisu! – Wyszczerzył się, ukazując rząd trójkątnych zębów.
– Nie muszę ci się tłumaczyć, ale niech będzie – westchnął Sebastian. – Co w niej widzę? Zainteresowało mnie to, że jest zupełnie inna od niego. Ma odmienne nastawienie do życia, a mimo to, jej dusza na ten sam słodki smak. Jeśli nad nią popracuję, może nawet będzie lepsza. Uważam, że warto.
– Czy ja wiem? Nie wygląda. Naprawdę, Sebuś, nigdy cię nie zrozumiem.
– Ej, co to ma być? Nie przesadzacie?! Sebastian! Kim jest ten oszołom?! – Zirytowana dziewczyna krzyknęła na demona, żądając wyjaśnień.
– Oszołom?! Te słowa ranią moją delikatną duszę! Sebuś słonko, trzymaj swoją zabawkę w ryzach.
                – Zamknij się kretynie! – warknęła.
                – Co za brak manier. Chyba jednak ma w sobie coś z tamtego dzieciaka.
– Zapewniam cię, że same najlepsze rzeczy – demon uśmiechnął się szyderczo.
– Swoją drogą Sebuś, jeszcze ci nie zbrzydła zabawa w kamerdynera?


– W przeciwieństwie do ciebie, Grell, mi to wychodzi. Panienko, to jest Pan Grell Sutcliff. Jest shinigami, Bo…


Proszę, nie bijcie mnie za gwałt na tym arcie. Naprawdę się starałam!

sobota, 20 grudnia 2014

XXIV

Z okazji początku przerwy świątecznej mam dla Was mały prezent - dłuższą notkę. 
Tak, wiem, nic wielkiego, na Gwiazdkę postaram się dodać coś naprawdę długiego, plus może jakiś bonus, jeżeli wena będzie łaskawa. :)
Zapraszam do czytania. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni. 


==================

Lokaj rozejrzał się dokładnie  po wnętrzu pomieszczenia. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało zwyczajnie jednak, kiedy się przyjrzał, zauważył dwie małe dziury, zakamuflowane w ścianach. Dyskretnie wskazał je czerwonowłosej. Natychmiast poderwała się z fotela.
– Dobrze, panie doktorze! – krzyknęła.
– Co ty wyprawiasz? – zdziwił się.
– Jeśli nas obserwują, to chyba ty powinieneś siedzieć na tym krześle? Trudno będzie się z tego wytłumaczyć. – Podeszła do szafki i zaczęła udawać, że robi na niej porządek, przeszukując kolejne szuflady w poszukiwaniu wskazówek.
                Do czasu obchodu zdążyła zajrzeć w każdy zakamarek, podczas gdy kamerdyner odprężał się w siedzisku, pomijając jej herbatę z błogim i jednocześnie złośliwym uśmiechem. Wyraz jego twarzy doprowadzał ją do szału. To on powinien wszystko sprawdzać, tym czasem najlepsze wylegiwał się za biurkiem, podczas gdy ona się męczyła. Bezczelność. Niestety dla dobra przykrywki musiała to znieść, w końcu to był jej własny, niezwykle idiotyczny, pomysł.
– Doktorze Michaelis? Już czas. Proszę udać się ze mną. – Do pokoju, bez ostrzeżenia wszedł ten sam lekarz, który przyprowadził ich do gabinetu.
Dopiero teraz dziewczyna zauważyła głęboką bliznę na jego prawym oku. Wcześniej było to niemożliwe, ponieważ burza kręconych, złotych włosów, zasłaniała praktycznie całą jego twarz. Jak na człowieka, którego niewątpliwie spotkało coś strasznego, zachowywał się dosyć beztrosko. Zbyt beztrosko, jego luźne podejście do manier zaczynało ją irytować, chociaż widziała go dopiero drugi raz. Nie była jedną z tych osób, które za najmniejsze uchylenia chciały ścinać ludziom głowy, jednak nie zapukanie przed wejściem do czyjegoś pokoju, wydawało się lekko przekraczać granice dobrego smaku.
– Oczywiście – odparł z niezwykłym zaangażowaniem, jakby przez cały ten czas nie mógł się tej chwili doczekać.
– Panią też proszę z nami, po drodze pokażę pani pokój pielęgniarek. Siostra przełożona przydzieli pani zadania – zwrócił się do zirytowanej dziewczyny, jednak w jego głosie nie było tej samej sympatii, którą obdarzył lokaja.
Wyczuła niechęć i ogromny dystans, który zdecydowanie nie pasował do lekkodusznego, młodego lekarza.
– Dziękuję – odpowiedziała równie chłodno.
                Mężczyzna zaprowadził ich do drzwi pomieszczenia pielęgniarskiego. Nie zawracając sobie głowy zbędnymi konwenansami, takimi jak przedstawienie nowej pracownicy, zostawił Elizabeth naprzeciwko otwartych drzwi i szybko pognał dalej, ciągnąc za sobą obiekt swojej ekscytacji. Dziewczyna niepewnie weszła do pomieszczenia. Oczy wszystkich zebranych przeszyły ją wrogimi spojrzeniami. Nie rozumiała skąd u nich taka niechęć. Czy to z powodu koloru jej włosów, czy po prostu nie podobało im się, że ktoś z zewnątrz będzie poniewierać się po ich szpitalu? Bez względu na to, o co chodziło, musiała skupić się na swojej misji, by jak najszybciej opuścić to przedziwne, śmierdzące miejsce.
                Niska, krępa kobieta podeszła do szlachcianki, przysuwając swoją twarz niebezpiecznie blisko niej, niemal dotykając jej nosa. Spojrzała prosto w jej błękitne oczy, pełnym pogardy wzrokiem.
– Nie myśl sobie, że będziesz traktowana szczególnie. To nie twój szpital i nie twoje wypaczone zasady. Tutaj wszyscy są równi i uczciwi wobec siebie – mówiła powoli, stanowczo.
Wzbudzała szacunek, a może raczej strach. Z ust śmierdziało jej czosnkiem. Czerwonowłosa zrobiła krok w tył, by nie wdychać nieprzyjemnego odoru.
– Pracujesz z Magdą. Zaczynacie za piętnaście minut – dodała pogardliwie i odwróciwszy się na pięcie, zniknęła w głębi pomieszczenia.
Zdziwiona nieprzeciętnie niemiłym przywitaniem, Lizz niepewnie próbowała wmieszać się w tłum, jednak nieprzychylne spojrzenia kobiet nie odstępowały jej ani na krok. Próbowała nawiązać z pielęgniarkami nić porozumienia, ale żadna nawet nie odpowiedziała na jej przywitanie. Zrezygnowana stanęła pod ścianą, naprzeciwko wiszącego nad drzwiami zegara, i wbiła wzrok w jego wskazówki. Oby chociaż w trakcie prac udało mi się czegoś dowiedzieć.
– Nie przejmuj się nimi. Do obiadu im przejdzie. – Melodyjny, uprzejmy głos dotarł do jej uszu.
Spojrzała na ciemnowłosą dziewczynę o wielkich, zielonych oczach. Wyglądała na niewiele starszą od niej.
– Nie wiem nawet, o co tak naprawdę im chodzi – burknęła pod nosem, spoglądając na jedyną osobę, która zechciała z nią porozmawiać.
– To nic takiego. One uwielbiają plotkować. Monitor widział cię w pokoju doktora Michaelisa, siedzącą w jego fotelu. Dopowiedziały sobie co trzeba i wyszło na to, że masz z nim romans i jedynie dlatego trzyma cię przy sobie – wyjaśniła brunetka, z niewiarygodną lekkością.
Czerwonowłosa patrzyła na nią z lekko otwartymi ustami. Wychodziło na to, że tego typu sytuacje były zupełną normą w tym miejscu, ale nie to ją zaciekawiło.
– Monitor? – zapytała po chwili.
Młoda pielęgniarka zerknęła w prawo, w stronę pełnej książek szafki. Stanęła tyłem do niej i odpowiedziała, konspiracyjnym szeptem:
– Cały budynek jest obserwowany przez tajemniczą osobę, lub kilka osób, nie wiadomo. Nazywamy to zjawisko „Monitorem”. Wie o wszystkim, co się tutaj dzieje, i według własnego uznania dzieli się informacjami z resztą szpitala.
– W jaki sposób?
– Zostawia kartki z maszynopisu w widocznych miejscach lub podrzuca je pojedynczym osobom, to zależy. Z reguły są to zwykłe plotki, które wzbudzają chwilowe oburzenie, ale czasami są to naprawdę poważne rzeczy. To właśnie Monitor wskazał policji trop w sprawie kradzieży leków z zeszłego roku – powiedziała nie kryjąc chwilowego przypływu uznania, co chwila oglądając się przez ramię. – Dlatego ludzie w obawie przed kompromitacją i skandalem zachowują się jak maszyny, unikają wszystkiego, co mogłoby przykuć uwagę, dokładnie uważając na każdy swój ruch, z nadzieją, że nie padną obiektem zainteresowania Monitora. Jednak niezbyt im to wychodzi – zaśmiała się głośniej. – Są też tacy, którzy w ogóle nie przejmują się tymi plotkami i żyją swoim życiem, ale to zdecydowana mniejszość.
– I ty do nich należysz?
– Masz rację. Niewiele mnie to obchodzi. Nie mam też nic do ukrycia. Po prostu jestem sobą. – Jej szczerość wydawała się podejrzana.
Hrabiance ciężko było uwierzyć w słowa zielonookiej, szczerość powoli stawała się luksusem bliskim wyginięcia, a ludzie, którzy ją posiadali – zagrożonym gatunkiem.
– Codziennie pojawia się kilka nowych informacji, więc nie martw się, do obiadu nikt już nie będzie pamiętał o twoim domniemanym romansie – dodała, klepiąc dziewczynę w ramię.
– Nie obchodzi mnie to, co o mnie myślą, długo tutaj nie zabawię – odpowiedziała, ostentacyjnie odsuwając się do niej, urażona samym domysłem, jakoby miała przejmować się czczym gadaniem znudzonych kobiet rządnych ekscesów. – Jak ten cały Monitor obserwuje wszystkich na raz? Przecież szpital jest ogromny.
– Nikt tego nie wie, ale ma swoje sposoby. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby kłamał. Wszystko co nam przekazuje jest prawdą, a jeśli czyjaś tajemnica lub pomyłka nie została od razu rozpowiedziana, to znaczy, że jest w tym jakiś cel.
– Rozumiem. Ktoś musi się nieźle bawić. – Nastolatka skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła się zastanawiać. W takim razie, jeżeli uda nam się odkryć tożsamość tego kogoś, może  dowiemy się, kto zabija ludzi.
– W każdym razie, jestem Magda. – Brunetka wyciągnęła dłoń w jej stronę. – Będziemy dziś razem pracować.
– Tak – odpowiedziała wyrwana z przemyśleń i delikatnie uścisnęła jej rękę. – Lizzy .
 – przedstawiła się zażenowana.
~*~
– Doktorze Michaelis, co pan sądzi o naszej nowej metodzie? – Złotowłosy lekarz, emanujący ogromnym entuzjazmem, zaczął skakać wokół swojego nowego obiektu kultu.
Sebastian wiedział, że jego przykrywka była dobra i dawała mu wiele możliwości, by węszyć po szpitalu, ale uwielbienie, jakim darzyli go medycy było wręcz nienaturalne. Sama jego obecność wywoływała poruszenie wśród personelu.
– Bardzo pomysłowe wykorzystanie surowców, jestem pod wrażeniem – odpowiedział, siląc się na pochwałę, która w gruncie rzeczy była zbędna.
Nawet bez pochlebnych komentarzy byli w niego zapatrzeni i żadnemu nie przyszło do głowy, że nie jest prawdziwym lekarzem. Bawiła go ta prostota ludzkiego umysłu.
– Proszę dalej. To bardzo ciekawy przypadek rzadkich powikłań po zapaleniu płuc. Pacjent obecnie znajduje się w stanie śpiączki pooperacyjnej, jednak wciąż nie zdecydowaliśmy, co zrobić z nim dalej. Proszę spojrzeć. – Siwy mężczyzna z ciężkimi, grubymi szkłami na nosie, ordynator oddziału, podał demonowi wyniki badań oraz zdjęcia pacjenta.
Sebastian wziął je do ręki i zaczął przeglądać ze skupieniem, teatralnie poprawiając okulary. Trójka lekarzy patrzyła na niego, oczekując na decyzję. Nie miał zielonego pojęcia, co było temu człowiekowi – był wprawdzie niezwykle inteligentny i posiadał podstawowa wiedzę medyczną, ale dokładna znajomość biologii ludzkiego ciała nie była niezbędna kamerdynerowi, dlatego nigdy się w nią nie zagłębił. Czytając niezrozumiałe zapiski zdecydował, że będzie musiał to zmienić.
– Ciekawe… Doktorze Blake – zwrócił się do blondyna. – Jakie działania pan proponuje? – Wybrnął z sytuacji obronną ręką.
Tak jak się spodziewał, młody lekarz, upojony zaszczytem możliwości wystawienia swojej opinii przed znanym autorytetem, wpadł w słowotok. Pozostała dwójka zaczęła z nim polemizować, zupełnie zapominając, że pierwotnie oczekiwali opinii od kogoś zupełnie innego niż oni sami. Zadowolony z siebie, kamerdyner wykorzystał chwilę ich nieuwagi, by dokładnie rozejrzeć się po sali. Znów czuł, że ktoś go obserwuje, jednak tym razem nie wiedział skąd.
– Panowie, uspokójcie się – przerwał dyskusję, która powoli zaczynała się przeradzać w kłótnię, gdy uznał, że w tym miejscu nie dowie się niczego przydatnego.
– Blake, Tatcher, uspokójcie się! – krzyknął ordynator, ukrywając zażenowanie. – Chcecie zostać kolejną nowinką Monitora?
– Przepraszam
– Proszę o wybaczenie. – Uspokoili się, słysząc niejasny demonowi tytuł, chociaż blondyn wydawał się czuć pogardę do wspomnianego „Monitora”. To słowo wzbudziło zainteresowanie Sebastiana. Reakcja lekarzy wskazywała, że był kimś istotnym w ich szpitalnej społeczności.
– Więc, doktorze Michaelis, co powinniśmy zrobić z pacjentem? – Siwy mężczyzna powrócił do pierwotnego pytania.
– Uważam, że zaproponowana przez doktora Tatchera metoda powinna odnieść najlepszy skutek. – odrzekł pewny siebie.
Jego decyzja bazowała jedynie na wieku lekarzy i sposobie, w jaki odniósł się do niego szef oddziału. Wydawało mu się, że darzył go pewną dozą zaufania, dlatego poparcie jego opinii było bezpieczniejsze zarówno dla jego kamuflażu, jak i życia pacjenta.  
                Reszta obchodu wyglądała identycznie. Przy każdym przypadku, trójka podekscytowanych mężczyzn, bardziej niż na samym pacjencie, skupiała się na zaimponowaniu gościowi. Bawiło go to, a jednocześnie przerażało, jak łatwo było zmanipulować cały lekarski światek. Nie świadczyło to najlepiej o ich inteligencji, jak więc musiało się przekładać na zawodowe kompetencje? Nie chciał się nawet zastanawiać. Sama myśl o tym, że którykolwiek z tej, niewzbudzającej zbytniego zaufania, bandy, miałby dotykać gołymi rękami, rozpłatanego na operacyjnym stole, ciała jego pani, wzbudzała w nim odrazę. Obiecał sobie dbać o nią tak, by nigdy nie trafiła pod ten rzeźniczy nóż. Z zebranych przez niego informacji, niezbędnych do odpowiedniego odgrywania swojej roli, wynikało, że niewielki odsetek operacji zakańcza się całkowitym sukcesem – to jest, przeżyciem pacjenta. Za częściowy sukces uznawało naprawienie urazu, nawet jeśli pacjent nie dotrwał żywy do jego końca. Gdyby hrabianka straciła życie, oddała nie w pełni przygotowaną duszę z takiego powodu, nie mógłby sobie wybaczyć.
                Zupełnie inną, zastanawiającą go rzeczą było ciągłe uczucie, nie… Ciągła świadomość tego, że był obserwowany. W każdym pomieszczeniu ogromnego molocha, na każdym korytarzu, ktoś go śledził, jednak robił to tak zmyślnie, że nie potrafił go zidentyfikować. To sprawiało, że musiał uważać jeszcze bardziej niż zwykle na swoje ludzkie zachowania. Wiązało się to z koniecznością jedzenia, picia i udawanie zmęczenia czynnościami, które nie były w stanie pozbawić go energii. Myśl, że będzie musiał stać się jeszcze bardziej podobny do nich, niesamowicie go irytowała. Nie mógł się już doczekać końca dnia, powrotu do posiadłości i zrzucenia ludzkiej maski.
Gdy tylko obchód dobiegł końca, udał się do swojego tymczasowego gabinetu, zaczepiając po drodze jedną z pielęgniarek z prośbą, by przysłała do niego Lizz. Uprzejma kobieta, onieśmielona jego urodą, kiwnęła głową i pobiegła w głąb korytarza. Znużony obowiązkami, wszedł do pomieszczenia, usiadł w fotelu i wyciągnął się.
Na co dzień nie robię sobie przerw w środku dnia. Całkiem przyjemne uczucie. – Luźna myśl wywołała uśmiech na jego twarzy.
Udawanie prawdziwego człowieka, tym bardziej wysoko postawionego, miało także swoje dobre strony.
~*~
– Zaczniemy od rozdania leków pacjentom na tym piętrze. – Zielonooka pchała przed sobą wózek pełen kubeczków z kolorowymi tabletkami w środku. – Jesteś strasznie spięta, Lizzy – zauważyła, widząc jej zaczerwienione, od mocnego ściskania kartek, dłonie.
– Przepraszam. – odpowiedziała, gorączkowo przeglądając listę.
Martwiła się, że popełni błąd, który wyda ją przed młodą pielęgniarką. Teraz, gdy miała pierwszy trop w sprawie Wampira, na dodatek taki, który mógł jej zaszkodzić, musiała dawać z siebie wszystko. Nie spodziewała się jednak, że zwykła rozpiska z lekami dla chorych może być tak skomplikowana. Im dłużej przyglądała się oznaczeniom, tym mniej jej rozumiała. Zbitek cyfr i skrótów, niemal niemożliwych do rozszyfrowania dla kogoś, kto z leków znał jedynie morfinę oraz kilka rodzajów narkotyków, których nielegalną sprzedaż na terenie miasta ukróciła jakiś czas temu, wyglądał niczym starodawne pismo.
– No dobrze, zajmę się tymi po prawej. – Pielęgniarka wzięła do rąk kilka kubeczków i podchodziła kolejno do pacjentów.
Elizabeth stała w miejscu, wciąż próbując rozszyfrować listę. 
– Lizzy, co ty robisz? – zapytała zaskoczona Magda, widząc wciąż stojące na swoim miejscu leki.
– Ja… Przepraszam, nic z tego nie rozumiem – odpowiedziała skruszona.
Na przekór wszystkiemu, czego się spodziewała, brunetka zareagowała jedynie szczerym rozbawieniem.
– Może ty naprawdę masz z nim romans? – Spojrzała na nią tajemniczo.
– Nie, to nie tak, ja… – przerwała. – Prędzej bym sobie strzeliła w łeb!– dodała w myślach, tłumiąc nieodpartą chęć wypowiedzenia tych słów na głos.
– Porozmawiamy o tym przy obiedzie, teraz chodź, wyjaśnię ci to. – Wskazała dłonią trzymaną przez Elizabeth rozpiskę. – Musimy rozdać wszystkie leki przed obiadem. Sama nie dam rady. – Stanęła za czerwoną ze wstydu koleżanką i patrząc jej przez ramię, tłumaczyła jej, jak odczytywać zapisane informacje. Okazało się, że to wcale nie było trudne, gdy ktoś się zlitował i zechciał wyjaśnić.
– Zrozumiałaś?
– Tak, dziękuję – Odpowiedziała z wdzięcznym uśmiechem na twarzy.
– Nie ma za co, chodźmy dalej.
Pośród zdziwaczałego, ponurego personelu, młoda pielęgniarka świeciła przyjemnym blaskiem. Była pełna energii, uprzejmości i ogromnej chęci do pracy. Uśmiech nie zniknął jej twarzy nawet wtedy, gdy jeden z pacjentów zwymiotował na jej uniform. Całym sercem pragnęła nieść pomoc potrzebującym. Cóż za naiwne podejście. Mimo głupoty, jej czyste intencje i ogromna determinacja imponowały szlachciance. Mało było na świecie takich ludzi jak ona, pozbawionych negatywnych uczuć, widzących we wszystkich wokół jedynie dobro. Zrobiło jej się żal pielęgniarki – tacy jak ona wiodą trudne, pełne wyrzeczeń życie, w zamian nie otrzymując nawet pochwały . Poczuła do niej sympatię. Tacy ludzie byli potrzebni światu, dzięki nim dobro jeszcze nie do końca opuściło ten świat. Odrobinę przypominała ją samą, z dawnych czasów, kiedy wiodła beztroskie życie otoczona miłością, życie, które siłą zostało jej wyrwane.
– Kiepska dziś pogoda. Myślisz, że będzie padało? – Zielonooka zatrzymała się na środku korytarza, zerkając przez okno na gęste, ciemne chmury zmierzające w ich stronę.
– Bardzo możliwe – odpowiedziała Lizz, bez większego zainteresowania. – Co za różnica, skoro i tak spędzimy tu cały dzień? – pomyślała po chwili.
                Dziewczyny weszły do kolejnej, ostatniej już sali. Magda była zadowolona z postępów współpracowniczki. Cieszyła się, że miała kolejną okazję do pomocy. W pewnej chwili, do środka pokoju wpadła zdyszana pielęgniarka w średnim wieku, przerywając przyjemną ciszę.
– Nowa, doktor Michaelis cię wzywa! – wysapała, łapiąc oddech.
Czerwonowłosa spojrzała na nią pogardliwie.
I biegłaś przez cały szpital, żeby mi to powiedzieć i przypodobać się komuś, kto już nawet nie pamięta, że istniejesz? Żałosne… – parsknęła pod nosem.
– Powiedz mu, żeby sam tu przyszedł, jeżeli czegoś chce. Jestem zajęta – burknęła skupiając się na pracy. We łbie mu się poprzewracało!
W Sali zapanowała niezręczna cisza. Obie pracownice wpatrywały się w nią osłupiałe. Dopiero po chwili zorientowała się, że popełniła fatalną gafę.
– To znaczy… Proszę mu powiedzieć, że za chwilę przyjdę – poprawiła się, pochylając delikatnie głowę.
Oburzona kobieta prychnęła pod nosem i bez słowa wyszła.
– Zająć ci miejsce na stołówce?
– Nie trzeba, chodźmy tam razem – odpowiedziała i zaczęła pchać pusty wózek.
– Ale doktor…
– Znajdzie mnie. No chodź, musisz mi pokazać, gdzie jest ta stołówka – Poganiała ją.
Nie widziała potrzeby zgrywania się przed dziewczyną. Po tych paru godzinach, które z nią spędziła wiedziała, że jest tak niewinna i pozbawiona najmniejszej chęci sprawiania ludziom kłopotów, że na pewno nic nikomu nie powie. Zamierzała nawet wyjawić jej podczas obiadu, po co tak naprawdę tutaj jest – przy odrobinie szczęścia jej przykrywka wcale nie musiała ucierpieć, a sprzymierzeniec wewnątrz tej społeczności ogromnie by jej pomógł. Wszystko miała już dokładnie zaplanowane. Wspólny, zbliżający do siebie posiłek, granie osamotnionej ofiary Monitora, głośne miejsce, gdzie ciężko będzie podsłuchiwać rozmowę. To był idealny moment i nie zamierzała porzucać swojego planu z powodu sebastianowej zabawy w lekarza. Poza tym, po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła prawdziwy głód. Praca w szpitalnych warunkach wysysała z niej olbrzymie ilości energii. Gdyby demon usłyszał burczenie jej brzucha, prawdopodobnie umarłby ze śmiechu – kolejny dobry powód, by nie pokazywać mu się na oczy.
~*~
Kiedy szła na stołówkę z uśmiechem na twarzy, nie mogąc się doczekać aż coś zje, nie spodziewała się zobaczyć tam czegoś takiego. Z jakiegoś powodu słysząc „obiad”, wyobrażała sobie pięknie przystrojone, idealnie podane potrawy, przygotowywane przez Sebastiana z prawdziwym zaangażowaniem, godnym artysty. To, co zobaczyła, gdy z głośnym plaskiem wylądowało w wyszczerbionej misce, którą trzymała w ręku, wyglądało jak sterta odpadów powstałych w trakcie tworzenia dzieła, które zawisnąć może jedynie w szemranych gospodach. Szarozielona maź, chlubnie nazywana zupą, śmierdziała brudnymi skarpetami. W jej wnętrzu pływały kawałki czegoś bliżej nieokreślonego, prawdopodobnie warzyw, ale nie odważyła się zapytać. W bardzo brutalny sposób sprowadzona na ziemię, wzięła kawałek chleba, by chociaż trochę zapchać żołądek. Razem z brunetką usiadły przy stoliku w samym centrum pomieszczenia.
– Smacznego! – Magda ochoczo chwyciła łyżkę i zaczęła zajadać się wyblakłą breją.
Hrabianka patrzyła na nią z obrzydzeniem. Chwyciła w dłoń swój posiłek i powoli przeżuwała kolejne kęsy.
– Tu możemy normalnie porozmawiać. Więc, co chciałaś mi wcześniej powiedzieć? – zapytała pielęgniarka między kolejnymi machnięciami łyżką.
– Pewnie już zauważyłaś, że nie do końca radzę sobie z pracą.
Pokiwała głową. Trudno było tego nie zauważyć, a zielonooka nie wydawała się tak głupia, by tego nie dostrzec.
– Tak naprawdę jestem tutaj z polecenia królowej. Pracuję nad rozwiązaniem sprawy Wampira, słyszałaś o nim?
– Ten, który wysysa ludzką krew i rozrzuca ciała po całym Londynie? – powiedziała z pełnymi ustami.
– Tak. Dowiedziałam się, że sprawca może być związany ze szpitalem.
– Dlatego doktor Michaelis wziął cię ze sobą mimo tego, że nic nie potrafisz?
Lepiej niż się spodziewałam! – Hrabianka ucieszyła się w myślach. To było prostsze niż przewidywała. – Tak, zgodził się mi pomóc. W ten sposób mogę swobodnie się rozejrzeć. Jeśli mogłabyś zatrzymać to dla siebie…
– Oczywiście. Pomogę ci, jak tylko będę mogła – odparła ochoczo.– Poza tym dobrze, że mi o tym powiedziałaś, po przerwie miałyśmy założyć parę kroplówek. Wyobrażasz sobie, co by było, gdybym ci to zostawiła? – zaśmiała się.
Czerwonowłosa nie widziała w tym nic zabawne, raczej niebezpiecznego, ale także zaczęła się śmiać, by zbliżyć się do niej jeszcze bardziej. Przez resztę posiłku Magda opowiadała jej mało istotne historie z życia szpitala, których Lizz cierpliwie wysłuchiwała udając, że naprawdę ją interesują.
Kolejną opowieść przerwał, krzyk lekarki z końca stołówki.
– Z pacjentką z dziesiątki? Nie masz za grosz wstydu, to jest koniec! – Rzuciła zwiniętą kartkę papieru w twarz jakiegoś mężczyzny i wybiegła z płaczem.
– No i już, kolejna gorąca plotka. – Zielonooka wzruszyła ramionami zupełnie obojętna.
 Szlachcianka zastanawiała się, dlaczego plotki przekazywane przez Monitora w ogóle jej nie obchodziły, za to historie, które sama usłyszała, chociaż także były pewnego rodzaju plotkami, wydawały jej się ciekawe.
                Cała sala zaczęła wrzeć. Ludzie szeptali za plecami mężczyzny. Wstał, cisnął zgniecioną kartkę do kosza i wyszedł, nie mogąc dłużej znieść ich oceniających spojrzeń. Gdy tylko zniknął, Elizabeth podbiegła do śmietnika, pod pretekstem wyrzucenia serwetki, i wyciągnęła z jego wnętrza papierową kulkę. Wróciła do stolika i rozwinęła zdobycz.
– „Doktora Malcolma Bradforda widziano wielokrotnie na spoufalaniu się z pacjentkami. Ostatnio obrał sobie za cel Glorie Bloxam z sali numer dziesięć. Nie ładnie doktorze, co na to pańska żona.” Naprawdę? – Hrabianka z zażenowaniem przeczytała zapisane słowa, które wywołały tak ogromne poruszenie.
– Hm?
– Z powodu takiej bzdury wszyscy poszaleli? T tylko idiotyczna plotka, co kogo obchodzi życie jakiegoś małżeństwa… – burknęła, całkowicie nie rozumiejąc poruszenia personelu.
– W tym miejscu znaczy to ogromnie dużo. Sama tego nie rozumiem, widać oni tego potrzebują.
– Pójdę pokazać się Michaelisowi. Spotkamy się w pokoju pielęgniarskim za 15 minut? – zapytała czerwonowłosa, chowając notkę do kieszeni.
– Dobrze.
~*~
– Lizzy, wzywałem cię ponad dwadzieścia minut temu! – Kiedy przekroczyła próg jego gabinetu, demon wyglądał na zirytowanego. Widząc go, prychnęła pod nosem.
– Chyba ci się naprawdę coś poprzestawiało, jeśli myślisz, że przybiegłabym…
                – Lizzy, uważaj na słowa! – podniósł głos i dyskretnie wskazał jej dziurę w ścianie. Skrzywiła się, ubolewając nad swoim losem. – Wypisz mi na tej kartce listę popołudniowych zadań. – Zadowolony z siebie przesunął papier na skraj biurka.
Ciężkim krokiem podeszła do niego i chwyciła pióro w dłoń. Pochyliła się nad kartką i przeczytała, co było na niej napisane. „Ktoś ciągle mnie obserwuje, nie możemy tu swobodnie rozmawiać.” Przewróciła oczami. „Brawo, geniuszu. Ten ktoś to Monitor. Myślę, że dzięki niemu dowiemy się, kto stoi za atakami wampira. Mam coś dla Ciebie. Dowiedz się o tym wszystkiego, czego zdołasz. Spotkamy się na stołówce w porze kolacji. Jeszcze jedno, umieram z głodu. Zrobiłeś jakiś obiad?”  Wyciągnęła z kieszeni zwiniętą kulkę i podała mu wraz z notatką. Przeczytał jej treść, wstał i otworzył drzwiczki jednej z szafek. Wewnątrz, na zdobionym, porcelanowym talerzu leżał pachnący kawałek pieczonego kurczaka. Podeszła do niego, wyszarpnęła mu z dłoni sztućce i stojąc przed komodą, szybko wcisnęła w siebie pyszne, ciepłe jedzenie.
– Żarcie z tej stołówki to jakaś kompletna porażka – jęknęła, wycierając usta chustką.
– Spodziewałaś się przysmaków? – odparł, zostawiając dla siebie zdziwienie powstałe na widok jej nienawidzącej jedzenia, kruchej pani, która żarłocznie wpychała w siebie mięso.
– Spodziewałam się jedzenia, a nie lepkiej, szarej brei – mówiła, nie ukrywając niezadowolenia. Głodna, niezadowolona dziewczyna, która nie potrafiła się odnaleźć w świecie prostych ludzi –wzbudzała w nim niesamowite rozbawienie.
– Nie wiem jak długo będę w stanie to znosić. Jeszcze ten smród, to straszne.
– Rozumiem, Lizzy, że w domu karmią cię samymi przysmakami z górnej półki? – droczył się.
– Nie są aż takie wyśmienite, ale na pewno lepsze niż to. Doktorze Michaelis. – Ostatnie słowa z trudem przeszły jej przez gardło.
Najwyraźniej demon doskonale się bawił, podczas gdy ona zapracowywała się na śmierć.
– Dobrze, wracaj już do pracy. Nie jesteśmy tu na wakacjach! – polecił jej, ledwo powstrzymując śmiech na widok jej czerwonej z oburzenia twarzy.

– Pożałujesz tego… – warknęła pod nosem i wyszła z gabinetu. 

.