sobota, 27 stycznia 2018

Tom V, LXIX

Rozdział miał być tydzień temu, ale ze względu na problemy z pewną dziewuchą, która groziła mi śmiercią, zwyczajnie się nie wyrobiłam. Wybaczcie TT_TT.

Z nowości: od 1.02.2018 zaczynam pracę, więc nie wiem, jak to będzie z rozdziałami i kolorowaniami. Będę pisać i kolorować, gdy będę miała czas, także daty i godziny publikacji rozdziałów mogą ulec zmianie – będę o tym informować tutaj albo na FP, bo sama jeszcze nie wiem, jak to będzie. W każdym razie przewiduję rozdział Dziwaka w najbliższą środę, ale Róży w sobotę prawdopodobnie znowu nie będzie. Wiem, że to irytujące, ale nikt mi nie płaci za pisanie opka, więc nie mogę go stawiać na pierwszym miejscu :P.

Poza tym organizuję małe wydarzenie z okazji walentynek, do którego robię teraz sporo kolorowań. Obserwujcie więc stronę, mam nadzieję, że Wam się to spodoba. Będą Wasze ulubione postaci, na które mogliście głosować w ankiecie na grupie mojej strony. Jeśli jeszcze Was tam nie ma, to serdecznie zapraszam: 
https://www.facebook.com/groups/309442889529717/?ref=bookmarks


A teraz życzę wszystkim miłej lektury i wspaniałego weekendu! :*

Poniższa wiadomość jest czysto informacyjna, możecie ją zignorować, skierowana jest tylko do jednej osoby.

Przy okazji oświadczam, iż osoba, która groziła mi śmiercią (oraz jej wszystkie konta fake, strony, konta na profilach gdziekolwiek w Internecie), NIE MA ABSOLUTNIE ŻADNEGO PRAWA do wykorzystania w JAKIKOLWIEK SPOSÓB KTÓREJKOLWIEK z moich prac, bez względu na to, czy będzie to informacja na Facebooku, zabawa, grafika, kolorowanie, opowiadanie, pomysł na postać czy cokolwiek innego, co stworzyłam osobiście lub do czego mam jakiekolwiek prawa autorskie. Nieuszanowanie mojego prawa do zabraniania udostępniania mojej twórczości grozi sankcjami karnymi. Pozostali mogą wykorzystywać moje prace zgodnie z obowiązującym prawem i tak długo, jak będziecie oznaczać autora :*. Wybaczcie, że Wam tak tutaj spamuję, ale gdzieś trzeba mieć w razie czego dowód, bo niektórzy zwyczajnie nie powinni mieć dostępu do internetu, a po kradzieży mojego posta na temat zmian na Facebooku (co było już absolutnym szczytem żałosności) muszę się ubezpieczać.


===================================

Nastolatka wtuliła się mocno w ukochanego, przekazując w uścisku całą miłość, wdzięczność i radość, które zrodziły się w dzień dzięki jego gestowi. Brakowało jej zamknięcia, nie miała okazji się pożegnać i chociaż wiedziała, że Sebastian zrobił to w jej imieniu, zdanie, Elizabeth to wciąż było zbyt mało. Chciała dać przyjaciołom nadzieję, powiedzieć, by za nią nie płakali, bo sama, choć w zupełnie innej postaci, w dalszym ciągu istniała, jedynie równolegle z nimi. Czasem zastanawiała się, czy gdyby odrzuciła obietnicę i postanowiła żyć dalej, Amon pozwoliłby jej wrócić do przyjaciół przynajmniej raz, by mogła osobiście wyjaśnić im sytuację. Nie odważyła się jednak spytać, doskonale zdając sobie sprawę, iż w sytuacji, w jakiej się znaleźli, król demonów byłby w stanie nagiąć wszelkie zasady, tak długo, jak prowadziłoby to do zmiany jej decyzji. Pytanie o to nie byłoby więc w porządku ani względem Sebastiana, ani jej samej. Niektórych spraw nie da się zamknąć, musiała się z tym pogodzić.
— Jutro… będziemy na miejscu? — zapytała w końcu, przerywając błogą ciszę. Krótki moment radości wydawał się nazbyt optymistyczny, jakby zaczynała tlić się w nim nadzieja, na którą żadne z nich nie mogło sobie pozwolić.
— To prawda. Jutro wszystko się skończy. Nie sądziłem, że to nadciągnie tak szybko. Myślałem… że będziesz chciała tu trochę zostać — wyznał ciężko Michaelis. Uciekł wzrokiem, wbijając spojrzenie z parę eleganckich, solidnych butów o grubych szwach, którymi Samarel nerwowo stukał jednym o drugi, przestępując z nogi na nogę, usilnie starając się nie wtrącić, by wywrzeszczeć w twarz parze zakochanych, co czuł, zmuszając ich do podjęcia dobrej decyzji. W jego mniemaniu król powinien zamknąć ukochaną w lochu, dać jej czas na przemyślenia i wypuścić, gdy zmieni zdanie. Sam przynajmniej zachowałby się właśnie w taki sposób, choć rozumiał, że kiedy w grę wchodziły emocje, nie było to najlepsze rozwiązanie. Istot czujących nie należało zmuszać, to zawsze niosło ze sobą tragiczne w skutkach, długofalowe konsekwencje.
— Chciałabym zrobić coś zabawnego. Zjechać z poręczy po schodach, zjeść ogromny deser, śpiewać w wannie i… kochać się z tobą raz jeszcze, nim to wszystko zniknie. To zbyt samolubne? — Elizabeth przyłożyła dłoń do policzka narzeczonego, by zmusić go na spojrzenie na nią. — Jesteśmy narzeczeństwem, należy nam się ostatnia wspólna noc, byś nigdy mnie nie zapomniał. To jest samolubne, wiem o tym, ale…
— Rozumiem, nie zapomnę o tobie nawet gdybym chciał — przerwał Kruk. — Przygotuję kąpiel, wymyślę piekielny deser, z poręczy możemy zjechać nawet teraz, tylko chciałbym… — uciął, niepewnie patrząc w błękitne oczy ukochanej. — Chciałbym odrobinę twojej krwi, na pamiątkę. Potrzebuję czegoś, co będzie mi o tobie przypominało… — wyznał łamiącym się głosem.
Czuł, jak do jego oczu wzbierają łzy, którym nie potrafił się opierać. Siła smutku i pożerającej substytut jego duszy rozpaczy była nie do udźwignięcia nawet dla samego króla dzieci ciemności. Ponownie uciekł wzrokiem, odsuwając się od dziewczyny drżącymi rękoma. Przez chwilę jeszcze stał w miejscu, wpatrując się w ostre czubki swoich szpilek, póki nie odwrócił się na pięcie, wychodząc z obserwatorium pod pretekstem wypolerowania poręczy, by lepiej się po niej zjeżdżało.
Gdy wyszedł, Lizz przysiadła na schodku katedry, z której przed chwilą obserwowali niebo, wzdychając z rezygnacją. Im dłużej żyła w tej sytuacji, im bardziej zbliżał się ostatni dzień, tym trudniej było jej podtrzymywać decyzję, która zwyczajnie trafiła sens. Początkowo myślała, że tak będzie lepiej, tak powinno być, że uczciwość i wierność kontraktowi jest ważniejsza od uczuć dwóch jednostek, chodziło o podtrzymanie idei, pokazanie poddanym, jak ważny był król, skoro własna narzeczona zrezygnowała dla niego z życia. Choć po chwili uświadomiła sobie, że nie byłaby nawet pierwszą. Przecież Amon miał już swoją piekielną królową, ona się nawet nie umywała do tej roli.
— Samarel, czy ja dobrze robię? Chciałam być uczciwa, pokazać poddanych, że królowi należy się szacunek. Dotrzymać obietnicy, by Sebastian wiedział, jak bardzo go kocham. Wiem, że to właściwa decyzja, więc dlaczego to się staje takie trudne?
— Chciałbym umieć ci wyjaśnić, ludzkie dziecko — przyznał żołnierz, podchodząc bliżej niej. — Dla mnie twój czyn jest głupi. Król nie chce, żebyś odeszła i wyraził to bardziej niż jasno. Sprzeciwiając się jego woli, okazujesz brak szacunku, choć rozumiem, że próbujesz pozostać wierna obietnicy. Niemniej z mojego punktu widzenia, dobrą decyzją byłaby ta, która zapewniłaby szczęście, czymkolwiek ono jest.
Lizz spojrzała na Samarela. Wyznanie tak otwarcie swojego zdania po raz kolejny, na dodatek w takiej a nie innej sytuacji, imponował nastolatce. Potrafił bronić swojego zdania, nawet jeśli wiedział, że mogłoby się to źle skończyć. Nic wszak nie stało na przeszkodzie, by nastolatka zażyczyła sobie przed śmiercią końca życia piekielnego dowódcy. Jednak zależało mu na królu na tyle, by zaryzykował w imię wyższego doba – dobra królestwa.
— Szczęście… — mruknęła, kładąc dłoń na piersi demona. — Jest wtedy, gdy czujesz tu przyjemne ciepło na czyjąś myśl. Gdy uśmiechasz się bez powodu, wszystko wydaje się mieć piękniejsze kolory niż zwykle, za to problemy… nawet jeśli są duże, masz wrażenie, że wszystkiemu podołasz, bo wierzysz w siebie, swoje życie i bliskich, którzy cię wspierają — wyjaśniła, uśmiechając się do niego.
Przez moment wpatrywali się w siebie, póki z głębi biblioteki nie dobiegł do ich uszu głośny huk. Natychmiast poderwali się na równe nogi, biegnąć w stronę źródła dźwięku, by na podłodze pomiędzy rzeźbami zobaczyć Sebastiana zalanego wodą.
— Sebastian? Co się stało? — zapytała Lizz, klękając na jednym kolanie przy ukochanym, by ocenić, czy coś sobie zrobił i potrzebuje krwi.
— Wdepnąłem w miskę, nic nadzwyczajnego, zdarza się. Poręcz jest gotowa, więc w każdej chwili możemy zjeżdżać — odparł niechętnie, tonem głosu wyrażającym urazę, lecz nastolatka postanowiła to zignorować. Wdawanie się w kolejną jałową dyskusję na temat jej decyzji nie zdawało się mieć żadnego sensu. Zamiast tego pomogła narzeczonemu wstać, zebrała porozrzucane szmaty i korzystając z niedawno opanowanej mocy, sprawiła, że rozlana woda posłusznie wróciła do miski.
— Udało się! — ucieszyła się, po chwili zachwiawszy się na nogach. Manipulacja materią wciąż była dla niej bardzo wyczerpująca. Żałowała, że nie będzie miała okazji opanować jej do perfekcji, bo było tak wiele rzeczy, które jeszcze mogłaby zrobić.
— Brawo, kochanie. Doskonale sobie poradziłaś! — pochwalił Amon, w którego chwilowo wstąpiła dawka optymizmu.
— Ał, coś mnie ugryzło! — jęknął Samarel, rujnując podniosłą chwilę radości zakochanych, skupiając na sobie ich spojrzenie.
~*~
Anasi siedział w swoim gabinecie. Jak każdego dnia o tej samej porze, popijał właśnie jedną z trzech dziennych dawek krwi, które miały mu zapewnić idealną trzeźwość umysłu niezbędną do produktywnej, dobrej pracy. Z wygodnego fotela zerkał przez okno gabinetu wychodzące na dziedziniec, na którym grupa młodych demonów ponownie bawiła się w coś, czego demon osobiście nie popierał. Tym razem żądni przygód młodzieńcy nie ograniczyli się do demonicznego psa. Znaleźli małą piekielną małpkę, która zamierzali rozszarpać na strzępy kłami, ucząc się wgryzania w odpowiednie punkty, z których najmniejszym wysiłkiem mogli pobrać największe dawki krwi.
Widok młodych nie napawał go jednak ani obrzydzeniem, ani entuzjazmem. Był mu zupełnie obojętny, jak przez całą wieczność, z czego zawsze był niezwykle dumny. Jednak apatia towarzysząca mu przez kilka ostatnich dni sprawiała, że czuł się niekompletny, jakby w jego wnętrzu zabrakło czegoś bardzo ważnego. Nie rozumiał, co to było, a może raczej: nie chciał dopuszczać do siebie tej myśli. Raz stracony obiektywizm nigdy nie może zostać odzyskany. Subiektywne spojrzenie na każdą ze spraw było zbyt kuszące, emocjonujące, pozostawiające setki nowych rozwiązań i spojrzeń na sprawę. Dopiero poczuwszy, jak to jest mieć prywatne odczucia wobec danej sprawy, zrozumiał, jak ograniczone, choć niezbędne, było jego spojrzenie na to, co go otaczało. Wszystkie przeżycia, które ostatnimi czasy wspominał, stawały się czymś zupełnie nowym, głębszym, ciekawszym. Widział przed sobą nieograniczone możliwości, źródła informacji, których wcześniej nie uznałby za wartościowe, jednak stając po drugiej stronie balustrady, pojął, jak wielkie znaczenie dla sprawy miały uczucia.
Nie mógł powiedzieć, by była to czyjaś zasługa, choć początkowo winą za utratę obiektywizmu obarczał Elizabeth. Szybko jednak zrozumiał, że przenosił na nią winę nie ze względu na to, że faktycznie taka była prawda, lecz dlatego, że po raz pierwszy zdarzyło mu się poczuć w ten sposób za jej sprawą. W końcu pojął, że w rzeczywistości powinien być wdzięczny ludzkiemu dziecku, które przewróciło życie królestwa do góry nogami, nie mając nawet dosyć siły, by zabić któregokolwiek z nich. Uświadomienie sobie przenoszenia uczuć stało się nowym punktem zwrotnym w życiu Anasiego. Nowa wiedza zdawała się przydatna, lecz nowa sytuacja pozbawiała go poczucia bezpieczeństwa i pewności, że to, co robił, było ważne i miało sens. Nie uważał jednak, że warto wracać do dawnego spojrzenia. Musiał nauczyć się odróżniać własne opinie od faktów, zostawiając te pierwsze dla siebie i osób, z którymi chciałby je omówić.
I właśnie wtedy, gdy zdał sobie z tego sprawę, poczuł samotność. Po raz pierwszy odkąd powstały pierwsze demony, odkąd rozpoczął długą podróż od pozbawionego świadomości własnej egzystencji potwora, po jednostkę z daleko rozwiniętą inteligencją, czuł coś takiego. Wcześniej podróżował sam, a jego sojusz z Belialem miał typowo praktyczne zastosowanie. Nie potrzebował przyjaciół, znajomych, przypadkowych towarzyszy – nie było mu to potrzebne, bo pozbawiony był tego, co było motorem napędowym dla innych do nawiązywania bliższych relacji: prywatnej opinii. To właśnie wymiana myśli, emocji i doświadczeń była potrzebą tak silną, że nawet pośród wyzutego z emocji społeczeństwa odciskała na nim swoje piętno. Uświadomienie sobie tych, zdawałoby się, oczywistych faktów była dla pajęczego informatora ciężkim ciosem, a nieobecność króla i jego wybranki, która pośrednio pomogła mu to zrozumieć, zwyczajnie go smuciła. Pragnął – on, wiecznie neutralny obserwator – pragnął, by jego król znów był szczęśliwy, by dziecięcy śmiech nastolatki wypełniał korytarze, a w samym piękne znów nastały czasy spokoju i pewności.
— Panie? — Zza drzwi usłyszał podekscytowany głos jednego z naukowców. Wyrwany z zamyślenia stęknął ciężko i odwrócił fotel z powrotem w stronę blatu. Wysoką szklankę z krwią odstawił na podstawkę, a dopiero potem odpieczętował drzwi, pozwalając demonowi wejść do środka.
— Słucham, Kaahel, co się stało? — zapytał spokojnie, wskazując młodzieńcowi w białym kitlu siedzenie. Ten jednak pokręcił nerwowo głową, podszedł do biurka i położył na nim plik dokumentów.
— Co to jest?
— Wyniki najnowszych badań. Odkryliśmy coś nowego. Proszę spojrzeć — odparł Kaheel, przewracając kartki na stronę, na której znajdowała się informacja na tyle niezwykła, by wstrząsnąć naukowcami do tego stopnia, by musieli konsultować ją z informatorem.
— To badania…?
— Tak, proszę spojrzeć na te dane. Jeśli się nie mylę, w ten sposób moglibyśmy ostatecznie zabezpieczyć Podwalinę.
— Jesteś pewien? Jeśli to prawda, trzeba natychmiast przekazać tę informację królowi! — Anasi uniósł głos. Z jego rąk wypełzło kilka pająków. Demon pokazał im akapit tekstu, a potem kazał gnać do piekielnej biblioteki, by zdążyć na czas przekazać wieści.
— Musimy zrobić jeszcze kilka badań, nie jesteśmy pewni, jak to dokładnie działa, ale jeśli taka dawka wystarcza, by na odległość wzbudzić w nim drgania…
— Jeśli go chwyci, będzie w stanie zabezpieczyć podwalinę. Ale to kosztowne, straci mnóstwo sił. Poza tym rytuał należy powtarzać, to nic nie da.
— Da… To znaczy, to możliwe, panie. Jednak, by tak było… — wtrącił niepewnie naukowiec, lecz Anasi przerwał mu uniesieniem dłoni.
— Pająki dostarczą królowi informacje, decyzja należy do niego. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak to działa, nie bez powodu od pokoleń trzymamy go pod kluczem — wyjaśnił tonem jednoznacznie ucinającym niewygodny temat. — Wracaj do pracy, gdy tylko będę miał wieści od króla, przekażę je wam. Jeśli to ma się udać, musicie pracować szybko, nie zostało wiele czasu.
Gdy tylko Kaahel wyszedł, Anasi zanurzył pióro w atramencie i zaczął zapisywać to, co stało się chwilę temu, uznając, iż może być to kolejny kluczowy moment w życiu nie tylko demonów, ale i całego świata. Bez kolejnych zagrożeń rzeczywistości miały szansę rozwijać się w swoim naturalnym tempie, nie przyspieszane wahaniami energii mającymi wpływ na pracę kamienia. Znaczyło to, że nie tylko czas ludzi przed kolejnymi zmianami miał się wydłużyć, pozwalając im odkrywać coraz to nowe technologie i cudy, które niejednokrotnie przydawały się również istotom ponadnaturalnym, ale też odwieczna walka o kontrolę nad kamieniem straci sens. Potrzebna była tylko odpowiednia osoba, która, podobnie jak przed wiekami zrobił to jeden z anielskich wysłanników, aktywuje jego moc i ustawi osłonę. Undertaker ani żaden wyznawca jego chorych idei nie miałby szans przejąć Podwaliny. Osłona chroniłaby również przez przedostawaniem się zaburzających pracę energii. Pomysł wydawał się genialny. Jedynym mankamentem był czynnik demoniczny, lecz piekielny skryba wierzył, że tym razem zostanie podjęta najlepsza decyzja.

sobota, 6 stycznia 2018

Tom V, LXIII

Trochę długo nie było rozdziału, ale musiałam przemyśleć, jak to opowiadanie ma się skończyć. Miałam od dwóch lat jego wizję, bardzo niewyraźną, która dopiero z czasem nabierała kształtu, ale ostatnio w nią zwątpiłam, bo wydała mi się pozbawiona sensu. Poza tym, o ile część mnie wiedziała, że to mogłoby być dobre, to druga część zwyczajnie nie chciała tak poprowadzić fabuły. Dlatego usiadłam przy stole ze swoim mózgiem, serce, dwunastnicą i wszystkimi alterego, w które wcielam się, gdy o czymś piszę, no i wspólnie doszliśmy do nowego zakończenia. Dlatego mogę zacząć pisać dalej, bo już mniej więcej wiem, co zrobię. Chociaż dalej nie jestem w 100% pewna, że to będzie dobre zakończenie. Koniec opka przewiduję na początek kwietnia, biorąc pod uwagę, ile ostatnio udawało mi się pisać, także już możecie się szykować :P. 

===================================

Nie trudno było zauważyć zachwyt w oczach nastolatki, gdy zewsząd docierały do niej kolejne obrazy, rzeźby i twory, których nie potrafiła nawet przyporządkować do konkretnej kategorii. Część z nich miała formę tradycyjną – płótna zamknięte w ramach, pokryte farbą, której odpowiedni dobór  kolorystyczny tworzył niemal przestrzenne pejzaże natury. Rzeźby, które bardziej przypominały utrwalonych w kamieniu ludzi, niż bezkształtne bryły, którym z czasem nadawano konkretnych rys. Wszystko, co widziała, było tak perfekcyjne, że dłuższe podziwianie dzieł sztuki wywoływało w niej poczucie niepewności, wewnętrznego lęku, jakby ludzka część umysłu próbowała się buntować, nie dopuszczając do siebie idealności tego, co widziały oczy.
Zawsze jej się wydawało, że to Sebastian był idealny i doskonały we wszystkim, za co tylko się brał i przez całe jej wspólne życie z demonem nie znalazła twardych dowodów na to, by było inaczej. Dopiero teraz, gdy dostąpiła zaszczytu stanięcia przed obliczem czegoś w każdym calu idealnego, zrozumiała, jak bardzo się myliła. Jej ukochany, król piekła, był zaledwie przeciętny w tym, co prezentował, w porównaniu do artystów, których prace zebrano w bibliotece. Nie odważyła się powiedzieć tego na głos, ale była pewna, że narzeczony doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
— Sebastian, to jest piękne. Wszystko tu, to jest… jest takie idealne. Nie umiem tego opisać, to jest najbardziej idealna rzecz, jaką widziałam przez całe życie — zachwycała się, lawirując pomiędzy kolejnymi eksponatami, uważając, by przypadkiem niczego nie potrącić  obawie o zniszczenie jednego z dzieł. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby z jej powodu coś tak doskonałego przestało istnieć.
— Wiedziałem, że ci się spodoba. Jednak jest coś, co bardziej chciałbym ci pokazać, nim na zawsze opuścimy to miejsce — odparł, uśmiechając się do niej łagodnie.
Gdy zaciekawiona w pośpiechu przejrzała pozostałe cuda, podbiegła do Kruka, chwyciła go ogonem za dłoń i dziarsko ruszyła naprzód, ciągnąc byłego kamerdynera za sobą, póki w połowie kolejnego korytarza nie zorientowała się, że nie miała pojęcia, dokąd go właściwie prowadzi.
— Sebastian, dokąd idziemy?
— Nie wiem, Lizz, to ty prowadzisz. — Na ustach króla pojawił się złośliwy uśmiech, a blask ostrych kłów sprawił, że po plecach nastolatki przeszedł znajomy, przyjemny dreszcz ekscytacji.
— A spadaj! Po prostu się ekscytuje, po prostu mnie zaprowadź! A czy Samarel może iść z nami? Zniknął gdzieś, może coś się stało?
— Miło, że się o niego martwisz, ale z całą pewnością nic m nie grozi. Kazałem mu zadbać o nasze bezpieczeństwo, na wszelki wypadek. W tych okolicach potrafi dochodzić do różnych niecodziennych sytuacji.
— Dlaczego? — zdziwiła się, nerwowo zerkając na błękitno-granatowy witraż w jednym z okien.
— Wspominałem, że rzadko kto tu bywa, prawda? Niedaleko znajduje się granica piekła, a dokładniej terenu, nad którym mam władzę. Dalej jest już tylko lodowa pustynia, gdzie mieszkają odpadki z tego świata, skazańcy, zmutowane zwierzęta. Czasem udaje im się przedrzeć tutaj. Zdziczali po latach samotności i życia w głodzie i trudach zwyczajnie tracą zmysły. Atakują wszystko, co napotkają, niszczą, są agresywni, zachowują się jak zwyczajne zwierzęta. To takie demony, jakimi dorośli straszą ludzkie dzieci.
— Mnie nigdy nie straszyli demonami… — przyznała, starając się nie skupiać na cierpieniu biedaków. Pod pewnym względem utożsamiała się z nimi. Sama przecież była na skraju psychicznego upadku, jej istota podzieliła się na dwie osobne, tworząc zupełnie nową świadomość potrafiącą zawładnąć jej ciałem. Gdyby tkwiła w niewoli dłużej, zapewne skończyłaby podobnie do tych, których opisywał Sebastian. — Trzymanie tam kogokolwiek jest złe, to niszczy, a wy nawet nie możecie spokojnie czekać na śmierć. To okrutne… — dodała, spuszczając głowę.
Michaelis zatrzymał się i popatrzył z góry na zmarkotniałą nastolatkę. Zrozumiał, jakim brakiem delikatności się wykazał i chociaż miał niewiele na swoją obronę, położył dłonie na ramionach dziewczyny, tym samym sprawiając, że na niego spojrzała, po czym uśmiechnął się do niej błogo.
— To się zdarza bardzo rzadko, a jeśli chcesz, sprawię, że będzie jeszcze rzadsze. Jednak to jedna z najwyższych kar na wykroczenia demonów, nie mogę jej znieść, straciłbym poparcie i siłę w oczach poddanych.
— Rozumiem, jesteś królem. Dlatego musisz być silny i nie powinien cię obciążać żaden zbędny balat.
— Lizz… Czy dlatego chcesz to zrobić?
— Nie. Już ci mówiłam, dlaczego chcę to zrobić, nie zmienię zdania, za bardzo cię kocham, by to zrobić. Po prostu dostrzegam pozytywne strony.
Nieprzyjemne, silne ukłucie w sercu zdławiło głos w gardle Michaelisa. Po raz kolejny pozwolił wyobraźni zabrnąć zbyt daleko, aż do wyobrażenia jej śmierci, jej braku, przejmującej pustki, o której sama myśl zdawała się trawić jego umysł. Ogarniająca demona niemoc tylko cudem nie zdołała ponownie zwalić go z nóg, lecz ból serca nie pozwalał wydusić ani jednego słowa.
— Nie rób tego… — jęknął niemal bezgłośnie, natychmiast mijając nastolatkę. — Tędy. No chodź, bo ci nie pokażę tej niespodzianki! — krzyknął po chwili, licząc na to, że dziewczyna nie zwróciła uwagi na jego moment słabości. Wiedział, że dalsze błagania o to, by zmieniła zdanie, krzywdziły ją tak samo, jeśli nie bardziej, niż jego bolała decyzja, którą podjęła. Było więc niezwykle samolubnym z jego strony, po raz kolejny zmuszać ją, by przemyślała to wszystko, podejmując kolejną niemożliwą do podjęcia decyzję.
— Już idę, poczekaj! — odpowiedziała radośnie, sprawiając, że Michaelis odetchnął nieco z ulgą. Zaprowadził nastolatkę na najwyższe piętro, gdzie w wielkiej wieży na najwyższym poziomie znajdowały się masywne drzwi zdobione najróżniejszymi gwiezdnymi motywami komponującymi złoty blask z głębokim, ciemnogranatowym niebem, które imitowało odpowiednio pomalowane drewno. Już sam ich widok doskonale zdradzał, czego mogła spodziewać się po drugiej stronie, jednak Elizabeth nie zapytała. Chciała zostawić sobie tę niespodziankę, by na własne oczy przekonać się, co tak niezwykłego pragnął jej pokazać. A może nawet miał tam kawałek nieba zamknięty w próżni pod jakimś niepozornym, szklanym naczyniem? Nawet by jej to nie zdziwiło, piekło zaskakiwało na każdym kroku, zaczynała się przyzwyczajać.
Sebastiana nieco zdziwił brak dociekań z jej strony. Przywykł już, że bywała niecierpliwa, lubiła wszystko wiedzieć i nie pozostawiała zbyt wielu rzeczy przypadkowi. Tym razem jednak nie dopytywała, co sprawiło, że znów zaczął się obawiać, że go usłyszała. Czy jednak zareagowałaby wtedy tak spokojnie? Nie wiedział. W tej sprawie niczego nie wiedział, nie potrafił znaleźć żadnego rozwiązania i nie dawało mu to spokoju. A gdyby podał jej środek nasenny, sprawiając, że straci przytomność, a potem oszuka ją, że znów coś poszło inaczej i uda jej się przeżyć? Pragnął móc tak zrobić, ale nie byłby w stanie udźwignąć przemienia tak wielkiego kłamstwa. Nie po tym, co obiecał, nie, brzydząc się kłamstwem. Zwyczajnie nie umiał.
— Zapraszam — rzekł w końcu, otwierając przed dziewczyną drzwi. Wspólnie powoli wkroczyli do środka, a zaraz za nimi Samrel, który zameldował, iż skończył obchód i nie zauważył niczego wzbudzającego podejrzenia.
— Co tutaj jest? — zapytała Lizz, podchodząc do teleskopu. Nigdy wcześniej nie widziała takiego na żywo, jedynie w książkach. Na dodatek ten piekielny był tak ozdobny, że nawet najbardziej charakterystyczne elementy wyglądało zupełnie odmiennie, sprawiając, że gdyby nie wszechobecne motywy astronomicznie, nie każdy domyśliłby się, do czego służyło stojące na samym środku urządzenie, wokół którego zaaranżowano resztę przestronnego wnętrza o kształcie koła.
— To obserwatorium, a to teleskop. Jak dotąd najlepszy na świecie, najbardziej zaawansowana technologia. Podejdź, spójrz — zachęcił nastolatkę Kruk, delikatnie popychając ją naprzód dłonią położoną tuż nad jej pośladkami.
Dziewczyna spojrzała na niego nie pewnie, ale powoli zaczęła postępować z nogi na nogę, kierując się do maszyny.
— Samarel, byłeś tu wcześniej? — zapytała jeszcze, jakby sądziła, że wspólna nowość sprawi, że będzie jej łatwiej. Czuła się nazbyt onieśmielona, niemal niegodna, by dotknąć czegoś tak pięknego i zaawansowanego.
— Wewnątrz jestem pierwszy raz, dotąd nie miałem wstępu na wieżę — odparł zgodnie z prawdą. — Na twoim miejscu zobaczyłbym, co widać, to musi być niesamowity widok.
— Pewnie tak… — westchnęła, ponownie zerkając na Michaelisa, który uśmiechał się do niej, aż czuła niemal, że spojrzenie przez teleskop było jej obowiązkiem.
Ostrożnie weszła po trzech schodkach i delikatnie objąwszy wąski tubus, przyłożyła oko, by zerknąć przez okular na obraz, który tak bardzo chciał jej pokazać narzeczony. To, co ujrzała, całkowicie zaparło dech w jej piersiach. Niebo jeszcze nigdy nie było tak jasne, piękne i wyraźne. Mogła dostrzec pojedyncze punkciki, które dotąd były zaledwie częścią bladego, jasnego pasa na niebie. Nie sądziła nawet, że faktycznie składał się z innych punkcików, nigdy wcześniej aż tak się nad tym nie zastanawiała. Przy całym natłoku pracy, trudów i obowiązków, skupiała się na tym, co naprawdę ważne, ignorując te strzępki wiedzy powszechnej, które nie były jej potrzebne w obawie przed tym, że w krótkim życiu nie starczy jej pamięci, by przyswoić to, od czego zależał los jej życzenia, a tym samym – los ukochanego demona.
Teraz jednak mogła sobie pozwolić na doświadczanie tego niesamowitego piękna, na zachwyt nad każdym z punkcików, radość, jaką niosło odnalezienie jednego z tych, które znała z nieba widzianego gołym okiem.
— Jak to w ogóle działa? Tam są soczewki, jak w tych u nas, czy coś więcej? Obraz jest niesamowicie wyraźny, prawie jakbym tam była! — zapytała podekscytowana, z trudem odrywając się od niemal mistycznego widoku, by spojrzeć na ukochanego, poszukując odpowiedzi.
— Tak, działa dokładnie w taki sam sposób jak zwykłe teleskopy. Jest po prostu stąd, nasza technologia pozwala stworzyć dokładniejsze urządzenia. W świecie ludzi tak zaawansowanych teleskopów nie zobaczysz jeszcze przez kilkadziesiąt tak — odparł, nie ukrywając dumy, podobnie jak zawodu, który przedarł się przez nią, gdy uświadomił sobie, że nie skupiła się na tym, na czym mu zależało. — Spójrz jeszcze raz, skup się na kolorach — poprosił, podchodząc bliżej, niż czuła go tuż za swoimi plecami, by dodatkowe wsparcie pozwoliło jej się uspokoić i zerknąć na niebo w nieco bardziej analityczny sposób.
— Widzę… Widzę jakąś fioletową gwiazdkę! A obok niej kilka innych i taka większa, co tak słabo świeci — opowiedziała, gdy tylko ponownie przyłożyła oko do teleskopu.
— Znasz legendę o Altairze i Vedze? — szepnął Michaelis, pochylając się nad uchem ukochanej.
— Tomoko kiedyś mi opowiadała. To dwie gwiazdy, które się kochały, ale mogły się widzieć tylko raz w roku — odparła po chwili namysłu.
— Tak, para kochanków, którzy spotykają się siódmego dnia siódmego miesiąca, gdy na Srebrnej Rzeczy ptaki użyczają im swych skrzydeł, tworząc na wodzie post pozwalający im się połączył — dokończył Amon, przytulając do siebie demonicę.
— I co, to one?
— Nie, Aitaira i Vegi nie widać z piekła, tylko z ludzkiego świata — wtrącił Samarel.
— Racja, nasze niebo jest nieco inne niż to wasze, ale pod pewnymi względami się łączy. Ta fioletowa, którą przed chwilą widziałaś, wyznacza granicę widoczności na niebie. W ludzkim świecie pojawia się kilka razy w roku, lecz tylko raz, na początku października, można ją obserwować w towarzystwie tej drugiej, ciemnej. U nas zaś widać je cały czas.
— To prawie w moje urodziny, niesamowite!
— Prawda? Dlatego też, jako król Piekła, zdecydowałem, że nadam jej imię… — kontynuował Sebastian. Sięgnął ręką w prawą stronę, gdzie na drewnianym stoliku leżała opasła księga cała w zapiskach i rysunkach gwiazd zapisywanych raz staroxerfickim, a czasem nowszym, który nastolatka dawała radę odczytać. — Od dziś będzie się nazywała Elizabeth, tak jak ty.
— A ta druga? Czy ona może być Amonem? — zapytała natychmiast, nim jeszcze dotarło do niej, jak wielki prezent otrzymała.
— A chcesz? Myślałem o tym, ale wolałem pozostawić tę decyzję tobie — przyznał, uśmiechając się pod nosem.
— Oczywiście, że chcę! Sebastian, to takie wspaniałe! Raz w roku, gdy w ludzkim świecie te gwiazdy spotkają się na niebie, myśl o mnie, dobrze? Może… Może będziesz czuł moją obecność? — poprosiła, ze łzami radości w oczach chwytając go za dłonie. — Na zawsze… zostanę zapamiętana… I… i będą mówić nasze imiona, opowiadając legendę piekielnych kochanków. Kochanie, to jest najlepszy prezent, jaki mogłam od ciebie dostać! — krzyknęła, wreszcie wybuchając radością. Zwyczajnie zaczęła płakać, drżąc i nie mogąc się opamiętać.
Zdołała jedynie nie szarpać Kruka, by mógł spokojnie zapisać nowe nazwy gwiazd, ich lokalizację na niebie oraz okoliczności nadania nazwy. To były jedne z tych przywilejów korony, które uważał za najistotniejsze. Nie zabijanie, tworzenie prawa i rozstawianie innych pod swoje dyktando liczyło się dla niego najbardziej, ale właśnie te rzeczy, które innym wydałyby się mało istotne – możliwość sprawiania, by coś stało się zapamiętane. Wiedział również doskonale, że Elizabeth potrzebowała pozostawić coś po sobie, zarówno dla siebie jak i dla niego, bo przecież nie umiałaby myśleć zupełnie samolubnie. Dlatego też czuł się niemal jak wybraniec tworzący najważniejszą część nowej historii, gdy smukłe litery wyłaniały się spod jego pióra, układając w imię, które zawsze przywodziło cudowne myśli i dobre emocje, nawet te najodleglejsze, z czasów, gdy ledwo był w stanie znieść jej zachowanie.
— Gotowe. Od dziś Elizabeth i Amon staną się nową legendą na świecie. Zadbam o to, by wśród ludzi zrobiło się o tym głośno, wtedy pamięć o tobie nigdy nie zaginie — zapewnił Michaelis, odkładając pióro do kałamarza.
— Przekażesz też Tomoko i reszcie? Nie wiem jak, ale proszę, spróbuj. Zostawiłam ich w taki okropny sposób, nawet się odpowiednio nie pożegnałam. Gdyby się o tym dowiedzieli, to może byłoby im chociaż trochę łatwiej.
— Kim są te osoby, o których mówisz? — Samarek po raz kolejny przerwał dyskusję kochanków.
— To moi ludzcy przyjaciele. Japońska księżniczka, przyjaciel z dzieciństwa – wędrowiec, no i moi służący. Chciałabym jakoś dać im znać, że wszystko ze mną w porządku. Idą święta już chyba, prawda? Chciałabym dać im nieco radości, nadziei? Sama nie wiem, ale mam poczucie winy, że przeze mnie mogliby cierpieć.
— Rozumiem… Nie znam się zbyt dobrze na tych całych emocjach i waszych dziwnych przywiązaniach, ale jeśli król pozwoli, osobiście upewnię się, by się o tym dowiedzieli — zapewnił Samarel, uroczyście klękając przed królewską parą.
— W takim razie zostawiam to w twoich rękach, Samarelu — zgodził się Amon, widząc ogromną radość i ulgę na twarzy ukochanej.


.