sobota, 27 czerwca 2015

Tom 2, XL

Kto by pomyślał... Drugi tom ma już czterdzieści rozdziałów. Nie leniłam się, nie to, co teraz. W końcu muszę na poważnie zabrać się za pisanie, bo kiedy mi blog dogoni zapasy, to może być ciężko, nie lubię pisać pod przymusem.
W każdym razie, na dole pokolorowany art z poprzedniej notki.
No i powiem Wam też, że powoli zbliżamy się do końca tego tomu i momentu, w którym będziecie mieli szczerą ochotę mnie zabić. xD
Jestem tego świadoma, już zaczęłam pisać testament, hehe.
Miłego czytania!^^

PS Oneshot dla Was: Oneshot^^

===========================

                – Powinno być? – powtórzył nastolatek, nie ukrywając niedowierzania.

Nawet w półmroku jego oczom mnie umknął widok przybierającej czerwoną barwę twarzy szlachcianki. Zrozumiał, że prawdopodobnie nigdy nie była na dole, albo schodziła tam tak rzadko, iż zwyczajnie nie pamiętała, co znajdowało się w pomieszczeniu.

                – No bo, właściwie nigdy tam nie byłam – wyjaśniła skrępowana, potwierdzając jego przypuszczenia.

Uśmiechnął się pobłażliwie, niczym na kilkuletnie dziecko. Fioletowowłosa speszyła się, widząc na twarzy przyjaciela ten sam wyraz, którym tak często obdarzał ją kamerdyner. Tak znajomy, tak boleśnie ukazujący, że nie traktował jej poważnie.

                – Ale Sebastian mówił, że tutaj jest! To wino! – dodała pospieszenie, jedynie doprowadzając Setha do śmiechu.

Przez chwilę czuła się niezwykle zażenowana, ale rozbawienie towarzyszące nastolatkowi przeniosło się i na nią. Chichocząc po cichu, ostrożnie zeszli po kamiennych schodach, zanurzając się w całkowitej ciemności.

                – I co, to tutaj? – Usłyszała rozbawiony głos towarzysza dobiegający zza pleców.

                – Tak, chyba tam. Te regały, tam na końcu – powiedziała, wskazując dłonią przeciwległy kraniec piwnicy – przypominają winiarnię.

Od razu ruszyła w tym kierunku, zostawiając chłopaka w tyle.

                – Skoro tak mówisz… – burknął posępnie.

W pierwszej chwili hrabianka nie zrozumiała nagłej zmiany jego nastawienia. Dopiero, kiedy przemierzając ciemne pomieszczenie żwawym krokiem, uderzyła kolanem w wystający zza worka kij od szczotki, dotarło do niej, w czym leżał problem. Zaśmiała się nerwowo, podeszła do ściany i wspięła się na palce, ściągając z regału jedną z oliwnych świec. Podbiegła do Setha, wyciągnęła z jego kieszeni zapałki i odpaliła ją. Nieśmiały płomień powoli zaczął przybierać na rozmiarze, odkrywając przed chłopakiem spowitą w egipskich ciemnościach spiżarnię. Popatrzył z urazą na roześmianą nastolatkę trącą łydkę wierzchem buta.

                – Wybacz. Zapomniałam, że nie widzisz w ciemności – przeprosiła grzecznie i podała mu lampę, a sama z powrotem pobiegła w stronę domniemanej winiarni.

                – Masz rację, nikt nie powinien widzieć w ciemności. Przynajmniej dopóki ja tego nie chcę – szepnął pod nosem brunet i podążył za Elizabeth.

                Okazało się, że miała rację. Regały na krańcu pomieszczenia zapełnione były mnóstwem butelek opatrzonych etykietami z finezyjnymi nazwami, których większości oboje nie potrafili poprawnie wymówić.

                – Chateu… cassa-casagne? To coś francuskiego – zaśmiała się hrabianka, nieudolnie próbując odczytać jedną z etykiet.

                – Szukasz jakiegoś konkretnego? – Chłopak z nieukrywanym zachwytem przyglądał się najdoskonalszym markom w obszernej kolekcji rodziny Roseblack.

                – Takiego jednego. Nie pamiętam jak się nazywało, ale jak zobaczę butelkę, to na pewno poznam – odparła, ani trochę nie zrażona przeciwnościami.

                – Skąd masz tyle wina? Myślałem, że nie pijesz – dopytywał chłopak, lawirując między kolejnymi regałami.

                – Wiesz, w końcu jestem arystokratką – powiedziała dumnie, udając obrażoną. – To pewnie kolekcja ojca. Wątpię, żeby Sebastian się tym zajmował. W końcu wino piję tylko okazjonalnie, a biorąc pod uwagę ten zapas… Pewnie jeszcze przez kilka lat go nie zabraknie – dodała, nim złotooki zdążył wyrzucić z siebie przeprosiny.

                Przez piętnaście minut bezskutecznie szukali opisanej przez Elizabeth etykiety. Musiała przyznać, że nawet jej ogromne pokłady entuzjazmu powoli zaczynały się wyczerpywać. Bardzo chciała podzielić się z przyjacielem tym niezwykłym smakiem, a nawet upoić się nim, ale los miał widocznie wobec nich inne plany. W końcu, zrezygnowana chwyciła z pułki pierwszą lepszą butelkę, która przykula jej wzrok smukłym kształtem i niezwykle ciekawą butelką, opalizującą fioletem odcieniu zbliżonego do jej włosów. Podała ją towarzyszowi i poprosiła, żeby otworzył. Po chwilowych zmaganiach oboje usłyszeli upragniony, charakterystyczny dźwięk powietrza uwolnionego ze szklanego więzienia.

                – W takim razie, na zdrowie! – Uśmiechnęła się Elizabeth, i wyciągając z rąk chłopaka butelkę, przyłożyła ją do ust.

                – Czekaj, nie tak! – powstrzymał ją złotooki. – Usiądźmy i napijmy się z kieliszków, jak przystało na szlachtę! – powiedział wyniośle i podszedł do naściennej półki, imitując sprężysty krok kamerdynera.

Tym razem jego żart spotkał się z całkowita aprobatą młodej hrabianki. Klasnęła w ręce i splątując palce śledziła wzrokiem poczynania młodego służącego. Z zadziwiającą gracją nalewał trunek do szklanych lampek, nie ulewając przy tym ani kropli, niczym prawdziwy lokaj, jak gdyby robił to przez całe życie na salonach wielkich panów. Podał nastolatce kieliszek i pokłonił się nisko, po czym usiadł obok niej.

                – Za nasz pak – krzyknął radośnie i podniósł kieliszek, spoglądając na niewielką bliznę, najpierw na swojej ręce, później na przedramieniu dziewczyny.

                – Za pakt – zawtórowała, delikatnie dotykając jego lampki swoją.

Lekko potrzasnęła naczyniem i powąchała niezwykły aromat unoszący się ponad krawędzią szkła. Następnie upiła mały łyk i zamknęła oczy, by skupić się na bukiecie smaków. Sztuka prawidłowego smakowania wina, której Sebastian uczył ją kilka miesięcy wcześniej, nie mogąc znieść tego, jak prostacko przymierzała się do picia.

Seth obserwował ją z dzikim zainteresowaniem. Każdy jej ruch, każdy skurcz mięśni jej delikatnej twarzy, każdy kosmyk włosów unoszony przez chłodny przeciąg. Wyglądała niesamowicie, hipnotyzowała go swoją niezwykła urodą, której tak bardzo nie doceniała.

                – Nie wierzę… – jęknęła, otwierając oczy.

                – Co się stało? – Zaniepokoił się Seth.

                – To jest to wino, o którym ci mówiłam! – podniosła głos, wybuchając niepohamowaną radością.

Nastolatek wziął do ręki butelkę i sceptycznie zmierzył wzrokiem etykietę.

                – Ale to nie jest ta naklejka, którą opisywałaś… – mruknął.

                – Wiem, ale to na pewno ten smak. No spróbuj! – ponaglała go.

Kiedy poczuł przyjemny, cierpki smak czerwonych winogron z niezwykle delikatną, słodką nutą, na jego twarzy zagościł błogi uśmiech. Westchnął z zadowoleniem i przechylił kieliszek, wypijając całą jego zawartość. Dziewczyna poszła w jego ślady. Nie minęło wiele czasu nim po wspaniałym winie została tylko pusta, smukła butelka z grubego szkła.

                – Przynieść następną, Lizz? – zapytał śniady służący, chwiejnie podnosząc się z góry pustych worków, na których siedzieli.

Dziewczyna popatrzyła na niego mętnie, jakby nie rozumiała, co mówił, by po chwili wybuchnąć śmiechem. Nie wiedziała, co ją tak rozbawiło, ale to nie miało znaczenia. Czuła się dobrze. Była rozluźniona i spokojna. Nie przejmowała się problemami, zupełnie o nich zapomniała, a nawet kiedy któryś z nich na chwilę nawiedzał jej umysł i tak nie była zdolna do tego, by się nim zamartwiać. Nie miały znaczenia. Nic, co wykraczało poza siedzisko z szorstkich worów i pełen regał wina nie miało teraz najmniejszej wagi.

                – Oczywiście! – odparła entuzjastycznie.

Po chwili, jej pusty kieliszek ponownie wypełnił krwisty trunek.

                – Zagrajmy w coś – zaproponował Seth, patrząc na odbicie twarzy towarzyszki majaczące w winnym lustrze.

                – W co takiego? – zapytała z niesamowitą ciekawością, podniecaną buzującymi w głowie procentami. – Jestem dobra w grach – dodała dumnie.

                – Właściwie to nie gra, bardziej zabawa. Zadam ci pytanie, a ty mi odpowiesz – zaczął.

                – Tak?

                – Potem będę musiał zgadnąć, czy odpowiedziałaś prawdziwie, czy skłamałaś. Jeżeli przegram, musze się napić – wytłumaczył dziecinnie proste zasady.

Szlachcianka chwyciła podbródek opuszkami palców i westchnęła zamyślona.

                – Czy picie nie powinno być nagrodą, a nie karą? – zapytała po chwili intensywnych przemyśleń.

Odpowiedziały jej salwy śmiechu, których przyczyny nie zrozumiała. Zdezorientowana patrzyła na mały języczek bruneta, który bezwstydnie przed nią obnażał, śmiejąc się z szeroko otwartymi ustami.

                – Uwierz mi, tak będzie lepiej – rzekł, kiedy opanował chichot.

                – To ja zacznę… – wyrwała się.

Usiadła po turecku, przyklepując dół sukienki, jakby upewniała się, że nie odsłania zbyt wiele, i nabrała powietrze w płuca.

                – Poczęstujesz mnie papierosem?

                – Tak – odparł spokojnie.

                – Mówisz prawdę! – Energicznie wskazała palcem jego szklankę.

                – Masz rację, ale chyba nie do końca zrozumiałaś. Nie o takie pytania mi chodziło… – mówił, wyciągając z kieszeni pogniecioną paczkę.

Podał jej zawinięty w rulonik tytoń i pudełko zapałek.

                – Mam nowy pomysł. Jeżeli się pomylisz i nie zgadniesz, czy odpowiedziałam szczerze, to pijesz ty. A jeśli zgadniesz, to piję ja. Dobra? – zaproponowała, zaciągając się.

                – Może być. W takim razie piję – przytaknął i przechylił kieliszek, po czym również odpalił papierosa.

                – W takim razie… Elizabeth, dlaczego zatrudniłaś mnie, jako służącego? – zapytał poważnie i spojrzał wprost w jej oczy.

                – Polubiłam cię. I chciałam, żeby twoje życie było lepsze niż to gówno, w którym egzystowałeś – odpowiedziała bez namysłu.

                – Prawda – odparł równie szybko.

Zadowolona z siebie, fioletowowłosa upiła spory łyk wina i postawiła kieliszek na podłodze. Od połączenia alkoholu z dymem tytoniowym, który zamiast ulotnić się wraz z przeciągiem, wisiał nad nimi siwym kłębem, zakręciło jej się w głowie. Poczuła nudności, jednak po chwili przeszły, tak samo szybko, jak nieprzyjemne wirowanie w głowie.

                – Co najbardziej podoba ci się w posiadłości? – Z ust dziewczyny padło kolejne pytanie, tym razem bardziej odpowiadające konwencji gry.

Chłopak zastanowił się przez chwilę i lekko zmarszczył brwi.

                – Jeanny – powiedział z nuta melancholii.

Błękitne oczy Elizabeth obdarzyły go podejrzliwym, uciążliwym spojrzeniem.

                – Kłamiesz – odpowiedziała tak niezwykle pewna swego, że chłopak poczuł się lekko zaskoczony.

                – Znowu masz rację. Ale skąd wiedziałaś? – zapytał pełen nadziei, że zainteresowanie jej osobą nie umknęło bystremu oku młodej hrabianki.

Uśmiechnęła się i delikatnie przechyliła głowę, mrużąc przy tym oczy.

                – Zgadywałam – odparła beztrosko, odbierając chłopakowi resztki wiary.

                Grali przez kolejne dwie godziny opróżniając półtorej butelki krwistego trunku. Z minuty na minutę dziewczyna czuła, jak więź łącząca ją ze śniadym nastolatkiem staje się silniejsza.
Zadawali różne pytania. Od najprostszych, zabawnych, zwyczajnie idiotycznych, do poważnych, egzystencjonalnych i coraz bardziej intymnych. Powoli opadali z sił i szlachcianka czuła, że zabawa dobiega końca, jednak wciąż musiała zadać przyjacielowi pytanie, którego unikała od samego początku, bojąc się, by nie zburzyć nastroju. Chociaż nie było w nim nic niezwykle bolesnego, czuła, że dla Setha był to drażliwy temat. Dlatego tym bardziej musiała poznać prawdę.

                – Dlaczego jesteś tak negatywnie nastawiony do Sebastiana? – powiedziała cicho, niepewnie.

Jasne tęczówki bruneta drgnęły nerwowo na dźwięk imienia lokaja. Skrzywił się, pod wpływem procentów nie dbając o ukrywanie swojej niechęci.

                – Bo moim zdaniem on nie zasługuje na twoją dobroć i zaufanie – odparł niezwykle chłodno.

Elizabeth wzdrygnęła się. Nie myślała, że to zazdrość, którą dopiero teraz odkryła w jego głosie, tak bardzo zniechęcała go do demona. Poczuła się winna. Połączył ich pakt przyjaźni, przygarnęła go pod swój dach, obiecując dobre życie, a mimo to, zupełnie zapomniała o jego uczuciach. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że to była jej wina. Powinna była zauważyć to wcześniej, przeciwdziałać, pomóc mu zrozumieć, jak bardzo jest dla niej ważny.

Przysunęła się i objęła bruneta ramieniem.

                – Prawda… – szepnęła zacieśniając uścisk. – Wybacz mi, powinnam sama to zauważyć – dodała ze skruchą.

Nastolatek dotknął dłonią chłodnego podbródka przyjaciółki i lekko uniósł jej głowę. Zbliżył usta do jej twarzy i kiedy poczuła ściskający w gardle strach przed tym, co chciał zrobić, minął wargami usta i czule szepnął do jej ucha:

                – Nie przepraszaj. Najważniejsze, że jestem z tobą. Nigdy cię nie opuszczę, przysięgam.
Odsunął się od niej, pochylając głowę, by nie zobaczyła pełnego satysfakcji uśmiechu, zdobiącego jego śniadą twarz. W końcu wszystko szło po jego myśli.

                – Kochasz go? – zapytał cierpko, ciągnąc swoją grę.

Rozwarła usta w niemym zdziwieniu. Nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Nagły stres spowodował, że procenty uderzyły w nią ze zdwojoną siłą, nie pozwalając racjonalnie przemyśleć swoich uczuć.

                – Czy go kocham? Oczywiście, że go kocham, to Sebastian! Jak mogłabym go nie kochać? Kocham go, od kiedy mnie uratował. Zawsze będę go kochać. Kocham go! ­– Ciągle powtarzane w myśli słowo przyprawiało dziewczynę o zawroty głowy.

                – Ko… Kocham go – zająknęła się, szepcząc pod nosem.

Po chwili spojrzała pewnie w oczy przyjaciela i powtórzyła wyznanie.

                – Kocham go! Zawsze go kochałam i zawsze będę go kochać. Zaopiekował się mną i…

                – Nie o taką miłość mi chodziło – przerwał jej, nie chcąc słuchać kolejnych pochlebstw pod adresem znienawidzonego rywala. – Czy kochasz go jak kobieta mężczyznę? – uściślił, chcąc mieć pewność, że tym razem zrozumie.

                – Nie wiem – odpowiedziała, uśmiechając się z zakłopotaniem.

Czerwone wypieki na drobnej twarzy dodawały dziewczynie tyle uroku, że bolesne ukłucie w okolicach serca nie pozwoliło brunetowi kontynuować. Nie był w stanie jej tego zrobić. To nie ona miała cierpieć, nie o to chodziło. Nie teraz.

                – Prawda, to oznacza, że pijesz – odpowiedział i przechylił swój kieliszek, dopijając resztkę wina.

Kiedy Elizabeth również opróżniła lampkę, pomógł jej wstać i biorąc w dłoń olejna lampę, chwiejnym krokiem ruszył w stronę schodów. Dziewczyna szła tuż obok niego, w całkowitym milczeniu, nie zważając na siłę ciążenia, a może raczej alkoholu, która co chwilę znosiła ją na boki. Była zbyt pogrążona we własnych myślach, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie.
                – Czy kocham Sebastiana?

~*~

                Na parter wdrapali się w szampańskich nastrojach. Alkohol robił swoje i Elizabeth niezmiernie szybko zapomniała, co jeszcze chwilę temu wprawiło ją w refleksyjny nastrój. Próbowała sobie przypomnieć, lecz dobrze znana jej melodia, którą zaczął nucić chłopak, całkowicie pochłonęła jej myśli. Dorze znała tę piosenkę z dzieciństwa. Zaczęła cicho śpiewać kilka słów, powtarzając je w kółko, ponieważ nie pamiętała nic więcej – uznała to za szalenie zabawne. Słowa „Tom he was a piper son” towarzyszyły im w drodze na samą górę.

                Elizabeth zatrzymała się pod drzwiami sypialni bruneta i skrzyżowała ręce na piersi, spoglądając wymownie na klamkę.

                – Nie ma szans, odprowadzę cię – zaprotestował stanowczo.

Jednak tej potyczki nie mógł wygrać. Znał szlachciankę jeszcze zbyt krótko, by wiedzieć, że jeśli coś sobie wmówi, to żadna siła nie będzie zdolna jej powstrzymać, teraz miał szansę się o tym przekonać. Stali tak, oboje chwiejąc się na nogach i ze zmarszczonymi brwiami, mierzyli się wzrokiem. Po chwili, chłopak zamknął oczy i westchnął z rezygnacją, co sprawiło nastolatce niebywałą radość.

                – Niech ci będzie. Tylko uważaj – poprosił i otworzył drzwi.

                – Jasne, dobranoc Seth – odparła niewyraźnie słodkim głosem i uśmiechnęła się na pożegnanie.

                – Dobranoc Lizz – odpowiedział i zniknął wewnątrz pokoju.

Hrabianka stała przez chwilę przy ścianie tuż obok jego pokoju i zbierała siły, by się od niej odbić, stanąć prosto i bez niemiłych przygód, dotrzeć do swojej sypialni. Po chwili wewnętrznych zmagań ze zmęczeniem, wpadła na genialny pomysł. Odepchnęła się od ściany i słaniając się na nogach, poszła wprost do pokoju Sebastiana. Zapukała energicznie i nie czekając na odpowiedź, pchnęła drzwi i wpadła do środka, w ostatniej chwili łapiąc równowagę i nie upadając na podłogę. Rozejrzała się. W półmroku dostrzegła roznegliżowanego lokaja. Miał na sobie jedynie spodnie od garnituru. W dłoniach trzymał świeżą, uprasowaną koszulę. Musiał się właśnie przebierać, kiedy przerwała mu wizyta niezapowiedzianego gościa.

Nastolatka zagapiła się, dokładnie przyglądając się umięśnionemu torsowi mężczyzny. Cień świecy delikatnie otulał idealnie wyrzeźbione mięśnie jego brzucha. Lokaj patrzył na nią ze szczerym zaskoczeniem, w pierwszej chwili nie dostrzegając oznak upojenia alkoholowego.

                – Ubierz się, idioto, kiedy odwiedza cię dama! – krzyknęła zażenowana, zdając sobie sprawę, że przez cały czas wpatrywała się w niego jak w obrazek.

Odwróciła głowę i poczuła, że traci równowagę. Sebastian podskoczył i chwycił ją w ramiona, nie pozwalając, by upadła. Teraz dokładnie czuł charakterystyczny, cierpki zapach z jej ust. Przeraziła go intensywność woni, która pozwalała mu bez pomyłki stwierdzić, którą dokładnie butelkę opróżniła jego nastoletnia pani.  Bez słowa komentarza zaniósł dziewczynę i posadził na swoim łóżku, po czym chwycił z ziemi koszulę i założył ją, z gracją zapinając wszystkie guziki. 


środa, 24 czerwca 2015

Tom 2, XXXIX

Hej!
Wspominałam na blogu, że będzie art i jest art. Co prawda line-art, ale zawsze. Nie mam weny kolorować. Za bardzo się boję, że coś zepsuję. 
W każdym razie. Rysunek przedstawiający Lizzy w jednej ze scen z opowiadania macie na końcu, dorzucam także WIPka Grella, którego robię już 4 dni (tak bardzo się boję, że zepsuję, że praktycznie progresu nie widać xD). To ma być prezent dla koleżanki, dlatego na niego strasznie chucham :P
To tyle, endżojcie!


=====================

                – Hej, dzieciaku! – Kucharz zagadnął Setha sprzątającego jeden z kominków na piętrze. – Gdzie Lizz i Sebastian? Nigdzie nie mogę ich znaleźć – jęknął, stając u boku chłopca.

Brunet zmierzył mężczyznę pogardliwym wzrokiem i podniósł się z kolan. Otrzepał ubranie i minął go bez słowa.

                – Ej! Mówię do ciebie! – zdenerwował się Thomas.

Podszedł do chłopaka i energicznie szarpnął go za ramię. Spojrzenie oczu w kolorze płynnej lawy, którym obdarzył go nastolatek, zmroził mężczyznę do kości. Stał z na wpół otwartymi ustami, nie mogąc ruszyć się z miejsca.

                – Nie dotykaj mnie – warknął brunet i wyszarpnął rękę z uścisku. – Powinni wrócić w ciągu godziny – rzucił od niechcenia, wychodząc z pokoju.

Thomas wciąż stał w miejscu, nie mogąc pojąć, co się z nim działo. Jego serce uderzało z niezwykłą siłą, wzbudzając drżenie w całym ciele. Chociaż wewnątrz sypialni było jasno, miał wrażenie, że tonie w mroku. Przed oczami przelatywały mu obrazy twarzy powykrzywianych w grymasie niesamowitego cierpienia. Rozpoznawał je, a każdy kolejny widok pchał go coraz głębiej w czeluści rozpaczy. W końcu padł na kolana i przyciskając dłonie do uszu, wydarł z siebie rozpaczliwy wrzask.

                – Seth! Co się dzieje? – Jeanny biegła po schodach, z trudem łapiąc oddech.

Śniady służący popatrzył na nią zdezorientowany, jakby odrażający dźwięk do niego nie dotarł.

                – Chyba nie rozumiem. – Uśmiechnął się beztrosko, przechylając głowę w jej stronę.

                – To Thomas, chyba coś się stało! Chodź ze mną! – Szarpnęła go za rękaw i pociągnęła za sobą.

Wpadła do pokoju i podbiegła do zlanego potem mężczyzny. Po jego policzkach spływały łzy.
Pokojówka pierwszy raz widziała jak płakał. Objęła go lewym ramieniem, prawą dłonią przysunęła głowę przyjaciela do swojego ramienia.

                – Co się stało? – zapytała czule.

Spłoszony mężczyzna niechętnie spojrzał jej w oczy. Otworzył usta, wymawiając tylko krótkie „to”, które urwał, kątem oka dostrzegając stojącego w drzwiach chłopca przyglądającego mu się z sadystyczną satysfakcją. Nagle brunet zmarszczył brwi. Wyraz jego twarzy był dla kucharza jednoznaczny. „Milcz, albo poznasz prawdziwe cierpienie” zdawał się sączyć słowa wprost do jego umysłu.

                – Wszystko w porządku. Wybacz, mała – odparł, próbując zabrzmieć naturalnie.

                – Chodź do kuchni. Powiemy panu Sebastianowi, co się stało. Poprosimy, żeby dał ci wolne – mówiła, pomagając mu się podnieść.

                – Lizz i lokaj gdzieś pojechali. Będą dopiero za godzinę – radośnie powiadomił ją Seth.

                – W takim razie… – zawahała się blondynka, naprędce układając plan działania. – Zaprowadzę cię do pokoju.

Kucharz skinął twierdząco głową i unikając spojrzenia nastolatka, pozwolił, by pokojówka pomogła mu iść.

                – Zamilcz. Niczego nie powie. Nie widzisz, że prawie się poszczał ze strachu? – Złotooki zaśmiał się w przestrzeń i również opuścił pomieszczenie, zatrzaskując za sobą drzwi.

~*~

                – Panienko? – Demon położył dłoń na ramieniu Elizabeth wpatrzonej w gmach swego domu.

Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, wyrwana z głębokiego zamyślenia.

                –Za tydzień przyjedzie Tomoko. Zapomniałam ci powiedzieć – powiadomiła go w odpowiedzi.

                – Oczywiście, panienko. Za chwilę przygotuję kolację – odparł, kłaniając się przed nią.

                – Mhm, idź. Zaraz przyjdę.

Kamerdyner popatrzył na nią podejrzliwie, ale nie powiedział nic więcej. Wszedł do wnętrza domostwa i od razu skierował się do kuchni.

                Elizabeth tkwiła na środku podjazdu czując, że nie jest w stanie przekroczyć progu swego domu. Opuszczając go kilka godzin temu, napędzała ją nadzieja, że to wszystko było tylko wielką pomyłką. Życie ponownie z niej zakpiło, rzucając pod nogi kolejne kłody. Jedynie Sebastian sprawiał, że dawała radę przezwyciężać przeszkody. Nie chodziło już o słabość, zdała sobie sprawę z bezsensowności tego działania. Zemsta napędzająca kolejną zemstę. Krew za krew – w takich realiach została wychowana. Poza nielicznymi, zamazanymi wspomnieniami z radosnego dzieciństwa w jej umyśle królował mrok, krew i brutalność. Były jej chlebem powszednim, dlaczego więc teraz nie umiała się z tym pogodzić? Przez kilka ostatnich lat każda działanie, które podejmowała, zbliżało ją do tej chwili. Czy postąpiłaby tak samo, od początku znając tożsamość swego oprawcy? Czy może zrezygnowałaby?

                – W imię czego? – zakpiła ze swej słabości.

Po śnieżnej burzy, która od samego rana wprawiała ją w nienaturalny nastrój, nie było śladu. Lekki wiatr niósł w powietrzu pojedyncze kryształki zamarzniętej wody. Wyciągnęła dłoń, chwytając jeden z płatków.

                – Podobno nie ma na świecie dwóch identycznych – powiedziała sama do siebie, patrząc jak dzieło sztuki, stworzone ręką matki natury, zmieniło się w kroplę wody.
Westchnęła i weszła do domu.

~*~

                – Masz na dziś wolne – burknęła hrabianka, bawiąc się kawałkiem mięsa.

Wiedziała, że demon nie powstrzyma swojej ciekawości. Spokojnie czekała na pytanie.

                – Czy coś się stało? – Usłyszała jego zmartwiony głos.

Niemal ją rozbawił. Co go tak bardzo ubodło? Bo przecież nie…

                – Stało się. Chcę, żebyś zostawił mnie dzisiaj w spokoju. Czy to problem? – zapytała pogardliwie.

Mężczyzna dostrzegł specyficzny błysk w oku dziewczyny i poczuł ulgę. Wszelkie obawy, każące mu łączyć jej zachciankę z pocałunkiem, ucichły, kiedy zorientował się do czego brnęła. Kolejna gra – widocznie tego potrzebowała, by odreagować najnowsze wiadomości.

                – Oczywiście, że nie. Jeżeli tylko jesteś w stanie samodzielnie się wykąpać, nie mam nic przeciwko – odpowiedział bezczelnie.

                – Nikt cię nie pytał o zgodę – burknęła, rzucając trzymany w ręku widelec wprost w jego twarz.

Złapał srebrny sztuciec pomiędzy dwa palce prawej dłoni i odłożył go na ruchomy stolik.

                – Dobrze więc. W takim razie nie zobaczysz mnie aż do rana – oświadczył ze złośliwym uśmiechem.

Jeżeli próbował przejąć kontrolę nad tą rozgrywką, to przeraźliwie mu nie wychodziło. Jego odpowiedzi były pozbawione polotu, rozmowa w ogóle nie sprawiła dziewczynie satysfakcji. Zawiodła się. A może właśnie to pragnął osiągnąć? Nie wiedziała, ale nie zamierzała tego roztrząsać. Nigdy nie zrozumie go do końca, nie pod tym względem.

                – To nie oznacza, że jesteś zwolniony z pozostałych obowiązków – uświadomiła mu na wszelki wypadek.

                – To oczywiste, moja pani.

Po raz kolejny jego odpowiedź była niezwykle lakoniczna. Postanowiła nie marnować więcej czasu. Wstała z krzesła i wyszła z salonu, rzucając jedynie wymowne „dobranoc, Sebastianie”.
Weszła do sypialni i zrzuciwszy z siebie niewygodne, ciepłe ubrania, zupełnie naga podeszła do szafy i zaczęła przeglądać jej zawartość. Nie mogła się zdecydować. Odrzucała każdą suknię, która opuszczała drewnianą skrzynię. Niedbale rzucała je na ziemię tuż za siebie, z coraz większą irytacją przeklinając pod nosem. W końcu, wewnątrz mebla nie została żadna kreacja. Zrezygnowana nastolatka usiadła pośród góry ubrań i podsunęła kolana pod brodę.

                – To beznadziejne. Po co ja to w ogóle robię? – zapytała się.

Przecież nie żywiła żadnych uczuć do chłopaka. Przynajmniej nie takich, jakimi obdarowywała…

                – Cholera, nie! – Pokręciła głową, próbując wybić sobie z głowy kolejne idiotyzmy, które nasuwał jej umysł.

Energicznie podniosła się z podłogi, chwytając pierwszą sukienkę, która wpadła w jej ręce. Założyła ją i podeszła do okna, patrząc z zacięciem na zimowy krajobraz.

                – To wszystko twoja wina, głupia, śnieżna burzo! Nienawidzę cię! – krzyknęła przez zaciśnięte zęby i jak torpeda wybiegła z sypialni.

Musiała szybko znaleźć Setha, nim lokaj zobaczy ją na korytarzu. Dotąd była niemal pewna, że skutecznie przekonała go, że jej dziwne polecenie było tylko grą. Jeśli zobaczy, w co się ubrała, cała przykrywka legnie w gruzach, a ona spali się ze wstydu pod siłą jego oceniającego spojrzenia. Którym właściwie nie powinna się wcale przejmować. Ale nie umiała.

Gnała korytarzami, nigdzie nie mogąc znaleźć śniadego nastolatka.

                – Jeanny! Widziałaś Setha? – krzyknęła do pokojówki, dobiegając do niej.

Blondyna uważnie przyjrzała się Elizabeth i uśmiechnęła się uroczo.

                – Ubrała się tak panienka dla pana Sebastiana? – zapytała.

                – O czym ty gadasz?! – pełna dezaprobaty odpowiedź szlachcianki sprawiła, że Jeanny poczuła się zażenowana.

Spuściła wzrok i przygarbiła się.

                – Poszedł zanieść ubrania do pralni – powiedziała szeptem.

Odpowiedział jej dźwięk pospiesznych kroków tłumionych przez puchaty dywan. Nie rozumiała, o co chodziło jej pani, ale nie chciała znów strzelić gafy, dlatego postanowiła o nic więcej nie pytać i nie zwracać na siebie zbędnej uwagi.

                Fioletowowłosa zatrzymała się na górze schodów. Uspokoiła oddech i, niby od niechcenia, zaczęła powoli schodzić rozglądając się dokoła. Kiedy ujrzała ciemną czuprynę służącego, uśmiechnęła się radośnie i machnęła do niego ręką.

                – Na dziś masz już wolne. Chodź – powiedziała i nie czekając na jego odpowiedź, ponownie zaczęła pokonywać schody.

Na twarzy chłopca przez chwilę zagościł triumfalny uśmiech. Z zapałem podążył za dziewczyną wprost na poddasze.

                Chociaż początkowo Elizabeth czuła się zestresowana, sama nie wiedząc właściwie, czemu, nieprzyjemne uczucie szybko ją opuściło. Z każdą kolejną salwą szczerego, beztroskiego śmiechu, która towarzyszyła prawie wszystkim wypowiadanym przez nich zdaniom, negatywne emocje opuszczały jej ciało. Czuła błogi spokój i przyjemne, znajome ciepło. Siedzieli na ciemnoczerwonej kanapie, popijając tani bimber z należącej do chłopaka piersiówki. Po raz kolejny zapaliła, choć obiecała sobie, że więcej tego nie zrobi. Skoro jej życie i tak miało dobiec końca w ciągu kilku najbliższych dni, dlaczego miała sobie żałować? Stan fizyczny ciała nie miał wpływu na smak duszy, przynajmniej Sebastian nigdy o tym nie wspominał. Co więc miała do stracenia?

                – Gdzie dzisiaj byłaś? – zapytał brunet, podając dziewczynie odpalonego papierosa.

Popatrzyła na niego oczami pełnymi smutku.

                – Wybacz. Nie chciałem…

                – Nie szkodzi – przerwała mu.

Zaciągnęła się dymem i powoli wypuściła go z ust.

                – Odkąd udało mi się uciec z tego okropnego miejsca, w którym mnie trzymali, postanowiłam się zemścić. – Jej usta przybrały kształt, którego chłopak nie był w stanie jednoznacznie określić.

To nie był ani uśmiech, ani grymas smutku. Piąty raz w życiu widział tak niezwykła ekspresję, wyrażającą jednocześnie tak nieskończoną ilość sprzecznych emocji.

                – Dzisiaj pojechałam potwierdzić informacje. Już wiem, kto jest przyczyną mojego cierpienia. Wiem, na kim się zemścić – mówiła coraz ciszej, pochylając głowę. – Wiem, kogo muszę zabić – podniosła głos, spoglądając w oczy chłopaka z ogromną determinacją. – Mam nadzieję, że nie zmienisz o mnie zdania – dodała po chwili, po raz kolejny zaciągając się tytoniowym dymem.

                – Rozumiem cię – odparł, przysuwając się bliżej niej. – Gdybym wiedział, kto jest przyczyną całego zła, które spotkało mnie w życiu, także bym go zabił.

Podał dziewczynie piersiówkę.

                – Nie zabiłbyś diabła – parsknęła śmiechem, przepełnionym ogromnym żalem.

Przechyliła pojemnik i wypiła całą jego zawartość. Wciąż było jej mało. Szybko przywykła do niesamowitego działania alkoholu. Rozumiała, dlaczego dorośli tak chętnie wydawali na niego masę pieniędzy. Picie z Sethem znacznie różniło się od kosztowania wyśmienitego wina do obiadu. Dawało hrabiance przyjemność, pomagało się rozluźnić. Czuła, jak alkohol rozchodzi się po organizmie, ogrzewając każdy skrawek ciała, jednocześnie wprawiając mięśnie w przyjemne odrętwienie.

                – Skończyło się! – jęknęła teatralnie, nadymając policzki.

Rzuciła piersiówkę przez otwarte okno i energicznie oparła głowę na ramieniu chłopaka. Zaśmiali się oboje, słysząc metaliczny dźwięk pojemnika, odbijający się od ścian budynku.

                – Musimy być ciszej, jeszcze usłyszy nas twój lokaj. – Seth uciszył szlachciankę, przez chwilę zasłaniając jej usta.

Kiedy zabrał dłoń, Elizabeth odsunęła się od niego i klękając na siedzeniu, przechyliła głowę w bok.

                – Czemu nie lubisz Sebastiana? – zapytała poważnie.

                – Wydaje mi się, że nie traktuje cię z należytym szacunkiem – wytłumaczył niemal natychmiast, z nutą pogardy w głosie.

                – Ugh… – Dziewczyna chwyciła się za głowę, czując jakby mózg odbijał się od jej czaszki. – Daj temu spokój. On jest naprawdę wspaniały, tylko tego nie pokazuje – tłumaczyła kamerdynera.

                – To tylko służący, nie rozumiem dlaczego…

                – Wieeem! – przerwała mu po raz kolejny.

Zerwała się z siedzenia i ,z początku chwiejnie, dopiero po kilku krokach przystosowując się do nowej sytuacji, podeszła do drzwi.

                – Co wiesz? – zapytał zaintrygowany.

                – Wiem skąd weźmiemy alkohol. Piłam dziś wyśem… wyśmienite wino do obiadu!

                – Nie wiem, czy to dobry pomysł.

                – Mówię ci, było pyszne! – przekonywała go. – No proszę! – posmutniała, widząc niechęć na jego twarzy.

                – No dobra, ale musimy uważaj, żeby nas nie przyłapał. Zabije mnie jak się dowie – skomentował Seth i dołączył do dziewczyny.

Po cichu zbiegli po schodach na parter, co chwile nerwowo rozglądając się dokoła. W każdej chwili mogli spotkać Sebastiana sprzątającego posiadłość.

Zdarzało się, że Elizabeth narzekała na wielkość swojego domu. Droga, jaką musiała codziennie pokonywać ze swojej sypialni do jadalni, a następnie do gabinetu była zdecydowanie zbyt długa – szczególnie, że uważała ją za bezzasadną, w końcu na posiłkach zjawiała się tylko proforma. Jednak w chwilach takich jak ta, duża przestrzeń przynosiła korzyści. Nawet wyczulone zmysły demona nie mogły wyczuć jej obecności, jeżeli nie skupiał na tym całej swojej uwagi. Mieli spore szanse na powodzenie.

                – Musimy się dostać do schodów w części pracowniczej – wyszeptała konspiracyjnie Elizabeth, uśmiechając się do podążającego za nią chłopaka.

                – No to chodźmy – odparł złotooki, nie wczuwając się zupełnie w towarzyszący szlachciance nastrój.

Bardziej niż na nadziei zdobycia alkoholu, skupiał się na zmartwieniu. Nie miał ochoty po raz kolejny wysłuchiwać, tym razem słusznego, wykładu kamerdynera o jego lekkomyślności, niesubordynacji i głupocie. Nawet, gdyby próbowali mu wytłumaczyć, Sebastian nie zrozumiałby. Jak ktoś tak zasadniczy, a przede wszystkim dorosły, mógłby zrozumieć dwójkę nastolatków chcących jedynie miło spędzić czas? Z drugiej strony, nie robili niczego złego. Dziewczyna miała pełne prawo decydować o tym, co chce robić, jednak z jakiegoś powodu, ku całkowitemu niezrozumieniu Setha, bawiła się ze służącym w dom. Kryła przed nim swoje zachowanie, kombinowała za jego plecami – zupełnie tak, jakby był ojcem i miał nad nią jakąkolwiek władzę.

                – Biegnij! – szepnęła, ciągnąc chłopaka za ramię.

Potykając się o własne buty, ruszył za nią, starając się tłumić stukot podeszw butów. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie na końcu korytarza i spojrzała zza rogu w stronę drzwi prowadzących do pokoi służby. Szeptała coś pod nosem, ale Seth jej nie słuchał. Jego uwagę przykuł cichy, piskliwy głos, którego początkowo nie potrafił zidentyfikować.

                – Kot? – mruknął pod nosem.

W odpowiedzi ponownie usłyszał głosik, tym razem wyraźniejszy i zdecydowanie bardziej koci. Przeciągłe „miau” nie umknęło również uwadze fioletowowłosej. Wzdrygnęła się przerażona, jakby, co najmniej piorun uderzył tuż obok niej.

                – Cholera, masz rację. W nogi! – krzyknęła i szarpiąc z całej siły rękaw bruneta, zaciągnęła go za stojącą nieopodal komodę.

                – Nie wiedziałem, że masz kota – zdziwił się chłopak.

                – Bo nie mam – odpowiedziała ledwo słyszalnie. – To kot Sebastiana.

                – Nie powinien przypadkiem być na zewnątrz? – ciągnął nastolatek, chwytając okazję, by chociaż odrobinę zdeprymować lokaja w oczach zapatrzonej w niego Elizabeth.

                – No i z reguły jest, ale to kot. Te cholerne zwierzęta dostaną się wszędzie, gdzie im się podoba – warknęła niezadowolona.

Seth zaniechał dalszych pytań. Zamilkł i znużony oczekiwał tego, czego tak bardzo obawiała się jego towarzyszka. Po niecałej minucie usłyszał kroki dobiegające z holu. Głęboki dźwięk obcasów eleganckich butów odbijający się od pokrytych gustowną tapetą ścian ogromnego domostwa. W swój niezwykły sposób wydały mu się majestatyczne, co jedynie bardziej zniechęciło go do idealnego lokaja. Zirytowany przygryzł dolną wargę, by przypadkiem nie wymsknął mu się jakiś złośliwy komentarz. Wiedział, że zapatrzona w niego, jak w obrazek, młodziutka głowa rodu Roseblack nie podzieli jego zdania.

Dziewczyna wyjrzała zza mebla. Tak, jak przewidywała – Sebastian stał już naprzeciwko małej, szarej, puchatej kulki, wpatrując się w nią z ogromną dozą czułości, która wzbudzała w szlachciance niemałą zazdrość. Jego, zazwyczaj tajemniczo przymrużone oczy poważnie obserwujące świat przypominały teraz denka szklanek, odbijając w czerwonych tęczówkach blask świec trzymanego w dłoni kandelabru. Mężczyzna pochylił się nad zwierzęciem i delikatnie wziął je na ręce.

                – Co tutaj robisz? – zapytał ciepło, pozwalając, by kot wdrapał się po jego marynarce na ramię i polizał go po twarzy. – Jeżeli panienka cię zobaczy, będę miał kłopoty – dodał po chwili i ociągając się, poszedł w stronę głównego wyjścia.

                – Doprawdy, z nim jest coś nie tak… – wymsknęło się śniademu chłopcu.

Elizabeth popatrzyła na niego groźnie.

                – Daj wreszcie spokój – zganiła go.

Podniosła się, odruchowo otrzepała granatową sukienkę na ramiączka, wykończoną czarnymi falbanami i bez słowa ruszyła do drzwi. Seth westchnął z rezygnacją i podążył za nią. Lizz znów dała mu dowód swojego ślepego oddania i, w jego mniemaniu, bezdennej głupoty. Niemal kipiał z zazdrości za każdym razem, gdy wypowiadała się na temat kamerdynera. Że taki wspaniały, idealny, opiekuńczy – czy naprawdę była aż tak głupia, czy zwyczajnie nie chciała widzieć prawdy?

                – To powinno być tutaj – oświadczyła, zatrzymując się przy drzwiach z jasnego drewna, opatrzonych dumnym napisem „spiżarnia”. 


 Lizzy w scenie z poddasza :P

Grell WIP

sobota, 20 czerwca 2015

Tom 2, XXXVIII

Dziś również nie jest najdłużej - jestem chora i mam kiepski nastrój jakoś tak o. 
Za to będzie nieco brutalnie, więc jeśli ktoś jest czuły na tym punkcie, lepiej,żeby nie jadł podczas czytania. Znaczy, róbta co chceta, ale w razie czego, za konsekwencje nie odpowiadam.
A propos poprzedniego rozdziału i opinii jednej z czytających, jakoby Elizabeth swoją głupotą zrażała do siebie ludzi - skąd dziewczyna, szlachcianka, która rzadko kiedy w ogóle wchodziła od kuchni, miałaby wiedzieć, ile składników potrzeba do stworzenia ciasta? Nigdy nie widziała procesu pieczenia, nigdy nie musiała się tego uczyć, w jej życiu ciasto po prostu się pojawiało, kiedy tego chciała. To nie oznaka głupoty, a charakterystycznego wychowania.
No doba, to miłego czytania życzę :) 

PS Na końcu dodaję art, jeden zwykł, a drugi przerobiony na kompie. Który bardziej Wam się podoba? :P

======================

                Sebastian stał przez chwilę zastanawiając się, co wywarło na nią tak silny wpływ. O czym mówił Gerland? Po krótkiej, wewnętrznej dyspucie z własną moralnością, sięgnął po list i przejrzał jego zawartość. Zrozumiał. Nazwa organizacji, której dziewczyna poszukiwała od tak dawna – od razu dostrzegł więź łączącą ją z osobą z otoczenia dziewczyny. Na pozór niedostrzegalna, lecz dla obojga była wręcz boleśnie oczywista.

Zaśmiał się pod nosem. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Gdyby wiedział, już dawno byłoby po wszystkim. Kilka lat temu. Wtedy nie doszłoby do tego wszystkiego, z czym musiał się teraz zmagać. Świat zdawał się z niego kpić. Wiedział, że rozpamiętywanie przyszłości i gdybanie nie miało najmniejszego sensu, było domeną ludzi – jedną z tych, których najbardziej nie znosił. Zgniótł kartkę i spalił ją niewielkim płomieniem, który pojawił się w jego dłoni.

                –  W takim razie pora wziąć się do pracy.

~*~

                – Lizz, dokąd idziesz? Jest śnieżyca– zapytał śniady chłopak, kiedy szlachcianka w towarzystwie kamerdynera opuszczała główny hol, odziana w gruby, granatowy płaszcz.

Przystanęła na chwile i popatrzyła na niego bez wyrazu.

                – Wiem o tym – odparła sucho. – Do wieczora wrócimy, przekaż reszcie – dodała i ruszyła dalej, widząc otwierającego drzwi lokaja.

Gdy go minęła, mężczyzna posłał chłopakowi chłodne spojrzenie. Przez moment obaj mierzyli się groźnym wzrokiem, dopóki nie usłyszeli ponaglającego warknięcia Elizabeth. Dziewczyna zdążyła już na własną rękę wejść do karety. Siedziała w środku i z wrogością przyglądała się idącemu w jej stronę służącemu. Sebastian kroczył dumnie sprężystym krokiem i uśmiechając się przepraszająco, wsiadł do wozu. Trzymaną w dłoni walizkę postawił na siedzeniu obok siebie.

                – Hmpf – mruknęła pogardliwie hrabianka, krzywiąc się na widok jego promiennego uśmiechu.

                – Wydaje mi się, że nie jesteś zbyt zadowolona – prowokował.

                – Za to ty jesteś wniebowzięty. Doprawdy, mógłbyś chociaż stwarzać pozory – burknęła.
Irytowała ją bijąca od demona radość, ale nie mogła mieć mu za złe. Po tylu latach, w końcu był tak niesamowicie bliski skonsumowania jej duszy. Też powinna być szczęśliwa, ale nie potrafiła. Łudziła się, że to nie będzie prawda. Nie chciała, by kończyło się to właśnie w taki sposób. Miała wrażenie, że wszystkim bliskim jej ludziom przynosi jedynie śmierć i rozpacz. Mały Timmy, Seth, a teraz to. Nie chciała nawet myśleć o wcześniejszych cierpieniach, do których doprowadziła. Jak kruk zwiastujący śmierć, otaczała ją ciemność, której bezkres przerzedzały jedynie białe róże.

                – Najmocniej przepraszam – odpowiedział z zadowoleniem. – Powinnaś się rozchmurzyć, panienko. Niedługo dopełni się twoja zemsta – ciągnął.

Dałaby sobie rękę uciąć, że przez moment dostrzegła w jego ustach ostry kieł.

                – Nie tak to miało wyglądać – powiedziała jedynie, opierając głowę na dłoni i wbijając spojrzenie w okno.

Próbowała dać mu do zrozumienia, że nie chce rozmawiać, jednak nie zamierzał odpuścić. Tak niesamowicie doprowadzał ją do szału. Miała ochotę rzucić się na kamerdynera i poszlachtować jego ciało upchniętym w cholewę buta, ulubionym sztyletem. Nie wiedziała, co właściwie ją powstrzymywało, w końcu i tak nie zrobiłaby mu krzywdy.

                – Bez względu na wszystko, to nie twoja wina. Ty tylko cieszysz się, że w końcu zaspokoisz głód – pomyślała, zerkając na niego ukradkiem.

Otworzył walizkę i wyciągnął z jej środka kawałek ciasta na ozdobnym talerzyku oraz termos ze świeżo zaparzoną herbatą.

                – Proszę – powiedział podając jej porcelanowe naczynie i widelczyk.

Popatrzyła na pięknie prezentujący się przysmak. Intensywny zapach czekolady i wiśni nie pozwolił jej się oprzeć. Powoli jadła deser, delektując się każdym kęsem. Po chwili spojrzała podejrzliwie na rozbawionego demona. Miała wrażenie, że jakimś magicznym sposobem cała radość towarzysząca jej podczas przygotowywania ciasta połączyła się z resztą składników. Z każdym kolejnym kawałkiem czuła wzbierający optymizm i przyjemne ciepło.

                – Pyszne – skomentowała cicho, przeżuwając kolejną, kwaśną wisienkę.

                – Cieszę się.

                – Załatwmy to szybko, chcę wrócić do domu przed północą – powiedziała pewnie, oddając lokajowi pusty talerz.

~*~

                Po półtoragodzinnej podróży, której towarzyszyło całkowite milczenie i stukot końskich kopyt, uderzających żwawo w brukowaną nawierzchnię, kareta wioząca Lady Roseblack i jej wiernego lokaja dotarła do celu. Niewielki, zaniedbany budynek na obrzeżach Londynu zupełnie nie pasował do uroczego krajobrazu podmiejskiej harmonii. Kiedy dziewczyna z pomocą lokaja opuściła powóz, do jej nozdrzy dotarł nieprzyjemny smród zgnilizny. Rozejrzała się, bezskutecznie poszukując źródła odoru.

                – To na pewno tu? – Zerknęła na wyprostowanego demona.

Popatrzył na niewielka kartkę, na której zapisany był adres celu ich podróży i skinął głową. Nastolatka pewnym krokiem ruszyła przed siebie, mamrocząc pod nosem słowa niezadowolenia. Próbowała skupić się na drobnostkach, by zdusić w sobie nieprzyjemne uczucie zdenerwowania, które towarzyszyło jej nieprzerwanie, od kiedy poznała treść listu Gerlanda. Wciąż miała nadzieję, że mężczyzna się mylił.

Zatrzymała się kilka metrów przed zachodzącymi pleśnią, drewnianymi drzwiami i skrzywiła się z obrzydzeniem.

                – Może to jednak pomyłka? – żywiła się naiwną nadzieją, możliwie najdłużej odwlekając moment przekroczenia progu domostwa.

Jednak Sebastian stał tuż obok niej, czuwając, by wypełniła swoją powinność, by nie wycofała się w ostatnich chwili, nie pozwoliła, by uczucia wzięły górę. Popatrzył na nią wymownie, oczekując rozkazu.

                – Na co się gapisz? Otwieraj! – warknęła, siląc się na pogardliwy ton.

Lekki, niemal niedostrzegalny uśmiech na twarzy demona sprawił, że Lizz poczuła ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Kiedy ciężkie drzwi z przeciągłym skrzypnięciem odsłoniły przed nią wnętrze ciemnego pomieszczenia, zadrżała.

                – Idź – rozkazała kamerdynerowi.

Posusznie wszedł do środka, by po chwili wychylić się przez framugę i zaprosić ją do środka. Wewnątrz było straszliwie ciemno. Żaden promień słońca nie docierał do wnętrza pomieszczeń przez szczelnie pozabijane deskami, pozbawione szyb okna. Wzrok dziewczyny szybko przyzwyczaił się do mroku. Rozejrzała się po obskurnym pomieszczeniu. Wszędzie walały się części połamanych mebli i przemoknięte papiery. Odklejające się tapety odkrywały zacieki na ścianach. Dom wyglądał źle już z zewnątrz, w środku, tragiczny obraz brudu i ubóstwa dopełniał obraz kompletnej meliny, jaką było to miejsce. Czuła, kogo może tutaj spotkać. Zaćpanego emigranta, który sprzedał Gerlandowi informacje za kawałek chleba. Czy ktoś taki naprawdę mógł być wiarygodnym źródłem? Czy Frederick nie pospieszył się z wiadomością?

                – Wyczuwasz coś? – zapytała niechętnie Sebastiana, który zdawał się z wielką fascynacją studiować popękaną mozaikę podłogową, skrytą pod warstwą brudu i resztek wyposażenia wnętrza.

                – Ktoś znajduje się w pomieszczeniu pod nami – odparł posłusznie.

                – To dlatego przyglądasz się podłodze? – zastanawiała się.

Podeszła do niego i spojrzała w miejsce, na którym skupiała się uwaga bruneta.

                – Niemożliwe! To jest… – zaczęła zaskoczona.

                – To oznacza, że jesteś naprawdę blisko – przerwał demon, spoglądając pożądliwie prosto w oczy swojej młodej pani.

Miała wrażenie, że przeszywa je wpatrując się wprost jej duszę. Inaczej niż dotąd, a może tylko tak jej się zdawało, bo czuła, że koniec jest naprawdę bliski.

Widząc zmieszanie nastolatki, Sebastian spoważniał. Zrozumiał, że jego przesadna radość była w tej sytuacji odrobinę nie na miejscu. Ciężko było mu się oprzeć rosnącemu podekscytowaniu, które skutecznie odwracało uwagę od uczucia niepokoju, towarzyszącego demonowi od kilku godzin. Niewiele brakowało, by dostał to, czego pragnie. Upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – wreszcie odebrać upragnioną zapłatę i na zawsze uwolnić się od widma całkowitej podległości.

                Kamerdyner wskazał szlachciance drogę prowadzącą przez wąski korytarz do schodów. Ruszył przodem, schodząc na dół. Elizabeth kroczyła tuż za nim, przeklinając w myślach mokre i niezwykle śliskie stopnie, przez które co chwilę musiała opierać się na plecach służącego, by nie upaść. Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie stanęła na płaskim, równie przemokniętym gruncie.

                – Słyszę go… – szepnęła po chwili.

Demon skinął głową i zwinnie przebiegł kilka metrów w kierunku źródła dźwięku, zostawiając Lizz w tyle. Zatrzymał się przed otwartymi drzwiami i przywierając ciałem do wilgotnej ściany, spoglądał do środka, przysłuchując się rozmowie. Wewnątrz niewielkiego pomieszczenia paliła się świeca, której blask tworzył na podłodze cień sylwetki wątłego mężczyzny. Mówił coś o szczęściu, winie i głodzie, sprawiając wrażenie, jakby z kimś rozmawiał. Jednak lokaj się nie mylił, oprócz mamroczącego obdartusa, w całym budynku nie było żywego ducha, wykluczając rzecz jasna jego panią.

Elizabeth podeszła do demona i oparła się o jego ramię, próbując dostrzec coś wewnątrz pokoju. Sebastian odsunął ją delikatnie i gestem dłoni polecił zachować milczenie. Niezadowolona przewróciła oczami i cofnęła się, pozwalając, by robił, co do niego należy. Kiedy nieznajomy ucichł, lokaj wkroczył dumnie do wnętrza pokoju. Przerwany w połowie krzyk zaskoczenia był jedynym dźwiękiem, jaki dotarł do uszu nastolatki, nim Sebastian pojawił się w drzwiach i z życzliwym uśmiechem zaprosił ją do środka.

Powiodła wzrokiem po surowym wnętrzu, zatrzymując spojrzenie na wychudzonym, starszym Azjacie, który usilnie starał się wykrzyczeć coś przez prowizoryczny knebel z kawałka szmaty, który założył mu kamerdyner.

                – On z kimś rozmawiał. Gdzie ten drugi? – warknęła sceptycznie.

                – W całym budynku, oprócz niego, nie ma nikogo żywego – wytłumaczył lokaj. – Oczywiście, wyłączając panienkę – dodał, widząc dezaprobatę na jej bladym obliczu.

W słabym blasku świecy, ozdobiona licznymi cieniami twarz demona wyglądała niesamowicie groźnie. Związany mężczyzna drżał, klęcząc u jego stóp. Fioletowowłosa była ciekawa, o czym myślał. Czy głos w jego głowie krzyczał „to nie człowiek, to demon”, nie zdając sobie sprawy, jak trafnie obrazował sytuację, w której znajdował się więzień?

                – Obłąkany? – zapytała beznamiętnie.

                – Bardzo możliwe. – Uśmiech nawet na chwilę nie znikał z twarzy kamerdynera.

Wyglądał jak opętany sadysta, rozkoszując się najdrobniejszym gestem przerażenia i rozpaczy, które wzbudzał w ofierze.

                – Przestań się szczerzyć, to obrzydliwe – burknęła krótko i pochyliła się nad Azjatą. – Rozwiąż mu usta.

Sebastian bez słowa wykonał polecenie, i nim dziewczyna zdążyła wziąć oddech, by zadać nieznajomemu pytanie, ten zaczął wylewać z siebie potok błagań, którym towarzyszyło przeciągłe szlochanie.

                – Cholera, zamknij się w końcu! – krzyknęła zdenerwowana Elizabeth, uderzając mężczyznę w twarz.

Ucichł i zagryzł trzęsącą się dolną wargę. Z kącika jego ust pociekła cienka strużka krwi. Nastolatka popatrzyła z obrzydzeniem na swoją dłoń. Na jej powierzchni widniała ciemna smuga – mieszanina brudu i potu więźnia. Wyciągnęła rękę w kierunku lokaja, a ten, bez chwili zwłoki, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni fraka chusteczkę i dokładnie przetarł skórę hrabianki.

                – Jak się nazywasz? – zaczęła.

Mężczyzna niepewnie otworzył usta, by wydobyć z siebie dźwięk.

                – Ta-takeshi Saito – odpowiedział szeptem.

                – Dobra, teraz gadaj – zapytała, spoglądając groźnie w oczy Azjaty. – Co wiesz o organizacji przeprowadzającej kanibalistyczne eksperymenty na dzieciach?

Więzień zaczął trząść się jeszcze bardziej, nerwowo spoglądając na zmianę na nastolatkę i na jej służącego.

                – Chryste, gadaj! – krzyknęła ponownie, wymierzając Takeshiemu kolejny cios w policzek.
 
                – Panienko, proszę pozwolić mu dojść do słowa. Inaczej powybija mu panienka wszystkie zęby, nim czegokolwiek się dowie – upomniał ją rozbawiony lokaj.

Nie odpowiedziała mu. To nie był czas na kolejne „pingi i pongi”, sprawa była poważna, a ona naprawdę chciała mieć to już za sobą i powrócić do posiadłości.

                – Hebi – z trudem wybełkotał wątły mężczyzna, odchrząkując spływającą do gardła krew.

                – Hebi? – zdziwiła się, lecz po chwili przypomniała sobie, co znaczyło wypowiedziane przez niego słowo. – Mów, żeż, po ludzku! – wzburzyła się i zamachnęła, by znów go uderzyć.
Powstrzymał ją Sebastian, boleśnie chwytając szczupły nadgarstek. Lizz posłała mu piorunujące spojrzenie i nie okazując bólu, wyrwała się z uścisku.

                – Panienko…

                – Cicho! – Nie dała mu dojść do słowa. – Ludzie posługujący się herbem, który widnieje na podłodze w holu, czy to oni za tym stoją? – zapytała nieco spokojniej.

                – Tak pani. Proszę, uwolnij mnie. Nie mam z tym nic wspólnego! Odszedłem od nich ponad cztery lata temu! Litości! – zaczął ponownie błagać ,nie wiedząc, że właśnie podpisał się własną krwią pod wyrokiem, który zapadał, nim dziewczyna wkroczyła do jego domu.

                – Pan Gerland miał rację –rzekł dumnie kamerdyner. – Panienko, pozwól, że w takim razie…

                – Nie – zaoponowała. – Poczekaj na mnie na zewnątrz – rozkazała.

Zaskoczenie na twarzy demona po chwili ustąpiło miejsca rozpierającej dumie. Żałował jedynie, że nie będzie mógł zobaczyć, jak jego pani po raz kolejny udowadnia wartość swej duszy.

                Elizabeth odprowadziła służącego wzrokiem i sięgnęła po srebrny sztylet trzymany w cholewie prawego buta. Na jego widok Azjata ponownie zaczął krzyczeć, drżąc w spazmach przerażenie.

                – Doprawdy… Co za ludzkie ścierwo. Nie potrafisz nawet umrzeć z godnością? – zapytała ironicznie, wstając.

Opuszkami palców pogładziła błyszczące ostrze i przysunęła je do twarzy Saito, raniąc jego policzek. Mężczyzna wydał z siebie stłumiony jęk.

                – Na takie śmieci jak ty szkoda mojego ulubionego ostrza. Dostałam je od ojca, wiesz? – Strzepnęła krew ze sztyletu i spojrzała na niego melancholijnie. – Od ojca, którego ciało kazaliście mi żreć w imię swoich chorych fantazji! – wrzasnęła, bez ostrzeżenia wbijając nóż w brzuch więźnia.

Rozpaczliwy krzyk bólu rozrywał jego gardło, póki całe nie zalało się krwią. Zaczął się krztusić i pluć, starając się jeszcze raz nabrać powietrza w płuca.

                Nastolatka czuła, jak tonie w mroku, jak otula ją swoim ciepłym płaszczem, tak znajomym i przyjemnym, jak ramiona demona, któremu zaprzedała swą duszę. Bicie własnego serca dudniło jej w uszach, do złudzenia przypominając dźwięk pięści, uderzających głucho w jej kręgosłup. Coraz mocniej, coraz częściej, z narastającą agresją. Instynkt podpowiadał, by zamknęła oczy, w pełni poddała się rządzy mordu, jednak powstrzymała się, wspominając nauki Sebastiana. Oddychała szybko, lecz miarowo. Obraz przed jej oczami rozmywał się, widziała jedynie sylwetkę ofiary i czerwoną ciecz, która z każdą sekundą przyzdabiała jego kończyny kolejną, świeżą strugą, wydobywającą się wprost z brzucha. Pochyliła się i szarpnęła go za włosy, podnosząc się. Całkowicie opadł z sił, jego ciało bezwładnie poddało się szarpnięciu. Podniosła wyprostowaną rękę w górę, sprawiając, że pozbawione siły nogi mężczyzny jedynie czubkami palców ocierały o zbrukaną krwią podłogę.

Bez słowa poderżnęła mu gardło, patrząc, jak rozciągana skóra rwie się wokół szyi, ciągnąc za sobą kolejne ścięgna. Napawała się widokiem tryskającej posoki póki uderzenia wewnątrz jej głowy nie ucichły. Poczuła rosnący ciężar zwłok. Puściła je, strząsnęła ciecz ze sztyletu i wsadziła go w cholewę buta. Odwróciła się i ocierając rękawem zakrwawioną twarz, powoli wyszła z pokoju.

                Sebastian stał spokojnie przed drzwiami budynku, czekając na swoją panią. Wyobrażał sobie czerwień zdobiącą niewinną twarz nastolatki, jednak to, co ujrzał, przeszło wszelkie jego oczekiwania. Zabijał, od kiedy tylko pamięta. Potrafił poznać charakter zabójcy po samych śladach jego zbrodni. Plamy krwi na ubraniach i twarzy młodej hrabianki powiedziały mu wszystko. Miał nawet ochotę przycisnąć ją do piersi i szczerze pogratulować dobrze wykonanego zadania. Wreszcie zabiła z pełną świadomością. Ze stoickim spokojem, pewną ręką odebrała życie jednemu ze swych oprawców. Słodki zapach spełnienia, który od niej czuł, ledwie pozwalał mu opanować pożądanie.

                – Jestem z ciebie dumny. Wreszcie zrobiłaś to tak, jak należy – powiedział jedynie, kiedy się z nim zrównała.

                – Patrzysz na mnie tak, jakbym zrobiła coś wspaniałego. To doprawdy odrażające, Sebastianie – skarciła go.

Wcale nie czuła się tak dobrze, jak mu się wydawało. Owszem, przepełniała ja satysfakcja, ale odbieranie życia, mimo wszystko, nie było czymś, czego pragnęła nastoletnia dziewczyna. Chociaż przywykła do tego i zazwyczaj potrafiła odnaleźć w tym swoiste piękno, tego dnia towarzyszył jej jedynie żal. Wszystkie najgorsze obawy, które zbierały się w młodym sercu przez ostatnie godziny, okazały się niezachwianą prawdą. Miała herb, miała nazwisko. Pozostało jedynie wymierzenie sprawiedliwości. Sprawiedliwości, która paradoksalnie nieść będzie ze sobą niegodziwość.
Zacisnęła pięści i minęła lokaja, dumnie krocząc w stronę powozu. Silne podmuchy mroźnego powietrza rozwiewały płachty jej ciemnego płaszcza. W świetle zachodzącego słońca demon dostrzegł niezwykły majestat kruchej sylwetki Elizabeth, który chwycił go za serce. Uśmiechnął się pod nosem i nonszalancko wypychając podbródek w przód, podążył za właścicielką, szczęśliwy, że przyszło mu stać u jej boku. Ślady krwi ofiary hrabianki wyznaczające demonowi trasę, niby czerwony dywan wiodły wprost ku spełnieniu. 



środa, 17 czerwca 2015

Tom 2, XXXVII

Dziś notka później i średniej długości, bo mam pierwszy wolny dzień bez nauki od 2 tygodni i poszłam sobie na miasto kupić "wszystko zależy od przyimka". No i kupiłyśmy jedzonko i cukierki.
Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie Wam się dobrze czytało, bo w zasadzie ten rozdział jest taki strasznie obyczajowo rozkoszny. Dla odmiany taki lżejszy. :D
Zapraszam!

====================

Sebastian roześmiał się. Chociaż zasłonił usta dłonią, nie dało się nie usłyszeć tłumionego parsknięcia, przed którym naprawdę szczerze się wzbraniał. Mordercze spojrzenie czerwonej jak burak dziewczyny szczęśliwie przywołało go do porządku. Na twarzy demona pozostał jedynie pobłażliwy uśmiech.

                – Dość kuriozalna zachcianka. Nie uważasz, panienko? – zapytał, odchrząknąwszy uprzednio.

Elizabeth prychnęła z lekkim oburzeniem.

                – Zamknij się – warknęła i nie przejmując się zupełnie tym, co myślał, otworzyła szufladę i wyciągnęła z niej kucharską czapkę.

Następie podniosła stojącą na blacie miskę i chwyciła w dłoń drewnianą łyżkę. Popatrzyła na lokaja z rozbrajającym, dziecinnym uśmiechem. Sebastian przyglądał się podekscytowanej nastolatce. Niesforne kosmyki fioletowych włosów lekko zachodziły na jej oczy. Biała, przyduża czapka z każdą chwilą zsuwała się z głowy coraz bardziej na jej lewą stronę. Wiedział już, że szlachcianka nie odpuści, nie pozostało mu nic innego jak przystać na kolejną, dziwaczną zachciankę. Pomyślał, że nie powinien się dziwić – ten dzień pełen był przedziwnych zwrotów akcji, a szalejąca za oknem śnieżyca miała na młodą głowę rodu Roseblack niecodzienny wpływ.

Podszedł do niej i poprawił budyniówkę tak, by więcej nie zsuwała się z głowy.

                – Proszę o wybaczenie, ale z tego, co mi wiadomo, nigdy przedtem niczego nie piekłaś, prawda? – zapytał łagodnie.

                – Nie – odparła z przekonaniem.

Czego mógł się spodziewać? Osoba, która nie była w stanie zjeść jednego, pełnego posiłku, na pewno nie posiadała żadnych kulinarnych umiejętności, tym bardziej szlachetnie urodzona.

                – W takim razie będziesz musiała robić dokładnie to, o co cię poproszę, panienko – pouczył, wyciągając w jej stronę wskazujący palec.

Elizabeth posłusznie skinęła głową i zmarszczyła brwi, gotowa, by wypełnić pierwsze polecenie. Demon podszedł do kartki z przepisem i zaczął czytać.

                – Będzie nam potrzebna mąka pszenna, ziemniaczana, proszek do pieczenia, kakao, gorzka i słodka czekolada, cukier puder, jajka, masło, mleko, olejek waniliowy, olej i wiśnie – wymienił wszystkie składniki.

Od kiwania głową po każdym wymienionym przez demona produkcie, Elizabeth aż zakręciło się w głowie. Nie spodziewała się, że do upieczenia ciasta potrzeba aż tylu różnych rzeczy. Nigdy nie zastanawiała się, z czego dokładnie powstawało, ale wydawało jej się, że komponentów jest znacznie mniej.

                – Dużo tego… – jęknęła.

Sebastian uśmiechnął się czule, sprawiając, że dziewczyna poczuła się jak małe dziecko. Nie przeszkadzało jej to. Właściwie, właśnie tak wyobrażała sobie wspólną pracę w kuchni z rodzicami. Tę, o której zawsze marzyła, ale nigdy się jej nie doczekała. Była szczęśliwa, że może poczuć się w ten sposób chociaż teraz.

                – To nie jest dużo – wyprowadził ją z błędu – do deseru, który przygotowywałem w zeszłym miesiącu potrzeba było dwa razy więcej składników – dodał.

Ze zdziwienia nastolatka aż otworzyła usta, niemal krztusząc się głęboko wciągniętym powietrzem. Kamerdyner właśnie takiej reakcji się spodziewał – zdziwienia i zachwytu, które przyjemnie połechta jego demoniczne ego.

                – Proszę za mną, musimy przynieść wszystko ze spiżarni – poprosił, otwierając przed nią drzwi.

Zeszli po schodach do chłodnego pomieszczenia oświetlanego jedynie blaskiem świec z trzymanego przez Sebastiana kandelabru.

                – Czy Jeanny i reszty nie powinno tutaj być? – Głos Elizabeth odbił się echem od kamiennych ścian.

                – Nie tutaj, sprzątają drugą spiżarnie – odparł krótko i wskazując jej drogę, wszedł między regały.

Podniósł stojącą na ziemi skrzynkę i wrzucił do niej kilka produktów. Kątem oka widział wyraz twarzy hrabianki, ukazujący, jak bardzo chciała mu pomóc. Jak chciała poczuć, że towarzyszy procesowi od samego początku. Chwycił więc skrzynię obiema dłońmi, uprzednio odkładając listę na jedną z półek.

                – Panienko, mogłabyś? – poprosił, kiwnięciem głowy wskazującą kartkę.

Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i wzięła ją do ręki.

                – Więc mamy mąkę i mąkę i proszek i kakao i… co to jest? – wskazała palcem niewielki pojemniczek ukrywający się za torebką mąki.

                – Olejek waniliowy.

                – Więc mamy też olejek. To teraz eee… Mleko? – Popatrzyła niepewnie w oczy bruneta.
Twierdząco skinął głową i wskazał jej kierunek. Bez namysłu pobiegła do wskazanej półki, jednak demon nie poszedł za nią. Stał w miejscu po raz kolejny powstrzymując się od śmiechu. Po chwili dziewczyna przybiegła z powrotem i zachichotała.

                – Kandelabr! Chodźmy! – krzyknęła i znów żwawo ruszyła przed siebie.

Tym razem Sebastian podążył za nią. Nastolatka zatrzymała się przed wysokim regałem wypełnionym mnóstwem kartonów i butelek. Ogrom produktów przytłaczał ją i wprawiał w niemałe zdziwienie. Była tu po raz pierwszy, nigdy wcześnie nie zapuszczała się w tę część posiadłości – zwyczajnie nie miała ku temu powodów. Sprawami zaopatrzenia zajmowali się jej rodzice, a później Sebastian. Ona tylko podpisywała kwity, dając mężczyźnie uprawnienia do zakupu wszystkiego, co uważał za niezbędne. W kwestii pieniędzy ufała mu bezgranicznie, chociażby z tego względu, że dla demona materialne, ludzkie dobra nie miały żadnego znaczenia. Pieniądze, ubrania, biżuteria – nie potrzebował takich rzeczy. Jedynym, na czym mu zależało były dusze. I to nie byle jakie dusze. Starannie dobrane, „wychowywane” – jak lubił mawiać, pogrążone w rozpaczy, pałające tak szczerą chęcią zemsty, że ich rdzeń pozostawał na swój sposób krystalicznie czysty.

Elizabeth dostrzegła mleko stojące na najwyższej półce. Wspięła się po regale i chwyciła butelkę. Zeskoczyła i ze zwycięskim wyrazem twarzy, włożyła ją do trzymanej przez kamerdynera skrzynki.

                – Dobrze, teraz cukier – zarządziła i spojrzała na towarzysza, czekając aż wskaże jej kierunek.

Biegała po spiżarni tam i z powrotem, co chwila zapominając o kandelabrze. Doskonale się bawiła, odnajdując wszystkie potrzebne składniki, jednocześnie odkrywając fascynujące pomieszczenie, którego wspaniałości nigdy przedtem nie dane jej było docenić. Korzystała z każdej sekundy upragnionego powrotu do dzieciństwa. Nie żałowała sobie głośnych pisków, śmiechu ani głupich żartów. Miała w nosie, co Sebastian o niej pomyśli, liczyła się tylko dobra zabawa. Nawet nie spostrzegła, kiedy przytłaczające ją od kilku godzin rozmyślania o tym, do czego doszło przed obiadem, opuściły ją zupełnie, pozwalając w pełni cieszyć się beztroską.

                Po kilkunastu minutach ponownie trafili do kuchni. Demon wystawił zawartość skrzyni na podłużny, drewniany blat i rzucił okiem na przepis. Zastanawiał się, jaką prace powinien powierzyć nastoletniej szlachciance, by dała sobie radę i nie przysparzała mu zbędnych problemów. Spodziewał się, że praca w kuchni będzie przychodzić jej z podobnym trudem, z jakim pozostałym służącym przychodziło poprawne wykonanie jakiegokolwiek zadania bez zburzenia co najmniej jednego pomieszczenia. Miał rację. Gdy tylko dziewczyna wzięła do ręki worek mąki, kuchnia zamieniła się w pobojowisko. Tumany białego proszku unosiły się w powietrzu, osiadając na każdej odkrytej przestrzeni, jednak irytacja kamerdynera sięgnęła zenitu, kiedy hrabianka bez skrępowania, czy też najmniejszego wahania, rzuciła w niego opakowaniem, brudząc mąką cały jego frak.

Powoli odwrócił się na pięcie, uprzednio odkładając trzymaną w dłoni trzepaczkę i popatrzył na nią błyszczącymi szkarłatem oczami. Sama również była pokryta mąką, od stóp po samiutki czubek bakłażanowej czupryny. Mączne ślady na twarzy sprawiały, że wyglądała jeszcze dziecinniej i mniej poważnie niż dotąd. Nie był pewien, jak powinien ją w tej chwili potraktować – upomnieć jak dorosłego człowieka, czy skarcić jak dziecko.

                – Panienko… – westchnął jedynie, nim kolejny biały kłąb wylądował na jego twarzy.

Nie widziała go, ale po donośności huku, jaki rozległ się w pomieszczeniu, kiedy uderzył dłonią w blat, poznała, że był naprawdę zły. Jednak zbytnio się tym nie przejmowała. Zawładnęła nią niezwykła euforia niepozwalająca dojść do głosu żadnemu, nawet najcichszemu szeptowi rozsądku.
Nim się zorientowała, Sebastian chwycił jej dłoń w nadgarstku i spojrzał na nią z przerażającą miną.

                – Co robisz? – zapytała z uroczą niewinnością.

                – Proszę, przestań rzucać mąką i wymieszaj te składniki – powiedział, z trudem zachowując uprzejmy ton obowiązujący służbę.

Wręczył dziewczynie niewielką miskę wypełnioną białkami jajek.

                – Co mam z tym zrobić? – zapytała, spoglądając z obrzydzeniem na zawartość trzymanego naczynia.

                – Musisz mieszać tym – odparł, podając jej trzepaczkę – tak długo, aż nie powstanie na tyle zwarta piania, by nie wypływała z pojemnika – wyjaśnił poważnie.

Sceptyczna mina Elizabeth satysfakcjonowała go. Liczył na to, że dziewczyna się znudzi i zwyczajnie sobie pójdzie. W zasadzie, mógł dać jej zwykły widelec, wtedy znudziłaby się jeszcze szybciej. Nie rozumiał skąd u niej nagła chęć pomagania w kuchni. Nie rozumiał, co chciała w ten sposób osiągnąć. Czy starała się zrobić mu na złość? Jeśli tak – szło jej doskonale. Jednak wątpił w to, była zbyt radosna, zbyt szczera, by jej jedyną pobudką była zwykła złośliwość. Czyżby chciała się do niego zbliżyć? Po tym, co powiedziała wcześniej, powinna go raczej unikać. A po tym, na co sobie pozwolił, powinna go ukarać i nie dopuszczać do tego, by zostali sami. Ona jednak wierzyła w jego profesjonalność –a przynajmniej tak mu się zdawało.

                – To w ogóle możliwe, żeby te gluty przestały wypływać? – zapytała dziewczyna, po kilku minutach nieudanych prób ubicia białek.

Sebastian zaśmiał się pod nosem i wyniośle odpowiedział na jej pytanie:

                – Oczywiście, że się da. Proszę włożyć w to więcej uczucia, nie może się panienka spieszyć.

                – Ale wiesz, to jest nudne. Chciałam się bawić… – mruknęła niepocieszona.

                – To dlatego chciałaś piec ciasto? Żeby się bawić? – zdziwił się.

Nie przypuszczałby, że kierować nią będzie tak pierwotna i błaha pobudka. Dziewczyna, która na swoich dłoniach miała krew kilkudziesięciu własnoręcznie zabitych, rosłych mężczyzn; mroczna szlachcianka, która usidliła demona, dążąc do zemsty; jego uparta i zawzięta pani, która pomimo ran gotowa była walczyć na śmierć i życie w obronie swoich wierzeń – chciała piec, żeby się bawić. Nie potrafił wyrazić, jak niezwykle wysokiego poziomu absurdu właśnie doświadczał.

                – Kiedy byłam mała… – zaczęła przyciszonym głosem, skupiając wzrok na trzepaczce – zawsze chciałam upiec ciasto z rodzicami, ale wstydziłam się powiedzieć. Poza tym, oni nie mieli zbyt wiele czasu, a potem… – urwała, wzdychając ciężko.

                – Rozumiem – odparł lokaj.

Podszedł do dziewczyny i zabrał jej miskę. W kilkanaście sekund ubił jajka i przechylił naczynie dnem do góry. Elizabeth obserwowała białą pianę z ogromnym zachwytem i zaskoczeniem za razem.

                – Naprawdę nie wypływa! – krzyknęła, pochylając się tak, by jej twarz znalazła się tuż pod miską.

                – Tak, jak mówiłem.

                – Ale co ja w takim razie będę teraz robić? – Zmarkotniała i wyprostowała się, lekko pochylając ramiona.

Rozejrzała się po kuchni. Nie wyglądało na to, by do pracy potrzebna była więcej niż jedna osoba. Zrozumiała, że demon zwyczajnie jej tu nie chciał. Powoli zaczęła cofać się w stronę drzwi, po cichu, tak by nie zauważył, kiedy wyjdzie i zostawi go samego.

                – Proszę – powiedział, odsuwając się na bok.

Wskazał dłonią leżące na ladzie tabliczki czekolady.

                – Trzeba je pokroić na drobne kawałki. Z tym nie powinna mieć panienka problemu – wytłumaczył.

Podekscytowana Lizz wyciągnęła z szuflady jeden z większych noży i zabrała się za krojenie. Ze skupieniem cięła tabliczki na drobne kawałki, lekko przygryzając wystawiony język. Chciała, by poczuł, że nie jest ciężarem, że może mu pomóc. Że jej chęć spełnienia marzeń z dzieciństwa nie musi kolidować z jego harmonogramem.

                – Skończyłam! – oznajmiła dumnie, wymachując ostrzem, nieomal zahaczając nim o ramię demona.

                – Bardzo dobrze – pochwalił i zręcznie wyciągnął nóż z jej dłoni.

~*~

                – Pomożesz mi włożyć ciasto do piekarnika? – zapytał życzliwie Sebastian, uśmiechając się do szlachcianki, łagodnie przymrużając oczy.

                – Oczywiście! – odparła od razu, niezwykle entuzjastycznie.

Mężczyzna podał Elizabeth  rękawice, sam założył drugie. Chwycił blaszkę i wyciągnął ją w jej stronę. Niepewnie złapała za brzeg podstawki i pozwoliła, by demon pokierował jej ruchami. Po chwili ciasto znalazło się w piecu. Dziewczyna ściągnęła rękawice i zaczęła się cofać, chcąc oprzeć się o blat. Kładąc na nim ręce, przypadkiem musnęła dłoń kamerdynera. Lekki rumieniec zalał jej twarz. Szybko cofnęła rękę i wskoczyła na blat, udając, że przypadkowy dotyk nie wywarł na niej żadnego wrażenia.

                Siedziała, w milczeniu wpatrując się w podłogowe płytki. Sebastian krzątał się po pomieszczeniu, zmywał naczynia i przecierał pokryte mąką blaty.

                – Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się w taki sposób. Ciepłe, znajome uczucie, zarazem tak odległe. Próbuję sobie przypomnieć, ale nie mogę. Nigdy nie myślałam, że moje serce jeszcze raz zadrży w ten sposób. Zawsze, kiedy był obok… Zawsze było normalnie. – Położyła na kolanie przybrudzoną białym proszkiem dłoń. – Wciąż czuję jego ciepło. Dlaczego? Co się zmieniło? Czy to właśnie o tym mówiła Tomoko? Dlaczego to zrobił, czemu mnie nie powstrzymał? Boję się. Myśl, że może czuć to samo napawa mnie tak ogromnym lękiem, że niemal czuję, jak w nim tonę. Zapadam się w ciemność. Tylko on trzyma mnie przy życiu. Tylko on sprawia, że mam siłę walczyć. Tylko on… Bez niego nie istnieję. Ale to przecież normalne. Przecież tak było od samego początku. Więc dlaczego jego dotyk tak mnie poruszył?

                – Seba?! – krzyknęła, wyrwana z przemyśleń.

Śnieżnobiała rękawiczka przykryła jej niewielką dłoń. Demon wytarł ją zwilżoną ściereczką.

                – Pytałem, czy zamierzasz siedzieć tu przez całą godzinę – powtórzył beznamiętnie, uwalniając rękę hrabianki.

Nerwowo przyciągnęła ją do klatki piersiowej i spojrzała na niego z uśmiechem zakłopotania na drżących ustach.

                – Dlaczego godzinę? – zapytała, jakby przez ostatnie kilka minut w ogóle nie słuchała, co do niej mówił.

Westchnął zrezygnowany i podszedł do zlewu, by wypłukać trzymany kawałek materiału.

                – Tyle czasu będzie się piekło ciasto – wyjaśnił.

                – Oczywiście, że tak! – odpowiedziała entuzjastycznie, wciąż nie do końca rozumiejąc, co do niej mówił.

Jego sceptyczny wyraz twarzy uświadomił jej, że zachowuje się dziwacznie. Odchrząknęła i zeskoczyła z blatu.

                – Masz rację, nie będę czekać – powiedziała dumnie i ruszyła w stronę drzwi.

                – Panienko… – rzekł, nim zdążyła dotknąć klamki.

Odwróciła się przez ramię.

                – Przyszedł do panienki list. – Wyciągnął kopertę z kieszeni fraka.

Elizabeth od razu rozpoznała charakterystyczną pieczęć. Inicjały wytłoczone na powierzchni tarczy, które zawsze niosły ze sobą nadzieję i lęk.

                – To… – Głos utknął szlachciance w gardle.

                – Od pana Gerlanda – dopowiedział Sebastian.

Dziewczyna wyciągnęła w jego stronę roztrzęsioną dłoń, chwyciła kopertę i delikatnie ją otworzyła. Nim rozłożyła znajdującą się wewnątrz kartę, popatrzyła w oczy lokaja, szukając w nim wsparcia. Mężczyzna skinął głową, zachowując poważny wyraz twarzy. Oboje wiedzieli, co oznaczała sama obecność listu.

                – Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? – Chociaż hrabianka chciała zabrzmieć groźnie, głos, który udało jej się wydobyć był zaledwie drżącym jęknięciem.

Pierwszy raz kamerdyner widział, jak z takim zdenerwowaniem reaguje na kolejne informacje. Wiedział, co znajduje się w środku i czuł, że jego pani w jakiś niewyjaśniony sposób także to wiedziała.

                – Proszę o wybaczenie – odpowiedział jedynie, pochylając głowę.

Nie miała siły tego komentować. Nie chciała znów brzmieć jak przerażony szczeniak. Wzięła głęboki oddech i nieco pewniejszym ruchem rozłożyła kartę. Sebastian obserwował w skupieniu jak dziewczyna wodzi wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu, z każdą chwilą z coraz większym niedowierzaniem. Kiedy doczytała do końca, na jej twarzy widoczny był jedynie szok przyćmiewający wszystkie inne emocje targające drobnym ciałem. Powoli podniosła głowę i spojrzała wprost w oczy demona. Milczała, nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Chociaż setki myśli krzyczały w głowie jedna przez drugą, żadnej nie była w stanie wymówić na głos. Obróciła się na pięcie, wypuszczając kartkę z rąk.

                – Przygotuj wszystko, wyjeżdżamy – rozkazała apatycznie, opuszczając kuchnię. 

.