piątek, 28 listopada 2014

XVI

- Sebastian! – Zdenerwowana Elizabeth naskoczyła na lokaja, gdy tylko dostrzegła go, prowadzącego ciemnowłosą dziewczynę. – Straszliwie się guzdrzesz! Co to ma znaczyć? Gdzie jest herbata?
- Najmocniej przepraszam, za chwilę ją przyniosę – odpowiedział pokornie. Doprowadził japonkę do stolika, odsunął dla niej krzesło, po czym pokłonił się i szybkim krokiem poszedł do kuchni.
- To nie jego wina – wyjaśniła dziewczyna, podążając wzrokiem za czarnym frakiem.
- Tomoko… Czy ty przypadkiem się nie zadurzyłaś? – Czerwonowłosa popatrzyła podejrzliwie na przyjaciółkę. Rumieniec, który momentalnie zalał jej twarz, mówił sam za siebie. – W takim podrzędnym lokaju jak on? – Uśmiechnęła się złośliwie. – Taka księżniczka?
 - Lizzy! Przestań! – Zdenerwowana, machnęła ręką, jakby próbowała zmazać wypowiedziane przez hrabiankę słowa. – Poza tym… Wcale nie jest podrzędny. Jest niezwykle uprzejmy, taktowny i bardzo przystojny… - dodała po cichu. – Nie mów, że tego nie zauważyłaś…
- Przyznaję, jest niezły. Ale to wciąż tylko lokaj – odparła sucho. Na twarzy japonki pojawił się pełen nadziei uśmiech.
- To znaczy, że nic cię z nim nie łączy?
- Oczywiście, że nie. To tylko pracownik, wykonuje moje rozkazy – odparła z lekkim oburzeniem.
- Ale w listach pisałaś, że ciągle jest przy tobie – zdziwiła się brązowooka.
- Bo to jego praca. Zapewnia mi to, czego potrzebuje i dba o moje bezpieczeństwo.
- Rozumiem…
- Tomoko, chciałabyś iść z nim na randkę? – zapytała nagle czerwonowłosa. Przyjaciółka spojrzała na nią przeszywającym, chłodnym wzrokiem. – Nie rób takiej miny, przecież wiem, że tego chcesz. Widać po tobie! – zaśmiała się imitując zaskoczony wyra twarzy przyjaciółki.
- Zamknij się! – krzyknęła nerwowo, gdy dostrzegła idący w ich stronę, główny temat konwersacji.
- By zapewnić naszemu uroczemu gościowi odpowiednio godne, jak przystało na ród Roseblack, przyjęcie, przygotowałem Senche w tradycyjnej, japońskiej zastawie. Mam nadzieję, że będzie panience odpowiadała – powiedział uprzejmie lokaj, stawiając napar przed księżniczką. Jego ponadprzeciętna gościnność względem dziewczyny zirytowała Elizabeth.
- Phi, godnie to by było, gdybyśmy nie musiały tyle czekać – prychnęła niezadowolona czerwonowłosa, posyłając demonowi wściekłe spojrzenie.
- Przepraszam.
                Sebastian odsunął się od nich i stanął w niedalekiej odległości jak zwykł robić to zazwyczaj. Tym razem nie pasowało to jednak żadnej z przyjaciółek. Skrępowana księżniczka omal nie oblała się herbatą, gdy podnosiła ją do, ust trzęsącymi się rękami. Elizabeth patrzyła na niego z morderczą miną, zastanawiając się, czy zorientuje się, że chce, by sobie poszedł. Z każdą sekundą, z którą wpatrywała się w jego beztrosko uśmiechniętą twarz, która nie zamierzała zniknąć z pola widzenia, denerwowała się coraz bardziej. Tomoko, co chwila spoglądała na zmianę na nią i na niego, w milczeniu czekając na wybuch.
- Długo zamierzasz tak stać? – Zirytowana hrabianka w końcu nie wytrzymała.
- Słucham? – Jego szczery, zdziwiony głos był kijem w gnieździe os jej irytacji.
- To prywatna konwersacja. Idź sobie. Zawołam cię jak będę czegoś potrzebować – warknęła. On pokłonił się i bez słowa odszedł.
- Wreszcie spokój. A więc Tomoko… - Przebiegły wyraz twarzy Elizabeth przeraził drobną brunetkę. – Chcesz iść z nim na randkę? Tylko szczerze. – Przysunęła się do koleżanki i zaczęła lustrować ją wzrokiem.
- Um, ja… No wiesz, Lizzy… - zaczęła się jąkać. W końcu zebrała się na odwagę i wykrzyczała, spuszczając głowę. – Tak!
- W takim razie, wieczorem rozkażę mu, by ci towarzyszył. Co ty na to?
- Rozkażesz mu? Byłoby lepiej, gdybym go zaprosiła, a on zgodził się z własnej woli…
- Nie wygłupiaj się! – skarciła przyjaciółkę. Nie robiła tego ze złośliwości. Wiedziała, że Sebastian podoba się kobietom, nie było w tym nic dziwnego. Jego piękno było wręcz niesprawiedliwe. Nie chciała jednak, by przyjaciółka żyła w bezsensownym zauroczeniu, w końcu nie było szans na to, by demon był w stanie odwzajemnić jej uczucia, skoro sam żadnych nie posiadał. Pomyślała więc, że kiedy dziewczyna spędzi z nim trochę czasu sam na sam, da sobie spokój. Demony nie kochają, nie są jak ludzie. Nie potrafią im dać miłości, której pragną. Jej przyjaciółka nie będzie cierpieć przez potwora, nie mogła na to pozwolić. – Wychodzicie o dziewiętnastej – zarządziła.
- A tak w ogóle. Co to jest? – zapytała czerwonowłosa wskazując ręką na pudełko.
- To prezent dla ciebie, prosto z Japonii – wyjaśniła księżniczka. Elizabeth pochyliła się i energicznie wyrwała jej zawiniątko z rąk i podekscytowana zaczęła je rozpakowywać. Otworzyła górną pokrywę i oniemiała z zachwytu. Wewnątrz pudełka znajdowała się czarna spinka do włosów z pięknym, złotym kwiatkiem.
- Jest cudowna! Marzyłam o takiej! Dziękuję! – krzyknęła radośnie i od razu wpięła prezent we włosy.
                Przez jakiś czas przyjaciółki siedziały w ogrodzie, ciesząc się beztroską konwersacją. Wspominały dzieciństwo, opowiadały o ostatnich przygodach. Obie z uśmiechem na twarzy, z radością w sercu. Patrząc na nastolatki nie dało się dostrzec żadnych znamion tragedii, którą przeżyła jedna z nich.
Chociaż mijały lata, one wciąż doskonale się rozumiały. Jedna dokańczała zdanie drugiej. Kochające, oddane sobie wzajemnie. Skłonne oddać za siebie życie. Elizabeth była bardzo szczęśliwa z wizyty księżniczki. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo potrzebowała rozmowy z nią po tym wszystkim, co ją spotkało. Choć nie opowiedziała jej o tym, co się wydarzyło, do czego ją zmuszali. Jak ogromne cierpienie musiała udźwignąć, wiedziała, że ona to czuje. Nie naciskała, nie musiała znać szczegółów, szanowała jej wybór. Najważniejsze było to, że teraz siedzą tutaj razem, to każdej z nich dawało ukojenie, zapełniało dziurę w sercu.
- Robi się późno. Pójdę powiedzieć Sebastianowi, że ma dziś randkę. – Czerwonowłosa puściła przyjaciółce oko.
- To ja już idę. Nie chcę przy tym być… - Oodpowiedziała zakłopotana.
- Zaraz przyjdę pomóc ci się ubrać! – krzyknęła za uciekającą księżniczką, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
Weszła do kuchni, jednak lokaja nie było w środku. Po drodze do głównego holu także na niego nie trafiła. Weszła po schodach, zamknęła się w swoim pokoju i pociągnęła za gruby, złoty sznur, zwisający koło łóżka
- Tak będzie najszybciej – powiedziała sama do siebie.
Miała rację, po chwili usłyszała wyczekiwane pukanie do drzwi. Pozwoliła mu wejść do środka. Stanął przed nią i popatrzył pytająco. Podeszła do niego, bardzo blisko. Szła dalej, wymuszając na nim, by się cofał. Gdy uderzył plecami o ścianę uśmiechnęła się przebiegle i popatrzyła mu w oczy.
- Mam dla ciebie zadanie… - zaczęła z nutą tajemniczości w głosie.
- Słucham – odpowiedział, zachowując całkowity, w pełni profesjonalny spokój.
- Ty i Tomoko, pójdziecie dzisiaj na randkę! – krzyknęła mu w twarz. Popatrzył na nią tak, jak jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się spoglądać w jej błękitne oczy. Ten niezwykły wyraz jego twarzy niesamowicie ją satysfakcjonował.
- M-mówisz poważnie? – zapytał w końcu, nie mogą wyjść z ciężkiego szoku.
- Całkowicie poważnie. – Odwróciła się do niego plecami. – Spodobałeś jej się. Ona jest moją przyjaciółką, nie mogę pozwolić na to, żeby przez ciebie cierpiała. Dlatego spotkasz się z nią, pójdziecie gdziekolwiek zechce i będziesz sobą. A gdy już będzie miała cię dość, wszystko wróci do normy – powiedziała śmiertelnie poważnie.
- Z-zrozumiałem. – odparł krótko, wciąż nie mogąc przestać dziwić się słowom, które wydobywały się z jej ust.
- Wychodzicie o dziewiętnastej. Masz być gotowy kwadrans wcześniej. Przyjdę cię sprawdzić. Idź już – kontynuowała, tym samym, poważnym i suchym głosem. Sebastian pokłonił się i wyszedł. Dziewczyna westchnęła głęboko i poszła do pokoju przyjaciółki.
~*~
- Lizzy, jesteś pewna? – japonka zapytała drżącym głosem, oglądając się w lustrze. Miała na sobie te samą sukienkę, w której przyjechała, jednak wraz z hrabianką pogłębiły jej dekolt. Na twarzy nie miała ani odrobiny makijażu, za to we włosy powpinane miała maleńkie czerwono-złote kwiatki.
- Oczywiście, że jestem pewna! Wyglądasz świetnie – powiedziała z przekonaniem.
- Tak bez makijażu, ani nic?
- Nie potrzebujesz go. Masz idealną cerę – wyjaśniła, dotykając policzka przyjaciółki. – Poza tym, słyszałam raz jak Sebastian komentował mocno pomalowane kobiety i nie były to miłe komentarze, więc sądzę, że tak będzie lepiej. No i masz niezłe cycki, nie to, co ja – dodała, spoglądając na swoją ledwie zaznaczoną klatkę piersiową. Japonka odwróciła się przodem do niej i rozpięła guzik jej koszuli. Rozchyliła kołnierzyk, by zrobić dekolt podobny do tego, jaki miała jej sukienka.
- Zobacz, też wyglądasz pięknie. – Uśmiechnęła się. – Co to jest? – Opuszkami palców dotknęła błyszczącego kamienia zwisającego z szyi czerwonowłosej.
- A to… Prezent urodzinowy – odparła zdawkowo.
- Od kogo?
- Nie ważne. Już późno, skończ się ubierać. Pójdę się upewnić, że będzie na czas. – Dziewczyna popatrzyła na zegarek i szybko ewakuowała się z pokoju przyjaciółki, zanim zaczęła drążyć temat wisiorka. Czarnowłosa została sama. Przeglądała się w lustrze, upewniając się, że wygląda wystarczająco dobrze. Zastanawiała się, czemu Lizzy nie chciała powiedzieć jej, od kogo dostała naszyjnik. To taki mały, głupi sekret, którego istnienie nie powinno mieć nawet sensu między nimi. Szybko jednak przestała o tym myśleć, gdy dostrzegła wskazówki zegarka obwieszczające osiemnastą pięćdziesiąt pięć.
- Spóźnię się! – krzyknęła i nerwowo wybiegła z pokoju.
~*~
                Korytarz prowadzący do pokojów dla służby różnił się wystrojem od pozostałych. Nie był tak bogato zdobiony, na ścianach nie było drogich obrazów. Szczególnie wieczorem, gdy za oknami było już ciemno i jedynie niewyraźny blask świec rozjaśniał drogę, wydawał się strasznie zimny i mroczny. Stukot obcasów hrabianki niósł się nieprzyjemnym echem. Czuła się nieswojo.
- Powinnam zmienić wystrój na trochę przyjemniejszy… - pomyślała, czując dreszcz na plecach.
Nie przeszkadzał jej półmrok. Po prostu całość wystroju wyglądała niepokojąco. Stanęła przed drzwiami do pokoju kamerdynera. Przy podłodze dostrzegła światło. Zapukała nieśmiało i weszła do środka. Rozejrzała się po surowym wnętrzu. Poza łóżkiem, stolikiem nocnym, szafą i oknem w pokoju nie było nic. Żadnych dywanów, ozdób czy rzeczy prywatnych. Uświadomiła sobie, że była w tym miejscu po raz pierwszy odkąd pojawił się w jej życiu. Nigdy przedtem nie musiała i nie widziała potrzeby, by tu przychodzić. Niepokój towarzyszący jej od kilku minut, zaczął stawać się nieznośny. Słaby blask świec nadawał wnętrzu ponury wyraz. Czuła się tak, jakby przekraczając próg tego pomieszczenia, opuściła świat śmiertelników.
- „Na początku była śmierć i strach. Świat, który znasz nie istniał. Nie było świeżego powietrza, bystrych strumieni, błękitu nieba i pachnącej trawy. Na początku była twarda, sucha skorupa, okalająca cały świat.” – odezwał się głos w jej głowie.
- Ekh… - Wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk.
- Panienko? – Ciemnowłosa postać ubrana w idealnie dopasowany frak odwróciła się w jej stronę. Demon zmierzył ją wzrokiem i uśmiechnął się delikatnie.
- Sebastian… - szepnęła drżącym głosem. Po chwili otrząsnęła się. Dokładnie przyjrzała się jego twarzy i ubraniu. Wyglądał tak samo, jak zwykle. Schludnie ubrany w roboczy uniform.
- Jak ty wyglądasz… - Pokręciła głową. – To ma być spotkanie prywatne. – Podeszła do niego i zdjęła z niego frak.
Prawą dłonią chwyciła jego krawat i pewnym ruchem znacznie go rozsunęła. Drugą dłoń położyła na jego piersi. Jego ciało było przyjemnie ciepłe. Rozpięła dwa górne guziki jego białej koszuli. Potargała dłonią ciemne włosy i odsunęła się, by spojrzeć na efekt. Wyglądał wspaniale. Odrobinę niedbale, ale to tylko wzmagało jego urok. Jak niewiele było trzeba, by zwykły lokaj zmienił się w łamacza kobiecych serc. Spojrzała na niego, jak na mężczyznę i to, co zobaczyła podobało jej się. Zupełnie inne oblicze człowieka, którego widywała codziennie od dwóch lat. Uświadomiła sobie, że przez cały ten czas dostrzegała w nim jedynie służącego. Zdawała sobie sprawę z tego, kim był naprawdę, ale dla niej, potwór ukryty wewnątrz tej idealnej powłoki, zawsze był kamerdynerem, jej siłą, pionkiem w grze. Nawet, gdy jego ubranie było całe w strzępach, przesiąknięte krwią i brudem, zawsze był to ten sam, dostojny służący. Nigdy nie było po prostu „Sebastianem”. Przeszyło ją dziwne uczucie, którego nie potrafiła nazwać.
- Dużo lepiej – powiedziała triumfalnie.
- Bardzo dziękuję – odparł kłaniając się lekko. Poczuła się urażona.
- Dla mnie nigdy taki nie będzie…
- Zbieraj się – mruknęła i wyszła, by dotrzymać towarzystwa przyjaciółce.
~*~
- Awwww! Tomoko! Jesteś taka słodka, gdy się denerwujesz! – zachwycała się czerwonowłosa. Japonka nerwowo zerkała na zmianę na nią i na korytarz. Była cała czerwona i nie mogła uspokoić oddechu. Myśl o tym, że spędzi cały wieczór w towarzystwie tak nieludzko przystojnego mężczyzny, sama w sobie była niezwykle ekscytująca.
- Uspokój się już, idzie – Hrabianka szepnęła nagle, szturchając przyjaciółkę łokciem. Księżniczka wzięła głęboki oddech i zesztywniała. Spokojnym krokiem, szedł w jej stronę wysoki mężczyzna w nieznacznie rozpiętej koszuli. Na barki miał niedbale narzuconą marynarkę, a na twarzy oszałamiający uśmiech.
- Jest jeszcze cudowniejszy, niż przedtem… - powiedziała bardzo cicho.
- Wiem, zadbałam o to.
Demon podszedł do niej, skinął głową i nadstawił ramię.
- Panienka pozwoli.
- Eee, tak. Dziękuję – zająkała się i chwyciła go. Na zewnątrz czekał powóz, który miał zabrać ich do miasta. Sebastian pomógł dziewczynie wejść do środka. Usiadł obok niej i zamknął drzwi. Gdy ruszyli, popatrzył przez okno na swoją panią. Z serdecznym uśmiechem machała im na pożegnanie, jednak on doskonale wiedział, po co tak naprawdę tam stała. Przypominała mu o tym, co powinien zrobić. „Być sobą”. Odjechali.
Hrabianka stała przez chwilę, wpatrując się w miejsce, gdzie widziała ich ostatnio. Dziwnie się czuła patrząc jak odjeżdżają w doskonałych nastrojach. Wyglądali razem naprawdę uroczo. Prychnęła pod nosem i odwróciła się.
- Idziemy, Seba… - ucięła nagle, uświadamiając sobie, że nie ma go obok. Poczuła chłodną pustkę. Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo przejeła się jego zniknięciem. Przecież nie był obok niej bez przerwy. Nieraz wysyłała go gdzieś samego. Więc co było inaczej?
- Lizzy, co się dzieje? – Mały blondynek podszedł do stojącej przed schodami kuzynki. – Masz smutną minę.
- Smutną? Wydaje ci się! – zaśmiała się nerwowo. – Wszystko w porządku. Sebastian pojechał z Tomoko na randkę – wyjaśniła mu, unosząc wskazujący palec prawej ręki do góry. Chłopiec powiódł za nim wzrokiem.
- Nie rozumiem.
- Jak podrośniesz, to zrozumiesz. – Poczochrała jego złociste włosy.
- Wiem, co to randka! – Zdenerwował się i skrzyżował ręce na piersi. – Nie rozumiem, dlaczego ona z nim jedzie, a nie ty – dodał pod nosem.
- Bo musi wybić go sobie z głowy, żeby nie cierpieć – pomyślała, ale nie mogła powiedzieć tego chłopcu. Obarczać pięciolatka takimi sekretami byłoby zbyt okrutnie.
- Spodobał jej się, więc ich umówiłam. Tak robią przyjaciele. – Mrugnęła do niego. – Nie bawisz się już z Jeanny?
- Znudziło mi się.
- Chcesz pograć w szachy?
- Tak!
- No to biegnijmy!
~*~
Wewnątrz wozu panowała napięta atmosfera, przynajmniej tak czuła się zawstydzona księżniczka. Siedziała ze spuszczoną głowa, zaciskając dłonie na kolanach. Odkąd tylko wsiedli, nie miała odwagi nawet na niego spojrzeć, bała się, że się ośmieszy. Próbowała wymyślić jakiś temat, by zacząć rozmowę, jednak każdy kolejny wydawał się zbyt idiotyczny. Lokaj siedział naprzeciwko niej i bacznie przyglądał się jej zachowaniu. Zaśmiał się pod nosem. Brunetka zareagowała natychmiastowym poderwaniem głowy.
- Z czego się śmiejesz?! – zapytała zdenerwowana.
- Najmocniej przepraszam. Panienka tak bardzo się denerwuje przez kogoś tak niegodnego zainteresowania jak ja.
- Nie jesteś niegodny... – szepnęła.
- Słucham? – zapytał, udając, że jej nie usłyszał.
- Mówiłam, żebyś mówił mi po imieniu. Jestem Tomoko – powiedziała niepewnie i wyciągnęła dłoń w jego stronę. Popatrzył na nią łagodnie, pocałował jej rękę i przedstawił się.
- Sebastian Michaelis. – Dziewczyna zaczerwieniła się i ponownie spuściła wzrok, powtarzając w myślach dostojnie brzmiące nazwisko. Widząc ,jak bardzo jest skrępowana, i mając w pamięci rozkaz swojej pani, postanowił przejąć inicjatywę, by dziewczyna poczuła się swobodnie.
- Dokąd chciałabyś pojechać?
- Do parku. Chciałabym przejść się po parku.
- Jest już ciemno, ale jeśli tego właśnie chcesz, zabiorę cię tam z przyjemnością – odpowiedział uprzejmie.
- Właśnie, dlatego chcę tam teraz jechać. Oświetlony park wieczorem jest najpiękniejszy! – krzyknęła. – Obie z Lizzy go uwielbiamy. Zawsze, kiedy przyjeżdżałam, wybierałyśmy się tam i spacerowałyśmy dopóki nie kazali nam wracać
- Rozumiem. – Skinął głową. – W takim, razie będę zaszczycony mogąc ci towarzyszyć.
- Dziękuję. – Po raz pierwszy, odkąd zobaczyła go wyłaniającego się z ciemnego korytarza, uśmiechnęła się i nieco rozluźniła. Miała piękny, radosny uśmiech. Widząc go, Sebastian poczuł zadowolenie. Napięcie, które towarzyszyło nastolatce przez cały ten czas, powoli ustępowało miejsca dużo przyjemniejszym emocjom.
                Sporo rozmawiali, przechadzając się po oświetlonym parku. Złociste, jesienne liście, w wieczornym świetle wyglądały jeszcze piękniej, niż w dzień. Z każdą chwilą dziewczyna zatapiała się coraz głębiej w swoim uczuciach do niego. Wszystko, co mówił i robił było olśniewające. Był inteligentny, zabawny i bardzo kulturalny. Czuła się przy nim jak prawdziwa kobieta, nie jak dziecko, któremu trzeba było okazywać szacunek. Miała wrażenie, że on szanuje ją za to, jaka jest, nie za to, kim jest.
- Usiądziemy? – zapytała, podchodząc do ławki na uboczu.
- Oczywiście – odparł jedwabistym, słodkim jak miód, głosem.
Siedzieli na dwóch skrajach drewnianego siedziska i wciąż rozmawiali. Uśmiech nie znikał z jej twarzy. Była niesamowicie szczęśliwa. Czuła, że musi mu podziękować, tylko jeszcze nie wiedziała jak to zrobić. Nie chciała się zmuszać, żeby znów nie zacząć się stresować, dlatego brnęła w pełną żartów, przyjemną, inteligentną konwersację, z nadzieją, że nigdy nie dobiegnie końca.
                Sebastian był z siebie zadowolony. Udało mu się połączyć wszystkie rozkazy wydane przez jego panią. Sprawił, że księżniczka czuła się komfortowo i była zadowolona, jednocześnie pozostawał sobą na tyle, na ile mógł sobie pozwolić, nie ujawniając mrocznej prawdy o swojej prawdziwej tożsamości.
- Jesteś taki mądry. Aż trudno uwierzyć, że jesteś tak młody – zaśmiała się ciemnowłosa.
- Dziękuję, jednak nie mi należą się komplementy, a tobie. Jesteś młodziutką księżniczką, mimo to, jesteś bardzo dojrzała i sporo wiesz o świecie. Schlebia mi, że ktoś taki zechciał spędzić ze mną czas.
- Sebastian… - powiedziała cicho i lekko zadrżała. Chłodny, jesienny wieczór zaczął dawać jej się we znaki. Zorientowała się, że zmarzła. Dotąd byłą zbyt podekscytowana, by zwrócić uwagę na taki szczegół. Poczuła nieznaczny nacisk na ramionach. Mężczyzna okrył ją swoją marynarką. Miała cudowny zapach, który kojarzył jej się z poczuciem bezpieczeństwa. Brunetka otuliła się kryciem, przymknęła oczy i delektowała się jego wonią. Róże…
- Wciąż ci zimno? –zapytał zatroskany widząc, że dziewczyna wciąż się trzęsie.

- Nie, już jest mi ciepło – skłamała. Nie chciała, by źle się poczuł, jednak on zignorował jej słowa. Przysunął się do niej i objął ją silnymi, męskimi ramionami.

======================

        Tak jak obiecywałam - kolejna część. Wczoraj wreszcie udało mi się przysiąść i napisać kilka sensownych stron drugiego tomu, więc z czystym sumieniem mogę dodać notkę.
        Komentujcie, chwalcie, hejtujcie i takie tam. Gdyby ktoś chciał podzielić się ze mną swoim blogiem, to śmiało. Chętnie coś poczytam :) 

czwartek, 27 listopada 2014

XV

- W końcu! Po tym okropnym poranku wreszcie mogę spokojnie usiąść i odpocząć. – powiedziała sama do siebie, siadając z książką w fotelu pod oknem. Otoczona półkami pełnymi książek. i wyciszającą aurą pomieszczenia, zamknęła na chwilę oczy, by rozkoszować się tą chwilą. W ciemności dostrzegła obraz tańczącej pary. Wspomnienie wczorajszej imprezy urodzinowej. Zapach czekoladowo-wiśniowego ciasta, przyjemna muzyka. Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze z płuc. Błogie, odprężające uczucie ogarnęło całe jej ciało. Otworzyła oczy i zaczęła czytać wziętą z półki książkę. Zainteresowała ją czarna jak smoła okładka ze złotymi literami układającymi się w tytuł „Prawdziwa historia powstania świata”.
„Na początku była śmierć i strach. Świat, który znasz nie istniał. Nie było świeżego powietrza, bystrych strumieni, błękitu nieba i pachnącej trawy. Na początku była twarda, sucha skorupa, okalająca wszystko wokół. Gęste, cuchnące siarką, powietrze ledwo nadawało się do oddychania. Ponure, szare nigdy nieskalane słońcem. Tak wyglądał początek świata, którym nie rządzili ludzie. Te nędzne, słabe istoty istniały tylko w jednym celu – były pokarmem rasy, która sprawowała władzę. Istot doskonałych, pięknych i wiecznych. Rasy demonów. Gardzili ludźmi. Ich emocje i uczucia były oznaką słabości, jedynie błędem natury. Jak, coś tak słabego, mogło pozwalać sobie na tak odzierające z siły cechy? Hamowani strachem, miłością i przywiązaniem, byli niczym. Zaledwie plugawą zarazą. z trudem pełzająca po świecie. Istnieli tylko, dlatego że im na to pozwalano. Hodowano ich jak zwierzęta, by karmić się ich duszami. Tylko one, ich słodki smak, nieporównywalny z niczym innym, dawał człowiekowi prawo do życia.
                Śmierdzące strachem plugastwo kryło się nocą w jaskiniach oszukując się, że znajdą w nich schronienia. Nie zdawali sobie sprawy, że towarzyszący im odór, bicie serca, każdy oddech, z daleka wyczuwalne były dla łowców. Czerwień ich oczu rozdzierająca nocny mrok, wzbudzała przeszywający strach bezbronnej zwierzyny.
                Niestety pewnego dnia coś się zmieniło. Znudzony polowaniem demon, zszedł między ludzi, zwiódł marniejącego robaka. Zabawił się jego kosztem, obiecując mu siłę. Zawarł z nim kontrakt. Pierwszy w historii pakt między człowiekiem, a demonem, zobowiązujący czarnego łowcę do spełnienia dowolnego marzenia tej kruchej istoty, w zamian za jego duszę. Smak życiowej esencji kogoś, kto osiągnął swój cel, była nieopisana w swoim smaku. W mgnieniu oka kontraktowanie stało się rozrywką wielu z nich. Oczekiwanie na posiłek wzmagało apetyt. Im dłużej czekał, tym smak stawał się bardziej intensywny, doskonalszy. Największym afrodyzjakiem była dusza, która dopełniła swej zemsty, pozostając czystą. Nie było ich wiele. Kiedykolwiek jeden z nich wyczuł jej smak, prowadzili między sobą zażarte walki, nieraz kończące się śmiercią. Dla takiego posiłku warto było ryzykować życie. Jednak nie wszyscy myśleli w ten sposób. Pierwszy kontrakt był następstwem tego, co zniszczyło idealny świat, sprowadzając doskonałą rasę w podziemia tego świata. Pakt zawiązany przez, splamionego ludzkimi uczuciami, demona. Potwora, który pokochał śmiertelnika. Człowiek, który na zawsze zmienił świat.
                Wojna toczona o jego duszę doprowadziła demona na skraj wytrzymałości. Gdy odłamek miecza przebił serce nędznej, delikatnej istoty, rozpacz zawładnęła potworem. Chwycił w ramiona swą ukochaną i wyszarpnął z jej wnętrza, oślepiającą swoim czystym blaskiem, duszę. W swej nieopisanej rozpaczy uwolnił moc, która zepchnęła jego braci do innego świata. Moc, która rozerwała go na strzępy. Podzieliła świat, oddając jego najpiękniejszą część w ręce człowieka. Stworzyła słońce, wodę, zieleń oraz niebo. Upadły demon, który stał się obłąkańczym aniołem, niszczącym każdego swego brata, którego napotkał, zmieniając go w to, czym sam się stał.
                W ten sposób powstał świat, w którym przyszło nam żyć. Zrodzony z ludzkiej słabości, zdolnej zarazić nawet najdoskonalszą istotę. Ścierwo, które zepchnęło ideał do podziemi.
Śmiertelnicy opanowali świat, zbudowali miasta, stworzyli prawo, które sami zaczęli łamać. Wciąż słabi, rządni potęgi, pozostawili demonom furtkę do skradzionego im królestwa, by wciąż korzystać z ich mocy. Człowiek zapomniał o tej historii, tworząc sobie Boga, zuchwale nazywając się jego dzieckiem, stworzonym na jego podobieństwo.  Strach przed demoniczną potęgą zepchnęli w głąb swych serc. Przestali być czujni. Armia, rządnych zemsty istot, przybiera na sile, by odzyskać to, co straciła. Już niedługo.”
- I co, to koniec? Reszta stron jest pusta… - warknęła zdziwiona i zaskoczona. Chociaż historia brzmiała jak bełkot jednej z sekt, oddających cześć diabłu, dziwny niepokój towarzyszył jej w trakcie czytania. Zła na oszustwo, jakie zgotował jej kodeks, rzuciła go za siebie. Ktoś zapukał do drzwi i wszedł do środka.
- Sebastian? Co się stało?
- Nie chciałbym cię denerwować, ale masz kolejnego gościa – oznajmił, uśmiechając się złośliwie. Dostrzegł leżąc ą na podłodze książkę. – Nie powinna panienka tak traktować książek, to nie wypada. – Złożył ją i przyjrzał się okładce.
- To nie książka, to jakaś kpina. Większość stron jest pusta – burknęła. – Kto przyjechał?
- Młoda dziewczyna, niejaka księżniczka, Tomoko Hashimoto
- Ohime-sama! – Ucieszyła się dziewczyna. Mężczyzna popatrzył na nią zdezorientowany.
- Cieszysz się z powodu gościa? – zapytał sceptycznie.
- Tomoko jest moją przyjaciółką. Poznałyśmy się, gdy byłyśmy małe. Bardzo rzadko mnie odwiedza, ale piszemy do siebie listy. Naprawdę nie zauważyłeś? – zdziwiła się. - Zawsze, kiedy przyjeżdża uczy mnie nowego słowa po japońsku! – dodała z entuzjazmem.
- Rozumiem. W takim razie proszę udać się do sypialni, za chwile przyjdę pomóc się panience przebrać.
- Nie trzeba, to Tomoko przebierze się, gdy tylko wskażesz jej pokój – zachichotała.
- Dobrze, w takim razie proszę iść, odłożę książkę na miejsce i za chwilę do panienki dołączę.
- Dobrze! – krzyknęła i zniknęła w drzwiach. Lokaj otworzył trzymany w ręku kodeks i przekartkował go.
– Dziwne, wygląda zupełnie zwyczajnie…  - Odstawił ją na miejsce i dołączył do swojej pani, przed drzwiami posiadłości.
~*~
- Ochime-sama! – krzyknęła czerwonowłosa, zbiegając po schodach. Tuż za nią dostojnym krokiem podążał wierny sługa.
- Lizzy! – ucieszyła się japonka, szeroko się usmiechając. Miała czarne, związane w 2 kucyki włosy i piękne, brązowe oczy. Ubrana była w tradycyjną, czerwoną suknię ze złotymi zdobieniami. Zaczęła biec w kierunku hrabianki z rozłożonymi rękami, pragnęła ją objąć po tak długim czasie rozłąki. Ta jednak stanęła przed nią i pokłoniła się.
- Witaj, Tomoko.
Księżniczka popatrzyła zdezorientowana na przyjaciółkę.
- Lizzy, nie wygłupiaj się! – powiedziała zapraszając ją dłońmi, by ją objęła. Dziewczyna popatrzyła na nią smutno i odsunęła się krok w tył.
- Przepraszam, ja… - zaczęła, jednak słowa z goryczą utknęły jej w gardle. Brązowooka, olśniewająco piękna dziewczyna, o porcelanowej cerze, przyjrzała jej się i posmutniała. Mimo tego, że rzadko się widywały, łączyła je silna więź, nie trudno było jej zrozumieć przyczyny reakcji przyjaciółki.
- Nie Lizzy, to ja przepraszam. Nie pomyślałam. – Pokłoniła się. Spojrzały sobie głęboko w oczy. Ponury wyraz zniknął z ich twarzy, a jego miejsce zajął serdeczny uśmiech. Tomoko, tak bardzo się cieszę. Tyle rzeczy chciałabym ci opowiedzieć.
- Sebastian.
- Tak? – odezwał się lokaj, przykuwając uwagę gościa. Czarnowłosa dokładnie mu się przyjrzała. Na jej twarzy pojawiły się delikatne wypieki.
- Zaprowadź księżniczkę do jej pokoju. Jest naszym wyjątkowym gościem, dlatego masz zadbać, by niczego jej nie brakowało, rozumiesz? – powiedziała stanowczo. – Potem przyprowadź ją do ogrodu i przynieś herbatę.
- Ahahaha, Lizzy. Ale spoważniałaś! To zabrzmiało groźnie! – zaśmiała się japonka. Kiedy mężczyzna zbliżył się do niej, poczuła się strasznie spięta, onieśmielał ją swoim wyglądem. Wziął jej bagaże i wskazał drogę do pokoju.
- Dziękuję, Sebastianie – powiedziała cicho. – Lizzy, przebiorę się i porozmawiamy, dobrze? Mam do ciebie kilka ważnych pytań – uśmiechnęła się przebiegle, spoglądając na lokaja. Hrabianka kiwnęła głową i poszła do ogrodu. Zamyślona usiadła na krześle i podparła się w czubek głowy.
- Lizzy, znowu ktoś przyjechał?
- Tak, moja przyjaciółka. Przepraszam, ale nie będę dziś miała zbyt dużo czasu… - Popatrzyła na kuzyna, który znienacka pojawił się tuż obok niej.
- To nic. Jutro będziemy się bawić cały dzień. Dziś bawię się z Jeanny – wyjaśnił jej, rozglądając się po ogrodzie.
- W co się bawicie? Nie widzę jej – zdziwiła się.
- W chowanego! Dlatego muszę iść. Kocham cię Lizzy. – Przytulił się do dziewczyny i pobiegł w stronę szklarni.
~*~
- Proszę tędy. – Sebastian wskazał młodej dziewczynie kierunek i podążył wraz z nią z serdecznym uśmiechem. – Domyślam się, że jest księżniczka dobrze zaznajomiona z rozmieszczeniem pokoi? – zapytał widząc, że dziewczyna ani na chwilę nie odwróciła wzroku od swoich butów.
- Wystarczy panienka – powiedziała cicho.
- Rozumiem. W takim razie, panienko, oto twoja sypialnia. – Otworzył przed dziewczyną drzwi. Powoli wkroczyła do środka i rozejrzała się. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak ostatnim razem, gdy tutaj była. Od zawsze był to jej pokój, starannie przygotowany przez nią i Elizabeth, przez lata udoskonalany i ozdabiany przez nowe pamiątki z podróży i prezenty. Naprzeciwko wielkiego łózka z baldachimem wisiało zdjęcie dwóch słodkich dziewczynek, umazanych lodami – ich pierwsze wspólne zdjęcie. Zostało zrobione pierwszego dnia, gdy się spotkały. Od samego początku wspaniale do siebie pasowały, jak bliźniaczki rozumiały się bez słów. Mimo upływu lat, i ich rzadkich spotkań, pielęgnowana przez nie więź była nadzwyczaj mocna. Księżniczka żałowała, że nie może więcej czasu spędzać w Anglii, jednak ze względu na swoją pozycję, była obarczona obowiązkami, od których nie mogła tak po prostu uciec w imię przyjaźni, chociaż często o tym myślała.
- Jak tu czysto. – Uśmiechnęła się.
- Panienka wielokrotnie powtarzała mi, bym poświęcał temu pomieszczeniu wiele uwagi – wyjaśnił mężczyzna. Podszedł do szafy i postawił koło niej bagaże.
- Um, shitsuji-san… - Japonka podeszła do niego i spojrzała w jego oczy. Głęboka czerwień hipnotyzowała ją swoim blaskiem. Wydawał jej się tak nieprzeciętnie piękny. Jeszcze nigdy dotąd nikt tak bardzo jej się nie spodobał. Wysoki, elegancki mężczyzna, którego włosy, utrzymane w delikatnym nieładzie, podkreślały rysy jego bladej twarzy.
- Tak, panienko?
- Mógłbyś pomóc mi się przebrać. Wysłałam pokojówkę wraz z resztą bagaży do swojej posiadłości… - wyjaśniła nieśmiało.
- Oczywiście. – Położył dłoń na piersi i skinął głową. Onieśmielona dziewczyna wyciągnęła z walizki ubranie i rozłożyła je na łóżku. Sebastian przewiązał oczy ściągniętym z szyi krawatem i pomógł dziewczynie zmienić ubranie.
- Dziękuję. – Pokłoniła się delikatnie, oglądając się w lustrze. Kątem oka dostrzegła, że demon bacznie jej się przygląda. Spłoszona, z purpurowymi wypiekami na twarzy, ponownie podeszła do swojej torby i wyciągnęła z niej pudełko, przewiązane czerwoną wstążką. Patrząc na jej młode, kruche ciało, ciemnowłosemu mężczyźnie ciężko było nie porównać jej do swojej pani. Tomoko była od niej dwa lata starsza, na co wskazywał przede wszystkim rozmiar jej piersi, jednak drobne, szczupłe ciało, do tego jej strój – krótka czarna spódniczka i luźna biała koszula – do złudzenia przypominały jego panią. Zaśmiał się pod nosem, rozbawiony ich podobieństwem.
- Coś się stało? – zapytała zdezorientowana księżniczka, słysząc jego melodyjny głos.
- Najmocniej przepraszam. Po prostu pomyślałem, że jest panienka bardzo podobna do mojej pani – wytłumaczył się.
- Tak sądzisz… - mruknęła pod nosem, patrząc na swoje piersi. Poczuła się urażona tym, że nie dostrzegł różnicy w ich rozmiarze, jednak z drugiej strony schlebiało jej to, że na nią patrzył.
- Chodźmy już do Lizzy.
- Oczywiście.
~*~
                Japonka szła tuż obok kamerdynera, czując się nieswojo w jego towarzystwie. Nie dziwiła się przyjaciółce, na jej miejscu także trzymałaby kogoś tak przystojnego blisko siebie. Gdyby tylko mogła wziąć go ze sobą...
- O czym ja w ogóle myślę?! – skarciła się.
Nie zdarzało się, żeby jakiś mężczyzna wywarł na niej takie wrażenie. Patrzyła na jego każdy płynny, pełen gracji, ruch, z trudem ukrywając swoje zainteresowanie. Uśmiech na jego twarzy, towarzyszący jej odkąd tylko go zobaczyła sprawiał, że jej serce zaczynało bić jak szalone. Zatracając się w swoich myślach nie zauważyła nawet, kiedy zatrzymała się i pozwoliła mu się wyprzedzić o kilka metrów.
- Czy coś się stało? – zapyta. Popatrzyła na niego oszołomiona i zadrżała.
- Robię z siebie kompletną idiotkę! – Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie mogła przecież przyznać, że zwykły lokaj tak bardzo oczarował księżniczkę. Spojrzała na małe pudełko w swojej dłoni i pomyślała o przyjaciółce.
- Musiało być jej naprawdę ciężko. Nie mogę sobie tego wyobrazić. Ona pewnie nawet nie dostrzegła jego piękna. Jest taki idealny, cieszę się, że się nią opiekuje. Na pewno bardzo jej to pomogło…
- Seba… stian? – zaczęła niepewnie. Jego pytający wzrok nieco ją ośmielił.  – Jak ona się czuje? Sprawia wrażenie szczęśliwej, ale widzę w jej oczach, zmieniła się. Powiedz mi, czy wszystko z nią w porządku? – zapytała ze łzami w oczach.
- Biorąc pod uwagę to, co przeżyła… Panienka czuje się naprawdę dobrze. Proszę się nie martwić. – Uśmiechnął się łagodnie. Słysząc to, dziewczyna zacisnęła wargi. Podeszła do niego i przeszyła go wzrokiem.
- Dziękuję, że jesteś przy niej. Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale… Ja znam ją naprawdę dobrze i wiem, że jesteś dla niej bardzo ważny. Odkąd cię poznała, sądzę… Znalazła w tobie oparcie. Dałeś jej siłę – mówiła stanowczo, pełnym wdzięczności głosem. Nagle odsunęła się w tył i pokłoniła nisko. – Proszę cię, bądź przy niej. Dbaj o nią tak, jak do tej pory.
- Oczywiście – odpowiedział i wyciągnął dłoń w jej stronę.
Chwyciła ją i wyprostowała się. Gdy spojrzała w jego oczy, dostrzegła w nich dziwny blask, którego nigdy przedtem nie widziała.

– Jestem tu, by służyć mojej pani. Zrobię dla niej wszystko, choćbym miał poświęcić swoje życie. Ponieważ to kruche dziewczę jest moją panienką – powiedział poważnie i klęknął przed księżniczką. Jego jedwabisty głos, przepełniony był lojalnością rozgrzał serce młodziej dziewczyny, wzbudzając w niej zaufanie.  

===================

Krótko, bo miałam dziś straszny dzień. Jutro pojawi się ciąg dalszy, więc o nic się nie martwcie :)

poniedziałek, 24 listopada 2014

XIV

Nie spieszyła się z powrotem. Przez kilkadziesiąt minut siedziała przy jego łóżku i obserwowała jak śpi. Była mu naprawdę wdzięczna za to, co zrobił, że przypomniał jej o urodzinach, o tym, kim była. Nie. O tym, kim jest i będzie na zawsze. W końcu musiała wrócić do jadalni. Mimo tego, że wszyscy jej goście byli służącymi, nie wypadało wychodzić ze swojego własnego balu. Pocałowała kuzyna w czoło i spokojnie, nie spiesząc się wróciła do sali.
                Obserwowanie radosnych pracowników, bawiących się, tańczących i popijających szampana, na którego pewnie nigdy nie będzie ich stać, z okazji jej święta, było przyjemne. Sama wolała słuchać przepięknej muzyki i wypić kilka kieliszków. W końcu tego dnia kończyła piętnaście lat. Mogła pozwolić sobie na lekkie szaleństwo.
                Po północy orkiestra przestała grać. W posiadłości zapanowała cisza. Elizabeth odesłała trójkę młodych, pijanych służących do swoich pokojów, a lokajowi poleciła sprzątnąć naczynia i resztki jedzenia. Pozostałą część pracy zleciła mu na następny dzień. Chciała dać mu wolne, zdawała sobie sprawę z tego, że przez ostatnie półtorej doby nie miał ani chwili dla siebie. Za tak cudownie przygotowaną imprezę, należała się nagroda. Nawet, jeśli była tak niewielka.
                Stanęła przy oknie i spoglądała na swoje odbicie w szybie. Wciąż wyglądała uroczo i dalej dawało jej to satysfakcję. Cień świecy, odbijający się po jej prawej stronię, zniknął nagle zasłonięty przez mężczyznę.
- Dalej wyglądasz pięknie.
Drgnęła zdziwiona. Pojawił się tak znienacka.
- Ale czegoś ci brakuje – powiedział nęcącym, ciepłym głosem i niepostrzeżenie zdjął rękawiczki. Odgarnął włosy z jej karku i opuszkami palców delikatnie musnął znak kontraktu.
- Co robisz?
Demon milczał, wciąż dotykając  znamienia. Patrzyła na niego przez odbicie w szybie, dokładnie śledząc każdy ruch. Nagle jego oczy zabłysły płonącą czerwienią, dosłownie na ułamek sekundy. Przeszył ją dreszcze. Nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Czuła napiętą atmosferę. Coś, czego nie potrafiła nazwać, nieznany rodzaj niepokoju. Jedna z jego dłoni zniknęła w dole odbicia.
- Seba…
- Od razu lepiej – przerwał jej.
Poczuła chłód wokół karku i na klatce piersiowej. Malutkie, zimne igiełki przeszywające jej skórę. W odbiciu zobaczyła delikatny, srebrny łańcuszek. Na jego końcu zwisał przepiękny fioletowy kamień, zamknięty w cienkiej metalowej ramce. Zaskoczona otworzyła szerzej oczy, by dokładnie przyjrzeć się medalionowi. Po chwili, ponownie przeniosła wzrok na demona. Onieśmielający, tajemniczy uśmiech na jego twarzy, ciekawił ją i hipnotyzował jednocześnie.
- Jest piękny… - wydukała.
- Ametyst. Lubisz ten kolor, prawda panienko? – zapytał zalotnym głosem. Kiwnęła głową. – Posiada niezwykłe właściwości. – Delikatni wsuną rękę pod jej ramie i przesuwając ją w górę, opuszkami palców chwycił błyszczący kamień, spoglądając głęboko w jej oczy.
- Wzmacnia odporność organizmu, leczy rany, łagodzi niepokój… - mówił cicho, pełen pasji – … oczyszcza krew. – Ostatnie słowa wypowiedział niemal drżącym z podniecenia głosem.
- Jest naprawdę cudowny.
- Czyli podoba ci się?
- Tak
- To dobrze, powinnaś zawsze mieć go przy sobie, idealnie do ciebie pasuje – szepnął uwodzicielsko i wypuścił kamień, który delikatnie opadł na jej pierś. Zabierając rękę, przypadkiem musnął jej obojczyk, wywołując w niej drżenie. Wciąż patrzyła w jego odbicie, nie mogąc oderwać wzroku. Zachowywał się tak abstrakcyjnie, że zaczęła się zastanawiać, czy to nie sen.
Może po prostu chce mi dopiec po tamtej rozmowie? – Nagle przypomniała sobie konwersację, którą przeprowadzili niedawno na dachu.
- Jego piękno jest oszałamiające. Skąd go wziąłeś, z piekła? – zapytała podejrzliwie, powoli wychodząc z szoku.
- Wszystkiego najlepszego – szepnął tylko, chichocząc pod nosem, i nim się spostrzegła, zniknął.
Gdyby nie czuła i nie widziała prezentu, błyszczącego w blasku świec wszystkimi odcieniami fioletu, pomyślałaby, że alkohol za bardzo uderzył jej do głowy. Miała jednak pewność, że to, co zdarzyło się przed chwilą, było prawdziwe. Wzruszyła ramionami, próbując przekonać się, że nie ma, nad czym się zastanawiać i poszła do swojego pokoju. W środku czekała na nią szklanka ciepłego mleka. Przebrała się w koszulę nocną, wypiła zawartość naczynia i położyła się spać. To był męczący dzień, naprawdę musiała odpocząć.
~*~
- Żryj to, cholerny dzieciaku!
- Nie…
- Cholera, Steward. Dlaczego trzymamy tu takie pasożyty? Przecież od razu widać, że nic z niej nie będzie. Jeśli to truchło przeżyje do rana, to i będę w ciężkim szoku. Nie zbliżaj się do mnie śmieciu. Nie właź tu!
- Odejdź ode mnie! Nie chcę!
- Żryj, powiedziałem! Hahahaha! Nie mogę. Nie chcę, nie chcę ich jeść. Błagam, nie!
- Ugh… - Zaraz się uduszę. Nie, przepraszam. Nie chciałam. Wybacz mi...
- Brudne dziwolągi. Idę się umyć, przesiąkłem ich smrodem.
- Ty śmieciu. Twój smród dusi mnie zawsze, gdy się pojawisz!
- Coś ty powiedziała?
- Ugh… - Ty śmieciu! Ty śmieciu, zabiję się!
- Zostaw ją w spokoju. Jeśli nie przeżyje, szef upewni się, że podzielisz jej los.
- Pff… Idziemy
Jest mi tak zimno. Dlaczego? Dlaczego to mi się przytrafiło? Dlaczego nikt nie przybywa z pomocą? Nienawidzę was! Nienawidzę was wszystkich! Boże, pomóż mi! Gdzie jesteś, kiedy cię potrzebuję?! Dlaczego mnie zostawiłeś?! Pomocy! Pomocy, pomóż mi! Proszę, niech mi ktoś pomoże! Uratuj mnie!
- Chcesz, żebym cię uratował?
- Kim jesteś? – Co się dzieje? Kto to? Dlaczego tak słabo go widzę?
- Chcesz, żebym ocalił ci życie? Zabił tych, którzy przynoszą ci cierpienie? Pragniesz ich śmierci? Pragniesz, by ten horror się skończył?
Tak! Zabij ich! Zabij, rozszarp! Uratuj mnie!
- Zabij ich, uwolnij mnie!
~*~
Za… zabił ich. Wszystkich. Zniknęli. Uratował mnie!
- Zrobiłem to, o co prosiłaś. Nadeszła pora zapłaty.
- Zapłaty?
- Możesz wybrać. Umrzeć teraz, lub podpisać kontrakt. Dam ci wszystko, o czym tylko marzysz. Wszystko, czego pragniesz. W zamian za twoją duszę.
- Kontrakt?
- Umieszczę na twoim ciele pieczęć, będę należeć do ciebie, dopóki nie spełni się twoja wola, zatem… Czego pragniesz?
- Potęgi. Chcę, żebyś został moją siłą. Pomógł mi pozbyć się ich wszystkich!
- W takim razie…
- Aaaaaa!
~*~
- Dzień dobry, panienko. Na dzisiejsze śniadanie przygotowałem sałatkę z tuńczykiem i bułeczki maślane oraz Earl Grey’a Jackson’a. – Demon o nieskazitelnej cerze i pięknej twarzy, ozdobionej serdecznym uśmiechem, przywitał hrabiankę. Podszedł do okna i rozsunął zasłony.
- Ykh… Dziękuję, Sebastianie – odpowiedziała. Podał jej filiżankę.
- Z racji wizyty panicza oraz twoich urodzin, przez kilka dni nie będziesz odbywać lekcji, dlatego na dziś nie masz żadnych planów.
- Rozumiem. Ykh, ykh. – zadrżała, tłumiąc kaszel. Gorący napój zaczął się wylewać. Nim ciecz dotknęła jej skóry, lokaj chwycił ją w dłonie. – Przepraszam…
- Nie szkodzi. Najważniejsze, że nic się panience nie stało. Dobrze się panienka czuje? – zapytał, zmartwiony, ignorując poparzenie.
- Tak, wszystko w porządku. W takim razie, mogę założyć koszulę?
- Oczywiście, jak sobie życzysz.
                Uszczknęła odrobinę śniadania i odsunęła od siebie stolik. Delikatne drapanie w gardle skutecznie odbierało jej apetyt. Mężczyzna zabrał naczynia z jej kolan i odniósł do kuchni. Po kilku minutach wrócił, by pomóc jej się ubrać.
- Nosisz go – powiedział cicho, zauważając błyszczący, fioletowy kamień na jej bladym ciele.
- Tsk – prychnęła i odwróciła głowę na bok. Zalała się lekkim rumieńcem. – To nie twoja sprawa.
- Najmocniej przepraszam.
- Myślisz, że to możliwe, że dziś będzie naprawdę spokojny dzień? – zapytała z niedowierzaniem, oglądając się w lustrze.
Liczyła na to, że czarna spódnica do kolan i biała, luźna koszula będą jedynym strojem, jaki będzie musiała dziś nosić. Niestety, z reguły spokojne dni, przeradzały się w coś zupełnie odwrotnego, jedynie denerwując ją złudnym początkiem. Tęskniła za prawdziwym, leniwym weekendem. Bez obowiązków, spotkań, gości i innych, niespodziewanych przygód. Chętnie wybrałaby się do gorących źródeł. Słyszała kiedyś , jak rodzice opowiadali o jednych w małej wiosce.
- Niestety, chyba będzie się musiała panienka przebrać.
- Że co? – warknęła wzburzona.
- Powóz hrabiego Ericsona właśnie zatrzymała się przed wejściem – wyjaśnił. Jego wyczulony słuch był błogosławieństwem, mimo wszystko, kiedy przynosił złe wieści, nie potrafiła go docenić. Irytacja ogarniająca dziewczynę była tak silna, że lokaj poczuł ją nawet w sobie. Gniewnie ściągnęła z siebie ubrania, i głośno tupiąc, podeszła do szafy. Chwyciła pierwszą z brzegu, pomarańczową sukienkę, straszliwie dziecinną, ale wiedziała, że jej narzeczony ją lubi. Miała nadzieję, że jeśli dobrze to rozegra, uda jej się szybko pozbyć chłopaka, przebrać się z powrotem  i najlepiej zakopać w książkach w bibliotece, by nikt jej nie odnalazł i wszyscy dali jej święty spokój.
- Pójdę na dół go przywitać – rzekł Sebastian, kończąc ją ubierać.
- Ta. Zaraz zejdę… - jęknęła, chociaż naprawdę miała ochotę zniknąć, umrzeć, przepaść – po prostu nie musieć widzieć się z natrętnym narzeczonym.
~*~
- Lizzy! Witaj, moja piękna! – Złotowłosy szczupły chłopak o błękitnych oczach, ubrany w ciemnozielony płaszcz, zaczął wymachiwać rękami, niemal tańcząc wokół narzeczonej. Hrabianka stała w miejscu z ponurą minął, zaciskając pięści.
- Eliot… Co ty tu robisz? – zapytała chłodno. Chłopak objął ją ramionami i zaczął tarmosić jej wątłym ciałem na boki. Nie dotykaj mnie, bo urwę ci te ręce…
- Nie wygłupiaj się! Wczoraj były twoje urodziny! Wybacz, że nie mogłem być z tobą w ten ważny dzień! Biznes, męskie sprawy, chyba rozumiesz?
- Ta… - odpowiedziała i odsunęła go od siebie. Młody hrabia, zupełnie ignorując oschłość czerwonowłosej, dalej wykrzykiwał w zawrotnym tempie wszystko, co miał jej do powiedzenia.
- Nie martw się jednak, najdroższa. Mam dla ciebie masę prezentów. Vincent! – Klasnął w ręce. Z powozu wyszedł starszy mężczyzna, ubrany w elegancki frak. W rękach trzymał kilka pudeł, udekorowanych kolorowym papierem. – Trzymaj, proszę! Otwórz je wszystkie! Na pewno ci się spodobają!
- Sebastian… - warknęła szlachcianka. Lokaj podszedł do mężczyzny i wziął od niego stertę paczek.
- Eeeeeej Lizzyyyyy?!
- Co?
- To nie jest przypadkiem twój wuj? – zapytał blondyn, przyglądając się demonowi ze wszystkich stron. Dziewczyna zaśmiała się nerwowo, w duchu uderzając dłonią w czoło, i rzuciła służącemu znaczące spojrzenie. Ten odwrócił się przepraszając ich i wszedł do środka posiadłości.
- Nie. To jest mój lokaj, Sebastian. Widziałeś go już…
- Ahahahaahaha! Masz rację, ale ze mnie gapa! No to co, Lizzy? Dasz się porwać do miasta na obiad? – Zaproponował chwytając ją za dłoń. Zanim zdążyła coś powiedzieć, wpychał ją do swojego wozu.
- Lizzy! Dokąd jedziesz? – Piskliwy dziecięcy głos, który usłyszała za plecami, wzbudził w niej nieopisaną radość.
- Właściwie Eliot… Bardzo bym chciała, ale jak widzisz, opiekuję się kuzynem. Nie dam rady - wyjaśniła mu. Odeszła od wozu, przytuliła małego chłopczyka i szepnęła mu do ucha.
- Powiedz mu, że nie chcesz nigdzie jechać. Dostaniesz podwójny, nie… Potrójny deser. – Malec pokiwał głową.
- Timmy może jechać z nami! – Nie poddawał się młody szlachcic.
- Nie chcę nigdzie jechać. Lizzy obiecała mi, że będziemy się dzisiaj bawić w domu – krzyknął chłopczyk ,patrząc z zacięciem na uśmiechniętego chłopaka.
- Możecie się równie dobrze pobawić jutro! No dalej, nie daj się prosić! – namawiał.
- Nie! – Stanowcza mina chłopca ostudziła zapał niechcianego gościa. – Będziemy się bawić teraz. Idź sobie!
- Eeee… - Młody Ericson popatrzył na malca ze zdziwieniem. – Mocny ma charakter. To u was rodzinne!
- Racja. Dlatego bardzo cię przepraszam, ale powinieneś już iść. – Uśmiechnęła się uprzejmie, popychając go lekko w stronę karoty.
- Nie zaproponujesz mi nawet herbaty? – Posmutniał.
- Aaaa, no dobra – zawyła, poddając się.
Strasznie chciała, żeby się wyniósł, ale musiała mieć na względzie szlacheckie układy. Nie mogła doprowadzić do zerwania zaręczyn, przynajmniej nie teraz. Zbytnie ignorowanie narzeczonego, który przebył w końcu kawał drogi, by ofiarować jej prezenty na urodziny, mogłoby wpłynąć druzgocąco na ich relację.
– Chodź – warknęła sucho. Zaprowadziła go do ogrodu, posadziła na krześle i z naburmuszoną miną czekała na herbatę. Nikt nie mówił, że wypełnianiu obowiązków musi towarzyszyć uśmiech.
~*~
                Minuty wlekły się niemiłosiernie. Minęło zaledwie pół godziny, a ona już była wykończona słuchaniem jego irytującego głosu, i nudnych opowieści, którymi ekscytował się, jak małe dziecko występami cyrkowymi. Sebastian stał z boku i śmiał się pod nosem ze znużonej miny hrabianki.
- Wiesz, ciągle mówisz, że nie pasujesz do tego świata, a jednak doskonale się w nim odnajdujesz. Twoja firma prosperuje lepiej niż kiedykolwiek, masz pozycję społeczną i szacunek ludzi, oddaną służbę i wspaniałego lokaja… - powiedział nagle blondyn, nieznacznie przykuwając jej uwagę. Po raz pierwszy, odkąd się zjawił, powiedział coś, co miało jakikolwiek sens, jednak w dalszym ciągu ją irytował.
- Dziękuję panu – Ukłonił się Sebastian. Dziewczyna poparzyła na niego karcąco.
- Uważasz, że powinnam z tego powodu leżeć w łóżku i użalać się nad sobą? – Zapytała narzeczonego. –  Wiesz, są dwa rodzaje ludzi. Jedni próbują się dostosować, pomimo przeciwności, i stworzyć sobie możliwie najbardziej odpowiadające im warunki życia. Inni, płaczą nad swoim losem i nie robią z nim nic, tak jak ty. Chciałbyś, żebym była taka jak Ty? – zapytała. Przerażający chłód jej słów wywołał dreszcz na karku chłopaka. Podrapał się w tył głowy i uśmiechnął się zawstydzony. Lokaj
zakrył dłonią usta, tłumiąc kolejna falę śmiechu.
- Chyba powinienem się zbierać, już późno. Mam jeszcze spotkanie. – Nerwowo wstał od stołu i powoli zaczął się cofać. – Nie musisz mnie odprowadzać. Pa! – Odwrócił się i pobiegł. Zadowolona z siebie, czerwonowłosa uśmiechnęła się triumfalnie i westchnęła z ulgą.
- Jesteś okrutna, panienko – pochwalił ją rozbawiony demon.
- Idę się przebrać. Ta sukienka jest okropnie niewygodna – odparła obojętnie.



==================

        Wzięłam pod uwagę jedyne "ale" jakie napłynęło z Waszej strony, i chociaż notka nie jest długa, to pojawiła się dosyć szybko. Byłaby oo jakieś dwie strony obszerniejsza, ale to, co się znajduje na kolejnych kartach, musi przejść gruntowną przeróbkę, ponieważ jest tak mierne, że aż w oczy kole. A szczerze mówiąc, nie mam dziś weny nad tym pracować. Może jutro zacznę. 
        W każdym razie, miłej lektury i proszę o hejty, uwagi i pochwały :P

niedziela, 23 listopada 2014

XIII

- Naprawdę musisz wchodzić do każdego sklepu? – Zmęczona widokiem tysiąca pluszowych zabawek, młoda szlachcianka powłóczyła nogami za energicznym chłopcem, który w ogóle nie zwracał uwagi na jej zadowolenie. Biegał od wystawy, do wystawy. Od jednego sklepu, do drugiego. O tym, jak bardzo udane były to łowy świadczyła cała wieża pudeł, które taszczył za nimi młody służący.
- To już ostatni, ponad 3 godziny już tu krążymy. Masz już dosyć cukierków i zabawek – Powiedziała, gdy niebieskooki otwierał drzwi kolejnego sklepu ze słodyczami. Spodziewała się kategorycznej odmowy, jednak chłopiec wydał się bardziej spłoszony. Pokiwał twierdząco głową i zniknął we wnętrzu pachnącego truskawkami sklepiku. Zanim zdecydowała się wkroczyć za nim, ten wybiegł z powrotem z kolejnymi dwoma pudłami.
- Możemy wracać! – krzyknął uśmiechnięty.
~*~
- Nareszcie w domu! – jęknęła wykończona szlachcianka, rozciągając się w holu. – Sebastian, obiad jest gotowy?
- Tak – odpowiedział uprzejmie.
- To świetnie. Od tego łażenia zrobiłam się głodna, uwierzyłbyś byś? – dodała i ruszyła w stronę jadalni. Demon stanął jej na drodze, blokując drzwi.
- Co jest?
- Mamy mały problem z jadalnią. Byłoby lepiej, gdyby zjadła panienka, razem z kuzynem, w ogrodzie – wytłumaczył. Popatrzyła na niego podejrzliwie. Od kiedy mam unikać widoku „problemów”?
- Jaki znowu problem? – Próbowała przepchnąć się do drzwi.
- Powiedzmy, że… Bzykający – odparł ściszonym głosem, tłumiąc rozbawienie, gdy na dźwięk jego słów, dziewczyna zastygła w bezruchu, zupełnie tracą chęć, by wejść do śodka.
- Ee… W takim razie… Masz rację! Dziś jest taka piękna pogoda, idealna na posiłek w plenerze! – zaśmiała się, nerwowo drapiąc się w tył głowy. Lokaj bez słowa zaprowadził ich na miejsce i zaserwował pieczone mięso.
                Po posiłku hrabianka poszła do biblioteki, podczas, gdy chłopczyk udał się na poobiednią drzemkę. Nie zauważyła nawet, kiedy zasnęła w fotelu pod oknem. W tym czasie jej kuzyn, zamiast spać, wraz ze służącymi przesiadywał w jadalni czyniąc ostatnie przygotowania.
- Więc Tai zatańczy z Jeanny, a Thomas weźmie mnie na ręce, dobrze? – zapytał podekscytowany.
- Oczywiście! – odparł mężczyzna.
- A panienka? – wtrąciła się Jeanny licząc na palcach ilość osób.
- No z Sebastianem… To jasne!
Cała trójka popatrzyła na niego tak, jakby urwał się z choinki.
- Nie sądzę, żeby… Sebastian i… i panienka… - zaczęła się jąkać blondynka.
- Pokojówka próbuje powiedzieć, że Lady Elizabeth nie przepada za tańcami i jej umiejętności na tej płaszczyźnie pozostawiają – odchrząknął teatralnie – wiele do życzenia – wytłumaczył Sebastian.
- Ale to jej urodziny, musi zatańczyć! Jeśli ją poprosisz to na pewno się zgodzi! – Podbiegł do lokaja i szarpnął go za rękaw. Spojrzał na niego wielkimi błękitnymi oczami, w których zaczęły pojawiać się łzy. Nieznoszące sprzeciwu spojrzenie dziecka.
- Panie Sebastianie! Nie daj się prosić, zgódź się!
- Tak, zgódź się! – Wszyscy poddali się chłopięcemu urokowi. Stojąc na przegranej pozycji, lokaj nie miał innego wyjścia, zatem potwierdzająco kiwnął głową, przeklinając w duchu tę małą istotkę.
- A muzyka? – Tai, który dotąd nie udzielał się w konwersacji zasiał wśród zgromadzonych ziarno niepewności.
- O wszystko zadbałem.
- Sebastian, jesteś wspaniały!
~*~
- Panienko? Panienko, proszę się obudzić. – Aksamitny, przyjemny głos rozległ się w ciemności. Mruknęła cicho i zdała sobie sprawę, że ma zamknięte oczy. Otworzyła je lekko i zobaczyła znajomą, uśmiechniętą, niezwykle piekną twarz.
- Sebastian? Która godzina? – zapytała ziewając.
- Dochodzi szósta. Proszę wstać. – Wyciągnął do niej rękę.
Chwyciła jego dłoń i pozwoliła, by pomógł jej się podnieść. Była jeszcze wpół śnie, gdy stojąc zachwiała się i prawie upadła. Silne męskie ramie, które trzymało ją w talii obroniło jej wątłe ciało przed upadkiem. Zaczęła się rozbudzać. Popatrzyła na niego i odepchnęła jego rękę.
- Co ty wyprawiasz? – oburzyła się, zdając sobie sprawę z jego krępującego dotyku.
- Przysłał mnie panicz Timmy. Prosił, bym przygotował dla panienki suknię i eskortował panienkę do jadalni – wytłumaczył, udając, że nie miał pojęcia, o co tak naprawdę pytała.
- Ja-jadalni? – zadrżała.
- Tak. Proszę się nie martwić. Zająłem się bzyczącym problemem. – Wymsknął mu się cichy chichot.
- Pff. O co chodzi małemu? – zmieniła temat, czując że jej twarz przybiera czerwoną barwę.
- Proszę o wybaczenie, ale panicz zabronił mi wyjawiać szczegóły.
- Nie ważne.  
                Hrabianka rozebrała się do bielizny i czekała na skraju łóżka, aż lokaj przyniesie jej suknię. Gdy zobaczyła niesiony przez niego materiał, skrzywiła się. Gdy jednak rozłożył ubranie i jej oczom ukazała się piękna, fioletowo-czarna suknia z ciemną kokardą na plecach wyraz jej twarzy zmienił się na dużo bardziej pozytywny. Kamerdyner pomógł jej założyć na siebie kreację. Suknia sięgała jej do kolan, delikatnie rozszerzając się w pasie – typowy krój dla młodych dziewczyn. Podkreślał jej kształty, nie krępował ruchów i był naprawdę elegancki. Była zachwycona. Stanęła przed lustrem i przyglądała się sobie z zadowoleniem. Timmy kupił tę suknię? Dawno już nie czuła się tak komfortowo w czymś, w czym wyglądała równie dobrze. Demon podszedł do niej od tyłu i wpiął w jej włosy czarną różę. Mruknęła radośnie i spojrzała pytająco w oczy jego odbicia.
- Wyglądasz naprawdę olśniewająco – pochwalił jej strój, przymykając oczy. Poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo ucieszyła się z jego aprobaty. Zazwyczaj nie zależało jej na tym, by zwracać na siebie uwagę mężczyzn. Może był to fakt, że teraz naprawdę poczuła się piękna i wiedziała, że jego słowa były całkowicie szczerze? Sebastian nigdy nie kłamie.
- Panienka pozwoli. – Nadstawił ramię. Chwyciła go chętnie, czując przyjemność, płynącą z tego, jak zawsze uważała, przesadnego gestu. Jakby kobieta była tak słaba, że nie da rady iść sama. Teraz jednak nie czuła się, jak dyskryminowana „słaba płeć”, a jak doceniana i szanowana „płeć piękna”.
                Eskortowana w towarzystwie przystojnego lokaja, w przepięknie prezentującej się, wygodnej sukni, czuła się jak księżniczka. Jakby wokół niej błyszczała brokatowa poświata. Wydało jej się to zbyt dziecinne i głupie, ale pozwoliła sobie na odrobinę zachwytu nad własną osobą.
                Drzwi do jadalni otworzyły się tuż przed nią. Wewnątrz panowała całkowita ciemność. Sebastian delikatnie pociągnął ją do środka. Gdy tylko weszła, pomieszczenie rozbłysło blaskiem tysięcy świec. Cztery uśmiechnięte twarze w tęczowych, papierowych czapeczkach, krzyknęły „Wszystkiego najlepszego” i zebrani ją kolorowym konfetti wymieszanym z kwiatowymi płatkami. Stanęła jak wryta, całkowicie zszokowana sytuacją. Nie wiedziała, co się dzieje. Zupełnie nie spodziewała się czegoś takiego. Niepewnie zerknęła na podtrzymującego ją mężczyznę.
- Panicz Timmy zorganizował dla panienki przyjęcie-niespodziankę z okazji urodzin – wyjaśnił.
- Uro… dzin? – powtórzyła cicho. Jej myśli zalały wspomnienia dawnych lat. Wielkie imprezy, pełne słodyczy, znajomych dorosłych i rówieśników, masy pluszowych zabawek i słodki zapach czekoladowo-wiśniowego ciasta. Każdego roku jej rodzice wyprawiali huczne przyjęcie, by uczcić „najwspanialszy dzień ich życia”. Dzień, w którym przyszła na świat. Zawsze niecierpliwie czekała i odliczała do swojego święta, wykreślając kolejne dni z kalendarza.
- Zapomniałam o urodzinach… - Poczuła, że słabnie. – Jak mogłam o nich zapomnieć? – Sebastian przytrzymał ją, by nikt nie zauważył jej nagłego zachwiania.
- Tak bardzo się zmieniłam? Czy ja… tracę siebie?
- Panienko. Proszę usiąść. – Lokaj zaprowadził ją do specjalnie przygotowanego fotela, ozdobionego balonami i papierową koroną, stojącego naprzeciwko prowizorycznej sceny. Służący wraz z chłopcem pobiegli za kulisy, by przygotować się do występu.
- Sebastian…
- Słucham panienko? – zapytał, pochylając się.
- Co to jest? – jęknęła słabo, kiwając głową w stronę podestu.
- Panicz bardzo chciał zrobić ci niespodziankę. Od wczoraj pomagałem mu wszystko przygotować. Proszę się cieszyć prezentem – powiedział, delikatnie karcąc jej brak manier.
- Cieszyć? – szepnęła.
Kolejna myśl uderzyła w nią, zadając fizyczny ból w klatce piersiowej. Miał rację. Powinna być wdzięczna, powinna się cieszyć i bawić. Kilkuletni chłopiec pracował z całych sił, by sprawić jej przyjemność. Kochał ją. Nie mogła go zawieść. Nie mogła zadręczać się takimi myślami. Zorganizował to dla niej, dlatego musi bawić się najlepiej jak to tylko możliwe!
                Uśmiechnęła się i zaczęła wołać, by zaczęli przedstawienie. Na jej znak, nagle rozległa się piękna, radosna muzyka. Kurtyna rozsunęła się. Stojący na niej aktorzy zaczęli odgrywać jakąś komiczną scenkę… Ich nieporadność, połączona z samą abstrakcyjną historią, wywoła w dziewczynie falę głośnego, szczerego śmiechu. Stojący za nią demon poczuł się dobrze, widząc radość na jej twarzy.
                Amatorski teatrzyk pokłonił się nisko. Niebieskooki chłopiec zeskoczył ze sceny i podbiegło do kuzynki i mocno ją przytulił.
- Wszystkiego najlepszego Lizzy! Podobał ci się występ?
- Oczywiście! Był przecudowny, bardzo dziękuję. – Pogłaskała go po głowie i popatrzyła na stojących na scenie służących. – Wam wszystkim. Naprawdę doceniam to, co dla mnie robicie. Nie tylko dziś, zawsze. – Trójka przebierańców zaczęła płakać z radości.
- Panienko. To takie wzruszające! – zawył Thomas.
- Ciebie też to dotyczy – dodała, odwracając twarz od sceny, by zerknąć na stojącego obok, najwierniejszego z pracowników.
- Lizzy, Lizzy! Mam dla ciebie kolejną niespodziankę! – Timmy pociągnął ją z krzesła. Na drugim końcu, zastawionego pysznościami i kieliszkami z szampanem, stołu, stała metalowa maszyna do lodów.
- To ten bzyczący problem? – zaśmiała się pod nosem.
- Jakie chcesz? Czekoladowe, czy śmietankowe? – zapytał chłopiec.
- Śmietankowe.
- Proszę! – Po chwili podał jej rożek, wypełniony zimnymi słodkościami.
- Dziękuję ci. Ej, chcecie lody? – krzyknęła do aktorów. Wychylili się zza kulis i na widok zimnych słodyczy, ubrali się w ekspresowym tempie, w eleganckie ubrania od Timmiego, które przekazał im lokaj.
~*~
- Lizzy, zamknij oczy!
- No już.
- Sebastian, wnieś go! – krzyknął chłopiec podniosłym tonem. Ogromny, wielopoziomowy tort ozdobiony wiśniami, olśnił wszystkich. Patrzyli na niego z zapartym tchem. Demon jak zwykle wykonał swoją pracę na najwyższym poziomie.
- Możesz otworzyć!
- To… Taki sam tort dostałam 5 lat temu… - mówiła, z trudem powstrzymując emocje. Czuła, że zaraz rozpłacze się ze wzruszenia. – Skąd wiedzieliście?
- Tata mówił, że lubisz taki smak. A Sebastian powiedział, że zrobi taki tort, ze aż się popłaczesz z wrażenia! I miał rację – ucieszył się chłopiec.
Dotknęła dłonią gorącego policzka. Miał rację, spływała po nim łza. Nie była jednak tą, której powinna się wstydzić.  To odrobina jej przeżywającej radość duszy, która zmaterializowała się w postaci krystalicznie czystej, niewinnej kropli szczęścia. Otarła ją z twarzy i mocno przytuliła chłopca. Trójka służących, nie mogąc powstrzymać uczuć także uścisnęła swoją panią.
- No dobrze, dla każdego po kawałku! Zjedzenie jest obowiązkowe, nie ma wyjątków! – zarządziła.
 Wzięła do ręki nóż i zaczęła kroić czekoladowo-wiśniowe cudo na kawałki. Jego cudowny aromat przypomniał jej przyjemne uczucia z dzieciństwa. Radość, miłość, bezpieczeństwo. Z każdą chwila czuła coraz większe szczęście. Dobrze zrobiła, odrzucając ciemne myśli. Nie potrzebowała ich, by być sobą i nie stracić tego, kim była. To wciąż była część niej, nie ważne jak bardzo ktoś by się starał, nie odbierze jej tego, kim jest. Już nie, nikt nie jest do tego zdolny.
~*~
- Lizzy… Mamy jeszcze jedną niespodziankę!
- Jeszcze jedną? – zdziwiła się. Przez ostatnie dwie godziny doskonale bawili się jedząc ciasto i inne pyszności, przygotowane przez Sebastiana, popijając doskonałym szampanem. Nawet sam kucharz został zmuszony do zjedzenia kawałka swojego najważniejszego dzieła wieczoru. Chociaż Elizabeth wiedziała, że ciasto nie będzie mu smakować, nie mogła mu tego odpuścić. Taka jest tradycja, każdy gość musi zjeść urodzinowe ciasto, to przynosi szczęście, a on, jak bardzo nie starałby się stać z boku całego przedsięwzięcia, był jego częścią.
- Tak! Nie wiedziałem, co ci kupić, dlatego wymyśliłem to wszystko!
- Poczekaj! – przerwała mu Jeanny. – Chcemy najpierw dać panience prezenty!
- Prezenty? – powtórzyła hrabianka.
- Oczywiście! Razem z chłopakami długo myśleliśmy i mamy dla panienki to – odpowiedziała i wcisnęła w dłonie dziewczyny sporych rozmiarów paczkę.
- Proszę otworzyć! – wtrącił Tai.
- No dobrze – Odparła, lekko zawstydzona. Postawiła pudełko na stole i zdarła ozdobny papier. W środku znajdowało się zdjęcie, zrobione kilka miesięcy temu, przez jednego z jej znajomych – zapalonego fotografa. Czerwonowłosa wraz z trójką pracowników stała pod kwitnącą jabłonią.
- Piękne zdjęcie – skomentowała z zachwytem.
- Dalej, dalej! – poganiał Thomas. Kolejną rzeczą, którą wyciągnęła z pudła był pamiątkowy kij do baseballa, którego używał Thomas, grając kiedyś w jakiejś lidze.
- Jesteś pewny? – zapytała, trzymając drewno w ręce.
- Oczywiście! Ale popatrz dalej.
- Tak – kiwnęła głową. W pudełku była także harmonijka Taia. Jedyny przedmiot, który posiadał, nim zaczął pracę w posiadłości, oraz przepiękne, zdobione lusterko.
- Naprawdę, bardzo wam dziękuję, jesteście wspaniali! – Przytuliła ich.
Sebastian patrzył na tę scenę z niesmakiem. Na usta cisnął mu się złośliwy komentarz, dotyczący niestosowności tego zachowania, jednak zatrzymał go dla siebie. Westchnął jedynie głęboko i odwrócił wzrok.
- Dobrze, to teraz niespodzianka! – krzyknął podekscytowany chłopiec. Popatrzył na lokaja, a ten klasną dwa razy w dłonie. Na balkonach górnego piętra kolejno zaczęli pojawiać się muzycy. Po chwili wokół jadalni stała cała orkiestra. Na jej czele, w centralnej loży, stał dyrygent. Machnął batutą. Przepiękna melodia walca wypełniła pomieszczenie. Wszyscy, zgodnie z ustaleniami dobrali się w pary i zaczęli tańczyć. Hrabianka patrzyła na muzyków z zadartą głową, kiedy tuż koło niej pojawił się ciemnowłosy mężczyzna. Z kieszeni fraka wyciągnął okulary i z gracją założył je na nos. Odgarnął za ucho jedno z pasemek włosów, opadających mu na twarz, i wyciągnął rękę w jej stronę.
- Czy mogę dostąpić zaszczytu zatańczenia z panienką? – zapytał, spoglądając w jej oczy z uprzejmym uśmiechem z nutą złośliwości, którego nie potrafił sobie odmówić. Popatrzyła na niego niepewnie. Po chwili podała mu dłoń, tłumacząc sobie, że nie może sprawić przykrości chłopcu, który tak dokładni e wszystko zaplanował. Musi zatańczyć, chociaż jeden raz. Demon objął ją w pasie i delikatnie zaczął prowadzić po parkiecie w rytm muzyki. Zorientowała się, że wcale nie musiała skupiać się na krokach, przychodziło jej to z taką łatwością, jakby robiła to od lat. Może to, dlatego że ostatnio częściej ćwiczyła, a może, dlatego że chciała wypaść jak najlepiej, by nie przynieść sobie wstydu w oczach orkiestry, służących, a przede wszystkim, w oczach swojego nauczyciela tańca. Przepiękna muzyka zdawała się sama kołysać ją po parkiecie. W przeciwieństwie do tego, jak to bywało zazwyczaj, sprawiało jej to niebywałą przyjemność. Czuła gorące wypieki podekscytowania na twarzy. Spojrzała w oczy swojego partnera. Ich łagodny blask, serdeczny uśmiech na jego twarzy. Gdybym go nie znała, w życiu nie posądziłabym go o bycie demonem. Jest zbyt piękny, zbyt idealny.
Milczeli. Nie czuła potrzeby rozmawiać. Bliskość zarówno jego, jak ludzi, którym na niej zależało, była wszystkim, czego mogła chcieć tego dnia. Każda zła myśl, zaprzątająca jej głowę, znikała. Jakby zaczarowana muzyka roztaczała swój urok, dając ukojenie. Utwór dobiegł końca, a ona poczuła delikatne ukłucie. Wcale nie chciała, by się skończył. Miała ochotę tańczyć z nim całą noc, zatrzymać czas tego wieczoru i żyć nim do końca swoich dni. Gdybym mogła żyć tą chwilą na wieczność. Niestety, tak samo jak ucichła muzyka, tak ich wspólny czas dobiegł końca. Zdawała sobie sprawę z tego, że jemu, jako jedynie kamerdynerowi, w ogóle nie wypadało tańczyć ze swoją panią. Co innego, gdyby był guwernerem, ale nim nie był. Wiedziała, że zrobił to, dlatego że taka była wola jej kuzyna, a on, przez jej rozkaz, zobligowany był spełniać jego zachcianki. I chociaż ostatnie parę minut było dla niej niezapomnianym przeżyciem, nie czuła żalu, ani smutku. Doceniała to, co otrzymała, a było to wiele. Pierwszy taniec, który dał jej przyjemność, na pewno nigdy go nie zapomni.
- Dziękuję – szepnęła łagodnie, gdy odsunął się od niej. Położył dłoń na piersi i skinął głową.
- Lizz! – Rozpromieniona pokojówka podbiegła do niej i odciągnęła od Sebastiana. – Wydawało mi się, czy podobał ci się taniec? – zapytała podejrzliwie.
- Zabij mnie, ale tak było! Sama nie wiem, czemu.
- To pewnie zasługa pana Sebastiana… - szepnęła trącając hrabiankę łokciem. Czerwonowłosa popatrzyła na służącą ze zdumieniem.
- Ty tak na poważnie?
- Oczywiście, że tak! W końcu Pan Sebastian jest taki przystojny, taki męski i tak doskonale się rusza. – Zaczęła zatracać się w marzeniach. Elizabeth dotknęła palcami podbródka i pochyliła głowę.
- W sumie, jakby się tak zastanowić… Naprawdę jest przystojny, ale nie sądzę, że to jego zasługa. Już z nim tańczyłam i to był prawdziwy horror. Wydaje mi się, że to przez całą tę atmosferę… - wyjaśniła jej. Wyraźnie zasmucona tym, co usłyszała, pokojówka mruknęła coś pod nosem i powoli odeszła.
- Sebastian, gdzie jest Timmy? – Hrabianka rozglądała się wokół, jednak nigdzie nie mogła dostrzec chłopca.
Muzycy zaczęli grać kolejny utwór, ale jej nie w głowie były dalsze tańce. Tak naprawdę w ogóle nie miała już dzisiaj na nie ochoty. Mimo całej cudowności tej niespodziankowej imprezy, była zmęczona, a za tańcami nie przepadała i głupstwem byłoby wystawiać się na kolejna próbę, która mogłaby zabić przyjemne wspomnienia sprzed chwili. „Udany taniec, z którego czerpała radość” zdecydowanie lepiej nadawał się na dobre zakończenie zaskakującego dnia, niż katorga, jaką przeżywała zazwyczaj.
Demon podszedł do niej. Nie miał już na twarzy okularów, również jego włosy znów były ułożone tak samo jak zwykle, co było, więcej, niż jasnym przekazem, że nie zamierzał brać udziału w dalszej części balu.
- Panicz Timmy ominął dzisiejszą poobiednią drzemkę, żeby dopilnować przygotowań do urodzinowej niespodzianki. Musiał być strasznie zmęczony, skoro zasnął w fotelu przy tak głośnej muzyce – Szepnął jej na ucho i wskazał dłonią, skulonego w obszernym siedzisku, blondyna.
- Dobrze. Zaniosę go do pokoju – poinformowała go.

                Pochyliła się nad dzieckiem i rozczuliła widząc, jak uśmiecha się przez sen. Wzięła go na ręce i zaniosła na górę, do jego pokoju.

============================

        Nie spałam, pisząc do piątej rano. Drugi tom ma w tej chwili 45 stron, taka radość! Szkoda tylko, że przeoczyłam dzisiejsze słońce. Podobno świeciło.
        Ktoś uświadomił mi wczoraj, że ludzie nie piszą negatywnych komentarzy (potwierdza się, że człowiekiem nie jestem), że zawsze pochwalą, a jeśli coś jest nie tak, to przemilczą. Szczerze mówiąc, trochę mnie to zasmuciło. Kiedy proszę Was o komentarze, nie oczekuje jedynie pochwał, chyba to już gdzieś podkreślałam. Doceniam wszystkie miłe słowa, fajnie jest wiedzieć, że komuś podoba się to, co robię (chociaż jak poprawiam te części i patrzę na to, jak piszę teraz, to stwierdzam, że początki są niesamowicie słabe Oo), ale chciałabym także poznać zdanie osób, które mają jakieś "ale". Jeśli więc owe "ale" irytuje Was podczas czytania, wyrzućcie je z siebie, chętnie się dowiem, co robię nie tak. No bo przecież jest tego mnóstwo, tylko sama nie jestem w stanie wszystkiego dostrzec :)

piątek, 21 listopada 2014

XII


– Naprawdę tego nie dostrzegłeś – zaśmiała się gorzko. – Widziałam już kiedyś demona, pamiętasz? Bezwzględnego, zimnego. Ty jesteś… inny – wyjaśniała coraz bardziej ściszając głos.
Ostatnie słowo było ledwie słyszalne nawet dla niego. To, co powiedziała, wywołało niezwykły wyraz na jego twarzy. Szok. Czyżby naprawdę tak bardzo się zmienił, po tak długim czasie spędzonym wśród ludzi? Ktoś ostrzegł go kiedyś, że to może się stać, ale wyśmiał go. Był pewny tego, jaki jest. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że coś się zmieniło. Wciąż uważał się za krwawego, bezdusznego potwora, pozbawionego skrupułów. Więc czemu ona myślała inaczej? Czy to przez jej ludzkość próbuje odnaleźć we mnie dobry? Czy może jednak to prawda?
– Tylko ci się wydaje. Jesteś człowiekiem. Wy zawsze szukacie we wszystkim uczuć i emocji. Nie potraficie zrozumieć, że niektóre istoty ich po prostu nie mają. Mylicie zwykłe wykonywanie poleceń z uprzejmością. Obronę, z lojalnością. Pielęgnowanie i dogadzanie, z miłością. Nic dziwnego, że tak o mnie myślisz, to zupełnie naturalne dla kogoś takiego jak ty – wytłumaczył obojętnym, jedwabistym tonem, chociaż targała nim głęboko skrywana niepewność.
Nie kłamał, ludzie zachowują się dokładnie w taki sposób. Rozpaczliwie próbują tłumaczyć sobie coś, czego nie rozumieją, oceniając to znaną sobie miarą. A jednak, jeśli w słowach nastolatki było ziarnko prawdy? To byłoby ogromną skazą w jego życiorysie.
– Rozumiem – odparła krótko i uśmiechnęła się. Zeszła z murka, odwróciła się do niego plecami i ruszyła w stronę okna.
– Idę spać – rzuciła beznamiętnie.
– Dobranoc, panienko.
~*~
– Mmmm… Która godzina? – Zaspana czerwonowłosa dziewczyna obróciła się w łóżku. – I czemu tu tak zimno?
– Wpół do ósmej, tak jak panienka prosiła – odpowiedział uprzejmie służący. – Temperatura jest taka sama, jak zwykle.
– Nienawidzę tak wcześnie wstawać… – mruknęła, podnosząc się do siadu.
Przetarła zaspane oczy i popatrzyła na talerz, który demon podsunął jej pod nos. Leżały na nim dwa, pięknie udekorowane naleśniki na słodko.
– Proszę zjeść śniadanie, niedługo musimy wyruszać.
– Tak – mruknęła ospale.
Wzięła do ręki widelec i w ciszy zaczęła jeść. Kolejne kawałki delikatnego ciasta gładko przelatywały przez jej gardło. Śniadanie popijała aromatycznym Earl Greyem. Kiedy skończyła, lokaj pomógł jej założyć ubranie. Ciemna sukienka do kolan, grube podkolanówki, skórzane buty do połowy łydek. Na koniec rozczesał i związał jej włosy w koński ogon. Podeszła do lustra i popatrzyła na siebie. Sebastian jak zwykle się spisał, wyglądała doskonale. Odesłała go, by przygotował wszystko do wyjścia, a sama ubrała długi, czarny paszcz oraz rękawiczki do łokci i zeszła na dół.
– Jeanny. Kiedy Timmy się obudzi, podaj mu przygotowane przez Sebastiana śniadanie i zajmij się nim do naszego powrotu. Będziemy przed obiadem – poinstruowała pokojówkę i wraz z kamerdynerem wyszła z posiadłości.
Szli w stronę bramy wyjazdowej. Parę metrów za nią dziewczyna zatrzymała się i popatrzyła wymownie na kroczącego u jej boku mężczyznę.
– W tym tempie dotrzemy tam za miesiąc – burknęła, sugerując mu, co ma zrobić.
– Rozumiem – odpowiedział, kładąc dłoń na piersi.
Poprawił czarny prochowiec i wziął hrabiankę na ręce. Odbił się od ziemi i z niesamowitą prędkością zaczął przedzierać się przez las, co chwila skacząc po gałęziach. W ten sposób byli w stanie dotrzeć do wyznaczonego miejsca w ciągu półtorej godziny. Podróż powozem trwałaby co najmniej trzy razy dłużej. Nastolatka nie mogła pozwolić sobie na to, by zostawić kuzyna bez kompetentnej opieki na tak długi czas.
Zimny wiatr zacinał prosto w jej twarz, tworząc wypieki na delikatnej, bladej skórze. Ostry wiatr podrażniał jej oczy, sprawiając trudności w obserwowaniu otoczenia, dlatego zamknęła je, całkowicie ufając niosącemu ją mężczyźnie i zaplotła ręce na jego karku. Lubiła to niesamowite tempo, z jakim się poruszał. Żałowała, że sama nie jest w stanie biec tak szybko. Jak niesamowicie ułatwiłoby jej to życie! Nienawidziła tego, jak bardzo zależna była od Sebastiana. Gdyby posiadała jego siłę, nigdy nie musiałaby zawierać kontraktu. Nigdy nie doszłoby do tego, co się stało. Ale jej nie miała. Była tylko słabym człowiekiem, którego istnienie było równie nietrwałe, jak płomień świecy na wietrze.
~*~
Sebastian wykręcił mężczyźnie ręce, zmuszając go, by klęknął na kamiennej posadzce. Przeraźliwy krzyk bólu wywołał sadystyczny uśmiech na jego twarzy. Błyszczce czerwienią oczy, ukazujące jego prawdziwą naturę i ostre kły drapieżnika, przerażały człowieka jeszcze bardziej.
– Zrób to, panienko – powiedział stanowczo, patrząc na hrabiankę.
W delikatnej, chudej dłoni, odzianej w ciemną rękawiczkę, trzymała rewolwer wycelowany w głowę mężczyzny. Wyzutym z emocji wzrokiem patrzyła na błagającą o litość ofiarę.
– Nie rób tego! Proszę, przestań! – krzyczał mężczyzna, próbując się wyszarpnąć.
Po jego twarzy spływały łzy przerażenia. Jego strach wzbudzał w Elizabeth odrazę. Położyła palec na spuście, jednak wciąż zwlekała z oddaniem strzału.
– Panienko? – ponaglał ją demon.
– Nie, błagam! Nie musisz tego robić! – Jej oczy rozszerzyły się.
Wystrzeliła, celując w jego czoło. Huk wystrzału rozniósł się echem po wnętrzu ciemnego lochu.
– Mylisz się. Muszę… – odpowiedziała cicho, patrząc na trzymane przez służącego, świeże zwłoki. – Wracamy – zarządziła sucho i pewnym krokiem ruszyła w stronę schodów.
Sebastian puścił ręce mężczyzny. Ciało z plaskiem upadło w kałużę własnej krwi, na zimną podłogę. Demon otrzepał rękawy prochowca i dogonił dziewczynę.
– Czyżbyś się zawahała? – zapytał z drwiną w głosie, pokonując kolejne schody.
– Kpisz ze mnie? Chciałam, by błagał o życie, poczuł przeszywający duszę strach. Zasługiwał na to, by zdechnąć, zaznając tego na sam koniec żałosnego życia – odparła szorstko.
Jej głos przesączony był nienawiścią i satysfakcją.
Głos prawdziwej zemsty. Oto moja panienka –pomyślał demon, uśmiechając się pod nosem.
~*~
– Witaj z powrotem, panienko! – krzyknęła chórem służba stojąca przed wejściem do posiadłości rodziny Roseblack.
– Witajcie – odparła, uśmiechając się.
– Lizzy wróciła?! – Usłyszała głośny, chłopięcy krzyk dochodzący z holu, któremu towarzyszył rytmiczny stukot obcasów.
Kilkuletni blondyn wybiegł przez drzwi i z impetem rzucił się na ukochaną kuzynkę. Zachwiała się, prawie się przewracając, jednak złapała go i mocno przytuliła.
– Smakowało ci śniadanie?
– Tak! Zjadłem wszystko
– To wspaniale!
– Lizzy… Gdzie byłaś? – Wielkie, niebieskie oczy wyczekująco wpatrywały się w jej bladą twarz.
Poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Przygryzła język i odczekała chwilę, nim udzieliła dziecko odpowiedzi.
– Musiałam załatwić parę spraw w mieście. Ale już jestem.
– Pogramy w coś? – dopraszał się.
Nie potrafiła mu odmówić po tym, co powiedział dzień wcześniej. Naprawdę bardzo rzadko się widywali, a ciężko było nie zauważyć, jakim przywiązaniem beztroski blondyn darzył swoją ukochaną kuzynkę. Zasługiwał na to, by poświęciła mu czas.
– Pójdę się przebrać i zagramy, dobrze? Poczekaj na mnie w pokoju gier. – Poczochrała jego gęste włosy. – Sebastian, przygotuj herbatę.
– Tak jest. – Mężczyzna położył dłoń na piersi i delikatnie skinął głową.
Chciał iść do kuchni, jednak, gdy tylko dziewczyna odwróciła się do nich tyłem, malec złapał go za rękaw prochowca i zatrzymał. Zaskoczony demon, odwrócił się, spojrzał w błękitne oczy dziecka i pochylił się.
– Se… Sebastianie. Lizzy ma jutro urodziny, prawda? – powiedział szeptem malec.
– Tak.
– Nie mam dla niej żadnego prezentu… Tato zostawił paczkę, ale… Ale ja chciałem dać jej coś sam. – Posmutniał i spuścił głowę.
Lokaj ze zdziwieniem popatrzył na trzymającą go za rękaw, drżącą dłoń dziecka.
– Mogę ci jakoś pomóc, paniczu? – zapytał uprzejmie.
Chłopiec spojrzał na niego z błyskiem w oku i pełen nadziei zapytał:
– Urządzimy jej przyjęcie? Tato mówił, że Lizzy lubi przyjęcia urodzinowe. Upieczmy dla niej tort i się przebierzmy i zaśpiewamy „sto lat” i Lizzy na pewno się ucieszy! Proszę, proszę, proszę!
Demon westchnął głęboko, dotykając palcami podstawy nosa. Wiedział, że „upieczmy” i „urządźmy” oznacza, że wszystko będzie musiał zrobić sam. Nie bardzo mógł się jednak nie zgodzić. Młody panicz był gościem posiadłości, dlatego musiał być traktowany z należytym szacunkiem. Jeśli miał chęć, by zorganizować urodzinowe przyjęcie, na dodatek dla właścicielki rezydencji, jedyną odpowiedzią godną lokaja było „tak”.
– Oczywiście. Gdy tylko przyniosę herbatę, zajmę się przygotowaniami – odpowiedział z należytym, wypracowanym przez lata, szacunkiem, kłaniając się dziecku.
Sprawił mu tym ogromną radość. Timmy uścisnął demona w pasie i szepcząc słowa podziękowania, pobiegł do środka w kierunku pokoju gier.
~*~
Kiedy czerwonowłosa weszła do pomieszczenia, ubrana w jedną ze swoich zwiewnych sukienek, jej młody kuzyn klęczał na krześle przed szachownicą i bawił się figurami w wojnę. Ten słodki widok wprawił ją w dobry nastrój. Usiadła naprzeciwko niego.
– Chciałbyś nauczyć się grać w szachy?
– Tak.
– No dobrze. – Ułożyła przed chłopcem figury. – Są dwa kolory, każdy gracz porusza  swoimi pionkami po sześćdziesięcioczteropolowej szachownicy. Celem gry jest zablokowanie króla przeciwnika.
– I to jest „szach-mat”? – zapytał.
– Tak.
– Hehe, tatuś mi powiedział! – Wyszczerzył się dumnie.
– To jest król, to królowa, goniec, skoczek, wieża, a to pionek – wyjaśniła mu, kolejno pokazując każdą z drewnianych firugek. – Naucz się ich nazw, wtedy przejdziemy dalej.
– Tak jest!
~*~
Sebastian do samego rana siedział w kuchni, przygotowując wszystko do urodzinowej imprezy-niespodzianki. Od momentu, gdy wieczorem zamknął za sobą drzwi do pokoju hrabianki, ani razu nie wyłonił się z kuchni. Może nie miała to być wielka uroczystość na kilkadziesiąt osób, ale wciąż musiała być wystawna, elegancka, idealnie wpasowana w gust, zarówno jego pani, jak i jej kuzyna. Resztę służby wtajemniczył w wydarzenie dopiero rano, zmniejszając do minimum ryzyko, że coś zepsują, albo zepsują niespodziankę. Obecnie kluczową sprawą było wyciągnięcie Elizabeth z posiadłości na dwie godziny, by mógł spokojnie przygotować jadalnię. To zadanie należało do Timmiego. Po śniadaniu miał namówić dziewczynę na małe zakupy.
Lokaj popatrzył na wskazówki kieszonkowego zegarka. Wskazywały już prawie dziesiątą godzinę, dlatego zaczął przygotowywać herbatę. Nagle usłyszał, dobiegający z pokoju czerwonowłosej, rozpaczliwy krzyk. Zalał herbatę i, z niewiarygodną prędkością, pobiegł na miejsce. Kiedy wszedł do sypialni, zobaczył swoją panią wołającą jego imię spod kołdry.
– Co się stało, panienko? – zapytał, czujnie rozglądając się po eleganckim pomieszczeniu.
– Na firance jest szerszeń! – krzyknęła płaczliwie.
Słysząc słowa nastolatki nie był w stanie powstrzymać się od śmiechu.
 – Przestań się szczerzyć! Pozbądź się tego potwora! – Spod pościeli wydobywał się przerażony, cienki głos, jednocześnie przepełniony wstydem.
– Tak jest – odpowiedział rozbawiony demon i spokojnie podszedł do rzeczonego „potwora”.
Chwycił go w dłoń, otworzył okno i strzepnął owada z ręki.
– Natychmiast je zamknij! – rozkazała, wychylając się niepewnie.
Gdy usłyszała szczęk okiennego zamka, odkryła się i wzdychając z ulgą, przetarła twarz. Przez palce dostrzegła jego wyśmiewające spojrzenie. Poczerwieniała ze złości, rzuciła w jego twarz poduszką.
– Przestań się śmiać, idioto! Wiesz, że mam uczulenie. Ten mały potwór mógłby mnie zabić!
– Rozumiem. – Odchrząknął i zasłonił twarz.
Poczochrana szlachcianka wstała z łóżka i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju, szukając wzrokiem kolejnego insekta.
– Cholerne potwory. Niech tylko spróbuje tu wrócić – wyklinała pod nosem.
– Proszę nie nazywać go potworem. To obraźliwe… – poprosił, udając poważnego.
Podbiegła do niego i wbiła spojrzenie w jego twarz, niemal dotykając jego nosa swoim. Jej rozszerzone źrenice delikatnie drżały.
– Zamknij się. Przynieś śniadanie. I nie waż się więcej śmiać – powiedziała powoli, głosem przepełnionym rządzą mordu.
Mężczyzna odsunął się od niej, położył dłoń na piersi i z delikatnym uśmiechem, skinął głową. Odwrócił się i podszedł do drzwi, jednak, gdy tylko je otworzył, nastolatka zatrzymała go.
– Albo wiesz co… Pomóż mi się ubrać, śniadanie zjem na dole, a ty upewnisz się, że więcej ich tu nie ma. Potem sprawdzisz, czy nigdzie w okolicy nie ma ich gniazda, a jeśli jakiegoś znajdziesz, masz go zabić, a nie wypuszczać, skretyniały demonie! – Wzięła głęboki oddech i usiadła na skraju łóżka.
Na jej twarzy malowała się złość i wstyd. Sebastian posłusznie wyciągnął ubrania z szafy i zaczął odziewać w nie drobne, dziewczęce ciało.
– Kto by się spodziewał po tak młodej damie mającej na swoim koncie okiełznanie demona i rozwiązanie mnóstwa spraw w imieniu Królowej, że zareaguje taką paniką na drobnego owada – skomentował złośliwie.
– Mówiłam, że jestem uczulona… – Energicznie odwróciła głowę i nadąsała się jak dziecko.
– Już dobrze, proszę wybaczyć. Moje zachowanie było nie na miejscu.
Parsknęła z oburzeniem. Gdy skończył ją ubierać, szybko wstała z łóżka i wyszła z pokoju, wiążąc po drodze poplątane włosy. Sebastian spojrzał na lśniący fioletem kawałek ich kontraktu i po raz kolejny się zaśmiał. Tym razem na tyle cicho, by nie usłyszała. W końcu dziś były jej urodziny – jako kamerdyner rodu Roseblack powinien tego dnia ograniczyć złośliwości.
~*~
– Lizzyyyyyyyyy!
– Dzień dobry Timmy.
– Pojedziemy na zakupy? Prooooszę!
– Na zakupy? – zdziwiła się hrabianka. – A co ty chciałbyś kupić?
– Proszę! – jęczał bez ustanku.
Powtarzał tak długo i uparcie, aż w końcu uległa.
– No dobrze. Sebastian, przygotuj powóz, jedziemy na zakupy – rozkazała, zrezygnowana.
– Nie! – zaoponował chłopiec i zasłonił usta dłońmi.
Elizabeth popatrzyła na niego zdziwiona.
– Chciałem, żeby Tai z nami pojechał, tylko my we trójkę. Nie chcę jechać z Sebastianem… – wyjaśnił zdezorientowanej siostrze.
Zdziwienie na jej twarzy ustąpiło miejsca podejrzliwości. Lokaj wzruszył ramionami, nie przejmując się słowami chłopca nawet w najmniejszym stopniu.
– No dobra… Tai, jedziemy do miasta. A ty… – Zerknęła na kamerdynera.  – Nieważne – odpuściła, nim zwerbalizowała własne myśli.
Radosny brunet podprowadził wóz przed posiadłość. Kilkulatek popatrzył wymownie na lokaja i wbiegł do środka. Gdy tylko kareta zniknęła z oczu demona, zza ściany przybiegła reszta służby. Zaaferowana blondynka potknęła się i upadła pod jego nogami.
– Pa-panie Sebastianie! Jak udekorujemy jadalnie? Będą balony, wstęgi, wielki napis „Wszystkiego najlepszego”? – dopytywała spod jego nóg.
– Ten dziecia… Nie, panicz. Zostawił nam bardzo dokładne instrukcje. Będziecie musieli się odświętnie ubrać. A także zatańczyć. Znacie chociaż podstawy walca? – zapytał sceptycznie.
– Ależ oczywiście! – wtrącił Thomas. – W mojej poprzedniej pracy bardzo często go tańczyłem na różnych balach!
Ten idiota. Aż boję się pomyśleć… – westchnął lokaj.
– Bardzo dobrze – uśmiechnął się. Pomógł podnieść się pokojówce i kontynuował. – W takim razie Thomas, nauczysz Jeanny podstawowych kroków. Ja w tym czasie zajmę się dekorowaniem jadalni.
– Tak jest!

– Damy z siebie wszystko! – krzyknęła przejęta blondynka.

==========================

        Ach ten szerszeń. Kiedy zobaczyłam go na kuchennej firance, to myślałam, że dostanę zawału. Wielkie, obrzydliwe, żółto-czarne paskudztwo, posiadające potencjał pozbawienia mnie życia. Ludzie są tacy krusi i słabi, mogą zginąć przez największą bzdurę, utopić się w łyżce wody. Po co mają istnieć dodatkowe zagrożenia? Jakbyśmy sami nie byli wystarczającymi... 
        A poza tym, bardzo się cieszę, że tak liczna grupa ludzi polubiłam fanpage bloga. Mam nadzieję, że równie licznie będziecie czytać opowiadanie :) Dziękuję za wszystkie łapki i wyświetlenia, a także za komentarze! Piszcie ich więcej, wciąż czekam na konstruktywna krytykę. Do tej części na pewno można mieć wiele "ale". Osobiście uważam, że to jedna ze słabszych notek, a co Wy o tym sądzicie? Naprawdę chciałabym wiedzieć.

.