Ostatnio pustki na blogusiu i statystyki strasznie spadają, no ale trochę moja wina, bo zaniedbałam reklamę... Skupiam się na kolorowaniach i życiu xD. Ale nie pogardziłabym jakimś komciem, żeby wiedzieć, że jeszcze jesteście, szczególnie że tu się dzieją coraz ciekawsze rzeczy.
Anyway, miałam się pochwalić, więc się chwalę:
JESTĘ MAGISTRĘ <3.
Miłego! :*
==================================
Wracając do
domu, by za chwilę właściwie znów z niego wyjść, starałam się poukładać w
głowie wszystko to, co się stało. Sebastian właściwie zaproponował, żebym u
niego pomieszkiwała. To było coś wielkiego, coś, o czym nawet dotąd nie
myślałam i za nic nie wiedziałam, jak powinnam zareagować. Nie wspominając już
nawet o tym, że nie byłam pewna, czy to w ogóle wypali. Bo czy ja potrafiłam
żyć na tej samej przestrzeni z drugą osobą? Zawsze, gdy tak było, dochodziło do
kłótni, ale że mieszkałam tylko z rodzicami, póki żyli, i z ciotką w czasie
świąt, ciężko było mi określić, czy z ludzi spoza rodziny będzie podobnie. A
nie chciałam, by tak było. Zależało mi na tym, by pokazać się z dobrej strony,
ale skoro jemu już zależało, to może akceptował mnie taką, jaka byłam? Ciężko
powiedzieć, rozmawianie nigdy nie było naszą mocną stroną.
Ostatecznie nie
doszłam do absolutnie żadnych wniosków, za to z powodzeniem udało mi się
dotrzeć do drzwi. Znajome cztery ściany i dziwny zapaszek, którego źródła nie
umiałam zlokalizować, odkąd się wprowadziłam, sprawiły, że poczułam się
spokojniejsza. Miałam się spakować i wracać, ale uznałam, że jednak najpierw
muszę przemyśleć sprawę, a nigdzie nie robiło się tego równie dobrze, co we własnym
łóżku. Rozebrałam się więc, przebrałam w domowe, powyciągane ubrania i
zakopałam w pościeli, odpalając na komputerze pierwszy lepszy odcinek
czegokolwiek, byle tylko coś brzęczało w tle, bo zbytnia cisza sprzyjała
niepokojowi, a tego potrzebowałam jeszcze mniej niż sesji, która nadciągała
wielkimi krokami wraz z całą masą egzaminów, w tym i najtrudniejszego z nich –
tego z japońskiego.
I tak, zamiast
zastanawiać się nad tym, czy chcę mieszkać z Sebastianem, ładować mu się w
życie z moimi szerokimi, męskimi buciorami i pozwalać mu powoli poznawać się i
zniechęcać do każdego kolejnego z moich dziwactw, skupiłam się na powtarzaniu w
głowie wszystkich zagadnień gramatycznych z japońskiego, które miały
obowiązywać na teście za dwa tygodnie. Normlanie uznałabym, że jestem
nadgorliwa, ale jeśli cokolwiek poważnego miało łączyć mnie z Michaelis,
najpierw musiałam udowodnić sobie, że jestem wystarczająco dobra, a to z
jakiegoś powodu ściśle wiązało się z nauką japońskiego.
Po
półgodzinnych zmaganiach z własnym mózgiem i uczuciami, które w zasadzie wnosiły
do dyskusji jedynie chaos, bo same nie wiedziały, co robią, postanowiłam, że
wprowadzę się do niego, ale tylko, jeśli uda mi się dostać sto procent punktów
na jego egzaminie. Oczywiście nie zamierzałam mu o tym mówić, bo mogłoby to
wpłynąć na jego osąd, nawet gdyby starał się być obiektywny, ale tak właśnie
miało być. By zrobić następny krok w poważne, dorosłe życie, musiałam mieć
dowód na to, że ze swoim obecnym radzę sobie wystarczająco dobrze. A że zajęcia
na moim kierunku nie były aż takie trudne – a przynajmniej pojmowanie ich
przychodziło mi z łatwością – trzeba było poszukać prawdziwego wyzwania i chyba
dlatego stanęło właśnie na japońskim, który paradoksalnie był przedmiotem
dodatkowym, a jego zaliczenie nawet nie było mi do niczego potrzebne, bo miałam
już wyrobioną odpowiednią liczbę punktów niezbędną do skończenia studiów.
Po podjęciu decyzji
uznałam, że muszę się z nią przespać. Co prawda był środek dnia, więc nie było
mowy o spaniu dosłownym, ale metaforycznie musiałam odleżeć kolejne pół
godziny. Dopiero potem wstałam, wyciągnęłam z dnia szafy jedną z dwóch walizek,
w których trzymałam cały swój dobytek, gdy nie walał się po kawalerce, i
spakowałam do niej kilka rzeczy. Parę bluzek, ze dwa swetry, trzy pary spodni,
buty, kapcie, klapki pod prysznic, suszarkę, szczoteczkę do zębów, szczotkę do
włosów, pastę do zębów, kosmetyczkę z kilkoma na krzyż produktami, których i
tak używałam bardzo rzadko, ale uznałam, że jeśli postawię ją w łazience, wyjdę
na trochę bardziej dziewczęcą, niż byłam w rzeczywistości, no i oczywiście mój komputer,
zasilacz, ładowarkę do telefonu i modem interentowy, by w razie czego nie
okradać Sebastiana.
Pakowanie
zajęło mi kwadrans – jak przystało na najmniej kobiecą z kobiet, jakie tylko
znałam – a potem pozostało już tylko wrócić. Bagaż nie był ciężki, więc
noszenie go nie było kłopotliwe, ani nawet nie wzmagało bólu, za to
zdenerwowanie, które towarzyszyło mi od chwili, gdy zaczęłam się ponownie
przebierać i dopakowywać ubrania do chodzenia po domu, skutecznie odbierało mi
kontrolę nad kończynami. Nogi miałam niemal jak z waty – chociaż nigdy
wcześniej właściwie nie rozumiałam, jakie to niby uczucie i traktowałam je po
prostu jako synonim „bania się” – ręce trzęsły mi się tak, że próbując
odpowiedzieć Elizie na pytanie, wstukałam w okienku czatu coś, czego znaczenia
sama nie umiałam się dopatrzeć, a kluczyk wypadł mi z ręki dwa razy, zanim
wreszcie trafiłam nim do zamka. Odnosiłam wrażenie, że nie byłam gotowa nawet
na to, by zostać u niego na ten jeden dzień, ale już było za późno, bo się
umówiliśmy, a nie chciałam wyjść na niesłowną. Gardziłam kłamstwem.
Idąc do
Sebastiana, a nie była to zbyt długa droga, zdążyłam przemyśleć wszystkie
ewentualne sytuacje, podczas których mogłabym się zbłaźnić. Wymyślałam kilka
możliwych reakcji na każdą z nich, w zależności od tego, jakie mogłam mieć
samopoczucie, by po prostu w razie konieczności wykorzystać jedno z gotowych
rozwiązań. Zabawne, że myślenie nad jedną sprawą w domu zajęło mi łącznie
godzinę, a wystarczyło niecałe dziesięć minut, żebym zdążyła przemyśleć
dwadzieścia różnych sytuacji i sześćdziesiąt reakcji na nie. Mózg to był jednak
najcudowniejszy i najbardziej zagadkowy komputer na świecie!
Gdy wdrapywałam
się po schodach (sama nie wiem, czemu nie skorzystałam z windy…) na samą górę
bloku, gdzie mieszkał profesor Michaelis, ledwie mogłam oddychać, serce waliło
mi tak, jakby miało zaraz wypaść z piersi i robiło mi się niedobrze. A wszystko
ze zdenerwowania, bo samo wdrapanie się po tylu stopniach sprawiło jedynie, że
kolana rozbolały mnie na dobre – na szczęście miałam jeszcze kilka
rozpuszczalnych tabletek przeciwbólowych z kodeiną, które dawały radę chociaż
częściowo uśmierzyć ból. Otworzenie drzwi nieswoimi kluczami również stało się
ogromnym wyzwaniem, aż moimi poczynaniami zainteresowała się starsza kobieta
mieszkająca naprzeciwko Sebastiana. Chciała nawet wzywać policję, ale kiedy
zobaczyła walizkę i pęczek kluczy, z których nie umiałam skorzystać jak
ostatnia sierota (nie mówiąc o rozpaczliwych próbach wytłumaczenia, co w
zasadzie robię), zorientowała się, w czym tkwił problem i pomogła mi uporać się
z masywnymi drzwiami antywłamaniowymi. Wspomniała też, że tutaj wszystkie
ciężko otworzyć i pokazała mi na przyszłość (wiedźma z niej jakaś, bo ja wcale
nie wiedziałam o takiej przyszłości!) jak to zrobić, by się udało i żebym nie
wzbudzała niepotrzebnie podejrzeń lokatorów następnym razem.
Nigdy nie
przepadałam za rozmawianiem z przypadkowymi ludźmi spotkanymi… gdziekolwiek,
gdzie nie planowałam ich spotykać i z nimi rozmawiać. Nie wiedziałam, o czym
mam mówić, nie wiedziałam, jak odpowiadać, by nie urazić rozmówcy (bo jednak
zbyt słabo znałam kogoś po pięciu minutach gadki o niczym, by wiedzieć, na ile
mogę sobie pozwolić…), no i przede wszystkim nie widziałam większego sensu
prowadzenia takich rozmów. Miło czasem poopowiadać o sobie, ale po co, skoro
osoba, do której się mówi, za kilka minut zupełnie zapomni, że taka konwersacja
w ogóle miała miejsce? Dlatego zwyczajnie nie sprawiało mi to przyjemności i
raczej wzbudzało poczucie psychicznego dyskomfortu. Tym razem jednak uznałam,
że spróbuję, bo kobieta wydawała się sympatyczna, no i chciałam zrobić dobre
wrażenie (a raczej możliwie najmniej złe w moim przypadku), by nie psuć opinii
dziwakowi. Pewnie by się nie przyznał, bo zbytnio krępowałby się powiedzieć,
ale zależało mu na tym, by dobrze o nim myślałam. Dlatego też, jako
odpowiedzialna weekendowa współlokatorka, starałam się zadbać o to, by jego
obraz w oczach współmieszkańców nie został nadszarpnięty. Przewagę dawało mi
ubranie, które w żadnym wypadku nie mówiło o mnie niczego, co miałoby
jakikolwiek związek z modą, przebojowością, wyrafinowaniem, dziwkarstwem,
puszczalstwem czy czymkolwiek innym, co starsze panie mogłyby uznać za dzieło
szatana, sekty czy ich znienawidzonej partii politycznej.
W niedługiej
(na szczęście) rozmowie czułam się średnio swobodnie, ale jakoś dawałam radę.
Zaskakująco stres związany z konwersacją z nieznajomą nieco zmniejszył ten,
który szedł w parze z wprowadzaniem się do Michaelisa. Na dodatek dowiedziałam
się, że kobieta bardzo lubiła koty i żałowała, że Sebastian nie wypuszczał Ame,
by mógł pobiegać po klatce. Nie bardzo mogłam powiedzieć nic, co by ją
szczególnie pocieszyło, ale obiecałam, że porozmawiam z nim na ten temat i może
pozwoli kobiecie odwiedzać kota co jakiś czas, żeby mogła się nim poopiekować.
Potem się pożegnałyśmy, a ja wreszcie przekroczyłam drzwi, uciekając od jednej
niezręcznej sytuacji, wpadając prosto w pułapkę drugiej, z której już nie
mogłam uciec.
Rozpakowywanie
się. Nawet samo słowo mnie przerastało. Rozglądałam się po salonie, stojąc w
progu, jakbym widziała go po raz pierwszy. Próbowałam sobie wyobrazić, jak
będzie wyglądał, kiedy znajdą się tu jakiekolwiek moje rzeczy, chociażby laptop
na stoliku do kawy, ale zupełnie mi to nie wychodziło. Mózg mi się blokował i
zamiast obrazu, przed oczyma wyobraźni miałam jedynie wielki napis „BOJĘ SIĘ”.
Mało pomocne…
Ściągnęłam
płaszcz i buty, wtargałam walizkę do salonu i usiadłam na kanapie. Doszłam do
wniosku, że zwyczajnie nie jestem w stanie się tutaj rozpakować, nie wiedząc,
co gdzie mogę postawić, czego mogę dotknąć, a co jest święte i ma swoje idealnie
wymierzone co do milimetra miejsce. Nie wspominając o tym, że w mieszkaniu
wykładowcy było tak czystko, iż czasem odnosiłam wrażenie, że samą swoją
obecnością robiłam bałagan i zaburzałam idealny przepływ energii, który
wypracował, ustawiając każdy mebel we właściwym miejscu. Albo po prostu tak
dobrze się na tym znał, nawet by mnie to nie dziwiło. Poza tym, że był życiową
sierotą, nie brakowało mu ani inteligencji, ani samozaparcia, ani możliwości, ani
nawet czasu i pieniędzy, by nauczyć się i zrozumieć wszystko, na co tylko miał
ochotę. Chciałabym kiedyś też mieć taki psychiczny komfort, by wiedzieć, że
mogę poświęcić rok życia pilnej nauce, nie martwiąc się o to, że nie będę miała
co włożyć do niewielkiego garnka, który i tak ledwo mieścił się na mojej
miniaturowej kuchence w mieszkanku.
Właściwie w
rozpakowywaniu się było kilka problemów. Przede wszystkim, i to nie podlegało
żadnej dyskusji, nie czułam się swojo w miejscu, w którym nie mogłam być
swobodna, bo nie należało do mnie. Pewnie Sebastian kazałby mi czuć się jak w
domu, ale to i tak niewiele by pomogło. Po drugie, to mieszkanie było
zwyczajnie zbyt duże. Moja mała klitka liczyła sobie mierne dwadzieścia metrów
kwadratowych łącznie, a tutaj tyle miała chyba sama kuchnia, jakby jego
mieszkanie składało się z dwóch normlanych takich dużych. Nie znałam się na
tym, nie bywałam w takich bogatych domach, nawet nie umiałam tego odpowiednio nazwać.
Powracając… Moje wszystkie rzeczy, zarówno te, które do niego zaniosłam, jak i
te, które miałam w domu, zajęłyby raptem pół salonu, co wydawało mi się
właściwie nienaturalne. Naszła mnie nawet irracjonalna myśl, że jestem dla
niego zbyt biedna. Irracjonalna, bo mój tatuś finansowy nie został jeszcze
podstemplowany na kilkanaście następnych lat, no i osobiście nie czułam się
biedna. Do bogatej wiele mi brakowało, to oczywiste, ale rzadko kiedy musiałam
sobie odmawiać tego, na co miałam ochotę. Inna sprawa, że rzadko miewałam
ochotę na drogie rzeczy, z wyjątkiem moich ukochanych herbatek, oczywiście.
Wiedziałam, że
musze chociaż zacząć się rozpakowywać, zanim wróci, bo moją bierność odbierze w
niewłaściwy sposób, zapewne się za to obwiniając. Presja czasu jednak wcale mi
nie pomagała, sprawiała nawet, że było mi trudniej i gorzej i generalnie źlej
niż gdyby jej nie było. Ostatecznie rozpięłam walizkę, wyciągnęłam z niej
kosmetyczkę i uznałam, że postawienie jej w łazience powinno być na razie
wystarczającym dowodem na to, że jestem zdecydowana. Na filmach ludzie
zostawiali drugim przysłowiowe „miejsce w szufladzie”. Dziwak o niczym takim
nie mówił, on od razu zaoferował mi cały pokój. Nie chciał, żebym spała razem z
nim, czy obawiał się mojej reakcji i wolał działać asekuracyjnie? Nie
potrafiłam stwierdzić, a im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej
panikowałam. Chciałam napisać do dziewczyn, żeby mnie uspokoiły, mówiąc, że
jestem głupią idiotką i przejmuję się niczym, chociaż to nie było w ich stylu,
raczej by mnie zrozumiały i próbowały pomóc, ale niestety ich nie było. A ja potrzebowałam
jakiegokolwiek bodźca, który pomoże mi się ogarnąć. W chwili ostatecznego
zwątpienia po prostu zadzwoniłam do Michaelisa, nie wiedząc nawet, co ja mu
właściwie powiem.
— Se-Sebastian?
— mruknęłam, kiedy odebrał słuchawkę. To nic, że dzwoniłam na komórkę i
doskonale wiedziałam, że to on, musiałam zapytać jak ta skończona idiota, żeby
przypadkiem nie spaść poniżej tygodniowej średniej obciachu.
— Kasiu? Wróciłaś do mnie, potrzebujesz pomocy
z drzwiami? Musisz najpierw przyciągnąć je do siebie za klamkę, a dopiero potem…
— Wiem, pani
Marysia mi powiedziała — przerwałam mu stanowczo, nie mogąc słuchać tego
radosnego, ckliwego trajkotania w słuchawkę. I jeszcze to wycie w tle, cholerny
Stawki, a żeby mu ten jęzor urwało! Za to chwilę później dziwak mruknął coś do
Gabriela, a tego jegomościa nie kojarzyłam… Pewnie nie na długo, jeśli dalej
będę brnąć w to idiotyczne bagno wspólnego mieszkania, na które ewidentnie nie
byliśmy gotowi! — Ale ja nie o tym. Możesz wrócić do domu?
— Coś się stało? — zapytał natychmiast.
Brzmiał, jakby naprawdę się przejął, aż głupio mi się zrobiło, bo co to za
problem, mieć za dużo miejsca, by się rozpakować? Idiotyzm…
— Nic, po
prostu tu przyjdź, jeśli możesz. Wszystko jest w porządku — odpowiedziałam
twardo, nie chcąc bawić się w tłumaczenia przez telefon. Tak naprawdę nie
wiedziałam po prostu, jak to powiedzieć, no i nie chciałam, żeby jego znajomi
śmiali się ze mnie z takiego powodu. Niby Michaelis nie był plotkarzem –
przynajmniej nigdy nie zauważyłam, by miał ku temu ciągoty – ale kto wie, z
przyjaciółmi nigdy nie wiadomo, szczególnie takimi jak ten idiota Stawski.
— To bardzo pilne? Zostało mi pół drinka.
— Nie,
właściwie nie. Przepraszam, zapomnij o tym i baw się dobrze. Poradzę sobie —
mruknęłam spłoszona, kiedy uświadomił mi, że mu przeszkadzałam.
Doskonale
wiedziałam, że mogło tak być, a jednak kiedy już przyszło co do czego, to jakoś
zwyczajnie ta myśl przywaliła mi w ryj, aż kompletnie mnie oszołomiło.
Rozłączyłam się, gdy tylko skończyłam mówić, chociaż byłam pewna, że dziwak coś
odpowiadał. Trudno, nie chciałam psuć mu zabawy, byłam w końcu tylko gościem,
który nie potrafi być gościem, żaden problem…
Pomyślałam, że
może jeśli poczuję znajomy zapach, napiję się ciepłej herbatki z jakiegoś
wygodnego kubka (tak, wzięłam ze sobą jeden z tych, które lubiłam), poczuję się
pewniej i będę w stanie chociaż przytachać walizkę do gościnnej sypialni. Ale
dalej nie byłam pewna, czy to tam powinnam się rozpakować. Czemu ten idiota niczego mi wcześniej nie powiedział?!
Poszłam do
kuchni z kubkiem w ręku i podobnie jak ostatnio, gdy czegoś tu szukałam,
pootwierałam wszystkie szafki, by w ogóle zobaczyć, co w nich było. Herbaty
oczywiście nie znalazłam od razu, musiałam się nieźle nagrzebać. I pewnie
wszystko skończyłoby się dobrze, gdybym nie znalazła czegoś dziwnego. W małym
pudełeczku po kliszy do aparatu coś gruchotało, więc pchnięta ciekawością
otworzyłam je. Nie powinnam była, ale nie umiałam się oprzeć. Wewnątrz
znalazłam kilka tabletek, sądząc po kształcie, kolorze i oznaczeniach na
tabletkach, były jakimiś mocnymi lekami przeciwbólowymi. Tylko czemu trzymał je
chowane w taki sposób? Trochę mnie to martwiło, nie sądziłam, że Sebastian był
ćpunem, a właśnie oni tak postępowali. Przez chwilę wahałam się, co powinnam
zrobić: zostawić pudełko i udawać, że go nie widziałam, czy wyjąć je i zapytać
dziwaka, o co chodziło? Zdecydowałam się na tę pierwszą opcję, uznając, że
bieżących problemów mam dosyć i nie potrzebuję dokładać sobie nowych.
Herbatę
ostatecznie znalazłam zupełnie przypadkiem, kiedy wyciągałam z szafki zwykły
czajnik. Michaelis miał taki wypasiony z miernikiem i stabilizatorem
temperatury, powiadomieniem głosowym i jakimiś innymi bajerami, których nawet
nie chciałam sprawdzać. Ja potrzebowałam zwykłego czajnika, który parzy wodę,
dlatego zwyczajnie je zamieniłem. Herbaty stały zaś za tym czajnikiem, jakby
belfer obawiał się, że ktoś zmieni o nim zdanie, gdy zobaczy, co pija. Dziwny był,
zdecydowanie zbyt dziwny chwilami, ale cóż, ja do normlanych też nie należałam.
Basilur love
story vol. 2 zapewnił mi kilkanaście minut relaksu, po którym nawet czułam, że
byłabym w stanie podjąć decyzję, ale już nie musiałam. Usłyszałam, że ktoś majstruje
przy klamce, a chwilę potem przez korytarz poniósł się dźwięk znajomych kroków.
— Nie
rozpakowałaś się? — zapytał Sebastian, gdy tylko dostrzegł walizkę, która w
zasadzie stała centralnie w progu pokoju, jakbym była jedną z tych pasywno-agresywnych
pań domu, które w taki oto niemy sposób próbowały przekazać swoim prawie-byłym
facetom, że pora szukać innego lokum.
— No nie…
Dlatego dzwoniłam — odpowiedziałam niepewnie. — Nie wiedziałam, gdzie i jak mam
to zrobić, bo nic mi nie powiedziałeś. Zostawiłam tylko kosmetyczkę w łazience
— wyjaśniłam, podczas gdy on uśmiechnął się jakoś podejrzanie radośnie, po czym
przysiadł się do mnie na kanapie, chwycił uszko mojego kubka i zapytał, czy
może spróbować. Oszalał!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz