Dziwak z dyplomem – 50

Ostatnio pustki na blogusiu i statystyki strasznie spadają, no ale trochę moja wina, bo zaniedbałam reklamę... Skupiam się na kolorowaniach i życiu xD. Ale nie pogardziłabym jakimś komciem, żeby wiedzieć, że jeszcze jesteście, szczególnie że tu się dzieją coraz ciekawsze rzeczy.
Anyway, miałam się pochwalić, więc się chwalę:

JESTĘ MAGISTRĘ <3.

Miłego! :* 

==================================

Wracając do domu, by za chwilę właściwie znów z niego wyjść, starałam się poukładać w głowie wszystko to, co się stało. Sebastian właściwie zaproponował, żebym u niego pomieszkiwała. To było coś wielkiego, coś, o czym nawet dotąd nie myślałam i za nic nie wiedziałam, jak powinnam zareagować. Nie wspominając już nawet o tym, że nie byłam pewna, czy to w ogóle wypali. Bo czy ja potrafiłam żyć na tej samej przestrzeni z drugą osobą? Zawsze, gdy tak było, dochodziło do kłótni, ale że mieszkałam tylko z rodzicami, póki żyli, i z ciotką w czasie świąt, ciężko było mi określić, czy z ludzi spoza rodziny będzie podobnie. A nie chciałam, by tak było. Zależało mi na tym, by pokazać się z dobrej strony, ale skoro jemu już zależało, to może akceptował mnie taką, jaka byłam? Ciężko powiedzieć, rozmawianie nigdy nie było naszą mocną stroną.
Ostatecznie nie doszłam do absolutnie żadnych wniosków, za to z powodzeniem udało mi się dotrzeć do drzwi. Znajome cztery ściany i dziwny zapaszek, którego źródła nie umiałam zlokalizować, odkąd się wprowadziłam, sprawiły, że poczułam się spokojniejsza. Miałam się spakować i wracać, ale uznałam, że jednak najpierw muszę przemyśleć sprawę, a nigdzie nie robiło się tego równie dobrze, co we własnym łóżku. Rozebrałam się więc, przebrałam w domowe, powyciągane ubrania i zakopałam w pościeli, odpalając na komputerze pierwszy lepszy odcinek czegokolwiek, byle tylko coś brzęczało w tle, bo zbytnia cisza sprzyjała niepokojowi, a tego potrzebowałam jeszcze mniej niż sesji, która nadciągała wielkimi krokami wraz z całą masą egzaminów, w tym i najtrudniejszego z nich – tego z japońskiego.
I tak, zamiast zastanawiać się nad tym, czy chcę mieszkać z Sebastianem, ładować mu się w życie z moimi szerokimi, męskimi buciorami i pozwalać mu powoli poznawać się i zniechęcać do każdego kolejnego z moich dziwactw, skupiłam się na powtarzaniu w głowie wszystkich zagadnień gramatycznych z japońskiego, które miały obowiązywać na teście za dwa tygodnie. Normlanie uznałabym, że jestem nadgorliwa, ale jeśli cokolwiek poważnego miało łączyć mnie z Michaelis, najpierw musiałam udowodnić sobie, że jestem wystarczająco dobra, a to z jakiegoś powodu ściśle wiązało się z nauką japońskiego.
Po półgodzinnych zmaganiach z własnym mózgiem i uczuciami, które w zasadzie wnosiły do dyskusji jedynie chaos, bo same nie wiedziały, co robią, postanowiłam, że wprowadzę się do niego, ale tylko, jeśli uda mi się dostać sto procent punktów na jego egzaminie. Oczywiście nie zamierzałam mu o tym mówić, bo mogłoby to wpłynąć na jego osąd, nawet gdyby starał się być obiektywny, ale tak właśnie miało być. By zrobić następny krok w poważne, dorosłe życie, musiałam mieć dowód na to, że ze swoim obecnym radzę sobie wystarczająco dobrze. A że zajęcia na moim kierunku nie były aż takie trudne – a przynajmniej pojmowanie ich przychodziło mi z łatwością – trzeba było poszukać prawdziwego wyzwania i chyba dlatego stanęło właśnie na japońskim, który paradoksalnie był przedmiotem dodatkowym, a jego zaliczenie nawet nie było mi do niczego potrzebne, bo miałam już wyrobioną odpowiednią liczbę punktów niezbędną do skończenia studiów.
Po podjęciu decyzji uznałam, że muszę się z nią przespać. Co prawda był środek dnia, więc nie było mowy o spaniu dosłownym, ale metaforycznie musiałam odleżeć kolejne pół godziny. Dopiero potem wstałam, wyciągnęłam z dnia szafy jedną z dwóch walizek, w których trzymałam cały swój dobytek, gdy nie walał się po kawalerce, i spakowałam do niej kilka rzeczy. Parę bluzek, ze dwa swetry, trzy pary spodni, buty, kapcie, klapki pod prysznic, suszarkę, szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów, pastę do zębów, kosmetyczkę z kilkoma na krzyż produktami, których i tak używałam bardzo rzadko, ale uznałam, że jeśli postawię ją w łazience, wyjdę na trochę bardziej dziewczęcą, niż byłam w rzeczywistości, no i oczywiście mój komputer, zasilacz, ładowarkę do telefonu i modem interentowy, by w razie czego nie okradać Sebastiana.
Pakowanie zajęło mi kwadrans – jak przystało na najmniej kobiecą z kobiet, jakie tylko znałam – a potem pozostało już tylko wrócić. Bagaż nie był ciężki, więc noszenie go nie było kłopotliwe, ani nawet nie wzmagało bólu, za to zdenerwowanie, które towarzyszyło mi od chwili, gdy zaczęłam się ponownie przebierać i dopakowywać ubrania do chodzenia po domu, skutecznie odbierało mi kontrolę nad kończynami. Nogi miałam niemal jak z waty – chociaż nigdy wcześniej właściwie nie rozumiałam, jakie to niby uczucie i traktowałam je po prostu jako synonim „bania się” – ręce trzęsły mi się tak, że próbując odpowiedzieć Elizie na pytanie, wstukałam w okienku czatu coś, czego znaczenia sama nie umiałam się dopatrzeć, a kluczyk wypadł mi z ręki dwa razy, zanim wreszcie trafiłam nim do zamka. Odnosiłam wrażenie, że nie byłam gotowa nawet na to, by zostać u niego na ten jeden dzień, ale już było za późno, bo się umówiliśmy, a nie chciałam wyjść na niesłowną. Gardziłam kłamstwem.
Idąc do Sebastiana, a nie była to zbyt długa droga, zdążyłam przemyśleć wszystkie ewentualne sytuacje, podczas których mogłabym się zbłaźnić. Wymyślałam kilka możliwych reakcji na każdą z nich, w zależności od tego, jakie mogłam mieć samopoczucie, by po prostu w razie konieczności wykorzystać jedno z gotowych rozwiązań. Zabawne, że myślenie nad jedną sprawą w domu zajęło mi łącznie godzinę, a wystarczyło niecałe dziesięć minut, żebym zdążyła przemyśleć dwadzieścia różnych sytuacji i sześćdziesiąt reakcji na nie. Mózg to był jednak najcudowniejszy i najbardziej zagadkowy komputer na świecie!
Gdy wdrapywałam się po schodach (sama nie wiem, czemu nie skorzystałam z windy…) na samą górę bloku, gdzie mieszkał profesor Michaelis, ledwie mogłam oddychać, serce waliło mi tak, jakby miało zaraz wypaść z piersi i robiło mi się niedobrze. A wszystko ze zdenerwowania, bo samo wdrapanie się po tylu stopniach sprawiło jedynie, że kolana rozbolały mnie na dobre – na szczęście miałam jeszcze kilka rozpuszczalnych tabletek przeciwbólowych z kodeiną, które dawały radę chociaż częściowo uśmierzyć ból. Otworzenie drzwi nieswoimi kluczami również stało się ogromnym wyzwaniem, aż moimi poczynaniami zainteresowała się starsza kobieta mieszkająca naprzeciwko Sebastiana. Chciała nawet wzywać policję, ale kiedy zobaczyła walizkę i pęczek kluczy, z których nie umiałam skorzystać jak ostatnia sierota (nie mówiąc o rozpaczliwych próbach wytłumaczenia, co w zasadzie robię), zorientowała się, w czym tkwił problem i pomogła mi uporać się z masywnymi drzwiami antywłamaniowymi. Wspomniała też, że tutaj wszystkie ciężko otworzyć i pokazała mi na przyszłość (wiedźma z niej jakaś, bo ja wcale nie wiedziałam o takiej przyszłości!) jak to zrobić, by się udało i żebym nie wzbudzała niepotrzebnie podejrzeń lokatorów następnym razem.
Nigdy nie przepadałam za rozmawianiem z przypadkowymi ludźmi spotkanymi… gdziekolwiek, gdzie nie planowałam ich spotykać i z nimi rozmawiać. Nie wiedziałam, o czym mam mówić, nie wiedziałam, jak odpowiadać, by nie urazić rozmówcy (bo jednak zbyt słabo znałam kogoś po pięciu minutach gadki o niczym, by wiedzieć, na ile mogę sobie pozwolić…), no i przede wszystkim nie widziałam większego sensu prowadzenia takich rozmów. Miło czasem poopowiadać o sobie, ale po co, skoro osoba, do której się mówi, za kilka minut zupełnie zapomni, że taka konwersacja w ogóle miała miejsce? Dlatego zwyczajnie nie sprawiało mi to przyjemności i raczej wzbudzało poczucie psychicznego dyskomfortu. Tym razem jednak uznałam, że spróbuję, bo kobieta wydawała się sympatyczna, no i chciałam zrobić dobre wrażenie (a raczej możliwie najmniej złe w moim przypadku), by nie psuć opinii dziwakowi. Pewnie by się nie przyznał, bo zbytnio krępowałby się powiedzieć, ale zależało mu na tym, by dobrze o nim myślałam. Dlatego też, jako odpowiedzialna weekendowa współlokatorka, starałam się zadbać o to, by jego obraz w oczach współmieszkańców nie został nadszarpnięty. Przewagę dawało mi ubranie, które w żadnym wypadku nie mówiło o mnie niczego, co miałoby jakikolwiek związek z modą, przebojowością, wyrafinowaniem, dziwkarstwem, puszczalstwem czy czymkolwiek innym, co starsze panie mogłyby uznać za dzieło szatana, sekty czy ich znienawidzonej partii politycznej.
W niedługiej (na szczęście) rozmowie czułam się średnio swobodnie, ale jakoś dawałam radę. Zaskakująco stres związany z konwersacją z nieznajomą nieco zmniejszył ten, który szedł w parze z wprowadzaniem się do Michaelisa. Na dodatek dowiedziałam się, że kobieta bardzo lubiła koty i żałowała, że Sebastian nie wypuszczał Ame, by mógł pobiegać po klatce. Nie bardzo mogłam powiedzieć nic, co by ją szczególnie pocieszyło, ale obiecałam, że porozmawiam z nim na ten temat i może pozwoli kobiecie odwiedzać kota co jakiś czas, żeby mogła się nim poopiekować. Potem się pożegnałyśmy, a ja wreszcie przekroczyłam drzwi, uciekając od jednej niezręcznej sytuacji, wpadając prosto w pułapkę drugiej, z której już nie mogłam uciec.
Rozpakowywanie się. Nawet samo słowo mnie przerastało. Rozglądałam się po salonie, stojąc w progu, jakbym widziała go po raz pierwszy. Próbowałam sobie wyobrazić, jak będzie wyglądał, kiedy znajdą się tu jakiekolwiek moje rzeczy, chociażby laptop na stoliku do kawy, ale zupełnie mi to nie wychodziło. Mózg mi się blokował i zamiast obrazu, przed oczyma wyobraźni miałam jedynie wielki napis „BOJĘ SIĘ”. Mało pomocne…
Ściągnęłam płaszcz i buty, wtargałam walizkę do salonu i usiadłam na kanapie. Doszłam do wniosku, że zwyczajnie nie jestem w stanie się tutaj rozpakować, nie wiedząc, co gdzie mogę postawić, czego mogę dotknąć, a co jest święte i ma swoje idealnie wymierzone co do milimetra miejsce. Nie wspominając o tym, że w mieszkaniu wykładowcy było tak czystko, iż czasem odnosiłam wrażenie, że samą swoją obecnością robiłam bałagan i zaburzałam idealny przepływ energii, który wypracował, ustawiając każdy mebel we właściwym miejscu. Albo po prostu tak dobrze się na tym znał, nawet by mnie to nie dziwiło. Poza tym, że był życiową sierotą, nie brakowało mu ani inteligencji, ani samozaparcia, ani możliwości, ani nawet czasu i pieniędzy, by nauczyć się i zrozumieć wszystko, na co tylko miał ochotę. Chciałabym kiedyś też mieć taki psychiczny komfort, by wiedzieć, że mogę poświęcić rok życia pilnej nauce, nie martwiąc się o to, że nie będę miała co włożyć do niewielkiego garnka, który i tak ledwo mieścił się na mojej miniaturowej kuchence w mieszkanku.
Właściwie w rozpakowywaniu się było kilka problemów. Przede wszystkim, i to nie podlegało żadnej dyskusji, nie czułam się swojo w miejscu, w którym nie mogłam być swobodna, bo nie należało do mnie. Pewnie Sebastian kazałby mi czuć się jak w domu, ale to i tak niewiele by pomogło. Po drugie, to mieszkanie było zwyczajnie zbyt duże. Moja mała klitka liczyła sobie mierne dwadzieścia metrów kwadratowych łącznie, a tutaj tyle miała chyba sama kuchnia, jakby jego mieszkanie składało się z dwóch normlanych takich dużych. Nie znałam się na tym, nie bywałam w takich bogatych domach, nawet nie umiałam tego odpowiednio nazwać. Powracając… Moje wszystkie rzeczy, zarówno te, które do niego zaniosłam, jak i te, które miałam w domu, zajęłyby raptem pół salonu, co wydawało mi się właściwie nienaturalne. Naszła mnie nawet irracjonalna myśl, że jestem dla niego zbyt biedna. Irracjonalna, bo mój tatuś finansowy nie został jeszcze podstemplowany na kilkanaście następnych lat, no i osobiście nie czułam się biedna. Do bogatej wiele mi brakowało, to oczywiste, ale rzadko kiedy musiałam sobie odmawiać tego, na co miałam ochotę. Inna sprawa, że rzadko miewałam ochotę na drogie rzeczy, z wyjątkiem moich ukochanych herbatek, oczywiście.
Wiedziałam, że musze chociaż zacząć się rozpakowywać, zanim wróci, bo moją bierność odbierze w niewłaściwy sposób, zapewne się za to obwiniając. Presja czasu jednak wcale mi nie pomagała, sprawiała nawet, że było mi trudniej i gorzej i generalnie źlej niż gdyby jej nie było. Ostatecznie rozpięłam walizkę, wyciągnęłam z niej kosmetyczkę i uznałam, że postawienie jej w łazience powinno być na razie wystarczającym dowodem na to, że jestem zdecydowana. Na filmach ludzie zostawiali drugim przysłowiowe „miejsce w szufladzie”. Dziwak o niczym takim nie mówił, on od razu zaoferował mi cały pokój. Nie chciał, żebym spała razem z nim, czy obawiał się mojej reakcji i wolał działać asekuracyjnie? Nie potrafiłam stwierdzić, a im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej panikowałam. Chciałam napisać do dziewczyn, żeby mnie uspokoiły, mówiąc, że jestem głupią idiotką i przejmuję się niczym, chociaż to nie było w ich stylu, raczej by mnie zrozumiały i próbowały pomóc, ale niestety ich nie było. A ja potrzebowałam jakiegokolwiek bodźca, który pomoże mi się ogarnąć. W chwili ostatecznego zwątpienia po prostu zadzwoniłam do Michaelisa, nie wiedząc nawet, co ja mu właściwie powiem.
— Se-Sebastian? — mruknęłam, kiedy odebrał słuchawkę. To nic, że dzwoniłam na komórkę i doskonale wiedziałam, że to on, musiałam zapytać jak ta skończona idiota, żeby przypadkiem nie spaść poniżej tygodniowej średniej obciachu.
Kasiu? Wróciłaś do mnie, potrzebujesz pomocy z drzwiami? Musisz najpierw przyciągnąć je do siebie za klamkę, a dopiero potem…
— Wiem, pani Marysia mi powiedziała — przerwałam mu stanowczo, nie mogąc słuchać tego radosnego, ckliwego trajkotania w słuchawkę. I jeszcze to wycie w tle, cholerny Stawki, a żeby mu ten jęzor urwało! Za to chwilę później dziwak mruknął coś do Gabriela, a tego jegomościa nie kojarzyłam… Pewnie nie na długo, jeśli dalej będę brnąć w to idiotyczne bagno wspólnego mieszkania, na które ewidentnie nie byliśmy gotowi! — Ale ja nie o tym. Możesz wrócić do domu?
Coś się stało? — zapytał natychmiast. Brzmiał, jakby naprawdę się przejął, aż głupio mi się zrobiło, bo co to za problem, mieć za dużo miejsca, by się rozpakować? Idiotyzm…
— Nic, po prostu tu przyjdź, jeśli możesz. Wszystko jest w porządku — odpowiedziałam twardo, nie chcąc bawić się w tłumaczenia przez telefon. Tak naprawdę nie wiedziałam po prostu, jak to powiedzieć, no i nie chciałam, żeby jego znajomi śmiali się ze mnie z takiego powodu. Niby Michaelis nie był plotkarzem – przynajmniej nigdy nie zauważyłam, by miał ku temu ciągoty – ale kto wie, z przyjaciółmi nigdy nie wiadomo, szczególnie takimi jak ten idiota Stawski.
To bardzo pilne? Zostało mi pół drinka.
— Nie, właściwie nie. Przepraszam, zapomnij o tym i baw się dobrze. Poradzę sobie — mruknęłam spłoszona, kiedy uświadomił mi, że mu przeszkadzałam.
Doskonale wiedziałam, że mogło tak być, a jednak kiedy już przyszło co do czego, to jakoś zwyczajnie ta myśl przywaliła mi w ryj, aż kompletnie mnie oszołomiło. Rozłączyłam się, gdy tylko skończyłam mówić, chociaż byłam pewna, że dziwak coś odpowiadał. Trudno, nie chciałam psuć mu zabawy, byłam w końcu tylko gościem, który nie potrafi być gościem, żaden problem…
Pomyślałam, że może jeśli poczuję znajomy zapach, napiję się ciepłej herbatki z jakiegoś wygodnego kubka (tak, wzięłam ze sobą jeden z tych, które lubiłam), poczuję się pewniej i będę w stanie chociaż przytachać walizkę do gościnnej sypialni. Ale dalej nie byłam pewna, czy to tam powinnam się rozpakować. Czemu ten idiota niczego mi wcześniej nie powiedział?!
Poszłam do kuchni z kubkiem w ręku i podobnie jak ostatnio, gdy czegoś tu szukałam, pootwierałam wszystkie szafki, by w ogóle zobaczyć, co w nich było. Herbaty oczywiście nie znalazłam od razu, musiałam się nieźle nagrzebać. I pewnie wszystko skończyłoby się dobrze, gdybym nie znalazła czegoś dziwnego. W małym pudełeczku po kliszy do aparatu coś gruchotało, więc pchnięta ciekawością otworzyłam je. Nie powinnam była, ale nie umiałam się oprzeć. Wewnątrz znalazłam kilka tabletek, sądząc po kształcie, kolorze i oznaczeniach na tabletkach, były jakimiś mocnymi lekami przeciwbólowymi. Tylko czemu trzymał je chowane w taki sposób? Trochę mnie to martwiło, nie sądziłam, że Sebastian był ćpunem, a właśnie oni tak postępowali. Przez chwilę wahałam się, co powinnam zrobić: zostawić pudełko i udawać, że go nie widziałam, czy wyjąć je i zapytać dziwaka, o co chodziło? Zdecydowałam się na tę pierwszą opcję, uznając, że bieżących problemów mam dosyć i nie potrzebuję dokładać sobie nowych.
Herbatę ostatecznie znalazłam zupełnie przypadkiem, kiedy wyciągałam z szafki zwykły czajnik. Michaelis miał taki wypasiony z miernikiem i stabilizatorem temperatury, powiadomieniem głosowym i jakimiś innymi bajerami, których nawet nie chciałam sprawdzać. Ja potrzebowałam zwykłego czajnika, który parzy wodę, dlatego zwyczajnie je zamieniłem. Herbaty stały zaś za tym czajnikiem, jakby belfer obawiał się, że ktoś zmieni o nim zdanie, gdy zobaczy, co pija. Dziwny był, zdecydowanie zbyt dziwny chwilami, ale cóż, ja do normlanych też nie należałam.
Basilur love story vol. 2 zapewnił mi kilkanaście minut relaksu, po którym nawet czułam, że byłabym w stanie podjąć decyzję, ale już nie musiałam. Usłyszałam, że ktoś majstruje przy klamce, a chwilę potem przez korytarz poniósł się dźwięk znajomych kroków.
— Nie rozpakowałaś się? — zapytał Sebastian, gdy tylko dostrzegł walizkę, która w zasadzie stała centralnie w progu pokoju, jakbym była jedną z tych pasywno-agresywnych pań domu, które w taki oto niemy sposób próbowały przekazać swoim prawie-byłym facetom, że pora szukać innego lokum.
— No nie… Dlatego dzwoniłam — odpowiedziałam niepewnie. — Nie wiedziałam, gdzie i jak mam to zrobić, bo nic mi nie powiedziałeś. Zostawiłam tylko kosmetyczkę w łazience — wyjaśniłam, podczas gdy on uśmiechnął się jakoś podejrzanie radośnie, po czym przysiadł się do mnie na kanapie, chwycił uszko mojego kubka i zapytał, czy może spróbować. Oszalał!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.