Zostałem.
Poprosiła z taką desperacją, że aż miło było słyszeć. Poza tym poczułem coś, co
nie towarzyszyło mi już od kilku tygodni: pewność siebie. Czucie się
pewniejszym niż skrzywdzona dziewczyna w rocznicę życiowej tragedii nie było
zbyt chwalebne, ale nie wybrzydzałem. Ona miała wsparcie, a ja to przyjemne
uczucie: wszyscy wygrywali. Poza tym czuła się już lepiej – przynajmniej tak
sobie wmawiałem.
— To może
najpierw coś zjemy? Przygotuję coś.
— Jesteś
bogaty, zamów sushi, dawno nie jadłam — stwierdziła markotnie.
Nie byłem
jakimś szczególnym fanem kupnego sushi. Rozejrzałem się jednak po jej kuchni i
nie znalazłem niczego, z czego mógłbym je zrobić, dlatego ostatecznie uległem.
Zamówiłem z sushiarni, którą polecał mi Michał. Zapierał się, że nic mi po nim
nie będzie i za pierwszym razem nie było, więc zaryzykowałem ponownie.
Zjedliśmy w
prawie całkowitej ciszy, nie mając już zbytnio o czym rozmawiać. Atmosfera
jakoś się zepsuła, może moja wyższość źle na nią wpłynęła? Siedziała ze
zwieszoną głową i jadła pałeczkami, korzystając z nich tak swobodnie, że aż jej
zazdrościłem. A kiedy tylko o tym pomyślałem, dwa kawałki bambusa wypadły jej z
rąk wraz z kawałkiem maki, który lądując w miseczce z sosem sojowym, rozbryzgał
go na moją koszulę. Wspaniale…
— Kurwa mać! —
zaklęła, zrzucając miseczkę i pałeczki na podłogę.
Szkło potłukło
się na drobne kawałki, a sos rozlał się i zaczął płynąć fugami niczym krew.
Przyglądałem się przez chwilę, a potem wstałem, żeby posprzątać.
— Zostaw. Ja to
zrobię. — Powstrzymała mnie, szarpiąc za brudny rękaw.
Wstała i w
milczeniu doprowadziła podłogę do porządku. Nie miałem pojęcia, czemu aż tak
się wściekła. Każdemu się zdarzało, a jej najwyraźniej wcale nie obeszło, że
wybrudziła moją koszulę. Musiało chodzić o coś innego, ale nie drążyłem. Nawet
już mi się nie chciało. Bałem się kolejnej tragicznej historii, jaka mogła za
tym stać.
— Dziękuję za posiłek
— powiedziałem po japońsku, licząc na to, że w ten sposób jakoś wrócimy do
rozmawiania, bo milczenie stawało się ciężkie do zniesienia.
— Daj
papierosa. — Usłyszałem w odpowiedzi, również w tym samym języku.
Zapaliliśmy, a
potem włączyła film. Nie był tak dobry, jak się spodziewałem, ale był japoński.
To wystarczało. Uwielbiałem ich psychologiczne podejście do strachu. Budowanie
napięcia dźwiękami, metaforami i niedopowiedzeniami, wszystko podszyte
religijnymi wierzeniami — dzięki temu ich produkcje były dobre, nawet jeśli
okazywały się zupełnie inne, niż się początkowo zakładało.
Dziewczyna
siedziała i oglądała z zafascynowaniem. W nudniejszych momentach, gdy
pokazywano zwykłe życie bohaterów, zamykała oczy, próbując chyba zrozumieć, co
mówili. Popierałem, bardzo wzniosła idea, ale widziałem, że nie szło jej tak
dobrze, jakby chciała.
— Patrz na
napisy i słuchaj, w końcu będzie łatwiej.
— Dzięki, bo
sama bym na to nie wpadła.
Nie musiała być
niemiła, ale porażka najwidoczniej bardzo ją ubodła. Zamilkłem, ignorując
nieprzyjemny ton i wróciłem do oglądania. Dla mnie nie stanowiło żadnego
problemu, właściwie od początkowych klas szkoły podstawowej interesowałem się
japońskim. Alfabetów nauczyłem się w wieku czternastu lat, a potem szlifowałem
kanji. Nie porywałem się zbytnio na gramatykę, wiedziałem, że bez dobrego
wykładowcy będzie ciężko i mógłbym wyrobić w sobie złe nawyki, niezwykle
ciężkie do wyeliminowania, dlatego cierpliwie czekałem do liceum. Wybrałem
takie, w którym była klasa z japońskim i tak moja przygoda zaczęła się na
poważnie.
Nauczyciele
naciskali, żebym wybrał sobie coś jeszcze, jakiś plan awaryjny, by nie skończyć
jako jeden z tych tłumaczy, którzy pracują za bezcen przez Internet. Dlatego
wybrałem edytorstwo, mogłem to jakoś połączyć. No a kiedy okazało się, że
dostałem się na oba kierunki, złożyłem papiery i tu i tu. Miałem zrezygnować,
ale ostatecznie zostałem. I nigdy nie żałowałem ten decyzji. Z ludźmi i tak nie
lubiłem obcować, a nawał pracy i mnóstwo nauki były idealną wymówką.
— Zostaniesz na
noc? — Usłyszałem nagle.
Pytanie wyrwało
mnie z zamyślenia. Spojrzałem na Katarzynę. Opierała głowę na kolanach i
zerkała na mnie jednym okiem.
— Nie.
— Musiałam
spróbować — westchnęła i odwróciła głowę z powrotem do ekranu.
Mogłem ją wspierać,
spędzić z nią dzień, zaopiekować się – niech sobie to nazywa, jak jej się
podoba. Ale spędzenie nocy ze studentką brzmiało zwyczajnie źle. Bez względu na
to, jakby się potoczyła, nie mogłem tego zrobić. Przy okazji przypomniałem
sobie, żeby odwołać alarm Michałowy. Nie był mi już potrzebny.
~*~
Nie miałam nic
do stracenia, pytając go, czy zostanie. I tak założyłam, że tej nocy będę
męczyć się z myślami samodzielnie, on tylko potwierdził moje domysły. Nawet
przez chwilę nie myślałam, że będzie inaczej. Po prostu chciałam zapytać, to
zapytałam. I tyle. Nie było w tym niczego więcej.
Film się
skończył. Dziwak posiedział jeszcze kwadrans, a potem zaczął się niespokojnie
wiercić. Czułam, że chciał wyjść, nie miałam powodu, żeby go tym razem
zatrzymywać. To znaczy, powód miałam, ale już dosyć nadwyrężyłam jego
uprzejmość. I tak jutro zaczną się zajęcia, a on znowu będzie mnie ignorował.
— Czemu nie
było cię cały tydzień? — zapytałam, przypominając sobie, że wcześniej jakoś nie
miałam okazji.
— I tak byś mi
nie uwierzyła.
— Sprawdźmy.
— Mój kumpel
przejebał sobie u mafii i dostałem po mordzie, kiedy poszedłem z nim zapłacić,
żeby dali mu spokój — wyjaśnił tak obojętnie, jakby to naprawdę nie było nic
niezwykłego.
Przyjrzałam się
jego twarzy. Może rzeczywiście miał lekko opuchniętą z prawej strony, ale nie
pomyślałabym, że ktoś go pobił.
— Odprowadzić
cię?
— Poradzę
sobie.
— To cię
odprowadzę.
I tak
zamierzałam wyjść się przewietrzyć, nie miało znaczenia, co by odpowiedział,
wyszłabym razem z nim. Poza tym wiedziałam, że przyda mu się wsparcie na
schodach. I wcale się nie myliłam. Chyba wyczerpał już swój limit, bo na dół
dotarł cały rozedrgany.
Przytuliłam go,
a wtedy odsunął się ode mnie nerwowo. Ktoś przeszedł obok klatki, pewnie bał
się, że nas rozpozna. Dobrze, że nie przejmowałam się takimi rzeczami, miałabym
ostro przesrane.
Odprowadziłam
go do domu, a potem wróciłam do siebie niezwykle okrężną drogą. Nie uśmiechało
mi się dzisiaj spać. Pewnie gdybym nie przyszła jutro na zajęcia, przypadkiem
zapomniałby to odnotować, ale nie zamierzałam wykorzystywać tego, że się znamy.
To by nie było sprawiedliwe. A za to, co zrobił, zasługiwał na uczciwość i
szacunek. Szczególnie za przełamanie lęku tylko po to, żeby pogłębiać inny.
Byłam ciekawa,
co nim kierowało. Tak mnie unikał, a kiedy przyszło co do czego, zachowywał
się, jakbym była dla niego ważna. Nie miałam złudzeń, nie próbowałam sobie
wmawiać, że na mnie leci. Pomijając już nawet, że to było bezsensowne, to
zwyczajnie tego nie chciałam. Zbyt duży problem.
„Dziękuję za
dzisiaj. Uratowałeś mnie.”
Napisałam
jeszcze przed snem, a potem wyłączyłam
wibracje w telefonie. „Ratowanie” brzmiało nieco rozpaczliwie, ale właściwie
taka była prawda.
~*~
Znów bym
zaspał, gdyby nie obudziła mnie wiadomość od Michała. Chciał, żebym spotkał się
z nim przed pierwszym wykładem na tyłach starego BUWu. Nie miałem pojęcia, o co
może chodzić. Nie chciało mi się wychodzić z domu tak wcześnie, ale brzmiał na
zdesperowanego, więc się ogarnąłem.
Szybki
prysznic, papieros i kawa na śniadanie, ogolenie mordy, spakowanie torby i
przebranie się w jakieś świeże ciuchy — dwadzieścia minut później byłem gotów
do wyjścia. Nakarmiłem jeszcze Ame, a potem rozejrzałem się po salonie i
wyszedłem.
Kumpel stał
przy ścianie, nerwowo stukając piętą w krawężnik. Kiedy mnie zobaczył,
rozejrzał się konspiracyjnie i zaciągnął mnie w odludne miejsce za budynkiem…
Bodaj lingwistyki. Mały kawałek zieleni, wiśniowe drzewka, które sprawiały, że
nie było nas widać z okien — zachowywał się zbyt podejrzanie.
On, który
potrafił na środku ulicy wykrzyczeć do mnie swój pin do karty, bo zbyt ciężko
było mu podejść, teraz ukrywał się po krzakach.
— Wrócili —
szepnął tak, że ledwo w ogóle domyśliłem się co mówił.
— Kto, mafia?
Dostałem w łeb.
Aż zobaczyłem przed oczami gwiazdki. Otrzymałem pełną wulgaryzmów reprymendę na
temat mojego lekkomyślnego zachowania, a potem wreszcie przeszedł do rzeczy.
— Znaleźli
mnie. Muszę się przeprowadzić. Muszę u ciebie zostać!
— Nie możesz po
prostu iść na psy?
— Pojebało
cię?! Żeby mnie zamknęli?
— Przecież
ojciec cię wyciągnie… — westchnąłem znużony.
Miałem
wrażenie, że miał paranoję. Nie powinienem wypowiadać się w tym temacie, bo ze
mną nie było lepiej, ale naprawdę zachowywał się nienormalnie. Dostali pieniądze,
czego mogli chcieć więcej?
Wyciągnąłem
klucze i wetknąłem pęczek w jego dłoń. Drugi dzień z kolei byłem zdecydowanie
zbyt dobry, to się jeszcze na mnie zemści.
— Dorób sobie
parę i przynieś mi wpół do piąte na Oboźną. Od dziś zaczynasz szukać
mieszkania. Nie będziesz na mnie żerować. Nie po to się przeprowadziłem, żeby
mieszkać z tobą — westchnąłem zmęczony.
Michał pokiwał
głową, udając, że mnie słucha i pobiegł, każąc mi chwilę odczekać, że niby mogą
go obserwować i nie chce, żebym wpadł. Chyba raczej nie chciał, żeby dowiedzieli
się, gdzie mieszka, bo nie mógłby cieszyć się wygodami mieszkania za frajer… Za jakie grzechy?
Dobrze, że
miałem sporo zajęć. Mogłem się od tego oderwać. Powinienem polecić Michałowi
swojego psychiatrę. Podchodziłem bardzo sceptycznie do zmiany lekarza, ale ten
wydawał się rozsądny. No i chętnie przepisał mi to, co chciałem, a to niezwykle
ułatwiało życie.
~*~
Kiedy przyszłam
w pod salę, oczywiście jak zwykle nikogo nie było. Zajęłam miejsce na
dwuosobowej, skórzanej kanapie i rzuciłam torbę na miejsce obok. Zawsze tak
robiłam, żeby nikomu nie przyszło do głowy usiąść obok.
Liczyłam na
spokojne dwadzieścia minut przed przerwą, ale oczywiście ktoś musiał się zjawić
i pokrzyżować moje plany. Wysoki, szczupły chłopak w bluzie z kapturem
zaciągniętej niemal do nosa krążył nerwowo w tę i we w tę toż obok mnie.
Właściwie nigdzie indziej nie mógł, bo korytarz nie należał ani do najszerszych
ani do najdłuższych, ale to i tak go nie usprawiedliwiało. Na dodatek bełkotał
coś pod nosem.
Zamierzałam go
zignorować, ale kiedy usłyszałam, że mówi o Sebastianie, postanowiłam jednak
zagadać. Z czystej ciekawości.
— Czekasz na
profesora Michaelisa? — zagadnęłam obojętnie.
Nieznajomy
odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie tak, jakby mu pół rodziny wytłukła i
zaraz miała dobić i jego. Dopiero wtedy zorientowałam się, że go znam.
— Przepraszam,
profesorze Stawski, nie poznałam pana.
— N-nie
szkodzi, eee…
— Szymańska,
Katarzyna.
— Właśnie. Nie
szkodzi, pani Kasiu. Tak, czekam na Sebastiana, muszę oddać mu klucze do
mieszkania. Pewnie pani przeszkadzam?
— Nie,
spoko…jnie. — Zdążyłam tylko odpowiedzieć, kiedy otworzyły się drzwi do sali.
I dobrze, bo
nie miałam pojęcia, co więcej mogłabym mu powiedzieć. Jakoś z dziwakiem łatwiej
się rozmawiało, bo jego poznałam jako zwykłego człowieka, a tego tu… Też był
ode mnie starszy raptem trzy, może cztery, a na pewno nie więcej niż pięć lat,
ale jednak było czuć tę barierę student – wykładowca.
Michaelis
został wewnątrz mieszkania, które
służyło jako miejsce zajęć. Kiedy z jego wnętrza wysypali się studenci, Stawski
wszedł do środka. Chciał zamknąć drzwi, ale ich nie domknął. Dzięki temu
słyszałam urywki ich rozmowy. Coś o mafii, mieszkaniu i paranoi. Czyli jednak
dziwak mówił poważnie… Nie, żebym mu nie wierzyła, ale teraz nie miałam już
żadnych złudzeń.
Kilka minut
później, zanim zdążył przyjść ktoś z mojej grupy, Stawski wyszedł, a Michaelis
wyjrzał przez drzwi i powiedział, że mogę wejść. W środku było zimno. Otworzył
okno. Zostawiając mnie w sali, rzucił, że mogę je zamknąć za kilka minut, ale
nie zamierzałam korzystać. Lubiłam chłód, lepiej mi się wtedy myślało,
oddychało… ogólnie żyło.
Usiadłam na
swoim miejscu, położyłam ręce i głowę na stole, a kiedy się ocknęłam, Michaelis
stał nade mną z kartkówką. Dostałam pięć, więc czego się właściwie czepiał? Dobrze wiedział, że… Ach, miałam tego nie
wykorzystywać. No cóż.
Na zajęciach
traktował mnie nieco lepiej niż ostatnimi czasy. Parę razy mnie o coś zapytał.
Mogłam wreszcie pokazać grupie, że w porównaniu ze mną są bandą leniwych debili.
Poprawiło mi to humor. Potem chciałam zostać, żeby chwilę porozmawiać z
dziwakiem na temat różnicy programowej, ale ograniczyłam się do wręczenia mu
prezentu i ulotnienia się po krótkiej wymianie zdań. Widziałam po nim, że
chciał wrócić do domu.
~*~
Wiem, że
przyjaźń to skomplikowana relacja pełna zobowiązań i tak dalej… Ale czy ja
robiłem zbyt mało?! Pozwoliłem Michałowi zabunkrować się we własnym domu.
Zapłaciłem jakąś chorą sumę pieniędzy, żeby miał spokój. Nie wspominając już
nawet o tym, co robiłem wcześniej. Należało mi się chyba trochę spokoju. On
jednak uważał inaczej.
Wprawdzie
kazałem mu przyjść przed zajęciami, ale to miała być szybka akcja, a on
sterczał mi nad głową niemal całą przerwę, bełkocząc o tym, jak wydawało mu
się, że ktoś go śledzi. Mógł naciągnąć kaptur na łeb jeszcze bardziej, wtedy na
pewno nikt by się za nim nie oglądał. Bo to nie wyglądało ani odrobinę
podejrzanie. Kretyn.
Kiedy wreszcie
mnie opuścił, nie miałem już nawet wystarczająco dużo czasu, żeby zrobić sobie
kawę. Poszedłem więc tylko po butelkę wody i niechętnie wsypałem do niej kofeinę
w proszku. W przeciwnym wypadku nie dotrwałbym do końca zajęć. Poniedziałkowe
nie były takie przyjemne, jak wydawało mi się początkowo, głównie z powodu
braku przerw.
Na szczęście
studenci byli równie wyzuci, co ja. Nie musiałem się zbytnio starać, nie
przeszkadzali, słuchali, notowali i odpowiadali na pytania. Kate odpowiadała.
Sprawiało jej to wyraźną przyjemność, dlatego nie protestowałem. Nikt inny na
sali nie kwapił się do aktywności, tak było lepiej dla nas wszystkich. Tematyka
zajęć również nie była zbyt wymagająca: powtórka z zagadnień gramatycznych z
poprzedniego semestru, trochę nowego słownictwa pogodowego. Byłem zadowolony,
że nie musiałem się już męczyć. Nie chciałoby mi się tłumaczyć tego wszystkiego
od początku. Nawet jeśli któryś z uczestników nie miał pojęcia, o czym mówiłem,
nie ważył się odezwać – przynajmniej jeden sukces: odpowiednio odczytali moje
intencje.
Kiedy zajęcia
dobiegły końcu, w studentów wstąpiły nowe siły. Ożywili się i w ciągu dwóch
minut ulotnili się z pokoju. Wszyscy, oprócz call girl (której miałem już tak
nie nazywać!). Dziewczyna niezwykle zwlekała z wyjściem, a kiedy upewniła się,
że jesteśmy sami, wyciągnęła coś z torby i do mnie podeszła.
— Chciałam
podziękować — mruknęła zdawkowo, jakby odpowiadała na niewygodne pytanie, ale
domyśliwszy się, o co jej chodziło, nie miałem tego za złe.
— Dziękuję —
odparłem, rezygnując z „nie trzeba było”, by nie rozpętać kolejnej wojny o
wdzięczność.
— Nie ma za co.
Mogę o coś zapytać?
— Hm?
— Stawski to
twój dobry znajomy?
— Nie sądzę,
żeby udzielanie takich informacji… Ehhh… No dobrze. Tak, to mój wieloletni
przyjaciel — wydusiłem.
I tak cały mój
dystans zniknął bezpowrotnie, nie warto było dalej udawać i utrudniać sobie
życia. Mogłem tylko marzyć o tym, że choć raz wszystko potoczy się po mojej
myśli i nie będę miał problemów.
— Więc się nim
zajmij. Zawsze był ułożony i spokojny, sporo się o nim mówi na kampusie.
Ostatnio jest strasznie spięty, jakby go coś prześladowało. A to się odbija na
ocenach ludzi. To niesprawiedliwe — wyjaśniła chłodno.
A ja głupi
myślałem, że się o niego martwiła. Za dużo sobie wyobrażałem. W końcu była
studentką – niezwykle specyficzną, introwertyczną i, by być w pełni szczerym,
zdziwaczałą. Zbyt wybuchowa mieszanka cech, by wykazywać się zmartwieniem o
kosmitę zwanego wykładowcą.
— Ma problemy,
zajmuję się tym.
— Skoro ty się
tym zajmujesz, ktoś powinien trzymać za was kciuki, bo na modlitwy już chyba zbyt
późno — prychnęła złośliwym śmiechem.
Jeśli próbowała
być miła, to zdecydowanie jej nie wyszło. Nie byłem pewien, czego tak właściwie
chciała. Nie odpowiedziałem. Odpakowałem za to niewielki prezent, by zobaczyć
wewnątrz pudełko Bozity i długie Marlboro. Spojrzałem na dziewczynę, a ona
wzruszyła nerwowo ramionami, starając się udawać obojętną i zrelaksowaną.
— Podobno to
dobre żarcie. A dłuższe fajki bardziej ci się przydadzą, jarasz jak smok.
— Chcesz mnie
zabić? Dziękuję, to niezwykle miłe.
— Znam tańsze
sposoby, ale, po raz kolejny: nie ma za co.
Odwróciła się i
machnęła mi na pożegnanie, a potem wyszła. Musiałem jeszcze spakować
uczelnianego laptopa i przenośne radio, dlatego nawet nie próbowałem się
spieszyć. Zresztą w domu czekał na mnie dorosły, rozhisteryzowany mężczyzna.
Gdzie popełniłem błąd?!
Oczywiście,
kiedy tylko wszedłem do domu, poczułem zapach alkoholu. Michał nie próżnował.
Siedział przy stole z butelką drogiej whisky. Mojej drogiej whisky, którą
trzymałem w barku na specjalną okazję, którą na pewno nie było jego
pasożytowanie. Podszedłem do niego, chwyciłem flaszkę i odstawiłem ją na
miejsce.
O jezu... rozwalił mnie ten rozdział. Czyta się świetnie... w końcu to nabiera kształtów i obiera konkretny kierunek. Michał i jego spotkanie z Kasią na kampusie. A ten tekst : " spojrzał na mnie tak, jakby mu pół rodziny wytłukła i zaraz miała dobić i jego. " genialny :D
OdpowiedzUsuńW ogóle w Dziwaku jest sporo takich zdrowo powalonych tekstów. Lubię takie, więc nimi ocieka :P. Cieszę się, że się podoba i oby następne też sie podobały :D.
Usuń