Dziwak z dyplomem – 12


Zostałem. Poprosiła z taką desperacją, że aż miło było słyszeć. Poza tym poczułem coś, co nie towarzyszyło mi już od kilku tygodni: pewność siebie. Czucie się pewniejszym niż skrzywdzona dziewczyna w rocznicę życiowej tragedii nie było zbyt chwalebne, ale nie wybrzydzałem. Ona miała wsparcie, a ja to przyjemne uczucie: wszyscy wygrywali. Poza tym czuła się już lepiej – przynajmniej tak sobie wmawiałem.
— To może najpierw coś zjemy? Przygotuję coś.
— Jesteś bogaty, zamów sushi, dawno nie jadłam — stwierdziła markotnie.
Nie byłem jakimś szczególnym fanem kupnego sushi. Rozejrzałem się jednak po jej kuchni i nie znalazłem niczego, z czego mógłbym je zrobić, dlatego ostatecznie uległem. Zamówiłem z sushiarni, którą polecał mi Michał. Zapierał się, że nic mi po nim nie będzie i za pierwszym razem nie było, więc zaryzykowałem ponownie.
Zjedliśmy w prawie całkowitej ciszy, nie mając już zbytnio o czym rozmawiać. Atmosfera jakoś się zepsuła, może moja wyższość źle na nią wpłynęła? Siedziała ze zwieszoną głową i jadła pałeczkami, korzystając z nich tak swobodnie, że aż jej zazdrościłem. A kiedy tylko o tym pomyślałem, dwa kawałki bambusa wypadły jej z rąk wraz z kawałkiem maki, który lądując w miseczce z sosem sojowym, rozbryzgał go na moją koszulę. Wspaniale…
— Kurwa mać! — zaklęła, zrzucając miseczkę i pałeczki na podłogę.
Szkło potłukło się na drobne kawałki, a sos rozlał się i zaczął płynąć fugami niczym krew. Przyglądałem się przez chwilę, a potem wstałem, żeby posprzątać.
— Zostaw. Ja to zrobię. — Powstrzymała mnie, szarpiąc za brudny rękaw.
Wstała i w milczeniu doprowadziła podłogę do porządku. Nie miałem pojęcia, czemu aż tak się wściekła. Każdemu się zdarzało, a jej najwyraźniej wcale nie obeszło, że wybrudziła moją koszulę. Musiało chodzić o coś innego, ale nie drążyłem. Nawet już mi się nie chciało. Bałem się kolejnej tragicznej historii, jaka mogła za tym stać.
— Dziękuję za posiłek — powiedziałem po japońsku, licząc na to, że w ten sposób jakoś wrócimy do rozmawiania, bo milczenie stawało się ciężkie do zniesienia.
— Daj papierosa. — Usłyszałem w odpowiedzi, również w tym samym języku.
Zapaliliśmy, a potem włączyła film. Nie był tak dobry, jak się spodziewałem, ale był japoński. To wystarczało. Uwielbiałem ich psychologiczne podejście do strachu. Budowanie napięcia dźwiękami, metaforami i niedopowiedzeniami, wszystko podszyte religijnymi wierzeniami — dzięki temu ich produkcje były dobre, nawet jeśli okazywały się zupełnie inne, niż się początkowo zakładało.
Dziewczyna siedziała i oglądała z zafascynowaniem. W nudniejszych momentach, gdy pokazywano zwykłe życie bohaterów, zamykała oczy, próbując chyba zrozumieć, co mówili. Popierałem, bardzo wzniosła idea, ale widziałem, że nie szło jej tak dobrze, jakby chciała.
— Patrz na napisy i słuchaj, w końcu będzie łatwiej.
— Dzięki, bo sama bym na to nie wpadła.
Nie musiała być niemiła, ale porażka najwidoczniej bardzo ją ubodła. Zamilkłem, ignorując nieprzyjemny ton i wróciłem do oglądania. Dla mnie nie stanowiło żadnego problemu, właściwie od początkowych klas szkoły podstawowej interesowałem się japońskim. Alfabetów nauczyłem się w wieku czternastu lat, a potem szlifowałem kanji. Nie porywałem się zbytnio na gramatykę, wiedziałem, że bez dobrego wykładowcy będzie ciężko i mógłbym wyrobić w sobie złe nawyki, niezwykle ciężkie do wyeliminowania, dlatego cierpliwie czekałem do liceum. Wybrałem takie, w którym była klasa z japońskim i tak moja przygoda zaczęła się na poważnie.
Nauczyciele naciskali, żebym wybrał sobie coś jeszcze, jakiś plan awaryjny, by nie skończyć jako jeden z tych tłumaczy, którzy pracują za bezcen przez Internet. Dlatego wybrałem edytorstwo, mogłem to jakoś połączyć. No a kiedy okazało się, że dostałem się na oba kierunki, złożyłem papiery i tu i tu. Miałem zrezygnować, ale ostatecznie zostałem. I nigdy nie żałowałem ten decyzji. Z ludźmi i tak nie lubiłem obcować, a nawał pracy i mnóstwo nauki były idealną wymówką.
— Zostaniesz na noc? — Usłyszałem nagle.
Pytanie wyrwało mnie z zamyślenia. Spojrzałem na Katarzynę. Opierała głowę na kolanach i zerkała  na mnie jednym okiem.
— Nie.
— Musiałam spróbować — westchnęła i odwróciła głowę z powrotem do ekranu.
Mogłem ją wspierać, spędzić z nią dzień, zaopiekować się – niech sobie to nazywa, jak jej się podoba. Ale spędzenie nocy ze studentką brzmiało zwyczajnie źle. Bez względu na to, jakby się potoczyła, nie mogłem tego zrobić. Przy okazji przypomniałem sobie, żeby odwołać alarm Michałowy. Nie był mi już potrzebny.
~*~
Nie miałam nic do stracenia, pytając go, czy zostanie. I tak założyłam, że tej nocy będę męczyć się z myślami samodzielnie, on tylko potwierdził moje domysły. Nawet przez chwilę nie myślałam, że będzie inaczej. Po prostu chciałam zapytać, to zapytałam. I tyle. Nie było w tym niczego więcej.
Film się skończył. Dziwak posiedział jeszcze kwadrans, a potem zaczął się niespokojnie wiercić. Czułam, że chciał wyjść, nie miałam powodu, żeby go tym razem zatrzymywać. To znaczy, powód miałam, ale już dosyć nadwyrężyłam jego uprzejmość. I tak jutro zaczną się zajęcia, a on znowu będzie mnie ignorował.
— Czemu nie było cię cały tydzień? — zapytałam, przypominając sobie, że wcześniej jakoś nie miałam okazji.
— I tak byś mi nie uwierzyła.
— Sprawdźmy.
— Mój kumpel przejebał sobie u mafii i dostałem po mordzie, kiedy poszedłem z nim zapłacić, żeby dali mu spokój — wyjaśnił tak obojętnie, jakby to naprawdę nie było nic niezwykłego.
Przyjrzałam się jego twarzy. Może rzeczywiście miał lekko opuchniętą z prawej strony, ale nie pomyślałabym, że ktoś go pobił.
— Odprowadzić cię?
— Poradzę sobie.
— To cię odprowadzę.
I tak zamierzałam wyjść się przewietrzyć, nie miało znaczenia, co by odpowiedział, wyszłabym razem z nim. Poza tym wiedziałam, że przyda mu się wsparcie na schodach. I wcale się nie myliłam. Chyba wyczerpał już swój limit, bo na dół dotarł cały rozedrgany.
Przytuliłam go, a wtedy odsunął się ode mnie nerwowo. Ktoś przeszedł obok klatki, pewnie bał się, że nas rozpozna. Dobrze, że nie przejmowałam się takimi rzeczami, miałabym ostro przesrane.
Odprowadziłam go do domu, a potem wróciłam do siebie niezwykle okrężną drogą. Nie uśmiechało mi się dzisiaj spać. Pewnie gdybym nie przyszła jutro na zajęcia, przypadkiem zapomniałby to odnotować, ale nie zamierzałam wykorzystywać tego, że się znamy. To by nie było sprawiedliwe. A za to, co zrobił, zasługiwał na uczciwość i szacunek. Szczególnie za przełamanie lęku tylko po to, żeby pogłębiać inny.
Byłam ciekawa, co nim kierowało. Tak mnie unikał, a kiedy przyszło co do czego, zachowywał się, jakbym była dla niego ważna. Nie miałam złudzeń, nie próbowałam sobie wmawiać, że na mnie leci. Pomijając już nawet, że to było bezsensowne, to zwyczajnie tego nie chciałam. Zbyt duży problem.
„Dziękuję za dzisiaj. Uratowałeś mnie.”
Napisałam jeszcze przed snem, a potem  wyłączyłam wibracje w telefonie. „Ratowanie” brzmiało nieco rozpaczliwie, ale właściwie taka była prawda.
~*~
Znów bym zaspał, gdyby nie obudziła mnie wiadomość od Michała. Chciał, żebym spotkał się z nim przed pierwszym wykładem na tyłach starego BUWu. Nie miałem pojęcia, o co może chodzić. Nie chciało mi się wychodzić z domu tak wcześnie, ale brzmiał na zdesperowanego, więc się ogarnąłem.
Szybki prysznic, papieros i kawa na śniadanie, ogolenie mordy, spakowanie torby i przebranie się w jakieś świeże ciuchy — dwadzieścia minut później byłem gotów do wyjścia. Nakarmiłem jeszcze Ame, a potem rozejrzałem się po salonie i wyszedłem.
Kumpel stał przy ścianie, nerwowo stukając piętą w krawężnik. Kiedy mnie zobaczył, rozejrzał się konspiracyjnie i zaciągnął mnie w odludne miejsce za budynkiem… Bodaj lingwistyki. Mały kawałek zieleni, wiśniowe drzewka, które sprawiały, że nie było nas widać z okien — zachowywał się zbyt podejrzanie.
On, który potrafił na środku ulicy wykrzyczeć do mnie swój pin do karty, bo zbyt ciężko było mu podejść, teraz ukrywał się po krzakach.
— Wrócili — szepnął tak, że ledwo w ogóle domyśliłem się co mówił.
— Kto, mafia?
Dostałem w łeb. Aż zobaczyłem przed oczami gwiazdki. Otrzymałem pełną wulgaryzmów reprymendę na temat mojego lekkomyślnego zachowania, a potem wreszcie przeszedł do rzeczy.
— Znaleźli mnie. Muszę się przeprowadzić. Muszę u ciebie zostać!
— Nie możesz po prostu iść na psy?
— Pojebało cię?! Żeby mnie zamknęli?
— Przecież ojciec cię wyciągnie… — westchnąłem znużony.
Miałem wrażenie, że miał paranoję. Nie powinienem wypowiadać się w tym temacie, bo ze mną nie było lepiej, ale naprawdę zachowywał się nienormalnie. Dostali pieniądze, czego mogli chcieć więcej?
Wyciągnąłem klucze i wetknąłem pęczek w jego dłoń. Drugi dzień z kolei byłem zdecydowanie zbyt dobry, to się jeszcze na mnie zemści.
— Dorób sobie parę i przynieś mi wpół do piąte na Oboźną. Od dziś zaczynasz szukać mieszkania. Nie będziesz na mnie żerować. Nie po to się przeprowadziłem, żeby mieszkać z tobą — westchnąłem zmęczony.
Michał pokiwał głową, udając, że mnie słucha i pobiegł, każąc mi chwilę odczekać, że niby mogą go obserwować i nie chce, żebym wpadł. Chyba raczej nie chciał, żeby dowiedzieli się, gdzie mieszka, bo nie mógłby cieszyć się wygodami mieszkania za frajer… Za jakie grzechy?
Dobrze, że miałem sporo zajęć. Mogłem się od tego oderwać. Powinienem polecić Michałowi swojego psychiatrę. Podchodziłem bardzo sceptycznie do zmiany lekarza, ale ten wydawał się rozsądny. No i chętnie przepisał mi to, co chciałem, a to niezwykle ułatwiało życie.
~*~
Kiedy przyszłam w pod salę, oczywiście jak zwykle nikogo nie było. Zajęłam miejsce na dwuosobowej, skórzanej kanapie i rzuciłam torbę na miejsce obok. Zawsze tak robiłam, żeby nikomu nie przyszło do głowy usiąść obok.
Liczyłam na spokojne dwadzieścia minut przed przerwą, ale oczywiście ktoś musiał się zjawić i pokrzyżować moje plany. Wysoki, szczupły chłopak w bluzie z kapturem zaciągniętej niemal do nosa krążył nerwowo w tę i we w tę toż obok mnie. Właściwie nigdzie indziej nie mógł, bo korytarz nie należał ani do najszerszych ani do najdłuższych, ale to i tak go nie usprawiedliwiało. Na dodatek bełkotał coś pod nosem.
Zamierzałam go zignorować, ale kiedy usłyszałam, że mówi o Sebastianie, postanowiłam jednak zagadać. Z czystej ciekawości.
— Czekasz na profesora Michaelisa? — zagadnęłam obojętnie.
Nieznajomy odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie tak, jakby mu pół rodziny wytłukła i zaraz miała dobić i jego. Dopiero wtedy zorientowałam się, że go znam.
— Przepraszam, profesorze Stawski, nie poznałam pana.
— N-nie szkodzi, eee…
— Szymańska, Katarzyna.
— Właśnie. Nie szkodzi, pani Kasiu. Tak, czekam na Sebastiana, muszę oddać mu klucze do mieszkania. Pewnie pani przeszkadzam?
— Nie, spoko…jnie. — Zdążyłam tylko odpowiedzieć, kiedy otworzyły się drzwi do sali.
I dobrze, bo nie miałam pojęcia, co więcej mogłabym mu powiedzieć. Jakoś z dziwakiem łatwiej się rozmawiało, bo jego poznałam jako zwykłego człowieka, a tego tu… Też był ode mnie starszy raptem trzy, może cztery, a na pewno nie więcej niż pięć lat, ale jednak było czuć tę barierę student – wykładowca.
Michaelis został wewnątrz mieszkania,  które służyło jako miejsce zajęć. Kiedy z jego wnętrza wysypali się studenci, Stawski wszedł do środka. Chciał zamknąć drzwi, ale ich nie domknął. Dzięki temu słyszałam urywki ich rozmowy. Coś o mafii, mieszkaniu i paranoi. Czyli jednak dziwak mówił poważnie… Nie, żebym mu nie wierzyła, ale teraz nie miałam już żadnych złudzeń.
Kilka minut później, zanim zdążył przyjść ktoś z mojej grupy, Stawski wyszedł, a Michaelis wyjrzał przez drzwi i powiedział, że mogę wejść. W środku było zimno. Otworzył okno. Zostawiając mnie w sali, rzucił, że mogę je zamknąć za kilka minut, ale nie zamierzałam korzystać. Lubiłam chłód, lepiej mi się wtedy myślało, oddychało… ogólnie żyło.
Usiadłam na swoim miejscu, położyłam ręce i głowę na stole, a kiedy się ocknęłam, Michaelis stał nade mną z kartkówką. Dostałam pięć, więc czego się właściwie czepiał? Dobrze wiedział, że… Ach, miałam tego nie wykorzystywać. No cóż.
Na zajęciach traktował mnie nieco lepiej niż ostatnimi czasy. Parę razy mnie o coś zapytał. Mogłam wreszcie pokazać grupie, że w porównaniu ze mną są bandą leniwych debili. Poprawiło mi to humor. Potem chciałam zostać, żeby chwilę porozmawiać z dziwakiem na temat różnicy programowej, ale ograniczyłam się do wręczenia mu prezentu i ulotnienia się po krótkiej wymianie zdań. Widziałam po nim, że chciał wrócić do domu.
~*~
Wiem, że przyjaźń to skomplikowana relacja pełna zobowiązań i tak dalej… Ale czy ja robiłem zbyt mało?! Pozwoliłem Michałowi zabunkrować się we własnym domu. Zapłaciłem jakąś chorą sumę pieniędzy, żeby miał spokój. Nie wspominając już nawet o tym, co robiłem wcześniej. Należało mi się chyba trochę spokoju. On jednak uważał inaczej.
Wprawdzie kazałem mu przyjść przed zajęciami, ale to miała być szybka akcja, a on sterczał mi nad głową niemal całą przerwę, bełkocząc o tym, jak wydawało mu się, że ktoś go śledzi. Mógł naciągnąć kaptur na łeb jeszcze bardziej, wtedy na pewno nikt by się za nim nie oglądał. Bo to nie wyglądało ani odrobinę podejrzanie. Kretyn.
Kiedy wreszcie mnie opuścił, nie miałem już nawet wystarczająco dużo czasu, żeby zrobić sobie kawę. Poszedłem więc tylko po butelkę wody i niechętnie wsypałem do niej kofeinę w proszku. W przeciwnym wypadku nie dotrwałbym do końca zajęć. Poniedziałkowe nie były takie przyjemne, jak wydawało mi się początkowo, głównie z powodu braku przerw.
Na szczęście studenci byli równie wyzuci, co ja. Nie musiałem się zbytnio starać, nie przeszkadzali, słuchali, notowali i odpowiadali na pytania. Kate odpowiadała. Sprawiało jej to wyraźną przyjemność, dlatego nie protestowałem. Nikt inny na sali nie kwapił się do aktywności, tak było lepiej dla nas wszystkich. Tematyka zajęć również nie była zbyt wymagająca: powtórka z zagadnień gramatycznych z poprzedniego semestru, trochę nowego słownictwa pogodowego. Byłem zadowolony, że nie musiałem się już męczyć. Nie chciałoby mi się tłumaczyć tego wszystkiego od początku. Nawet jeśli któryś z uczestników nie miał pojęcia, o czym mówiłem, nie ważył się odezwać – przynajmniej jeden sukces: odpowiednio odczytali moje intencje.
Kiedy zajęcia dobiegły końcu, w studentów wstąpiły nowe siły. Ożywili się i w ciągu dwóch minut ulotnili się z pokoju. Wszyscy, oprócz call girl (której miałem już tak nie nazywać!). Dziewczyna niezwykle zwlekała z wyjściem, a kiedy upewniła się, że jesteśmy sami, wyciągnęła coś z torby i do mnie podeszła.
— Chciałam podziękować — mruknęła zdawkowo, jakby odpowiadała na niewygodne pytanie, ale domyśliwszy się, o co jej chodziło, nie miałem tego za złe.
— Dziękuję — odparłem, rezygnując z „nie trzeba było”, by nie rozpętać kolejnej wojny o wdzięczność.
— Nie ma za co. Mogę o coś zapytać?
— Hm?
— Stawski to twój dobry znajomy?
— Nie sądzę, żeby udzielanie takich informacji… Ehhh… No dobrze. Tak, to mój wieloletni przyjaciel — wydusiłem.
I tak cały mój dystans zniknął bezpowrotnie, nie warto było dalej udawać i utrudniać sobie życia. Mogłem tylko marzyć o tym, że choć raz wszystko potoczy się po mojej myśli i nie będę miał problemów.
— Więc się nim zajmij. Zawsze był ułożony i spokojny, sporo się o nim mówi na kampusie. Ostatnio jest strasznie spięty, jakby go coś prześladowało. A to się odbija na ocenach ludzi. To niesprawiedliwe — wyjaśniła chłodno.
A ja głupi myślałem, że się o niego martwiła. Za dużo sobie wyobrażałem. W końcu była studentką – niezwykle specyficzną, introwertyczną i, by być w pełni szczerym, zdziwaczałą. Zbyt wybuchowa mieszanka cech, by wykazywać się zmartwieniem o kosmitę zwanego wykładowcą.
— Ma problemy, zajmuję się tym.
— Skoro ty się tym zajmujesz, ktoś powinien trzymać za was kciuki, bo na modlitwy już chyba zbyt późno — prychnęła złośliwym śmiechem.
Jeśli próbowała być miła, to zdecydowanie jej nie wyszło. Nie byłem pewien, czego tak właściwie chciała. Nie odpowiedziałem. Odpakowałem za to niewielki prezent, by zobaczyć wewnątrz pudełko Bozity i długie Marlboro. Spojrzałem na dziewczynę, a ona wzruszyła nerwowo ramionami, starając się udawać obojętną i zrelaksowaną.
— Podobno to dobre żarcie. A dłuższe fajki bardziej ci się przydadzą, jarasz jak smok.
— Chcesz mnie zabić? Dziękuję, to niezwykle miłe.
— Znam tańsze sposoby, ale, po raz kolejny: nie ma za co.
Odwróciła się i machnęła mi na pożegnanie, a potem wyszła. Musiałem jeszcze spakować uczelnianego laptopa i przenośne radio, dlatego nawet nie próbowałem się spieszyć. Zresztą w domu czekał na mnie dorosły, rozhisteryzowany mężczyzna. Gdzie popełniłem błąd?!
Oczywiście, kiedy tylko wszedłem do domu, poczułem zapach alkoholu. Michał nie próżnował. Siedział przy stole z butelką drogiej whisky. Mojej drogiej whisky, którą trzymałem w barku na specjalną okazję, którą na pewno nie było jego pasożytowanie. Podszedłem do niego, chwyciłem flaszkę i odstawiłem ją na miejsce.


2 komentarze:

  1. O jezu... rozwalił mnie ten rozdział. Czyta się świetnie... w końcu to nabiera kształtów i obiera konkretny kierunek. Michał i jego spotkanie z Kasią na kampusie. A ten tekst : " spojrzał na mnie tak, jakby mu pół rodziny wytłukła i zaraz miała dobić i jego. " genialny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle w Dziwaku jest sporo takich zdrowo powalonych tekstów. Lubię takie, więc nimi ocieka :P. Cieszę się, że się podoba i oby następne też sie podobały :D.

      Usuń

.