Dziwak z dyplomem – 13

Rozdział jest niebetowany, bo zepsuł mi się telefon i mam ważniejsze problemy niż kilka literówek. Poprawię, jak będę mieć czas.

~*~
— Jeśli planujesz zalewać się w trupa i zakwaterować się w śmietniku pod blokiem, przynajmniej nie marnuj mojego alkoholu — mruknąłem, zabierając ze stołu skręta.
Odpaliłem go i usiadłem na kuchennej wysepce przodem do wnętrza salonu, w którym zaskakująco panował porządek.
— Czekałem na ciebie — oświadczył, ignorując moje słowa.
Z lodówki wyciągnął drugą butelkę, taką samą, a potem otworzył ją i napełnił dwie szklanki. Wręczył mi jedną z nich, a potem usiadł na prześle naprzeciwko mnie, stawiając swój trunek pomiędzy moimi nogami.
— Zbrzydło ci chlanie do lustra?
— Żebyś wiedział. Zbyt piękny jestem, napaliłem się.
— No cóż. Są gusta i guściki.
Upiłem odrobinę trunku, zaciągnąłem się zielskiem i od razu poczułem się lepiej. Byłem ciekaw, o czym Michał myślał tak naprawdę. Ciężko było go wyczuć. Tak naprawdę wcale nie był takim idiotą, za jakiego starał się uchodzić na co dzień. Byłem pewien, że to system obronny. Każdy z nas jakiś miał. Moje robiły ze mnie wyrzutka społeczeństwa, a jego pomagały wykreować postać beztroskiego i porywczego mężczyzny, któremu nie udało się dojrzeć na czas.
— No — westchnął i sięgnął po swoją szklankę, ale zamiast niej, chwycił mnie w kroku.
Mogłem się tego spodziewać, ale miałem nadzieję, że da mi spokój. Wybitnie nie miałem nastroju, żeby znowu pozwolić mu rozpychać sobie tyłek. Ciekawe, czy gdybym mu odmówił, to by cokolwiek dało? Nigdy nie spróbowałem, zawsze jakoś zdołał przekonać mnie do swego, był w tym naprawdę dobry. Albo ja byłem aż tak samotny, że jeden jego dotyk potrafił mnie podniecić. Miałem zamiar się przekonać, jeśli kiedyś zdarzy mi się być w jakimś prawdziwym związku.
— Znowu? Nie jestem twoją seks zabawką.
— Nie zamierzam cię bzykać. Kurwa, Seba, ty zawsze o jednym? Droczę się tylko — zakpił, w końcu sięgając po szklankę.
Poczułem ulgę i irytację, a potem załamałem się sam nad sobą. Chciałem i nie chciałem się z nim przespać, chyba byłem kobietą, bo takie problemy z podejmowaniem decyzji na pewno nie były normalne u mężczyzn.
— Ha! Stanął ci! Jesteś zabawny — zaśmiał się Michał, zerkając na moje napięte w kroczu spodnie.
Oparł podbródek na kawałku blatu pomiędzy moimi nogami, jakby tylko czekał, aż mimowolnie rozchylę je, dając mu jasno do zrozumienia, czego chciałem. Moje ciało zwyczajnie mnie zdradzało! Cholerny dezerter!
— Zamknij mordę.
— No nie wstydź się. Obciągnę ci, pasi?
Nie, kurwa, nie pasi, ale wyjaśnij to mojemu fiutowi! Nie odpowiedziałem. Penis uznał, że teraz on będzie mózgiem i zupełnie odciął połączenie: prawdziwy mózg – reszta ciała. Rozpiąłem spodnie, wciągnąłem cholernego dyktatora na wierzch i wpatrywałem się w przyjaciela ciekaw, czy naprawdę to zrobi, czy tylko mnie wyśmieje.
Nie wyśmiał. Obciągnął mi zawodowo. Robił to tak doskonale, że prawie spadłem z blatu, dlatego ostatecznie oplotłem go nogami, żeby zapewnić sobie chociaż minimum stabilizacji. Ale Michał znęcał się nade mną, robiąc wszystko, bym nie doszedł, póki nie zacznę wydzierać się z rozkoszy. Jak zwykle. Doskonale wiedział, że mnie to krępowało, ale nigdy się tym nie przejmował. Nie muszę wspominać, że ostatecznie postawił na swoim?
~*~
W poniedziałkowy wieczór rozpoczęła się niezwykle żarliwa dyskusja na łamach grupy mojego roku. Okazało się, że ten, kto układał plan – a musiała to być wybitnie niekompetentna osoba – zapomniał, że powinniśmy mieć jeszcze jeden wykład. I tak dostaliśmy emaila na skrzynkę roku z informacją, że we wtorek mamy stawić się o godzinie trzynastej piętnaście pod salą wykładową. Oczywiście wszyscy zaczęli się burzyć, że to niemożliwe, że bezprawie i takie tam… Mnie to przeszkadzało, byłam w stanie zwlec się z wyra na odpowiednia godzinę, ale w ramach solidaryzowania się z innymi studentami, którzy musieli wyjść z domu, żeby pracować, w ankiecie zagłosowałam za zmianą godziny wykładu sprzed zajęć o piętnastej, na po nich, czyli o szesnastej czterdzieści pięć.
Starościna napisała maila i chwilę później otrzymaliśmy odpowiedź, że nie ma takiej możliwości i mamy chodzić tak, jak nam kazano. Jednak studencka brać nie zamierzała pozwolić sobie dmuchać w kaszę nawet na piątym roku. Przez całe studia władze wydziału ciągle odstawiały podobne numery i tym razem zwyczajnie przegięły pałę. Uzgodniliśmy niemal jednogłośnie (oczywiście jedna zidiociała kujonka musiała być przeciwko, bo przypadkiem kij by jej się z dupy wysunął), że nie przyjdziemy o trzynastej za to zaraz po zajęciach o piętnastej udamy się pod salę wykładową i będziemy ją okupować, póki nie uda nam się ugrać tego, czego chcemy.
Byliśmy już dorośli, nie  zamierzaliśmy sobie pozwolić na takie traktowanie. Poza tym, nie wiem jak inni, ale ja zawsze chciałam zrobić coś podobnego. Chociaż nie lubiłam dużych zbiorowisk ludzi, gardziłam fanatyzmem i wszelkimi manifestacjami – bez względu na to czy były słuszne – miałam takie małe marzenie, żeby kiedyś to zrobić. Dlatego czułam się nawet podekscytowana na myśl o tym.
Z dziewczynami żartowałyśmy na czacie, że trzeba będzie wziąć namioty i prowiant, bo szybko nie wyjdziemy, ale okazało się, że na piętrze znów zepsuł się automat i sprzedawał wszystko za złotówkę, a czasem nawet wydawał dodatkowe dwa złote reszty. Uznałyśmy więc, że z głodu nie umrzemy. Przygotowałyśmy tylko wcześniej ładowarki do telefonów i resztę wieczoru przegadałyśmy w bojowym nastroju.
Zapewne tylko szukałam sobie pretekstu, ale uznałam, że wypadniemy znacznie lepiej, mając poparcie wśród wykładowców. Zaproponowałam to na grupie. Ludzie zareagowali dziwnie entuzjastycznie, biorąc pod uwagę, że w zasadzie nie zwykłam się tam udzielać, a już na pewno nie wychodziłam z żadną upierdliwą inicjatywą. No ale tym razem wyszłam i od razu stwierdziłam, że napiszę do Michaelisa.
Sięgnęłam po telefon i wstukałam krótką wiadomość.
„Uczelnia robi nas w chuja.”
Skasowałam ostatnie słowo, zastępując je czymś mniej wulgarnym:
„Uczelnia robi nas w bambuko. Będziemy jutro strajkować pod 318. Przydałaby się pomoc wykładowców. Co ty na to?”
„Bambuko” brzmiało cholernie idiotycznie, ale jakoś nie czułam się zbyt dobrze na myśl o przeklinaniu do niego w smsach. Jednak różniło nas te kilka lat, jeden dyplom i rola społeczna, więc to chyba zupełnie zrozumiałe.
Na odpowiedź musiałam czekać jakąś godzinę, w trakcie zdążyłam napisać jeden tekst do pracy, więc pewnie tyle się właśnie zeszło, chociaż nie śledziłam tego z zegarkiem w ręku.
„Nie powinienem ingerować, ale powodzenia.”
Nie tego się spodziewałam, w sumie nie wiedzieć czemu, bo właśnie taka odpowiedź była najbardziej oczywista. Westchnęłam ciężko i przez moment ubierałam myśli w słowa, żeby nie zabrzmieć jak prostaczka.
„Mogłam się spodziewać. Tchórzysz, dziwaku.”
Liczyłam na to, że uda mi się go sprowokować, ale w odpowiedzi dostałam absolutny brak odpowiedzi. Obraził się? Faceci…. Nie zamierzałam go przepraszać, dopraszać się, ani pisać nic więcej. Nie chciał, to nie chciał, jego sprawa. Miał szansę pokazać się w gronie studentów jako ten surowy wykładowca, przed którym wszyscy drżą, ale którem jednak zależy na studentach. To znacznie poprawiłoby jego pozycję, poparcie uczniów znaczyło więcej, niż mogłoby się wydawać. Ale skoro wolał uchodzić za surowego, obojętnego na wszystko i wyobcowanego nawet w gronie wykładowców – nie zamierzałam pomagać mu na siłę.
~*~
Po tym, co zrobiłem w poniedziałek, czułem się naprawdę dobrze. Rzadko w ostatnich czasach zdarzało mi się dojść i nie przypłacić tego bólem dupy, ale tym razem się udało. Gdyby bywało tak częściej, nawet bym to polubił, oczywiście ignorując całą emocjonalną papkę, która się z tym wiązała. Nie chciałem nawet się zastanawiać, co o tym myślę, a już tym bardziej nie planowałem nawet próbować dojść… do tego, co myślał Michał. To zbyt pojebane.
Zajęcia minęły niesamowicie szybko. Była czwarta, a ja wciąż byłem pełen energii i miałem niezwykle dobry nastrój. Pozwoliłem sobie nawet na kilka uśmiechów w stosunku do studentów. Do domu jednak nie chciałem wracać. Nie, żebym obawiał się niezręcznej sytuacji, w końcu mieliśmy ze Stawem tak długą historię podobnych incydentów, że byłoby niedorzecznym, gdybyśmy wciąż nie umieli z tym żyć. Po prostu dobrze czułem się wśród ludzi. Chciałem to wykorzystać, bo taka okazja zdarzała się bardzo rzadko.
Uznałem więc, że pójdę na ten idiotyczny strajk, o którym mówiła Kate. Jeśli miałbym na tym skorzystać… A nawet gdybym nie miał, zawsze unikałem wszystkiego, co wiązało się z przeciwstawianiem się obowiązującym zasadom w tak otwarty sposób. Może przyszedł czas na zmiany? Co mogli mi zrobić? Powiedzieć, że nie mam prawa głosu? Wiedziałem i bez nich.
Poszedłem. Niepewnie wyglądałem przez drzwi klatki schodowej, podglądając zbierającą się grupę studentów. Za kwadrans piąta był chyba cały rocznik. Odczekałem jeszcze dwadzieścia minut, żeby dołączyć do nich mimochodem, bo miałem po drodze.
~*~
— Paczcie, kto idzie — powiedziała Marta konspiracyjnym szeptem, dyskretnie wskazując drzwi klatki schodowej.
Od dwudziestu minut staliśmy na korytarzu przed drzwiami, torując wejście grupie, która miała mieć tam zajęcia. Kiedy dowiedzieli się, co robimy, dołączyli do nas i staliśmy tak razem. Prowadzący zajęcia z tamtymi też się dołączyć. Nieco nas to zaskoczyło, bo nie wyglądał na takiego, ale w tajemnicy przyznał, że jego też irytowały te ciągłe zmiany i dezinformacja. Bo przecież Informacja Naukowa powinna chociaż w tej jednej sferze być niezawodna.
— O kuuurwaaa — jęknęłam szczerze zszokowana.
W naszą stronę szedł nieco spłoszony Michaelis. Nie sądziłam, że po mojej ostatniej wiadomości rzeczywiście się zjawi. W ogóle zdążyłam już zapomnieć, że do niego pisałam. Dobra, nie zapomniałam, ale usilnie starałam sobie wmówić, że wiedziałam, iż nie miał o tej godzinie zajęć w naszym budynku tylko przez przypadek.
— Dzień dobry. Chciałbym dołączyć się do waszego strajku — powiedział niezwykle oficjalnie, uśmiechając się.
Tak, właśnie tak: uśmiechając się. Kurwa, nawet dobrze było muz  tym wyszczerzem na japie! Mało brakowało, a powiedziałabym to na głos. Czuwała nade mną Eliza Opatrzność, w odpowiedniej chwili trącając mnie w ramię.
— Dobry, profesorze. Zapraszamy! — krzyknęła na cały głos jedna z najbardziej atencyjnych kurew, jakie znałam.
Dziewczyna była… Nieznośna. Nikt jej nie trawił. Na początku znalazła sobie grupkę znajomych, z którymi cisnęła wszystko i wszystkich, ale ludzie dojrzeli, zrozumieli, że zachowywali się jak banda kretynów, a potem ją olali i w ten magiczny sposób została sama. Mieliśmy wszyscy nadzieję, że dzięki temu wreszcie zamknie gębę i będzie spokój, no ale skąd! Gadała jeszcze więcej i zadręczała wszystkich wykładowców, bo poza nimi nikt z nią nie rozmawiał. Oni zapewne też by tego nie robili, gdyby nie musieli być kulturalni.
— Uciekaj! — krzyknęłam szeptem, licząc na to, że dziwak mnie usłyszy i zrozumie, że próbowałam mu pomóc, ale nie wyszło.
Dopadła go i zaczęła zadręczać jakąś próżną gadaniną. W zasadzie zaczęło mnie to bawić. Początkowo wydawał się zainteresowany rozmową, ale po krótkiej chwili, kiedy zorientował się, jak bardzo źle ocenił sytuację, zaczął dyskretnie rozglądać się wokół, szukając ratunku, którego nikt już nie chciał mu udzielić.
Ja też nie chciałam, wolałam ponapawać się jego cierpieniem. Najważniejsze, że przyszedł, nie musiał mieć dobrego nastroju, to było opcjonalne. Gdyby był bystrzejszy, nie doszłoby do tego. Jego wina.
Staliśmy pod salą do końca zajęć, do osiemnastej piętnaście. Nikt się nami nie interesował jakoś wybitnie. Nikt ważny, znaczy się. Dołączali do nas nowi, część sobie poszła, bo po co zadawać sobie trud, skoro można zwalić robotę na innych. Wykładowcy za to mijali nas, udając, że wcale nie stoimy pod drzwiami. W końcu część przeniosła się do środka, żeby podładować telefony.
Ja poszłam zapalić, a dziwak wyczuł ratunek i pobiegł za mną. Spotkaliśmy się w windzie, bo przecież schodami by nie poszedł – zupełnie by się zbłaźnił.
— Przyszedłem — powiedział, kiedy metalowa trumna ruszyła i miał pewność, że nikt nas nie usłyszy.
— Jest wtorek — odparłam obojętnie.
— Słucham?
— Myślałam, że wymieniamy oczywistości — prychnęłam, ukrywając, że tak naprawdę cieszyłam się z jego obecności – nie zasługiwał na tę wiedzę.
— Ach tak. Rozumiem. Nie masz na sobie płaszcza.
— Nie uczesałeś się.
— Masz wory pod oczami.
— A ty rozpięty rozporek.
Na ostatnie słowa spojrzał nerwowo w dół, by upewnić się, że mówiłam poważnie. Zaczerwienił się, poprawił spodnie i odwrócił wzrok.
— Gdzie się gapisz…
— Przecież nie przelecę cię wzorkiem, kto by chciał?
— Zdziwiłabyś się — odgryzł się i wyszedł, gdy tylko otworzyły się drzwi.
Zostałam chwilę dłużej, ledwo zdążając w ogóle wysiąść. Mówił poważnie? Naprawdę kogoś ma? Ktoś go bzyka? On kogoś bzyka? Kobieta, mężczyzna? Nie wiem, czemu mnie to obchodziło. Zwyczajnie założyłam, że takie indywiduum jak on jest skazane na samotność tak samo, jak i ja. W końcu zjawił się pod moimi drzwiami, gdy napisałam do niego tak po prostu. Odpowiadał na wiadomości, jakby nie miał nic lepszego do roboty… Więc jednak kogoś miał. Jak wszyscy. W sumie co ja się dziwię?
Dołączyłam do niego przed drzwiami. Odpaliłam papierosa i staliśmy tak w milczeniu, wypuszczając co chwilę dym. Niezręcznej atmosfery nie dało się zignorować. Była wyraźniejsza niż te mgliste obłoczki trucizny, które się z nas wydobywały.
— Gratuluję, znaczy… No cieszę się, czy co tam się w takich chwilach mówi — mruknęłam nieskładnie, nie zamierzając dawać mu satysfakcji.
Mnie się nie gasi. Nie daje się sprawić, że zaniemawiam. Nie i chuj!
— To nic poważnego — odparł, chociaż wcale nie pytałam go o wyjaśnienie.
Ale poczułam się lepiej, słysząc, że jednak nie miał nikogo, kto akceptowałby go tak, jak mnie nigdy nikt nie zaakceptuje. Ze wzajemnością zresztą.
~*~
Nie wiem, po cholerę się tłumaczyłem. Byłem w doskonałej pozycji, udało mi się zamknąć jej niewyparzoną gębę i poczuć się tak, jak powinien czuć się dorosły wobec małolaty: PEWNIEJSZY. Ale nie byłbym sobą, gdybym tego nie spierdolił.
Pokręciłem głową nad swoją niebotycznych rozmiarów głupotą i w pełni oddałem się paleniu. Niech myśli, co chce. Nie zamierzałem stać się tematem plotek i dochodzenia ciekawskich dzieci. Lepiej więc, by sprawa była jasna. Tylko o to mi chodziło. Nic więcej, bo niby co innego?
— Wracajmy. Budynek zamykają za niecałe dwie godziny. Planujecie tu nocować?
— A bo ja wiem? Jak będzie trzeba, to możemy. Automat daje żarcie za darmo.
— Ciekawe. A jest w nim coś, czym nie zatrujemy się bardziej, niż już jesteśmy struci?
— Cała gama raka. Górna półka: rak piersi – lepiej nie ryzykuj. Druga: rak prostaty – również nie polecam. Trzecia: rak żołądka, a na czwartej wybuchowa kombinacja raka wszystkiego.
— Nie zostanę na noc — oświadczyłem, ignorując złośliwą odpowiedź.
— A ktoś cię prosił? — prychnęła tak, jakby jednak była urażona moim stwierdzeniem.
— Nie.
— To idź do domu.
— Nie…
Znów zaprzeczałem sam sobie jak – nie przymierzając – nastolatka przed okresem, ale odrzuciła mnie z taką łatwością, że właściwie postanowiłem zostać jej na złość. Miałem ze sobą leki, miałem kawę w pokoju, klucz w kieszeni, naładowany telefon, laptopa i pewność, że żadna ze studentek nie spróbuje ze mną niczego niewłaściwego, bo zbyt wiele będzie ich krążyło po budynku, pod warunkiem, że w ogóle ktoś pozwoli im zostać.
Wróciliśmy na górę. Ta irytująca cholera, która nie dawała mi żyć, odkąd tylko się zjawiłem, próbowała wyjaśnić coś jednej ze sprzątających. Widziałem nawet, że wręcza jej pieniądze. Cóż, skoro tak chciała rozegrać sprawę. Miałem to w dupie. Jeśli będą mieli do mnie problem, powiem, że myślałem, że wszystko jest legalnie. Drugi wykładowca – nie pamiętałem jego imienia, trochę wstyd – również został, więc byłem w pełni kryty. A jeśli nie, to znajdę sobie pracę gdzie indziej. Miałbym z głowy całe to problematyczne miasto, irytującego przyjaciela, cholerną call girl i problemy z powrotem do domu.
Sprzątająca dała dziewczynie klucz i kazała nam wejść do sali wykładowej i zamknąć się w niej, póki wszyscy nie wyjdą. Po wpół do dziewiątej miało być już spokojnie. Kazała tylko rolety (nie wiem po co, bo połowy brakowało…) i nie robić imprez.
Oczywiście pierwszym, co zrobiły dzieci uważające się za dojrzałych dorosłych, było włączenie komputera i szukanie na pirackich portalach jakiegoś filmu. Zanim uzgodnili między sobą, co będziemy oglądać, minęło dobre dwadzieścia minut. Stanęło na jakiś science-fiction. Przynajmniej gust do filmów mieli nienajgorszy.
Irytowało mnie, że nie mogłem palić. Źle się czułem zamknięty w pokoju z tyloma osobami, denerwowałem się i potrzebowałem nikotyny. Nie planowałem tego robić, ale w końcu się poddałem. Otworzyłem na oścież okno na samym końcu i odpaliłem papierosa, który okazał się jednym z dowcipów Michała – mieszanką tytoniu ze skrętem. Na szczęście chyba nikt nie wyczuł charakterystycznego zapachu pośród smrodu trucizny. Drugi wykładowca nic nie powiedział, nikt nic nie powiedział.
Ale w ślad za mną poszło kilkoro studentów. Chwilę później wyciągnęli butelki z alkoholami, jedzeniem, karimaty i całą swoją elektronikę. Od początku planowali zostać na noc… Jednak mogłem wrócić do domu, jak zwykle wpakowałem się w gówno, bo za bardzo zawierzyłem chwilowej dobrej passie. Życie było jednak mściwą, wredną suką. 


4 komentarze:

  1. Po pierwsze : Sorki za tak długi brak odzewu!!! Ale zwale to wszystko na chorobę, uroczystości rodzinne i ten kawał złomu ,któremu się klawiatura schrzaniła. A po drugie : rozdział boski! <3 <3 <3

    Jak ja uwielbiam strajki <3 (szczególnie te szkolne - nie jeden raz zaszczyciłam takie swoją obecnością ;P )A jak Sebuś się do nich dołączył to już w ogóle siódme niebo :) . Tylko mi go szkoda, ponieważ uczepiła się go ta dziewucha , którą najwyraźniej świerzbi język , bo dawno nie miała obcasa w przełyku. No i ten .............. rozporek he he ;P :D Coś te oczywistości zboczyły w nie ten kierunek co trzeba xd Ale dobrze. Przynajmniej się trochę pośmiałam :D No a skoro mamy już ten strajk to alkohol musi być! (kochana Polska krew xd )

    Dobra, poleciałam lekko od końca (ale to już tak między nami ;) ) A teraz czas na obgadywanie Michałowej pięknej gęby i o tym jak doszedł za przy asyście lustra xd No ale przynajmniej pokazał, że potrafi być chociaż w tych sprawach samowystarczalny. Lecz niestety Sebastian nie. I tutaj wcisnę pochwałę o tym jak dobrze umiesz spojrzeć na świat z męskiej perspektywy. Bez zbędnych duperelów, bez szczegółów, zagłębiania się w najmniejsze pierdoły na jakie zwracają uwagę kobiety. Po prostu jak facet.

    "(oczywiście jedna zidiociała kujonka musiała być przeciwko, bo przypadkiem kij by jej się z dupy wysunął)" xd Padłam :D I mam pytanie. Ile mniej więcej mają słów rozdziały dziwaka?

    To tyle. Przyznam, że nie raz sięgnełam ryjem parkietu xd Życzę weny .

    -Lady Fox-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, ile mają xD. Ten miał ponad 2500 słów, ale generalnie na to nie patrze. Staram się to urywać w takich miejscach, żeby miało sens. Dziś nie wiem,jak to wyszło, bo jak był w przedmowie - nie betowałam i dalej nie mam nastroju przez telefon.
      Najzabawniejsze jest to, że zarówno ta kujonka jak i ta irytująca, bazują na autentycznych sylwetkach dwóch idiotek z mojego roku na uczelni xDDDD. Także tak właśnie xD. Ten pocisk mnienrozwalił <3.
      Dzięki za komcia i życzę miłego kolejnego rozdziału za tydzień, czy kiedy tam będziesz mieć czas xD.

      Usuń
  2. Nadgoniłam ! YUPI ( Chociaż tu mi się udało bo na Róży się poddałam) bardzo przyjemnie mi się to czytało. Zarówno Seba i Kate są bardzo ciekawymi postaciami. Michała chętnie był udusiła i szczerze współczuję sobie jego " przyjaciela ". Szkoda mi trochę Sebcia, jest tak wykorzystywany ale jak to się mówi " jeśli masz miękkie serce to musisz mieć twardą dupę,,
    czekam na kolejnej rozdziały, duże weny bo taki świat i postacie pewnie nie są łatwe do pisania albo i nie
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * współczuję Sebie jego (...)
      Moja ukochana autokorekta :/

      Usuń

.