Dziwak z dyplomem – 15

Dobra wiadomość dla fanów Dziwaka! 
Może nie wszyscy wiecie, ale od teraz Dziwak zajmuje środowe miejsce Róży i pojawiać się będzie w każdą środę o godzinie 9.00.
Niby nic wielkiego, ale można to uznać za jego oficjalne zagrzanie miejsca w ramówce. Co prawda skąpy ten mój kanalik, no ale xD. 
To tyle na dziś, bo mam jeszcze trochę roboty. 

Miłego! :*

=========================


Nie byłem pewien, co właściwie się stało. Przez chwilę mnie zmroczyło, straciłem jasność umysłu. Ocknąłem się dopiero, kiedy poczułem szczypanie na policzku. Call girl mnie zszyła, najwidoczniej, bo już nie zalewałem się świeżą krwią. Tylko co właściwie się stało?
Miałem umyć brudną twarz, ale skupiłem się na rozpaczliwych próbach przypomnienia sobie, co właściwie zrobiłem. Jak bardzo się nie starałem, nie potrafiłem tego odtworzyć. W końcu zorientowałem się, że pomyliłem leki i wziąłem podwójną dawkę tego, co zwaliłoby z nóg konia. Nic dziwnego, że nie pamiętałem. Ale musiałem sobie przypomnieć. Dziewczyna wydawała się taka wściekła i przerażona…
— Kurwa, dobierałem się do niej! — krzyknąłem nagle, gdy przed oczami błysnął mi moment, jak nasze usta złączyły się w jakiejś parodii pocałunku. — Kurwa, kurwa, kurwa! Nie… Kurwa, nie zrobiłem tego. Tylko nie to. Muszę to wyjaśnić, ja nie chciałem. Przecież… Nie! Kurwa! — mówiłem sam do siebie, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić.
W akcie desperacji wyciągnąłem telefon i zacząłem wydzwaniać do Michała. Kretyn oczywiście spał! Wybiegłem na korytarz. Zacząłem się rozglądać, ale nigdzie jej nie widziałem. Pobiegłem do sali wykładowej i łazienki po drodze, ale jej tam nie było. Wróciłem się i pobiegłem do drugiej.
Zastałem ją siedzącą na podłodze z zapuchniętymi oczami i śladami po łzach na policzkach.  Co ja jej zrobiłem?! Powoli podszedłem do niej i kucnąłem naprzeciwko. Wyglądało na to, że płakała tak długo, aż nie zasnęła, bo wyraźnie nie zdawała sobie sprawy, że byłem tuż obok. Ryzykowałem. Zaraz za drzwiami spały jej dwie koleżanki. Jeśliby coś usłyszały, byłbym skończony!
— Kate, musimy porozmawiać — szepnąłem, trącając ją w ramię.
Otworzyła oczy i chciała krzyczeć, ale odruchowo zasłoniłem jej usta dłonią. Kopałem sobie grób. Nie powinienem był tego robić, ale tak panicznie bałem się, że ktoś mnie wyda i znów będę musiał przeżywać to piekło, że zgotowałem jej własne.
— Błagam, nie krzycz. Wyjaśnię ci. Ja… Pomyliłem leki. Nie chciałem. Nie zrobiłbym tego, nie mógłbym! — tłumaczyłem, wciąż trzymając rękę na jej ustach.
Zaczęła się szarpać, ugryzła mnie w dłoń i zdołała się wyrwać. Jednak nie krzyczała. Nie uciekała. Chyba była w szoku, bo tylko zlizała z ust krew i patrzyła na mnie pustym wzrokiem.
— Kate? — zapytałem niepewnie. — Nie powiesz nikomu, prawda?
Wiedziałem, jak cholernie źle to  w tej sytuacji brzmiało, ale było silniejsze ode mnie. Musiałem mieć pewność. Nie wykorzystałbym jej! Nie śmiałbym! Nie po tym, co przeżyłem. Nie po tym, co przeszła ona.
— Nienawidzę cię, dziwaku… Zostaw mnie w spokoju, twoja pieprzona dupa jest bezpieczna — powiedziała w końcu zachrypniętym głosem.
Czułem się tragicznie. Zawiniłem, zrobiłem coś strasznego, niewybaczalnego. Nie planowałem się nawet tłumaczyć. To nie miało sensu, nie zasługiwałem na to, by zostać wysłuchanym do końca. Mój pieprzony umysł po raz kolejny wystąpił przeciwko mnie, niszcząc jedyną namiastkę międzyludzkiej więzi, jaką udało mi się zawiązać w tym mieście.
I nie miałem prawa prosić o wybaczenie. Jakim ja byłem idiotą… Wróciłem do swojego gabinetu i usiadłem w oknie. Przez moment poważnie rozważałem skok, ale wtedy Michałowi przypomniało się, że ma telefon i zaczął się do mnie dobijać.
— Pocałowałem studentkę… — mruknąłem do słuchawki, zanim przyjaciel zarzucił mnie serią pytań.
— Gdzie jesteś?
— Nowy Świat sześćdziesiąt dziewięć. Strajkuję z dzieciakami. Stawie? Spierdoliłem…
— Nic nowego. — Usłyszałem w odpowiedzi.
Nie oczekiwałem wsparcia, ale gdyby był chociaż odrobinę mniej krytyczny…
— Załatwię to jutro. Powiedz tylko, która to.
— Nic nie będziesz robił! Pogorszysz sprawę!
— Ty pomogłeś mnie, ja pomogę tobie. Tak to działa, nie?
Wahałem się. Nie miałem pojęcia, co mógłby zrobić. Pierwszym, co przychodziło mi do głowy, było zadbanie o to, by dziewczyna zupełnie straciła wiarygodność. Ale nie chciałem jej tego robić. To był mój błąd i nie powinna za niego płacić. A jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby Michał poszedł z nią porozmawiać i jakimś cudem rozwiązał sprawę.
— Obiecaj, że nie nabruździsz jej w życiu — westchnąłem, przyjmując jego pomoc.
— Tak, tak. Nic jej nie będzie. Cholera, stary, za kogo ty mnie masz? Idź spać, przyjdę tam rano, jeśli w ogóle wstanę. Nara.
— Mhm…
Zszedłem z parapetu. Moja śmierć niczego by nie rozwiązała. Poza tym epizod z samobójstwem miałem już za sobą i nie chciałem do tego wracać. To były kiepskie czasy. I strajk studentów nic by nie dał, gdyby w jego trakcie trzymany w roli zakładnika wykładowca wyskoczyłby przez okno. Oczyma wyobraźni widziałem te nagłówki… Powinienem do niej wrócić.
„I nie waż się do niej leźć!”
Nie miałem pojęcia, skąd wiedział, ale ten sms przyszedł w idealnym momencie. Byłem żałosnym życiowym nieudacznikiem, ale nigdy nie sądziłem, że jestem aż tak przewidywalnym żałosnym nieudacznikiem.
~*~
Wściekłam się niemiłosiernie. To ja tu próbowałam sobie tłumaczyć, że to nie jego wina, żeby jakoś wziąć się w garść i naprawdę go nie znienawidzić, a on przychodzi, żeby się upewnić, że go nie wydam. Dobrze wiedzieć, jak dużo dla niego znaczyłam jako człowiek. W tamtej chwili straciłam do niego szacunek.
O śnie mogłam zapomnieć. Miałam w sobie zbyt wiele emocji, które nie uchodziły nawet odrobinę wraz z dymem tytoniowym. Siedziałam więc dalej w łazience, wietrząc i starając się uspokoić – oczywiście bezskutecznie. Godziny snuły się tak, jak chyba jeszcze nigdy. Co gorsza wiedziałam, że kiedy to wszystko się skończy, będę musiała iść na japoński. Na japońsku, który prowadził pieprzony Michaelis!
Koło szóstej, kiedy pierwsi strajkujący powstawali z martwych, podejmując heroiczną próbę odnalezienia czegoś do picia, by pozbyć się Sachary z gęb, uświadomiłam sobie, że właściwie zachowanie dziwaka nie było aż takie tragicznie złe,  jak mi się zdawało. Ja pewnie postąpiłabym podobnie. W końcu zawsze dbałam przede wszystkim o siebie i jeszcze dwanaście godzin wcześniej byłam niemal pewna, że on robi tak samo. W środę o szóstej byłam już całkowicie przekonana, że tak wyglądała prawda.
Wciąż byłam na niego wściekła, ale z racji tego, że będę go oglądać dwa razy w tygodniu do końca roku, uznałam, że byle pretekst, aby tylko go nie nienawidzić, będzie dla mnie bardzo korzystny. Czując się nieco lepiej, choć wciąż nie wiedząc, czy powinnam się zjawić na zajęciach po tym, co się stało i tym, co nie nadeszło (tak, śnie, o tobie mowa!). Nie miałam jednak zbyt wiele czasu, by to przemyśleć, bo dziewczyny się obudziły i musiałam skupić się na udawaniu, że wszystko było w porządku. Nie musiały przejmować się moimi bezsensownymi problemami. Poza tym nie chciałam na razie mówić nikomu o pocałunku, bo czułam się z nim źle, jakbym to ja zrobiła coś nieodpowiedniego.
Przed siódmą wszyscy byli już na nogach. Zbieraliśmy się z powrotem pod trzysta osiemnaście, by kontynuować strajk. Kiedy zjawił się i dziwak, głośne rozmowy nieco ucichły w niezwykle nienaturalny sposób i wszyscy wpatrywali się w niego tak, że na jego miejscu uznałabym, że znali prawdę. Oni jednak dziwili się, że rozciął sobie głowę. Michaelis natychmiast zniknął z pola widzenia, a wśród studentów zaczęły krążyć jakieś niestworzone plotki.
Mówiąc szczerze, nawet mimo złości, jaką czułam do niego tak mocno, że aż robiło mi się gorąco, źle się czułam, śmiejąc się z niego w taki sposób. Niby zawsze to robiłyśmy, nie miałyśmy na myśli niczego złego – po prostu beka, jak każda inna – ale zwyczajnie nie potrafiłam czerpać z niej takiej samej satysfakcji.
Dziewczyny oczywiście zauważyły, ale na pierwsze pytanie o to, co się ze mną dzieje, wykpiłam się nieprzespaną nocą. Nawet nie musiałam kłamać. Dobrze, bo nie lubiłam. Potrafiłam, ale uważałam, że to głupie, dlatego kłamstwa zachowywałam jedynie na specjalne okazji. Na co dzień ewentualnie mijałam się z prawdą.
O siódmej w budynku zjawili się pierwsi wykładowcy. Z uporem maniaka udawali, że nas nie widzą, ale kiedy godzinę później nie wpuściliśmy do sali grupy dyrektorki, wreszcie się nami zainteresowano. Kobieta zapytała, o co właściwie robimy cały ten szum, a wysłuchawszy nas i zobaczywszy, że popiera nas dwóch pracowników wydziału, poszła zadzwonić i kwadrans później wróciła, oświadczając ku naszej uciesze, że się udało. Wyglądało więc na to, że mieliśmy kończyć we wtorki o osiemnastej. Czyli kończyłam o osiemnastej każdego dnia zajęć. Wygodnie.
Wszyscy, którzy nie mieli tego dnia wykładów w budynku, wrócili do domów. Byłam niemal pewna, że większość postanowiła olać naukę i wrócić do domu, żeby się solidnie wyspać. Też miałam taki plan, ale nie zdążyłam nawet dobrze wyjść z budynku, kiedy zaczepiła dziewczyna z roku niżej – pracująca w samorządzie nad stypendiami: dlatego w ogóle ją kojarzyłam.
— Stawski kazał ci przekazać, żebyś o trzeciej zjawiła się u niego w gabinecie — poinformowała z uśmiechem na ustach.
— A czego on może ode mnie chcieć?
— Nie wiem, chodzi o twoje stypendium.
— A co ma Stawski do mojego stypendium? — zapytałam zirytowana, przewracając oczami.
Zaczęłam szukać w kieszeni papierosów, podczas gdy Iza, albo Jagoda, mniejsza z tym, tłumaczyła, jaki związek z moimi pieniędzmi mógł mieć znajomy Michaelisa.
— On siedzi w stypendialnej od początku roku. Mówił, że coś jest nie tak z dokumentami i że masz iść na japonistykę. Tam do tego starego budynku Orientalistyki na pierwszym piętrze.
— Ta, zaskakująco wiem nawet, gdzie to jest — odpowiedziałam zirytowana. — Stawski w stypendialnej? Od kiedy? Ach, kurwa! Moje papiery załatwiała Marta! — Uświadomiłam sobie nagle.
Przynajmniej stało się jasne, dlaczego nie miałam o tym pojęcia. W okresie składania wniosków straszliwie się przeziębiłam, na dodatek miałam  gorszy okres i wszystko bolało mnie tak, że właściwie nie byłam w stanie normalnie się poruszać. Poprosiłam kumpelę o pomoc, napisałam jej upoważnienie i wszystko było dobrze. Zaczynałam się zastanawiać, czy Stawski nie będzie próbował mnie szantażować. Oby to była tylko moja paranoja!
~*~
Kiedy wreszcie dostali to, czego chcieli, mogłem wrócić do domu. Właściwie nawet mi się nie opłacało, bo raptem dwie godziny później zaczynałem zajęcia, ale musiałem się chociażby wykąpać, bo śmierdziałem jak popielniczka i pewnie wyglądałem niewiele lepiej niż śmietnik na dworcu.
Wyszedłem z budynku, odpaliłem papierosa i ruszyłem do domu. Na miejscu byłem w niespełna pięć minut, chociaż nie przypominałem sobie, żebym biegł. Naprawdę chciałem chwilę odpocząć, odciąć się. Najchętniej bym się zachlał, ale na to nie miałem czasu. Przynajmniej zapalę skręta, inaczej zwyczajnie nie dam rady!
Dotarłszy do domu, dowiedziałem się, że po kilogramie zielska zostało raptem dwadzieścia gram. Na szczęście kiedy Michał mnie zobaczył, nie śmiał nawet sugerować, żebym sobie darował. I tak bym go nie posłuchał, strzępiłby tylko język na darmo.
— Masz dziś zajęcia z tą małą, nie? — zapytał, skręcając marihuanę z odrobiną tytoniu.
— Za kwadrans piąta, ta — jęknąłem zrezygnowany. — Dasz radę załatwić mi zwolnienie? Albo przeniesienie? Może po prostu jebnij mnie w łeb, tylko tak porządnie, tą kamienną popielniczką. Raz a dobrze.
— Jak przepiszesz na mnie majątek, możemy o tym pogadać. Nie użalaj się nad sobą, masz — burknął, podając mi skręta. — Pal, ogarnij się i do roboty. Umyj się, człowieku. Jebiesz tak, że nawet nie chcę się do ciebie zbliżać.
— Tak bardzo mi przykro. Jeśli ci się nie podoba, możesz się wynieść…
Zaciągnąłem się uspokajającą mieszanką narkotyku i tytoniu. Uwielbiałem to połączenie, pozwalało mi się chociaż trochę uspokoić. Niestety nie mogłem zjarać tyle, ile bym chciał, bo nie dałbym rady dotrzeć na zajęcia, a nawet gdyby, to strach pomyśleć, co bym tam wygadywał, ale jeden skręt przynajmniej na chwilę dawał mi odetchnąć.
Poszedłem do łazienki, nie dbając o to, by zamknąć za sobą drzwi. Jeśli Staw by chciał, to i tak wszedłby do środka. Na szczęście tym razem nie chciał, brzydził się mną. To była jedna z tych rzadkich chwil, gdy oboje myśleliśmy na mój temat to samo. Zaraz po kąpieli wziąłem leki, bo czułem, że zaczynam wpadać w nazbyt depresyjny nastrój. Nie chciałem mówić przyjacielowi o tym, że koło piątej ponownie siedziałem w oknie i byłem gotów skoczyć, gdyby nie jakiś pijany bezdomny, który zaczął się na mnie drzeć z ulicy.
— Co zamierzasz zrobić? — zapytałem, przepasany ręcznikiem wchodząc do salonu.
Usiadłem na podłokietniku skórzanej kanapy, a mój wzrok z przyzwyczajenia zawiesił się na telewizorze. Leciały właśnie poranne wiadomości. Codzienna dawka depresji, mordu, zła i zepsucia tego świata okraszona politycznym bełkotem i wynikami osiągnieć sportowych – najnudniejszy program świata. Już nawet idiotyczne kanały dla nastolatków bardziej mnie ciekawiły niż ta zepsuta rzeczywistość.
Wiedziałem doskonale, jak działają media, w końcu studiowałem i obracałem się w całym tym środowisku. Oni zawsze pieprzyli tylko o tym, co złe. A mnie nie obchodziły tragedie, sam jedną byłem, a jakoś prywatnego Talk Show nie udało mi się dorobić. Patrzyłem na program po to, by nie narzucać się Michałowi. Narzucać mu się w MOIM domu? Naprawdę ze mną źle…
— Nie interesuj się. Powiedziałem, że załatwię? To załatwię — odparł stanowczo.
Nienawidziłem, gdy się tak zachowywał. To zawsze oznaczało coś złego. Czasem problemy z policją, czasem z osiedlowym gangiem, a czasem z mafią. Tym razem mogło oznaczać, że zniszczy karierę bogu ducha winnej studentki, żeby mnie ratować. Nie mogłem na to pozwolić, miałem jakieś resztki przyzwoitości.
— Masz jej nie spieprzyć życia.
— Odbiorę jej stypendium. Zwrócę miesiąc później, nie gap się tak. To tylko taki szantaż, żeby się upewnić, że da ci spokój.
— Nie — powiedziałem twardo, zbierając sobie wszelkie pokłady złości, energii i stanowczości, jakie udało mi się wykrzesać z tego worka gówna, którym wtedy byłem.
Wiele tego nie było, ale czymś musiałem się wesprzeć, żeby zrozumiał, że sprawa była poważna. Nie mogłem pozwolić mu zrujnować życia Kasi z powodu mojego błędu. Przecież tego nie dałoby się nijak moralnie wytłumaczyć. Nie potrafiłem być aż tak samolubnym dupkiem, miałem jakieś granice i jedna z nich wypadała właśnie w tym miejscu.
— Nie odbierzesz jej niczego. To, co się stało, to moja wina. Po prostu z nią porozmawiaj… Nie możesz raz załatwić sprawy jak człowiek? — dodałem zmęczony, opadając na jedną z poduch.
Właściwie chciało mi się płakać. Czułem się bezsilny. Głos mi się łamał, nie miałem siły się wyprostować i nawet powieki opadały mi ciężko, upewniając, że Staw nie weźmie mnie na poważnie. Skręt najwyraźniej nie tylko mnie uspokoił, ale również całkowicie zmulił.
— Dobra. Kurwa, stary. Weź się w garść — prychnął po chwili wewnętrznych zmagań.
Pchnął mnie w ramię i posadził normalnie, tarmosząc mną jak jakąś kukłą, a potem poszedł zaparzyć kawę. Najchętniej poszedłbym z nim. Stałbym za ścianą i przysłuchiwał się rozmowie, by w razie czego wyskoczyć zza drzwi i ukrócić jego poczynania. Ale miałem zajęcia, więc nic by z tego nie było.
— Michał, obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego. Błagam cię — jęknąłem, gdy wrócił na kanapę z kubkiem gorącej, aromatycznej, czarnej jak dupa szatana kawy.
— Powiedziałem już. Nie wiem tylko, dlaczego tak ci na tym zależy. To tylko jakieś dziecko.
— Wiem. Ale… Nieważne.
Chciałem przypomnieć mu o sprawie z dawnych lat, ale wycofałem się. Nie chciałem do tego wracać, wolałem udawać, że wcale się nie wydarzyło. Ale prawda była taka, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, mógłbym skończyć źle. Gdyby ona miał takiego przyjaciela, jak Michał, kto wie, gdzie bym teraz był.
~*~
Nie, żebym miała jakiekolwiek wyjście, ale postanowiłam stawić się w gabinecie Stawskiego. Oczywiście nie zamierzałam się spóźnić, chociaż miałam wielką ochotę to zrobić, żeby mu pokazać, co o tym myślę. Czułam się jak gówno, nie spałam już ponad dobę i trzymałam się tylko dzięki tabletkom kofeinowym i niesamowicie mocnej herbacie. Nienawidziłam przeparzać, ale nie miałam wyjścia. Jakoś musiałam wytrzymać.
Nie chciałam iść na japoński. Nie chciałam oglądać gęby Michaelisa. Nie chciałam w ogóle być gdziekolwiek poza łóżkiem. Wkurwiało mnie to wszystko niesamowicie. Cała się trzęsłam z zimna, ze zmęczenia, z braku jedzenia, bo oczywiście nie zdążyłam nic w siebie wepchnąć, a i tak nie byłabym w stanie jeść, no i oczywiście ze zdenerwowania.
Zawsze się abstrakcyjnie denerwowałam, kiedy trzeba było rozmawiać sam na sam z wykładowcą. Dziwak był jedynym wyjątkiem, bo poznałam go jako dziwaka, a nie jako pieprzonego wykładowcę. W ogóle niesamowicie bawiła mnie ta moja wściekłość. Byłam już tak zmęczona, że chwilami zapominałam, co właściwie się stało, że tak mnie rozjuszył. Przypominałam sobie jednak za każdym razem, kiedy filtr papierosa dotykał moich ust.
Czułam się… Splugawiona. Tak, doskonale wiedziałam, jak idiotycznie to brzmiało i że na sto procent przesadzałam, ale tak właśnie to odbierałam i w stanie psychofizycznym, w jakim się wtedy znajdowałam, nawet nie miałam ochoty tłumaczyć sobie, że reaguję niewspółmiernie. Poza tym… Co znaczyło niewspółmiernie? Bo co miało być jakąś wykładnią zachowania? To nie tak, że dla osób, którym przytrafiło się to, co mi, tworzono jakąś ankietę, na podstawie której oceniano, czy nasze antyspołeczne zachowania mieściły się w granicach normy, czy kwalifikowały się już do leczenia. Zresztą ja się leczyłam, na co innego wprawdzie, ale ćpanie takie samo.
Równo z wybiciem piętnastej zapukałam do drzwi. Z wnętrza usłyszałam niezwykle bezczelne „proszę”. Już wiedziałam, że przypłacę tę rozmowę kolejnymi szesnastoma złotymi w plecy – bo przecież fajki nie mogłyby stanieć, żebym nie traciła na nie majątku.
Wnętrze gabinetu Stawskiego wyglądało niezwykle dojrzale. Utrzymane w staroakademickim stylu: ciemne, drewniane meble, dyplomy na ścianach, jakieś obrazy – prawdopodobnie reprodukcje, ale i tak robiły spore wrażenie. Brakowało tylko kominka i czułabym się jak w amerykańskim serialu o studentach Harvardu czy innego Yale.
— Dzień dobry, wzywał mnie pan — powiedziałam, robiąc kilka kroków naprzód.
— Proszę zamknąć drzwi — odpowiedział chłodno, nawet na mnie nie zerkając znad jakichś kolokwiów biednych studentów.
Aż mi się zrobiło głupio, że przeze mnie ich oceny jeszcze bardziej spadną, bo nie zamierzałam być miła i uległa. Bez względu na to, co planował znajomy dziwaka, mógł zapomnieć, że się poddam i przyznam do winy, bo niczemu winna nie byłam!
— Czy z moim stypendium jest coś nie tak? — zapytałam, zamknąwszy te cholerne drzwi.
— Usiądź.
Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na ty… Powstrzymałam się jednak od komentarza, uznając niezwykle sensownie, że zwyczajowa upierdliwość w niczym mi tym razem nie pomoże.
— Może mi pan po…
— Siadaj! — warknął, nie dając mi nawet dokończyć.
Nie zamierzałam, kurwa, siadać. Nie będzie mi frajer mówił, co mam robić! Podeszłam do biurka i oparłam na nim dłoń, ale w żadnym wypadku nie planowałam zrobić tego, czego ode mnie wymagał. Wolny kraj, jak będę miała ochotę, to zacznę mu tu, kurwa, lewitować!
— Proszę mi powie…
— Proszę usiąść. — Wciąż nie dawał za wygraną.
— Dziękuję, postoję.
— Chryste, nikt pani nie wychował?! — wybuchł ku zdziwieniu nas obojga.
Uznałam, że to dobry znak. Generalnie rzecz biorąc, złość wykładowców nigdy nie działała na korzyść studentów, ale w tej sytuacji nie odbywaliśmy spotkania na stopie akademickiej, a… prywatno-akademickiej. To była walka, a on ją przegrywał, bo zaczynały ponosić go emocje. Dziwne, że nie mnie, byłam pewna, że przy takim zmęczeniu polegnę już na wstępnie.
— Nie wiem, jak w pańskim świecie, ale w moim drewniane trumny pełne ludzkich szczątków raczej kiepsko radzą sobie z wychowywaniem dzieci.
Milczał. Spojrzał na mnie z mieszaniną szoku i przerażenia, pozwalając, żebym wewnętrznie triumfowała. Gdybym mogła, skakałabym z radości, ale w ten sposób zupełnie zrujnowałabym dramatyczny efekt. No i nie miałam siły, więc sobie odpuściłam.
— Więc powie mi pan, co jest nie tak z moim stypendium?


6 komentarzy:

  1. Ale go zgasiła! XD Rozdział świetny, tak trzymaj!
    Weny życzę ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahahaha xD. To jej specjalność xD.
      Dzięki! :*

      Usuń
  2. Monika Lisicka9 lutego 2017 21:24

    Przy jej odzywce parsknęłam śmiechem. Musiałam.

    A teraz takie pytanko: Co tu się kuźwa odpierdala ? Przepraszam za przekleństwo ale...

    Zaskakujący obrót spraw. Ale to dobrze. Może coś miedzy Sebusiem a Kate się rozwinie.

    Aha i tak przy okazji; Sebastianie pocałunek nie oznacza zawsze dobierania się do kogoś. Naucz się odróżniać.

    Do zobka w następną środę :D

    PS: Michał ma na nazwisko Stawski a skrót od Stawskiego to Stawie ? Dobrze rozumuje ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sebastian jest w tych sprawach tak kiepski, że i tak trzeba siè cieszyć, że chociaż na dobieranie się wpadł xD.
      Skrót od "Stawski" to "Dtaw". "Stawie" to wołacz od "Staw".
      No się dzieje się, życie tskie przewrotne xD.

      Usuń
  3. Jej ! Jak ja się cieszę z tej środy ! :D
    Po pierwsze : Fajnie , że wprowadziłaś drobne zmiany graficzne na blogu . Niby to samo , ale jednak te pęknięcia jeszcze bardziej podkreślają charakter szarości .Zawsze mi się to kojarzyło z sakralną atmosferą , ale też wiało takim chłodem XIX wieku i ... cmentarzem xd . Tylko teraz do tej małej różnicy będzie mi się trudno przyzwyczaić , ale takie życie .

    Po drugie : Super rozdział .
    Bardzo realistycznie pokazane ludzkie odruchy i nie ogar psychiki . A co będzie z Sebciem ? Czas pokarze . Mam wrażenie jakbym sama się znalazła w takim gównie . A końcówki postu mnie rozwaliły . Zacznie mu tam lewitować xd Albo te trumienki :P

    Ps. Mam na imię Iza :P
    Życzę weny ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja te zmiany graficzne planowałam od początku 4 tomu Róży xD. Ale fakt, ciężko przywyknąć, też nie lubię zmian, dlatego blog przez cały teb czas wyglądał tak samo :P.
      No a co do rozdziału... No cóż, oni oboje są zdolni, nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo zabawni, ale generalnie to dramat xD. Komediodramat xD. I staram się sprawić, żeby oboje bylo realni i głębocy a nie tacy papierowi. Nie lubię takich mdłych postaci xD.
      Dziękuję i do zobaczenia! :*

      Usuń

.