Tak bardzo nie starczyło mi dziś życia na pisanie i jest mi z tego powodu niesamowicie źle. Mam 4 arty do pokolorowania do 14.03 i 7 stron Róży do nadrobienia. Dobrze, że Dziwak ma jeszcze z 50 stron zapasu. Jestem niezadowolona i smutna, bo przyszła wiosna. Nienawidzę wiosny i lata. Chcę już zimę. Niech to chociaż będzie wybitnie zimny i deszczowy rok, błagam TT_TT.
=====================
Ciężko było mi
się ogarnąć, ale czułem, że jestem to winien Michałowi. Przez kolejnych kilka
godzin dowiedziałem się, że właściwie to nie on mnie ignorował, tylko ja się od
niego odciąłem. Nie wiem, jak do tego doszło, ale obaj myśleliśmy, że nie
chcemy ze sobą rozmawiać. Co za bezsens. W każdym razie czułem się źle, że
kumpel po raz kolejny widział mnie w stanie całkowitego upadku. Moje
tłumaczenia, że naprawdę nie próbowałem się zabić, chyba do niego nie trafiały,
ale poddałem się z przekonywaniem go. Uznałem, że najlepszym dowodem będzie
wzięcie się w garść i pokazanie mu, że wcale nie jest ze mną tak źle.
Poczułem się
znacznie lepiej psychicznie, kiedy się ze mną skontaktował. Czarne myśli nieco
ucichły, a do głosu doszedł ledwo słyszalny szept, na który w ogóle nie
chciałem sobie pozwolić – nadzieja, że jednak nie jest ze mną aż tak tragicznie
i wszystko jeszcze może wrócić do normy. Miałem dwadzieścia sześć lat. To nić,
że w zaokrągleniu już trzydzieści, to w końcu nie siedemdziesiąt, wciąż mogło
spotkać mnie w życiu coś przyjemnego, prawda? Potrzebowałem tej wiary.
Koło szóstej
byłem niemal gotowy do wyjścia. Poza tym, że było mi cholernie zimno i mdliło
mnie od tłustej jajecznicy, którą wmusił we mnie przyjaciel, nie było wcale tak
źle. Leki opuściły organizm nieprzeciętnie szybko, alkoholu nie wypiłem wcale
tak dużo i ostatecznie mogłem nawet całkiem zwyczajnie funkcjonować. Poza tym,
że cholernie bolał mnie kręgosłup, ale wolałem nie ćpać, żeby przypadkiem znów
nie przeholować.
Michał był tego
samego zdania. Wręczył mi paczkę Ibupromu Sprint Caps i powiedział, że na nic
więcej nie mogę liczyć. Nie byłem z tego zadowolony, te tableteczki nie
działały na mnie od lat, ale rozumiałem jego decyzję, była rozsądna. Zapewne
gdyby nie fakt, że bez leków zwyczajnie by mi odpierdoliło, odciąłby mnie od
wszystkich. Dotąd zabrał tylko te uspokajające i przeciwbólowe na receptę,
zostawił mi paracetamol, ibuprofen, kodeinę w niewielkiej dawce i jakiś ziołowy
szajs pokroju Persenu i Deprimu, żebym mógł sobie wmawiać, że działa. Uparłem
się jednak, że przed wyjściem zrobię kilka skrętów z melisy. Nie cierpiałem jej
pić, miała odpychający smak – zresztą jak wszystko co herbatopodobne. W
papierosie smakowała dużo lepiej, chociaż wolałbym zioło – którego z wiadomych
powodów nie dostałem.
— Urządzasz mi
detoks?
— Powiedzmy.
Zwyczajnie się martwię – i nie każ mi tego powtarzać bo i tak tego nie zrobię!
— oświadczył zakłopotany Staw, wrzucając trzy czwarte mojej apteczki do
aktówki.
Żegnajcie, tableteczki, będzie mi was
brakowało. Byłyście moimi najlepszymi przyjaciółkami…
— Oddasz mi je?
— Jak będę miał
pewność, że się ogarnąłeś. Jesteś zbyt stary, żeby zachowywać się jak jakiś
emo-szczeniak.
— Zachowuję się
jak młody dorosły w depresji.
— Nie wychodzi
ci.
— Wybacz, nie
wiedziałem, że są jakieś kryteria — prychnąłem zirytowany.
Poszliśmy do
drzwi, potem do windy a następnie na przystanek. Nie zamierzałem iść piechotą.
Było zbyt zimno. Wiał nieprzyjemny wiatr, temperatura spadła poniżej zera i
brakowało już tylko śniegu, żebym cofnął się do domu. Nie znosiłem tego białego
gówna. Korki na ulicach, problemy z dojazdem, śliskie chodniki, zamarznięte
szyby… Co tam jeszcze? No, generalnie wszystko. Nie lubiłem śniegu i tyle. Może
zza okna wyglądał chwilami sympatycznie i gdybym żył zamknięty całą zimę w
chłodnym pomieszczeniu, to byłoby mi dobrze i nawet mógłbym się do niego
przekonać, ale niestety musiałem wychodzić na dwór, dlatego śnieg zdecydowanie
odpadał z kręgu rzeczy, które byłem skłonny tolerować.
Oczywiście
autobus się spóźniał. I to nie jeden, właściwie każdy. Bo był weekend i jechały
objazdem, ale zanim się zorientowaliśmy, minęło trochę czasu. Przeszliśmy więc
przystanek piechotą (aruite iku jako pleonazm brzmiało nieco bardziej uroczo
niż iść piechotą – nachodziło mnie w myślach), a stamtąd już pojechaliśmy
normalnie cały jeden kolejny. Tłumu ludzi nie trzeba było szukać, widziałem go
już z daleka, a im bliżej niego byłem, tym bardziej miałem ochotę się wrócić.
Ale obiecałem Michałowi! Powtarzałem to sobie jak szaleńcy w horrorach jakiś
swój satanistyczny bełkot i szedłem dalej.
Odpaliłem
jednego z skrętów z melisą zaraz po tym, gdy potrąciło mnie kilka osób.
Szczerze tego nienawidziłem. Jakbym naprawdę był aż taki chudy, że mnie nie
widać!
— Michał, widać
mnie?
— O czym ty
gadasz?
— No, pytam
się, widać mnie?
— A jak ci się
zdaje?
— To dobrze…
Nie musiał
rozumieć, upewniałem się tylko, że nie zniknąłem, bo zachowanie ludzi jakoś nie
dawało mi wystarczającej pewności.
Zatrzymaliśmy
się w końcu, bo stanowczo zaoponowałem przeciwko wciskaniu się w samo centrum
wydarzeń. Kumpel odpuścił, widząc, że już i tak ledwo stoję i zaczynam stawać
się niespokojny – dlatego właśnie wolałbym moje tabletki od tego zielska.
Rozpoczęło się odliczanie. Po chwili się skończyło, a wszędzie wokół wykwitły
świetliste kwiaty, czy co to tam. Lubiłem mówić o nich „kwiaty” – to było tak
bardzo po japońsku. Przynajmniej w kwestii fajerwerków, bo odnośnie samych
światełek miałem mieszane uczucia i wolałem ich w ogóle nie nazywać.
W tłumie
straciłem Michała z oczu. Zorientowałem się dopiero po chwili, kiedy o coś go
zapytałem, a odpowiedział mi jakiś nieprzyjazny pomruk faceta w czarnym
kapturze. Odszedłem od niego na bezpieczną odległość i zacząłem się rozglądać
za Stawem. Oczywiście nigdzie go nie widziałem. Nie był przecież niski, ja też
nie byłem, więc czemu, do cholery, jak zwykle miałem problemy?
Już zaczynałem
pogrążać się we wściekłości, kiedy moje serce stanęło wraz z tym, jak wzrok
odruchowo zatrzymał się na znajomej twarzy. Pośród niewielkiej grupki studentek
z roku stała call girl. Wpatrywała się w błyszczące niebo ze szczerą radością,
jakby całe to idiotyczne widowisko naprawdę jej się podobało. Nie
podejrzewałbym jej o to. Zawsze sądziłem, że pod tym względem była bardziej
podobna do mnie. Myliłem się – nie pierwszy i nie ostatni zresztą raz. Za to wpatrywałem
się w nią ze szczerą przyjemnością. Chciałem nawet podejść, ale wtedy
przypomniała mi się nasza rozmowa.
Wiedziałem, że
jestem dla niej nikim. Tylko zepsułbym jej nastrój. Uznałem nawet, że nie
powinienem na nią patrzeć. Spuściłem wzrok i przeszedłem się w przeciwnym
kierunku, póki nie wpadł na mnie Michał. Przeprosił i wyjaśnił, że spotkał
jakąś koleżankę skądś tam. Udałem, że nie mam mu za złe i dobrze się bawiłem, a
potem starałem się zasugerować, żebyśmy wracali, ale uparł się, żebyśmy z tą jego
znajomą poszli do kawiarni.
Naprawdę nie
chciałem. Szczególnie kiedy się dowiedziałem, że pod słowem „kawiarnia” kryła
się właściwie herbaciarnia – i to ta sama, w której byłem z Kate. Nic w tym
dziwnego, w końcu była w odległości dosłownie trzysta metrów spod Kolumny
Zygmunta, ale i tak średnio mi to odpowiadało.
Poszliśmy za
namową tej jego koleżanki – Ilony. Okazało się, że kiedy Michał był w Warszawie
sam, była dla niego tym, kim ja od czasu do czasu. Nie byłem o to zazdrosny, w
końcu nie łączyło mnie z nim nic specjalnego, za to zastanawiałem się, czy ona
też o mnie wiedziała i taktownie milczała, czy jednak Staw oszczędził mi tego i
jej nie powiedział. Chyba miałem szczęście, bo o niczym nie wspomniała. On
zresztą też nie, chociaż tyle.
Kobieta była
sympatyczną blondynką średniego wzrostu. Nałogowo zawijała pasemko wokół palca
i często zerkała w szybę, by upewnić się, że nie zmazała szminki z warg, które
przygryzała co jakiś czas, gdy się nad czymś zastanawiała. Mało udzielałem się
w rozmowie, więc miałem czas na obserwacje. W ogóle lubiłem obserwować, więc na
tym się skupiłem. Odpowiadałem tylko na skierowane do siebie pytania, a potem
szybko urywałem temat, by jeszcze jej się poprzyglądać. Była jak te lampki
rozświetlające ciemne ulice: radosna, ciepła, taka cholernie jasna – i zupełnie
inna niż ja.
Z Michałem też
nie wydawała się mieć zbyt wiele wspólnego, ale flirtowali ze sobą, wyraźnie
dobrze się bawiąc. To również mi nie przeszkadzało. Nie byłem dziewczyną Stawa,
nie miałem go na wyłączność – on mnie również, chociaż biorąc pod uwagę moje
życie seksualne, można było donieść inne wrażenie. Ale naprawdę nie miałem nic
przeciwko. Niech robi, co mu sprawia przyjemność. Lepsze to, niż gdyby próbował
sobie znaleźć kogoś na stałe, to by była tragedia.
Spotkanie
dobiegło końca, kiedy do Ilony zadzwonił szef, którego musiała wybitnie nie
znosić, bo wyraz jej twarzy zupełnie się zmienił. Pożegnała się z nami
pospiesznie i wyszła. Dopiero chwilę później zorientowałem się, że przez cały
czas zajmowaliśmy ten sam stolik, przy którym poznałem Kasie… Poczułem się źle,
zdając sobie sprawę, jak łatwo było mi o tym zapomnieć. Chciałem celebrować te
wspomnienia, dostrzec w nich coś magicznego, zatrzymać je jako cenne trofea,
ale wyglądało na to, że wcale takie nie były i tylko po raz kolejny coś sobie
wmówiłem. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej nieco mnie to przybiło – tym
razem na szczęście z nasileniem nieprzekraczającym normy.
~*~
Nie
spodziewałam się, że wyjście z dziewczynami na coś takiego, jak iluminacja, sprawi
mi aż taką przyjemność. Naprawdę poczułam tę legendarną magię świąt. Kiedy już
zmarzłyśmy wystarczająco, poszłyśmy do Costy na jakąś fikuśną kawę i hawajskie
tortille. Uwielbiałam je, a że ostatnio nie miałam zbyt wiele czasu ani ochoty,
żeby jeść, nie oponowałam. Portfel również nie miał jakichś specjalnych
przeciwwskazań, odkąd dziwak zapewnił mnie, że jego znajomy nie zniszczy mi
życia.
Właśnie, ciekawe co u niego… Trochę brakowało mi naszych
rozmów, denerwowania się i niezręczności. Na co dzień w ogóle o tym nie
myślałam, ale raz na jakiś czas nachodziła mnie taka spontaniczna myśl i
niezwykle drażniło mnie, że właściwie nie miałam, jak zmienić sytuacji. Bo
przecież gdybym tak po prostu się do niego odezwała, byłoby dziwnie.
Do domu
wróciłam koło dziesiątej. Eliza pojechała do domu ostatnim autobusem, Marta
właściwie też, a ja podreptałam do domu na piechotę, niezwykle okrężną drogą –
koło budynku, w którym odbywał się japoński, koło mieszkania dziwaka i dopiero
do domu. Chyba miałam nadzieję, że przypadkiem na niego wpadnę i sprawa
rozwiąże się sama, ale nie miałam tyle szczęścia. Zresztą wydawało mi się, że
nowy stan rzeczy przypadł mu do gustu. Przestał się denerwować na zajęciach i
wydawał się bardziej zorganizowany. Nie, żebym spodziewała się jakiegoś
wielkiego załamania z jego strony, ale byłoby miło, gdyby chociaż trochę go to
zdołowało – taka moje niezwykle sucza i samolubna zachcianka.
Zrobiłam sobie
herbatę, połknęłam leki i usiadłam do komputera. Znów miałam do napisania kilka
tekstów – nic nowego, zawsze je miałam. Tym razem jednak trafiły mi się
wyjątkowo nieciekawe, bo co dwudziestoparolatkę bez chłopaka i chęci na związek
obchodziły kapturki laktacyjne dla karmiących piersią? No właśnie – absolutnie
nic. Jednak trzeba było tekst napisać, bo przecież całe morze nieoświeconych
biedaczek umarłoby bez mojej pomocy. Czasem zastanawiałam się, na ile ludzie
rzeczywiście korzystają z takich poradników, a na ile było to tylko pisanie pod
dane produkty.
Ciężko było mi
napisać te kilka tysięcy znaków, ale kiedy już się udało, postanowiłam
nagrodzić się papierosem. Sięgnęłam po paczkę, podsunęłam do siebie
popielniczkę i oddałam się przyjemnej czynności, która momentalnie mnie
rozluźniła i pozwoliła zapomnieć o całym tym obrzydliwym brodawkowo-mlecznym
bagnie.
Nie zrobiłam
tego świadomie, ale wyciągnęłam z kieszeni telefon i zaczęłam przeglądać
wymianę wiadomości pomiędzy mną i dziwakiem. Nie wszystko usunęłam po naszej
ostatniej rozmowie, bo zwyczajnie zapomniałam, że smsy trzeba usuwać osobno –
wszystko wina Facebooka, zupełnie zmieniał ludzkie spojrzenie na świat, nie
wiedziałam tylko czy na lepsze. Przypomniały mi się emocje, które towarzyszyły
mi podczas pisania tych wszystkich wiadomości i poczułam… Chyba nostalgię,
chociaż to słowo określało wrażenie, którego nigdy nie potrafiłam dobrze
zdefiniować. Dlatego nie kwapiłam się jakoś ponadprzeciętnie do szufladkowania
emocji – to ciężka sztuka, a przecież każdy mógł czuć inaczej.
„Gdybym
powiedziała, że mi przeszło, co byś odpisał?”
Wstukałam
wiadomość, ale nie wysłałam jej. Nawet nie zamierzałam. Po prostu chciałam się
upewnić, że poczuję się jak kretynka, kiedy zobaczę te słowa na wyświetlaczu –
i tak właśnie było.
„Czy z Ame
wszystko w porządku?”
Dopisałam, a
potem skasowałam całość, jęcząc głośno z zażenowania. Musiałam się przed sobą
przyznać: brakowało mi tego kretyna. Irytowało mnie to bardziej, niż mogłabym
się spodziewać. Głównie dlatego, że spaliłam za sobą wszystkie mosty i nic nie
wskazywało na to, że Sebastian chciałby je odbudować.
~*~
Uświadomienie
sobie czegoś, co właściwie powinno mnie cieszyć, nie wpłynęło dobrze na mój
nastrój. Obiecałem sobie jednak, że zachowam spokój, będę dojrzały i racjonalny
i nie zacząłem zachowywać się jak kretyn. Po tym, jak Ilona wyszła, my też nie
siedzieliśmy zbyt długo. Byłem już zmęczony, Michał umówił się jeszcze do klubu
– nie było sensu siedzieć w miejscu, które żadnemu z nas jakoś szczególnie nie
odpowiadało.
Przez chwilę
chciałem wybrać się z przyjacielem na imprezę. Szybko jednak zrezygnowałem, bo chociaż
chęć spędzenia czasu w towarzystwie ludzi była silna, to ból w kręgosłupie był
jednak silniejszy i zdecydowanie bardziej przekonujący. Do tego stopnia, że nim
zdecydowałem się zapytać, czy mogę iść z Michałem, namówił barki, żeby również
zaczęły utrudniać mi życie.
— Zostawisz mi
chociaż trochę kodeiny? Inaczej nie zasnę — westchnąłem, snując się metr za
przyjacielem w drodze na przystanek.
Iść piechotą
też nie miałem zbytnio siły. Czekałem już tylko na ból bioder i kolan,
ewentualnie karku. Miałem jedynie nadzieję, że szczęka zapomni o uprzykrzaniu
mi życia, bo kiedy nie mogłem normalnie otworzyć gęby, żeby wetknąć do ust
papierosa, zaczynałem stawać się jeszcze bardziej gburowaty i nieznośny niż
zazwyczaj.
— Jaką masz
maksymalną dzienną dawkę? — zapytał Staw, zatrzymując się nagle.
— Cztery
tabletki — odparłem bez wahania, ale spojrzał na mnie sugestywnie, dając znać,
że wyczuł ściemę. — Gdy ważyłem dziesięć kilo więcej. Teraz trzy… — dodałem
niechętnie.
— Więc
dostaniesz jedną i masz sobie poradzić. Jutro, jak już zmartwychwstanę,
przyniosę ci kolejną.
Sadystyczny
spokój na jego twarzy momentalnie podniósł mi ciśnienie. A może ja mu tak przetrącę kolano
i powiem, żeby sobie jechał, kurwa, na paracetamolu?! Nie wyobrażałem sobie
kolejnych sześciu godzin na jednej kodeinie. Nie tego dnia, nie przy tylu
dolegliwościach.
— Dwie.
— Jedna.
— Staw, kurwa,
półtorej! — krzyknąłem zdesperowany.
Kumpel wziął mnie
na wstrzymanie. Milczał i milczał, i gapił się na mnie, jakby bawiło go moje
cierpienie, albo tak mi się zdawało, bo przez ból często miałem dziwne myśli.
Zazwyczaj Michał nie życzył mi źle, więc uznałem, że to znów tylko moja
wyobraźnia.
— Niech będzie.
Ale jeśli znajdę cię jutro martwego w wannie, to przysięgam, że cię
zmartwychwstanę i zabiję ponownie.
— Co ty masz z
tym zmartwychwstawaniem?
— To zabawne!
— Cholernie…
Kiedy udało mi
się wyżebrać od przyjaciela tabletkę (choć właściwie chodziło o samo
przyzwolenie, bo mogłem sobie kupić pół apteki takich leków…), rozstaliśmy się
na przystanku i każdy z nas wsiadł w swój autobus, bo akurat oba podjechały w
tym samym czasie. W domu byłem kwadrans później. Otworzyłem drzwi, schyliłem
się do kota na powitanie, ale nie przyszedł. Uznałem, że się na mnie wypiął za
to, co zrobiłem, zignorowałem go więc i poszedłem zrobić sobie kawę.
Usiadłem przy
komputerze, zapaliłem dwa papierosy, przejrzałem wiadomości i kląłem pod nosem
na wszechobecny ból. Potem znów zapaliłem, dopiłem herbatę i wyłączyłem alarm,
który dawał mi znać, że nadeszła pora kolacji. Dziś jadł tylko Ame, bo mój
posiłek zalegał w kieszeni nadgorliwego przyjaciela. Kodeiny nie brałem –
chciałem zostawić ją na chwilę przed snem, żywiąc nadzieję, że uda mi się
dzięki niej chociaż zasnąć.
— Ame, kolacja!
— krzyknąłem, napełniwszy miskę mokrym jedzeniem.
Kot nie
przyszedł. Wiedziałem, że był na mnie zły – jego oczy mówiły wszystko, ale nie
sądziłem, że mógłby być aż tak wściekły. Przeszedłem się po domu, żeby go
znaleźć, ale znalazłem jedynie otwarte okno w sypialni.
— Michał!!! —
wydarłem się gardłowo, czując, jak momentalnie wzbiera we mnie wściekłość.
Ame nie było,
zniknął, uciekł. Chuj wie, czy w ogóle żył! Wszystko przez Stawa! – tak sobie
wmawiałem, chociaż miałem pełną świadomość, że gdybym nie był takim skończonym
idiotą, mój puszysty przyjaciel wciąż byłby ze mną.
Znów poczułem
się paskudnie. Usiadłem ciężko na łóżku, zasłoniłem dłońmi twarz, powstrzymując
łzy i starałem się uspokoić oddech. Kochałem tego małego sierściucha. Nie
byliśmy razem długo, ale stał się dla mnie cholernie ważny. Bałem się, że nie
tyle uciekł, co zwyczajnie spadł i się zabił. Byłem jednak zbyt zdenerwowany,
żeby wstać i iść go szukać. Jeśli rzeczywiście ześliznął się z parapetu – i tak
już nie żył, a moje życie do reszty straciłoby sens, nie musiałem się spieszyć.
Najpierw odpaliłem papierosa.
Przy okazji
próbowałem dodzwonić się do Michała, oczywiście bezskutecznie. A gdybym teraz
leżał naćpany i wzywał pomocy? Tego nie przemyślał, wciskając wyłączony telefon
w ciasną kieszeń spodni… Musiałem wziąć się w garść. Wstałem, ale kołysało mną
na boki, zarówno ze zdenerwowania jak i z bólu kolan, które i tak odezwały się
dziwnie późno. Założyłem płaszcz, zjechałem windą na dół i powoli przeszedłem pod okno od
strony sypialni. Z duszą na ramieniu rozglądałem się wokół za plamami krwi i
ciemnymi, futrzastymi zwłokami, ale żadnych nie znalazłem. Ulżyło mi, ale potem
zacząłem się martwić, że w takim razie mój kot gdzieś tu był – sam, zmarznięty,
przestraszony.
Świetny rozdział! Wracam do pierwszego i czytam by wiedzieć o co kaman :D
OdpowiedzUsuńRozdział piękny i jakiś taki optymistyczny mi się wydawał ( nie wiem czemu xd ) Zauważyłam tylko jeden błąd . Gdzieś napisałaś "moje" zamiast chyba ... "mój" ? Już nie pamiętam .
OdpowiedzUsuńBiedny , nieszczęśliwy Sebastian ! Nie dość , że Michał mu zabrał antydepresanty to Ame uciekł ... Szkoda i jego , i tej małej puchatej kuleczki , którą przywlukł do domu . "Żegnajcie, tableteczki, będzie mi was brakowało. Byłyście moimi najlepszymi przyjaciółkami… " To mnie rozwaliło xd
Kaśki mi już tak nie szkoda . Nie wiem dlaczego , ale tak jest i niech się wreszcie do tego dziwaka odezwie ! A wracając jeszcze do Amu ... Wydaje mi się , że znajdzie się on właśnie u niej . Takie zrządzenie losu :P (A jak właściwie kombinuje to mi to uświadom )
Dzisiaj mi tak nieswojo , więc nie wysilę się na nic więcej . Życzę weny i do zobaczenia w następną środę ! :D
- Lady Fox -