Dziwak z dyplomem – 18

Tak bardzo nie starczyło mi dziś życia na pisanie i jest mi z tego powodu niesamowicie źle. Mam 4 arty do pokolorowania do 14.03 i 7 stron Róży do nadrobienia. Dobrze, że Dziwak ma jeszcze z 50 stron zapasu. Jestem niezadowolona i smutna, bo przyszła wiosna. Nienawidzę wiosny i lata. Chcę już zimę. Niech to chociaż będzie wybitnie zimny i deszczowy rok, błagam TT_TT.

=====================

Ciężko było mi się ogarnąć, ale czułem, że jestem to winien Michałowi. Przez kolejnych kilka godzin dowiedziałem się, że właściwie to nie on mnie ignorował, tylko ja się od niego odciąłem. Nie wiem, jak do tego doszło, ale obaj myśleliśmy, że nie chcemy ze sobą rozmawiać. Co za bezsens. W każdym razie czułem się źle, że kumpel po raz kolejny widział mnie w stanie całkowitego upadku. Moje tłumaczenia, że naprawdę nie próbowałem się zabić, chyba do niego nie trafiały, ale poddałem się z przekonywaniem go. Uznałem, że najlepszym dowodem będzie wzięcie się w garść i pokazanie mu, że wcale nie jest ze mną tak źle.
Poczułem się znacznie lepiej psychicznie, kiedy się ze mną skontaktował. Czarne myśli nieco ucichły, a do głosu doszedł ledwo słyszalny szept, na który w ogóle nie chciałem sobie pozwolić – nadzieja, że jednak nie jest ze mną aż tak tragicznie i wszystko jeszcze może wrócić do normy. Miałem dwadzieścia sześć lat. To nić, że w zaokrągleniu już trzydzieści, to w końcu nie siedemdziesiąt, wciąż mogło spotkać mnie w życiu coś przyjemnego, prawda? Potrzebowałem tej wiary.
Koło szóstej byłem niemal gotowy do wyjścia. Poza tym, że było mi cholernie zimno i mdliło mnie od tłustej jajecznicy, którą wmusił we mnie przyjaciel, nie było wcale tak źle. Leki opuściły organizm nieprzeciętnie szybko, alkoholu nie wypiłem wcale tak dużo i ostatecznie mogłem nawet całkiem zwyczajnie funkcjonować. Poza tym, że cholernie bolał mnie kręgosłup, ale wolałem nie ćpać, żeby przypadkiem znów nie przeholować.
Michał był tego samego zdania. Wręczył mi paczkę Ibupromu Sprint Caps i powiedział, że na nic więcej nie mogę liczyć. Nie byłem z tego zadowolony, te tableteczki nie działały na mnie od lat, ale rozumiałem jego decyzję, była rozsądna. Zapewne gdyby nie fakt, że bez leków zwyczajnie by mi odpierdoliło, odciąłby mnie od wszystkich. Dotąd zabrał tylko te uspokajające i przeciwbólowe na receptę, zostawił mi paracetamol, ibuprofen, kodeinę w niewielkiej dawce i jakiś ziołowy szajs pokroju Persenu i Deprimu, żebym mógł sobie wmawiać, że działa. Uparłem się jednak, że przed wyjściem zrobię kilka skrętów z melisy. Nie cierpiałem jej pić, miała odpychający smak – zresztą jak wszystko co herbatopodobne. W papierosie smakowała dużo lepiej, chociaż wolałbym zioło – którego z wiadomych powodów nie dostałem.
— Urządzasz mi detoks?
— Powiedzmy. Zwyczajnie się martwię – i nie każ mi tego powtarzać bo i tak tego nie zrobię! — oświadczył zakłopotany Staw, wrzucając trzy czwarte mojej apteczki do aktówki.
Żegnajcie, tableteczki, będzie mi was brakowało. Byłyście moimi najlepszymi przyjaciółkami…
— Oddasz mi je?
— Jak będę miał pewność, że się ogarnąłeś. Jesteś zbyt stary, żeby zachowywać się jak jakiś emo-szczeniak.
— Zachowuję się jak młody dorosły w depresji.
— Nie wychodzi ci.
— Wybacz, nie wiedziałem, że są jakieś kryteria — prychnąłem zirytowany.
Poszliśmy do drzwi, potem do windy a następnie na przystanek. Nie zamierzałem iść piechotą. Było zbyt zimno. Wiał nieprzyjemny wiatr, temperatura spadła poniżej zera i brakowało już tylko śniegu, żebym cofnął się do domu. Nie znosiłem tego białego gówna. Korki na ulicach, problemy z dojazdem, śliskie chodniki, zamarznięte szyby… Co tam jeszcze? No, generalnie wszystko. Nie lubiłem śniegu i tyle. Może zza okna wyglądał chwilami sympatycznie i gdybym żył zamknięty całą zimę w chłodnym pomieszczeniu, to byłoby mi dobrze i nawet mógłbym się do niego przekonać, ale niestety musiałem wychodzić na dwór, dlatego śnieg zdecydowanie odpadał z kręgu rzeczy, które byłem skłonny tolerować.
Oczywiście autobus się spóźniał. I to nie jeden, właściwie każdy. Bo był weekend i jechały objazdem, ale zanim się zorientowaliśmy, minęło trochę czasu. Przeszliśmy więc przystanek piechotą (aruite iku jako pleonazm brzmiało nieco bardziej uroczo niż iść piechotą – nachodziło mnie w myślach), a stamtąd już pojechaliśmy normalnie cały jeden kolejny. Tłumu ludzi nie trzeba było szukać, widziałem go już z daleka, a im bliżej niego byłem, tym bardziej miałem ochotę się wrócić. Ale obiecałem Michałowi! Powtarzałem to sobie jak szaleńcy w horrorach jakiś swój satanistyczny bełkot i szedłem dalej.
Odpaliłem jednego z skrętów z melisą zaraz po tym, gdy potrąciło mnie kilka osób. Szczerze tego nienawidziłem. Jakbym naprawdę był aż taki chudy, że mnie nie widać!
— Michał, widać mnie?
— O czym ty gadasz?
— No, pytam się, widać mnie?
— A jak ci się zdaje?
— To dobrze…
Nie musiał rozumieć, upewniałem się tylko, że nie zniknąłem, bo zachowanie ludzi jakoś nie dawało mi wystarczającej pewności.
Zatrzymaliśmy się w końcu, bo stanowczo zaoponowałem przeciwko wciskaniu się w samo centrum wydarzeń. Kumpel odpuścił, widząc, że już i tak ledwo stoję i zaczynam stawać się niespokojny – dlatego właśnie wolałbym moje tabletki od tego zielska. Rozpoczęło się odliczanie. Po chwili się skończyło, a wszędzie wokół wykwitły świetliste kwiaty, czy co to tam. Lubiłem mówić o nich „kwiaty” – to było tak bardzo po japońsku. Przynajmniej w kwestii fajerwerków, bo odnośnie samych światełek miałem mieszane uczucia i wolałem ich w ogóle nie nazywać.
W tłumie straciłem Michała z oczu. Zorientowałem się dopiero po chwili, kiedy o coś go zapytałem, a odpowiedział mi jakiś nieprzyjazny pomruk faceta w czarnym kapturze. Odszedłem od niego na bezpieczną odległość i zacząłem się rozglądać za Stawem. Oczywiście nigdzie go nie widziałem. Nie był przecież niski, ja też nie byłem, więc czemu, do cholery, jak zwykle miałem problemy?
Już zaczynałem pogrążać się we wściekłości, kiedy moje serce stanęło wraz z tym, jak wzrok odruchowo zatrzymał się na znajomej twarzy. Pośród niewielkiej grupki studentek z roku stała call girl. Wpatrywała się w błyszczące niebo ze szczerą radością, jakby całe to idiotyczne widowisko naprawdę jej się podobało. Nie podejrzewałbym jej o to. Zawsze sądziłem, że pod tym względem była bardziej podobna do mnie. Myliłem się – nie pierwszy i nie ostatni zresztą raz. Za to wpatrywałem się w nią ze szczerą przyjemnością. Chciałem nawet podejść, ale wtedy przypomniała mi się nasza rozmowa.
Wiedziałem, że jestem dla niej nikim. Tylko zepsułbym jej nastrój. Uznałem nawet, że nie powinienem na nią patrzeć. Spuściłem wzrok i przeszedłem się w przeciwnym kierunku, póki nie wpadł na mnie Michał. Przeprosił i wyjaśnił, że spotkał jakąś koleżankę skądś tam. Udałem, że nie mam mu za złe i dobrze się bawiłem, a potem starałem się zasugerować, żebyśmy wracali, ale uparł się, żebyśmy z tą jego znajomą poszli do kawiarni.
Naprawdę nie chciałem. Szczególnie kiedy się dowiedziałem, że pod słowem „kawiarnia” kryła się właściwie herbaciarnia – i to ta sama, w której byłem z Kate. Nic w tym dziwnego, w końcu była w odległości dosłownie trzysta metrów spod Kolumny Zygmunta, ale i tak średnio mi to odpowiadało.
Poszliśmy za namową tej jego koleżanki – Ilony. Okazało się, że kiedy Michał był w Warszawie sam, była dla niego tym, kim ja od czasu do czasu. Nie byłem o to zazdrosny, w końcu nie łączyło mnie z nim nic specjalnego, za to zastanawiałem się, czy ona też o mnie wiedziała i taktownie milczała, czy jednak Staw oszczędził mi tego i jej nie powiedział. Chyba miałem szczęście, bo o niczym nie wspomniała. On zresztą też nie, chociaż tyle.
Kobieta była sympatyczną blondynką średniego wzrostu. Nałogowo zawijała pasemko wokół palca i często zerkała w szybę, by upewnić się, że nie zmazała szminki z warg, które przygryzała co jakiś czas, gdy się nad czymś zastanawiała. Mało udzielałem się w rozmowie, więc miałem czas na obserwacje. W ogóle lubiłem obserwować, więc na tym się skupiłem. Odpowiadałem tylko na skierowane do siebie pytania, a potem szybko urywałem temat, by jeszcze jej się poprzyglądać. Była jak te lampki rozświetlające ciemne ulice: radosna, ciepła, taka cholernie jasna – i zupełnie inna niż ja.
Z Michałem też nie wydawała się mieć zbyt wiele wspólnego, ale flirtowali ze sobą, wyraźnie dobrze się bawiąc. To również mi nie przeszkadzało. Nie byłem dziewczyną Stawa, nie miałem go na wyłączność – on mnie również, chociaż biorąc pod uwagę moje życie seksualne, można było donieść inne wrażenie. Ale naprawdę nie miałem nic przeciwko. Niech robi, co mu sprawia przyjemność. Lepsze to, niż gdyby próbował sobie znaleźć kogoś na stałe, to by była tragedia.
Spotkanie dobiegło końca, kiedy do Ilony zadzwonił szef, którego musiała wybitnie nie znosić, bo wyraz jej twarzy zupełnie się zmienił. Pożegnała się z nami pospiesznie i wyszła. Dopiero chwilę później zorientowałem się, że przez cały czas zajmowaliśmy ten sam stolik, przy którym poznałem Kasie… Poczułem się źle, zdając sobie sprawę, jak łatwo było mi o tym zapomnieć. Chciałem celebrować te wspomnienia, dostrzec w nich coś magicznego, zatrzymać je jako cenne trofea, ale wyglądało na to, że wcale takie nie były i tylko po raz kolejny coś sobie wmówiłem. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej nieco mnie to przybiło – tym razem na szczęście z nasileniem nieprzekraczającym normy.
~*~
Nie spodziewałam się, że wyjście z dziewczynami na coś takiego, jak iluminacja, sprawi mi aż taką przyjemność. Naprawdę poczułam tę legendarną magię świąt. Kiedy już zmarzłyśmy wystarczająco, poszłyśmy do Costy na jakąś fikuśną kawę i hawajskie tortille. Uwielbiałam je, a że ostatnio nie miałam zbyt wiele czasu ani ochoty, żeby jeść, nie oponowałam. Portfel również nie miał jakichś specjalnych przeciwwskazań, odkąd dziwak zapewnił mnie, że jego znajomy nie zniszczy mi życia.
Właśnie, ciekawe co u niego… Trochę brakowało mi naszych rozmów, denerwowania się i niezręczności. Na co dzień w ogóle o tym nie myślałam, ale raz na jakiś czas nachodziła mnie taka spontaniczna myśl i niezwykle drażniło mnie, że właściwie nie miałam, jak zmienić sytuacji. Bo przecież gdybym tak po prostu się do niego odezwała, byłoby dziwnie.
Do domu wróciłam koło dziesiątej. Eliza pojechała do domu ostatnim autobusem, Marta właściwie też, a ja podreptałam do domu na piechotę, niezwykle okrężną drogą – koło budynku, w którym odbywał się japoński, koło mieszkania dziwaka i dopiero do domu. Chyba miałam nadzieję, że przypadkiem na niego wpadnę i sprawa rozwiąże się sama, ale nie miałam tyle szczęścia. Zresztą wydawało mi się, że nowy stan rzeczy przypadł mu do gustu. Przestał się denerwować na zajęciach i wydawał się bardziej zorganizowany. Nie, żebym spodziewała się jakiegoś wielkiego załamania z jego strony, ale byłoby miło, gdyby chociaż trochę go to zdołowało – taka moje niezwykle sucza i samolubna zachcianka.
Zrobiłam sobie herbatę, połknęłam leki i usiadłam do komputera. Znów miałam do napisania kilka tekstów – nic nowego, zawsze je miałam. Tym razem jednak trafiły mi się wyjątkowo nieciekawe, bo co dwudziestoparolatkę bez chłopaka i chęci na związek obchodziły kapturki laktacyjne dla karmiących piersią? No właśnie – absolutnie nic. Jednak trzeba było tekst napisać, bo przecież całe morze nieoświeconych biedaczek umarłoby bez mojej pomocy. Czasem zastanawiałam się, na ile ludzie rzeczywiście korzystają z takich poradników, a na ile było to tylko pisanie pod dane produkty.
Ciężko było mi napisać te kilka tysięcy znaków, ale kiedy już się udało, postanowiłam nagrodzić się papierosem. Sięgnęłam po paczkę, podsunęłam do siebie popielniczkę i oddałam się przyjemnej czynności, która momentalnie mnie rozluźniła i pozwoliła zapomnieć o całym tym obrzydliwym brodawkowo-mlecznym bagnie.
Nie zrobiłam tego świadomie, ale wyciągnęłam z kieszeni telefon i zaczęłam przeglądać wymianę wiadomości pomiędzy mną i dziwakiem. Nie wszystko usunęłam po naszej ostatniej rozmowie, bo zwyczajnie zapomniałam, że smsy trzeba usuwać osobno – wszystko wina Facebooka, zupełnie zmieniał ludzkie spojrzenie na świat, nie wiedziałam tylko czy na lepsze. Przypomniały mi się emocje, które towarzyszyły mi podczas pisania tych wszystkich wiadomości i poczułam… Chyba nostalgię, chociaż to słowo określało wrażenie, którego nigdy nie potrafiłam dobrze zdefiniować. Dlatego nie kwapiłam się jakoś ponadprzeciętnie do szufladkowania emocji – to ciężka sztuka, a przecież każdy mógł czuć inaczej.
„Gdybym powiedziała, że mi przeszło, co byś odpisał?”
Wstukałam wiadomość, ale nie wysłałam jej. Nawet nie zamierzałam. Po prostu chciałam się upewnić, że poczuję się jak kretynka, kiedy zobaczę te słowa na wyświetlaczu – i tak właśnie było.
„Czy z Ame wszystko w porządku?”
Dopisałam, a potem skasowałam całość, jęcząc głośno z zażenowania. Musiałam się przed sobą przyznać: brakowało mi tego kretyna. Irytowało mnie to bardziej, niż mogłabym się spodziewać. Głównie dlatego, że spaliłam za sobą wszystkie mosty i nic nie wskazywało na to, że Sebastian chciałby je odbudować.
~*~
Uświadomienie sobie czegoś, co właściwie powinno mnie cieszyć, nie wpłynęło dobrze na mój nastrój. Obiecałem sobie jednak, że zachowam spokój, będę dojrzały i racjonalny i nie zacząłem zachowywać się jak kretyn. Po tym, jak Ilona wyszła, my też nie siedzieliśmy zbyt długo. Byłem już zmęczony, Michał umówił się jeszcze do klubu – nie było sensu siedzieć w miejscu, które żadnemu z nas jakoś szczególnie nie odpowiadało.
Przez chwilę chciałem wybrać się z przyjacielem na imprezę. Szybko jednak zrezygnowałem, bo chociaż chęć spędzenia czasu w towarzystwie ludzi była silna, to ból w kręgosłupie był jednak silniejszy i zdecydowanie bardziej przekonujący. Do tego stopnia, że nim zdecydowałem się zapytać, czy mogę iść z Michałem, namówił barki, żeby również zaczęły utrudniać mi życie.
— Zostawisz mi chociaż trochę kodeiny? Inaczej nie zasnę — westchnąłem, snując się metr za przyjacielem w drodze na przystanek.
Iść piechotą też nie miałem zbytnio siły. Czekałem już tylko na ból bioder i kolan, ewentualnie karku. Miałem jedynie nadzieję, że szczęka zapomni o uprzykrzaniu mi życia, bo kiedy nie mogłem normalnie otworzyć gęby, żeby wetknąć do ust papierosa, zaczynałem stawać się jeszcze bardziej gburowaty i nieznośny niż zazwyczaj.
— Jaką masz maksymalną dzienną dawkę? — zapytał Staw, zatrzymując się nagle.
— Cztery tabletki — odparłem bez wahania, ale spojrzał na mnie sugestywnie, dając znać, że wyczuł ściemę. — Gdy ważyłem dziesięć kilo więcej. Teraz trzy… — dodałem niechętnie.
— Więc dostaniesz jedną i masz sobie poradzić. Jutro, jak już zmartwychwstanę, przyniosę ci kolejną.
Sadystyczny spokój na jego twarzy momentalnie podniósł mi ciśnienie.  A może ja mu tak przetrącę kolano i powiem, żeby sobie jechał, kurwa, na paracetamolu?! Nie wyobrażałem sobie kolejnych sześciu godzin na jednej kodeinie. Nie tego dnia, nie przy tylu dolegliwościach.
— Dwie.
— Jedna.
— Staw, kurwa, półtorej! — krzyknąłem zdesperowany.
Kumpel wziął mnie na wstrzymanie. Milczał i milczał, i gapił się na mnie, jakby bawiło go moje cierpienie, albo tak mi się zdawało, bo przez ból często miałem dziwne myśli. Zazwyczaj Michał nie życzył mi źle, więc uznałem, że to znów tylko moja wyobraźnia.
— Niech będzie. Ale jeśli znajdę cię jutro martwego w wannie, to przysięgam, że cię zmartwychwstanę i zabiję ponownie.
— Co ty masz z tym zmartwychwstawaniem?
— To zabawne!
— Cholernie…
Kiedy udało mi się wyżebrać od przyjaciela tabletkę (choć właściwie chodziło o samo przyzwolenie, bo mogłem sobie kupić pół apteki takich leków…), rozstaliśmy się na przystanku i każdy z nas wsiadł w swój autobus, bo akurat oba podjechały w tym samym czasie. W domu byłem kwadrans później. Otworzyłem drzwi, schyliłem się do kota na powitanie, ale nie przyszedł. Uznałem, że się na mnie wypiął za to, co zrobiłem, zignorowałem go więc i poszedłem zrobić sobie kawę.
Usiadłem przy komputerze, zapaliłem dwa papierosy, przejrzałem wiadomości i kląłem pod nosem na wszechobecny ból. Potem znów zapaliłem, dopiłem herbatę i wyłączyłem alarm, który dawał mi znać, że nadeszła pora kolacji. Dziś jadł tylko Ame, bo mój posiłek zalegał w kieszeni nadgorliwego przyjaciela. Kodeiny nie brałem – chciałem zostawić ją na chwilę przed snem, żywiąc nadzieję, że uda mi się dzięki niej chociaż zasnąć.
— Ame, kolacja! — krzyknąłem, napełniwszy miskę mokrym jedzeniem.
Kot nie przyszedł. Wiedziałem, że był na mnie zły – jego oczy mówiły wszystko, ale nie sądziłem, że mógłby być aż tak wściekły. Przeszedłem się po domu, żeby go znaleźć, ale znalazłem jedynie otwarte okno w sypialni.
— Michał!!! — wydarłem się gardłowo, czując, jak momentalnie wzbiera we mnie wściekłość.
Ame nie było, zniknął, uciekł. Chuj wie, czy w ogóle żył! Wszystko przez Stawa! – tak sobie wmawiałem, chociaż miałem pełną świadomość, że gdybym nie był takim skończonym idiotą, mój puszysty przyjaciel wciąż byłby ze mną.
Znów poczułem się paskudnie. Usiadłem ciężko na łóżku, zasłoniłem dłońmi twarz, powstrzymując łzy i starałem się uspokoić oddech. Kochałem tego małego sierściucha. Nie byliśmy razem długo, ale stał się dla mnie cholernie ważny. Bałem się, że nie tyle uciekł, co zwyczajnie spadł i się zabił. Byłem jednak zbyt zdenerwowany, żeby wstać i iść go szukać. Jeśli rzeczywiście ześliznął się z parapetu – i tak już nie żył, a moje życie do reszty straciłoby sens, nie musiałem się spieszyć. Najpierw odpaliłem papierosa.
Przy okazji próbowałem dodzwonić się do Michała, oczywiście bezskutecznie. A gdybym teraz leżał naćpany i wzywał pomocy? Tego nie przemyślał, wciskając wyłączony telefon w ciasną kieszeń spodni… Musiałem wziąć się w garść. Wstałem, ale kołysało mną na boki, zarówno ze zdenerwowania jak i z bólu kolan, które i tak odezwały się dziwnie późno. Założyłem płaszcz, zjechałem windą  na dół i powoli przeszedłem pod okno od strony sypialni. Z duszą na ramieniu rozglądałem się wokół za plamami krwi i ciemnymi, futrzastymi zwłokami, ale żadnych nie znalazłem. Ulżyło mi, ale potem zacząłem się martwić, że w takim razie mój kot gdzieś tu był – sam, zmarznięty, przestraszony.
Zacząłem krążyć po okolicy, próbując go znaleźć. Nie wyobrażałem sobie wrócić do domu bez niego, nie zasnąłbym, więc to nawet nie miało sensu.


2 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Wracam do pierwszego i czytam by wiedzieć o co kaman :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział piękny i jakiś taki optymistyczny mi się wydawał ( nie wiem czemu xd ) Zauważyłam tylko jeden błąd . Gdzieś napisałaś "moje" zamiast chyba ... "mój" ? Już nie pamiętam .

    Biedny , nieszczęśliwy Sebastian ! Nie dość , że Michał mu zabrał antydepresanty to Ame uciekł ... Szkoda i jego , i tej małej puchatej kuleczki , którą przywlukł do domu . "Żegnajcie, tableteczki, będzie mi was brakowało. Byłyście moimi najlepszymi przyjaciółkami… " To mnie rozwaliło xd

    Kaśki mi już tak nie szkoda . Nie wiem dlaczego , ale tak jest i niech się wreszcie do tego dziwaka odezwie ! A wracając jeszcze do Amu ... Wydaje mi się , że znajdzie się on właśnie u niej . Takie zrządzenie losu :P (A jak właściwie kombinuje to mi to uświadom )

    Dzisiaj mi tak nieswojo , więc nie wysilę się na nic więcej . Życzę weny i do zobaczenia w następną środę ! :D

    - Lady Fox -

    OdpowiedzUsuń

.