Okej. Pierwszy rozdział za Nami (ehehehehe xD). Lecimy z kolejnym. Mało komciacie, ale może jeszcze się rozkręcicie. Ja wiem, że to opko jest specyficzne i przeznaczone dla zdecydowanie węższego grona osób niż Róża, aleee... I tak myślę, że znajdą się fani. O kilku już wiem i to bardzo miłe, dziękuję, loffki <3.
Jaram się pisaniem tego, mam już spory zapas, a przy publikowaniu raz na tydzień nie wpływa to szczególnie na progres w Róży, więc nawet nie muszę się szczególnie martwić, że coś zaniedbam. No, poza Making Off, które było i jest pisane dla beki, więc muszę mieć ten odpowiedni nastrój, żeby je pisać. Przy Dziwaku niby też nastrój jest wskazany, ale mimo wszystko jest łatwiej.
Starczy paplaniny xD. Zdecydowanie za bardzo się rozpisuję w tych przedmowach. Dziwne, że jeszcze nikt mi nie wypomina, że co Was moje życie... xDDDD.
No, to miłego! :*
==============================
Michałowi udało się osiągnąć nowe stadium
wkurwiania. Wyprowadził mnie z równowagi tak, że zwyczajnie trzasnąłem go
kaskiem w łeb i na piechotę ruszyłem do domu. Jednak ten idiota mnie dogonił,
obezwładnił i siłą zaciągnął na motor. Mogłem się domyślić, że kawa była tylko
wymówką. W rzeczywistości szukał jedynie pretekstu, żeby wyciągnąć mnie na
miasto.
— Musisz czasem ruszyć dupę z domu, inaczej
przyrośnie ci do kanapy!
— Jest skórzana, nie miałbym nic przeciwko
— burknąłem niezadowolony.
Zostałem porwany. Michał zaciągnął mnie do
jakiegoś głośnego klubu. Nienawidziłem takich miejsc. Śmierdziało w nich
narkotykami, piwem, papierosami i potem, na dodatek jeszcze ta muzyka. Nie
wiem, kto okrzyknął stukanie i warczenie mianem muzyki, ale chętnie bym go
oskalpował.
Zamówiliśmy po piwie i dopchaliśmy się do
jakiegoś wolnego stolika. Michał uznał, że muszę się rozerwać. Jako ambasador
swojego miasta (nie wiedziałem, że ten tytuł zyskuje się po dwóch latach
mieszkania gdzieś…) uznał, że musi mnie godnie przywitać. Gdybym wiedział,
przynajmniej ubrałbym się odpowiednio do okazji. Właściwie kogo ja oszukuję? W
szafie miałem tylko garnitury, piżamę i dwa komplety dresu, ale przynajmniej
miałbym wybór.
Nie byłem w nastroju do zabaw, do tańca tym
bardziej. Chciałem wrócić do domu, wziąć nowy lek, który udało mi się dostać
dopiero dziś, i iść spać z nadzieją, że wreszcie się wyśpię. Michał nie chciał
o tym słuchać. Wmuszał we mnie piwo za piwem. Po piątym zrezygnowałem z
tabletek, a po ósmym zapomniałem, gdzie mieszkam. Nie był o to trudno, to był
mój pierwszy dzień w tej całej stolicy.
— Idziemy do mnie! Wóda i kobiety!
— Nie mamy kobiet.
— To wóda i porno! — krzyczał niewzruszony
Michał.
Gdybym wiedział, gdzie jest mój dom, nie
dałbym się zaciągnąć do niego. Mieszkał wprawdzie gdzieś niedaleko, ale zapas
alkoholu, marihuany i amfetaminy, który trzymał w barku, wcale nie sprzyjał
moim jutrzejszym planom. Miałem iść na spacer, zapoznać się z okolicą,
odpocząć…
Koło trzeciej w nocy Michał padł,
zasypiając z papierosem w ręce. Zabrałem mu go, dopaliłem i wrzuciłem
niedopałek do pustej butelki po whisky. Sam
chciałbym zasnąć. Westchnąłem zrezygnowany. Amfetamina skutecznie trzymała mnie
na nogach, niwelując mulące działania zielska. Szkoda tylko, że whisky nie
niwelowała skutków nadużywania piwa. Swoją drogą, gardziłem piwem. Nie wiem, co
mnie podkusiło.
Krążyłem bez celu po mieszkaniu
przyjaciela, póki nie zmógł mnie sen. Dziwiłem się, że w ogóle zdołałem zmrużyć
oczy, bo chociaż czułem się jak trup i ledwie oddychałem, nie mogłem odpłynąć.
Do czasu, potem była już tylko ciemność i smród.
*
Kac po imprezie męczył mnie przez dwa dni,
dlatego bardzo sceptycznie podszedłem do kolejnej propozycji Michała. Obiecałem
sobie, że tym razem nie dam się zaciągnąć na żadne huczne afterparty.
Zamierzałem wypić kieliszek wina, może odrobinę czegoś mocniejszego, i zmyć się
przed północą, żeby móc wreszcie zwiedzić okolicę. Z bólem głowy i problemami
żołądkowymi nie czułem się na siłach.
Kumpel miał jednak inne plany. Uznał, że
powinienem poznać resztę ekipy i wyciągnął mnie do jakiejś speluny w
Pawilonach. Podobno nie znasz Warszawy, jeśli nie spędziłeś wieczoru w jednej z
tych ciasnych mordowni. Nigdy wcześniej słowa Michała nie były tak prawdziwe.
Poznał mnie z Lucjanem – wykładającym czasopiśmiennictwo, Gabriela – który
właściwie zajmował się wszystkim po trochu, przynajmniej tak zrozumiałem, i
jakąś kobietą, której imię magicznie uciekło mi z głowy. Była kierowniczką
katedry informatologii. Niewiele mi to mówiło, zajmowałem się przyziemną
redakcją ze specjalizacją w wydawnictwach japońskich, w końcu po to robiłem dwa
kierunki jednocześnie. Najmłodszy doktor japonistyki, najwybitniejszy specjalista
DTP – i co mi przyszło? Chlałem w jakiejś szemranej knajpie z ludźmi, którzy
nigdy nie powinni dostać dyplomu.
Wydawali się mili, ale trudno było mi to
obiektywnie ocenić. Sam nie należałem do
najsympatyczniejszych. Chowałem się za pancerzem konwenansów tak samo,
jak ukrywałem ręce w materiale rękawiczek, brzydząc się obcego dotyku.
Przynajmniej tak wszystkim wmawiałem, tak było wygodniej. Prawdę znał tylko
Michał i udało mi się wybłagać, żeby się nie wygadał.
Siedzieliśmy w barze kilka godzin, więc musiałem
pić, inaczej wyszedłbym na dziwaka. Opinia ekscentrycznego gbura wlokła się za
mną od czasów szkolnych, zależało mi więc na tym, by wreszcie się od niej
odciąć, ale wcale nie było łatwo. Brzydziłem się mętnych drinków nieznanego
pochodzenia, lecz nie miałem wyboru, piłem w imię wyższego dobra.
Trójka nowych znajomych wylewnie opowiadała
o swojej pracy i wątpliwych osiągnięciach, chełpiąc się nimi, jakby co najmniej
odkryli sposób na zapisanie w jednej komendzie GREPa formuły na całościową
korektę tekstu. Nie wcinałem się. Potakiwałem, uśmiechałem się i co chwilę
zerkałem na zegarek. W końcu cyfry na wyświetlaczu stały się zbyt rozmazane i
patrzenie na niego przestało mieć znaczenie.
Nie wiedziałem, która była godzina, kiedy
uparłem się, że wrócę do domu. Michał chciał mnie odprowadzić, pamiętając
poprzednią balangę, ale reszta nalegała, by z nimi poszedł. Lepiej dla mnie.
Zmyłem się, kiedy pogoniło go do łazienki, ale już dwie przecznice dalej
pożałowałem tej decyzji. Znów nie wiedziałem, gdzie jestem i jak powinienem
wrócić. Próbowałem wpisać adres do GPSa, ale niewiele widziałem. Musiało być
strasznie późno, bo ulice Nowego Światu, gdzie aktualnie się znalazłem, były
już zupełnie puste. Gdzie ja, kurwa,
jestem?! Chciałem tylko wrócić do domu. Powinienem być bardziej asertywny.
Wymacałem paczkę papierosów, odpaliłem
jednego z nich i zatrzymałem się przed oszklonymi drzwiami jakiegoś sklepu,
jedynego, w którym paliło się światło. Stojąc w nim lepiej mi się myślało,
chociaż wciąż nie mogłem rozczytać tego rozmokłego maczku na wyświetlaczu.
~*~
Była druga w nocy, kiedy pomyślałam, że mam
ochotę na lody. W zamrażalce oczywiście było pusto, więc włączyłam jakiś
odcinek serialu i próbowałam sobie wmawiać, że wcale nie mam na nie ochoty.
Jednak mojego mózgu nie dawało się tak łatwo przekonać. On się uparł, a kiedy
się upierał, nie miałam szans. Nie uśmiechało mi się wychodzić w środku nocy na
deszcz, ale mózg stanowczo domagał się słodyczy.
Na szczęście niedaleko domu, bo zaledwie
dwadzieścia minut piechotą (bo pod górę!), był całonocny sklep z automatami.
Nie do końca rozumiałam tę ideę, chyba Warszawa próbowała zbliżyć się do
Ameryki, ale wyszło jak zwykle. Niemniej jednak było całonocne miejsce, w
którym sprzedawali lody, fajki, jakieś sztuczne żarcie i nawet rozdawali za
darmo prąd, pod warunkiem, że miało się swój kabel. Wzięłam więc kartę, dowód,
wcisnęłam telefon w kieszeń i założywszy kilka numerów za dużą bluzę z
emblematem wydziału, ruszyłam w drogę.
Nie zamierzałam się stroić, jeszcze by mnie
ktoś zgwałcił. Niby w tej okolicy było w miarę bezpiecznie, ale po co kusić
los? Miałam zbyt ambitne plany na życie, żeby je sobie niszczyć tak idiotycznym
zachowaniem.
Droga koło ksero, przez schody na lipowej,
pod pomnikiem Kopernika była niezwykle męcząca. Nie miałam kondycji ani
zdrowia, żeby tak sobie wbiegać pod górkę, jakby nigdy nic, ale na autobus
musiałabym czekać godzinę. Nie opłacało się. I tak, zanim zwlekłam się z domu,
wybiła już trzecia. Byłam pewna, że nawet nie tknę dziś tych lodów, ale skoro
już wyszłam, nie warto było się cofać.
Ulice były niemal puste. Nowy Świat był
wyłączony ze zwykłego ruchu, mogli nim przejeżdżać tylko dostawcy, mieszkańcy,
służby miejskie, autobusy i taksówkarze, więc mogłam śmiało iść środkiem ulicy,
jak w letnie weekendy. Ludzi też nie było zbyt wielu. Kilku młodocianych
pijaków, jeden bezdomny grzebiący w śmietniku koło Costy i jakiś niespełna
rozumu idiota, który paląc szluga, gadał do telefonu. Zaraz… Czy to nie? Wzdrygnęłam się zaskoczona. Nigdy bym nie
przypuszczała, że jeszcze kiedyś spotkam tego dziwaka.
— Cześć, dziwaku, co tu robisz o tej porze?
— zapytałam, podchodząc bliżej.
Podniósł wzrok znad telefonu i spojrzał na
mnie mętnie. Chyba mnie nie poznał. Dopiero po chwili, kiedy wyciągnęłam
papierosy, skojarzył po opakowaniu.
— Dziewczyna z rocznika dziewięć-cztery! —
krzyknął, jakbym mu właśnie uratowała życie.
— Skąd ty… Mniejsza z tym — westchnęłam,
uznając, że nie chcę nawet wiedzieć, kiedy ten dziwak wepchnął mi się z butami
w prywatność.
Wzięłam jego telefon i przyjrzałam się polu
tekstowemu z nazwą ulicy pełną literówek. Domyśliłam się, o co chodziło. Na
szczęście mieszkał blisko. Właściwie mieszkał tuż obok budynku, w którym miałam
lektorat, na dodatek to było po drodze, więc łaskawie zaoferowałam, że go
odprowadzę. Nie mogłam patrzeć, jak tak stoi i bezskutecznie próbuje się uporać
z telefonem. Ile on musiał wypić, żeby narobić tyle błędów?
~*~
Z opresji uratowała mnie jakaś dziewczyna.
Minęło trochę czasu, zanim zachlany mózg połączył fakty i zorientowałem się, że
to ta sama studentka, którą spotkałem w tym… gdzieś na mieście. Czułem się jak
skończony idiota. Żeby wykładowca pokazywał się studentowi w takim stanie.
Dobrze, że chociaż nie wiedziała, kim byłem. Zaczynałem rozumieć, dlaczego
wtedy nie chciała, żebyśmy czegoś się o sobie dowiedzieli. Niezwykle sprytne,
jakby się nad tym zastanowić.
Nie planowałem dzielić się z nią adresem,
ale inaczej naprawdę nie trafiłbym do domu. Nie zamierzałem tłumaczyć, czemu
nie umiem do niego dojść, ani jak się znalazłem w środku nocy kompletnie pijany
nieopodal domu. Nie pytała, więc nie musiałem silić się na wymówki. Zabrała mi
telefon, wstukała poprawny adres i weszła do sklepu. Kupiła jakieś lody, a
potem szarpnęła mnie za rękaw.
Musiała znać ten adres, inaczej nie
poznałaby po literówkach, a tych na pewno zrobiłem mnóstwo. Miałem lekką wadę
wzroku, którą alkohol wyolbrzymiał tak, że niemal ślepłem. Nie mogłem niczego
odczytać, jeśli nie miałem okularów, a że nie planowałem się upijać… Cóż,
musiałem popracować nad asertywnością, definitywnie.
— To tu. Dobranoc — stwierdziła dziewczyna,
doprowadzając mnie do drzwi.
Spojrzałem za nią i mruknąłem coś bez ładu
i składu. Wstyd mi było przyznać, że nie jestem w stanie dotrzeć na górę. Na
szczęście się zorientowała, bo tylko wściekle wyrwała mi klucze i zaciągnęła za
sobą do mieszkania.
Chciałem jej podziękować, ale kiedy przekręciła zamek, weszła do środka i nie
wyglądało na to, że zamierzała wyjść. I w
co ja się wpakowałem? Okradnie mnie, skazi moje mieszkanie!
~*~
Miałam zamiar wrócić do domu, zanim lody
rozpuszczą się doszczętnie, ale dziwak był tak zalany, że nie potrafił nawet
trafić pod własne drzwi. Nie wiem, ile trzeba wypić, żeby doprowadzić się do
takiego stanu, byłam niepijąca. Pomogłam mu wejść i uznałam, że skoro zmarnował
tyle mojego czasu, odwdzięczę się tym samym. Wstawiłam lody do jego idealnie
pustej lodówki, a potem pomogłam dziwakowi zdjąć płaszcz, marynarkę, buty,
nawet spodnie… Przynajmniej był dobrze zbudowany, chociaż widać było, że
ostatnio strasznie schudł. Nie, żeby cokolwiek mnie to obchodziło, ale skoro
już tu byłam, mogłam obserwować i wyciągać wnioski.
Położyłam go do łóżka, a potem poszłam po
lody i usiadłam w skórzanym fotelu naprzeciwko mężczyzny. Ładne miał to
mieszkanie. Ostatnie piętro, oszklona ściana, drogie panele, błyszczące podłogi
i gustowne meble. Mijając gabinet widziałam nawet francuskie arc deco, chyba –
nie znałam się na tym zbyt dobrze, ale nazwa brzmiała ładnie, to zapamiętałam.
Pijany brunet bełkotał coś o kradzieży,
skażeniu i mojej obecności, ale zignorowałam go. Jadłam, czekając, aż zaśnie,
ale jak na złość mu nie wychodziło. Dochodziła czwarta, a ja wciąż nie wróciłam
do domu.
Zirytowana wyciągnęłam fajki. Uznałam, że
nie zrobi mu to różnicy, skoro na nocnej szafce stała pełna petów popielniczka.
Podeszłam do etażerki, usiadłam na podłodze i odpaliłam papierosa, a on
wyciągnął do mnie rękę.
— Moich ci nie dam. Gdzie masz swoje? —
mruknęłam, odsuwając rękę.
Tego tylko brakowało, żebym miała się
dzielić papierosami z jakimś nieznajomym zachlejusem… To, że jest się uroczym,
nie znaczy, że można sobie pozwalać na takie rzeczy.
— Płaszcz — jęknął ostatkiem sił.
Niechętnie ruszyłam dupę do przedpokoju.
Rzeczywiście miał w płaszczu paczkę, ale była już pusta. Nie wiem, co mnie
podkusiło, ale ostatecznie podzieliłam się z nim swoimi Marlboro.
— To już druga wielka przysługa —
oświadczyłam, pakując się do łóżka obok niego. — Jutro masz mi się odwdzięczyć
— dodałam, ale wątpiłam, by rano pamiętał, co się działo.
Postanowiłam, że poczekam jeszcze kwadrans,
góra pół godziny i kiedy zaśnie, wrócę do siebie. Jednak on za nic nie chciał
spać! Może nie tyle nie chciał, co nie mógł. Aż zrobiło mi się go żal, tak
dobrze to znałam…
Rozciągnęłam się na łóżku. Obolałe stawy
powoli zaczynały mi doskwierać, podobnie jak zmęczenie. Nie mogłam się nawet
rozerwać, gadając z tymi żywymi zwłokami. Za to w mieszkaniu dziwaka było
przyjemnie chłodno, a cały dym papierosowy, wraz ze smrodem trawionego
alkoholu, ulatniał się przez wentylację. Przyjemne miejsce.
~*~
Obudziłem się z tak gigantycznym bólem
głowy, że od razu pożałowałem życia. Co
ja wczoraj robiłem? Gdzie byłem? Czemu znowu się nawaliłem? To miasto
zdecydowanie mi nie służy… Spróbowałem wstać, ale ledwie mogłem siedzieć.
Mdliło mnie i prawie nic nie widziałem, ale coś mi nie pasowało. Jeszcze raz, jak ja wróciłem do domu?!
Próbowałem sobie przypomnieć drogę powrotną
z tych całych Pawilonów, ale mózg oponował gdzieś koło chwili, gdy próbowałem
wpisać adres do GPSa. Westchnąłem i sięgnąłem po fajki.
— Kurwa.
— Dam ci swojego, drugi i ostatni raz. I
tak już mi wisisz. — Usłyszałem czyjś głos.
Pękający łeb wcale nie pomagał myśleć. Nie
podnosząc wzroku, wyciągnąłem rękę i jęknąłem coś niewyraźnie. W mojej dłoni
wylądował papieros. Po chwili wypełniłem dymem płuca i wszystko wydawało się
lepsze. Chociaż wciąż czułem się jak gówno i miałem w domu nie wiadomo kogo.
— Kim ty jesteś? — zapytałem zachryple,
próbując przyjrzeć się krążącej po mieszkaniu dziewczynie ubranej w moją
koszulę.
— Zadbałam o ciebie wczoraj, powinieneś mi
zrobić śniadanie — oświadczyła, idąc do mnie z kubkiem.
Kawa była tym, czego właśnie potrzebowałem.
Podziękowałem i przysunąłem usta do krawędzi.
— Co to za gówno?
— Nie gówno, zielona herbata. Wiesz, jak na
kogoś, kto wczoraj nie potrafił trafić do mieszkania, jesteś strasznie
bezczelny. Wisisz mi już dwie przysługi. Nie zapomnę o tym — odpowiedziała,
mierząc mnie wzrokiem.
Zielona
herbata, dobre sobie! A co ja, królik jestem?! I skąd ona wytrzasnęła takie
coś? Przecież nigdy bym tego nie kupił. Zanim odpowiedziałem, przyjrzałem
jej się uważne. Szczupła, całkiem ładna, tylko piersi coś nie miała. Moment, czy ja z nią…?! Przecież to
studentka!
— Czy my…
— A myślisz, że czemu tu jestem? Jeszcze
nie zgłupiałam do reszty, żeby nocować u jakiegoś dziwaka dla przyjemności.
Więc
jednak! Jestem idiotą, takim idiotą! Michał, zabiję cię! Zamorduję! Jak ja to
teraz odkręcę? Przyjechałem do Warszawy, żeby wyrwać się z zadupia, zrobić
karierę, zacząć żyć. Zdaniem psychiatry zmiana otoczenia miała mi pomóc. Dotąd
miałem jednak same problemy, a jakby tego było mało, przespałem się ze
studentką. Uczelni, na którem miałem wykładać. Czy mogło być gorzej?!
— To się nie powinno wydarzyć! — krzyknąłem
zdenerwowany.
Dziewczyna śmiała mi się w twarz.
Wiedziała? Zrobiła to specjalnie? Powinienem
chyba zaproponować jej łapówkę. Żaden był ze mnie szemrany typ. Nie
dogadywałem się ze zwykłymi ludzi w sprawach życia codziennego. Tym bardziej
nie wiedziałem, co zrobić w takiej sytuacji. Zaciągnąłem się papierosem i
zamilkłem. W najgorszym wypadku moja
kariera skończy się, zanim się zacznie.
~*~
Kiedy po obudzeniu zorientowałam się, że
jestem w domu dziwaka, wściekłam się niemiłosiernie. Wszystko mnie bolało,
byłam niewyspana i zostawiłam u siebie włączonego laptopa. Uznałam, że powinnam
się zemścić. Wyciągnęłam z szafy jedną z koszul nieznajomego, ubrałam się w nią
i zamierzałam udawać, że spędził ze mną noc. Wyglądał na takiego, który by się
tym przejął, i nie myliłam się. Gdy tylko dotarło do niego, co teoretycznie
zrobił, zbladł nienaturalnie i nawet upił łyk zielonej herbaty, którą gardził
jeszcze chwilę wcześniej.
— Nienawidzę herbaty. — Skrzywił się,
odstawiając kubek na szafkę nocną.
Wyciągnął papierosa z mojej paczki i
odpalił go, nie pytając o zdanie. Przemilczałam to, choć w planach miałam
wmówienie mu, że jest ze mną w ciąży. Za takie chamstwo…
— Odkupię ci, daj mi się tylko przebrać.
Odprowadzę cię do domu. Właściwie kupię ci całą paczkę, pomogłaś mi —
stwierdził nagle, ożywiając się trochę.
Taka zła herbata, a jednak stawiała na
nogi.
Usiadłam obok niego ze swoim kubkiem i
uśmiechnęłam się. Taki bezczelny gbur z tego dziwaka, a jednak, kiedy się tak
bliżej przyjrzeć, było w nim coś interesującego. Jak na dziwaka, rzecz jasna.
— Mam zrobić kawę? — westchnęłam, zerkając
w okno.
— Sam się tym zajmę. I zrobię śniadanie.
— Nie zrobisz, masz pustą lodówkę.
— Coś wymyślę.
Wyszedł z papierosem w dłoni, na drogę
biorąc kolejnego. Rozejrzałam się dokładnie po wnętrzu. Było zadbane,
nowoczesne i strasznie chłodne. Lokator mieszkania nie był osobą, która dbałaby
o kontakty z ludźmi. Żadnych zdjęć, żadnych pamiątek. Wszędzie idealny,
pedantyczny porządek, który zaburzała góra moich ciuchów na skórzanym fotelu.
Smutne musiał mieć życie, ale co mnie to właściwie obchodziło?
— Nie wiem, skąd wziąłeś to jedzenie, ale
pachnie dobrze — stwierdziłam entuzjastycznie, widząc talerz z jakimś daniem z
makaronem.
Pewnie gotowiec z szafki, ale lepsze to niż
jajecznica z powietrza.
— Powinniśmy wymienić się numerami? Albo
chociaż imionami? — zaproponował.
Czułam, że kiedyś przyjdzie ten moment, nie
wiedziałam tylko, co go właściwie obchodzi moje imię. Numer pewnie mu się
przyda, kiedy znowu się zgubi pod domem, ale mógł mnie zapisać po prostu „call
girl”. Co za różnica?
— A musimy?
— Chciałbym znać imię osoby, która mi
pomogła. To taki problem?
— Mieliśmy się nigdy więcej nie spotkać,
dziwaku — westchnęłam, sięgając po papierosa.
Przez jego palenie co pięć minut, mnie też
się chciało. Gorzej, że paczka powoli pustoszała.
— I wtedy to miało sens, było mi na rękę,
ale… Spaliśmy ze sobą, Naprawdę uważam, że powinienem chociaż wiedzieć, jak
masz na imię.
— Kurwa, nie spaliśmy. To miała być zemsta!
Nic dziwnego, że nie masz znajomych, skoro nawet to potrafisz zepsuć —
stwierdziłam niezwykle zirytowana.
Oparłam plecy o ścianę i oddałam się paleniu.
Co mnie obchodziło jego chcenie? To moje
imię, po co wpieprza mi się w życie? Przecież to nie tak, że teraz zostaniemy
przyjaciółmi. Miałam już dwie koleżanki, nie potrzebowałam więcej, i tak bym
się z nim nie spotykała przez chroniczny ból wszystkiego.
— Co? — zapytał zszokowany, nie dając mi
nawet chwili spokoju.
Kolejny super rozdział. Bardzo podobają mi się ich charaktery w sensie postaci. Nie wiem tylko dlaczego. Może dlatego bo o takiej dwujcenie jeszcze nie czytałam.
OdpowiedzUsuńA może dlatego, że należysz do tej grupy specyficznych odbiorców, o których wspominałam :P. Bo to opko jest takie, że w zasadzie śmieją się z niego moi znajomi, bo rozumieją co, z czego, od czego i tu bardzo miesza się fikcja z naszym codziennym życiem. No ale nie brakuje też innych osób, którym się to podoba, po prostu jest ich mniej niż w przypadku innych opowiadań, bo... Ono jest inne. Ale cieszę się, że przypadło Ci do gustu. Mam nadzieję, że tak zostanie^^.
UsuńDziękuję za komentarz <3.
Ale zła kobieta ( hłe hłe xd ) . Żeby tak go wkręcać po tym jak on się schlał w trzy dupy i leżał pod jakimś sklepem xd . No a potem jeszcze mu wmawiać , że się z nią przespał i zbezcześcić jego koszulę :D . Ciekawe będzie miał ten dziwaczek z nią życie . I jeszcze podziękowania dla Michała , że zapewnił mi rozrywkę wprowadzając go w stan pełnego szczęścia . Bardzo fajnie , bardzo śmiesznie , bardzo mi się podobało i życzę weny ! <3
OdpowiedzUsuń- Lady Fox -
Haha, dziękuję. Cieszę się, że Ci się podobało. Michał pozdrawia, machając leniwie ręką, w ktorej trzyma skręta xD.
UsuńHaha, dziękuję. Cieszę się, że Ci się podobało. Michał pozdrawia, machając leniwie ręką, w ktorej trzyma skręta xD.
UsuńDzięki ;) i I pozdro dla niego xd .
Usuń- Lady Fox -
Hahaha..powiem tak-zajebiste opko!!!
OdpowiedzUsuń(sorki za wulgaryzm) podobają mi się takie postacie ;) duzo weny i pisz dalej!!!pliiiissss!