Dziwak z dyplomem – 20

Wczoraj był White Day, dostaliście coś? A może coś daliście?
Ja daję Wam dzisiaj kolejny rozdział perypetii dwójki aspołecznych kalek xD. Aż dziwne, że aż tak to się niektórym podoba. Nie, żeby mi to przeszkadzało, bardzo się cieszę <3. Ale nie sądziłam, że Dziwak dorobi się minimalnej liczby ponad dwustu wyświetleń i to w tak krótkim czasie. Jesteście wspaniali, że to czytacie! :)

No, dosyć słodzenia, cukrzyca to nie przelewki:P.

Miłego! ;*

==============================

Miałam zachować powagę i dystans, a wyszło mi bycie oziębłą, wielce wkurwioną suką, która z niego kpi. W końcu dałam sobie spokój z dbaniem o to, co o mnie pomyśli. Odsunęliśmy się od siebie, w sumie nie bez powodu, i raczej nie było czego naprawiać, ale chciał się tłumaczyć, a ja bardzo chciałam, żeby to zrobił, bym mogła mu wybaczyć i… W sumie na tym moje wyobrażenia się kończyły, bo niby czego oczekiwałam?
Biorąc pod uwagę, że kupił Tea Booka Basilura, mogłam wyobrażać sobie sporo, starałam się jednak tego nie robić. Siedziałam z kubkiem w dłoniach i kotem na kolanach, czekając, aż powie, co  miał do powiedzenia.
— Więc to moja wina, przyznaję, przepraszam. Masz pełne prawo mnie nienawidzić, ale chciałbym… — uciął wyraźnie zdenerwowany.
Serce zabiło mi nieco mocniej. Zacisnęłam dłonie na kubku, starając się nie okazywać żadnych emocji. Nie było łatwo, bo dawno nie czułam się tak niezdrowo podekscytowana, jakbym oglądała jakiś film i żarliwie kibicowała bohaterom, by się pogodzili, żebym za chwilę mogła się cieszyć, że znów ich coś rozdziela… Wspominałam, że niezdrowo podekscytowana, prawda?
— Powiem wprost. — Nagle zmienił ton; chyba męczyło go owijanie w bawełnę. — Chcę utrzymywać z tobą prywatną, neutralną relację. Od czasu do czasu porozmawiać, unikając świadków z wiadomych powodów. Móc zwrócić się do ciebie o radę i co tam jeszcze charakteryzuje znajomych. Nie mam ich zbyt wielu. Jeśli to możliwe, to powiedz. A jeśli nie… Też powiedz.
Wyznanie przyniosło mu mnóstwo ulgi. Westchnął, rozluźnił się, a potem drżącymi rękami przewrócił kubek. Zaklął pod nosem, rzucił naczyniem w ścianę, a potem poszedł do kuchni po szmatę. Przetarłszy stół, spojrzał na mnie przepraszająco i znowu wyszedł, by po kilku minutach wrócić z kubkiem kawy w ręku. Starał się pokazać, że chce się pojednać, ale widocznie emocje go przerosły.
I miał rację, nie był dobry w relacjach międzyludzkich. W zasadzie był jeszcze gorszy ode mnie, chociaż dotąd nie widziałam, żeby go tak nosiło. Za to miał głębokie cienie pod oczami i kiedy cała przytulna otoczka opadła, odniosłam wrażenie, że chyba nie brał leków, bo wyglądał jakoś gorzej niż dotąd.
Kiedy wrócił, wyraźnie chciał, żebym udzieliła jakiejś odpowiedzi. Gdybym tylko wiedziała, co powinnam powiedzieć… Chciałam się zgodzić, ale obawiałam się. Jeśli przystanę na jego propozycję, to będę dla niego kim? Sekretną znajomą? Chyba nie zdawał sobie sprawy, ale to ciągnęło romansem bardziej, niż gdyby jawnie obnosił się z tym, że koleguje się ze studentką. Poza tym ja chyba nie chciałam być jego tajemnicą. Zasługiwałam na to, by otwarcie mówić o tym, o czym chcę. Wprawdzie nie zamierzałam jakoś szczególnie obnosić się z naszą znajomością, ale uważać na każde słowo, by przypadkiem mi się nie wymsknęło, że profesor Michaelis poprosił, żebym nakarmiła jego kota, to już była lekka przesada.
Dlatego właśnie nie odpowiedziałam od razu. Uznałam że skoro tak nagle to na mnie zrzucił, należy mi się chwila na przemyślenie. Nieważne jak bardzo było mu to nie na rękę. Usiadłam wygodnie na kanapie, podkurczając dla odmiany nogi i opierając brodę na kolanach, a potem zaczęłam rozglądać się po pokoju, popijając herbatę. Michaelis udawał, że wcale się we mnie intensywnie nie wpatruje, ale mu nie wychodziło. W końcu nie wytrzymał. Wyciągnął paczkę papierosów, poczęstował mnie jednym i zapaliliśmy, wciąż trwając w ciążącym milczeniu.
~*~
— Widziałem cię na iluminacji — mruknąłem znad kubka kawy.
Nawet się nie zorientowałem, kiedy zupełnie porzuciłem maskę dojrzałego podwójnego doktora i sam skompresowałem się w fotelu, siedząc w pozycji łudząco podobnej do tej, w której znajdowała się dziewczyna. Podsunięte do piersi kolana pomagały mi opanować skurcze w brzuchu, które doskwierały mi, odkąd przekroczyła próg.
Chciałem, by w końcu odpowiedziała. Zdecydowała, czy chce dalej ze mną rozmawiać, czy już zawsze będziemy się ignorować. Potrzebowałem tej pewności, by móc ruszyć dalej ze swoim żałosnym życiem. Byłem dorosły, samodzielny, wykształcony – ciężko na to pracowałem, łudząc się, że sukcesy w pracy dadzą mi poczucie stabilności i własnej wartości, ale wystarczyła jedna nowa osoba w moim życiu, by to wszystko zepsuć. Mydlana bańka złudzeń pękła i ujrzałem swoje życie takim, jakie było naprawdę, a to, co widziałem, zwyczajnie mnie dobijało.
Starzałem się, lata przeciekały przez moje palce, a jedyne, co udało mi się osiągnąć, to pozory normalnego życia. W rzeczywistości jednak byłem zakompleksionym, zagubionym dzieciakiem, który rozpaczliwie pragnął akceptacji, choć wmawiał sobie przez cały czas, że nie potrzebował ludzi.
W zasadzie nie potrzebowałem LUDZI, tylko CZŁOWIEKA. Kogoś, kto podobnie jak Michał, zrozumie mnie i zaakceptuje, ale w przeciwieństwie do Stawa, będzie miał bardziej stonowany charakter, szacunek do moich dziwactw i potrzeb. Pragnąłem prawdziwej, stuprocentowej akceptacji i z tęsknoty za nią chciałem upatrywać jej w pierwszej nowopoznanej, życzliwej osobie. Pech chciał, że była nią Katarzyna, która chyba jednak nie miała ochoty kontynuować znajomości. Czy w innym wypadku zwlekałaby tak długo?
— Ja ciebie nie. Czemu się nie przywitałeś? — zapytała, przerywając moje pogrążanie się w beznadziei.
— Byłaś z koleżankami.
— Ach, racja. Pomyślałyby coś — parsknęła kpiąco.
— Nie o to chodziło. Miałem zły dzień. — Nie chciałem, by miała mnie za tak małostkowego buca, jakim byłem na co dzień, wolałbym dać jej się poznać od tej strony, którą ukrywałem przed światem w obawie o niezrozumienie, ale to nie miało sensu.
Znów nastała chwila milczenia. Nie miałem pomysłu na żaden temat, który by ją przerwał. Chciałem wykpić się pracą i zakończyć to spotkanie. Oczekiwanie mnie wykańczało. Czułem, jak biodra i kolana zaczynają mi doskwierać, ale nie zamierzałem się wiercić, jeszcze by się domyśliła, że coś mi jest, a współczucia akurat wcale od niej nie chciałem. Chyba że miałaby kodeinę, wtedy przyjąłbym końską dawkę współczucia w postaci musującej tabletki zmieszanej z jakąś whisky.
— Jeśli mamy być… czymś — mruknęła po japońsku.
Poruszyłem się nerwowo i spojrzałem na nią, ale natychmiast spuściłem wzrok.
— Nie zamierzam być twoją tajemnicą. Jeśli jesteś w stanie po prostu się ze mną zadawać, możemy spróbować. Trochę mi cię brakowało…
Słysząc końcówkę jej wypowiedzi, poczułem przemożną potrzebę przytulenia się do niej. Zwalczyłem ją jednak, ograniczając się jedynie do ciepłego uśmiechu. Dotykając ją, tylko bym wszystko zepsuł.
— Spróbuję — odpowiedziałem, odstawiając kubek na stół.
To raptem jedno słowo, ale wiązało się z nim ogromne zobowiązanie i jeszcze większe ryzyko. Musiałem zapalić, chyba bym zdechł, gdybym tego nie zrobił.
— Tylko więcej mnie nie całuj, dobra?
— Wcale nie zamierzałem.
— Dobra. W takim razie jesteś mi winien jedno takie kretyńskie zachowanie, więc bądź gotów. Nie znasz dnia ani godziny. Na osobności lub w towarzystwie, jeszcze nie wiem. Zrobię coś podobnego, zobaczymy, jak ty się zachowasz — odparła walecznie i chociaż z przerażenia przeszły mnie ciarki, w jej głosie wybrzmiała nuta rozbawienia i zadziorności, które kojarzyłem z czasów, zanim zepsułem to coś, co było między nami.
~*~
Wcale nie planowałam szantażować dziwaka, ale poczułam się niepewnie, zgadzając się na jego propozycję, więc dorzuciłam coś złośliwego. Od razu poczułam się lepiej, kiedy dla odmiany to on się wzdrygnął i spojrzał na mnie z lekkim strachem w oczach. Musiałam kontrolować sytuację, inaczej źle bym się czuła.
Kot zeskoczył ze mnie i próbował przytulić się do swojego zwiniętego w fotelu pana, ale ten ani myślał się ruszać, więc Ame fuknął zirytowany i położył się na oparciu siedziska. Obserwowałam, jak Michaelis tłumaczył kotu, że ma prawo do komfortu, cały czas podśmiewając się z niego pod nosem. Wyglądali razem niezwykle uroczo, a kiedy dziwak poznał moją decyzję, nieco się zrelaksował i znów, gdy na niego patrzyłam, czułam się przytulnie. Na dodatek w tym swetrze było mu do twarzy.
Nie przypominał już akademickiego wykładowcy, tylko zwykłego, młodego-dorosłego, jak się teraz podobno mawiało, chociaż mnie to się zawsze kojarzyło z pewną grą komputerową imitującą życie, w której notabene też nigdy mi nie szło. Cieszyłam się w duchu, że mogłam oglądać go w naturalnym środowisku, zachowującego się tak swobodnie, jak chyba jeszcze nigdy. Chociaż im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej odnosiłam wrażenie, że coś było nie tak.
— Sebastian, zaparzysz mi kolejną? — poprosiłam, odstawiając kubek z głośnym stukotem, by skupić na nim wzrok dziwaka, gdy z grymasem na ustach rozprostowywałam nogi.
Bolało, bo jak kretynka zastygłam w bezruchu na ponad kwadrans. Nie powinnam była się zapominać, ale stało się. Podejrzewałam też, że jemu dolega coś podobnego, jeśli nie to samo. Oczywiście nie zamierzałam przenosić naszej znajomości na kolejny stopień tak szybko, na mówienie o chorobach i spowiadanie się z całej fizjologii, i innych takich medycznych terminów, jeszcze nie była pora. Dlatego właśnie chciałam go podpatrzeć, by się dowiedzieć, nie dając niczego od siebie – to było w porządku.
Profesor westchnął pod nosem, widocznie się zapominając, a chwilę później uśmiechnął się i zapewnił, że za chwilę przygotuje kolejną herbatę, tylko najpierw dopije kawę. Przytaknęłam, brzmiało sensownie. Nie zachowywał się tak, jakby chciał odwrócić moją uwagę, ale i ja nie przyglądałam się zbyt nachalnie. A że większość życia tylko przypatrywałam się innym, opanowałam dyskrecję do perfekcji – kiedy o tym pamiętałam, oczywiście.
W końcu dopił. Powoli podniósł się z siedziska, nieco sztywno, jakby się zastał, ale po jego twarzy nie było widać, by sprawiało mu to ból. Z jednej strony się cieszyłam, bo nikomu nie życzyłam tego, co czuła, ale z drugiej zaczęło mi towarzyszyć irytujące uczucie zawodu. Dobrze byłoby mieć kogoś, kto czuje to samo i rozumie. Ale wolałam, by był zdrowy.
Poszedł do kuchni, a ja skorzystałam z okazji i wstałam, by przejść się po salonie, rozprostować kości i porozglądać się, by dowiedzieć się o Sebastianie czegoś więcej.
~*~
Sądziła, że nie widziałem, jak podejrzliwie zerkała na mnie kątem oka, ale myliła się. Przez lata nauczyłem się ukrywać wszelkie swoje dolegliwości – oczywiście te, które ukrywać się dawało – dlatego wiecznie pozostawałem czujny. Nauczyłem się nawet nie okazywać bólu do tego stopnia, że przy czwartej „drugiej opinii” lekarz uznał, że nic mi nie jest, bo nie zareagowałem grymasem na twarzy ani charakterystycznym odsuwaniem się podczas badania. Po prostu przywykłem, nie chciałem być obiektem współczucia i komentarzy, jak ci wszyscy chorzy na raka, o których już nawet nie mogłem słuchać, bo momentalnie robiło mi się słabo.
Wstawiłem wodę, nasypałem herbaty i kawy do kubków, a potem rozejrzałem się po kuchni w poszukiwaniu ukrytych zapasów tabletek. Michał oczywiście zabrał wszystko, a do spotkania z nim zostało jeszcze sporo czasu. Na szczęście znalazłem dwie tabletki ukryte w woreczku na dnie i szarym końcu szuflady ze sztućcami. Tak, zachowywałem się jak ćpun, ale czasem miało to swoje dobre strony.
Leki rozpuściłem w wodzie z kranu – nie lubiłem tego robić, przegotowana była niedobra i niezdrowa, ale tym razem nie wybrzydzałem. Przynajmniej niedługo miało przestać mnie boleć. Chwilę później czajnik dał znać, że woda się zagotowała i mogłem wrócić do salonu z dwoma kubkami i propozycją, która napłynęła do mnie wraz z uśmierzającą ból substancją. Przemknęło mi przez myśl, że może się naćpałem, ale ostatecznie pomysł nie był aż tak okropny, chyba.
Usiadłem z powrotem w fotelu, wcześniej częstując dziewczynę papierosem. W głowie mój pomysł wydawał się sensowny i prosty w realizacji, bo mój mózg zapomniał, że jestem aspołecznym gałganem w powyciąganym swetrze, w którym tylko dzięki niskiej temperaturze w mieszkaniu nie było mi zbyt gorąco. Miałem ochotę go ponosić, więc stworzyłem sobie odpowiednie warunki – zalety nowoczesnych mieszkań i inteligentnej klimatyzacji.
Zaciągnąwszy się kilkukrotnie, poczułem się gotowy, by podjąć rzucone sobie wyzwanie. Wcześniej jeszcze tylko wyciągnąłem z kieszeni telefon i napisałem smsa do Michała. Nie chciałem, żeby mi przeszkadzał, tę sprawę trzeba będzie załatwić, ale na to musiałem jeszcze trochę poprzygotowywać się psychicznie.
— Kaaa… siu? — Genialny początek, brawo! Jestem idiotą!
— Seeebastianie? — przedrzeźniła mnie.
Czułem, jak się rumienię. Wycofałem się i skupiłem na papierosie. Może to znak, żebym dał sobie spokój? Nie chciałem. Chociaż raz pragnąłem zrobić to, co wymyśliłem, nie uciekając jak dziecko. Wypadało przekonać samego siebie, że było się dorosłym mężczyzną, a nie przerażonym smarkiem.
— Nie zechciałabyś spędzić ze mną dnia? — Zrobiłem to! A teraz trzeba przyjrzeć się swojemu odbiciu w herbacie, to fascynujące, intrygujące i… Wcale nie uciekam wzrokiem!
— Nie. — Usłyszałem w odpowiedzi cichy głos.
Momentalnie zalała mnie fala gorąca i byłem prawie pewien, że do oczu wzbierały mi łzy – tak w ramach dojrzałości i męskości. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale przecież oczywistym było, że nie zechce u mnie zostać. Bo z jakiej racji? Pewnie miała plany, chociażby wpatrywanie się w sufit oferowało więcej niż ja. Nie należałem do najciekawszych, chyba że kogoś fascynowały odchyły od normy psychofizycznej.
— Czekaj, nie, chwila — dodała, kręcąc głową na boki. — Nie nie zechciałabym, a nie: nie, nie zechciałabym — wyjaśniła, a ja do reszty zdurniałem.
— Pastwisz się nade mną w ramach zemsty?
— Nie, właśnie zrozumiałam, że w zależności od tego, czy po „nie” w niemym dopowiedzeniu, którego z lenistwa nie użyłam, byłby przecinek bądź mnie, to całkowicie zmienia sens wypowiedzi — kontynuowała pokrętny wywód. — Chodziło mi o to nie, które znaczy, że mogę zostać.
— Naprawdę?! — wyrwało mi się z roztargnienia, oczywiście sprawiając, że zaczęła patrzeć na mnie z powątpiewaniem, czego nawet nie mogłem mieć jej za złe.
— Nie ciesz się tak, bo zmienię zdanie. I tak nie wiem, co mielibyśmy robić.
— Ja też nie — przyznałem, mrucząc pod nosem. — Chciałem tylko spędzić z tobą trochę czasu — dodałem niemal bezgłośnie, jakbym szeptał do kawy, ale na szczęście chyba nie słyszała.
Co ja w ogóle wyprawiam?! Na co mi to? Mogłem nie odwoływać Michała, on przyniósłby chociaż tabletki!karciłem się w myślach. Z jednej strony się ucieszyłem, ale z drugiej dotarło do mnie, że za grosz tego nie przemyślałem. Nie miałem filmów, gier, konsoli… Niczego, co mogłoby zainteresować normalnego człowieka. Przecież nie dam jej w ramach ciekawostki mojego doktoratu do poczytania, to by było idiotyczne.
~*~
Dziwak przekroczył kolejną granicę zdziwaczenia, prosząc, bym z nim została. Ale, prawdę mówiąc, bardzo chciałam, żeby mi to zaproponował. Nie sądziłam tylko, że to możliwe. Miałam przy sobie telefon i ładowarkę – bo bez tego nie ruszałam się nigdzie. Kartę i dokumenty też wzięłam, więc nic nie trzymało mnie w domu. Praca mogła poczekać – nie miałam deadline’ów, a znajomi nie umrą, jeśli przez jeden dzień nie będę odpisywać na ich wiadomości. Mogłam spędzić czas z kimś, kto chciał mnie poznać, a co ważniejsze – kogo ja chciałam poznać, wbrew logice i instynktowi samozachowawczemu.
— Co będziemy robić? — zapytałam, rozsiadając się swobodnie na kanapie.
— Nie mam pojęcia, dopiero to wymyśliłem — odpowiedział rozbrajająco szczerze.
Wyglądało na to, że znaleźliśmy się w jednej z tych sytuacji, które zawsze bawiły mnie na filmach: dwoje ludzi, którzy nie wiedzą, co wspólnie robić i za nic nie odnajdują się w społeczeństwie, nagle zostają na siebie skazani i zachowują się jak dwójka ćwierćinteligentów z problemami motorycznymi.
— To może na początek usiądziesz obok, żebyśmy mogli udawać, że rozmawiamy, dopóki nie wymyślimy czegoś komfortowego? — zaproponowałam, przesuwając się na róg kanapy tak, że niemal wcisnęłam oparcie między żebra.
— Dobry pomysł — westchnął i podszedł do kanapy jak na skazanie.
Gdy usiadł, milczeliśmy dłuższą chwilę, dopóki nie wyrwało mu się japońskie, pieszczotliwe określenie kota. Chwilę później jakoś naturalnie zaczęliśmy rozmawiać w obcym języku o zwierzętach, studiach i wszystkim innym. Chociaż mówił znacznie lepiej ode mnie i w wielu sytuacjach wychodziły mi niegramatyczne konstrukcje bez ładu i składu – które nagminnie poprawiał – a słówka, których nazw nie znałam bądź nie pamiętałam, zastępowałam opisem, po japońsku rozmawiało nam się niezwykle swobodnie. Jakby fakt, że to nie nasz ojczysty język, sprawiał, że nasze opinie i myśli były bardziej anonimowe – zapewne kwestia przyzwyczajenia z zajęć, gdy można było odpowiadać na pytania w dowolny sposób, byle było poprawnie, niekoniecznie zgodnie z prawdą.
Zanim się obejrzałam, minęło kilka godzin. Możliwość szlifowania języka wprawiała mnie w niesamowicie dobry nastrój, dziwaka chyba również.  Z krańca kanapy przesunęłam się bliżej środka. Nie czułam bólu całego ciała ani uciążliwego parcia na pęcherz. Rozmowa pochłaniała mnie do tego stopnia, że wszystko zdawało się nieważne w obliczu kolejnego, wielokrotnie złożonego zdania, które z siebie wyrzucałam. 


4 komentarze:

  1. Rozdział jest genialny , ale wydaje mi się , że lepiej by on brzmiał gdyby był połączony z poprzednim rozdziałem i tworzyłyby one jedną całość ( trochę to nie gramatycznie sformułowałam xd ) I na wstępie chcę się usprawiedliwić za brak komcia w 19 rozdziale . Niech żyje nauka !( choć wszyscy wiemy , że i tak wszystko zapomnę za tydzień ... )

    Jak wyżej pisałam , mam odczucie , że te 2 rozdziały powinny być razem , więc wypowiem się trochę do jednego , trochę do drugiego .

    Pierwsza rzecz : Ame się znalazł ! I wyszło na moje . Kotek wpadł w ręce Kasi , która się nim zaopiekowała ( jestem z tego faktu niewiarygodnie happy ) . A co do dystansu , który Kasia próbowała utrzymać to nawet przez telefon jej się to nie udało ( mogę tak twierdzić bo znam jej myśli xd ) , a co dopiero u dziwaka ... Tym razem to mi jej było szkoda ( o dziwo ) . Biedna musiała się patrzeć na tą rozczulającą scenkę , gdy Sebastian nawet się z nią nie przywitał .

    Parę spraw mi tu zabrzmiało dziwnie . Pierwszą z nich jest ta scena , w której Sebcio rzucił kubkiem ( trochę jak w tej hiszpańskiej telenoweli ) , drugą , gdy powiedział , że homoseksualny sprzedawca zapłaci mu za 70 zł rzuconych w błoto ( scenka jakby z anime - bohater na głos wypowiada to co mu siedzi w głowie ( i powinno tam pozostać )) , a trzecia to w ogóle kosmos taki jakiego w star warsach jeszcze nie było ! Nie dość , że się pogodzili to na domiar mojego szczęścia postanawiają spędzić razem dzień ! Loffciam cie <3

    Miło się czytało i jestem z obrotu spraw bardzo zadowolona . Życzę weny i postaram się zajrzeć w kolejną środę ! :D

    - Lady Fox -

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Nie szkodzi, nauka zjada czas, jestem już na ostatnim roku edukacji, coś o tym wiem :P. Dobrze jednak, że udało Ci się w końcu znaleźć czas i nie zaniedbałaś nauki :).
      Co do odczucia odnośnie rozdziałów: prawda jest taka, że zarówno Dziwaka, jak i Różę, piszę bez podziału na rozdziały. Wydzielam je mniej więcej po pięciu stronach, chyba że naprawdę musiałabym coś rozerwać. To się bierze stąd, że mam sporo różnych zajęć i nie mogę tyle pisać, zresztą nie zawsze mam wenę. Wolę więc coś rozdzielić, nawet odrobinę nienaturalnie, niż nie dotrzymywać terminów. Staram się rozdzielać akcję tak, żeby chociaż nie urywała sie w środku myśli, ale nie zawsze wychodzi. Także Twoje wrażenie jest jak najbardziej właściwe. Wolałabym, żeby tak nie było, jednak zycie xD. Nauka, praca i zainteresowania zjadają wszystko xD.
      A co do rozdziału: Sebuś wypowiadający swoje myśli na głos może wydawać się animcowy, ale to wynika z jego aspołeczności i braku przystosowania do życia wśród ludzi. On głównie bywa sam, nie ma znajomych poza Michałem, z którymi utrzymywałby stały kontskt. Mówienie do siebie, wyrażanie na głos własnych myśli jest w zasadzie normalne. To się zdarza nawet nam na co dzień, jak się na tym skupisz :P. I stąd taka reakcja. Rzut szklanką z kolei był nieco mimowolny. To jak wtedy, gdy jesteś strasznie zdenerwowana: zdarzy Ci się powiedzieć coś, czego nirmalnie byś nie powiedziała. Tu było tak samo, silne emocje wyzwoliły reakcję, której nie dł rady powstrzymać. A że Kaśce to nie jest obce, to zareagowała na to spokojnie. Ona go rozumie lepiej, niż jej się wydaje :P.

      Usuń

.