Moja Ruby narysowała dla mnie już dwa arty do Dziwaka <3. Totalnie się nimi jaram i nie mogę się doczekać, żeby je wrzucić jako grafikę do odpowiednich rozdziałów. Też będziecie się jarać. Przeżywam to już któryś dzień, hahaha. No, a tak poza tym to... Ostatnio zebrać się nie mogę do pisania, znowu. Tym razem Dziwakowi obrywa się tak samo, jak Róży, no ale mam nadzieję, że to chwilowe. Ostatnimi dniami mam sporo roboty, to pewnie dlatego. Ale nie martwcie się, nie zaniedbam rozdziałów :*.
Miłego!
==========================
Byłem
wniebowzięty – rzadko używałem tego określenia, bo nie miewałem zbytnio okazji,
by to robić, ale czas spędzony z Katarzyną na rozmawianiu po japońsku był dla
mnie tak cudowny i relaksujący, że chwilami zapominałem o niezręczności i
zagrożeniu mojej pracy, jakie wiązało się z tym, że w ogóle się z nią
zadawałem. Przez te kilka godzin czułem się jak normalny człowiek rozmawiający
z drugim normalnym człowiekiem, nawiązujący normalną więź, bez paranoi i
ograniczeń. Czułem się zwyczajnie wolny i swobodny. Napawało mnie to takim
optymizmem, że nawet czułem się na siłach pójść na zajęcia bez obaw o to, że
zostanę wyrzucony!
W końcu jednak
nadeszło popołudnie. Normalni ludzie jadali wtedy posiłek – ja piłem kawę. Nie
chciałem pokazywać Kasi swojej złej strony – a raczej jej kolejnego poziomu,
dlatego zacząłem intensywnie zastanawiać się, co mógłbym jej przygotować. Nie
byłem mistrzem w kuchni, a że nie jadałem zbyt często i obficie – moja
wyobraźnia na tym polu również była ograniczona. Mogłem zwyczajnie zamówić
jedzenie, ale wolałem coś robionego samodzielnie, jakoś nie potrafiłem zaufać,
że ktoś na drugim końcu miasta nie doda mi do posiłku czegoś obrzydliwego. Tyle
się słyszało kiedyś o spermie w shake’u. Nie, żebym nigdy jej nie połykał, ale
to jednak zupełnie co innego…
— Chyba nie mam
nic na obiad — powiedziałem po polsku, a wszystkie obawy, paranoje i cały
prawdziwy ja zwyczajnie zwalił mi się na łeb, zamykając mnie w tych dołujących,
sztywnych ramach.
— Ja zrobię
obiad. Sushi, może być? — zaproponowała entuzjastycznie.
— Nie mam ryżu.
Ani ryby, ani ogórka, ani…
— Zrozumiałam.
Daj pieniądze, pójdę kupić — przerwała mi, wyciągając rękę.
Jakoś zbyt
pewnie upominała się o pieniądze. Paranoiczna część mojej osobowości
podpowiadała, że stąd już tylko krok do szantażu i całe to spotkanie, mile
spędzony czas i wyczerpująca rozmowa to tylko środki do zapewnienia sobie
dostatniego życia moim kosztem.
Momentalnie
posmutniałem. Nawet nie dbałem o to, czy zauważyła, lecz po chwili przekonałem
się, że tak.
— Racja,
paranoja — mruknęła, wzruszając ramionami. — Wrócę za… Dziesięć minut, plus
tyle, ile będę musiała odstać w biedronce — oświadczyła i wyszła z pokoju.
Słyszałem, jak
rozbija się po korytarzu, zakładając buty i płaszcz. Wciąż nawiedzał mnie głos,
który mówił, że wyczuła moją niepewność i dalej gra. Czułem się z tym podle, ale
tak naprawdę czego by nie zrobiła, paranoja miała swoją odpowiedź i zawsze była
niesamowicie przekonująca. A Michał wciąż nie oddał mi leków.
Korzystając z
tego, że dziewczyna miała wyjść, napisałem do niego wiadomość, by zjawił się u
mnie za pięć minut. Mógł, miał zajęcia trzy minuty truchtem od mojego
mieszkania, a że ostatnio nie byłem w zbyt dobrym stanie, mogłem mieć pewność,
że się zjawi.
— Sebastian? —
Usłyszałem głos z korytarza. — Wrócę — powtórzyła, wychylając się zza ściany.
Uśmiechnęła się
do mnie, a potem zniknęła na dobre. Naprawdę
wróci? – pytałem sam siebie, nie mogąc pozbyć się wątpliwości i poczucia
winy. Zależało mi na tym, by ten dzień trwał dalej. Właściwie mógłby się nigdy
nie kończyć, nie pamiętałem, kiedy ostatnio czułem się tak dobrze bez leków –
cóż, do czasu.
Chwilę po
wyjściu call girl, w moim mieszkaniu zjawił się Michał. Zdyszany od wejścia
warknął na mnie, że niepotrzebnie go denerwuję. Wiedziałem, że będzie ciężko
cokolwiek od niego wyłudzić, ale musiałem spróbować.
— Pamiętasz
Katarzynę?
— Laskę, przez
którą prawie się zabiłeś? Nie, nic mi nie świta.
— Jest tu —
powiedziałem, puszczając złośliwości mimo uszu.
— Tu? U ciebie?
Teraz? Bzykasz ją?! — zarzucił mnie pytaniami, a za ostatnie z nich oberwał z
liścia w gębę.
— Tu, u mnie,
nie i ZDECYDOWANIE, KURWA, NIE! Potrzebuję tabletek.
— Zapomnij —
stwierdził stanowczo.
Byłem gotów
nawet dać się zeszmacić, byle tylko uciszyć te paranoiczne głosy. Staw wydawał
się taki nieugięty.
— Jedna kodeina
i dzienny zestaw psychotropów. Stary, błagam cię. Próbuję nawiązać kontakt z
człowiekiem, nie rób mi tego — jęknąłem żałośnie, widząc, że naprawdę nie miał
nastroju.
Jednak nie
chciałem się szmacić, to by za bardzo bolało, no i nie mieliśmy tyle czasu –
właściwie nie wiedziałem dokładnie, ile go mam.
— Stawie,
proszę.
— Jeśli
przeżyjesz, wisisz mi przysługę — prychnął niechętnie, wręczając mi samarkę z
tabletkami.
Tak, jakby
wiedział, że będę chciał je odzyskać, i z góry założył, że mi je da. Jednak nie
był taki zły, stanowczy i nieludzki, na jakiego się kreował, wiedziałem. W
podziękowaniu uścisnąłem mu dłoń i kazałem się wynosić, zanim wróci dziewczyna.
Gdy tylko wyszedł, pognałem do kuchni i zapiłem leki wodą z czajnika. Teraz
mogłem stawić czoła reszcie dnia. Leki nawet nie zaczęły działać, a ja już
wierzyłem, że dziewczyna wróci!
Po półgodzinnym
oczekiwaniu nie byłem już taki pewien swego. Nerwowo zerknąłem na wyświetlacz
telefon, licząc, że jeśli mnie wystawiła, to chociaż napisze wiadomość, ale nic
z tego. Sam nie chciałem pisać, by nie wyjść na nachalnego paranoika, może
niesłusznie, bo zwyczajnie się męczyłem. Minuty mijały, a po dziewczynie nie
było śladu. Powoli zwyczajnie przestawałem wierzyć, przy okazji trzy razy
sprawdzając, czy mam tabletki od Michała, czy na stole stoją dwa kubki i czy
mam w domu niebotycznie drogą herbatę – przez chwilę obawiałem się, że minione
pół dnia było tylko halucynacją w wyniku odstawienia leków.
~*~
Gdybym
wiedziała, że w Biedronce będą takie jebitne kolejki, pewnie pomyślałabym i nie
zapomniałabym telefonu. Ale nie pomyślałam, bo bardziej niż na myśleniu,
skupiłam się na zapewnianiu dziwaka, że nie uciekam. Właściwie powinien
wiedzieć, bo przecież gdybym zamierzała nie wrócić, powiedziałabym mu to w
twarz i jeszcze korzystając z okazji, wygarnęłabym mu to i owo. Paranoja – paranoją,
wiem, że zaufanie nie było dla niego niczym prostym – zresztą nie byłam inna –
ale przez niego nie mogłam teraz nawet dać znać, że próbuję wrócić, ale nie
wychodzi mi, bo kolejka ciągnie się od kas, przez mrożonki, na pieczywie
kończąc.
Stałam w niej
czterdzieści minut. Okazało się, że był jakiś dzień super zniżek i wszyscy
nagle rzucili się wydawać. Szczęście w nieszczęściu, bo zamiast sześćdziesięciu
złotych zapłaciłam trzydzieści, ale nie byłam pewna, czy ból, drętwienie,
gorąco i nerwy były tego warte.
Kiedy wreszcie
udało mi się wydostać ze sklepu z zakupami, odpaliłam papierosa i powoli
ruszyłam do domu Sebastiana. Spieszyć się nie zamierzałam, jeśli miał wątpić w
mój powrót, to zapewne wymyślił sobie już każdy możliwy scenariusz. Paranoja
musiała być okropna – w sumie sama dobrze o tym wiedziałam, ale myśląc o niej z
perspektywy kogoś, kto jej nie miał, czułam się jakoś lepiej.
Na otwarcie
drzwi na klatce czekałam chyba z dziesięć sygnałów, co jedynie utwierdziło mnie
w przekonaniu, że dziwak zwątpił. Gdy jednak weszłam do mieszkania z zamiarem
wytknięcia mu wszystkiego i powyżywania się pod byle pretekstem, żeby pozbyć
się spowodowanej bólem frustracji, zobaczyłam ten jego radosny, pełen ulgi
uśmiech i zwyczajnie skapitulowałam.
— Zanieś do
kuchni — poprosiłam, rozbierając się w korytarzu.
Gdy do niego
dołączyłam, zaczytywał się w składzie jakiejś przyprawy – oczywiście w
japońskim składzie, bo gdzie by tam czytał polski, to dla prostaków w końcu.
— Mam ci pomóc?
— Nie. Idź do
pokoju, porób to, co robisz zwykle… Nie wiem.
— Chciałbym ci
pomóc — powtórzył, nie rozumiejąc, co znaczy nie, dlatego powtórzyłam po
japońsku.
Ostatecznie
stanęło na tym, że usiadł z książką po drugiej stronie wysepki, a ja irytowałam
się, że będzie mi patrzył na ręce. A miałam kilka powodów, dla których bardzo
nie chciałam, żeby to widział. Nie mogłam się jednak do tego przyznać, bo
zacząłby drążyć. A nawet gdyby nie zaczął, odkrywając w sobie jakieś pokłady
przyzwoitości, podświadomie mi by się przyglądał, aż w końcu by się
zorientował. Nie chciałam, żeby wiedział, przynajmniej przez jakiś czas.
Na początku
musiałam poznać nieco jego kuchnię. Nie lubiłam robić jedzenia w cudzej, bo
nigdy nie była tak wygodna jak moja. Była mała, ale wszystko leżało w
odpowiednim miejscu – tak, że zawsze idealnie wpadało mi w ręce, gdy
potrzebowałam.
Kuchnia dziwaka
była jednak zupełnie inna. Przede wszystkim była rozmiarów czterech moich. Do
tego nowoczesna, bez zwykłych gałek, za to z jakimś dziwnym systemem wduszania,
żeby otworzyć, który nie od końca rozumiałam, dlatego otworzyłam, co się dało i
już tak zostawiłam. Przy ścianie stały blaty, lodówka, kuchenka i zlew, a po
drugiej stronie wysepka i barek. Kuchnia łączyła się z jadalnią, a ja cieszyłam
się jedynie, że Sebastianowi nie przyszło do głowy usiąść bliżej mnie. Na
szczęście został w części od strony salonu.
Czarno-białe
meble nieco rozpraszały mnie kontrastem do spółki z kafelkową podłogą. Wszystko
było schludne i eleganckie – wręcz ociekało bogactwem. Podobnie jak wszystkie
sprzęty. Wprawdzie wspominał, że jest „coś w tym stylu” bogaty, ale co innego
wiedzieć, a co innego widzieć. Wcześniej nie miałam zbyt wiele czasu ani chęci,
żeby zbytnio przyglądać się wystrojowi wnętrza. Teraz było inaczej.
Wyciągnęłam
jakieś półmiski, kilka talerzy i cały niezbędnik amatorskiej kucharki, a potem
westchnęłam i zakasałam rękawy wyciągniętego swetra. Gdybym wiedziała, że
przyjdzie mi gotować, założyłabym coś innego, no ale wyszło jak wyszło.
Wszystkie noże,
widelce, talerze, garnki i sprzęty były sygnowane. Nie znałam się na tym, ale
założyłam, że byle Lidl nie podpisywał swoich przyrządów kuchennych tak
wyszukanym fontem. Właściwie byłam prawie pewna, że napisy były grawerowane i
pokryte prawdziwym złotem, ale że nie znałam się na tym za bardzo, to i zbytnio
się nie zachwycałam. Za to obawiałam się cokolwiek upuścić, bo jeszcze miałby
mi za złe rysy, a pewnie nie byłoby mnie stać, żeby mu to odkupić.
Stres nie
działał dobrze na kondycję moich rąk. Nawet nie zaczęłam kroić, a już trzęsły
się tak, że chyba tylko dzięki opiece opatrzności udało mi się nie stłuc
czarnego, smukłego talerza do sushi. Mówiąc, że je przygotuję, miałam na myśli
tylko owinięte nori rolki, bo nic innego nie potrafiłam. Nie byłam pewna, czy
nie będzie mu to przeszkadzało, nie chciałam wyjść na jakiś plebs, ale już było
chyba za późno.
Zalałam ryż
wodą i odrzuciwszy na bok wątpliwości, zabrałam się za krojenie składników.
Cały czas zerkałam, czy dziwak przypadkiem nie próbuje patrzeć na mnie znad
książki. Naprawdę chciałam uniknąć idiotycznych pytań na temat moich drżących
rąk. Wstydziłam się tego, bo wszyscy zawsze myśleli, że to alkoholizm, a biorąc
pod uwagę moje dziwaczne przyzwyczajenia i wyalienowanie – to wcale nie było
takie głupie. Tylko że ja nie piłam, a ręce mi się trzęsły, bo byłam chora.
Żeby pokroić
coś tak, by się do czegokolwiek nadawało, musiałam stawiać małe palce na blacie
i przytrzymywać ostrze noża drugą ręką, wraz z tym, co miałam kroić, żeby
zrobić to względnie równo. Z perspektywy obserwatora wyglądało to tak, jakbym
zwyczajnie nie umiała obchodzić się z nożem, dlatego właśnie nie chciałam
pomocy Michaelisa. W innym wypadku chętnie bym skorzystała, bo samo dociskanie
ostrza sprawiało mi ból.
Generalnie
większość czynności życia codziennego sprawiała mi ból, dlatego brałam leki i
robiłam tylko niezbędne minimum, a jak ktoś miał problem z moimi humorami… No
to miał problem. Dlatego nie miałam wielu znajomych poza Internetem, bo w sieci
wystarczyło udawać, że jest się offline, a potem wykpić brakiem czasu.
Zdążyłam
ugotować, odsączyć i doprawić ryż, a składniki wciąż nie były odpowiednio
pokrojone. Zaczęłam się irytować. Do tego stopnia, że w złości cisnęłam nożem w
zlew, zupełnie zapominając, że był warty więcej niż moja miesięczna wypłata.
Niepokojący dźwięk zaalarmował dziwaka z opóźnionym zapłonem, dlatego przyłapał
mnie w tej najbardziej poniżającej sytuacji z ostrzem w dłoni. Momentalnie
cofnęłam rękę, ale musiała zadrżeć i w rezultacie mój prawy kciuk przekonał
się, że ostrze nie było ani odrobinę stępione.
~*~
— Kurwa. —
Powitało mnie siarczyste przekleństwo.
Spojrzałem na
bambusową deskę do krojenia. Wśród kawałków ryby, wyglądających raczej jak
resztki po masakrze, leżał zakrwawiony nóż. Katarzyna udawała, że nic się nie
stało, ale nie byłem przecież głupi.
— Daj, bo się
zakazi — mruknąłem, wyciągając z jednej z otwartych szafek specyfik na rany w
płynie.
— Nic mi nie
jest. Idź sobie — odpowiedziała obrażona, odwracając wzrok.
Nawet nie
pytałem, czemu zrobiła w mojej kuchni takie pobojowisko. Wolałem też nie znać
przyczyny jej nagłego zdenerwowania, kiedy zorientowała się, że na nią patrzę.
Przez moment martwiłem się, że próbowała mnie otruć, ale nigdzie nie widziałem
niczego podejrzanego, więc kazałem paranoi zamknąć gębę, bo przecież ją zaćpałem.
Chciałem
odkazić dziewczynie ranę, ale odsuwała się ode mnie, jakbym próbował ją
zamordować. Zrezygnowałem więc. Westchnąłem męczeńsko, postawiłem lek na blacie
i wyszedłem, prosząc, żeby nie zakrwawiła mi podłogi. Pozornie wystarczyło
zetrzeć krew szmatką, ale wiedziałem z telewizji, że wystarczy tylko
jakieś magiczne psikadło i trochę
światła, żeby wszystko wyszło na jaw. Wolałem nie ryzykować, że w razie nalotu
policji posądzą mnie o morderstwo albo okaleczenie. Gdybym już miał kogoś
zabijać, raczej przygotowałbym się do tego jak Dexter – sposobem, nie siłą, bo
tej nie miałem tyle, ile bym chciał.
Poszedłem do
salonu i skupiłem się na przeglądaniu części pracy, którą dotąd stworzyłem.
Obecność dziewczyny mnie denerwowała, a może raczej ekscytowała? Rzadko miałem
do czynienia z tym drugim, dlatego nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić.
Czymkolwiek by nie było to uczucie, nie pozwalało mi swobodnie myśleć, dlatego
podjąłem wyzwanie poprawienia własnych błędów. Trochę literówek, kilka błędów
gramatycznych, paręnaście powtórzeń – nic nad wyraz tragicznego.
Z kuchni coraz
częściej dochodził głos Kate i z każdym kolejnym krzykiem były to coraz
bardziej niecenzuralne określenia. Nie podobało mi się to, ale miałem jej nie
przeszkadzać, więc wykazałem się tolerancją i starałem się nie słuchać. Byłem
jej to winny, a poza tym, mówiąc szczerze, czułem się przy niej niepewnie.
Nie rozumiałem,
dlaczego właściwie zgodziła się zostać, ani tym bardziej, czemu chciała zrobić
sushi, skoro wyraźnie jej nie szło. Bałem się, że to mój roczny limit szczęścia
skumulował się w tej jednej chwili, a jeśli popełnię choćby najmniejszy błąd,
wszystko zrujnuję. A zależało mi na tym, byłem nawet bliski przyznania przed
samym sobą, że do pewnego – czysto koleżeńskiego, rzecz jasna – stopnia,
zależało mi na tej denerwującej dziewczynie.
I tak czułem
się już jak w jakimś surrealistycznym filmie, ewentualnie niezwykle realnym
śnie, od kiedy Kasia wróciła ze sklepu. Naprawdę sądziłem już, że to nie
nastąpi i kiedy jednak się zjawiła, nie wiedziałem już, jak się właściwie
zachowywać. Było niedzielne popołudnie, a ja nie siedziałem w domu sam nad
pracą, ignorując zły nastrój, który dopadał mnie na myśl o tym, jak bardzo
zrujnowałem sobie życie. Nie byłem nawet sam. W moim mieszkaniu był ktoś
jeszcze, ktoś, kogo rzeczywiście w nim chciałem. I ktoś, kto musiał chcieć w
nim być, bo w końcu robił dla mnie obiad.
Nie pamiętałem,
kiedy ostatnio dostałem posiłek od kogoś innego, prócz Stawa, ciotki i kucharzy
w knajpach, w których się sporadycznie stołowałem. Moje życie towarzyskie było
barwne jak westerny sprzed kilkudziesięciu lat. Czarny, białe i od cholery
szarości. Ta odrobina agresywnej czerwieni, z którą kojarzyła mi się call girl,
wywracała moje nudne życie do góry nogami.
Zanim się
zorientowałem, z poprawiania pracy przeszedłem na wpatrywania się w ekran i
myślenie o dziewczynie. Przynajmniej bardzo twórcze, bo wyniknęło z niego, że
jestem zadowolony, podekscytowany i skrępowany. Bo tak samo, jak nie
pamiętałem, kiedy ostatnio ktoś przygotowywał mi posiłek, tak samo nie miałem
pojęcia, jak zachować się w takiej sytuacji. Przez całe swoje życie byłem na
dwóch randkach, a posiłek we dwoje z osobą płci przeciwnej najbardziej był do
tego zbliżony – przynajmniej w naszej sytuacji. Nie wiedziałem, o czym
powinienem rozmawiać, jak się zachować, ile zjeść. Niczego nie wiedziałem i
właściwie od nadmiaru myślenia rozbolała mnie głowa i zupełnie straciłem
apetyt.
Musiałem iść do
kuchni, żeby wziąć tabletkę, ale nie chciałem przeszkadzać Kate. Darowałem sobie.
Powinna być mi wdzięczna, rzadko kiedy zdarzało się, żebym odpuścił ćpanie z
tak błahego powodu.
Cieszę się, że się jarasz. Ja także się jaram każdym kolejnym rozdziałem. Z resztą.. Ty wiesz o tym najlepiej, słuchając mojego wieczornego jęczenia "dziwaaaak, dziwaaaaak!" xD
OdpowiedzUsuńJak już wspominałam - jaram się. Ciekawi mnie, co z tego wyniknie. Czy w końcu Sebastianowi uda się choć raz nie spie*dolić spotkania z Katarzyną? I czy Staw nie przeszkodzi im w jakiś sposób, żeby sprawdzić, czy aby na pewno jego przyjaciel nie seksi się ze studentką? xD
To byłoby chore.. :|
To Michał, po nim można spodziewać się wszystkiego. Seksi Michał i ukesiowy Sebuś, awwwwww. Te arty <3.
UsuńParafrazując pewną znaną książkę fantastyczną: A trzeciego dnia Nami stworzyła Dziwaka i wiedziała, że to było dobre.
XDDDDDDDD
W ogóle mam teraz tyle pomysłów i nie wiem, że nie wiem, od czego zacząć xD. Loffcie :*.
To dobrze, że masz wenę. Ja przekształcę to w wyuzdane arty i wyjdzie na to, że Dziwak nigdy się nie skończy. ( mam taką nadzieję! ) xD
UsuńAhahahaha, ten awatar <3.
UsuńNo, trochę potrwa, zobaczymy ile xD. W sumie nie chcę, żeby był jakimś megaśnym tasiemcem. Mam pomysł na zakończenie, więc dobrze byłoby go zrealizować :P.
Nie obraź się, ale "Dziwak" jest lepszy od "Róży" (przynajmniej w moim mniemaniu xD)
OdpowiedzUsuńRozdział cud, miód i orzeszki. Najlepsza wzmianka o zaćpanej paranoi, aż musiałam odejść od komputera, tak się śmiałam xD
Ależ oczywiście, że się nie obrażę :P. Każdy ma swój gust i woli, co woli xD. Co prawda Róża to dotąd dzieło mojego życia, ale to nie znaczy, że wszyscy muszą ją wyznawać, jak w jakiejś sekcie. Cieszę się, że Dziwak przypadł Ci do gustu. W ogóle obawiałam się, że się nie przyjmie, a tu takie zdziwko. Pewnie pociągnę go dłużej, niż planowałam, ale jeszcze zobaczymy. Po prostu on jest pełen głupich żartów i czarnego humoru, dzięki temu łatwiej wchodzi :P.
UsuńNajważniejsze, że jest coś, co Ci się dobrze czyta i wyszlo spod moich palców :P.
Życzę miłego kolejnego rozdziału :*.
Awww ! Już się nie mogę doczekać tych artów ! Z rozdziału na rozdział robi się coraz cieplej ^^ Dzięki temu mam taką genialną atmosferę- deszcz , dziwak , łóżko - żyć nie umierać !
OdpowiedzUsuńMyślałam , że gdy Sebastian zawołał Stawa ten będzie chciał trochę dłużej zostać , ale nie , nie został ( ciekawe jednak co by się wydarzyło gdyby Michał nie ruszyły się z miejsca :p ) Poza tym , ten jego tekst o tym jak rzekomo dziwak miał by się ruchać ze studentką oraz swoją świadomością o wydarzeniach sprzed paru lat , które wyryły spory ślad na jego psychice ( bez powodu chłopaczyna się klatek schodowych nie boi) bardzo mnie rozbawiładnie . Nawet nie zastanawiamy się jakie głupoty gadamy :p
" Musiałem iść do kuchni, żeby wziąć tabletkę, ale nie chciałem przeszkadzać Kate. Darowałem sobie. Powinna być mi wdzięczna, rzadko kiedy zdarzało się, żebym odpuścił ćpanie z tak błahego powodu. " To było piękne :) Idealne , cudowne i śmieszne zakończenie rozdziału ;) Cudo *-* Humor wciąż na poziomie :D
Podsumowując ; jest mi ciepło, przyjemnie i rozdział idealnie w komponował się w deszcz :) Jeśli zrobiłam jakiś ortograficzny , interpunkcyjny bądź innego rodzaju błąd to przepraszam , ale piszę na tablecie .Życzę weny i do następnego rozdziału :D
PS. Czy ja przypadkiem nie piszę zbyt rozległych komci ?
- Lady Fox -
Katarzyno... Wyszłaś na plebs w chwili, w której wyruszyłaś do biedronki po jedzenie xD
OdpowiedzUsuńA tak poza tym to nadrabiam dalej. Nie proszę cię, żebyś trzymała kciuki, bo przynosi mi to pecha.