Dziwak z dyplomem – 21

Moja Ruby narysowała dla mnie już dwa arty do Dziwaka <3. Totalnie się nimi jaram i nie mogę się doczekać, żeby je wrzucić jako grafikę do odpowiednich rozdziałów. Też będziecie się jarać. Przeżywam to już któryś dzień, hahaha. No, a tak poza tym to... Ostatnio zebrać się nie mogę do pisania, znowu. Tym razem Dziwakowi obrywa się tak samo, jak Róży, no ale mam nadzieję, że to chwilowe. Ostatnimi dniami mam sporo roboty, to pewnie dlatego. Ale nie martwcie się, nie zaniedbam rozdziałów :*.

Miłego!

==========================

Byłem wniebowzięty – rzadko używałem tego określenia, bo nie miewałem zbytnio okazji, by to robić, ale czas spędzony z Katarzyną na rozmawianiu po japońsku był dla mnie tak cudowny i relaksujący, że chwilami zapominałem o niezręczności i zagrożeniu mojej pracy, jakie wiązało się z tym, że w ogóle się z nią zadawałem. Przez te kilka godzin czułem się jak normalny człowiek rozmawiający z drugim normalnym człowiekiem, nawiązujący normalną więź, bez paranoi i ograniczeń. Czułem się zwyczajnie wolny i swobodny. Napawało mnie to takim optymizmem, że nawet czułem się na siłach pójść na zajęcia bez obaw o to, że zostanę wyrzucony!
W końcu jednak nadeszło popołudnie. Normalni ludzie jadali wtedy posiłek – ja piłem kawę. Nie chciałem pokazywać Kasi swojej złej strony – a raczej jej kolejnego poziomu, dlatego zacząłem intensywnie zastanawiać się, co mógłbym jej przygotować. Nie byłem mistrzem w kuchni, a że nie jadałem zbyt często i obficie – moja wyobraźnia na tym polu również była ograniczona. Mogłem zwyczajnie zamówić jedzenie, ale wolałem coś robionego samodzielnie, jakoś nie potrafiłem zaufać, że ktoś na drugim końcu miasta nie doda mi do posiłku czegoś obrzydliwego. Tyle się słyszało kiedyś o spermie w shake’u. Nie, żebym nigdy jej nie połykał, ale to jednak zupełnie co innego…
— Chyba nie mam nic na obiad — powiedziałem po polsku, a wszystkie obawy, paranoje i cały prawdziwy ja zwyczajnie zwalił mi się na łeb, zamykając mnie w tych dołujących, sztywnych ramach.
— Ja zrobię obiad. Sushi, może być? — zaproponowała entuzjastycznie.
— Nie mam ryżu. Ani ryby, ani ogórka, ani…
— Zrozumiałam. Daj pieniądze, pójdę kupić — przerwała mi, wyciągając rękę.
Jakoś zbyt pewnie upominała się o pieniądze. Paranoiczna część mojej osobowości podpowiadała, że stąd już tylko krok do szantażu i całe to spotkanie, mile spędzony czas i wyczerpująca rozmowa to tylko środki do zapewnienia sobie dostatniego życia moim kosztem.
Momentalnie posmutniałem. Nawet nie dbałem o to, czy zauważyła, lecz po chwili przekonałem się, że tak.
— Racja, paranoja — mruknęła, wzruszając ramionami. — Wrócę za… Dziesięć minut, plus tyle, ile będę musiała odstać w biedronce — oświadczyła i wyszła z pokoju.
Słyszałem, jak rozbija się po korytarzu, zakładając buty i płaszcz. Wciąż nawiedzał mnie głos, który mówił, że wyczuła moją niepewność i dalej gra. Czułem się z tym podle, ale tak naprawdę czego by nie zrobiła, paranoja miała swoją odpowiedź i zawsze była niesamowicie przekonująca. A Michał wciąż nie oddał mi leków.
Korzystając z tego, że dziewczyna miała wyjść, napisałem do niego wiadomość, by zjawił się u mnie za pięć minut. Mógł, miał zajęcia trzy minuty truchtem od mojego mieszkania, a że ostatnio nie byłem w zbyt dobrym stanie, mogłem mieć pewność, że się zjawi.
— Sebastian? — Usłyszałem głos z korytarza. — Wrócę — powtórzyła, wychylając się zza ściany.
Uśmiechnęła się do mnie, a potem zniknęła na dobre. Naprawdę wróci? – pytałem sam siebie, nie mogąc pozbyć się wątpliwości i poczucia winy. Zależało mi na tym, by ten dzień trwał dalej. Właściwie mógłby się nigdy nie kończyć, nie pamiętałem, kiedy ostatnio czułem się tak dobrze bez leków – cóż, do czasu.
Chwilę po wyjściu call girl, w moim mieszkaniu zjawił się Michał. Zdyszany od wejścia warknął na mnie, że niepotrzebnie go denerwuję. Wiedziałem, że będzie ciężko cokolwiek od niego wyłudzić, ale musiałem spróbować.
— Pamiętasz Katarzynę?
— Laskę, przez którą prawie się zabiłeś? Nie, nic mi nie świta.
— Jest tu — powiedziałem, puszczając złośliwości mimo uszu.
— Tu? U ciebie? Teraz? Bzykasz ją?! — zarzucił mnie pytaniami, a za ostatnie z nich oberwał z liścia w gębę.
— Tu, u mnie, nie i ZDECYDOWANIE, KURWA, NIE! Potrzebuję tabletek.
— Zapomnij — stwierdził stanowczo.
Byłem gotów nawet dać się zeszmacić, byle tylko uciszyć te paranoiczne głosy. Staw wydawał się taki nieugięty.
— Jedna kodeina i dzienny zestaw psychotropów. Stary, błagam cię. Próbuję nawiązać kontakt z człowiekiem, nie rób mi tego — jęknąłem żałośnie, widząc, że naprawdę nie miał nastroju.
Jednak nie chciałem się szmacić, to by za bardzo bolało, no i nie mieliśmy tyle czasu – właściwie nie wiedziałem dokładnie, ile go mam.
— Stawie, proszę.
— Jeśli przeżyjesz, wisisz mi przysługę — prychnął niechętnie, wręczając mi samarkę z tabletkami.
Tak, jakby wiedział, że będę chciał je odzyskać, i z góry założył, że mi je da. Jednak nie był taki zły, stanowczy i nieludzki, na jakiego się kreował, wiedziałem. W podziękowaniu uścisnąłem mu dłoń i kazałem się wynosić, zanim wróci dziewczyna. Gdy tylko wyszedł, pognałem do kuchni i zapiłem leki wodą z czajnika. Teraz mogłem stawić czoła reszcie dnia. Leki nawet nie zaczęły działać, a ja już wierzyłem, że dziewczyna wróci!
Po półgodzinnym oczekiwaniu nie byłem już taki pewien swego. Nerwowo zerknąłem na wyświetlacz telefon, licząc, że jeśli mnie wystawiła, to chociaż napisze wiadomość, ale nic z tego. Sam nie chciałem pisać, by nie wyjść na nachalnego paranoika, może niesłusznie, bo zwyczajnie się męczyłem. Minuty mijały, a po dziewczynie nie było śladu. Powoli zwyczajnie przestawałem wierzyć, przy okazji trzy razy sprawdzając, czy mam tabletki od Michała, czy na stole stoją dwa kubki i czy mam w domu niebotycznie drogą herbatę – przez chwilę obawiałem się, że minione pół dnia było tylko halucynacją w wyniku odstawienia leków.
~*~
Gdybym wiedziała, że w Biedronce będą takie jebitne kolejki, pewnie pomyślałabym i nie zapomniałabym telefonu. Ale nie pomyślałam, bo bardziej niż na myśleniu, skupiłam się na zapewnianiu dziwaka, że nie uciekam. Właściwie powinien wiedzieć, bo przecież gdybym zamierzała nie wrócić, powiedziałabym mu to w twarz i jeszcze korzystając z okazji, wygarnęłabym mu to i owo. Paranoja – paranoją, wiem, że zaufanie nie było dla niego niczym prostym – zresztą nie byłam inna – ale przez niego nie mogłam teraz nawet dać znać, że próbuję wrócić, ale nie wychodzi mi, bo kolejka ciągnie się od kas, przez mrożonki, na pieczywie kończąc.
Stałam w niej czterdzieści minut. Okazało się, że był jakiś dzień super zniżek i wszyscy nagle rzucili się wydawać. Szczęście w nieszczęściu, bo zamiast sześćdziesięciu złotych zapłaciłam trzydzieści, ale nie byłam pewna, czy ból, drętwienie, gorąco i nerwy były tego warte.
Kiedy wreszcie udało mi się wydostać ze sklepu z zakupami, odpaliłam papierosa i powoli ruszyłam do domu Sebastiana. Spieszyć się nie zamierzałam, jeśli miał wątpić w mój powrót, to zapewne wymyślił sobie już każdy możliwy scenariusz. Paranoja musiała być okropna – w sumie sama dobrze o tym wiedziałam, ale myśląc o niej z perspektywy kogoś, kto jej nie miał, czułam się jakoś lepiej.
Na otwarcie drzwi na klatce czekałam chyba z dziesięć sygnałów, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że dziwak zwątpił. Gdy jednak weszłam do mieszkania z zamiarem wytknięcia mu wszystkiego i powyżywania się pod byle pretekstem, żeby pozbyć się spowodowanej bólem frustracji, zobaczyłam ten jego radosny, pełen ulgi uśmiech i zwyczajnie skapitulowałam.
— Zanieś do kuchni — poprosiłam, rozbierając się w korytarzu.
Gdy do niego dołączyłam, zaczytywał się w składzie jakiejś przyprawy – oczywiście w japońskim składzie, bo gdzie by tam czytał polski, to dla prostaków w końcu.
— Mam ci pomóc?
— Nie. Idź do pokoju, porób to, co robisz zwykle… Nie wiem.
— Chciałbym ci pomóc — powtórzył, nie rozumiejąc, co znaczy nie, dlatego powtórzyłam po japońsku.
Ostatecznie stanęło na tym, że usiadł z książką po drugiej stronie wysepki, a ja irytowałam się, że będzie mi patrzył na ręce. A miałam kilka powodów, dla których bardzo nie chciałam, żeby to widział. Nie mogłam się jednak do tego przyznać, bo zacząłby drążyć. A nawet gdyby nie zaczął, odkrywając w sobie jakieś pokłady przyzwoitości, podświadomie mi by się przyglądał, aż w końcu by się zorientował. Nie chciałam, żeby wiedział, przynajmniej przez jakiś czas.
Na początku musiałam poznać nieco jego kuchnię. Nie lubiłam robić jedzenia w cudzej, bo nigdy nie była tak wygodna jak moja. Była mała, ale wszystko leżało w odpowiednim miejscu – tak, że zawsze idealnie wpadało mi w ręce, gdy potrzebowałam.
Kuchnia dziwaka była jednak zupełnie inna. Przede wszystkim była rozmiarów czterech moich. Do tego nowoczesna, bez zwykłych gałek, za to z jakimś dziwnym systemem wduszania, żeby otworzyć, który nie od końca rozumiałam, dlatego otworzyłam, co się dało i już tak zostawiłam. Przy ścianie stały blaty, lodówka, kuchenka i zlew, a po drugiej stronie wysepka i barek. Kuchnia łączyła się z jadalnią, a ja cieszyłam się jedynie, że Sebastianowi nie przyszło do głowy usiąść bliżej mnie. Na szczęście został w części od strony salonu.
Czarno-białe meble nieco rozpraszały mnie kontrastem do spółki z kafelkową podłogą. Wszystko było schludne i eleganckie – wręcz ociekało bogactwem. Podobnie jak wszystkie sprzęty. Wprawdzie wspominał, że jest „coś w tym stylu” bogaty, ale co innego wiedzieć, a co innego widzieć. Wcześniej nie miałam zbyt wiele czasu ani chęci, żeby zbytnio przyglądać się wystrojowi wnętrza. Teraz było inaczej.
Wyciągnęłam jakieś półmiski, kilka talerzy i cały niezbędnik amatorskiej kucharki, a potem westchnęłam i zakasałam rękawy wyciągniętego swetra. Gdybym wiedziała, że przyjdzie mi gotować, założyłabym coś innego, no ale wyszło jak wyszło.
Wszystkie noże, widelce, talerze, garnki i sprzęty były sygnowane. Nie znałam się na tym, ale założyłam, że byle Lidl nie podpisywał swoich przyrządów kuchennych tak wyszukanym fontem. Właściwie byłam prawie pewna, że napisy były grawerowane i pokryte prawdziwym złotem, ale że nie znałam się na tym za bardzo, to i zbytnio się nie zachwycałam. Za to obawiałam się cokolwiek upuścić, bo jeszcze miałby mi za złe rysy, a pewnie nie byłoby mnie stać, żeby mu to odkupić.
Stres nie działał dobrze na kondycję moich rąk. Nawet nie zaczęłam kroić, a już trzęsły się tak, że chyba tylko dzięki opiece opatrzności udało mi się nie stłuc czarnego, smukłego talerza do sushi. Mówiąc, że je przygotuję, miałam na myśli tylko owinięte nori rolki, bo nic innego nie potrafiłam. Nie byłam pewna, czy nie będzie mu to przeszkadzało, nie chciałam wyjść na jakiś plebs, ale już było chyba za późno.
Zalałam ryż wodą i odrzuciwszy na bok wątpliwości, zabrałam się za krojenie składników. Cały czas zerkałam, czy dziwak przypadkiem nie próbuje patrzeć na mnie znad książki. Naprawdę chciałam uniknąć idiotycznych pytań na temat moich drżących rąk. Wstydziłam się tego, bo wszyscy zawsze myśleli, że to alkoholizm, a biorąc pod uwagę moje dziwaczne przyzwyczajenia i wyalienowanie – to wcale nie było takie głupie. Tylko że ja nie piłam, a ręce mi się trzęsły, bo byłam chora.
Żeby pokroić coś tak, by się do czegokolwiek nadawało, musiałam stawiać małe palce na blacie i przytrzymywać ostrze noża drugą ręką, wraz z tym, co miałam kroić, żeby zrobić to względnie równo. Z perspektywy obserwatora wyglądało to tak, jakbym zwyczajnie nie umiała obchodzić się z nożem, dlatego właśnie nie chciałam pomocy Michaelisa. W innym wypadku chętnie bym skorzystała, bo samo dociskanie ostrza sprawiało mi ból.
Generalnie większość czynności życia codziennego sprawiała mi ból, dlatego brałam leki i robiłam tylko niezbędne minimum, a jak ktoś miał problem z moimi humorami… No to miał problem. Dlatego nie miałam wielu znajomych poza Internetem, bo w sieci wystarczyło udawać, że jest się offline, a potem wykpić brakiem czasu.
Zdążyłam ugotować, odsączyć i doprawić ryż, a składniki wciąż nie były odpowiednio pokrojone. Zaczęłam się irytować. Do tego stopnia, że w złości cisnęłam nożem w zlew, zupełnie zapominając, że był warty więcej niż moja miesięczna wypłata. Niepokojący dźwięk zaalarmował dziwaka z opóźnionym zapłonem, dlatego przyłapał mnie w tej najbardziej poniżającej sytuacji z ostrzem w dłoni. Momentalnie cofnęłam rękę, ale musiała zadrżeć i w rezultacie mój prawy kciuk przekonał się, że ostrze nie było ani odrobinę stępione.
~*~
— Kurwa. — Powitało mnie siarczyste przekleństwo.
Spojrzałem na bambusową deskę do krojenia. Wśród kawałków ryby, wyglądających raczej jak resztki po masakrze, leżał zakrwawiony nóż. Katarzyna udawała, że nic się nie stało, ale nie byłem przecież głupi.
— Daj, bo się zakazi — mruknąłem, wyciągając z jednej z otwartych szafek specyfik na rany w płynie.
— Nic mi nie jest. Idź sobie — odpowiedziała obrażona, odwracając wzrok.
Nawet nie pytałem, czemu zrobiła w mojej kuchni takie pobojowisko. Wolałem też nie znać przyczyny jej nagłego zdenerwowania, kiedy zorientowała się, że na nią patrzę. Przez moment martwiłem się, że próbowała mnie otruć, ale nigdzie nie widziałem niczego podejrzanego, więc kazałem paranoi zamknąć gębę, bo przecież ją zaćpałem.
Chciałem odkazić dziewczynie ranę, ale odsuwała się ode mnie, jakbym próbował ją zamordować. Zrezygnowałem więc. Westchnąłem męczeńsko, postawiłem lek na blacie i wyszedłem, prosząc, żeby nie zakrwawiła mi podłogi. Pozornie wystarczyło zetrzeć krew szmatką, ale wiedziałem z telewizji, że wystarczy tylko jakieś  magiczne psikadło i trochę światła, żeby wszystko wyszło na jaw. Wolałem nie ryzykować, że w razie nalotu policji posądzą mnie o morderstwo albo okaleczenie. Gdybym już miał kogoś zabijać, raczej przygotowałbym się do tego jak Dexter – sposobem, nie siłą, bo tej nie miałem tyle, ile bym chciał.
Poszedłem do salonu i skupiłem się na przeglądaniu części pracy, którą dotąd stworzyłem. Obecność dziewczyny mnie denerwowała, a może raczej ekscytowała? Rzadko miałem do czynienia z tym drugim, dlatego nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić. Czymkolwiek by nie było to uczucie, nie pozwalało mi swobodnie myśleć, dlatego podjąłem wyzwanie poprawienia własnych błędów. Trochę literówek, kilka błędów gramatycznych, paręnaście powtórzeń – nic nad wyraz tragicznego.
Z kuchni coraz częściej dochodził głos Kate i z każdym kolejnym krzykiem były to coraz bardziej niecenzuralne określenia. Nie podobało mi się to, ale miałem jej nie przeszkadzać, więc wykazałem się tolerancją i starałem się nie słuchać. Byłem jej to winny, a poza tym, mówiąc szczerze, czułem się przy niej niepewnie.
Nie rozumiałem, dlaczego właściwie zgodziła się zostać, ani tym bardziej, czemu chciała zrobić sushi, skoro wyraźnie jej nie szło. Bałem się, że to mój roczny limit szczęścia skumulował się w tej jednej chwili, a jeśli popełnię choćby najmniejszy błąd, wszystko zrujnuję. A zależało mi na tym, byłem nawet bliski przyznania przed samym sobą, że do pewnego – czysto koleżeńskiego, rzecz jasna – stopnia, zależało mi na tej denerwującej dziewczynie.
I tak czułem się już jak w jakimś surrealistycznym filmie, ewentualnie niezwykle realnym śnie, od kiedy Kasia wróciła ze sklepu. Naprawdę sądziłem już, że to nie nastąpi i kiedy jednak się zjawiła, nie wiedziałem już, jak się właściwie zachowywać. Było niedzielne popołudnie, a ja nie siedziałem w domu sam nad pracą, ignorując zły nastrój, który dopadał mnie na myśl o tym, jak bardzo zrujnowałem sobie życie. Nie byłem nawet sam. W moim mieszkaniu był ktoś jeszcze, ktoś, kogo rzeczywiście w nim chciałem. I ktoś, kto musiał chcieć w nim być, bo w końcu robił dla mnie obiad.
Nie pamiętałem, kiedy ostatnio dostałem posiłek od kogoś innego, prócz Stawa, ciotki i kucharzy w knajpach, w których się sporadycznie stołowałem. Moje życie towarzyskie było barwne jak westerny sprzed kilkudziesięciu lat. Czarny, białe i od cholery szarości. Ta odrobina agresywnej czerwieni, z którą kojarzyła mi się call girl, wywracała moje nudne życie do góry nogami.
Zanim się zorientowałem, z poprawiania pracy przeszedłem na wpatrywania się w ekran i myślenie o dziewczynie. Przynajmniej bardzo twórcze, bo wyniknęło z niego, że jestem zadowolony, podekscytowany i skrępowany. Bo tak samo, jak nie pamiętałem, kiedy ostatnio ktoś przygotowywał mi posiłek, tak samo nie miałem pojęcia, jak zachować się w takiej sytuacji. Przez całe swoje życie byłem na dwóch randkach, a posiłek we dwoje z osobą płci przeciwnej najbardziej był do tego zbliżony – przynajmniej w naszej sytuacji. Nie wiedziałem, o czym powinienem rozmawiać, jak się zachować, ile zjeść. Niczego nie wiedziałem i właściwie od nadmiaru myślenia rozbolała mnie głowa i zupełnie straciłem apetyt.
Musiałem iść do kuchni, żeby wziąć tabletkę, ale nie chciałem przeszkadzać Kate. Darowałem sobie. Powinna być mi wdzięczna, rzadko kiedy zdarzało się, żebym odpuścił ćpanie z tak błahego powodu. 


8 komentarzy:

  1. Cieszę się, że się jarasz. Ja także się jaram każdym kolejnym rozdziałem. Z resztą.. Ty wiesz o tym najlepiej, słuchając mojego wieczornego jęczenia "dziwaaaak, dziwaaaaak!" xD
    Jak już wspominałam - jaram się. Ciekawi mnie, co z tego wyniknie. Czy w końcu Sebastianowi uda się choć raz nie spie*dolić spotkania z Katarzyną? I czy Staw nie przeszkodzi im w jakiś sposób, żeby sprawdzić, czy aby na pewno jego przyjaciel nie seksi się ze studentką? xD
    To byłoby chore.. :|

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Michał, po nim można spodziewać się wszystkiego. Seksi Michał i ukesiowy Sebuś, awwwwww. Te arty <3.
      Parafrazując pewną znaną książkę fantastyczną: A trzeciego dnia Nami stworzyła Dziwaka i wiedziała, że to było dobre.
      XDDDDDDDD
      W ogóle mam teraz tyle pomysłów i nie wiem, że nie wiem, od czego zacząć xD. Loffcie :*.

      Usuń
    2. To dobrze, że masz wenę. Ja przekształcę to w wyuzdane arty i wyjdzie na to, że Dziwak nigdy się nie skończy. ( mam taką nadzieję! ) xD

      Usuń
    3. Ahahahaha, ten awatar <3.
      No, trochę potrwa, zobaczymy ile xD. W sumie nie chcę, żeby był jakimś megaśnym tasiemcem. Mam pomysł na zakończenie, więc dobrze byłoby go zrealizować :P.

      Usuń
  2. Nie obraź się, ale "Dziwak" jest lepszy od "Róży" (przynajmniej w moim mniemaniu xD)
    Rozdział cud, miód i orzeszki. Najlepsza wzmianka o zaćpanej paranoi, aż musiałam odejść od komputera, tak się śmiałam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście, że się nie obrażę :P. Każdy ma swój gust i woli, co woli xD. Co prawda Róża to dotąd dzieło mojego życia, ale to nie znaczy, że wszyscy muszą ją wyznawać, jak w jakiejś sekcie. Cieszę się, że Dziwak przypadł Ci do gustu. W ogóle obawiałam się, że się nie przyjmie, a tu takie zdziwko. Pewnie pociągnę go dłużej, niż planowałam, ale jeszcze zobaczymy. Po prostu on jest pełen głupich żartów i czarnego humoru, dzięki temu łatwiej wchodzi :P.
      Najważniejsze, że jest coś, co Ci się dobrze czyta i wyszlo spod moich palców :P.
      Życzę miłego kolejnego rozdziału :*.

      Usuń
  3. Awww ! Już się nie mogę doczekać tych artów ! Z rozdziału na rozdział robi się coraz cieplej ^^ Dzięki temu mam taką genialną atmosferę- deszcz , dziwak , łóżko - żyć nie umierać !

    Myślałam , że gdy Sebastian zawołał Stawa ten będzie chciał trochę dłużej zostać , ale nie , nie został ( ciekawe jednak co by się wydarzyło gdyby Michał nie ruszyły się z miejsca :p ) Poza tym , ten jego tekst o tym jak rzekomo dziwak miał by się ruchać ze studentką oraz swoją świadomością o wydarzeniach sprzed paru lat , które wyryły spory ślad na jego psychice ( bez powodu chłopaczyna się klatek schodowych nie boi) bardzo mnie rozbawiładnie . Nawet nie zastanawiamy się jakie głupoty gadamy :p

    " Musiałem iść do kuchni, żeby wziąć tabletkę, ale nie chciałem przeszkadzać Kate. Darowałem sobie. Powinna być mi wdzięczna, rzadko kiedy zdarzało się, żebym odpuścił ćpanie z tak błahego powodu. " To było piękne :) Idealne , cudowne i śmieszne zakończenie rozdziału ;) Cudo *-* Humor wciąż na poziomie :D

    Podsumowując ; jest mi ciepło, przyjemnie i rozdział idealnie w komponował się w deszcz :) Jeśli zrobiłam jakiś ortograficzny , interpunkcyjny bądź innego rodzaju błąd to przepraszam , ale piszę na tablecie .Życzę weny i do następnego rozdziału :D
    PS. Czy ja przypadkiem nie piszę zbyt rozległych komci ?

    - Lady Fox -

    OdpowiedzUsuń
  4. Katarzyno... Wyszłaś na plebs w chwili, w której wyruszyłaś do biedronki po jedzenie xD

    A tak poza tym to nadrabiam dalej. Nie proszę cię, żebyś trzymała kciuki, bo przynosi mi to pecha.

    OdpowiedzUsuń

.