Dziwak z dyplomem – 24

Idą święta, idą święta... Więc wszystkim fanom Dziwaka wszystkiego jajecznego! :*
Wszystkim fanom Róży też, ale Wam pożyczę jeszcze w sobotę xD.
Nie będzie dzisiaj długiej przedmowy, bo od paru dni prawie nie śpię i chodzę jak zombie. Zwyczajnie nie mam weny. Wybaczcie :*

Miłego!

=======================

Z rana tradycyjnie obudził mnie zapach jedzenia. O Michale mogłem powiedzieć wiele złego, jednak pewnym było to, że potrafił zadbać o partnera. Chociaż czasem miałem wrażenie, że robi to raczej ze względu na wyrzuty sumienia. Po naszej rozmowie z poprzedniego dnia, spodziewałem się wielkiego posiłku – no i się nie zawiodłem.
Ledwie udało mi się uruchomić mózg, sięgnąć po papierosa i sprawdzić godzinę, a do pokoju wszedł Staw, trzymając w dłoniach drewniany stolik z kilkoma talerzami, który ledwie przysłaniała jego sflaczałego penisa. Nie wiem, jak on mógł gotować w ten sposób, przecież to niepraktyczne…
— Wiesz, że tego nie zjem? — zapytałem, zerkając sceptycznie na zastawiony stolik.
— Nie musisz. Dbam tylko o czystość swojego sumienia.
— Więc musiało być cholernie brudne.
Mimo obietnicy spróbowałem jednak coś w siebie wcisnąć. Czułem, że jestem mu to winny. Wiecznie się o mnie martwił, dbał o mnie nawet bardziej niż rodzina, kiedy jeszcze jakąś miałem. A ja odwdzięczyłem mu się samolubnymi wątpliwościami. Może gdybym był inny, i gdyby on był inny – zdecydowanie inny – moglibyśmy żyć w ten sposób na zawsze. Ja jednak, chociaż brzmiało to strasznie naiwnie, pragnąłem założyć rodzinę. Miałem świadomość, że pewnie skończę zupełnie sam, pracując dniami i nocami, sporadycznie bzykając kogoś nieznajomego za ciężkie pieniądze, ale mimo wszystko nie chciałem jeszcze porzucać tego marzenia. Było jedynym, jakie jeszcze miałem, a zarazem tym, którego nigdy nie wypowiedziałem na głos.
Po śniadaniu oboje musieliśmy zbierać się do pracy. Normalnie narzekałbym na obolały tyłek, ale świadomość, że tym razem nie tylko mi doskwierał, znacznie poprawiała mi nastrój. Szczególnie że w porównaniu ze Stawem, nie robiło to na mnie takiego wrażenia – przywykłem. Dla niego to była zaś nowość. Poprawił mi humor, poruszając się niezgrabnie po mieszkaniu i jęcząc za każdym razem, gdy przyszło mu usiąść, kucnąć, czy w jakikolwiek inny sposób zmusić do pracy swój szanowny kuper. Może następnym razem będzie przykładał większą wagę do poślizgu.
Jak na życiową porażkę z depresją, miałem tego dnia wyjątkowo dobry humor. Studenci nawet nie dali rady mi go zepsuć, w zasadzie nie próbowali, co sprawiło, że zacząłem podejrzewać spisek. Dałem sobie jednak spokój – tak w ramach pracy nad sobą – i udało mi się! Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zdołałem dobre porzucić jakąś obawę, zanim zdążyłem rozpatrzyć wszystkie scenariusze i stresować się tym, jak bardzo miałem przesrane. Było mi z tym dziwnie lekko, aż nienaturalnie.
Życie na szczęście nieco zweryfikowało mój nastrój, nim zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie jestem dwubiegunowy. Zajęcia z Katarzyną zbliżały się wielkimi krokami. Nie potrafiłem o nich nie myśleć, musiałem przyjąć jakiś wzorzec zachowania. Postanowiłem, że będę traktował ją tak, jak innych studentów – niezwykle odkrywcze, zdawałem sobie z tego sprawę – ale dotąd w ogóle mi nie wychodziło. Czułem jednak, że tego pamiętnego poniedziałku będzie inaczej.
Kiedy zajęcia o piętnastej dobiegły końca, poszedłem do pokoju, by zaparzyć kolejną kawę. Dzięki niej w chwilach stresu i niezręczności zawsze miałem na czym zawiesić wzrok, lub w czym zamoczyć usta. Udawało mi się tak we w miarę naturalny sposób nie robić z siebie kretyna każdego dnia. Przed poznaniem call girl zdarzało mi się to średnio trzy razy w tygodniu, kiedy jednak zjawiła się w moim życiu, średnia podskoczyła do dziesięciu. Powinienem zerwać z nią znajomość, a nie cieszyć się jak obłąkany, że jeszcze bardziej pogrzebie mnie w gównie! Próbowałem przywołać myśli do porządku – bezskutecznie.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon i napisałem jakiegoś kretyńskiego smsa do Michała. Jakiś żart o bólu dupy i emotikonę. Uznałem, że domyśli się, skąd u mnie takie idiotyczne zapędy – starałem się nie myśleć. Efekt pozostawiał wiele do życzenia, ale przynajmniej wyglądałem nieco mniej żałośnie, nerwowo rozglądając się wokół. Z reguły o tej godzinie byłem w pokoju już sam, ale tym razem wykładowca hebraistyki został po godzinach, żeby poprowadzić dodatkowy dyżur dla bandy nieuków, którzy po trzech miesiącach nauki dalej nie znali całego alfabetu. Doprawdy, gdyby moi studenci w ten sposób funkcjonowali, zwyczajnie bym wyszedł i nie wrócił.
Michał w odpowiedzi wysłał mi sprośną naklejkę – nie chciałem wiedzieć, co go podkusiło, żeby wydawać pieniądze na takie bzdury. Jego sprawa, nie moja, chociaż znając życie, rachunek dziwnym zbiegiem okoliczności trafił na moje konto. Nie zamierzałem jednak się tym zbytnio przejmować. Wyzwałem go od durni i powiedziałem, żeby przyszedł do mnie wieczorem. Uznałem, że w ramach podziękowania za śniadanie, mógłbym przygotować nam kolację. Nie potraktowałem go najlepiej, a że był jedną z niewielu osób, które ze mną wytrzymywały, od czasu do czasu mogłem być dla niego miły – w granicach rozsądku, rzecz jasna.
Wypiłem połowę kawy i wraz z kubkiem, plikiem kartek i z zaparowanymi okularami na nosie ruszyłem do sali zajęciowej. Studenci oczywiście już siedzieli w środku, zdążyli nawet przewietrzyć, dzięki czemu uniknąłem wdychania smrodu poprzedniej grupy po raz kolejny. Czasem wydawało mi się, że studenci tych czasów byli tak przymierającą głodem grupą społeczną, że oszczędzali nawet na mydle. Może powinienem im zasugerować, że mogą wykąpać się tu? W łazience była wanna z prysznicem. Nie wiedziałem, czy działa, i musiałbym postradać zmysły, żeby skorzystać z tego przybytku wątpliwej jakości, ale jeśli ktoś być zdesperowany… Cóż, mniejsza z tym.
Call girl patrzyła na mnie jakoś dziwnie. Intuicyjnie przejrzałem się w ekranie laptopa, ale nie znalazłem w swoim wyglądzie nic, co mogłoby przykuwać wzrok. Uznałem więc, że to kolejny sposób na uprzykrzenie mi życia i kiedy ja nerwowo starałem się poprawić opadającą na twarz grzywkę tak, by nikt nie domyślił się, jak bardzo niepewny się czuję, ona robiła pod siebie ze śmiechu, prezentując mi tylko tę kamienną twarz, żebym nawet nie mógł skomentować jej zachowania.
— Zacznijmy od sprawdzenia obecności i pięciosekundówki — zaproponowałem po japońsku.
Reakcja studentów była jednoznaczna. Donośny jęk niezadowolenia świadczył przynajmniej o tym, że zrozumieli, co mówiłem – w zasadzie uznawałem to za sukces. W poprzedniej grupie dopiero przy pierwszym pytaniu grupa zorientowała się, że „ten gbur chyba znowu pyta”. Przynajmniej gbur, a nie neurotyczny paranoik – również odebrałem to za pozytywną oznakę. Mój dobry humor sprawiał, że czułem się jak naćpany. Doprawdy niesamowite.
Odpytałem całą grupę, stawiając tylko jedną dwóję, chociaż jej właściciel ani odrobinę się nie przejął. Starał się tłumaczyć, że był chory, że nie zrozumiał, że nie zdążył... Nie wiem, czemu im zawsze się wydawało, że te wymówki cokolwiek mnie obchodziły, albo że powinny. To nie było przedszkole, żeby byle przeziębienie powstrzymywało przed nauką. Kiedy ja się uczyłem… Dałem dupy. Nie, kurwa, o czym ja myślę?! Kiedy ja się uczyłem, przychodziło się na ustny egzamin z czterdziestostopniową gorączką i zdartym gardłem, żeby mieć szansę w ogóle zdobyć termin poprawkowy. Niby tylko kilka lat różnicy, a system tak bardzo rozpuścił te dzieci…
— Panie Seee-Michaelis? — Usłyszałem zaraz przy sobie.
Dwoje błękitnych oczu wpatrywało się we mnie przebiegle z taką intensywnością, że aż mnie zmroziło. Czego. Ona. Chce?! ­– pytałem się w myślach, nerwowo stukając palcem w krawędź klawiatury.
— Słucham, pani Katarzyno? — odpowiedziałem wyniośle, dumny z profesjonalnie brzmiącego tonu.
— Ma pan rozpięte spodnie — powiedziała konspiracyjnym szeptem, ale to wcale nie sprawiło, że wszyscy wokół nagle ogłuchli.
Głos w niewielkim pomieszczeniu niósł się doskonale, a w raz z chichotem studentów, czułem, jak moje ręce zaczynają niekontrolowanie drżeć. I za co to? Czemu ona wiecznie mi to robiła?
— Dziękuję pani — mruknąłem, uciekając wzrokiem.
Wyświetlacz mojego telefonu rozbłysk, a ten call girl zgasł w tym samym momencie. Wiedziałem, co to znaczy. Kazałem podopiecznym odnaleźć odpowiednią stronę z kserówek i zapoznać się z pytaniami. Zirytowałem się, dlatego zamierzałem męczyć ich przez pół godziny wysłuchiwaniem niewyraźnego bełkotu Japończyków po amfie – przynajmniej tak brzmieli, sądząc po urywanych słowach, odpowiedziach pozbawionych sensu i nawiązania do poprzedniej wypowiedzi i tak dalej… Uwielbiałem te nagrania, prawdziwi pogromcy niepokornych! Jeśli któryś z uczestników lektoratu sądził, że dobrze radzi sobie z zadaniami słuchowymi, na pewno zwątpił, gdy tylko pierwsza para ćpunów z kolejki do logopedy zaczęła bełkotać swoje kwestie.
Byłem pasywno-agresywny, musiałem to przyznać – w zasadzie nigdy nawet tego nie ukrywałem. Jedynie podczas zajęć, stojąc za biurkiem, czułem te odrobinę władzy i kontroli. Oczywiście dopiero po jakimś czasie, gdy wreszcie oswajałem się z ludźmi i samym miejscem. Jednak tym razem był mój dobry dzień, dlatego nie dałem się wyprowadzić z równowagi uwagą dziewczyny.
Kiedy studenci zajęli się pracą, zapiąłem spodnie, sięgnąłem po telefon i odczytałem wiadomość od dziewczyny, a ta znów wystawiła moją pewność siebie na próbę.
~*~
Zanim jeszcze zaczęły się zajęcia, słyszałam, jak kilka osób śmieje się z jakichś bzdur. Z reguły unikałam takich kółek wzajemnej adoracji, bo często odnosiłam wrażenie, że śmieją się tak ze mnie, ale tym razem po prostu podeszłam, zaczęłam się przysłuchiwać i – zgodnie z umową społeczną – kiedy mówiący brał oddech, wybuchałam teatralnym śmiechem. W rzeczywistości połowa z tego, co mówili, w ogóle nawet nie leżała koło dowcipów, ale socjalizowanie się nie polegało na wyrażaniu własnej opinii, a na udawaniu, że się żadnej nie ma. Przynajmniej tak wynikało z moich doświadczeń i na krótką metę (bo tylko na taką zadawałam się z przypadkowymi ludźmi) idealnie zdawało egzamin.
Pośród całej masy idiotyzmów wyłapałam coś, co przykuło moją uwagę. Ten, którego nienawidziłam najbardziej za kretynizm, ignorancję, dwa metry wzrostu i wiecznie przykrótkie spodnie w zestawieniu ze zbytnią pewnością siebie, zaczął śmiać się z Sebastiana, że mu winda zjechała. Co zabawnego było w rozpiętym rozporku, to ja nie wiedziałam, no ale co mi szkodziło nieco zaplusować w oczach tej bandy idiotów. Umówiliśmy się, że wytknę wykładowcy ten mały błąd, a w zamian za to ustaliliśmy, że oni nauczą się na kolokwium, żebyśmy nie marnowali kolejnych zajęć na powtarzanie poprzedniego materiału.
Straszliwie mnie to drażniło, dziwaka zresztą też, ale takie były wymogi, więc trzeba było się słuchać. Szczególnie że jeden z uczestników kursu – Marcin – był nieco głupszy niż ustawa przewidywała i sporadycznie na zajęciach miała się pojawiać jakaś jego opiekunka, żeby się upewnić, że warunki na zajęciach są odpowiednie, by mógł się prawidłowo bla bla bla… Ale uzgodniliśmy, a zakład rzecz święta.
Kiedy tylko zaczęły się zajęcia, zacisnęłam zęby i skorzystałam z pierwszej pauzy w wypowiedzi wykładowcy, żeby poinformować go, że w całej swej zajebistości nie potrafi wykonywać codziennych, rutynowych czynności. Wiedziałam, że będzie mu z tym źle i w zasadzie nie bardzo chciałam to robić – w końcu poprzedniego dnia spędziliśmy całkiem przyjemne kilka godzin razem – ale ode mnie bolało chyba i tak mniej, niż od jednego z tych z marginesu intelektualnego.
Zaraz po uświadomieniu Sebastiana, napisałam mu smsa z wyjaśnieniem. I tak planowałam zostać po zajęciach pod pretekstem zdobycia dodatkowej pracy na piątkę z wykrzyknikiem, ale wolałam, żeby nie spędził całych dziewięćdziesięciu minut na zastanawianiu się, co takiego zrobił, że znów musiałam być taką okropną suką. Dzięki wiadomości przynajmniej mógł mnie tak nazywać z czystym sumieniem.
Zajęcia dobiegły końca. Poszłam do łazienki – bo i tak musiałam, a to najbardziej neutralny sposób, by zostać na miejscu dłużej – a kiedy wyszłam, nikogo nie było. W końcu zbliżały się święta. W zasadzie przerwa świąteczna miała się zacząć już w przyszłą środę – wyjątkowo wcześnie w tym roku ze względu na masę papierologiczno-prawnego bełkotu, na którym się nie znałam. W związku z tym wszyscy czuli już zew wolności i ani myśleli zostawać w okolicach uczelni choćby chwilę dłużej, niż było to konieczne.
Ja nie należałam do takich osób. Nie spieszyło mi się na święta do wujostwa i zamężnych kuzynek wraz z nich małymi, śliniącymi się dziećmi. Zapraszali mnie, bo wypadało, w końcu nie miałam nikogo innego, ale tak naprawdę ani mnie, ani ciotce niezbyt było to na rękę. Przywykłam do bycia samą, a ciotka nie lubiła zbędnych problemów. Nie miałam jej tego za złe, to nie tak, że się nienawidziłyśmy. Po prostu na odległość kochało nam się łatwiej.
— Przepraszam — wypaliłam do pleców Michaelisa, wchodząc do pomieszczenia.
Dziwak dalej walczył z kablami od komputera. Sądziłam, że skoro kupił nowy, ładny i błyszczący, to jego montowanie będzie proste i przyjemne, ale patrząc na nerwowe ruchy Sebastiana i słysząc, jak klnie pod nosem, odniosłam wrażenie, że było gorzej niż poprzednio.
— Za to, że po raz kolejny zakpiłaś ze mnie na oczach wszystkich? Kurwa, co za gówno! Tak, wybaczam. Możesz iść — odparł jakoś zupełnie nie po swojemu.
W ogóle wydawał mi się tego dnia dziwny. Jakiś taki… Zbyt pewny siebie, o ile można tak powiedzieć o wykładowcy, który boi się nawiązywania kontaktu wzrokowego ze studentami. Mimo wszystko był jakiś nieswój. Powinnam się cieszyć, w końcu mój znajomy wreszcie odnalazł w sobie jakąś odrobinę odwagi, ale jednak ten jego grubiański ton sprawiał, że odzywała się moja złośliwa natura.
— Za to, że nie wykpił cię jeden z tych kretynów. A mogłam im pozwolić, mieli takie dobre pomysły… Słyszałeś o tej głośnej akcji sprzed kilkunastu lat? Nauczyciel w szkole ze śmietnikiem na głowie? Mogłeś skończyć podobnie. Następnym razem sama im to podsunę — prychnęłam, wymownie rzucając torbę na blat, żeby wreszcie się odwrócił i z łaski swojej na mnie spojrzał.
Wyciągnęłam paczkę fajek przewiązaną wstążką i podeszłam do niego, po czym postawiłam ją obok tego nieszczęsnego laptopa. Dopiero wtedy (bo najwidoczniej nałóg przejął kontrolę nad ciałem dziwaka) obrócił się, zerkając najpierw na papierosy, a potem na mnie. Westchnął tak ciężko, jakby bawił się w Syzyfa, i dalej brakowało w nim tej niepewności.
— Dziękuję. Przepraszam… Co to w ogóle jest? — wyrzucił z siebie tak nienaturalnie, że odechciało mi się nawet tłumaczyć, że oto ja, Katarzyna Szymańska, postanowiłam być bezinteresownie miła, że pokazać, że zależy mi na znajomości.
Kretyński pomysł. Z tym bucem nigdy nic nie mogło być proste. Zawsze na opak i zawsze doprowadzał mnie do szału. Miałam ochotę mu zwyczajnie przyłożyć, ale byłam niemal pewna, że byłam od niego silniejsza i jeszcze zrobiłabym mu krzywdę. Uderzyłam więc płaską dłonią w blat i zebrałam z niego torbę.
— Spóźniony prezent na mikołajki — oświadczyłam i już się odwracałam, żeby odejść tak, jak robili to na filmach, ale uznałam, że to zbyt żałosne.
Zresztą Michaelis nie był z tych, którzy by za mną pobiegli, a sytuacja nie była nawet odpowiednio dramatyczna. Dlatego stałam nad nim dalej i czekałam na jakąś odpowiedź.
~*~
Przez chwilę przyglądałem się zszokowany stojącej przede mną brunetce. Myśląc o tym spokojnie – wyglądała całkiem uroczo z tymi wypiekami na twarzy i zażenowaną miną – ale wtedy uznałem, że była zwyczajnie groźna.
Sięgnąłem po paczkę, przejechałem palcem po wstążce i zsunąłem ją lekko, żeby móc wyciągnąć papierosy. Poczęstowałem ją jednym, a potem otworzyłem okno na oścież i zdjąłem popielniczkę z zewnętrznego parapetu. Ostatnie poniedziałkowe zajęcia, poza nami pustka – mogłem sobie pozwolić. Zawsze wiedziałem, kiedy mogę i korzystałem z tego bardzo rozsądnie.
Dziewczyna chwilę się wahała, ale w końcu zapaliła ze mną. Nikotyna nieco ją uspokoiła, ale dalej widziałem to oburzenie w jej oczach. Co ja znów zrobiłem źle? Byłem zbyt niemiły? To wina tych cholernych wtyczek, nic na to nie poradzę.
— Teraz ja powinienem kupić coś tobie? Na Gwiazdkę, prawda? Na Mikołajki nie ma sensu… — zastanawiałem się na głos pomiędzy kolejnymi zaciągnięciami.
W pomieszczeniu zrobiło się burawo. Pomachałem ręką przed twarzą, a kiedy skończyliśmy palić, wystawiłem popielniczkę z powrotem i zamknąłem okno – do rana się wywietrzy. Budynek był tak stary, że gdyby nie kaloryfery, zapewne ledwie dawałby radę utrzymać temperaturę wyższą niż na dworze.
— Nie musisz, kurwa. Chciałam być miła. Dlaczego akurat w takiej chwili odkryłeś w sobie mężczyznę? — zapytała, cedząc słowa przez zęby.
Korciło mnie, żeby powiedzieć prawdę. „Bo po raz pierwszy od niepamiętnych czasów bzyknąłem swojego partnera w dupsko”. Ale takich rzeczy nie mówi się studentom, nawet takim, z którymi utrzymuje się zakazane relacje, które coraz mniej zaczynały mnie obchodzić – czerwona lampka w głowie dawała znać, że pora powrócić do paranoicznej dbałości o pozory.
— Mam po prostu bardzo dobry dzień. Powinienem przeprosić? — zapytałem po japońsku, w końcu dopiero co skończyliśmy zajęcia, niech się trochę postara (wcale nie ukrywałem faktu, że tylko w ten sposób mogłem dalej grać tak pewnego siebie, za jakiego mnie wzięła).
— Nie. I nie musisz mi nic kupować. Tylko masz nikomu nie mówić, że cokolwiek dostałeś — odpowiedziała w swoim rodzimym języku, najwyraźniej nie mając nastroju na podejmowanie wyzwań.
Szkoda, ale tak było lepiej. Zaczynałem tracić wiarę w siebie, o optymizmie nie wspominając. Było już późno, robiłem się zmęczony, a kontakty z Kate były naprawdę trudne. Byliśmy tak strasznie różni  od siebie, że chyba tylko ta ciekawość pchała nas ku sobie. Chociaż ku sobie to złe określenie, miało zbytnie nacechowanie romantyczne.
— Nie powiem. Możemy już iść?
— Możemy.
Pożegnałem się z nią, zamknąłem drzwi i wyszedłem z budynku. Nie czekała na mnie. Czułem się nieco zawiedziony, chociaż w dalszym ciągu uważałem, że tak właśnie było lepiej. Dzień należał do jednych z moich lepszych, nie chciałem go zepsuć jakąś kompletną porażką, a pole minowe o imieniu Katarzyna wcale mi tego nie ułatwiało.


3 komentarze:

  1. Hmm...powiem szczerze, że ciekawie się czyta o paranoicznym Sebastianie ;) Świetny tekst i pisz dalej kochana. (W kilka godzin przeczytalam 23 rozdziały wow)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm...powiem szczerze, że ciekawie się czyta o paranoicznym Sebastianie ;) Świetny tekst i pisz dalej kochana. (W kilka godzin przeczytalam 23 rozdziały wow)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo! :D
      Ale Dziwak ma w sobie coś takiego, że bardzo łatwo wchodzi. Betuję rozdział około pół godziny, dla porównania Różę ze dwa razy dłużej xD.

      Usuń

.