Idą święta, idą święta... Więc wszystkim fanom Dziwaka wszystkiego jajecznego! :*
Wszystkim fanom Róży też, ale Wam pożyczę jeszcze w sobotę xD.
Nie będzie dzisiaj długiej przedmowy, bo od paru dni prawie nie śpię i chodzę jak zombie. Zwyczajnie nie mam weny. Wybaczcie :*
Miłego!
=======================
Z rana
tradycyjnie obudził mnie zapach jedzenia. O Michale mogłem powiedzieć wiele
złego, jednak pewnym było to, że potrafił zadbać o partnera. Chociaż czasem
miałem wrażenie, że robi to raczej ze względu na wyrzuty sumienia. Po naszej
rozmowie z poprzedniego dnia, spodziewałem się wielkiego posiłku – no i się nie
zawiodłem.
Ledwie udało mi
się uruchomić mózg, sięgnąć po papierosa i sprawdzić godzinę, a do pokoju
wszedł Staw, trzymając w dłoniach drewniany stolik z kilkoma talerzami, który
ledwie przysłaniała jego sflaczałego penisa. Nie wiem, jak on mógł gotować w
ten sposób, przecież to niepraktyczne…
— Wiesz, że
tego nie zjem? — zapytałem, zerkając sceptycznie na zastawiony stolik.
— Nie musisz.
Dbam tylko o czystość swojego sumienia.
— Więc musiało
być cholernie brudne.
Mimo obietnicy
spróbowałem jednak coś w siebie wcisnąć. Czułem, że jestem mu to winny.
Wiecznie się o mnie martwił, dbał o mnie nawet bardziej niż rodzina, kiedy
jeszcze jakąś miałem. A ja odwdzięczyłem mu się samolubnymi wątpliwościami.
Może gdybym był inny, i gdyby on był inny – zdecydowanie inny – moglibyśmy żyć
w ten sposób na zawsze. Ja jednak, chociaż brzmiało to strasznie naiwnie,
pragnąłem założyć rodzinę. Miałem świadomość, że pewnie skończę zupełnie sam,
pracując dniami i nocami, sporadycznie bzykając kogoś nieznajomego za ciężkie
pieniądze, ale mimo wszystko nie chciałem jeszcze porzucać tego marzenia. Było
jedynym, jakie jeszcze miałem, a zarazem tym, którego nigdy nie wypowiedziałem
na głos.
Po śniadaniu
oboje musieliśmy zbierać się do pracy. Normalnie narzekałbym na obolały tyłek,
ale świadomość, że tym razem nie tylko mi doskwierał, znacznie poprawiała mi
nastrój. Szczególnie że w porównaniu ze Stawem, nie robiło to na mnie takiego
wrażenia – przywykłem. Dla niego to była zaś nowość. Poprawił mi humor,
poruszając się niezgrabnie po mieszkaniu i jęcząc za każdym razem, gdy przyszło
mu usiąść, kucnąć, czy w jakikolwiek inny sposób zmusić do pracy swój szanowny
kuper. Może następnym razem będzie przykładał większą wagę do poślizgu.
Jak na życiową
porażkę z depresją, miałem tego dnia wyjątkowo dobry humor. Studenci nawet nie
dali rady mi go zepsuć, w zasadzie nie próbowali, co sprawiło, że zacząłem
podejrzewać spisek. Dałem sobie jednak spokój – tak w ramach pracy nad sobą – i
udało mi się! Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zdołałem dobre porzucić
jakąś obawę, zanim zdążyłem rozpatrzyć wszystkie scenariusze i stresować się
tym, jak bardzo miałem przesrane. Było mi z tym dziwnie lekko, aż
nienaturalnie.
Życie na
szczęście nieco zweryfikowało mój nastrój, nim zacząłem się zastanawiać, czy
przypadkiem nie jestem dwubiegunowy. Zajęcia z Katarzyną zbliżały się wielkimi
krokami. Nie potrafiłem o nich nie myśleć, musiałem przyjąć jakiś wzorzec
zachowania. Postanowiłem, że będę traktował ją tak, jak innych studentów –
niezwykle odkrywcze, zdawałem sobie z tego sprawę – ale dotąd w ogóle mi nie
wychodziło. Czułem jednak, że tego pamiętnego poniedziałku będzie inaczej.
Kiedy zajęcia o
piętnastej dobiegły końca, poszedłem do pokoju, by zaparzyć kolejną kawę.
Dzięki niej w chwilach stresu i niezręczności zawsze miałem na czym zawiesić
wzrok, lub w czym zamoczyć usta. Udawało mi się tak we w miarę naturalny sposób
nie robić z siebie kretyna każdego dnia. Przed poznaniem call girl zdarzało mi
się to średnio trzy razy w tygodniu, kiedy jednak zjawiła się w moim życiu,
średnia podskoczyła do dziesięciu. Powinienem
zerwać z nią znajomość, a nie cieszyć się jak obłąkany, że jeszcze bardziej
pogrzebie mnie w gównie! Próbowałem przywołać myśli do porządku –
bezskutecznie.
Wyciągnąłem z
kieszeni telefon i napisałem jakiegoś kretyńskiego smsa do Michała. Jakiś żart
o bólu dupy i emotikonę. Uznałem, że domyśli się, skąd u mnie takie idiotyczne
zapędy – starałem się nie myśleć. Efekt pozostawiał wiele do życzenia, ale
przynajmniej wyglądałem nieco mniej żałośnie, nerwowo rozglądając się wokół. Z
reguły o tej godzinie byłem w pokoju już sam, ale tym razem wykładowca
hebraistyki został po godzinach, żeby poprowadzić dodatkowy dyżur dla bandy
nieuków, którzy po trzech miesiącach nauki dalej nie znali całego alfabetu. Doprawdy, gdyby moi studenci w ten sposób
funkcjonowali, zwyczajnie bym wyszedł i nie wrócił.
Michał w
odpowiedzi wysłał mi sprośną naklejkę – nie chciałem wiedzieć, co go podkusiło,
żeby wydawać pieniądze na takie bzdury. Jego sprawa, nie moja, chociaż znając
życie, rachunek dziwnym zbiegiem okoliczności trafił na moje konto. Nie zamierzałem
jednak się tym zbytnio przejmować. Wyzwałem go od durni i powiedziałem, żeby
przyszedł do mnie wieczorem. Uznałem, że w ramach podziękowania za śniadanie,
mógłbym przygotować nam kolację. Nie potraktowałem go najlepiej, a że był jedną
z niewielu osób, które ze mną wytrzymywały, od czasu do czasu mogłem być dla
niego miły – w granicach rozsądku, rzecz jasna.
Wypiłem połowę
kawy i wraz z kubkiem, plikiem kartek i z zaparowanymi okularami na nosie
ruszyłem do sali zajęciowej. Studenci oczywiście już siedzieli w środku,
zdążyli nawet przewietrzyć, dzięki czemu uniknąłem wdychania smrodu poprzedniej
grupy po raz kolejny. Czasem wydawało mi się, że studenci tych czasów byli tak
przymierającą głodem grupą społeczną, że oszczędzali nawet na mydle. Może powinienem im zasugerować, że mogą
wykąpać się tu? W łazience była wanna z prysznicem. Nie wiedziałem, czy
działa, i musiałbym postradać zmysły, żeby skorzystać z tego przybytku
wątpliwej jakości, ale jeśli ktoś być zdesperowany… Cóż, mniejsza z tym.
Call girl patrzyła
na mnie jakoś dziwnie. Intuicyjnie przejrzałem się w ekranie laptopa, ale nie
znalazłem w swoim wyglądzie nic, co mogłoby przykuwać wzrok. Uznałem więc, że
to kolejny sposób na uprzykrzenie mi życia i kiedy ja nerwowo starałem się
poprawić opadającą na twarz grzywkę tak, by nikt nie domyślił się, jak bardzo
niepewny się czuję, ona robiła pod siebie ze śmiechu, prezentując mi tylko tę
kamienną twarz, żebym nawet nie mógł skomentować jej zachowania.
— Zacznijmy od
sprawdzenia obecności i pięciosekundówki — zaproponowałem po japońsku.
Reakcja
studentów była jednoznaczna. Donośny jęk niezadowolenia świadczył przynajmniej
o tym, że zrozumieli, co mówiłem – w zasadzie uznawałem to za sukces. W
poprzedniej grupie dopiero przy pierwszym pytaniu grupa zorientowała się, że
„ten gbur chyba znowu pyta”. Przynajmniej gbur, a nie neurotyczny paranoik –
również odebrałem to za pozytywną oznakę. Mój dobry humor sprawiał, że czułem
się jak naćpany. Doprawdy niesamowite.
Odpytałem całą
grupę, stawiając tylko jedną dwóję, chociaż jej właściciel ani odrobinę się nie
przejął. Starał się tłumaczyć, że był chory, że nie zrozumiał, że nie zdążył...
Nie wiem, czemu im zawsze się wydawało, że te wymówki cokolwiek mnie
obchodziły, albo że powinny. To nie było przedszkole, żeby byle przeziębienie
powstrzymywało przed nauką. Kiedy ja się uczyłem… Dałem dupy. Nie, kurwa, o czym ja myślę?! Kiedy ja
się uczyłem, przychodziło się na ustny egzamin z czterdziestostopniową gorączką
i zdartym gardłem, żeby mieć szansę w ogóle zdobyć termin poprawkowy. Niby
tylko kilka lat różnicy, a system tak bardzo rozpuścił te dzieci…
— Panie
Seee-Michaelis? — Usłyszałem zaraz przy sobie.
Dwoje
błękitnych oczu wpatrywało się we mnie przebiegle z taką intensywnością, że aż
mnie zmroziło. Czego. Ona. Chce?! –
pytałem się w myślach, nerwowo stukając palcem w krawędź klawiatury.
— Słucham, pani
Katarzyno? — odpowiedziałem wyniośle, dumny z profesjonalnie brzmiącego tonu.
— Ma pan
rozpięte spodnie — powiedziała konspiracyjnym szeptem, ale to wcale nie
sprawiło, że wszyscy wokół nagle ogłuchli.
Głos w
niewielkim pomieszczeniu niósł się doskonale, a w raz z chichotem studentów,
czułem, jak moje ręce zaczynają niekontrolowanie drżeć. I za co to? Czemu ona
wiecznie mi to robiła?
— Dziękuję pani
— mruknąłem, uciekając wzrokiem.
Wyświetlacz
mojego telefonu rozbłysk, a ten call girl zgasł w tym samym momencie.
Wiedziałem, co to znaczy. Kazałem podopiecznym odnaleźć odpowiednią stronę z
kserówek i zapoznać się z pytaniami. Zirytowałem się, dlatego zamierzałem
męczyć ich przez pół godziny wysłuchiwaniem niewyraźnego bełkotu Japończyków po
amfie – przynajmniej tak brzmieli, sądząc po urywanych słowach, odpowiedziach
pozbawionych sensu i nawiązania do poprzedniej wypowiedzi i tak dalej… Uwielbiałem
te nagrania, prawdziwi pogromcy niepokornych! Jeśli któryś z uczestników
lektoratu sądził, że dobrze radzi sobie z zadaniami słuchowymi, na pewno
zwątpił, gdy tylko pierwsza para ćpunów z kolejki do logopedy zaczęła bełkotać
swoje kwestie.
Byłem
pasywno-agresywny, musiałem to przyznać – w zasadzie nigdy nawet tego nie
ukrywałem. Jedynie podczas zajęć, stojąc za biurkiem, czułem te odrobinę władzy
i kontroli. Oczywiście dopiero po jakimś czasie, gdy wreszcie oswajałem się z
ludźmi i samym miejscem. Jednak tym razem był mój dobry dzień, dlatego nie
dałem się wyprowadzić z równowagi uwagą dziewczyny.
Kiedy studenci
zajęli się pracą, zapiąłem spodnie, sięgnąłem po telefon i odczytałem wiadomość
od dziewczyny, a ta znów wystawiła moją pewność siebie na próbę.
~*~
Zanim jeszcze
zaczęły się zajęcia, słyszałam, jak kilka osób śmieje się z jakichś bzdur. Z
reguły unikałam takich kółek wzajemnej adoracji, bo często odnosiłam wrażenie,
że śmieją się tak ze mnie, ale tym razem po prostu podeszłam, zaczęłam się
przysłuchiwać i – zgodnie z umową społeczną – kiedy mówiący brał oddech,
wybuchałam teatralnym śmiechem. W rzeczywistości połowa z tego, co mówili, w
ogóle nawet nie leżała koło dowcipów, ale socjalizowanie się nie polegało na
wyrażaniu własnej opinii, a na udawaniu, że się żadnej nie ma. Przynajmniej tak
wynikało z moich doświadczeń i na krótką metę (bo tylko na taką zadawałam się z
przypadkowymi ludźmi) idealnie zdawało egzamin.
Pośród całej
masy idiotyzmów wyłapałam coś, co przykuło moją uwagę. Ten, którego
nienawidziłam najbardziej za kretynizm, ignorancję, dwa metry wzrostu i wiecznie
przykrótkie spodnie w zestawieniu ze zbytnią pewnością siebie, zaczął śmiać się
z Sebastiana, że mu winda zjechała. Co zabawnego było w rozpiętym rozporku, to
ja nie wiedziałam, no ale co mi szkodziło nieco zaplusować w oczach tej bandy
idiotów. Umówiliśmy się, że wytknę wykładowcy ten mały błąd, a w zamian za to
ustaliliśmy, że oni nauczą się na kolokwium, żebyśmy nie marnowali kolejnych
zajęć na powtarzanie poprzedniego materiału.
Straszliwie
mnie to drażniło, dziwaka zresztą też, ale takie były wymogi, więc trzeba było
się słuchać. Szczególnie że jeden z uczestników kursu – Marcin – był nieco
głupszy niż ustawa przewidywała i sporadycznie na zajęciach miała się pojawiać
jakaś jego opiekunka, żeby się upewnić, że warunki na zajęciach są odpowiednie,
by mógł się prawidłowo bla bla bla… Ale uzgodniliśmy, a zakład rzecz święta.
Kiedy tylko
zaczęły się zajęcia, zacisnęłam zęby i skorzystałam z pierwszej pauzy w
wypowiedzi wykładowcy, żeby poinformować go, że w całej swej zajebistości nie
potrafi wykonywać codziennych, rutynowych czynności. Wiedziałam, że będzie mu z
tym źle i w zasadzie nie bardzo chciałam to robić – w końcu poprzedniego dnia
spędziliśmy całkiem przyjemne kilka godzin razem – ale ode mnie bolało chyba i
tak mniej, niż od jednego z tych z marginesu intelektualnego.
Zaraz po
uświadomieniu Sebastiana, napisałam mu smsa z wyjaśnieniem. I tak planowałam
zostać po zajęciach pod pretekstem zdobycia dodatkowej pracy na piątkę z
wykrzyknikiem, ale wolałam, żeby nie spędził całych dziewięćdziesięciu minut na
zastanawianiu się, co takiego zrobił, że znów musiałam być taką okropną suką.
Dzięki wiadomości przynajmniej mógł mnie tak nazywać z czystym sumieniem.
Zajęcia
dobiegły końca. Poszłam do łazienki – bo i tak musiałam, a to najbardziej
neutralny sposób, by zostać na miejscu dłużej – a kiedy wyszłam, nikogo nie
było. W końcu zbliżały się święta. W zasadzie przerwa świąteczna miała się
zacząć już w przyszłą środę – wyjątkowo wcześnie w tym roku ze względu na masę
papierologiczno-prawnego bełkotu, na którym się nie znałam. W związku z tym
wszyscy czuli już zew wolności i ani myśleli zostawać w okolicach uczelni
choćby chwilę dłużej, niż było to konieczne.
Ja nie
należałam do takich osób. Nie spieszyło mi się na święta do wujostwa i
zamężnych kuzynek wraz z nich małymi, śliniącymi się dziećmi. Zapraszali mnie,
bo wypadało, w końcu nie miałam nikogo innego, ale tak naprawdę ani mnie, ani
ciotce niezbyt było to na rękę. Przywykłam do bycia samą, a ciotka nie lubiła
zbędnych problemów. Nie miałam jej tego za złe, to nie tak, że się
nienawidziłyśmy. Po prostu na odległość kochało nam się łatwiej.
— Przepraszam —
wypaliłam do pleców Michaelisa, wchodząc do pomieszczenia.
Dziwak dalej
walczył z kablami od komputera. Sądziłam, że skoro kupił nowy, ładny i
błyszczący, to jego montowanie będzie proste i przyjemne, ale patrząc na
nerwowe ruchy Sebastiana i słysząc, jak klnie pod nosem, odniosłam wrażenie, że
było gorzej niż poprzednio.
— Za to, że po
raz kolejny zakpiłaś ze mnie na oczach wszystkich? Kurwa, co za gówno! Tak,
wybaczam. Możesz iść — odparł jakoś zupełnie nie po swojemu.
W ogóle wydawał
mi się tego dnia dziwny. Jakiś taki… Zbyt pewny siebie, o ile można tak
powiedzieć o wykładowcy, który boi się nawiązywania kontaktu wzrokowego ze
studentami. Mimo wszystko był jakiś nieswój. Powinnam się cieszyć, w końcu mój
znajomy wreszcie odnalazł w sobie jakąś odrobinę odwagi, ale jednak ten jego
grubiański ton sprawiał, że odzywała się moja złośliwa natura.
— Za to, że nie
wykpił cię jeden z tych kretynów. A mogłam im pozwolić, mieli takie dobre
pomysły… Słyszałeś o tej głośnej akcji sprzed kilkunastu lat? Nauczyciel w
szkole ze śmietnikiem na głowie? Mogłeś skończyć podobnie. Następnym razem sama
im to podsunę — prychnęłam, wymownie rzucając torbę na blat, żeby wreszcie się
odwrócił i z łaski swojej na mnie spojrzał.
Wyciągnęłam
paczkę fajek przewiązaną wstążką i podeszłam do niego, po czym postawiłam ją
obok tego nieszczęsnego laptopa. Dopiero wtedy (bo najwidoczniej nałóg przejął
kontrolę nad ciałem dziwaka) obrócił się, zerkając najpierw na papierosy, a
potem na mnie. Westchnął tak ciężko, jakby bawił się w Syzyfa, i dalej
brakowało w nim tej niepewności.
— Dziękuję.
Przepraszam… Co to w ogóle jest? — wyrzucił z siebie tak nienaturalnie, że
odechciało mi się nawet tłumaczyć, że oto ja, Katarzyna Szymańska, postanowiłam
być bezinteresownie miła, że pokazać, że zależy mi na znajomości.
Kretyński
pomysł. Z tym bucem nigdy nic nie mogło być proste. Zawsze na opak i zawsze
doprowadzał mnie do szału. Miałam ochotę mu zwyczajnie przyłożyć, ale byłam
niemal pewna, że byłam od niego silniejsza i jeszcze zrobiłabym mu krzywdę.
Uderzyłam więc płaską dłonią w blat i zebrałam z niego torbę.
— Spóźniony
prezent na mikołajki — oświadczyłam i już się odwracałam, żeby odejść tak, jak
robili to na filmach, ale uznałam, że to zbyt żałosne.
Zresztą
Michaelis nie był z tych, którzy by za mną pobiegli, a sytuacja nie była nawet
odpowiednio dramatyczna. Dlatego stałam nad nim dalej i czekałam na jakąś
odpowiedź.
~*~
Przez chwilę
przyglądałem się zszokowany stojącej przede mną brunetce. Myśląc o tym
spokojnie – wyglądała całkiem uroczo z tymi wypiekami na twarzy i zażenowaną
miną – ale wtedy uznałem, że była zwyczajnie groźna.
Sięgnąłem po
paczkę, przejechałem palcem po wstążce i zsunąłem ją lekko, żeby móc wyciągnąć
papierosy. Poczęstowałem ją jednym, a potem otworzyłem okno na oścież i zdjąłem
popielniczkę z zewnętrznego parapetu. Ostatnie poniedziałkowe zajęcia, poza
nami pustka – mogłem sobie pozwolić. Zawsze wiedziałem, kiedy mogę i
korzystałem z tego bardzo rozsądnie.
Dziewczyna
chwilę się wahała, ale w końcu zapaliła ze mną. Nikotyna nieco ją uspokoiła,
ale dalej widziałem to oburzenie w jej oczach. Co ja znów zrobiłem źle? Byłem
zbyt niemiły? To wina tych cholernych wtyczek, nic na to nie poradzę.
— Teraz ja
powinienem kupić coś tobie? Na Gwiazdkę, prawda? Na Mikołajki nie ma sensu… —
zastanawiałem się na głos pomiędzy kolejnymi zaciągnięciami.
W pomieszczeniu
zrobiło się burawo. Pomachałem ręką przed twarzą, a kiedy skończyliśmy palić,
wystawiłem popielniczkę z powrotem i zamknąłem okno – do rana się wywietrzy.
Budynek był tak stary, że gdyby nie kaloryfery, zapewne ledwie dawałby radę
utrzymać temperaturę wyższą niż na dworze.
— Nie musisz,
kurwa. Chciałam być miła. Dlaczego akurat w takiej chwili odkryłeś w sobie
mężczyznę? — zapytała, cedząc słowa przez zęby.
Korciło mnie,
żeby powiedzieć prawdę. „Bo po raz pierwszy od niepamiętnych czasów bzyknąłem
swojego partnera w dupsko”. Ale takich rzeczy nie mówi się studentom, nawet
takim, z którymi utrzymuje się zakazane relacje, które coraz mniej zaczynały
mnie obchodzić – czerwona lampka w głowie dawała znać, że pora powrócić do
paranoicznej dbałości o pozory.
— Mam po prostu
bardzo dobry dzień. Powinienem przeprosić? — zapytałem po japońsku, w końcu
dopiero co skończyliśmy zajęcia, niech się trochę postara (wcale nie ukrywałem
faktu, że tylko w ten sposób mogłem dalej grać tak pewnego siebie, za jakiego
mnie wzięła).
— Nie. I nie
musisz mi nic kupować. Tylko masz nikomu nie mówić, że cokolwiek dostałeś —
odpowiedziała w swoim rodzimym języku, najwyraźniej nie mając nastroju na
podejmowanie wyzwań.
Szkoda, ale tak
było lepiej. Zaczynałem tracić wiarę w siebie, o optymizmie nie wspominając.
Było już późno, robiłem się zmęczony, a kontakty z Kate były naprawdę trudne.
Byliśmy tak strasznie różni od siebie,
że chyba tylko ta ciekawość pchała nas ku sobie. Chociaż ku sobie to złe
określenie, miało zbytnie nacechowanie romantyczne.
— Nie powiem.
Możemy już iść?
— Możemy.
Pożegnałem się
z nią, zamknąłem drzwi i wyszedłem z budynku. Nie czekała na mnie. Czułem się
nieco zawiedziony, chociaż w dalszym ciągu uważałem, że tak właśnie było
lepiej. Dzień należał do jednych z moich lepszych, nie chciałem go zepsuć jakąś
kompletną porażką, a pole minowe o imieniu Katarzyna wcale mi tego nie
ułatwiało.
Hmm...powiem szczerze, że ciekawie się czyta o paranoicznym Sebastianie ;) Świetny tekst i pisz dalej kochana. (W kilka godzin przeczytalam 23 rozdziały wow)
OdpowiedzUsuńHmm...powiem szczerze, że ciekawie się czyta o paranoicznym Sebastianie ;) Świetny tekst i pisz dalej kochana. (W kilka godzin przeczytalam 23 rozdziały wow)
OdpowiedzUsuńBrawo! :D
UsuńAle Dziwak ma w sobie coś takiego, że bardzo łatwo wchodzi. Betuję rozdział około pół godziny, dla porównania Różę ze dwa razy dłużej xD.