Grafikę do dzisiejszego rozdziału również wykonała Ruby. Doceńcie!
Przedmowy dziś nie będzie, bo nie było komci, a ja mam urodziny do świętowania, także tego.
Miłego rozdziału!
=========================
— Do zobaczenia
w środę — powiedział tym swoim nazbyt pewnym siebie tonem, który zwyczajnie
mnie irytował.
Nie powinien,
bo powinnam się cieszyć – i powtarzałam to w głowie jak mantrę – ale denerwował
i nic nie mogłam z tym zrobić. Na dodatek to stanowcze „w środę”. Dawał mi do
zrozumienia, że we wtorek nie przyjdzie na zajęcia? Czy że ja mam nie przyjść?
Czy może zapomniał? Nie wiedziałam, ale z jakiegoś powodu zabolało mnie to i
uniósłszy się dumą, postanowiłam na niego nie czekać, chociaż początkowo
chciałam przejść się z nim pod blok (w końcu to raptem kilka kroków od sali do
japońskiego), porozmawiać niezobowiązująco, jak ze znajomym – bo w końcu po to
był cały ten wspólny dzień pełen szczęścia i niezręczności. Ale zrezygnowałam i
wróciłam prosto do domu, obiecując sobie solennie, że się do niego nie odezwę,
dopóki on nie zrobi tego pierwszy. Postanowiłam, jak jakaś próżna siksa, ale
nikt nie słyszał, więc w razie czego w każdej chwili mogłam się wycofać.
Po zajęciach
wróciłam oczywiście do domu. Nie miałam żadnych planów, może poza nauką, bo w
końcu samo istnienie nie gwarantowało mi dobrych ocen, a o stypendium trzeba
było jakoś dbać. Uczyłam się japońskiego – rzecz jasna. Do innych zagadnień nie
miałam serca, a to jedno przywodziło przyjemne, ciepłe myśli.
Złość na
dziwaka mi przeszła. W końcu zorientowałam się, że musiał zwyczajnie zapomnieć
o wtorku, każdemu mogło się zdarzyć. A jego nadmierna pewność siebie była dobrą
oznaką i kiedy przemyślałam wszystko na spokojnie, doszłam do wniosku, że nie
powinnam złościć się na kogoś tylko dlatego, że zaczynałam czuć się przy nim
nieswojo. To mój problem, nie jego celowe działanie.
Zadowolona z
wniosków mogłam z czystym sumieniem zająć się powtarzaniem notatek. Potem
popisałam trochę tekstów do pracy, a na koniec obejrzałam odcinek serialu i
poszłam spać. Miałam dość tego dnia, chciałam przeżyć kilka kolejnych i
wreszcie cieszyć się przerwą świąteczną. Planowałam wpaść do rodziny na
Wigilię, a na Sylwestra wrócić do domu, udając przed ciotką, że miałam jakieś
plany. Właściwie można rzecz, że jakieś miałam – oglądanie seriali przy kubku
herbaty o smaku czerwonego wina, która wbrew temu, czego się spodziewałam, okazała
się zaskakująco smaczna.
~*~
Nie byłem
jakimś wyborowym kucharzem, ale nie mogłem powiedzieć, żebym nie radził sobie w
kuchni. Prawda była taka, że kiedy mieszkało się samemu i nie miało się nikogo,
kto przygotowywałby posiłki, żeby można było przychodzić na gotowe, nawet jeśli
nie było się mistrzem kuchennych rewolucji, to jednak umiało się zrobić to i
tamto. Nie narzekałem na smak jedzenia, które sobie przygotowywałem. Często nie
gotowałem, ale kiedy już się za coś brałem, było zjadliwe.
Michał przyszedł
do mnie, kiedy akurat stałem nad kuchenką, smażąc mięso. Postanowiłem zrobić
nadziewane cukinie. Staw je lubił, a ja… Umiałem je przygotować. Nie byłem
jakimś wielkim fanem tego typu jedzenia, ale to była kolacja, by podziękować
przyjacielowi za w sumie sam już nie byłem pewien co. Po prostu uznałem, że
powinienem, a lubiłem żyć ze sobą w zgodzie, szczególnie kiedy nie wymyślałem
czegoś paranoicznego, depresyjnego ani głupiego. Poza tym Staw miał przynieść
tabletki na kolejny dzień, bo dalej sobie tego nie odpuścił, wypadało go
ugościć tak, by utwierdzić w przekonaniu, że doskonale sobie radzę.
— Co ty robisz?
— zapytał zupełnie bez wyczucia, ładując mi się z butami na świeżo umytą
podłogę.
— Gotuję, nie
widzisz?
— Po cholerę?
Możemy coś zamówić. Tamto sushi cię nie zabiło, z tego, co pamiętam.
Irytował mnie…
A chciałem dobrze! Tylko jak tu zachować spokój, kiedy ktoś od progu w taki
sposób podsumowuje moje godzinne starania? Nawet nie zauważył, że robię jego
ulubione żarcie.
Dopiero po
chwili, kiedy wstawił do lodówki butelkę whisky i spory kawałek ciasta,
przyjrzał się moim poczynaniom i zadowolony uznał, że skoro robię cukinie, to
nie będzie mi przeszkadzał. Łaskawca.
To było
niezwykle zabawne, gdy patrzyłem na to z boku: kiedy siedziałem przy stole z
Kasią, nie potrafiłem się zachować i czułem się jak pozbawiony wszelkich manier
kretyn. Ale z Michałem było inaczej. Wśród nas dwóch to on był tym
niewychowanym, stanowiliśmy idealny przykład stereotypowej pary gejowskiej – ja
byłem chudy, wrażliwy, kobiecy, cichy i grzeczny. A on był… No, mężczyzną. Był
to jeden z powodów, dla których nie planowałem z nim być, poza setką innych,
oczywiście. Na myśl o tych wszystkich spojrzeniach oceniających nas ludzi aż
kręciło mi się w głowie.
Cudem udawało
mi się nie uchodzić za geja na uczelni. Nie, żebym uważał, że w byciu homo było
coś złego – a już na pewno moje zachowanie na to nie wskazywało – ale
nienawidziłem takiego szufladkowania. Najlepiej by było, żeby nikt nigdy nie
plotkował na mój temat, ale o takim komforcie mogłem zapomnieć. Wiedziałem
jednak, że heteroseksualny gbur był dużo mniej interesującym tematem rozmów niż
homo bądź bi – zależnie od tego, co studentom wydałoby się bardziej
skandaliczne – paranoik z depresją. Dlatego właśnie starałem się nie być nikim
wyróżniającym się, chociaż miałem świadomość, że i tak nie do końca mi
wychodziło.
Kiedy
zjedliśmy, podniosłem się, żeby zanieść naczynia do zlewu. Nie łudziłem się
nawet, że Stawowi będzie się chciało robić coś takiego. Za sprzątanie zabierał
się tylko wtedy, gdy widział, że naprawdę potrzebowałem pomocy. W normalnych
warunkach nie widział powodu, żeby mi w tym pomagać i nawet nie miałem mu tego
za złe.
Tym razem
jednak powstrzymał mnie, chwytając za nadgarstek, i kazał usiąść. Sam zebrał
talerze, wyniósł je i zaczął zmywać. Moja kuchnia ponownie rozbrzmiała
przekleństwami, do których dołączył dźwięk tłuczonej porcelany. Moje pieprzone talerze! Dobrze, że nie
wyciągnąłem najdroższej zastawy…
Kiedy wrócił,
miał ze sobą whisky i to ciasto, podzielone na dwa równe kawałki. Postawił
jeden z nich przede mną, drugi przed swoim siedzeniem, a potem poszedł po
szklanki i nalał nam alkoholu. Obserwowałem go zdumiony w całkowitym milczeniu.
Byłem ciekaw, co strzeliło mu do łba i nie chciałem go spłoszyć. Przy okazji
martwiłem się, że cokolwiek planował, przekreśli to moją randkę z
antydepresantami.
Nie
przekreśliło. Michał wyjął moje leki – w pudełkach, pięknie zapakowane w sporą
samarkę – i wręczył mi je, mówiąc, że odzyskałem zaufanie. Chyba powinienem mu podziękować,
ale nie zamierzałem dawać się poniżać w taki sposób.
— Powiesz mi,
do czego zmierzasz? — zapytałem, nie mogąc dłużej wytrzymać niepewności, a on
wcale nie kwapił się, żeby wyjawić mi powód swojego dziwacznego zachowania.
— Później.
Teraz jedz i pij, świętujemy twój obiad! — odpowiedział z typowym sobie
entuzjazmem, ale zapomniał, że nie byłem aż tak głupi, jaki się chwilami
wydawałem.
— Przyniosłeś
ciasto, zanim dowiedziałeś się o obiedzie. W co się znowu wpakowałeś?
— Zawsze musisz
psuć nastrój?
— Zawsze musisz
odpieprzyć coś niezdrowego?
— Kretyn.
— Idiota.
Zamilkliśmy.
Każdy z nas skupił się na swoim kawałku ciasta. Wybornego – wypadało nadmienić.
Zapijaliśmy kolejne kęsy alkoholem, a kiedy opróżniliśmy talerze, nie było już
żadnego pretekstu. Musiał mi powiedzieć, kto tym razem próbuje odrąbać mu głowę
za jakąś bzdurę, bo inaczej zamierzałem wyciągnąć to z niego siłą.
Nie planował
podzielić się ze mną niczym szczególnym. Widziałem po jego minie, że milczał
tylko po to, żeby mnie zdenerwować. Wstałem więc i podszedłem do niego, unosząc
się zalążkami męskiej dumy. Chwyciłem go za koszulę i chciałem podnieść. W
wyobraźni wyglądało to lepiej, w rzeczywistości szarpnąłem Michała z całej siły
i niemal wpadłem w jego ramiona.
Objął mnie i
przycisną do siebie, a potem wyszczerzył się złośliwie i wpił się w moje usta.
Wydawało mi się, że dopiero co mu powiedziałem, że nie chcę dłużej zachowywać
się w ten sposób. A może zwyczajnie mi się wydawało? Nie byłem już pewien, po
Stawie mogłem się spodziewać wszystkiego, więc bazowanie na jego zachowaniu też
nie należało do najsensowniejszych.
Próbowałem się
wyrwać, ale oprócz kilku żenujących stęknięć z mojej strony, do niczego to nie
doprowadziło. Staw za to wsunął rękę pomiędzy moje nogi i bezczelnie zaczął
ugniatać moje kroczę. Czym ja sobie na to zasłużyłem? Doskonale wiedział, że
jestem niewyżyty i kiedy zacznie, to się nie oprę – a przynajmniej wzięcie się
w garść zajmie mi trochę czasu. Zanim dotarłem do tego momentu, w którym
wyrażam swoje niezadowolenie, zdążyłem już stracić wiarygodność, wzdychając w
jego usta. Nienawidzę palanta!
— Czego ty
właściwie ode mnie chcesz? Wydawało mi się, że postawiłem sprawę jasno —
warknąłem na niego, kiedy wreszcie odessał się od mojej twarzy.
— Powiedziałeś,
że chcesz kogoś na stałe, tak? Oto jestem — odpowiedział tak naturalnie, że
przez chwilę zastanawiałem się, czy przypadkiem mi się nie przesłyszało.
— Co?
— To, co
słyszysz. Sam nikogo nie mam. Znamy się, lubimy, doskonale się rżniesz. Czego
chcieć więcej?
— Pomyślmy…
MIŁOŚCI?! — krzyknąłem wściekle.
— Sebuś… Nie
bądź dziecinny, dobra? Źle ci jest? Przyniosłem ciasto. I tak nie masz nikogo
innego. Pomyślałem, że to dobry pomysł.
Poczułem się
jak skończony idiota. Naprawdę byłem aż tak żałosny, że mój przyjaciel postanowił
wejść ze mną w związek tylko po to, żebym poczuł się lepiej? „Bo nie mam nikogo
innego”?!
— Jakim, kurwa,
cudem w twojej głowie urodził się tak spaczony pomysł?
— Nie byłoby ci
łatwiej? Nie czułbyś się samotny, nie robiłbyś głupot. Może wreszcie byś się
nieco ogarnął. Zresztą to dobry pomysł, obu nam przyda się trochę stateczności
— mówił o tym tak beztrosko, jakby to był ślub dla cholernego kredytu.
Do moich oczu
wezbrały łzy wściekłości. Znów zachowywałem się jak jakaś biedna, urażona
dziewczyna, ale jego słowa naprawdę mnie zabolały. Byłem aż tak żałosny? Tak
bardzo wątpił, że kiedykolwiek spotkam kogoś, kto mógłby mnie uszczęśliwić?
Musiał mi to, kurwa, mówić prosto w twarz?!
— Zapomnij! —
zaoponowałem stanowczo.
Staw jednak nie
planował przyjąć mojej odmowy. Postanowił. I patrzył na mnie tak, jakby
wiedział, że ja też tego chcę, tylko jeszcze muszę to zrozumieć. A przekonywać
mnie zamierzał kolejnym gnieceniem jaj. Gardziłem sobą za tę słabość, ale ten
kretyn tak doskonale znał moje ciało, że obezwładniłby mnie jednym palcem.
— Zostaw mnie.
W ten sposób niczego nie osiągniesz, wiesz? — Próbowałem oponować, ale trudno
było brzmieć przekonywująco, kiedy cały czas skupiałem się tylko na przyjemnym
ucisku w kroku.
— Nic, poza
twoją przyjemnością. Na początek wystarczy — odparł pewny siebie.
Nie zdążyłem
nawet wymyślić odpowiedzi, kiedy Michał chwycił mnie za nogi i położył na
stole, przy okazji zrzucając wszystko, co na nim stało, na podłogę. Tego na
pewno nauczył się z jakiegoś kretyńskiego filmu, normalni ludzie tak nie
robili. Naparł na mnie ciałem i ponownie mnie pocałował, ssąc wargę, póki nie
spuchła i nie zaczęła boleć.
Podniecony po
raz kolejny odłożyłem walkę o swoją godność na drugi plan i skupiłem się na
ściąganiu z siebie spodni. Michał w tym czasie pozbawił mnie swetra i bluzki, a
kiedy leżałem zupełnie nagi na blacie, rozpiął spodnie, pozwalając, żeby opadły
do kostek. No i cudownie, znów leżałem przed nim jak pieprzony, oskubany
kurczak, a ten nawet koszuli nie zdjął…
— Rozbieraj się,
dupku — warknąłem, patrząc mu wściekle w oczy.
— A pozwolisz
mi ze sobą chodzić?
— Pojebało cię?
— No nie bądź
taki — droczył się ze mną, trącając mojego penisa palcami.
Nie zamierzałem
pozwalać mu się tak traktować. Uniosłem się na łokciach, a potem chwyciłem jego
koszulę i zwyczajnie ją rozerwałem – w równie kretyński sposób, co on opróżnił
stół. Miałem wrażenie, że Stawowi właśnie o taki tandetny efekt chodziło. Choć
może nie powinienem nazywać go tandetnym, bo okazywało się, że mnie to kręciło
– zatracałem się tak bardzo, że chyba już nie było dla mnie nadziei.
— No i widzisz?
Jednak mnie pragniesz. Zgódź się. I tak niewiele się zmieni.
— Właśnie. Nie
o to mi chodzi. Możesz zamknąć mordę i skupić się na seksie? — zbyłem go,
sugestywnie wypychając biodra.
Nie
odpowiedział. Chwycił tylko mojego penisa i zaczął nim poruszać. Wolną rękę
położył na mojej piersi i dopchnął mnie do stołu, żebym się nie wiercił, a
potem zaczął mnie całować. Wszystko byłoby dobrze, gdyby się nie zapomniał i
nie zaczął mnie gryźć. Wprawdzie mnie to podniecało, ale te ślady będą bolały…
Krzyczałem z
każdą chwilą coraz głośniej, aż Michał nie kazał mi się zamknąć, wtykając dłoń
do moich ust. Postanowiłem mu się odwdzięczyć i z całej siły zacisnąłem na niej
zęby. W odwecie wyszarpnął rękę i ugryzł mnie w udo, bez zapowiedzi wsuwając
zaśliniony palec w mój tyłek. Miałem zacząć martwić się ciepłem, które czułem
na nodze – domyślałem się, że to strużki krwi, bo co innego łaskotałoby moje
pachwiny? – ale pieszczoty Stawa zbytnio mnie zaabsorbowały.
Kiedy czuł, że
zaraz dojdę – zresztą nie musiał czuć, wystarczyło nie być głuchym – wziął moje
członka do ust i pozwolił mi spuścić się do ich wnętrza. Wspominałem kiedyś, że
to lubię, widocznie bardzo zależało mu na tym, żeby przekonać mnie do swego.
Chciałbym móc powiedzieć, że po fakcie dał mi odpocząć, ale to nie było w jego
stylu.
Stanął przed
stołem, rozłożył moje nogi, a potem szarpnął mnie za nie, przyciągając na samą
krawędź stołu. Wyciągnął z kieszeni niewielką tubkę lubrykantu – chwała mu za
to, wreszcie się nauczył – nasmarował swojego penisa, a potem wszedł we mnie do
samego końca i przestał się ruszać, z uśmiechem na twarzy słuchając moich
jęków. Że też sąsiedzi jeszcze krzywo się na mnie nie patrzyli…
Po chwili Staw
uznał, że moja taryfa ulgowa dobiegła końca. Chwycił mnie za te nieszczęsne
nogi i przytrzymywał, ruszając się tak gwałtownie, że gdyby nie fakt, że było
mi dobrze, darłbym się z bólu w niebogłosy. Tym razem chyba jednak jemu chciało
się bardziej, sądząc po sile i szybkości jego ruchów. Nie musiałem ich nawet
znosić zbyt długo, chociaż w tej sytuacji to była raczej wada. Doszedłem chwilę
przed nim, a potem wylądowałem na blacie z upaćkanym tyłkiem, nie wspominając o
stole. O dywanie w ogóle bałem się myśleć.
— Znowu? —
prychnąłem zirytowany, kiedy Michał nachylił się, żeby mnie pocałować.
— Jeszcze nie
masz dość? No dobra — zaśmiał się i ponownie wylądował pomiędzy moimi nogami,
tym razem wylizując do czysta mój odbyt.
Mógłbym nawet
uwierzyć, że naprawdę mu zależało, w końcu zrobił wszystko, co lubiłem i o co
zawsze go prosiłem, ale był Michałem – nie mogłem tak po prostu zaufać, że
postanowił ze mną być i nagle moje życie się zmieni, bo sam otwarcie uznał, że
tak nie będzie. Jemu po prostu zależało na tym, żeby móc mnie dalej bzykać i na
tę chwilę, kiedy jego kciuk skutecznie przeszkadzał mi w ponownym dojściu,
ściskając główkę członka, mnie też na tym zależało.
Spojrzałem na
niego pytająco. Widząc kpiący uśmiech zza fiuta, zrozumiałem, że nie da mi
szczytować, dopóki się nie zgodzę. Czy to już podchodziło pod gwałt? Pewnie by
tak było, gdybym nie był tym tak dziko zachwycony… Powinienem w końcu
porozmawiać o tym z psychiatrą, bo zaczynało się wymykać spod kontroli.
— Przestań już
— jęknąłem, czując ciepły język na jądrach, Michał zwyczajnie próbował
doprowadzić mnie do szaleństwa.
Kopanie i
wierzganie nogami nie robiło na nim żadnego wrażenia, a kiedy się unosiłem, z
łatwością popychał mnie z powrotem – poniżające.
— Dobra, dobra!
Niech będzie! — krzyknąłem w końcu, nie mogąc dłużej znieść sadyzmu
przyjaciela.
— Dobry
chłopiec. — Usłyszałem jeszcze, a chwilę potem otrzymałem pełen serwis
przyjemności, który doprowadził mnie na skraj przytomności.
Mógłbym
przysiąc, że kiedy wreszcie dochodziłem, widziałem przed oczami całe
gwiaździste niebo. Kiedyś myślałem, że to przenośnia, ale przy tym, co potrafił
zrobić ze mną Michał, zaczynałem sądzić, że jednak trzeba było rozumieć to
dosłownie.
Kiedyś byłeś silnym, niezależnym mężczyzną.
Co się z tobą stało? – pytałem się w myślach, przysypiając na kanapie u
boku śmierdzącego potem Stawa. Ach,
racja, obudziłem się – zrozumiałem po chwili. Nie powiem, miło było przez
moment żyć tym złudnym przekonaniem, że chociaż kiedyś byłem kimś, kto
zasługiwał chociaż na cień szacunku w oczach tych wszystkich znajomych mord.
Jednak zderzenie z rzeczywistością bolało. Wzdrygnąwszy się nerwowo, uznałem
nagle, że najwyższa pora coś zmienić.
— Wygrałeś —
mruknąłem do przyjaciela, leniwie podnosząc się do siadu.
— Co takiego
poza wspaniałym orgazmem?
— Nic się
między nami nie zmieni. Możemy się bzykać, ale nie będziemy razem. Zasługuję na
coś więcej — przyznałem pewnie i natychmiast zmyłem się z miejsca zbrodni.
Znałem się na
tyle dobrze, że miałem pewność, iż zmienię zdanie, gdy tylko Michał zacznie
roztrząsać temat. Dlatego właśnie wolałem iść do sypialni, ubrać się w coś i przygotować
kawę. Kiedy wróciłem z dwoma kubkami świeżo mielonej czarnej śmierci, Staw
dalej leżał w tym samym miejscu, bezrefleksyjnie wpatrując się w ścianę
naprzeciwko łóżka.
— Poważnie? —
zapytał z niedowierzaniem, gdy podsunąłem mu kubek.
— Poważnie.
Jestem za Michem z Sebą całym serduszkiem <3
OdpowiedzUsuńW tym rozdziale troszeczkę Kaśkę przesunęłaś na drugi plan. Nie, żeby mi to przeszkadzało ( UuUuUuuUUuuU jeee! Seksy, seksy! xD ), ale biedaczka będzie czuć się niedowartościowana :/
Czekam na więcej! :>
Ona ostatnio często tak ma, ale po Sylwestrze (sylwestrze w opku w sensie xD) się to zmieni^^. Tylko najpierw musze wygrać walke z Sylwestrem, którą przegrywam już od dawna xD.
Usuń