Dziwak z dyplomem – 25

Grafikę do dzisiejszego rozdziału również wykonała Ruby. Doceńcie!
Przedmowy dziś nie będzie, bo nie było komci, a ja mam urodziny do świętowania, także tego.

Miłego rozdziału! 

=========================

— Do zobaczenia w środę — powiedział tym swoim nazbyt pewnym siebie tonem, który zwyczajnie mnie irytował.
Nie powinien, bo powinnam się cieszyć – i powtarzałam to w głowie jak mantrę – ale denerwował i nic nie mogłam z tym zrobić. Na dodatek to stanowcze „w środę”. Dawał mi do zrozumienia, że we wtorek nie przyjdzie na zajęcia? Czy że ja mam nie przyjść? Czy może zapomniał? Nie wiedziałam, ale z jakiegoś powodu zabolało mnie to i uniósłszy się dumą, postanowiłam na niego nie czekać, chociaż początkowo chciałam przejść się z nim pod blok (w końcu to raptem kilka kroków od sali do japońskiego), porozmawiać niezobowiązująco, jak ze znajomym – bo w końcu po to był cały ten wspólny dzień pełen szczęścia i niezręczności. Ale zrezygnowałam i wróciłam prosto do domu, obiecując sobie solennie, że się do niego nie odezwę, dopóki on nie zrobi tego pierwszy. Postanowiłam, jak jakaś próżna siksa, ale nikt nie słyszał, więc w razie czego w każdej chwili mogłam się wycofać.
Po zajęciach wróciłam oczywiście do domu. Nie miałam żadnych planów, może poza nauką, bo w końcu samo istnienie nie gwarantowało mi dobrych ocen, a o stypendium trzeba było jakoś dbać. Uczyłam się japońskiego – rzecz jasna. Do innych zagadnień nie miałam serca, a to jedno przywodziło przyjemne, ciepłe myśli.
Złość na dziwaka mi przeszła. W końcu zorientowałam się, że musiał zwyczajnie zapomnieć o wtorku, każdemu mogło się zdarzyć. A jego nadmierna pewność siebie była dobrą oznaką i kiedy przemyślałam wszystko na spokojnie, doszłam do wniosku, że nie powinnam złościć się na kogoś tylko dlatego, że zaczynałam czuć się przy nim nieswojo. To mój problem, nie jego celowe działanie.
Zadowolona z wniosków mogłam z czystym sumieniem zająć się powtarzaniem notatek. Potem popisałam trochę tekstów do pracy, a na koniec obejrzałam odcinek serialu i poszłam spać. Miałam dość tego dnia, chciałam przeżyć kilka kolejnych i wreszcie cieszyć się przerwą świąteczną. Planowałam wpaść do rodziny na Wigilię, a na Sylwestra wrócić do domu, udając przed ciotką, że miałam jakieś plany. Właściwie można rzecz, że jakieś miałam – oglądanie seriali przy kubku herbaty o smaku czerwonego wina, która wbrew temu, czego się spodziewałam, okazała się zaskakująco smaczna.
~*~
Nie byłem jakimś wyborowym kucharzem, ale nie mogłem powiedzieć, żebym nie radził sobie w kuchni. Prawda była taka, że kiedy mieszkało się samemu i nie miało się nikogo, kto przygotowywałby posiłki, żeby można było przychodzić na gotowe, nawet jeśli nie było się mistrzem kuchennych rewolucji, to jednak umiało się zrobić to i tamto. Nie narzekałem na smak jedzenia, które sobie przygotowywałem. Często nie gotowałem, ale kiedy już się za coś brałem, było zjadliwe.
Michał przyszedł do mnie, kiedy akurat stałem nad kuchenką, smażąc mięso. Postanowiłem zrobić nadziewane cukinie. Staw je lubił, a ja… Umiałem je przygotować. Nie byłem jakimś wielkim fanem tego typu jedzenia, ale to była kolacja, by podziękować przyjacielowi za w sumie sam już nie byłem pewien co. Po prostu uznałem, że powinienem, a lubiłem żyć ze sobą w zgodzie, szczególnie kiedy nie wymyślałem czegoś paranoicznego, depresyjnego ani głupiego. Poza tym Staw miał przynieść tabletki na kolejny dzień, bo dalej sobie tego nie odpuścił, wypadało go ugościć tak, by utwierdzić w przekonaniu, że doskonale sobie radzę.
— Co ty robisz? — zapytał zupełnie bez wyczucia, ładując mi się z butami na świeżo umytą podłogę.
— Gotuję, nie widzisz?
— Po cholerę? Możemy coś zamówić. Tamto sushi cię nie zabiło, z tego, co pamiętam.
Irytował mnie… A chciałem dobrze! Tylko jak tu zachować spokój, kiedy ktoś od progu w taki sposób podsumowuje moje godzinne starania? Nawet nie zauważył, że robię jego ulubione żarcie.
Dopiero po chwili, kiedy wstawił do lodówki butelkę whisky i spory kawałek ciasta, przyjrzał się moim poczynaniom i zadowolony uznał, że skoro robię cukinie, to nie będzie mi przeszkadzał. Łaskawca.
To było niezwykle zabawne, gdy patrzyłem na to z boku: kiedy siedziałem przy stole z Kasią, nie potrafiłem się zachować i czułem się jak pozbawiony wszelkich manier kretyn. Ale z Michałem było inaczej. Wśród nas dwóch to on był tym niewychowanym, stanowiliśmy idealny przykład stereotypowej pary gejowskiej – ja byłem chudy, wrażliwy, kobiecy, cichy i grzeczny. A on był… No, mężczyzną. Był to jeden z powodów, dla których nie planowałem z nim być, poza setką innych, oczywiście. Na myśl o tych wszystkich spojrzeniach oceniających nas ludzi aż kręciło mi się w głowie.
Cudem udawało mi się nie uchodzić za geja na uczelni. Nie, żebym uważał, że w byciu homo było coś złego – a już na pewno moje zachowanie na to nie wskazywało – ale nienawidziłem takiego szufladkowania. Najlepiej by było, żeby nikt nigdy nie plotkował na mój temat, ale o takim komforcie mogłem zapomnieć. Wiedziałem jednak, że heteroseksualny gbur był dużo mniej interesującym tematem rozmów niż homo bądź bi – zależnie od tego, co studentom wydałoby się bardziej skandaliczne – paranoik z depresją. Dlatego właśnie starałem się nie być nikim wyróżniającym się, chociaż miałem świadomość, że i tak nie do końca mi wychodziło.
Kiedy zjedliśmy, podniosłem się, żeby zanieść naczynia do zlewu. Nie łudziłem się nawet, że Stawowi będzie się chciało robić coś takiego. Za sprzątanie zabierał się tylko wtedy, gdy widział, że naprawdę potrzebowałem pomocy. W normalnych warunkach nie widział powodu, żeby mi w tym pomagać i nawet nie miałem mu tego za złe.
Tym razem jednak powstrzymał mnie, chwytając za nadgarstek, i kazał usiąść. Sam zebrał talerze, wyniósł je i zaczął zmywać. Moja kuchnia ponownie rozbrzmiała przekleństwami, do których dołączył dźwięk tłuczonej porcelany. Moje pieprzone talerze! Dobrze, że nie wyciągnąłem najdroższej zastawy…
Kiedy wrócił, miał ze sobą whisky i to ciasto, podzielone na dwa równe kawałki. Postawił jeden z nich przede mną, drugi przed swoim siedzeniem, a potem poszedł po szklanki i nalał nam alkoholu. Obserwowałem go zdumiony w całkowitym milczeniu. Byłem ciekaw, co strzeliło mu do łba i nie chciałem go spłoszyć. Przy okazji martwiłem się, że cokolwiek planował, przekreśli to moją randkę z antydepresantami.
Nie przekreśliło. Michał wyjął moje leki – w pudełkach, pięknie zapakowane w sporą samarkę – i wręczył mi je, mówiąc, że odzyskałem zaufanie. Chyba powinienem mu podziękować, ale nie zamierzałem dawać się poniżać w taki sposób.
— Powiesz mi, do czego zmierzasz? — zapytałem, nie mogąc dłużej wytrzymać niepewności, a on wcale nie kwapił się, żeby wyjawić mi powód swojego dziwacznego zachowania.
— Później. Teraz jedz i pij, świętujemy twój obiad! — odpowiedział z typowym sobie entuzjazmem, ale zapomniał, że nie byłem aż tak głupi, jaki się chwilami wydawałem.
— Przyniosłeś ciasto, zanim dowiedziałeś się o obiedzie. W co się znowu wpakowałeś?
— Zawsze musisz psuć nastrój?
— Zawsze musisz odpieprzyć coś niezdrowego?
— Kretyn.
— Idiota.
Zamilkliśmy. Każdy z nas skupił się na swoim kawałku ciasta. Wybornego – wypadało nadmienić. Zapijaliśmy kolejne kęsy alkoholem, a kiedy opróżniliśmy talerze, nie było już żadnego pretekstu. Musiał mi powiedzieć, kto tym razem próbuje odrąbać mu głowę za jakąś bzdurę, bo inaczej zamierzałem wyciągnąć to z niego siłą.
Nie planował podzielić się ze mną niczym szczególnym. Widziałem po jego minie, że milczał tylko po to, żeby mnie zdenerwować. Wstałem więc i podszedłem do niego, unosząc się zalążkami męskiej dumy. Chwyciłem go za koszulę i chciałem podnieść. W wyobraźni wyglądało to lepiej, w rzeczywistości szarpnąłem Michała z całej siły i niemal wpadłem w jego ramiona.
Objął mnie i przycisną do siebie, a potem wyszczerzył się złośliwie i wpił się w moje usta. Wydawało mi się, że dopiero co mu powiedziałem, że nie chcę dłużej zachowywać się w ten sposób. A może zwyczajnie mi się wydawało? Nie byłem już pewien, po Stawie mogłem się spodziewać wszystkiego, więc bazowanie na jego zachowaniu też nie należało do najsensowniejszych.
Próbowałem się wyrwać, ale oprócz kilku żenujących stęknięć z mojej strony, do niczego to nie doprowadziło. Staw za to wsunął rękę pomiędzy moje nogi i bezczelnie zaczął ugniatać moje kroczę. Czym ja sobie na to zasłużyłem? Doskonale wiedział, że jestem niewyżyty i kiedy zacznie, to się nie oprę – a przynajmniej wzięcie się w garść zajmie mi trochę czasu. Zanim dotarłem do tego momentu, w którym wyrażam swoje niezadowolenie, zdążyłem już stracić wiarygodność, wzdychając w jego usta. Nienawidzę palanta!
— Czego ty właściwie ode mnie chcesz? Wydawało mi się, że postawiłem sprawę jasno — warknąłem na niego, kiedy wreszcie odessał się od mojej twarzy.
— Powiedziałeś, że chcesz kogoś na stałe, tak? Oto jestem — odpowiedział tak naturalnie, że przez chwilę zastanawiałem się, czy przypadkiem mi się nie przesłyszało.
— Co?
— To, co słyszysz. Sam nikogo nie mam. Znamy się, lubimy, doskonale się rżniesz. Czego chcieć więcej?
— Pomyślmy… MIŁOŚCI?! — krzyknąłem wściekle.
— Sebuś… Nie bądź dziecinny, dobra? Źle ci jest? Przyniosłem ciasto. I tak nie masz nikogo innego. Pomyślałem, że to dobry pomysł.
Poczułem się jak skończony idiota. Naprawdę byłem aż tak żałosny, że mój przyjaciel postanowił wejść ze mną w związek tylko po to, żebym poczuł się lepiej? „Bo nie mam nikogo innego”?!
— Jakim, kurwa, cudem w twojej głowie urodził się tak spaczony pomysł?
— Nie byłoby ci łatwiej? Nie czułbyś się samotny, nie robiłbyś głupot. Może wreszcie byś się nieco ogarnął. Zresztą to dobry pomysł, obu nam przyda się trochę stateczności — mówił o tym tak beztrosko, jakby to był ślub dla cholernego kredytu.
Do moich oczu wezbrały łzy wściekłości. Znów zachowywałem się jak jakaś biedna, urażona dziewczyna, ale jego słowa naprawdę mnie zabolały. Byłem aż tak żałosny? Tak bardzo wątpił, że kiedykolwiek spotkam kogoś, kto mógłby mnie uszczęśliwić? Musiał mi to, kurwa, mówić prosto w twarz?!
— Zapomnij! — zaoponowałem stanowczo.
Staw jednak nie planował przyjąć mojej odmowy. Postanowił. I patrzył na mnie tak, jakby wiedział, że ja też tego chcę, tylko jeszcze muszę to zrozumieć. A przekonywać mnie zamierzał kolejnym gnieceniem jaj. Gardziłem sobą za tę słabość, ale ten kretyn tak doskonale znał moje ciało, że obezwładniłby mnie jednym palcem.
— Zostaw mnie. W ten sposób niczego nie osiągniesz, wiesz? — Próbowałem oponować, ale trudno było brzmieć przekonywująco, kiedy cały czas skupiałem się tylko na przyjemnym ucisku w kroku.
— Nic, poza twoją przyjemnością. Na początek wystarczy — odparł pewny siebie.
Nie zdążyłem nawet wymyślić odpowiedzi, kiedy Michał chwycił mnie za nogi i położył na stole, przy okazji zrzucając wszystko, co na nim stało, na podłogę. Tego na pewno nauczył się z jakiegoś kretyńskiego filmu, normalni ludzie tak nie robili. Naparł na mnie ciałem i ponownie mnie pocałował, ssąc wargę, póki nie spuchła i nie zaczęła boleć.
Podniecony po raz kolejny odłożyłem walkę o swoją godność na drugi plan i skupiłem się na ściąganiu z siebie spodni. Michał w tym czasie pozbawił mnie swetra i bluzki, a kiedy leżałem zupełnie nagi na blacie, rozpiął spodnie, pozwalając, żeby opadły do kostek. No i cudownie, znów leżałem przed nim jak pieprzony, oskubany kurczak, a ten nawet koszuli nie zdjął…
— Rozbieraj się, dupku — warknąłem, patrząc mu wściekle w oczy.
— A pozwolisz mi ze sobą chodzić?
— Pojebało cię?
— No nie bądź taki — droczył się ze mną, trącając mojego penisa palcami.
Nie zamierzałem pozwalać mu się tak traktować. Uniosłem się na łokciach, a potem chwyciłem jego koszulę i zwyczajnie ją rozerwałem – w równie kretyński sposób, co on opróżnił stół. Miałem wrażenie, że Stawowi właśnie o taki tandetny efekt chodziło. Choć może nie powinienem nazywać go tandetnym, bo okazywało się, że mnie to kręciło – zatracałem się tak bardzo, że chyba już nie było dla mnie nadziei.
— No i widzisz? Jednak mnie pragniesz. Zgódź się. I tak niewiele się zmieni.
— Właśnie. Nie o to mi chodzi. Możesz zamknąć mordę i skupić się na seksie? — zbyłem go, sugestywnie wypychając biodra.
Nie odpowiedział. Chwycił tylko mojego penisa i zaczął nim poruszać. Wolną rękę położył na mojej piersi i dopchnął mnie do stołu, żebym się nie wiercił, a potem zaczął mnie całować. Wszystko byłoby dobrze, gdyby się nie zapomniał i nie zaczął mnie gryźć. Wprawdzie mnie to podniecało, ale te ślady będą bolały…
Krzyczałem z każdą chwilą coraz głośniej, aż Michał nie kazał mi się zamknąć, wtykając dłoń do moich ust. Postanowiłem mu się odwdzięczyć i z całej siły zacisnąłem na niej zęby. W odwecie wyszarpnął rękę i ugryzł mnie w udo, bez zapowiedzi wsuwając zaśliniony palec w mój tyłek. Miałem zacząć martwić się ciepłem, które czułem na nodze – domyślałem się, że to strużki krwi, bo co innego łaskotałoby moje pachwiny? – ale pieszczoty Stawa zbytnio mnie zaabsorbowały.
Kiedy czuł, że zaraz dojdę – zresztą nie musiał czuć, wystarczyło nie być głuchym – wziął moje członka do ust i pozwolił mi spuścić się do ich wnętrza. Wspominałem kiedyś, że to lubię, widocznie bardzo zależało mu na tym, żeby przekonać mnie do swego. Chciałbym móc powiedzieć, że po fakcie dał mi odpocząć, ale to nie było w jego stylu.
Stanął przed stołem, rozłożył moje nogi, a potem szarpnął mnie za nie, przyciągając na samą krawędź stołu. Wyciągnął z kieszeni niewielką tubkę lubrykantu – chwała mu za to, wreszcie się nauczył – nasmarował swojego penisa, a potem wszedł we mnie do samego końca i przestał się ruszać, z uśmiechem na twarzy słuchając moich jęków. Że też sąsiedzi jeszcze krzywo się na mnie nie patrzyli…
Po chwili Staw uznał, że moja taryfa ulgowa dobiegła końca. Chwycił mnie za te nieszczęsne nogi i przytrzymywał, ruszając się tak gwałtownie, że gdyby nie fakt, że było mi dobrze, darłbym się z bólu w niebogłosy. Tym razem chyba jednak jemu chciało się bardziej, sądząc po sile i szybkości jego ruchów. Nie musiałem ich nawet znosić zbyt długo, chociaż w tej sytuacji to była raczej wada. Doszedłem chwilę przed nim, a potem wylądowałem na blacie z upaćkanym tyłkiem, nie wspominając o stole. O dywanie w ogóle bałem się myśleć.
— Znowu? — prychnąłem zirytowany, kiedy Michał nachylił się, żeby mnie pocałować.
— Jeszcze nie masz dość? No dobra — zaśmiał się i ponownie wylądował pomiędzy moimi nogami, tym razem wylizując do czysta mój odbyt.
Mógłbym nawet uwierzyć, że naprawdę mu zależało, w końcu zrobił wszystko, co lubiłem i o co zawsze go prosiłem, ale był Michałem – nie mogłem tak po prostu zaufać, że postanowił ze mną być i nagle moje życie się zmieni, bo sam otwarcie uznał, że tak nie będzie. Jemu po prostu zależało na tym, żeby móc mnie dalej bzykać i na tę chwilę, kiedy jego kciuk skutecznie przeszkadzał mi w ponownym dojściu, ściskając główkę członka, mnie też na tym zależało.
Spojrzałem na niego pytająco. Widząc kpiący uśmiech zza fiuta, zrozumiałem, że nie da mi szczytować, dopóki się nie zgodzę. Czy to już podchodziło pod gwałt? Pewnie by tak było, gdybym nie był tym tak dziko zachwycony… Powinienem w końcu porozmawiać o tym z psychiatrą, bo zaczynało się wymykać spod kontroli.
— Przestań już — jęknąłem, czując ciepły język na jądrach, Michał zwyczajnie próbował doprowadzić mnie do szaleństwa.
Kopanie i wierzganie nogami nie robiło na nim żadnego wrażenia, a kiedy się unosiłem, z łatwością popychał mnie z powrotem – poniżające.
— Dobra, dobra! Niech będzie! — krzyknąłem w końcu, nie mogąc dłużej znieść sadyzmu przyjaciela.
— Dobry chłopiec. — Usłyszałem jeszcze, a chwilę potem otrzymałem pełen serwis przyjemności, który doprowadził mnie na skraj przytomności.
Mógłbym przysiąc, że kiedy wreszcie dochodziłem, widziałem przed oczami całe gwiaździste niebo. Kiedyś myślałem, że to przenośnia, ale przy tym, co potrafił zrobić ze mną Michał, zaczynałem sądzić, że jednak trzeba było rozumieć to dosłownie.
Kiedyś byłeś silnym, niezależnym mężczyzną. Co się z tobą stało? – pytałem się w myślach, przysypiając na kanapie u boku śmierdzącego potem Stawa. Ach, racja, obudziłem się – zrozumiałem po chwili. Nie powiem, miło było przez moment żyć tym złudnym przekonaniem, że chociaż kiedyś byłem kimś, kto zasługiwał chociaż na cień szacunku w oczach tych wszystkich znajomych mord. Jednak zderzenie z rzeczywistością bolało. Wzdrygnąwszy się nerwowo, uznałem nagle, że najwyższa pora coś zmienić.
— Wygrałeś — mruknąłem do przyjaciela, leniwie podnosząc się do siadu.
— Co takiego poza wspaniałym orgazmem?
— Nic się między nami nie zmieni. Możemy się bzykać, ale nie będziemy razem. Zasługuję na coś więcej — przyznałem pewnie i natychmiast zmyłem się z miejsca zbrodni.
Znałem się na tyle dobrze, że miałem pewność, iż zmienię zdanie, gdy tylko Michał zacznie roztrząsać temat. Dlatego właśnie wolałem iść do sypialni, ubrać się w coś i przygotować kawę. Kiedy wróciłem z dwoma kubkami świeżo mielonej czarnej śmierci, Staw dalej leżał w tym samym miejscu, bezrefleksyjnie wpatrując się w ścianę naprzeciwko łóżka.
— Poważnie? — zapytał z niedowierzaniem, gdy podsunąłem mu kubek.
— Poważnie.


2 komentarze:

  1. Jestem za Michem z Sebą całym serduszkiem <3
    W tym rozdziale troszeczkę Kaśkę przesunęłaś na drugi plan. Nie, żeby mi to przeszkadzało ( UuUuUuuUUuuU jeee! Seksy, seksy! xD ), ale biedaczka będzie czuć się niedowartościowana :/
    Czekam na więcej! :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona ostatnio często tak ma, ale po Sylwestrze (sylwestrze w opku w sensie xD) się to zmieni^^. Tylko najpierw musze wygrać walke z Sylwestrem, którą przegrywam już od dawna xD.

      Usuń

.