Dziś była beta, ale przedmowy też nie będzie. Bo oczy mnie bolą, za dużo pracuję przed komputerem. No ale hajs się musi zgadzać, oguny zrobić, prace na studia napisać, no i opowiadania, kolorowania... Żyję przed kompem, także nic dziwnego :P.
No a poza tym przestajecie się odzywać i mam wrażenie, że peplam do siebie. Dziwnie mi z tym xDDDD.
Miłego! :*
==========================
Wstałam jakoś
jebitnie wcześnie w nastroju tak doskonałym, że byłam w stanie zabijać
wzrokiem. Wszystko mnie bolało, od kręgosłupa i kolan po pieprzoną szczękę. Nie
miałam ochoty iść na zajęcia i po niedługich dyskusjach ze swoją obowiązkową
stroną, uznałyśmy, że nieobecności są po to, żeby je wykorzystywać. Do końca
roku zostały trzy dni, potem kolejne trzy tygodnie i ferie, nie znalazłaby się
lepsza okazja, żeby wykorzystać szansę na leniwe zdychanie w łóżku.
Napisałam do
dziewczyn na czacie, że nie zamierzam wypełznąć dziś poza dom, ale jeśli one
nie planują wpełznąć na zajęcia, to mogą przyjść do mnie. Skończyło się na tym,
że umówiłyśmy się na seans idiotycznych filmów – tak na poprawę humoru i dobry
pretekst, żeby żreć słodycze na potęgę. Problem w tym, że nie miałam ochoty
jeść, ale przecież nikt mnie nie zmusi, żebym pakowała w siebie cokolwiek, a
już w szczególności tłuszcz i cukier.
Nie miałam
poczucia winy, że mnie nie będzie. W ogóle uznałam, że dziwak jest jasnowidzem
i wiedział, że się dziś nie stawię. Przez chwilę chciałam go o tym
poinformować, ale jednak uznałam, że moje życie i prywatne sprawy nie powinny obchodzić
go bardziej, niż uznam za stosowne. A to nie było stosowne, bo jeszcze
musiałabym się tłumaczyć i wyszłoby na jaw, że coś mi jest. Dosyć już miałam
współczucia z jego strony.
Po godzinie
kręcenia się w łóżku, poszłam za potrzebą do łazienki. Korzystając z okazji, że
byłam już na nogach, ubrałam się, przygotowałam miski na przekąski i znalazłam
jeden z filmów, o którym wspominałyśmy
na czacie. Dziewczyny przyszły niedługo potem. Rozsiadłyśmy się przed ekranem i
obejrzałyśmy dwa filmy, po czym zgodnie uznałyśmy, że pora się rozstać. Ja
musiałam pracować, one też miały swoje obowiązki, a dzień był raczej kiepski
dla wszystkich.
Nastrój
poprawił mi się dopiero wieczorem, kiedy zerkając przez okno, zobaczyłam, że
zaczął padać śnieg. Było ciepło, raptem jeden stopień na minusie, dzięki czemu
z nieba sypały się duże, puszyste płatki, a cały krajobraz wydawał się
niezwykle czysty i piękny. Lubiłam, kiedy śnieg zakrywał cały ten szary świat,
przez chwilę wydawało się, że wszystko jest piękne i proste. No a potem śnieg
topniał i wszystko wracało do normy, zostawiając we mnie poczucie beznadziei.
Te zmienne pory roku i przyszłość i czas w ogóle – nienawidziłam tego.
Chciałabym znów być beztroskim dzieckiem, które nie myślało wiecznie o tym, że
do końca życia będzie czuło ból, a potem zniknie i słuch po nim zaginie.
I żeby nie
myśleć i udawać dziecko, wyciągnęłam z zamrażarki jakąś resztę czekoladowych
lodów i włączyłam jedną z ulubionych bajek. Siedziałam z pudełkiem na kolanach,
jadłam prosto z niego łyżeczką i ekscytowałam się losami bohaterów, zupełnie
ignorując to, że na środę wypadałoby się czegoś nauczyć, a w czwartek jest
kolokwium, nie wspominając o tym, że musiałam popracować. Na to wszystko będzie
czas w nocy.
A kiedy ta noc
nadeszła, okazało się, że wcale nie miałam do zrobienia aż tak dużo i znów,
kiedy położyłam się do łóżka, nie mogłam zasnąć. Zasadniczo nie obwiniałam się
o to, bo jaki organizm byłby w stanie odpoczywać, kiedy wszystko mu
doskwierało.
Koło wpół do szóstej zrezygnowałam ze snu.
Zaparzyłam mocną herbatę i wróciłam do komputera, uznając, że lepiej nadgonić
pracę, niż bezproduktywnie leżeć w łóżku, oszukując się, że sen w końcu
nadejdzie. Jeszcze tylko dwa dni i
przerwa. Dam radę – pokrzepiłam się jedyną pozytywną myślą i odpaliłam edytor
tekstu.
~*~
Jak. Ja. Nienawidzę. Śniegu. Jakby mało
mi było zajęć od rana do nocy, to jeszcze musiało spaść to cholerstwo. Byłem
ogromnym antyfanem śniegu. Nie dlatego, że miałem z nim na pieńku z jakiegoś
konkretnego powodu – ten jeden nigdy nie próbował mnie zabić, ale zwyczajnie
nienawidziłem, jak zaczynał się topić, a na ulicach leżało jakieś szare,
rozplaskane gówno. Miałem oczywiście szczęście w coś takiego wdepnąć, na
dodatek tak felernie, że wypieprzyłem się na środku ulicy, obijając rękę.
Skończyło się
na wieczornej eskapadzie na ostrym dyżurze, kiedy już udało mi się dowiedzieć,
gdzie jest jakiś szpital. Czekałem chyba z pięć godzin, unikając kontaktu
fizycznego i wzrokowego z całą masą podejrzanych ludzi. W szpitalnych
poczekalniach śmierdziało. Alkoholem,
lekami, ale także brudnymi ludźmi, chorymi ludźmi, gnijącymi ludźmi… To miejsce
było tak obrzydliwe, że samo przebywanie w jego wnętrzu sprawiało, że czułem
się jak kłębek nerwów. Pierwszy dzień mojego życia pełnego zmian zakończył się
właśnie tu. Czyżby los próbował mi coś podpowiedzieć?
Kiedy już
odsiedziałem swoje, wróciłem do domu – o drugiej nad ranem, z ręką na kneblu i
z zaleceniami, żebym nią nie ruszał. Bardzo
zabawne. Jak nią nie ruszę, to zesram się z bólu. Poinformowałem lekarza o
swoich dolegliwościach, ale ten tylko pokręcił głową, wręczył mi pudełko
tabletek i kazał uważać w drodze powrotnej. Nie zamierzałem iść piechotą.
Wziąłem taksówkę.
W domu znów
było pusto. Michał nie czuł się zobowiązany, żeby ze mną zostawać, skoro nie
byliśmy parą, a jego życiu nie groziło kolejne idiotyczne niebezpieczeństwo. Nie
przeszkadzało mi to, potrzebowałem wreszcie pobyć sam ze sobą. Tabletki, które
mi przepisano, sprawiały, że przyjemnie szumiało mi w głowie. Skorzystałem więc
z okazji i położyłem się spać, a kiedy się obudziłem, było po dziesiątej. Dawno
nie spałem aż tak dobrze, całe siedem godzin spokojnego, nieprzerwanego snu.
Nie mogłem marzyć o niczym więcej.
Zadowolony
przygotowałem kawę, wziąłem leki, spakowałem torbę i gdyby nie ból towarzyszący
mi przy każdej z tych czynności, byłbym w siódmym niebie. Tak musiałem
ograniczyć się do siódmego piętra budynku – tak naprawdę dwunastego, ale
chciałem przez chwilę brzmieć zabawnie.
Miałem
świadomość, że wszyscy studenci, wykładowcy zresztą też, będą komentować mój
wygląd, ale nie chciało mi się tym nawet przejmować. Nie śmierdziałem, nie
byłem brudny i nawet cienie pod oczami nieco mi się wchłonęły. Miałem tylko
pieprzony temblak, żadna zbrodnia. Dlatego też obiecałem sobie, że w imię zmian,
będę na tyle pewny siebie, że nie będę chował się po kątach – misja zakończyła
się całkowitym sukcesem, a na wszystkie pytania o to, co mi się stało, dumnie
odpowiadałem, że zwyczajnie wypieprzyłem się na ulicy. Nikogo to nie dziwiło,
chyba powinienem czuć się urażony.
Przez kilka
godzin pytania zaczęły mnie już irytować, dlatego tylko przebąkiwałem coś
niewyraźnie pod nosem, zbywając kolejnych zainteresowanych. Unieruchomiony staw
zaczynał dawać mi się we znaki, na co nie pomagały już nawet tabletki. Chciałem
wrócić do domu i zwyczajnie odpocząć. Miałem nawet nadzieję, że znów uda mi się
zasnąć jak człowiek.
~*~
W środę byłam
już zmuszona iść na uczelnię, bo obiecałam sobie, że nie będę omijać zajęć z
japońskiego. Jak się miało plany, żeby zdać N1, to nie można było się
opierdalać. Bez pracy nie ma kołaczy, cokolwiek to było. Dlatego zebrałam się i
jakimś cudem wyszłam. Śnieg dawał radę nieco poprawić mi humor, ale ślizgawica
na ulicy już nie wpływała na niego jakoś szczególnie optymistycznie. Szłam więc
przez zaspy, uznając, że to niezwykle zabawne i w ten sposób poprawiłam swój
nie w pełni doskonały humor.
Nie
spodziewałam się niczego niezwykłego na zajęciach. Była środa, ostatni dzień
przed świętami, ale znając dziwak,a ani myślał organizować z tego tytułu
jakichś luźniejszych zajęć. No i się nie pomyliłam. Od samego początku
wałkowaliśmy dalej gramatykę, słownictwo i słuchanki. Dopiero w połowie zajęć
zorientowałam się w ogóle, że w jego wyglądzie cos było nie tak. A kiedy zdałam
sobie sprawę, że cały ten czas miał usztywnioną rękę, zaliczyłam mentalnego
facepalma nad swoją żałosną spostrzegawczością.
Uznałam, że
pewnie wykoleił się na prostej ulicy, to było bardzo w jego stylu. Ale nie
zamierzałam pytać, jakoś nie czułam takiej potrzeby. On zresztą nie czuł
potrzeby, żeby do mnie napisać i dać znać, że zrobił sobie krzywdę. Nie pytał
też, czemu mnie nie było, więc i ja miałam pełne prawo się nie interesować.
Cieszyłam się,
że święta wypadały właśnie w grudniu. Po trzech miesiącach nauki zdecydowanie
potrzebowała przerwy, bo byłam zwyczajnie wykończona. Kilka tygodni w łóżku,
bez konieczności robienia czegokolwiek zobowiązującego bardziej niż praca i to,
co sama sobie narzucam, było tym, czego potrzebowałam. Taki kompletny reset,
bez kontaktu z innymi ludźmi (wykluczając obowiązkową wizytę rodzinną), bez
kłótni, żalów, rozmów, problemów… Takie typowe egzystowanie. Moja ulubiona
część życia.
Zajęcia zleciał
mi niezwykle szybko. Sebastian na koniec wybełkotał od niechcenia jakieś
życzenia i coś o wejściówce zaraz po powrocie z ferii, a potem nas wypuścił.
Chyba pierwszy raz wyszłam z budynku jako pierwsza i dotarłam do domu przed
wpół do siódmej. Pierwszy, bo dotąd zawsze coś albo ktoś stawał mi na drodze i
wcale nie będę wytykać, że nazywał się Michaelis.
Kolejnego dnia
przed zajęciami siedziałam razem z dziewczynami, słuchając tego, o czym mówiły,
ale nie angażując się zbytnio w rozmowę. Byłam zmęczona całym tym studiowaniem,
a moje myśli okupowała radość, że jeszcze tylko kilka godzin i wreszcie będą
święta.
— W tym golfie
wygląda trochę pedalsko, nie?
— Może jest
gejem? W sumie to by wiele wyjaśniało…
— Uważam, że
wygląda w nim uroczo — wypaliłam nagle, wcinając się w środek rozmowy.
Dopiero widząc
zaskoczone wyrazy twarzy koleżanek, zorientowałam się, że powiedziałam to na
głos. Poczułam się niezwykle zażenowana, ale żeby zachować pozory, wzruszyłam
tylko ramionami i dodałam:
— No co, chyba
czasem mogę docenić czyjś wygląd?
Resztę rozmowy
przerwał nam Michaelis, otwierając drzwi do sali. Wbiegłam do niej szybko i już
do końca zajęć uważałam na słowa, żeby znów nie walnąć czegoś tak idiotycznego,
by przypadkiem nie dać nikomu nawet niecia wątpliwości na temat mojej opinii
odnośnie wykładowcy. Wciąż miał na ręce temblak, widać musiał nieźle sobie
zaszkodzić. Dalej nie zamierzałam o to wypytywać.
Zajęcia dłużyły
mi się niemiłosiernie, ale w końcu dobrnęły do końca. Dziwak powiedział, że
możemy iść, a potem, dokładnie tak samo, jak na japońskim, dodał te obojętne
życzenia. Nie byłam już tylko pewna, czy naprawdę nie dbał o święta, czy tylko
wytrenował tę kwestie, bo sytuacja była bliźniaczo podobna do tej ze środy.
Nie skupiałam
się jednak na tym. Razem z dziewczynami poszłyśmy się ubrać, a potem wyszłyśmy
przed budynek. Odpaliłam papierosa i chociaż każda z nas chciała wracać do
domu, by wreszcie nacieszyć się wolnym, stałyśmy i śmiałyśmy się ze
wszystkiego, nie zważając na zimno i padający z nieba, drobny śnieg. Dopiero po
jakimś czasie Eliza stwierdziła, że musi wracać do domu. Ja odprowadziłam
Martę, a potem sama ruszyłam w stronę Kopernika, by wrócić do domu najkrótszą
drogą.
Zatrzymałam się
pod pomnikiem, wgapiając się w dziwaczne świąteczne dekoracje. Co kilka lat
zupełnie je zmieniali. Na pierwszym roku licencjatu był to prezent, w zeszłym
bombka, a w tym… Sama nie miałam pojęcia. Już któryś raz próbowałam dojść do
tego, co właściwie przedstawiała dziwaczna konstrukcja, ale nie udawało mi się.
Wyglądało to trochę jak układ słoneczny z bliźniaczymi Ziemiami, ale z jakiegoś
powodu nie chciało mi się w to wierzyć. Stałam więc, paląc papierosa i
przyglądałam się, korzystając z chwili spokoju.
— Co robisz? —
Usłyszałam za sobą, wzdrygając się z zaskoczenia.
Spojrzałam przez
ramię. Stał za mną dziwak ubrany w długi, czarny płaszcz, który dodatkowo
podkreślał jego szczupłą sylwetkę. W dłoni trzymał papierosa, a na głowie miał
absolutne nic. Podszedł do mnie, uśmiechnął się i zaczął wpatrywać się w te
dekoracje, jakby nigdy nic.
— Co cię to
obchodzi? — zapytałam niezadowolona.
Znów denerwował
mnie jego zbytni optymizm, wydawał się jakiś inny, jakby coś w jego życiu
napełniło go pewnością siebie. A ja nie lubiłam, gdy był bardziej pewny siebie
ode mnie, wtedy to ja czułam się zagubiona i nie umiałam zachowywać się jak
człowiek.
— Próbuję dojść
do tego, o co tu chodzi. Bo co?
— Byłem ciekaw.
Myślałem, żeby wybrać się do kawiarni — dodał, patrząc na mnie wyczekująco.
— Masz tu
kilka, na pewno sobie coś wybierzesz — mruknęłam w odpowiedzi.
~*~
Miałem dobrą
passę cały dzień, a kiedy wyszedłem z budynku i pod pomnikiem Kopernika
zobaczyłem Kate, uznałem, że powinienem do niej podejść. Miałem ochotę, a
pokrzepiony wewnętrznym postanowieniem zmian uznałem, że najwyższa pora przejść
do działania.
Kiedy
wspomniałem o kawiarni, sądziłem, że taka domyślna osoba jak ona, zrozumie aluzję,
ale wyglądało jednak na to, że nie zamierzała ułatwiać mi zadania. Zacisnąłem
dłoń w kieszeni w pięść i wziąłem głęboki, pokrzepiający oddech.
— Pójdziesz ze
mną do kawiarni? — zapytałem, brzmiąc nad wyraz pewnie, aż sam się sobie
dziwiłem.
— Jeszcze ktoś
nas zobaczy, co wtedy zrobisz? — odpowiedziała kpiąco.
— Powiem, że
pracuję z asystentką nad najnowszymi badaniami — wypaliłem bez przemyślenia
Widząc jednak,
że przykułem jej uwagę, kontynuowałem.
— Co byś
powiedziała na to, żeby zostać na uczelni? Zrobiłbym z ciebie swoją asystentkę,
w ten sposób moglibyśmy spotykać się od czasu do czasu jak normalni ludzie i
nikt niczego by nie podejrzewał. A potem zdecydowałabyś, czy zostaniesz na
doktorat — zaproponowałem.
Plan wydawał
się doskonały. Sam swego czasu robiłem podobnie. Byłem asystentem profesora i
spędzałem z nim bardzo dużo czasu. Inna sprawa, że ja zwyczajnie dawałem… Cóż,
Katarzyna to nie ja, nie powinienem myśleć o takich bzdurach. Za to byłem
zadowolony ze swojej improwizacji. Wiedziałem, że wolałaby być moją zwykłą
znajomą, sam bym wolał, a to rozwiązanie dawało nam szansę.
— Co?
— To mój
gwiazdkowy prezent dla ciebie. Co o tym myślisz? Zobowiązujesz się tylko przede
mną, ja to zgłaszam. Nie musisz się niczym przejmować i w każdej chwili możesz
zmienić zdanie, ale pomyślałem, że mógłbym ci się tak odwdzięczyć — wyjaśniłem
i z uśmiechem na ustach wyciągnąłem do niej dłoń. — Mogę uważać cię za
wspólniczkę?
Miałem
wrażenie, że straszliwie ją zdenerwowałem. Jej twarz się napięła i była cała
czerwona, choć nie byłem pewien, czy to nie kwestia zimna, chociaż wyglądała
bardziej jak postać z kreskówki, której głowa miała eksplodować – oto jak
działałem na kobiety, pozazdrościć po prostu…
— Przemyślę to
— odpowiedziała po chwili, zupełnie spokojnie, przez co poczułem się nieswojo,
bo nijak nie pasowało to do jej wyrazu twarzy. — Może być w tej kawiarni —
dodała.
— Mam przy
sobie jakieś materiały. Rozłożymy je na stole, i gdyby ktoś nas spotkał,
powiemy, że nad nimi pracujemy.
Nie wiem, po co
to powiedziałem, bo ona wcale nie wydawała się zdenerwowana na myśl o tym, że
ktoś miałby nas nakryć. Chyba robiłem to dla siebie, bo chociaż nie czułem się
jakoś szczególnie zmartwiony, paranoja dalej gdzieś tam we mnie była i wątpiłem
w to, by miała odejść, bo tak sobie postanowiłem. Gdyby to było takie łatwe,
już dawno temu nie musiałbym się żywić tabletkami.
No i super :D Nie tylko Kasia ma opóźniony zapłon. Któryś rozdział z olei a ja się dopiero teraz skapnęłam,że ta historia nabrała ciągłości i jednym słowem wszystko ma ręce i nogi. Brawo ja ^^
OdpowiedzUsuńPytanie: czemu jak czytam o Katarzynie, jej braku czasu, pracy, nauce itd. mam wrażenie jakbyś opisała tak odrobinę samą siebie ? W sensie, że ukryłaś się pod postacią głównej bohaterki tak to ujmę. To tylko podejrzenie, mogę nie mieć racji.
Czekam na nexta ^^ Pewny siebie Sebastian... no proszę :D Ale jego wypadek przypomniał mi jak ja się jakiś miesiąc temu wywaliłam na prostym chodniku... au.
Boja tak mam, że moje postaci mają w sobie coś ze mnie. Zresztą chyba każdy autor tak ma. Tutaj akurat jest to dobrze widoczne, bo spora część Kaśki i jej życia bazuje na moich doświadczeniach, także to jak najbardziej słuszne skojarzenie :P. Jednak mimo wszystko wiele się od siebie różnimy. Lubię mieszać. Zresztą w Sebie też znalazłoby się sporo moich cech xDDDD (przede wszystkim wysoka samokrytyka i to dziwaczne poczucie humoru).
UsuńPewny Siebie Sebastian w kontekście tego opka brzmi jak oksymoron, no ale on ma czasami takie przebłyski geniuszu... :P.
Dziękuję za komentarz <3.