Dziwak z dyplomem – 26

Dziś była beta, ale przedmowy też nie będzie. Bo oczy mnie bolą, za dużo pracuję przed komputerem. No ale hajs się musi zgadzać, oguny zrobić, prace na studia napisać, no i opowiadania, kolorowania... Żyję przed kompem, także nic dziwnego :P.
No a poza tym przestajecie się odzywać i mam wrażenie, że peplam do siebie. Dziwnie mi z tym xDDDD.

Miłego! :*

==========================


Wstałam jakoś jebitnie wcześnie w nastroju tak doskonałym, że byłam w stanie zabijać wzrokiem. Wszystko mnie bolało, od kręgosłupa i kolan po pieprzoną szczękę. Nie miałam ochoty iść na zajęcia i po niedługich dyskusjach ze swoją obowiązkową stroną, uznałyśmy, że nieobecności są po to, żeby je wykorzystywać. Do końca roku zostały trzy dni, potem kolejne trzy tygodnie i ferie, nie znalazłaby się lepsza okazja, żeby wykorzystać szansę na leniwe zdychanie w łóżku.
Napisałam do dziewczyn na czacie, że nie zamierzam wypełznąć dziś poza dom, ale jeśli one nie planują wpełznąć na zajęcia, to mogą przyjść do mnie. Skończyło się na tym, że umówiłyśmy się na seans idiotycznych filmów – tak na poprawę humoru i dobry pretekst, żeby żreć słodycze na potęgę. Problem w tym, że nie miałam ochoty jeść, ale przecież nikt mnie nie zmusi, żebym pakowała w siebie cokolwiek, a już w szczególności tłuszcz i cukier.
Nie miałam poczucia winy, że mnie nie będzie. W ogóle uznałam, że dziwak jest jasnowidzem i wiedział, że się dziś nie stawię. Przez chwilę chciałam go o tym poinformować, ale jednak uznałam, że moje życie i prywatne sprawy nie powinny obchodzić go bardziej, niż uznam za stosowne. A to nie było stosowne, bo jeszcze musiałabym się tłumaczyć i wyszłoby na jaw, że coś mi jest. Dosyć już miałam współczucia z jego strony.
Po godzinie kręcenia się w łóżku, poszłam za potrzebą do łazienki. Korzystając z okazji, że byłam już na nogach, ubrałam się, przygotowałam miski na przekąski i znalazłam jeden z filmów, o  którym wspominałyśmy na czacie. Dziewczyny przyszły niedługo potem. Rozsiadłyśmy się przed ekranem i obejrzałyśmy dwa filmy, po czym zgodnie uznałyśmy, że pora się rozstać. Ja musiałam pracować, one też miały swoje obowiązki, a dzień był raczej kiepski dla wszystkich.
Nastrój poprawił mi się dopiero wieczorem, kiedy zerkając przez okno, zobaczyłam, że zaczął padać śnieg. Było ciepło, raptem jeden stopień na minusie, dzięki czemu z nieba sypały się duże, puszyste płatki, a cały krajobraz wydawał się niezwykle czysty i piękny. Lubiłam, kiedy śnieg zakrywał cały ten szary świat, przez chwilę wydawało się, że wszystko jest piękne i proste. No a potem śnieg topniał i wszystko wracało do normy, zostawiając we mnie poczucie beznadziei. Te zmienne pory roku i przyszłość i czas w ogóle – nienawidziłam tego. Chciałabym znów być beztroskim dzieckiem, które nie myślało wiecznie o tym, że do końca życia będzie czuło ból, a potem zniknie i słuch po nim zaginie.
I żeby nie myśleć i udawać dziecko, wyciągnęłam z zamrażarki jakąś resztę czekoladowych lodów i włączyłam jedną z ulubionych bajek. Siedziałam z pudełkiem na kolanach, jadłam prosto z niego łyżeczką i ekscytowałam się losami bohaterów, zupełnie ignorując to, że na środę wypadałoby się czegoś nauczyć, a w czwartek jest kolokwium, nie wspominając o tym, że musiałam popracować. Na to wszystko będzie czas w nocy.
A kiedy ta noc nadeszła, okazało się, że wcale nie miałam do zrobienia aż tak dużo i znów, kiedy położyłam się do łóżka, nie mogłam zasnąć. Zasadniczo nie obwiniałam się o to, bo jaki organizm byłby w stanie odpoczywać, kiedy wszystko mu doskwierało.
Koło wpół do szóstej zrezygnowałam ze snu. Zaparzyłam mocną herbatę i wróciłam do komputera, uznając, że lepiej nadgonić pracę, niż bezproduktywnie leżeć w łóżku, oszukując się, że sen w końcu nadejdzie. Jeszcze tylko dwa dni i przerwa. Dam radę – pokrzepiłam się jedyną pozytywną myślą i odpaliłam edytor tekstu.
~*~
Jak. Ja. Nienawidzę. Śniegu. Jakby mało mi było zajęć od rana do nocy, to jeszcze musiało spaść to cholerstwo. Byłem ogromnym antyfanem śniegu. Nie dlatego, że miałem z nim na pieńku z jakiegoś konkretnego powodu – ten jeden nigdy nie próbował mnie zabić, ale zwyczajnie nienawidziłem, jak zaczynał się topić, a na ulicach leżało jakieś szare, rozplaskane gówno. Miałem oczywiście szczęście w coś takiego wdepnąć, na dodatek tak felernie, że wypieprzyłem się na środku ulicy, obijając rękę.
Skończyło się na wieczornej eskapadzie na ostrym dyżurze, kiedy już udało mi się dowiedzieć, gdzie jest jakiś szpital. Czekałem chyba z pięć godzin, unikając kontaktu fizycznego i wzrokowego z całą masą podejrzanych ludzi. W szpitalnych poczekalniach śmierdziało.  Alkoholem, lekami, ale także brudnymi ludźmi, chorymi ludźmi, gnijącymi ludźmi… To miejsce było tak obrzydliwe, że samo przebywanie w jego wnętrzu sprawiało, że czułem się jak kłębek nerwów. Pierwszy dzień mojego życia pełnego zmian zakończył się właśnie tu. Czyżby los próbował mi coś podpowiedzieć?
Kiedy już odsiedziałem swoje, wróciłem do domu – o drugiej nad ranem, z ręką na kneblu i z zaleceniami, żebym nią nie ruszał. Bardzo zabawne. Jak nią nie ruszę, to zesram się z bólu. Poinformowałem lekarza o swoich dolegliwościach, ale ten tylko pokręcił głową, wręczył mi pudełko tabletek i kazał uważać w drodze powrotnej. Nie zamierzałem iść piechotą. Wziąłem taksówkę.
W domu znów było pusto. Michał nie czuł się zobowiązany, żeby ze mną zostawać, skoro nie byliśmy parą, a jego życiu nie groziło kolejne idiotyczne niebezpieczeństwo. Nie przeszkadzało mi to, potrzebowałem wreszcie pobyć sam ze sobą. Tabletki, które mi przepisano, sprawiały, że przyjemnie szumiało mi w głowie. Skorzystałem więc z okazji i położyłem się spać, a kiedy się obudziłem, było po dziesiątej. Dawno nie spałem aż tak dobrze, całe siedem godzin spokojnego, nieprzerwanego snu. Nie mogłem marzyć o niczym więcej.
Zadowolony przygotowałem kawę, wziąłem leki, spakowałem torbę i gdyby nie ból towarzyszący mi przy każdej z tych czynności, byłbym w siódmym niebie. Tak musiałem ograniczyć się do siódmego piętra budynku – tak naprawdę dwunastego, ale chciałem przez chwilę brzmieć zabawnie. 
Miałem świadomość, że wszyscy studenci, wykładowcy zresztą też, będą komentować mój wygląd, ale nie chciało mi się tym nawet przejmować. Nie śmierdziałem, nie byłem brudny i nawet cienie pod oczami nieco mi się wchłonęły. Miałem tylko pieprzony temblak, żadna zbrodnia. Dlatego też obiecałem sobie, że w imię zmian, będę na tyle pewny siebie, że nie będę chował się po kątach – misja zakończyła się całkowitym sukcesem, a na wszystkie pytania o to, co mi się stało, dumnie odpowiadałem, że zwyczajnie wypieprzyłem się na ulicy. Nikogo to nie dziwiło, chyba powinienem czuć się urażony.
Przez kilka godzin pytania zaczęły mnie już irytować, dlatego tylko przebąkiwałem coś niewyraźnie pod nosem, zbywając kolejnych zainteresowanych. Unieruchomiony staw zaczynał dawać mi się we znaki, na co nie pomagały już nawet tabletki. Chciałem wrócić do domu i zwyczajnie odpocząć. Miałem nawet nadzieję, że znów uda mi się zasnąć jak człowiek.
~*~
W środę byłam już zmuszona iść na uczelnię, bo obiecałam sobie, że nie będę omijać zajęć z japońskiego. Jak się miało plany, żeby zdać N1, to nie można było się opierdalać. Bez pracy nie ma kołaczy, cokolwiek to było. Dlatego zebrałam się i jakimś cudem wyszłam. Śnieg dawał radę nieco poprawić mi humor, ale ślizgawica na ulicy już nie wpływała na niego jakoś szczególnie optymistycznie. Szłam więc przez zaspy, uznając, że to niezwykle zabawne i w ten sposób poprawiłam swój nie w pełni doskonały humor.
Nie spodziewałam się niczego niezwykłego na zajęciach. Była środa, ostatni dzień przed świętami, ale znając dziwak,a ani myślał organizować z tego tytułu jakichś luźniejszych zajęć. No i się nie pomyliłam. Od samego początku wałkowaliśmy dalej gramatykę, słownictwo i słuchanki. Dopiero w połowie zajęć zorientowałam się w ogóle, że w jego wyglądzie cos było nie tak. A kiedy zdałam sobie sprawę, że cały ten czas miał usztywnioną rękę, zaliczyłam mentalnego facepalma nad swoją żałosną spostrzegawczością.
Uznałam, że pewnie wykoleił się na prostej ulicy, to było bardzo w jego stylu. Ale nie zamierzałam pytać, jakoś nie czułam takiej potrzeby. On zresztą nie czuł potrzeby, żeby do mnie napisać i dać znać, że zrobił sobie krzywdę. Nie pytał też, czemu mnie nie było, więc i ja miałam pełne prawo się nie interesować.
Cieszyłam się, że święta wypadały właśnie w grudniu. Po trzech miesiącach nauki zdecydowanie potrzebowała przerwy, bo byłam zwyczajnie wykończona. Kilka tygodni w łóżku, bez konieczności robienia czegokolwiek zobowiązującego bardziej niż praca i to, co sama sobie narzucam, było tym, czego potrzebowałam. Taki kompletny reset, bez kontaktu z innymi ludźmi (wykluczając obowiązkową wizytę rodzinną), bez kłótni, żalów, rozmów, problemów… Takie typowe egzystowanie. Moja ulubiona część życia.
Zajęcia zleciał mi niezwykle szybko. Sebastian na koniec wybełkotał od niechcenia jakieś życzenia i coś o wejściówce zaraz po powrocie z ferii, a potem nas wypuścił. Chyba pierwszy raz wyszłam z budynku jako pierwsza i dotarłam do domu przed wpół do siódmej. Pierwszy, bo dotąd zawsze coś albo ktoś stawał mi na drodze i wcale nie będę wytykać, że nazywał się Michaelis.
Kolejnego dnia przed zajęciami siedziałam razem z dziewczynami, słuchając tego, o czym mówiły, ale nie angażując się zbytnio w rozmowę. Byłam zmęczona całym tym studiowaniem, a moje myśli okupowała radość, że jeszcze tylko kilka godzin i wreszcie będą święta.
— W tym golfie wygląda trochę pedalsko, nie?
— Może jest gejem? W sumie to by wiele wyjaśniało…
— Uważam, że wygląda w nim uroczo — wypaliłam nagle, wcinając się w środek rozmowy.
Dopiero widząc zaskoczone wyrazy twarzy koleżanek, zorientowałam się, że powiedziałam to na głos. Poczułam się niezwykle zażenowana, ale żeby zachować pozory, wzruszyłam tylko ramionami i dodałam:
— No co, chyba czasem mogę docenić czyjś wygląd?
Resztę rozmowy przerwał nam Michaelis, otwierając drzwi do sali. Wbiegłam do niej szybko i już do końca zajęć uważałam na słowa, żeby znów nie walnąć czegoś tak idiotycznego, by przypadkiem nie dać nikomu nawet niecia wątpliwości na temat mojej opinii odnośnie wykładowcy. Wciąż miał na ręce temblak, widać musiał nieźle sobie zaszkodzić. Dalej nie zamierzałam o to wypytywać.
Zajęcia dłużyły mi się niemiłosiernie, ale w końcu dobrnęły do końca. Dziwak powiedział, że możemy iść, a potem, dokładnie tak samo, jak na japońskim, dodał te obojętne życzenia. Nie byłam już tylko pewna, czy naprawdę nie dbał o święta, czy tylko wytrenował tę kwestie, bo sytuacja była bliźniaczo podobna do tej ze środy.
Nie skupiałam się jednak na tym. Razem z dziewczynami poszłyśmy się ubrać, a potem wyszłyśmy przed budynek. Odpaliłam papierosa i chociaż każda z nas chciała wracać do domu, by wreszcie nacieszyć się wolnym, stałyśmy i śmiałyśmy się ze wszystkiego, nie zważając na zimno i padający z nieba, drobny śnieg. Dopiero po jakimś czasie Eliza stwierdziła, że musi wracać do domu. Ja odprowadziłam Martę, a potem sama ruszyłam w stronę Kopernika, by wrócić do domu najkrótszą drogą.
Zatrzymałam się pod pomnikiem, wgapiając się w dziwaczne świąteczne dekoracje. Co kilka lat zupełnie je zmieniali. Na pierwszym roku licencjatu był to prezent, w zeszłym bombka, a w tym… Sama nie miałam pojęcia. Już któryś raz próbowałam dojść do tego, co właściwie przedstawiała dziwaczna konstrukcja, ale nie udawało mi się. Wyglądało to trochę jak układ słoneczny z bliźniaczymi Ziemiami, ale z jakiegoś powodu nie chciało mi się w to wierzyć. Stałam więc, paląc papierosa i przyglądałam się, korzystając z chwili spokoju.
— Co robisz? — Usłyszałam za sobą, wzdrygając się z zaskoczenia.
Spojrzałam przez ramię. Stał za mną dziwak ubrany w długi, czarny płaszcz, który dodatkowo podkreślał jego szczupłą sylwetkę. W dłoni trzymał papierosa, a na głowie miał absolutne nic. Podszedł do mnie, uśmiechnął się i zaczął wpatrywać się w te dekoracje, jakby nigdy nic. 
— Co cię to obchodzi? — zapytałam niezadowolona.
Znów denerwował mnie jego zbytni optymizm, wydawał się jakiś inny, jakby coś w jego życiu napełniło go pewnością siebie. A ja nie lubiłam, gdy był bardziej pewny siebie ode mnie, wtedy to ja czułam się zagubiona i nie umiałam zachowywać się jak człowiek.
— Próbuję dojść do tego, o co tu chodzi. Bo co?
— Byłem ciekaw. Myślałem, żeby wybrać się do kawiarni — dodał, patrząc na mnie wyczekująco.
— Masz tu kilka, na pewno sobie coś wybierzesz — mruknęłam w odpowiedzi.
~*~
Miałem dobrą passę cały dzień, a kiedy wyszedłem z budynku i pod pomnikiem Kopernika zobaczyłem Kate, uznałem, że powinienem do niej podejść. Miałem ochotę, a pokrzepiony wewnętrznym postanowieniem zmian uznałem, że najwyższa pora przejść do działania.
Kiedy wspomniałem o kawiarni, sądziłem, że taka domyślna osoba jak ona, zrozumie aluzję, ale wyglądało jednak na to, że nie zamierzała ułatwiać mi zadania. Zacisnąłem dłoń w kieszeni w pięść i wziąłem głęboki, pokrzepiający oddech.
— Pójdziesz ze mną do kawiarni? — zapytałem, brzmiąc nad wyraz pewnie, aż sam się sobie dziwiłem.
— Jeszcze ktoś nas zobaczy, co wtedy zrobisz? — odpowiedziała kpiąco.
— Powiem, że pracuję z asystentką nad najnowszymi badaniami — wypaliłem bez przemyślenia
Widząc jednak, że przykułem jej uwagę, kontynuowałem.
— Co byś powiedziała na to, żeby zostać na uczelni? Zrobiłbym z ciebie swoją asystentkę, w ten sposób moglibyśmy spotykać się od czasu do czasu jak normalni ludzie i nikt niczego by nie podejrzewał. A potem zdecydowałabyś, czy zostaniesz na doktorat — zaproponowałem.
Plan wydawał się doskonały. Sam swego czasu robiłem podobnie. Byłem asystentem profesora i spędzałem z nim bardzo dużo czasu. Inna sprawa, że ja zwyczajnie dawałem… Cóż, Katarzyna to nie ja, nie powinienem myśleć o takich bzdurach. Za to byłem zadowolony ze swojej improwizacji. Wiedziałem, że wolałaby być moją zwykłą znajomą, sam bym wolał, a to rozwiązanie dawało nam szansę.
— Co?
— To mój gwiazdkowy prezent dla ciebie. Co o tym myślisz? Zobowiązujesz się tylko przede mną, ja to zgłaszam. Nie musisz się niczym przejmować i w każdej chwili możesz zmienić zdanie, ale pomyślałem, że mógłbym ci się tak odwdzięczyć — wyjaśniłem i z uśmiechem na ustach wyciągnąłem do niej dłoń. — Mogę uważać cię za wspólniczkę?
Miałem wrażenie, że straszliwie ją zdenerwowałem. Jej twarz się napięła i była cała czerwona, choć nie byłem pewien, czy to nie kwestia zimna, chociaż wyglądała bardziej jak postać z kreskówki, której głowa miała eksplodować – oto jak działałem na kobiety, pozazdrościć po prostu…
— Przemyślę to — odpowiedziała po chwili, zupełnie spokojnie, przez co poczułem się nieswojo, bo nijak nie pasowało to do jej wyrazu twarzy. — Może być w tej kawiarni — dodała.
— Mam przy sobie jakieś materiały. Rozłożymy je na stole, i gdyby ktoś nas spotkał, powiemy, że nad nimi pracujemy.
Nie wiem, po co to powiedziałem, bo ona wcale nie wydawała się zdenerwowana na myśl o tym, że ktoś miałby nas nakryć. Chyba robiłem to dla siebie, bo chociaż nie czułem się jakoś szczególnie zmartwiony, paranoja dalej gdzieś tam we mnie była i wątpiłem w to, by miała odejść, bo tak sobie postanowiłem. Gdyby to było takie łatwe, już dawno temu nie musiałbym się żywić tabletkami.


2 komentarze:

  1. No i super :D Nie tylko Kasia ma opóźniony zapłon. Któryś rozdział z olei a ja się dopiero teraz skapnęłam,że ta historia nabrała ciągłości i jednym słowem wszystko ma ręce i nogi. Brawo ja ^^

    Pytanie: czemu jak czytam o Katarzynie, jej braku czasu, pracy, nauce itd. mam wrażenie jakbyś opisała tak odrobinę samą siebie ? W sensie, że ukryłaś się pod postacią głównej bohaterki tak to ujmę. To tylko podejrzenie, mogę nie mieć racji.

    Czekam na nexta ^^ Pewny siebie Sebastian... no proszę :D Ale jego wypadek przypomniał mi jak ja się jakiś miesiąc temu wywaliłam na prostym chodniku... au.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boja tak mam, że moje postaci mają w sobie coś ze mnie. Zresztą chyba każdy autor tak ma. Tutaj akurat jest to dobrze widoczne, bo spora część Kaśki i jej życia bazuje na moich doświadczeniach, także to jak najbardziej słuszne skojarzenie :P. Jednak mimo wszystko wiele się od siebie różnimy. Lubię mieszać. Zresztą w Sebie też znalazłoby się sporo moich cech xDDDD (przede wszystkim wysoka samokrytyka i to dziwaczne poczucie humoru).
      Pewny Siebie Sebastian w kontekście tego opka brzmi jak oksymoron, no ale on ma czasami takie przebłyski geniuszu... :P.
      Dziękuję za komentarz <3.

      Usuń

.